Powieść, z którą nie damy sobie rady

Jak wie­le osób wywo­dzą­cych się spod zna­ku kry­ty­ki lite­rac­kiej, jestem ofia­rą pew­ne­go spa­cze­nia poznaw­cze­go. Obja­wia się ono przede wszyst­kim tym, że już w trak­cie lek­tu­ry ukła­dam sobie w gło­wie opi­nię na temat dane­go tek­stu, do tego stop­nia, że cza­sem gdzieś na mar­gi­ne­sie książ­ki snu­ją mi się całe aka­pi­ty przy­szłej recen­zji, nawet jeśli ma ona nigdy nie powstać. To przy­zwy­cza­je­nie strasz­li­wie mnie zawio­dło w wypad­ku Agli, trzy­to­mo­wej powie­ści Rad­ka Raka, któ­rej ostat­nia część, Abra­xas, uka­za­ła się nie­daw­no nakła­dem wydaw­nic­twa Power­graph. Zawio­dło, bo natych­miast pomy­śla­łem, że nie mam poję­cia, co niby o tej książ­ce mogę powie­dzieć. Trud­no więc nazwać mój tekst recen­zją sen­su stric­to.

Z opi­sów na okład­kach dowie­my się nie­wie­le. Ojciec Sofji Kluk, ento­mo­log, zagi­nął w trak­cie eks­pe­dy­cji badaw­czej, pozo­sta­wia­jąc cór­kę samą w fan­ta­stycz­nym mie­ście Tybil. Sofja naj­pierw podej­mu­je naukę magii, a potem rusza na wiel­ką wypra­wę w poszu­ki­wa­niu ojca. Rówie­śnik boha­ter­ki, Tymian Dra­kow, syn funk­cjo­na­riu­sza taj­nej poli­cji, cał­kiem przy­pad­kiem i kie­ro­wa­ny wyłącz­nie mło­dzień­czym entu­zja­zmem, wywo­łu­je rewo­lu­cję, któ­ra oka­zu­je się cał­kiem inna, niż sądził.

Gdy tyl­ko tek­sty pro­mo­cyj­ne doty­czą­ce powie­ści Raka koń­czą stresz­czać fabu­łę, robią się męt­ne, zgod­ne z mia­ro­wym i nie­zno­śnym ryt­mem mar­ke­tin­go­we­go rytu­ału. Nie powie­dzą nam o Agli w zasa­dzie nic. Więk­szość opi­nii i recen­zji, któ­rych docze­ka­ły się jej dwa pierw­sze tomy, albo bez­po­śred­nio odno­si się do fabu­ły, albo wtła­cza ją – zupeł­nie bez sen­su – w róż­ne ramy gatun­ko­we, by w ten spo­sób wyci­snąć z tek­stu jakieś spój­ne inter­pre­ta­cyj­nie wąt­ki. Przed­się­wzię­cia te nie­uchron­nie koń­czą się fia­skiem.

Nie­uchwyt­ność powie­ści jest, moim zda­niem, jej klu­czo­wą cechą i jed­ną z tych wła­ści­wo­ści, któ­re spra­wia­ją, że trud­no wobec tego prze­dziw­ne­go zja­wi­ska przejść obo­jęt­nie. Nie cho­dzi o to, że nie da się okre­ślić tema­tu, fabu­ły czy innych pod­sta­wo­wych ele­men­tów cyklu Raka, wprost prze­ciw­nie.

Wiel­kim tema­tem Agli jest gno­za, rozu­mia­na jako alter­na­tyw­ny dla chrze­ści­jań­stwa fun­da­ment spo­so­bu myśle­nia. Co istot­ne, dzię­ki temu, że mamy do czy­nie­nia z książ­ką fan­ta­stycz­ną, nie cho­dzi tu o przy­ję­ty przez boha­te­rów czy nar­ra­to­ra spo­sób filo­zo­fo­wa­nia: gno­za jest istot­ną czę­ścią skła­do­wą same­go świa­ta powie­ści, peł­no­praw­ną alter­na­ty­wą dla rze­czy­wi­sto­ści pod­szy­tej reli­gij­nym prze­ko­na­niem o ist­nie­niu pie­kieł i nie­bios, w któ­rej przy­szło nam żyć. Wiel­ką nie­zmien­ną nato­miast pozo­sta­je oczy­wi­ście czło­wiek i z tej antro­po­lo­gicz­nej pod­sta­wy wyni­ka dopie­ro war­stwa reflek­syj­na książ­ki, a dzię­ki jej prze­war­to­ścio­wa­niu zmie­nia się wek­tor poru­sza­nych pro­ble­mów. Świat będą­cy nie­zno­śną klat­ką bez wyj­ścia po ubra­niu go w bez­li­to­sną real­ność obna­ża takie aspek­ty czło­wie­czeń­stwa, któ­rych tyl­ko nie­ja­sno domy­ślać mogli­by­śmy się dzię­ki pro­zie reali­stycz­nej.

Z kolei fabu­ła w jasny i cał­kiem zro­zu­mia­ły spo­sób opie­ra się na meta­fo­rze holo­me­ta­bo­lii, czy­li prze­obra­że­nia zupeł­ne­go owa­da: w tym sen­sie jest to książ­ka o meta­mor­fo­zie i roz­wo­ju, choć nie tyl­ko emo­cjo­nal­nym. Oczy­wi­ście wszy­scy głów­ni boha­te­ro­wie ule­ga­ją prze­mia­nom cha­rak­te­ro­lo­gicz­nym, doj­rze­wa­ją i zmie­nia­ją swój sto­su­nek do sie­bie i innych, jed­nak – jak w każ­dej dobrej powie­ści – pozo­sta­ją od począt­ku do koń­ca kohe­rent­ni.

Do prze­po­czwa­rze­nia docho­dzi gdzie indziej: w ich świa­do­mo­ści zwią­za­nej z ist­nie­niem, meta­fi­zycz­ną pra­xis (albo meta­fi­zycz­nym sta­tu­sem per se, i nie jest to nawet meta­fo­ra). A ponie­waż sama isto­ta świa­ta, w sto­sun­ku do któ­rej boha­te­ro­wie się prze­kształ­ca­ją, rów­nież zosta­je w toku fabu­ły naru­szo­na, to w pew­nym sen­sie cała struk­tu­ra powie­ści jest tutaj two­rem roz­kwi­ta­ją­cym i meta­fo­rą cha­otycz­nej podró­ży przez logos pozba­wio­ny usta­lo­nych raz na zawsze gra­nic. To z kolei wyda­je się bli­skie współ­cze­sne­mu czy­tel­ni­ko­wi.

Okładki trylogii powieściowej Radka Raka pod tytułem „Agla”, odpowiednio: „Agla. Alef”, „Agla. Aurora”, „Agla. Abraxas”.
Radek Rak, „Agla. Alef”, Warszawa: Powergraph, 2022; „Agla. Aurora”, Warszawa: Powergraph, 2023; „Agla. Abraxas”, Warszawa: Powergraph, 2025.

Jak więc widać, nie jest tak, że Agla nie daje się zin­ter­pre­to­wać jako książ­ka, któ­ra – zgod­nie z lite­ra­tu­ro­znaw­czy­mi pra­wi­dła­mi – ma nar­ra­cję, fabu­łę, akcję, czas akcji i tak dalej. Zara­zem to wszyst­ko wyda­je mi się cał­kiem nie­in­te­re­su­ją­ce, a raczej: inte­re­su­ją­ce o tyle, o ile cie­ka­wa może być rama obra­zu. Pro­blem, któ­ry mnie poru­sza, znaj­du­je się głę­biej i pły­cej zara­zem: w tym, co wykra­cza poza tra­dy­cyj­ne spo­so­by mówie­nia o lite­ra­tu­rze.

W wypad­ku Agli pierw­szym aspek­tem tego wykra­cza­nia będzie, rzecz jasna, świat. Ta kwe­stia jest pro­sta, gdy mowa o książ­kach reali­stycz­nych lub expli­ci­te fan­ta­stycz­nych, ale kom­pli­ku­je się wykład­ni­czo, kie­dy mamy do czy­nie­nia z jed­nym i dru­gim jed­no­cze­śnie. Nie zgo­dził­by się ze mną zapew­ne Krzysz­tof M. Maj, pod­kre­śla­jąc ewi­dent­ną allo­to­pij­ność Agli: uni­wer­sum, któ­re wykre­ował Radek Rak, nie tyl­ko jest bowiem alter­na­tyw­ne wobec danej nam rze­czy­wi­sto­ści, ale też może peł­nić funk­cję medium dla dzie­sią­tek innych niż Agla fabuł, tym samym sta­no­wi twór auto­no­micz­ny. Trud­no temu zaprze­czyć, mnie jed­nak trud­no tak po pro­stu zigno­ro­wać fakt, że cho­dząc po Tybil, cho­dzi­my po Kra­ko­wie.

Dowia­du­je­my się tego z pierw­sze­go zda­nia powie­ści, a to dzię­ki pro­ste­mu nawią­za­niu do słyn­nej pio­sen­ki Grze­go­rza Tur­naua – czy iro­nicz­ne­mu czy nie, nie mnie oce­niać – i cho­ciaż ze wszyst­kich sił usi­łu­je­my w Tybil widzieć Tybil, w uni­wer­sy­te­cie nie roz­po­znać Col­le­gium Maius, a w Hra­dzie – Wawe­lu, to wysił­ki te speł­za­ją na niczym, przy­naj­mniej jeśli cho­ciaż tro­chę się zna rze­czo­ne mia­sto. To zna­czy Kra­ków, nie Tybil. Zresz­tą, cała topo­gra­fia uka­za­na w powie­ści przy­po­mi­na do złu­dze­nia tę praw­dzi­wą, z drob­ny­mi róż­ni­ca­mi. A nawet jeśli pomi­nie­my ten fakt, wra­że­nie „prze­bi­ja­nia” empi­rycz­nej rze­czy­wi­sto­ści przez świat przed­sta­wio­ny Agli towa­rzy­szy nam wła­ści­wie nie­ustan­nie w toku lek­tu­ry, od pierw­szych do ostat­nich stron wszyst­kich trzech tomów.

Wszyst­ko tu jest pozor­nie zna­jo­me, swoj­skie, zapo­zna­ne i bez­piecz­ne: oto dzie­więt­na­sto­wiecz­na, zabo­ro­wa Pol­ska, cał­kiem jak w książ­kach Bole­sła­wa Pru­sa czy Eli­zy Orzesz­ko­wej, albo może tro­chę póź­niej­sza, jak ta z tek­stów Ste­fa­na Żerom­skie­go. A jed­nak co parę stron albo i aka­pi­tów nie­ustan­nie coś nas wybi­ja z usta­lo­ne­go ryt­mu poznaw­czych przy­zwy­cza­jeń. Doroż­ki zaprzę­żo­ne są w smr­ty zamiast koni, zamiast Żydów są Jomo­wie, któ­rzy poszczą w śro­dę, a nie w sobo­tę, a miej­sce uli­cy Świę­te­go Toma­sza zaję­ła uli­ca Toma­sza, ale nie­wier­ne­go (któ­ry prze­cież ma w Kra­ko­wie zaułek, a nie uli­cę).

Rak kusi w ten spo­sób czy­tel­ni­ka, aby ten mach­nął ręką na tę całą fan­ta­stycz­ność i po pro­stu wyobra­ził sobie sce­no­gra­fię do Przed­wio­śnia. To pro­ces cał­ko­wi­cie natu­ral­ny: struk­tu­ry­zu­jąc sobie jakieś książ­ko­we uni­wer­sum, korzy­sta­my zawsze z tak zwa­ne­go mini­mal­ne­go odej­ścia. Naj­pierw wyobra­ża­my sobie zna­ny nam świat empi­rycz­ny, a potem wpro­wa­dza­my do tego korek­ty. Naj­pro­ściej więc było­by czy­tać Aglę na zasa­dzie „pod­sta­wia­nia”, czy też pro­stej ale­go­rii: smrt = koń, Jom = Żyd, Hrad = Wawel, Car = …

Czym niby miał­by być Car?

Nawet bar­dzo życz­li­wy inter­pre­ta­tor potrze­bo­wał­by napraw­dę dużej dozy sym­bo­li­stycz­ne­go samo­za­par­cia, żeby odna­leźć jakiś sen­sow­ny odpo­wied­nik tej mistycz­nej, wszech­wład­nej isto­ty, fizycz­nej i nie­ma­te­rial­nej jed­no­cze­śnie, będą­cej mie­sza­ni­ną wła­dzy, ciem­no­ści, tajem­ni­czej świa­do­mo­ści i wyso­kiej gno­zy, zna­czy się magii. A czym mia­ło­by być Meta Cha­ras, prze­dziw­ne miej­sce, któ­re jest i któ­re­go jed­no­cze­śnie nie ma – ist­nie­ją­ce poza prze­strze­nią, a zara­zem w prze­strze­ni osa­dzo­ne, magicz­ne, ale zupeł­nie zwy­kłe? Za każ­dym razem, kie­dy zado­mo­wi­my się w tym świe­cie, oka­zu­je się, że coś tu nie pasu­je, nie dzia­ła tak, jak się spo­dzie­wa­li­śmy. Doroż­ki jeż­dżą, tak jak jeź­dzi­ły, nie­za­leż­nie od tego, czy zaprzę­żo­no je w konie czy w smr­ty, jed­nak raki (a przy­po­mi­nam, że to nie żad­na meta­fo­ra, mowa tu o dosłow­nych rakach, Asta­cus asta­cus), będą­ce peł­no­praw­ną czę­ścią spo­łe­czeń­stwa, są już dość podej­rza­ne, szcze­gól­nie gdy noszą cylin­dry i zaj­mu­ją się nauką.

I znów: co one niby mia­ły­by sym­bo­li­zo­wać? A jeśli nic, to czy raki są ele­men­tem dzie­cin­nej zaba­wy, nie­win­ną grą wyobraź­ni, któ­rą moż­na zigno­ro­wać na rzecz waż­niej­szych kogni­tyw­nych pro­ce­sów czy­tel­ni­czych i trak­to­wać jako ludzi z czuł­ka­mi? Czy wobec tego Car był­by po pro­stu wład­cą świa­ta Tybil – i tyle? Nie­trud­no się zorien­to­wać, że te wnio­ski są zbyt pro­ste – ponie­waż zja­wi­ska, któ­re przy­wo­łu­ję jako przy­kła­dy (a jest ich wię­cej!), są dla tego świa­ta po pro­stu fun­da­men­tal­ne i jeśli chce się zacho­wać mini­mum inte­lek­tu­al­nej uczci­wo­ści wzglę­dem dzie­ła, to nie moż­na ich po pro­stu zbyć mil­cze­niem.

Moż­na pomy­śleć, że podob­ne zabie­gi są cha­rak­te­ry­stycz­ne dla całej fan­ta­sty­ki, ale nie do koń­ca tak jest. Oczy­wi­ście, świa­ty fan­ta­sy nigdy nie są cał­ko­wi­cie wol­ne od poznaw­czych wzor­ców zaczerp­nię­tych z empi­rycz­nej rze­czy­wi­sto­ści; gdy­by było ina­czej, leża­ły­by poza gra­ni­ca­mi pozna­nia. Jed­nak im bar­dziej są od owych wzor­ców odda­lo­ne, tym inten­syw­niej­szej pra­cy wyobraź­ni wyma­ga­ją od czy­tel­ni­ka. Zasa­da jest banal­nie pro­sta: im wię­cej zmian wpro­wa­dzo­nych przez auto­ra, tym wię­cej korekt do swo­je­go obra­zu tego wymy­ślo­ne­go świa­ta musi wpro­wa­dzić odbior­ca. Żeby dale­ko nie szu­kać: podob­nym zabie­giem posłu­gu­je się Jacek Dukaj w Innych pie­śniach.

Róż­ni­ca pole­ga jed­nak na tym, że w rze­czy­wi­sto­ści Duka­jo­wej funk­cjo­nu­je pew­na pra­za­sa­da: rze­czy­wi­stość opar­ta jest na pra­wach filo­zo­fii sta­ro­grec­kiej. Jeśli ktoś mnie zapy­ta, gdzie roz­gry­wa­ją się Inne pie­śni, odpo­wiem: „w naszym świe­cie, w któ­rym dzia­ła fizy­ka ary­sto­te­lej­ska”, koniec krop­ka, wszyst­ko jest w mia­rę jasne. Pró­ba prze­pro­wa­dze­nia takie­go pod­su­mo­wa­nia Agli jest cał­ko­wi­cie kar­ko­łom­na. Rak w peł­ni celo­wo wpro­wa­dza nas w stan zawie­rze­nia auto­ro­wi; ufa­my, że korek­ty będą nie­wiel­kie, choć osta­tecz­nie oka­zu­ją się abso­lut­nie fun­da­men­tal­ne.

To wszyst­ko pozwo­li­ło mi się w koń­cu zorien­to­wać, że tra­dy­cyj­na, her­me­neu­tycz­na ani nawet dekon­struk­cyj­na lek­tu­ra Agli nie jest lek­tu­rą efek­tyw­ną. Zapro­wa­dzi nas ona we wcze­śniej wspo­mnia­ne rejo­ny – inter­pre­ta­cji gno­stycz­nych i meta­mor­ficz­nych, któ­re ktoś pra­co­wi­ty mógł­by pew­nie nawet roz­bu­do­wać poprzez prze­śle­dze­nie zawar­tej w powie­ści mister­nej struk­tu­ry inter­tek­stu­al­nych nawią­zań, jakiej nie powsty­dził­by się żaden post­mo­der­ni­sta. To jed­nak nie tyl­ko nie wyczer­pie poten­cja­łów – inter­pre­ta­cyj­nych i roz­ryw­ko­wych – ukry­tych w tek­ście, ale wręcz nie pozwo­li się nawet do ich wyczer­pa­nia zbli­żyć.

Po co więc posłu­gi­wać się osa­dzo­ną w poza­tem­po­ral­nym lim­bo Euro­pą jako matry­cą? Rzecz jasna po to, żeby za pomo­cą opi­sa­nej wyżej zasa­dy mini­mal­ne­go odej­ścia zro­bić sobie w książ­ce tro­chę luzu, świa­tła. Dzię­ki temu bowiem, że orga­ni­za­cja rze­czy­wi­sto­ści jest czy­tel­ni­ko­wi w mia­rę zna­na, Rak ma miej­sce na to, co jest być może w Agli naj­waż­niej­sze: na histo­rię.

A fabu­ła Agli jest, cóż, spek­ta­ku­lar­na. Nie ma tu żad­ne­go pitu-pitu czy dłu­gich nar­ra­cyj­nych reflek­sji: dzie­je się dużo i gęsto, a jeże­li akcja zatrzy­mu­je się na chwi­lę, to tyl­ko po to, żeby w prze­rwie mogło się oka­zać coś istot­ne­go, co zwy­kle pro­wa­dzi do kolej­ne­go gwał­tow­ne­go zry­wu wyda­rzeń. Boha­te­rów, miejsc i zwro­tów akcji jest tu napraw­dę mnó­stwo: nie­ła­two za tym wszyst­kim nadą­żyć, ale kie­dy się to uda, mister­ny splot zależ­no­ści fabu­lar­nych wcią­ga jak wir. Bo też fabu­ła tej powie­ści ma w sobie coś z wiru; bieg opi­sy­wa­nych spraw bez­li­to­śnie pochła­nia boha­te­rów, o czym zresz­tą sami paro­krot­nie wspo­mi­na­ją. Jak ujmu­je to nar­ra­tor w odnie­sie­niu do jed­ne­go z nich:

[…] nie mia­ło zna­cze­nia, że to prze­zna­cze­nie pory­wa­ło go bez pyta­nia o zgo­dę i rzad­ko było mu dane podej­mo­wać praw­dzi­wie wła­sne decy­zje. Spraw­czość, pod­mio­to­wość, to wszyst­ko baj­ki dla głup­ców, takich samych, jak on nie­gdyś. Jest tyl­ko rwą­cy nurt1.

Jako czy­tel­ni­cy musi­my się w tym rwą­cym nur­cie jakoś odna­leźć, a nie jest to pro­ste, ponie­waż znaj­dzie­my tutaj każ­dy moż­li­wy rodzaj wyda­rzeń: takie, któ­re nie mają żad­ne­go zna­cze­nia, za to są po pro­stu faj­ne; takie, któ­re mają zna­cze­nie fun­da­men­tal­ne; a tak­że takie, któ­re są i faj­ne, i fun­da­men­tal­ne. Są tu też sytu­acje, któ­re – niczym roz­dar­cie sosny wia­do­mo gdzie – dają się inter­pre­to­wać sym­bo­licz­nie lub ale­go­rycz­nie, ale są rów­nież wypad­ki w naj­oczy­wist­szy spo­sób pozba­wio­ne dru­gie­go dna. Jedy­nym łączą­cym je wszyst­kie spo­iwem jest zwią­zek z gno­styc­kim wszech­świa­tem, któ­ry Rak ku naszej ucie­sze powo­łał do ist­nie­nia.

Autor bez żad­nej żena­dy korzy­sta z dzie­siąt­ków zabie­gów nar­ra­cyj­nych pod­kra­da­nych z innych lite­ra­tur, kie­dy aku­rat są potrzeb­ne. Spek­ta­ku­lar­nym tego przy­kła­dem są zwłasz­cza zapo­ży­cze­nia gatun­ko­we, bowiem w Agli mamy nie­mal wszyst­ko: ele­men­ty powie­ści detek­ty­wi­stycz­nej, psy­cho­lo­gicz­nej, łotrzy­kow­skiej, roman­su, a nawet lite­ra­tu­ry lagro­wej, po któ­rą Rak się­ga cał­ko­wi­cie bez­wstyd­nie i chy­ba jako pierw­szy tak zde­cy­do­wa­nie. Znaj­dzie­my tu zarów­no roz­bu­do­wa­ne intro­spek­cje i soli­lo­kwia, jak i dia­lo­gi ocie­ra­ją­ce się o te pla­toń­skie; natra­fi­my na frag­men­ty o gene­zie ewi­dent­nie dra­ma­tycz­nej, ale i na opi­so­we. Samo roz­po­zna­nie tych wszyst­kich kon­wen­cji wyma­ga spo­re­go oczy­ta­nia.

To wszyst­ko, rzecz jasna, cze­muś słu­ży, jed­nak zazwy­czaj nie cho­dzi o mno­że­nie sen­sów, ale o tak zwa­ną logi­kę histo­rii: Rak się­ga po narzę­dzia nar­ra­cyj­ne nie tam, gdzie mają coś ozna­czać, ale tam, gdzie mogą się przy­dać w pro­wa­dze­niu fabu­ły. Jak już wspo­mi­na­łem, oczy­wi­ście może­my roz­plą­ty­wać inter­tek­stu­al­ne splo­ty kon­cep­cyj­nych struk­tur, któ­re uprządł autor, ale to w zasa­dzie nijak nie zmie­ni zasad­ni­cze­go fak­tu, że mamy do czy­nie­nia w pierw­szej kolej­no­ści z histo­rią pew­nej mło­dej dziew­czy­ny i pew­ne­go mło­de­go chło­pa­ka oraz że jest to histo­ria bar­dzo dobra i nie­zmier­nie wcią­ga­ją­ca.

Wyda­je mi się, że więk­szość z nas funk­cjo­nu­je w para­dyg­ma­cie inter­pre­ta­cyj­nym prio­ry­te­ty­zu­ją­cym poznaw­czość i że to w niej upa­tru­je­my war­to­ści arty­stycz­nej ksią­żek: mają nas one wzbo­ga­cać o nowe infor­ma­cje, nowe per­spek­ty­wy i nowe inter­pre­ta­cje zja­wisk, ewen­tu­al­nie uka­zy­wać te wszyst­kie rze­czy już zna­ne, ale w nowa­tor­ski spo­sób. W takim sys­te­mie lite­rac­kich jako­ści try­lo­gia Raka będzie książ­ką naj­wy­żej dobrą: dają­cą się ująć w kate­go­riach funk­cji poznaw­czych, ale nie­po­zwa­la­ją­cą, aby sta­ły się one jej domi­nan­tą.

Agla jest przede wszyst­kim powie­ścią: tyl­ko tyle i aż tyle, bo prze­cież wie­my od lat, że i medium jest prze­ka­zem. U pod­staw tego gatun­ku – o czym czę­sto, mam wra­że­nie, się zapo­mi­na – leży wła­śnie histo­ria albo – jak kto woli – fabu­ła. Peł­no­krwi­sta, zwar­ta, dyna­micz­na, dobrze skom­po­no­wa­na i prze­ko­nu­ją­ca, zmu­sza­ją­ca czy­tel­ni­ka do wgry­zie­nia się w książ­kę jak w soczy­sty kąsek. W takiej fabu­le naj­waż­niej­sze nie są sym­bo­licz­ne zna­cze­nia ani języ­ko­we nowa­tor­stwo, lecz poto­czy­sta nar­ra­cja, któ­ra gwa­ran­tu­je nam… no wła­śnie: co?

Nasu­wa się tu, rzecz jasna, sło­wo „roz­ryw­ka”, a jed­nak nie o nią cho­dzi, cho­ciaż lek­tu­ra Agli przy­nie­sie i ją. Powie­dział­bym raczej, że isto­tą zja­wi­ska, któ­re pró­bu­ję nazwać, jest pew­na for­ma poznaw­czej przy­jem­no­ści. Musi ona towa­rzy­szyć śle­dze­niu tak roz­bu­do­wa­nej, prze­my­śla­nej fabu­ły, osa­dzo­nej w atrak­cyj­nym świe­cie. Powieść Raka nie jest pierw­szym lep­szym czy­ta­dłem, nie chło­nie się jej bez­wied­nie, roz­my­śla­jąc o kła­dze­niu pły­tek i jutrzej­szym obie­dzie. Prze­ciw­nie: żeby wgryźć się w tę nar­ra­cję głę­biej, a nie po pro­stu reje­stro­wać nastę­pu­ją­ce po sobie zda­rze­nia, trze­ba nie­ma­łej eru­dy­cji i kon­cen­tra­cji.

Jesz­cze inny­mi sło­wy – pro­szę wyba­czyć te reku­ren­cje, usi­łu­ję ująć teraz w spo­sób zro­zu­mia­ły coś, co sam nie do koń­ca poj­mu­ję – war­tość Agli obja­wia się nie tyle w tym, co powieść prze­ka­zu­je, ani w tym, jak to prze­ka­zu­je, ile raczej w prze­ka­zie jako takim. W pie­czo­ło­wi­cie zaaran­żo­wa­nym przez auto­ra tru­dzie lek­tu­ry, któ­ry czy­tel­nik może sobie zadać. Oso­by, któ­re podej­dą do tej książ­ki z inten­cją odna­le­zie­nia w niej prze­no­śnych pokła­dów zna­czeń, szyb­ko odkry­ją, że powieść sta­no­wi wyzwa­nie w kon­tek­ście zupeł­nie innych prze­strze­ni poznaw­czych, niż się spo­dzie­wa­li.

Naj­częst­szą chy­ba stra­te­gią dotych­cza­so­wych recen­zen­tów Agli jest jej „upu­pie­nie” przez wci­śnię­cie cało­ści w ramy kate­go­rii young adult tudzież „lite­ra­tu­ry mło­dzie­żo­wej”, cokol­wiek mia­ło­by to wła­ści­wie zna­czyć. To oczy­wi­ście absur­dal­ne, ponie­waż Agla jest mniej wię­cej tak mło­dzie­żo­wa jak Bra­cia Kara­ma­zow – to zna­czy nic nie stoi na prze­szko­dzie, żeby czy­ta­ły ją oso­by w wie­ku nasto­let­nim. Ta uni­ko­wa ten­den­cja, jak sądzę, wca­le nie bie­rze się stąd, że para głów­nych boha­te­rów to nasto­lat­ki, ani stąd, że gobli­ny się strze­la­ją, tyl­ko stąd, że recen­zen­ci sami łapią się na nar­ra­cyj­ne sztucz­ki Raka i przy­po­mi­na­ją sobie, że lek­tu­ra powie­ści nie musi być tyl­ko inte­lek­tu­al­nym prze­ży­ciem, ale może też po pro­stu spra­wiać przy­jem­ność – i wyczu­wa­ją w tym coś wsty­dli­we­go, dzie­cin­ne­go wła­śnie.

Cała ta oko­ło­li­te­rac­ka reflek­sja, któ­rą tu snu­ję, może się wyda­wać pozba­wio­na bez­po­śred­nie­go związ­ku z Aglą, ale wbrew pozo­rom tak nie jest. Jed­nym z wąt­ków upo­rczy­wie prze­wi­ja­ją­cych się przez cykl Raka jest zagad­ko­wa spra­wa ano­ni­mo­wych powie­ści o Ulry­ku Kacie (czy­li de fac­to Cona­nie Bar­ba­rzyń­cy) – tan­det­nych, głu­pich, peł­nych przy­gód i nie­sa­mo­wi­tych zda­rzeń powie­ści­deł, któ­rych nie­na­wi­dzą aka­de­mi­cy, a któ­re pod­bi­ja­ją ser­ca czy­tel­ni­ków. Osta­tecz­nie oka­zu­je się, że odgry­wa­ją­ce w fabu­le waż­ną rolę czy­ta­dła wyszły spod pió­ra tych boha­te­rów, któ­rzy prze­szli opi­sy­wa­ną wcze­śniej meta­fi­zycz­ną prze­mia­nę i tym samym zaję­li sta­bil­ne pozy­cje w świe­cie przed­sta­wio­nym. Są to zatem jedy­ne posta­ci, któ­re mogą o owym świe­cie powie­dzieć coś pew­ne­go. Cały ten wątek jest skom­pli­ko­wa­ny – poja­wia się w nim też mnó­stwo mniej lub bar­dziej dys­kret­nych alu­zji do pol­skie­go pola lite­rac­kie­go – lecz jego pod­sta­wo­wa funk­cja jest czy­tel­na już od pierw­sze­go tomu: pole­ga ona na przy­po­mi­na­niu, że naj­waż­niej­sza lite­ra­tu­ra to czę­sto nie ta sama, po któ­rej spo­dzie­wa­my się naj­wyż­szych sta­wek.

Agla to książ­ka słu­żą­ca przede wszyst­kim do c z y t a n i a, a nie do l e k t u r y rozu­mia­nej jako akt wzbo­ga­ca­nia się odbior­cy kosz­tem tek­stu. Swo­iście rezo­nu­je z czy­tel­ni­kiem, ale nie jest przy tym ołta­rzem, na któ­rym ów skła­da inte­lek­tu­al­ne ofia­ry. Jest po pro­stu bar­dzo dobrą powie­ścią, opar­tą na zaska­ku­ją­cym balan­sie mię­dzy poznaw­czym a roz­ryw­ko­wym celem lek­tu­ry. I dla­te­go uwa­żam, że cho­ciaż jest to lite­ra­tu­ra dosko­na­ła, to kom­plet­nie nie damy sobie z nią rady: zmu­sza nas ona bowiem do zerwa­nia z czy­tel­ni­czy­mi przy­zwy­cza­je­nia­mi i do wyj­ścia poza stre­fę kom­for­tu tak sku­tecz­nie, że więk­szość z nas nie będzie mia­ła poję­cia, co mogła­by o niej napi­sać. Jeże­li jed­nak takie­mu czy­tel­ni­ko­wi uda się zaczerp­nąć z lek­tu­ry tyle rado­ści, ile mnie się uda­ło, to myślę, że szko­da nie­wiel­ka, a żal krót­ki.

 
1 R. Rak, Agla. Abra­xas, War­sza­wa: Power­graph, 2025, s. 477.

– prozaik, kiedyś krytyk literacki.

więcej →

– pisarz, lekarz weterynarii. Laureat licznych nagród literackich.

więcej →

Powiązane teksty