Odczepić się od własnych łez – do czego mogą przydać się afekty?

Lek­tu­ra nie­zwy­kle inspi­ru­ją­ce­go i eru­dy­cyj­ne­go tek­stu Zuzan­ny Sali1 oraz zna­ko­mi­tej pole­mi­ki autor­stwa Pio­tra Sadzi­ka2 wywo­ła­ła we mnie echo daw­nych emo­cji i dyle­ma­tów, spo­rej czę­ści absol­wen­tów i stu­den­tów angli­sty­ki w Pol­sce zapew­ne dobrze zna­nych. Otóż – kar­mie­ni w pol­skiej szko­le roman­tycz­ny­mi wizja­mi lite­ra­tu­ry jako szla­chet­nej eks­pre­sji pory­wów ser­ca – na stu­diach po raz pierw­szy zde­rzy­li­śmy się z chłod­nym, ana­li­tycz­nym obli­czem ame­ry­kań­skiej nowej kry­ty­ki, kie­run­ku wyzna­wa­ne­go we wcze­snych latach 2000. przez znacz­ną część naszych wykła­dow­ców (tu ser­decz­ne pozdra­wiam Davi­da Schauf­fle­ra, któ­ry nicze­go nie prze­czu­wa­jąc, zafun­do­wał nam na pierw­szym roku stu­diów wstrząs egzy­sten­cjal­no-aka­de­mic­ki pod nazwą clo­se reading: żad­nych pytań o to, co poeta miał na myśli, ani o to, jak dzie­ło odno­si się do bio­gra­fii twór­cy!). Ów moment był praw­dzi­wie okrut­nym rytu­ałem przej­ścia, po któ­rym bez­pow­rot­nie utra­ci­li­śmy lek­tu­ro­wą nie­win­ność. Od tej chwi­li na każ­dy zachwyt nad wier­szem czy powie­ścią padał cień podej­rze­nia o to, że przy­czy­ną owych admi­ra­cji są w isto­cie oso­bi­ste pen­sjo­nar­skie sen­ty­men­ty; każ­dy poryw ser­ca wyma­gał zaś nasze­go samo­bi­czo­wa­nia w imię chłod­nej ana­li­zy i prób odna­le­zie­nia kore­la­tu obiek­tyw­ne­go.

Jaką ulgą było dla nas pozna­nie dru­go­fa­lo­wej kry­ty­ki femi­ni­stycz­nej! Te pły­wy i morza écri­tu­re fémi­ni­ne, te kobie­ce nad­mia­ry i sur­plu­sy, histe­rie, łzy, mle­ko i krew! Zwrot ku tym pro­gra­mo­wym „sza­leń­stwom kobie­co­ści”, ujmo­wa­nym jako prze­ciw­wa­ga dla opre­syj­nej domi­na­cji patriar­chal­ne­go pry­ma­tu rozu­mu, wyda­wał nam się aktem praw­dzi­wie rewo­lu­cyj­ne­go opo­ru. Jako stu­dent­ki przyj­mo­wa­ły­śmy je, rzecz jasna, z całym neo­fic­kim zapa­łem i bez­kry­tycz­nym entu­zja­zmem, więc wła­śnie tak samo, jak wcze­śniej potę­pia­ły­śmy nasze daw­ne nauczy­ciel­ki języ­ka pol­skie­go za pro­gra­mo­we upra­wia­nie inten­tio­nal fal­la­cy.

Oczy­wi­ście celo­wo prze­ry­so­wu­ję wspo­mnia­ne gwał­tow­ne zwro­ty świa­to­po­glą­do­we, ponie­waż reto­ry­ka emo­cjo­nal­nych kon­tra­stów wybrzmie­wa nie­co w podej­ściu kry­tycz­no­li­te­rac­kim, do pew­ne­go stop­nia repre­zen­to­wa­nym zarów­no przez tekst Zuzan­ny Sali – choć oczy­wi­ście w dużo bar­dziej wywa­żo­nej i doj­rza­łej for­mie, dodat­ko­wo nie­po­zba­wio­nej świa­do­mej auto­iro­nii – jak i Pio­tra Sadzi­ka (tutaj poja­wia się roman­tycz­na obro­na emo­cji, ale jedy­nie tych, któ­re na to zasłu­gu­ją). Choć utrzy­ma­ny w tonie sar­ka­stycz­no-auto­kry­tycz­nym, arty­kuł Sali odtwa­rza dycho­to­mię: z jed­nej stro­ny poja­wia się „zło­śli­wa nie­ludz­ka kry­tycz­ka, dla któ­rej lite­ra­tu­ra jest waż­niej­sza niż dru­ga oso­ba”3 – czy­li autor­ka zauwa­ża­ją­ca ist­nie­nie mecha­ni­zmów obron­nych tam, gdzie powin­no nastą­pić spo­tka­nie z żało­bą – oraz jej prze­ci­wień­stwo: nad­wraż­li­wa i czu­ła czy­tel­nicz­ka, przy­zna­ją­ca się do wzru­szeń nad trze­cio­ga­tun­ko­wym kiczem. Sala sama sie­bie dys­cy­pli­nu­je brech­tow­skim wyob­co­wa­niem, a jed­no­cze­śnie przy­po­mi­na, że prze­cież autor też czło­wiek (co odno­si się rów­nież do kry­ty­ka). Z kolei Sadzik w swo­jej roman­tycz­nej obro­nie emo­cji pisze o „złych” i „dobrych” wzru­sze­niach4, pod­kre­śla­jąc, że sama podejrz­li­wość nie wystar­czy – musi ona mieć uzu­peł­nie­nie w posta­ci wyobraź­ni, ponie­waż dopie­ro połą­cze­nie kry­tycz­nej trzeź­wo­ści z marze­niem pozwa­la ochro­nić świat przed odcza­ro­wa­niem. Mam wra­że­nie, że ta bie­gu­no­wość nie poma­ga nam zoba­czyć afek­tu w szer­szym kon­tek­ście, któ­ry nie tyle umoż­li­wił­by upo­rząd­ko­wa­nie naszych wyobra­żeń, ile pomógł nam zro­zu­mieć, dla­cze­go emo­cje są dla nas tak… emo­cjo­nu­ją­cym tema­tem.

„Pisa­rze są ludź­mi”, przy­po­mi­na Sala. „A to istot­na prze­szko­da dla kry­ty­ki lite­rac­kiej, któ­rej dla dobra inter­pre­ta­cji nie powin­ny zanad­to inte­re­so­wać byty poza­tek­sto­we”5 – iro­ni­zu­je. Podo­ba mi się to sar­ka­stycz­ne i cel­ne pod­su­mo­wa­nie patriar­chal­nej tra­dy­cji zachod­niej kry­ty­ki lite­rac­kiej: tej strze­gą­cej rze­ko­mej obiek­tyw­no­ści, a jed­no­cze­śnie skłon­nej do wyty­ka­nia czy­tel­ni­kom kolej­nych „błę­dów emo­cjo­nal­nej inter­pre­ta­cji”. Trud­no jed­nak uwie­rzyć, że dzi­siaj myśle­nie tego rodza­ju wciąż bywa repro­du­ko­wa­ne. Prze­cież już daw­no mamy to za sobą i wie­my, że regu­ły „wła­ści­we­go czy­ta­nia”, kry­ty­ku­ją­ce rze­ko­me „błę­dy sen­ty­men­tal­no­ści”6, a for­mu­ło­wa­ne w pierw­szej poło­wie XX wie­ku przez bia­łych, zamoż­nych anglo­ję­zycz­nych pro­fe­so­rów utrzy­my­wa­nych z gran­tów Roc­ke­fel­ler Foun­da­tion, opie­ra­ły się na zało­że­niu, że ich wła­sna uprzy­wi­le­jo­wa­na pozy­cja – warun­ku­ją­ca prze­cież ich prze­ko­na­nia o tym, co zasłu­gu­je na uwa­gę kry­ty­ki lite­rac­kiej i na zna­le­zie­nie się w teo­re­tycz­nie obiek­tyw­nym kano­nie – jest prze­zro­czy­sta i neu­tral­na. Sku­pie­nie się na obiek­tyw­nej arty­stycz­nej war­to­ści dzie­ła (choć wąt­pli­we) skut­ku­je koniecz­no­ścią zigno­ro­wa­nia mate­rial­nych warun­ków powsta­wa­nia tek­stów oraz pomi­nię­ciem fak­tu, że lite­ra­tu­ra i kry­ty­ka są zawsze for­ma­mi eks­pre­sji okre­ślo­ne­go usy­tu­owa­nia – rezul­ta­ta­mi doświad­cza­nej lokal­no­ści, mobil­no­ści i widzial­no­ści w sie­ciach spo­łecz­nych, a więc efek­ta­mi rela­cji patrze­nia i bycia postrze­ga­nym. Powsta­wa­ła zatem hie­rar­chia rze­ko­mo opar­ta na uni­wer­sal­nych war­to­ściach este­tycz­nych i etycz­nych, w rze­czy­wi­sto­ści repro­du­ku­ją­ca ist­nie­ją­ce hie­rar­chie, na któ­rych szczy­cie znaj­du­ją się war­to­ści repre­zen­to­wa­ne przez męż­czyzn: bia­łych, hete­ro­sek­su­al­nych, neu­ro­ty­po­wych, cispł­cio­wych, speł­nia­ją­cych domi­nu­ją­ce nor­my kul­tu­ro­we, pocho­dzą­cych z kla­sy śred­niej i z kra­jów zachod­nich. Tym­cza­sem lite­ra­tu­ra i kry­ty­ka zawsze wyra­sta­ją z okre­ślo­nych warun­ków spo­łecz­nych, kul­tu­ro­wych, eko­no­micz­nych, kla­so­wych, etnicz­nych i gen­de­ro­wych – i rów­no­cze­śnie zawsze wywie­ra­ją wpływ wła­śnie na te warun­ki.

Może jed­nak część z nas nosi w sobie głę­bo­ko uwew­nętrz­nio­ne nowo­kry­tycz­ne zasa­dy, ten odru­cho­wy wstyd przed „here­zją sen­ty­men­tal­no­ści”7 czy lęk przed popeł­nie­niem „błę­du afek­ta­cji” (affec­ti­ve fal­la­cy)8. Gdy Sala zachwy­ca się jed­ną ze scen w książ­ce Mate­usza Paku­ły („Paku­ła dosko­na­le obra­zu­je bez­rad­ność i strach, a rów­no­cze­śnie sta­ra się poka­zy­wać, jak trud­na bywa miłość […]. W tej krót­kiej sce­nie zawie­ra się wszyst­ko […]. Paku­ła kon­den­su­je tę skom­pli­ko­wa­ną sieć zależ­no­ści w krót­kim opi­sie i fak­tycz­nie dzię­ki reduk­cji osią­ga zamie­rzo­ny efekt – wychwy­tu­je emo­cjo­nal­ną esen­cję sytu­acji i trans­fe­ru­je ją na czy­tel­ni­ka”9 – i tak dalej), momen­ta­mi odno­szę wra­że­nie, że uwo­dzi ją wła­śnie Elio­tow­ski kore­lat obiek­tyw­ny: poru­sze­nie wywo­ła­ne przez to słyn­ne męskie i chłod­ne „wzru­sze­nie struk­tu­ral­ne”10, skru­pu­lat­nie uni­ka­ją­ce pato­su i podej­rze­nia o nad­mier­ną uczu­cio­wość. W koń­cu emo­cje w sztu­ce – zgod­nie z tą tra­dy­cją – mają być bez­oso­bo­we. T.S. Eliot opi­su­je prze­cież roz­wój arty­sty jako „bez­u­stan­ne poświę­ca­nie same­go sie­bie”11, ucie­ka­nie od emo­cji12, a same­go arty­stę jako czło­wie­ka doko­nu­ją­ce­go zagła­dy oso­bo­wo­ści: „im dosko­nal­szy arty­sta, tym ści­ślej oddzie­la się w nim czło­wiek cier­pią­cy od umy­słu twór­cze­go i tym dosko­na­lej prze­tra­wia i prze­ra­bia wzru­sze­nia […]”13.

Z tek­stu Sali wyła­nia­ją się więc dwie posta­wy czy­tel­ni­cze. Mam wra­że­nie, że autor­ka za obie nie­zbyt się lubi: albo zim­na, wręcz nie­ludz­ka obo­jęt­ność na poza­tek­sto­we aspek­ty powsta­wa­nia dzie­ła, albo bez­dusz­ny sen­ty­men­ta­lizm, od któ­re­go kry­tycz­ka auto­iro­nicz­nie się dystan­su­je, traf­nie przy tym dostrze­ga jego komer­cyj­ne uwi­kła­nie w kapi­ta­li­stycz­ne pro­ce­sy pro­duk­cji kul­tu­ry maso­wej. Kon­struk­tyw­ną i afir­mu­ją­cą alter­na­ty­wą dla nowo­kry­tycz­nej bez­dusz­no­ści ma być dostrze­że­nie ludz­kie­go obli­cza auto­ra, któ­re w tek­ście Sali nie­bez­piecz­nie zbli­ża się do prób nie­pro­szo­ne­go ana­li­zo­wa­nia jego sta­nu psy­chicz­ne­go: „Prze­cież widzę, jak na dło­ni, że w Duna­ju… to, w czym zwy­kle roz­po­zna­ję śro­dek sty­li­stycz­ny, nagle jawi mi się jako psy­cho­lo­gicz­ny mecha­nizm obron­ny”14 – pisze o tomie Mał­go­rza­ty Leb­dy. Przy­znam, że tego rodza­ju dia­gno­zy budzą mój sprze­ciw. W mniej przy­ja­znych kon­tek­stach nie­pro­szo­na ana­li­za psy­cho­lo­gicz­na może stać się for­mą prze­mo­cy – nawet jeśli wyni­ka z dobrych inten­cji. W naj­lep­szym razie opie­ra się ona na pew­nym poczu­ciu upraw­nie­nia (enti­tle­ment), czy­li na prze­ko­na­niu o wła­snym pra­wie do for­mu­ło­wa­nia dia­gnoz doty­czą­cych czy­je­goś życia wewnętrz­ne­go bez zgo­dy same­go zain­te­re­so­wa­ne­go. Autor udo­stęp­nia nam tekst, a nie pra­wo do trak­to­wa­nia go jak przy­pad­ku kli­nicz­ne­go. Nie uczest­ni­czy w żad­nym pro­ce­sie dia­gno­zy ani tera­pii, lecz w wymia­nie inter­pre­ta­cji, któ­rej gra­ni­ce powin­ny zostać etycz­nie roz­po­zna­ne. Tego typu zabieg nie­bez­piecz­nie przy­po­mi­na prak­ty­ki wcze­snej psy­cho­ana­li­zy lite­rac­kiej, zdys­kre­dy­to­wa­nej choć­by przez kurio­zal­ne wywo­dy Marii Bona­par­te15, pró­bu­ją­cej doko­nać psy­cho­ana­li­zy Edga­ra Alla­na Poego.

Moim zda­niem błąd tkwi w prze­ko­na­niu, że jedy­nym spo­so­bem mówie­nia o emo­cjach w kry­ty­ce lite­rac­kiej jest wiwi­sek­cja psy­che auto­ra czy ana­li­zo­wa­nie z zacie­kło­ścią domo­ro­słe­go dia­gno­sty traum, któ­re wpły­nę­ły na powsta­nie książ­ki, co Sala zresz­tą słusz­nie łączy z ryzy­kiem „spro­wa­dze­nia sztu­ki do porząd­ku przy­czy­ny i skut­ku, sta­nu i symp­to­mu”, a więc „ze śmier­cią kry­ty­ki lite­rac­kiej”16. Z kolei Sadzik pro­ble­my z lek­tu­ro­wym wzru­sze­niem ogra­ni­cza do kwe­stii jako­ści lite­ra­tu­ry wywo­łu­ją­cej inten­syw­ne emo­cje – czy­li jeśli wzru­sza nas dobra lite­ra­tu­ra, to dobrze, a jeśli nie­do­bra, to źle. Co wię­cej, gdy wzru­sza nas naj­więk­sza lite­ra­tu­ra, to indu­ko­wa­ne przez nią łzy wyostrza­ją nasze spoj­rze­nie.

Zarów­no w tek­ście Zuzan­ny Sali, jak i Pio­tra Sadzi­ka dotkli­wie odczu­wam brak per­spek­ty­wy, któ­rą otwarł zwrot afek­tyw­ny – w tek­ście Sali pomi­nię­ty zupeł­nym mil­cze­niem, w sło­wach Sadzi­ka zaś odrzu­co­ny jako „fun­ta kła­ków nie­war­ta huc­pa”17 (sic!). Gdy­bym mia­ła przy­jąć reto­ry­kę moich zna­ko­mi­tych poprzed­ni­ków, mogła­bym w tym miej­scu zama­ni­fe­sto­wać wła­sne obru­sze­nie, ponie­waż mnie aku­rat poru­sza­ją pisma Gilles’a Deleuze’a i Féli­xa Guat­ta­rie­go czy opi­sy soma­tycz­nych prak­tyk filo­zo­fo­wa­nia Bria­na Mas­su­mie­go i Erin Man­ning. Być może bez­wstyd­nie wpa­dam tu w kró­li­czą norę („jak to nie wzru­sza, sko­ro wzru­sza?”), nie­mniej nie chcia­ła­bym dokła­dać swo­jej cegieł­ki do licy­ta­cji w sty­lu: „mój afekt jest lep­szy niż twój”. Dla­te­go pra­gnę wystą­pić nie tyle jako uzur­pu­ją­ca sobie pra­wo do obiek­tyw­no­ści obroń­czy­ni zwro­tu afek­tyw­ne­go, ile raczej jako skrom­ny i pery­fe­ryj­ny głos nie do koń­ca osa­dzo­ny w polu pol­skiej kry­ty­ki lite­rac­kiej. Uwa­żam, że zwrot afek­tyw­ny, przy całej jego nie­do­sko­na­ło­ści (nie moż­na pomi­nąć zarzu­tów o roz­my­cie poję­cio­we, prze­sad­ne sku­pie­nie na przed­ję­zy­ko­wym wymia­rze afek­tu, quasi-misty­cyzm czy ten­den­cje depo­li­ty­zu­ją­ce), dał nam dużo dobre­go w prak­ty­kach myśle­nia kry­tycz­ne­go oraz czy­ta­nia tek­stów kul­tu­ry, do cze­go wró­cę w dal­szej czę­ści tek­stu.

Nie wiem, czy wpro­wa­dze­nie zwro­tu afek­tyw­ne­go w dycho­to­micz­nie nakre­ślo­ny spór rozu­mu z ser­cem pozwo­li upo­rząd­ko­wać nasze opi­nie doty­czą­ce ufa­nia łzom. Jestem za to prze­ko­na­na o sen­sow­no­ści uwzględ­nie­nia tej kate­go­rii w niniej­szej dys­ku­sji. Zga­dzam się zarów­no z Zuzan­ną Salą, jak i z Pio­trem Sadzi­kiem, że nie­pod­da­ny namy­sło­wi afekt może łatwo zostać wprzę­gnię­ty w kapi­ta­li­stycz­ny mecha­nizm licy­to­wa­nia się na inten­syw­ność doznań, a wów­czas zamiast być przy­czyn­kiem do zmia­ny czy bun­tu, sta­nie się pustym efek­tem – czy­li de fac­to prze­sta­nie być afek­tem, ponie­waż stra­ci swo­ją moc oddzia­ły­wa­nia (affec­ting) i prze­kształ­ca­nia rze­czy­wi­sto­ści.

Do cze­go są dobre afek­ty? What are affects good for?, pyta Micha­el Hardt w przed­mo­wie do zbio­ru The Affec­ti­ve Turn z 2007 roku18. Chęt­nie spa­ra­fra­zu­ję to pyta­nie: do cze­go jest dobry zwrot afek­tyw­ny? Nie: „po co nam zwrot afek­tyw­ny?”, nie „do cze­go słu­ży?” – ale wła­śnie „do cze­go jest dobry?”. Co to za narzę­dzie? Zwrot afek­tyw­ny dobry jest do uję­cia soma­tycz­ne­go wymia­ru lek­tu­ry w spo­sób, któ­re­go wcze­śniej­sze nur­ty teo­re­tycz­ne w ogó­le nie uwzględ­nia­ły. Nie pole­ga on na zupeł­nym wyłą­cze­niu inter­pre­ta­cji czy na rezy­gna­cji z kry­tycz­ne­go namy­słu, lecz je uzu­peł­nia, zapew­nia przy tym narzę­dzia szcze­gól­nie przy­dat­ne do ana­li­zy doświad­cze­nia czy­tel­ni­cze­go. W tym miej­scu pozwo­lę sobie na krót­ką oso­bi­stą dygre­sję: nie­daw­no roz­ma­wia­łam ze stu­dent­ka­mi i stu­den­ta­mi o książ­kach, przy któ­rych zda­rza nam się zasy­piać. Nie­zwy­kle trud­ne oka­za­ło się ode­rwa­nie tej opo­wie­ści od natych­mia­sto­we­go pyta­nia, czy ozna­cza to, że dana książ­ka jest „zła”, „nud­na” lub „mono­ton­na”. A prze­cież z per­spek­ty­wy afek­tyw­nej może­my rozu­mieć pro­ces lek­tu­ry w kate­go­rii sen­so­mo­to­rycz­nej, soma­tycz­nej. Odbie­ra­nie tek­stu wią­że się tu z przyj­mo­wa­niem okre­ślo­nych pozy­cji cia­ła, z drob­ny­mi poru­sze­nia­mi, zmia­na­mi napię­cia, ryt­ma­mi odde­chu, fluk­tu­acja­mi ener­gii i chwi­la­mi dez­orien­ta­cji, któ­re two­rzą soma­tycz­ną mapę inte­rak­cji z książ­ką. W tym kon­tek­ście czy­ta­nie może­my uzna­wać na przy­kład za for­mę regu­la­cji afek­tyw­nej: lek­tu­ra wpły­wa na układ przy­współ­czul­ny, co dobrze widać wła­śnie w zja­wi­sku przy­sy­pia­nia nad książ­ką, czy­li w jed­nym ze spo­so­bów soma­tycz­ne­go oddzia­ły­wa­nia (affec­ting) tek­stu, któ­ry koi prze­bodź­co­wa­ny układ ner­wo­wy. Tak uję­ty pro­ces czy­ta­nia uru­cha­mia poten­cjał tek­stu nie dzię­ki inter­pre­ta­cji, lecz przez wyko­rzy­sta­nie roz­ma­itych moż­li­wo­ści wyni­ka­ją­cych z mate­rial­ne­go aspek­tu inte­rak­cji (ręka–książka, ruch gał­ki ocznej–tekst, rytm oddechu–przewracanie stron, cisza–głos) i innych chwi­lo­wych sprzę­żeń. Książ­ka prze­sta­je być wów­czas sta­tycz­nym „pojem­ni­kiem na zna­cze­nie”19, a sta­je się zda­rze­niem roz­gry­wa­ją­cym się mię­dzy cia­łem a tek­stem. Podą­ża­jąc tym tro­pem, może­my nawet dywa­go­wać, któ­re książ­ki są w tym rozu­mie­niu „dobre”, a któ­re „złe”, co wca­le nie musi się pokry­wać ze sche­ma­tycz­nym war­to­ściu­ją­cym osą­dem: zasy­pia­my przy książ­kach nud­nych, a dla cie­ka­wych zary­wa­my noc. W uprosz­cze­niu: nasz układ ner­wo­wy mogą koić nud­ne i banal­ne opi­sy kra­jo­bra­zów, a tak­że szcze­gól­na pro­zo­dia poezji, cel­ne i pozwa­la­ją­ce nam upo­rząd­ko­wać nasze rozu­mie­nie dia­gno­zy spo­łecz­ne, obra­zo­we odda­nie zachwy­tu natu­rą, tek­sty inte­lek­tu­al­nie gęste, choć cie­ka­we; a pobu­dzać (czy wręcz roz­stra­jać) – zły prze­kład, iry­tu­ją­co pate­tycz­ne afek­ta­cje, ale też traf­ne roz­po­zna­nia teo­re­tycz­ne, poczu­cie iden­ty­fi­ka­cji czy sil­ne wra­że­nie przy­jem­no­ści este­tycz­nej wywo­ła­ne posłu­gi­wa­niem się języ­kiem o nie­ty­po­wej ener­gii.

Zwrot afek­tyw­ny został wpro­wa­dzo­ny po to, żeby prze­nieść uwa­gę z repre­zen­ta­cji i zna­czeń na to, co tekst robi, jak oddzia­ły­wa (affect), a nie tyl­ko na to, co mówi. Nie cho­dzi tu więc o afek­ta­cje i emo­cje, lecz o prze­su­nię­cie, któ­re pozwa­la badać siły, inten­syw­no­ści, napię­cia, jakie wytwa­rza tekst, zanim zosta­ną one uję­te w języ­ko­wą repre­zen­ta­cję. Pozwa­la to otwo­rzyć namysł nad lite­ra­tu­rą na doświad­cze­nie cie­le­sne i mate­rial­ne, któ­re towa­rzy­szy lek­tu­rze, a tak­że zdjąć z afek­tów (nie: z emo­cji) odium nie­aka­de­mic­ko­ści. Zwrot afek­tyw­ny słu­ży przy­wró­ce­niu żywot­no­ści rela­cji czytelnik–tekst i uwzględ­nie­niu tego, co dotąd było mar­gi­na­li­zo­wa­ne jako poza­zna­cze­nio­we. Co więc zwrot afek­tyw­ny robi pro­ce­so­wi lek­tu­ry? Przede wszyst­kim prze­su­wa akcent z inter­pre­ta­cji na doświad­cze­nie, a jed­no­cze­śnie nie zmu­sza nas do rezy­gna­cji z inter­pre­to­wa­nia. Zamiast tego poka­zu­je, że lek­tu­ra zaczy­na się wcze­śniej, w cie­le­snym, emo­cjo­nal­nym, afek­tyw­nym pobu­dze­niu. Zwrot afek­tyw­ny trak­tu­je lek­tu­rę jako zda­rze­nie, a nie samo deko­do­wa­nie zna­czeń. Czy­ta­nie jest spo­tka­niem dwóch ciał (tek­stu i czy­tel­ni­ka), któ­re wcho­dzą ze sobą w rela­cje inten­syw­no­ści. Może być więc pra­wie medy­ta­cyj­nym ćwi­cze­niem uważ­no­ści na zmia­ny tęt­na, napię­cie w brzu­chu, nagłe przy­spie­sze­nie myśli – wszyst­ko to sta­je się czę­ścią inte­rak­cji z tek­stem, a nie jej „zanie­czysz­cze­niem”. Wresz­cie tak ujmo­wa­ne podej­ście roz­sz­czel­nia hie­rar­chie lek­tu­ry, ponie­waż kie­dy odrzu­ci­my roz­róż­nie­nie na „wyra­fi­no­wa­ne, obiek­tyw­ne czy­ta­nie” i „sen­ty­men­tal­ną reak­cję”, dostrze­że­my, że afek­ty są nie­odzow­nym kom­po­nen­tem pozna­nia.

W jaki spo­sób jest porząd­ko­wa­ne podej­ście do emo­cji czy­tel­ni­ka w kry­ty­ce lite­rac­kiej? Przede wszyst­kim oddzie­la się tu afekt od emo­cji – ponie­waż afekt to „przed­uczu­cio­wa” inten­syw­ność, któ­ra nie zosta­ła jesz­cze uję­ta w ramy spo­łecz­no-języ­ko­we, emo­cje zaś to już nazwa­ne i uła­dzo­ne wer­sje afek­tów – poka­zu­je rów­nież, że emo­cje czy­tel­ni­ka nie są prze­szko­dą, lecz nie­zbęd­nym efek­tem dzia­ła­nia tek­stu. Co waż­niej­sze, emo­cje są tu trak­to­wa­ne jako komu­ni­kat o obie­gu wła­dzy, rela­cjach spo­łecz­nych, napię­ciach kul­tu­ro­wych, a nie jako pry­wat­ne indy­wi­du­al­ne dozna­nia – w rezul­ta­cie to, co mnie wzru­sza, daje mi infor­ma­cje o moim usy­tu­owa­niu na punk­tach prze­cię­cia róż­nych linii hege­mo­nii i przy­wi­le­ju. Sara Ahmed pod­kre­śla, że emo­cje są cyr­ku­la­cją afek­tów mię­dzy ludź­mi a obiek­ta­mi: nie są pry­wat­ne, lecz są spo­łecz­nym mecha­ni­zmem, któ­ry łączy jed­nost­ki z histo­ria­mi i struk­tu­ra­mi20. Na przy­kład oso­ba wycho­wa­na w spo­łecz­no­ści, w któ­rej przez lata doświad­cza­ło się nie­do­bo­rów jedze­nia, może zupeł­nie ina­czej reago­wać na lite­rac­ką sce­nę śmier­ci uko­cha­ne­go zwie­rzę­cia. To, co dla czy­tel­ni­ka z zachod­niej kla­sy śred­niej jest momen­tem czy­ste­go wzru­sze­nia i rodza­jem kathar­sis, dla kogoś, kto dora­stał w warun­kach chro­nicz­ne­go gło­du, może ozna­czać przede wszyst­kim sytu­ację ratun­ku: mię­sem tego zwie­rzę­cia moż­na by wyży­wić rodzi­nę. Brak łez nie jest tu bra­kiem empa­tii, lecz świa­dec­twem odmien­ne­go kul­tu­ro­we­go usy­tu­owa­nia, mapą doświad­czeń, w któ­rych war­to­ści emo­cjo­nal­ne i etycz­ne zosta­ły ufor­mo­wa­ne przez inne realia eko­no­micz­ne, spo­łecz­ne i histo­rycz­ne.

Brian Mas­su­mi pod­kre­śla, że w sztu­ce i lite­ra­tu­rze afekt two­rzy pole moż­li­wo­ści, w któ­rym mogą dopie­ro wyło­nić się sen­sy21. Inter­pre­ta­cja afek­tyw­na powin­na uwzględ­niać to, co czu­je­my, zanim pomy­śli­my, bo tam mie­ści się poli­tycz­ny i trans­for­ma­cyj­ny poten­cjał sztu­ki22. Jeśli zwrot afek­tyw­ny budzi w nas nie­chęć, rów­nie dobrze może­my odwo­łać się do Ray­mon­da Wil­liam­sa i jego „struk­tu­ry czu­cia” (struc­tu­re of feeling)23, nie­utoż­sa­mia­nej prze­cież ze zwro­tem afek­tyw­nym, lecz z tra­dy­cją bry­tyj­skich stu­diów kul­tu­ro­wych. Ten dyna­micz­ny, nie­wy­ra­żo­ny wprost, lecz wspól­nie prze­ży­wa­ny zespół nastro­jów i wraż­li­wo­ści cha­rak­te­ry­stycz­nych dla dane­go momen­tu histo­rycz­ne­go nie­sie w sobie jakość zarów­no ete­rycz­ne­go i trud­ne­go do uchwy­ce­nia „uczu­cia”, jak i sztyw­ność i deter­mi­nu­ją­cy cha­rak­ter „struk­tu­ry” – pro­gra­mu two­rze­nia i dys­try­bu­cji zna­czeń. Jeśli więc zachwy­ca mnie tra­gicz­na sce­na napi­sa­na suro­wym, „męskim” hemin­gway­ow­skim języ­kiem, ope­ru­ją­ca elio­tow­skim objec­ti­ve cor­re­la­ti­ve, to może war­to zapy­tać, w jakim stop­niu jest to mój wła­sny gust, w jakim rezul­tat głę­bo­ko zin­ter­na­li­zo­wa­nej, patriar­chal­nej edu­ka­cji lite­ra­tu­ro­znaw­czej, w ramach któ­rej przez deka­dy uczo­no nas war­to­ścio­wa­nia sty­lów eks­pre­sji według hie­rar­chii gło­szą­cej pry­mat powścią­gli­wo­ści emo­cjo­nal­nej nad wylew­no­ścią, a tak­że struk­tu­ra­li­za­cję emo­cji i etos samo­po­świę­ce­nia. Płacz nad Szko­łą uczuć Gustave’a Flau­ber­ta może spo­ro mówić o moim ukształ­to­wa­niu przez okre­ślo­ne reżi­my praw­dy doty­czą­ce miło­ści, roz­cza­ro­wa­nia, ambi­cji i kla­sy spo­łecz­nej, ale rów­nie dobrze może dowo­dzić zin­ter­na­li­zo­wa­nia roman­tycz­nej tra­dy­cji, któ­ra uzna­je melan­cho­lię nie­speł­nie­nia za szla­chet­ną (choć męską) emo­cjo­nal­ność i jako taką god­ną lite­rac­kie­go uzna­nia. Może być efek­tem nasią­ka­nia este­ty­za­cją męskiej udrę­ki czy prze­ko­na­niem o wyjąt­ko­wo­ści „wiel­kich roz­cza­ro­wań” albo wia­ry, że uczu­cia i pra­gnie­nia mło­de­go inte­li­gen­ta mają war­tość uni­wer­sal­ną. To może rów­nież być sygnał uczest­nic­twa w okre­ślo­nym habi­tu­sie kla­so­wym, w któ­rym ceni się doświad­cze­nia este­tycz­ne wywo­łu­ją­ce „szla­chet­ne cier­pie­nie” boha­te­rów lite­rac­kich – cier­pie­nie kodo­wa­ne jako kul­tu­ro­wo wyż­sze niż na przy­kład emo­cjo­nal­ne reak­cje na lite­ra­tu­rę popu­lar­ną. A jeśli wsty­dzę się wła­snych łez czy sen­ty­men­tal­nych reak­cji wywo­ły­wa­nych przez roman­so­we powie­ści, to może pro­blem nie tkwi we mnie, lecz w sys­te­mie, któ­ry naj­pierw socja­li­zu­je dziew­czyn­ki do prze­ży­wa­nia miło­sne­go wzru­sze­nia jako klu­czo­we­go ele­men­tu kobie­co­ści, a póź­niej je zawsty­dza i dys­cy­pli­nu­je za to samo, pięt­nu­jąc „kobie­cy” sen­ty­men­ta­lizm jako histe­rycz­ny, naiw­ny czy nie­war­to­ścio­wy. O tym mecha­ni­zmie świet­nie pisa­ła Tania Modle­ski: jak kul­tu­ra popu­lar­na zara­zem pod­trzy­mu­je kobie­ce fan­ta­zje (zwłasz­cza te zwią­za­ne z miło­ścią roman­tycz­ną) i natych­miast je dewa­lu­uje, wpi­su­jąc je w patriar­chal­ny obieg wsty­du, iro­nii i spo­łecz­nej sank­cji. Według Modle­ski reak­cje emo­cjo­nal­ne kobiet nie są „pry­wat­ny­mi sła­bo­ścia­mi”, lecz skut­kiem zło­żo­nych pro­ce­sów socja­li­za­cji i narzę­dziem kon­tro­li spo­łecz­nej, któ­re jed­no­cze­śnie utrwa­la i pod­wa­ża domi­nu­ją­ce wzor­ce kobie­co­ści24.

Eve Koso­fsky Sed­gwick pisze, że posta­wa cia­ła pod­czas czy­ta­nia – pochy­lo­na gło­wa, opusz­czo­ne powie­ki – przy­po­mi­na gesty wsty­du, a sama lek­tu­ra two­rzy afek­tyw­ne „pole sił”, w któ­rym czy­tel­nik odci­na się od oto­cze­nia. Sed­gwick pod­kre­śla, że wstyd nie jest wyłącz­nie reak­cją afek­tyw­ną, lecz tak­że mecha­ni­zmem poznaw­czym: wpły­wa na uwa­gę, selek­cjo­nu­je to, co sta­je się „figu­ral­ne”, i moty­wu­je two­rze­nie teo­rii, ponie­waż jego dzia­ła­nie pole­ga na wyzna­cza­niu gra­nic mię­dzy figu­rą a tłem. W ten spo­sób wstyd ujaw­nia afek­tyw­ne fun­da­men­ty zarów­no pro­ce­su czy­ta­nia (jako inten­syw­ne­go sku­pie­nia), jak i pro­ce­su teo­re­ty­zo­wa­nia, któ­re rodzi się z prób radze­nia sobie z afek­tem25. Wie­rzę, że war­to uwzględ­nić per­spek­ty­wę, któ­rą daje nam zwrot afek­tyw­ny. Pozwo­lił nam on bowiem z więk­szą wyro­zu­mia­ło­ścią trak­to­wać nasze wła­sne łzy i wstyd za te łzy, a tak­że lepiej zro­zu­mieć, że reak­cje emo­cjo­nal­ne są pro­duk­tem kul­tu­ry, wła­dzy, histo­rii, ucie­le­śnie­nia, a nie wsty­dli­wym nad­mia­rem. Może więc trze­ba pytać nie tyle o to, czy powin­ni­śmy „poda­wać w wąt­pli­wość wła­sne łzy” i czy napraw­dę war­to „ufać (nie­któ­rym) łzom”, ile raczej o to, co nasze łzy lub wstyd za nie mówią o świe­cie, któ­ry nas tych reak­cji nauczył, co mówią o nadal w nas pra­cu­ją­cych reżi­mach emo­cji. Może war­to zapy­tać: jak może­my się odcze­pić od swo­ich łez i pozwo­lić im pły­nąć bez dokła­da­nia sobie kolej­nych warstw wsty­du, auto­cen­zu­ry oraz potrze­by uspra­wie­dli­wia­nia tego rodza­ju uczuć?

 

1 Z. Sala, Poda­wać w wąt­pli­wość wła­sne łzy, onli­ne: https://dziennikliteracki.pl/podawac-w-watpliwosc-wlasne-lzy [dostęp: 4.12.2025].

2 P. Sadzik, Zaufać (nie­któ­rym) łzom, onli­ne: https://dziennikliteracki.pl/piotr-sadzik-zaufac-niektorym-lzom-zuzanna-sala-podawac-w-watpliwosc-wlasne-lzy-krytyka-wspolczesna-polska-krytyka-wspolczesna-dyskusje-krytyczne-szkice-polemika [dostęp: 4.12.2025].

3 Z. Sala, Poda­wać w wąt­pli­wość

4 P. Sadzik, Zaufać (nie­któ­rym)…

5 Z. Sala, Poda­wać w wąt­pli­wość

6 I.A. Richards, Prac­ti­cal Cri­ti­cism. A Stu­dy of Lite­ra­ry Judg­ment, Lon­don: Routled­ge & Kegan Paul, 1954, s. 255–263.

7 Tam­że.

8 W.K. Wim­satt Jr., M.C. Beard­sley, The Affec­ti­ve Fal­la­cy, „The Sewa­nee Review” 1949, Vol. 57, No. 1, s. 31–55, onli­ne: https: https://hcommons.org/app/uploads/sites/1002005/2021/06/Wimsatt_Beardsley_1949_The-Affective-Fallacy.pdf [dostęp: 12.11.2025].

9 Z. Sala, Poda­wać w wąt­pli­wość

10 T.S. Eliot, Tra­dy­cja i talent indy­wi­du­al­ny [w:] Teo­ria badań lite­rac­kich za gra­ni­cą. Anto­lo­gia, t. II, tłum. H. Pręcz­kow­ska, Kraków: Wydaw­nic­two Lite­rac­kie, 1981, s. 401.

11 Tam­że, s. 403.

12 Tam­że, s. 403.

13 Tam­że, s. 404.

14 Z. Sala, Poda­wać w wąt­pli­wość

15 M. Bona­par­te, The Life and Works of Edgar Allan Poe. A Psy­cho-Ana­ly­tic Inter­pre­ta­tion, Lon­don: Ima­go Publi­shing, 1949.

16 Z. Sala, Poda­wać w wąt­pli­wość

17 P. Sadzik, Zaufać (nie­któ­rym)

18 M. Hardt, Fore­word. What Affects Are Good For [w:] The Affec­ti­ve Turn The­ori­zing the Social, red. P. Tici­ne­to Clo­ugh, J. Hal­ley. Dur­ham: Duke Uni­ver­si­ty Press, 2007, s. IX.

19 C. Cole­bro­ok, Gil­les Deleu­ze, London–New York: Routled­ge, 2002, s. 137.

20 S. Ahmed, The Cul­tu­ral Poli­tics of Emo­tion, Edin­burgh: Edin­burgh Uni­ver­si­ty Press, 2004, s. 4.

21 B. Mas­su­mi, Para­bles for the Vir­tu­al. Move­ment, Affect, Sen­sa­tion, Durham–London: Duke Uni­ver­si­ty Press, 2002. s. 1–4.

22 Ten­że, A User’s Guide to Capi­ta­lism and Schi­zo­ph­re­nia. Devia­tions from Deleu­ze and Guat­ta­ri, Cambridge–London: MIT Press, 1992, s. 8.

23 R. Wil­liams, The Long Revo­lu­tion, Har­mond­sworth:  Pin­gu­in Books, 1965, s. 64–65.

24 T. Modle­ski, Loving with a Ven­ge­an­ce, New York: Methu­en 1984, s. 11–34.

25 E. Koso­fsky-Sed­gwick, Touching Feeling. Affect, Peda­go­gy, Per­for­ma­ti­vi­ty, Durham–London, Duke Uni­ver­si­ty Press, 2003. s. 114–117.

– adiunktka w Instytucie Filologii Angielskiej UKEN w Krakowie.

więcej →

– krytyczka literacka, literaturoznawczyni, asystentka w Katedrze Krytyki Współczesnej na Wydziale Polonistyki UJ.

więcej →

– adiunkt na Wydziale Polonistyki UW.

więcej →