Dziesięć tysięcy kroków (ale dokąd?)

Tytuł tej recen­zji to z jed­nej stro­ny czy­tel­ne nawią­za­nie do ostat­nie­go zbio­ru wier­szy Woj­cie­cha Brzo­ski, z dru­giej – do towa­rzy­szą­ce­go mu blur­ba autor­stwa Jaku­ba Pszo­nia­ka. Ten ostat­ni wska­zu­je bowiem, że: „Dzie­sięć tysię­cy kro­ków to spa­cer, któ­ry nie ma począt­ku, ale i nigdy i nigdzie się nie koń­czy”. Mecha­ni­ka blur­ba rzą­dzi się oczy­wi­ście swo­imi pra­wa­mi, zogni­sko­wa­ny­mi przede wszyst­kim wokół zabie­gów mar­ke­tin­go­wo-pro­mo­cyj­nych. Przy­to­czo­ny frag­ment wydał mi się jed­nak inte­re­su­ją­cy do tego stop­nia, aby uczy­nić z nie­go punkt wyj­ścia wła­snej recen­zji i zasy­gna­li­zo­wać już na wstę­pie, że każ­dy spa­cer – szcze­gól­nie wyty­czo­ny przez zna­jo­my szlak sty­li­stycz­nych zabie­gów i lejt­mo­ty­wów – na dłuż­szą metę może wydać się odro­bi­nę nużą­cy.

Doświad­cze­nia sen­su­al­ne pod­mio­tu lirycz­ne­go Dzie­się­ciu… w isto­cie zor­ga­ni­zo­wa­ne są wokół dwóch naj­waż­niej­szych ele­men­tów: ruchu oraz patrze­nia. Pszo­niak – traf­nie skąd­inąd – roz­po­zna­je, że mamy tutaj do czy­nie­nia z „cią­głym ruchem”. Wyda­je się, że autor Nie­ba nad Sosnow­cem potę­gu­je to wra­że­nie, wyko­rzy­stu­jąc w tytu­łach prze­wa­ża­ją­cej czę­ści tek­stów aste­rysk – zabieg ten pozwa­la uwol­nić wier­sze od czę­sto nie­jed­no­znacz­nej gry zna­cze­nio­wej z tytu­łem i od razu „zanu­rzyć” czy­tel­ni­ka w sytu­ację lirycz­ną pre­zen­to­wa­ną w wier­szu. Odnaj­dy­wa­nie się w prze­strze­ni, poru­sza­nie się w niej ma zaś w pierw­szej kolej­no­ści cha­rak­ter stra­te­gii postrze­ga­nia: kom­po­nent wizu­al­no­ści (per­cep­cji wzro­ko­wej) jest więc przez Brzo­skę nie­mal obse­syj­nie pseu­do­ni­mo­wa­ny w gęsto powra­ca­ją­cych czasownikach/rzeczownikach/imiesłowach. Pod­miot lirycz­ny w tek­stach Brzo­ski: widzi (s. 6, 8, 35), przy­glą­da się (s. 7), patrzy (s. 8), obser­wu­je (s. 12), wpa­tru­je się (s. 16), zasta­je odbi­cie twa­rzy (s. 28) lub wyła­nia się znie­nac­ka (s. 6); innym razem codzien­nie okrą­ża mia­sto, „prze­glą­da­jąc się w nim jak w wid­mie” (s. 7), to znów pra­gnie „zamiesz­kać w wię­zie­niu z wido­kiem” (s. 24).

Pro­blem w tym, że to, co mogło­by być świa­do­mie obra­ną przez poetę stra­te­gią komu­ni­ka­cyj­ną, przy bliż­szym oglą­dzie oka­zu­je się w dużym stop­niu nija­kie i nie przy­no­si żad­nych dodat­ko­wych zna­czeń. Choć sam przed laty dowo­dzi­łem, jak waż­ną funk­cję dla poezji Brzo­ski speł­nia aspekt wizu­al­no­ści1, to w przy­pad­ku Dzie­się­ciu… mamy do czy­nie­nia z czymś, co moż­na nazwać prza­śno­ścią postrze­ga­nia. To sytu­acja, w któ­rej pod­miot lirycz­ny wypo­wia­da się raczej pod przy­mu­sem Mic­kie­wi­czow­skie­go „widzę i opi­su­ję”, niż hoł­du­je feno­me­no­lo­gicz­nym uję­ciom widze­nia. Tu war­to jed­no­cze­śnie wyar­ty­ku­ło­wać zasad­ne pyta­nie o redak­cję tomu. Dla zilu­stro­wa­nia pro­ble­mu przy­ta­czam frag­ment jed­ne­go z wier­szy (*** [„mówią mi, że teraz wyglą­dam jak”]), w któ­rym doko­nu­ję sto­sow­nych wyróż­nień:

mówią mi, że teraz w y g l ą d a m jak
mój syn (czy­li nie ist­nie­ję).

 

a jed­nak: pod gniaz­dem jaskó­łek
stra­szę ludzi.

 

prze­zro­czy­sty –
wyła­niam się znie­nac­ka
po obu stro­nach drzwi
na klat­ce scho­do­wej.

 

w i d a ć wszyst­ko prze­ze mnie.

 

– o jezu! – krzy­czy na mój w i d o k
mło­da dziew­czy­na, a pta­ki
(czy­li owa­dy) zwia­stu­ją deszcz.

 

dreszcz naj­le­piej w i d a ć
na czar­nym tle.

Czy widać? Ano widać – języ­ko­wo-seman­tycz­ną prze­zro­czy­stość wier­sza, któ­rej nazbyt wie­le w tek­stach pomiesz­czo­nych w naj­now­szym tomie Brzo­ski. Mam tu na myśli przede wszyst­kim brak redak­tor­skiej czuj­no­ści, któ­ra mogła­by przy­czy­nić się do zmi­ni­ma­li­zo­wa­nia podob­nych, nie­efek­tyw­nych zna­cze­nio­wo wybo­rów języ­ko­wych poety.

Brzo­ska sam pod­kre­ślał, że jego tek­sty poetyc­kie sta­no­wią czę­sto pró­bę uchwy­ce­nia cze­goś na kształt fil­mo­we­go kadru – tek­sto­wej odbit­ki cyfro­we­go obra­zu. W wywia­dzie prze­pro­wa­dzo­nym przez Ryszar­da Chłop­ka prze­ko­ny­wał:

jako poeta też chy­ba bar­dzo czę­sto myślę „obra­za­mi”, a boha­te­rów nie­któ­rych moich wier­szy fil­my po pro­stu „dopa­da­ją” gdzieś nagle, dość nie­ocze­ki­wa­nie i ja każę im w nich grać – nie mają wyj­ścia [śmiech]. A wra­ca­jąc do „obra­zów”, „kadrów” – od dwóch lat coraz inten­syw­niej inte­re­su­ję się foto­gra­fią, to też chy­ba nie przy­pa­dek…2

Przez lata Brzo­ska kon­se­kwent­nie wypra­co­wy­wał idio­syn­kra­tycz­ny głos poetyc­ki, w któ­rym hoł­do­wał wspo­mnia­nej „obraz­ko­wo­ści” wier­szy. Reper­tu­ar środ­ków, za pomo­cą któ­rych roz­wi­jał wła­sny idiom, sta­no­wi­ły zaś przede wszyst­kim juk­sta­po­zy­cja oraz prze­rzut­nia. Nie­ste­ty w przy­pad­ku Dzie­się­ciu… nawet i te środ­ki zawo­dzą. To, co nie­gdyś uda­wa­ło się auto­ro­wi zgrab­nie domy­kać w utwo­rach pod szyl­dem wywro­to­wej eks­pli­ka­cji zna­czeń (na przy­kład w tomie W każ­dym momen­cie, na przyj­ście i odej­ście, gdzie w wier­szu po grab­ki czy­ta­my: „«chodź, idzie­my do pia­chu» – mówi­ła mat­ka / do swo­je­go syn­ka”) – dziś oka­zu­je się zale­d­wie echem prze­szło­ści. Emble­ma­tycz­ny dla roz­cza­ro­wań, jakie przy­no­si nowy tom Brzo­ski, wyda­je się cho­ciaż­by nastę­pu­ją­cy wiersz:

na meczu koszy­ków­ki spo­ty­kam bar­dzo daw­no
nie­wi­dzia­ną kole­żan­kę z przed­szko­la
i pod­sta­wów­ki.

 

naj­pierw wpa­tru­je­my się w sie­bie
dłuż­szą chwi­lę, nie potra­fiąc

 

roz­po­znać.

 

póź­niej mój sie­dzą­cy obok kole­ga
z bran­ży kry­mi­nal­nej mówi:

 

zacie­ra śla­dy.

 

nie mając na myśli cza­su,
tyl­ko czło­wie­ka wycie­ra­ją­ce­go z par­kie­tu
pot po upa­dłym czło­wie­ku

Kodo­wa­nie zna­czeń odby­wa się tu na dwa spo­so­by: przez zbu­do­wa­nie sytu­acji lirycz­nej opar­tej na kon­tek­stu­al­nym wyko­rzy­sta­niu wyra­że­nia „zacie­rać śla­dy” oraz – co war­to pod­kre­ślić – nie­co manie­rycz­nym roz­bi­ciu zdań wier­sza za pomo­cą prze­rzut­ni. Wyda­je się, że w szcze­gól­no­ści dru­gi z przy­wo­ła­nych ele­men­tów nie ma wystar­cza­ją­ce­go uza­sad­nie­nia: ani na pozio­mie zna­cze­nio­wym (uzy­ski­wa­nia dodat­ko­wych sen­sów za pomo­cą tego rodza­ju prze­rzut­ni), ani na pozio­mie pro­zo­dycz­nym (inter­pre­ta­cji gło­so­wej wier­sza warun­ko­wa­nej przez takie, a nie inne zasto­so­wa­nie roz­bi­cia wer­sów).

Okładka tomu wierszy Wojciecha Brzoski pod tytułem „Dziesięć tysięcy kroków”.
Wojciech Brzoska, „Dziesięć tysięcy kroków”, Bukowno: Fundacja Kultury „Afront”, 2025.

W naj­now­szej książ­ce Brzo­ski są oczy­wi­ście tek­sty, w któ­rych staw­ką roz­bi­cia wer­sy­fi­ka­cyj­ne­go jest rodzaj seman­tycz­nej prze­wrot­ki w kul­mi­na­cyj­nym punk­cie wier­sza, czę­sto przy­po­mi­na­ją­ce sla­mer­ski pancz­lajn (na przy­kład w wier­szach mono­wi­zja oraz logi­ka). Pro­blem jed­nak w tym, że tego rodza­ju utwo­rów – jak dobrych pan­czów w rodzi­mym rapie – jest tutaj jak na lekar­stwo, a wspo­mnia­na manie­rycz­ność prze­rzut­ni zamie­nia się wręcz w pre­ten­sjo­nal­ną, niczym nie­uza­sad­nio­ną licen­tia poeti­ca, czy­li nie­czy­tel­ne zna­cze­nio­wo nad­uży­wa­nie prze­nie­sień w tek­ście:

[…]

 

ilu mnie w pędzie było?

 

kto jaki pozo­stał, a ilu jakich
uby­ło?

 

czy też, jak wczo­raj, już tyl­ko z tobą
bywam wspól­ny

 

ze sobą?

 

[…]

 

dziś two­je odchwasz­cza­nie
ogro­du.

 

życie jest przy­go­to­wy­wa­niem zie­mi
na naszą obec­ność.

 

dba­niem o jej
powierzch­nię.

 

[…]

 

– cie­szę się, że jesteś nikim – powie­dzia­ło dziec­ko
do mat­ki, to miał być kom­ple­ment, ale ona jesz­cze bar­dziej

 

posmut­nia­ła.

 

tym­cza­sem tyl­ko dzie­ci i mądrzy
kole­dzy wie­dzą, że waż­ne jest gdzie indziej.

Nie spo­sób odna­leźć w cyto­wa­nych wyżej frag­men­tach prze­ko­nu­ją­ce­go inter­pre­ta­cyj­nie uza­sad­nie­nia, któ­re spra­wia­ło­by, że Brzo­ska wła­śnie w taki, a nie inny spo­sób doko­nu­je tak wyraź­ne­go roz­bi­cia wer­sy­fi­ka­cyj­ne­go w obrę­bie poszcze­gól­nych wer­sów, a nawet całych strof w wier­szach.

Jeśli więc uznać wagę za meta­fo­rę opi­su­ją­cą oce­nia­nie tego, jak zre­ali­zo­wa­ny został pisar­ski zamiar, to w książ­ce Brzo­ski na pierw­szej sza­li nale­ża­ło­by poło­żyć autor­ską stra­te­gię komu­ni­ka­cji, a na dru­giej – redak­tor­ską czuj­ność (lub jej brak). Pro­blem w tym, że w Dzie­się­ciu… rów­no­wa­ga mię­dzy tymi ele­men­ta­mi jest czymś zgo­ła pozor­nym: tam, gdzie redak­cyj­ne cię­cia mogły­by zostać zasto­so­wa­ne z korzy­ścią dla arty­stycz­nej spój­no­ści tomu – po pro­stu nie zosta­ją zasto­so­wa­ne. Chy­bio­ne oka­zu­ją się więc przy­ję­te w książ­ce roz­wią­za­nia warsz­ta­to­we (manie­rycz­ność prze­rzut­ni), a tak­że czę­sto­kroć lek­sy­kal­ne (jak na przy­kład w cyto­wa­nym już wcze­śniej wier­szu *** [„mówią mi, że teraz wyglą­dam jak”]). W kon­se­kwen­cji ani Brzo­ska, ani Joan­na Muel­ler i Olgierd Dziech­ciarz (redak­to­rzy tomu) nie potra­fią zapro­po­no­wać nicze­go szcze­gól­ne­go, co nie przy­pra­wia­ło­by czy­tel­ni­ka naj­wy­żej o wzru­sze­nie ramion.

Arty­stycz­na wizja świa­ta spraw­dza się tam, gdzie Brzo­ska doty­ka dobrze sobie zna­nych tema­tów, czy­li miło­ści i śmier­ci. W przy­pad­ku tej ostat­niej szcze­gól­ną uwa­gę zwra­ca powra­ca­ją­ce w wier­szach sło­wo „roz­kład”, któ­re­go homo­ni­micz­ną wie­lo­znacz­ność – tym razem prze­ko­nu­ją­co – autor Fuer­te­mu­er­te wyko­rzy­stu­je raz po raz:

w fan­to­mo­wych lustrach
nasze powi­do­ki

 

zna­ny roz­kład
rysów odcho­dzi.
(dokądś)

 

[…]
dopie­ro dzi­siaj, kupu­jąc bilet,
zro­zu­mia­łem ten ciem­ny prze­świt
na żół­tej pocią­go­wej
tabli­cy.

 

PRZYSZŁY ROZKŁAD.

 

samo życie.
(jaz­dy)

Zda­je się, że ewo­ko­wa­ne w wier­szach obra­zy prze­mi­ja­nia powta­rza­ją arty­stycz­ne sta­no­wi­sko Brzo­ski, któ­re przed laty wybrzmie­wa­ło w wer­sach: „albo­wiem każ­de­mu co inne­go pisa­ne. / mi raczej pisać o śmier­ci” (modli­twa tru­mien­na z tomu W każ­dym momen­cie, na przyj­ście i odej­ście). Nie spo­sób nie zauwa­żyć jed­nak, że tana­to­lo­gicz­ny wymiar tek­stów z naj­now­sze­go zbio­ru nie­jed­no­krot­nie przy­bie­ra cha­rak­ter zin­te­rio­ry­zo­wa­ne­go doświad­cze­nia śmier­ci, na przy­kład za pomo­cą żar­to­bli­we­go tonu (jak cho­ciaż­by w przy­wo­ły­wa­nym już wier­szu jaz­dy czy w nie­złym wie­ku, gdzie Brzo­ska zgrab­nie doku­men­tu­je: „nie­zły wiek – // dopi­sek różo­wym fla­ma­strem / na klep­sy­drze // dru­gie życie”. Tego typu zabieg – swe­go rodza­ju pogo­dze­nia ze śmier­cią na pra­wach nabra­nia dystan­su do niej – sta­no­wi coś istot­nie nowe­go w tej twór­czo­ści.

Zmia­nę tonu wypo­wie­dzi zaob­ser­wo­wać moż­na rów­nież w ero­ty­kach Brzo­ski zawar­tych w Dzie­się­ciu… Tek­sty sta­no­wią­ce rodzaj afir­ma­tyw­ne­go uję­cia rela­cji miło­snej (wza­jem­na tro­ska, czu­łość w codzien­no­ści) – nie­mal od debiu­tu dostrze­gal­ne­go w tej poezji – w Dzie­się­ciu… zosta­ją dopeł­nio­ne o utwo­ry wyra­ża­ją­ce regu­ły miło­sne­go współ­by­cia za pomo­cą żar­to­bli­wej wypo­wie­dzi, jak na przy­kład w tym wier­szu:

gdzie­kol­wiek będziesz –
wyślij mi pinez­kę.

 

zakłuj mnie
w ser­ce.

Ciar­ki wsty­du? Nie­wy­klu­czo­ne. Nie­mniej wyda­je się, że tak jak w prze­szło­ści Brzo­sce uda­wa­ło się swo­bod­nie flir­to­wać z kam­po­wą este­ty­ką w swo­ich tek­stach poetyc­kich, tak w Dzie­się­ciu… uda­je mu się – choć nie­ste­ty jedy­nie momen­ta­mi – balan­so­wać na gra­ni­cy nie­zno­śnej lek­ko­ści wier­sza. Roz­luź­nie­nie poetyc­kie­go komu­ni­ka­tu sta­no­wi tutaj odpo­wied­nik tego, co Pszo­niak w swo­im blur­bie do książ­ki iden­ty­fi­ku­je jako „humor pod­szy­ty smut­kiem i smu­tek, któ­ry jest pod­szy­ty humo­rem”.

Przy oka­zji pisa­nia tej recen­zji zorien­to­wa­łem się rów­nież, że dziś (czy­li 27 sierp­nia 2025 roku) Dzie­się­ciu… nie towa­rzy­szy wła­ści­wie żad­na recep­cja kry­tycz­no­li­te­rac­ka. Poja­wia się pyta­nie: dla­cze­go tak jest? Wytłu­ma­cze­nia takie­go sta­nu rze­czy są – zary­zy­kuj­my poży­tecz­ne uprosz­cze­nie – co naj­mniej trzy. Pierw­sze z nich odsy­ła do reguł pola lite­rac­kie­go: książ­ka Brzo­ski zosta­ła wyda­na nakła­dem Fun­da­cji Kul­tu­ry „Afront”, co pro­wo­ku­je do pytań o zabie­gi mar­ke­tin­go­wo-pro­mo­cyj­ne niszo­we­go wydaw­nic­twa oraz redy­stry­bu­cję pre­sti­żu w obie­gu lite­rac­kim. Jeśli jed­nak przyj­mie­my, że Brzo­ska nie jest kom­plet­nie nie­zna­nym poetą, „Afron­to­wi” zaś uda­ło się zadbać o co naj­mniej przy­zwo­itą listę adre­sów recen­zenc­kich, pozo­sta­ją już zale­d­wie dwa moż­li­we wytłu­ma­cze­nia: albo książ­ka jest trud­na, czy­li sta­wia szcze­gól­ny opór czy­tel­ni­kom, albo książ­ka jest nud­na, czy­li nie dostar­cza szcze­gól­nych prze­żyć lek­tu­ro­wych. W moim kry­tycz­no­li­te­rac­kim tele­tur­nie­ju wybie­ram tę ostat­nią odpo­wiedź.

O ile wpraw­dzie zga­dzam się z Anną Kału­żą, któ­ra nie­daw­no na łamach „Dwu­ty­go­dni­ka” w szki­cu Nie na miej­scu3 wymie­nia­ła poprzed­nią książ­kę Brzo­ski (Fuer­te­mu­er­te, Łódź 2024) wśród innych cie­ka­wych zeszło­rocz­nych ksią­żek poetyc­kich autor­stwa poetów ze Ślą­ska, o tyle nie moż­na w ten sam spo­sób oce­nić Dzie­się­ciu tysię­cy kro­ków – tomu na wskroś prze­zro­czy­ste­go. Wyda­je się, że for­mu­ła – by posłu­żyć się obser­wa­cją Kału­ży – „miej­skich opo­wie­ści o codzien­no­ści” w przy­pad­ku twór­czo­ści Brzo­ski się wyczer­pa­ła. Autor Wier­szy podej­rza­nych zapra­sza więc do spa­ce­ru na wła­snych, spraw­dzo­nych warun­kach este­tycz­nych, ale już po pierw­szej lek­tu­rze jego naj­now­sze­go tomu oka­zu­je się, że tym razem to „dzie­sięć tysię­cy / kro­ków // nie wia­do­mo dokąd”.

 

1 Zob. P. Kuliń­ski, Poeta jako bro­ker słów, „Wyspa” 2015, nr 3.

2 W. Brzo­ska, Kie­dy piszę „Śmierć”…, rozm. przepr. R. Chło­pek, „Art­Pa­pier” 2006, nr 19 (67), onli­ne: https://artpapier.com/index.php?page=artykul&wydanie=20&artykul=424 [dostęp: 9.12.2025].

3 A. Kału­ża, Nie na miej­scu, „Dwu­ty­go­dnik” 2025, nr 417, onli­ne: https://www.dwutygodnik.com/artykul/12021-nie-na-miejscu.html [dostęp: 9.12.2025].

– spadkobierca najntisowej klasy średniej.

więcej →

– poeta, wokalista i współzałożyciel zespołu Brzoska i Gawroński.

więcej →

Powiązane teksty