Patrząc pod powierzchnię dawnej fotografii

Badaczka robiła zdjęcia podczas syberyjskiej zimy, kiedy temperatura spadała do minus sześćdziesięciu stopni. Nie mogła tych zdjęć wywołać, bo zamarzały. Wiele z nich jest poruszonych, nieostrych. Ale dla mnie te niedoskonałości są olbrzymim walorem. Wada, rozdarcie, brak to elementy, których często szukam, patrząc na fotografię. Dzięki temu mogę zobaczyć świat taki, jakim był naprawdę ponad sto lat temu, wnioskować o przemianach, które w nim zachodziły – mówi Wojciech Nowicki, który wraz z Katarzyną Mirczak opracował album Przerwa na światło. Fotografie polskich podróżników i badaczy. W rozmowie z Magdą Huzarską-Szumiec opowiada o zamieszczonych w książce zdjęciach autorstwa Leona Barszczewskiego, Marii Czaplickiej i Kazimierza Zagórskiego.

Magda Huzarska-Szumiec: Kiedy przeglądałam opracowany przez ciebie album Przerwa na światło, przypomniała mi się prezentowana kilka lat temu w Muzeum Etnograficznym w Krakowie wystawa zatytułowana Syberia. Głosy z Północy.

Wojciech Nowicki: Wcale się nie dziwię, w końcu w albumie pojawia się sporo fotografii Marii Czaplickiej, która przywiozła je z wyprawy wzdłuż Jeniseju, gdzie w 1914 roku pojechała badać kulturę Ewenków. Te zdjęcia obecnie znajdują się w Pitt Rivers Museum Uniwersytetu w Oxfordzie. Muzeum Etnograficzne w Krakowie ma też sporą syberyjską kolekcję, opartą zresztą nie tylko na fotografiach.

W jego posiadaniu jest tajemniczy strój ślubny dziewczyny z koczowniczego plemienia Nieńców. Był dziedziczony przez kobiety z pokolenia na pokolenie, a kiedy ród wygasał, jego ostatnią przedstawicielkę chowano w tych szatach. Czy podobne odświętne ubrania znalazły się na zdjęciach bohaterki twojego albumu?

Ona fotografowała raczej życie codzienne mieszkańców Syberii. Wyjątkiem jest tu szaman, ubrany w kurtę z naszytymi na piersi ozdobami, wykonaną z prymitywnie wyprawionej skóry. To jest jednak wyjątek od reguły. Na zdjęciach Czaplickiej nie ma odświętności, strojności. Autorka fotografii skupia się na tym, co zastaje.

Zastaje tam na przykład nabite na pale psy zaprzęgowe, które złożono w ofierze, by zapewnić myśliwym pomyślność podczas polowań.

To bywa dla nas straszne, niezrozumiałe; ta codzienność jest przepojona wierzeniami, które są nam kulturowo bardzo dalekie. Choć psy uważano za towarzyszy człowieka, to ich zabijanie było wpisane w tamtejsze rytuały i traktowane jako coś naturalnego. Czaplicka była jednak dobrze przygotowana mentalnie i świadoma tego, co ją może spotkać na Syberii. Miała szczęście uczyć się w London School of Economics and Political Science, a następnie w Oksfordzie, gdzie studiowała w katedrze profesora Roberta Ranulpha Maretta i jako jedna z pierwszych kobiet w Europie uzyskała doktorat z antropologii. Jeszcze przed wyjazdem napisała książkę Aboryginal Siberia, czym udowodniła, że ma sporą wiedzę o tym rejonie. Ponieważ pochodziła z tej części Europy, gdzie znało się język rosyjski, miała ułatwiony dostęp do materiałów naukowych, do wszystkiego, co badacze rosyjscy zdążyli już opublikować. Na tym polegała jej przewaga nad kolegami z Oxfordu.

Jak zdobyła pieniądze na zorganizowanie wyprawy na tereny zamieszkałe przez ledwo znany w Europie lud Ewenków? Zdaje się, że nie miała oparcia w rodzinie i nie była zamożna.

Część pieniędzy dostała w ramach dofinansowania z uniwersytetu, ale nie była to zadowalająca suma. Czaplicka musiała pukać do różnych drzwi, by zebrać środki na wyjazd. Nie było to łatwe, szczególnie że miała tam jechać cała grupa badaczy. Ale w trakcie wyprawy duża część zespołu się wykruszyła. Nie wszyscy byli w stanie wytrzymać trudy podróży, wyczerpujące fizycznie przemieszczenie się zaprzęgiem reniferów. Poza tym rozpoczęła się wojna i jej uczestnicy byli pełni obaw, że nagle znajdą się po złej stronie mocy i nie uda się im wrócić do domu. W rezultacie na placu boju została tylko Maria Czaplicka z Henrym Hallem.

Kim on był?

Amerykańskim antropologiem. Gromadził eksponaty dla University of Pennsylvania Museum i pomagał Czaplickiej w pomiarach antropometrycznych. Możliwe, że przez jakiś czas byli parą. Mówiło się, że wiadomość o jego ślubie pchnęła ją do samobójstwa. Ale to raczej plotki. Przyczyną targnięcia się na życie przez Czaplicką było to, co się stało po jej powrocie z Syberii. Choć początkowo nie działo się nic niepokojącego – dostała przecież propozycję posady w Oksfordzie, została pierwszą antropolożką wykładającą na tym wydziale. Wydała też książkę Mój rok na Syberii, wygłaszała odczyty, ilustrowała je zdjęciami. Została nawet członkinią Royal Geographical Society, co w tamtych czasach dla kobiety nie było czymś oczywistym. Jednak pierwsza wojna światowa dobiegła końca i Maria Czaplicka musiała zwolnić stanowisko, które objęła po powołanym do wojska profesorze. Usiłowała się gdzieś zaczepić, co okazało się trudne. W końcu wylądowała na uniwersytecie w Bristolu. Ale nie było to jej wymarzone miejsce. Wtedy popadła w rozpacz. Nie mogła poradzić sobie z długami, ciągle poszukiwała pieniędzy na kolejną wyprawę. Wszystko to się skumulowało i doprowadziło do tragedii.

A co się stało ze zdjęciami, które ze sobą przywiozła?

Trafiły do różnych miejsc. Główna część kolekcji znalazła się w Pitt Rivers Museum Uniwersytetu w Oxfordzie. Te zdjęcia zachowały się pod postacią negatywów, odbitek, odbitek pierwotnych i wtórnych. Niektóre są podmalowane, inne nie. Ona je upubliczniała, ale przede wszystkim te materiały służyły jej do celów naukowych. Należy pamiętać, jak wyglądał obieg wiedzy w tamtych latach – w dużej mierze odbywał się za pomocą korespondencji między zainteresowanymi osobami. Czaplicka była w kontakcie z rosyjskimi naukowcami, przesyłała im zdjęcia, informacje. To zresztą działało w obie strony.

Czy innym badaczom nie przeszkadzała słaba jakość tych zdjęć, o których sam piszesz, że pod względem technicznym są raczej niedoskonałe?

Nie możemy zapominać, w jakich warunkach powstawały te zdjęcia – podczas syberyjskiej zimy, kiedy temperatura spadała do minus sześćdziesięciu stopni. Czaplicka nie była najlepiej przygotowana do tego typu pracy. Żeby wywołać zdjęcia, musiała czekać do lata, bo w trakcie tak dużych mrozów nie była w stanie tego zrobić. Wszystko natychmiast zamarzało. Ale niektóre fotografie pod względem technicznym są udane, na przykład te robione we wnętrzu, z użyciem lampy błyskowej. Są idealnie ostre, doświetlone. Niestety są też zdjęcia poruszone, takie, z których wyłania się jedynie ciemna magma. Na pierwszy rzut oka nie wiadomo, o co chodzi. Trudno się zorientować, że jest to wnętrze jurty przy świetle ogniska.

Ciebie te niedoskonałości intrygują?

Dla mnie niedoskonałość jest olbrzymim walorem, choć niedocenianym. Wada, rozdarcie, brak to elementy, których często szukam, patrząc na fotografię. Dzięki temu mogę zobaczyć świat taki, jakim był naprawdę ponad sto lat temu, wnioskować o przemianach, które w nim zachodziły. Zdjęcia Marii Czaplickiej na to pozwalają.

Przy pomocy jednego z nich Andrzej Dybczak, kurator wystawy Syberia. Głosy z Północy, w swojej znakomitej reporterskiej książce Las duchów, za którą otrzymał Nagrodę im. Ryszarda Kapuścińskiego, opisał, jakie wrażenie robią te zdjęcia do dziś na mieszkańcach tamtejszych terenów. Na wyprawę zabrał fotografię Marii Czaplickiej przedstawiającą figurkę wykonaną przez jedno z plemion. Reakcja staruszki, której ją pokazał, była zaskakująca. Pozwól, że zacytuję:

„– To jest zmarły – już nie wiem, czy odczytałem to z ruchu jej spuchniętych warg, czy z chropowatych, zdławionych sylab. Zrozumiałem dopiero po chwili, ale ona nie spieszyła się ze słowami. Nie mogła. Mówiąc, patrzyła na mnie. Miałem wrażenie, że jej oczy zwilgotniały.

– To jest lattar – dodała po chwili milczenia […]

Staruszka była przerażona. Wyszedłem, a ona nie odprowadziła mnie do drzwi. Została na swoim miejscu ze stolikiem, z kotem na kolanach”.

Czy zdjęcia pozostałych bohaterów twojego albumu także mogłyby przerazić tę stara kobietę?

Myślę, że niektóre tak, choć pochodzą już z innych kultur. Jeszcze większe wrażenie mogą one zrobić na współczesnym odbiorcy. Obraz świata, który oglądamy na fotografiach Leona Barszczewskiego i Kazimierza Zagórskiego, kompletnie nie przystaje do tego, co znamy.

Leon Barszczewski fotografował Azję Środkową. Jak on się tam znalazł?

Rozpoczął karierę w wojsku rosyjskim. By to było możliwe, musiał skończyć szkoły wojskowe, z których wyniósł bardzo różnorodną wiedzę, na przykład podstawy rzemiosła. Pozwoliło mu to później prowadzić prace archeologiczne w Samarkandzie. Wyjechał tam na ochotnika, kiedy Rosja w 1876 roku anektowała Turkiestan.

Jak określiłbyś zdjęcia, które tam robił?

Z negatywów, przechowywanych w Muzeum Fotografii w Krakowie (MuFo), wynika, że robił zdjęcia wszystkiemu, co go tam zaskoczyło i co stawało się przedmiotem jego pasji. Fotografował ruiny zabytków, wykopaliska, swoje zbiory, gdyż zgromadził pokaźną kolekcję dotyczącą starożytności. Uwieczniał także swoją rodzinę, która towarzyszyła mu w Turkiestanie.

W albumie opublikowałeś niezwykłą fotografię rodziny Barszczewskiego. To zdjęcie jest jak wspaniale zakomponowany obraz.

Masz rację, to znakomita, choć bardzo dziwna fotografia. Głównym jej elementem jest ogromne, rozłożyste drzewo, znajdujące się na środku kadru. Jest ono ciemne, niemal czarne. W skwarny dzień rozłożyli się pod nim ludzie, którzy wypoczywają. Po jednej stronie znajdują się mężczyźni i chłopcy w miejscowych strojach i haftowanych nakryciach głowy. Po drugiej – rodzina fotografa, wokół której leżą różne klamoty, kufry podróżne. Trudno o jaśniejsze rozgraniczenie światów niż w tym kadrze. W tle widzimy górskie zbocza, ciemniejące u szczytów. Organizacja tej fotografii jest wzorcowa. Barszczewski nawet swoim nieskomplikowanym sprzętem fotograficznym był w stanie uporządkować przestrzeń tak, żeby miała szansę zakorzenić się w pamięci.

Czy słusznie mi się wydaje, że Barszczewski pokazuje ten świat z punktu widzenia zdobywcy?

Nie mogło być inaczej. Przyjeżdża tam jako dowódca oddziału, który podbija te tereny. To znajduje odzwierciedlenie na jego fotografiach. Widać na nich dychotomię, która wynika zarówno z konfrontacji świata najeźdźców ze światem ludów podbitych, jak i z rozwarstwienia społecznego Rosjan i miejscowych. Prości rosyjscy żołnierze na jego zdjęciach ubrani są w zniszczone, często za duże i wiszące na nich mundury. Z kolei generalicja i wyżsi oficerowie odziani są niezwykle bogato, żyją też w okazałych pomieszczeniach. Tubylcy także dzielą się na dwie grupy. Z jednej strony są ludzie o wysokiej pozycji społecznej, których Barszczewski fotografował, by przedstawić stroje nawiązujące do tamtejszego kolorytu, z drugiej – mamy do czynienia z wizerunkami ubogich nosiwodów czy ludzi stojących na targu przy straganach. Przedstawiciele obu grup posiadają rozpoznawalne, azjatyckie rysy, co świadczy o antropologicznym charakterze prac Barszczewskiego. Zdjęcia ukazują turkmeńskich górali o nagich torsach, ogolonych głowach, en face i z profilu, jakby fotograf starał się zaznaczyć odmienność kształtów ich czaszek od tych występujących w Europie. Już wtedy zaczęła się rozwijać nauka o rasach, choć jeszcze nie tak spotworniała jak w czasie drugiej wojny światowej.

Chęć pokazania wyższości jednej rasy nad drugą łączy Leona Barszczewskiego z Kazimierzem Zagórskim, który też patrzył na świat z pozycji kolonizatora. To chyba najbardziej rozpoznawalny z przedstawianych przez ciebie w albumie fotografów.

Tak właśnie jest. Do Afryki przyjechał w 1924 roku, a jego zdjęcia do dziś są tam sprzedawane jako pocztówki. W Kongu, które było wówczas kolonią belgijską, założył zakład fotograficzny. Robił tam zdjęcia głównie turystom i białym mieszkańcom Czarnego Lądu. Ale to tylko jedna część jego działalności; dokumentujące ją fotografie znajdują się w zbiorach prywatnych. Druga część prac trafiła do monumentalnego dzieła Ginąca Afryka – i to te materiały mogłyby przerazić staruszkę z książki Dybczaka.

Dlaczego?

Zagórski zorientował się, że Europejczycy szukają w Afryce dziwności, rzeczy bardzo odmiennych od tego, co znają. Dlatego jego fotografie pokazują cały katalog przemian fizycznych miejscowych plemion. Są to skaryfikacje, czyli nacięcia na skórze, które się wybrzuszają i tworzą skomplikowane wzory na całym korpusie, przez co wyróżniają członków danej grupy. Są to zmiany kształtu warg, szyi, płatków uszu spowodowane przez ozdobne kręgi. Wreszcie są to zmiany kształtu czaszek powstałe na skutek bandażowania głów. Te deformacje są rzeczywiście trudne w odbiorze.

Przyjemniej patrzy się na fryzury poszczególnych plemion. Zagórski z upodobaniem fotografował również włosy.

One występują na zdjęciach wszystkich fotografów, którzy w tamtych czasach odwiedzali ten kontynent. Zagórski w Ginącej Afryce także poświęcił włosom sporo miejsca. Te prace wyróżniają się na tle innych pod względem świadomości dokumentacyjnej ich autora. Przykładowo: możemy tu zobaczyć kobiecą głowę pokazaną od tyłu. Ciasno związane warkoczyki spływają od jej czubka, a pomiędzy nimi prześwituje jasna skóra. W tej fotografii każdy element jest skrajnie uproszczony. Szyja przepływa w ciemne plecy, tło jest także stosunkowo ciemne i niemal jednolite. Jest tylko to, co konieczne do zrozumienia tematu. Doceniam wartość dokumentacyjną, ale i artystyczną fotografii Zagórskiego.

We wprowadzeniu do albumu Przerwa na światło piszesz, że chciałbyś, by zmienił on nasz sposób oglądania zdjęć z przeszłości.

Chciałbym, żeby odbiorcy publikacji zaczęli spoglądać na zdjęcia tak jak na zabytki. O fotografii można myśleć na różne sposoby. Nie musi to być zwarte myślenie, powodujące, że przypisujemy zdjęciom jedno znaczenie, na przykład naukowe, tak jak w przypadku Marii Czaplickiej. Uważam, że warto spojrzeć na jej fotografie jak na coś nieoczywistego. Bo rzeczywiście, gdyby skupić się tylko na tym, jak fotografia powinna wyglądać, czemu powinna służyć, to ze zdjęć Czaplickiej niewiele by zostało. Jeśli natomiast docenimy ich wady i zastanowimy się, jaki obraz świata się za nimi kryje, to Czaplicka zwycięży.

Nie bez powodu Andrzej Dybczak, o którym tu mówiliśmy, właśnie jej zdjęcie zabrał na swoją syberyjską wyprawę.

 

Autorzy fotografii: Maria Czaplicka, Kazimierz Zagórski i Leon Barszczewski

Fotografia Wojciecha Nowickiego, autor fotografii Adam Golec.

– pisarz, eseista.

więcej →

– dziennikarka, publicystka, redaktorka, absolwentka teatrologii na Uniwersytecie Jagiellońskim.

więcej →

Powiązane teksty

12.06.2025
Nowe Książki

Wszystkie demony Konrada Swinarskiego

Był postacią wyjątkową na mapie teatralnej Polski. Jego przedstawienia w jednych wzbudzały zachwyt, przez innych były ostro krytykowane. Niewielu wiedziało, jak historia Swinarskiego i jego wewnętrzne demony wpływały na los stwarzanych na scenie postaci. Tajemnice te odsłania Beata Guczalska w rozmowie z Magdą Huzarską-Szumiec o książce Konrad Swinarski. Biografia ukryta.