Rozpaczliwa ucieczka od bycia nudnym. Milenialsi i koniec historii

Ten tekst mógłby zaczynać się tak: pamiętam bardzo dobrze 2008 rok, kiedy założyłam sobie konto na facebooku, bo na imprezie znajomy powiedział mi, że teraz „wszyscy są na facebooku”; i okazało się, że bycie tam składa się głównie z pisania śmiesznych statusów i memów z kotkami, lajkowania fanpejdży zespołów, których słuchaliśmy w liceum oraz zapisywania się na wydarzenia, na które potem rzadko się chodziło; niby robiło się to tylko dla zabawy, a niepostrzeżenie mijało przy tym nawet kilka godzin dziennie.

Jeszcze gorzej zaczęło być, gdy okazało się, że służy on głównie do budowania symbolicznego statusu wizerunku osoby cool, która ma interesujące opinie, zamieszcza linki do artykułów, każących obserwatorom myśleć, że jest bardzo fajna, która pokazuje, co je, gdzie jeździ na wakacje i jakie ma osiągnięcia zawodowe, oraz że bez facebooka trudno o zdobywanie kolejnych zleceń, bo często pracę proponują mi osoby, które przeczytały coś mojego na facebooku. I że na tej naszej nieodpłatnej aktywności zarabiał miliarder, który pozwolił organom państwowej kontroli bezpardonowo nas inwigilować, na co nie zwracaliśmy uwagi, zbyt pochłonięci podejrzliwym i pełnym resentymentu inwigilowaniem siebie nawzajem. Podglądanie i ocenianie stało się odtąd czynnością całkowicie znormalizowaną, choć dziwnie zarazem intymną, niezbywalną.

Ale w sumie ten tekst mógłby też zaczynać się tak: w latach 90. XX wieku moja mama zaczęła kupować magazyny dla kobiet w lśniących okładkach, często o zagranicznych, egzotycznie i szykownie brzmiących tytułach. Z magazynów tych, czytanych przez 10-15 letnią mnie o wiele bardziej gorliwie, niż kiedykolwiek mogłabym studiować Biblię, uczyłam się, na czym polega piękne życie, do jakiego należy aspirować. Nową religią stał się wystrój mieszkania i nasz wygląd; czciliśmy słowo design; studiowaliśmy, jakich mebli, ubrań, kosmetyków i wyglądu pragnąć. Nieświadomie, ale dogłębnie, nawet, jeśli w późniejszych latach zaczęłam to kwestionować i krytykować, przesiąkłam przekonaniem, że powierzchnia, a zwłaszcza fakt, że widzą ją inni, jest wszystkim i tylko ci, którzy posiądą tajemną wiedzę i umiejętność administrowania nią, są cokolwiek warci w nowym, wspaniałym świecie, jaki się przede mną otwierał.

Ale niewykluczone, że początek mógłby być też taki: w 2004 roku Polska dołączyła do Unii Europejskiej, a tym samym zniesione zostały granice dzielące Agatę i marzenia o podróżowaniu. Berlin odwiedziłam już wcześniej, w wieku 17 lat około roku 2000, zapamiętawszy go jako bardzo zielony, bardzo rowerowy raj, po którym jeździłam oszołomiona wysokością budynków i różnorodnością mieszkańców. Kiedy w 2009 roku poznałam (oczywiście przez internet i media społecznościowe) swojego brytyjskiego chłopaka, zaczęłam też permanentną pracę zdalną, którą umożliwiła nowa infrastruktura tanich linii lotniczych, szybkiego internetu i rozmnożenia mediów onlajn. Wielokrotnie wtedy bywałam w Berlinie czy to, bo akurat coś pisałam, czy towarzysko, orientując się, że został przez ten czas skolonizowany przez każdego znanego mi artystę i creative'a o proweniencji hipsterskiej. Londyn już był wtedy cholernie ciężki do życia i koszmarnie drogi, więc choć to Londyn uważałam za „prawdziwe miasto”, a Berlin za modny, zawieszony w bezczasie plac zabaw dla nieco powierzchownych osób, po cichu do niego wzdychałam: do rzekomo łatwiejszego życia opartego na nieustannym dążeniu do przyjemności i estetyki, do tańszych czynszów, lepszego jedzenia, fajniejszych imprez i większego luzu.

Wtedy te doświadczenia wydawały mi się mniej lub bardziej indywidualne, moje, dziś oczywiście doskonale widzę, że były one pokoleniowe. Doświadczaliśmy kolejnych „progów” przybliżania się do zachodniego, kapitalistycznego ideału, których wspólnym mianownikiem było perfekcyjne przygotowanie do życia jako performance. Choć wydawało się nam, że idziemy indywidualnymi, niezwykle oryginalnymi ścieżkami, wybieraliśmy w gruncie rzeczy wszyscy to samo, poddawaliśmy się temu samemu konformizmowi naśladowania tego, co akurat jest cool. Umiejętnie dzieląc swoje życia na to online i offline, staliśmy się doskonale przystosowani do życia w trybie wiecznego rozproszenia i przebodźcowania, wiecznego aspirowania i budowania swojego doskonalszego awatara, który z nami miał coraz mniej wspólnego. Jednocześnie coś z tym pseudoidealnym obrazem było nie tak, bo w wskutek neoliberalizowania się gospodarki, której częścią jest także branża tech i internet, zarabialiśmy bardzo mało za bardzo dużo pracy, oferowano nam darmowe staże za „punkty w cv”, o ile nie mieliśmy bogatych rodziców stać nas było tylko na wynajem mieszkania, a najczęściej pokoju, uwięzieni w wiecznej młodości, cierpiały na tym nasze relacje napędzane wieczną tymczasowością i prowizorką, co rozjebywało dodatkowo nasze nadszarpnięte zdrowie psychiczne. Nasze zarobki systematycznie malały, odwrotnie proporcjonalnie do rozwoju tech, AI i gentryfikacji, więc by uciec przed wrażeniem, że przegraliśmy życie, jeździliśmy do innych krajów albo zaczynać wszystko od nowa na frilansie, albo napędzając bieda-turystykę, która sprawiała, że w tych krajach gospodarka stawała się coraz bardziej poorana nierównościami. Każda nasza czynność zdawała się być tak zaprogramowana, aby dokonywać możliwie największej szkody dla największej ilosci osób.

Wciąż jednak wybieraliśmy to wszystko: niepewność, stres i życie od projektu do projektu, bo jako alternatywa, tuż za rogiem czaiło się najgorsze: nuda. Nuda „normalnej”, monotonnej, choć zazwyczaj lepiej płatnej i bardziej stabilnej pracy, która jednak codziennie wygląda tak samo; nuda zakładania rodziny i poświęcania swojego wolnego czasu na przedwcześnie zdziadziałe, powtarzalne, mało ekscytujące aktywności. Konieczność akceptowania nudy, powtarzalności i zwyczajności była o wiele bardziej przerażająca, niż wszystkie niedogodności, jakie dawało nam dziwne życie, jakie sobie „wybraliśmy”.

Wielka powieść milenialna

Być może dlatego tak trudno ocenić doświadczenie i grupę, którą próbuję tu opisać: młodych ludzi w wielkich miastach, którzy wchodzili w dorosłość około roku 2000, otrzymując największą wolność i możliwości z dotychczasowych pokoleń, ale żyjących poza historią, po jej rzekomym „końcu”, bezlitośnie zindywidualizowanych i wyalienowanych, bez większego wpływu czy poczucia sprawności, cedujących całe swoje życie, które wcześniej zagospodarowałaby jakaś wspólnota: związek zawodowy, partia, miejsce pracy czy grupa sąsiedzka albo etniczna, na rozproszoną grupę przyjaciół, związek albo często tylko na samego siebie. Może dlatego coś, co można by nazwać „powieścią milenialną”, jest samo w sobie tak rozproszone i nieuchwytne. Mój rok relaksu i odpoczynku Ottessy Moshfegh, Rozmowy z przyjaciółmi Sally Rooney, jeśli serial można uznać za formę nowelową – Dziewczyny Leny Dunham, a teraz wielka, choć mała objętościowo Do perfekcji Vincenzo Latronico.

Czytając ją czuję się zarazem wskazana, jak i czuję obcość. Tak, też polowałam na skandynawskie modernistyczne meble na pchlich targach (tylko, że była to Olimpia, a meble to był wczesny Gierek), też łapałam na wyprzedażach PRL-owskie szkło i ceramikę, moje mieszkanie zawiera co najmniej jeden stolik z ceramicznym, mozaikowym blatem, jeden skórzany skandynawski fotel i jedno niemieckie krzesło lekarskie. Są w nim też plakaty Polskiej Szkoły Plakatu, pocztówki z muzeów z całego świata na lodowce i meblach, jest w nim nawet sztuka. Jedyna różnica to taka, że w przeciwieństwie do Anny i Toma, nigdy nie udało mi się osiągnąć perfekcji, moje mieszkanie jest przez większość czasu zagracone zbyt dużą ilością książek, znajdują się w nim również meble z Ikei, last but not least, jest ono w Warszawie, która do tego Berlina może wciąż tylko wzdychać i aspirować, ale nigdy, z wielu powodów, historycznych i kapitalistycznych, się nim jednak nie stała.

Latronico rozpoczyna swoją powieść kilkustronicowym, bardzo drobiazgowym opisem mieszkania: znajdują się w nim modernistyczne skandynawskie meble, zakupione na targu staroci, starannie wyselekcjonowane elementy zastawy i przyborów kuchennych; narzuty i obicia wyłącznie z naturalnych tkanin vintage, modne winyle i nowoczesny sprzęt hi-fi o pięknym designie; oraz najważniejsze z tego wszystkiego rośliny doniczkowe, pnące się wszędzie, tworzące absolutną dżunglę. Słowem, wszystkie najmodniejsze i coraz bardziej obowiązkowe elementy estetyki Instagramowej, hipsterskiej, milenialskiej. Tylko że nie są to opisy właściwego mieszkania: to opis zdjęć, jakie bohaterowie Latronico, Anna i Tom, para grafików z południowej Europy, wykonała, aby wystawić swoje mieszkanie pod krótkoterminowy wynajem na airbnb, bo tak naprawdę nie stać ich do końca ani na to mieszkanie, ani na lifestyle, który uprawiają w Berlinie. Perfekcja pozostaje wiecznie nieosiągalna, istnieje tylko na zdjęciach; aby ją osiągnąć, Anna i Tom, para grafików tworząca identyfikacje wizualne dla film, musi każdorazowo przez cały dzień sprzątać mieszkanie i usuwać ślady jakiegokolwiek ludzkiego istnienia. Jak się nad tym zastanowić, estetyka Instagramowa to estetyka pewnego rodzaju nieistnienia, śmierci.

Do opisania tych wszystkich powierzchni Latronico wybrał język całkowicie bierny, opisowy, pozbawiony jakichkolwiek dialogów czy związanych z nim emocji, statyczny. To hołd a zarazem być może polemika z Rzeczami Georgesa Pereca, przełomową książką z lat 60., w której francuski pisarz, znany z rozbierania literatury na czynniki pierwsze, przedstawia parę z nowej klasy społecznej – Jerome'a i Sylvie, wykonujących pionierskie dla tamtej epoki zawody w branży reklamowej, jako bezlitośnie oddanych konsumpcji rzeczy i podporządkowujących swoje życie dążeniu do posiadania ich. Rzeczy to satyra, która z biegiem czytania staje się coraz bardziej creepy: niekończące się wyliczenia przedmiotów i elementów wystroju wnętrz całkowicie zastępują tam pasaże, w których powieści zazwyczaj kontemplują życie wewnętrzne albo przeżycia bohaterów. W Rzeczach nie ma z tego nic, jest tylko opis powierzchni. Trudno nie odczytywać książki Pereca, który lepiej niż ktokolwiek odczuwał zagrożenia niepohamowanej konsumpcji i kapitalizmu, jako cokolwiek innego, niż miażdżącą krytykę społeczeństwa, które zostało całkowicie wypatroszone z duszy na własne życzenie.

Koszmar najlepszej wersji siebie

To znaczące, że bohaterowie Latronico otaczają się nie tylko przedmiotami, ale też ideami vintage: podejrzewają, że świat, w którym przyszło im żyć, jest duchowo martwy, więc pozostaje im tylko nostalgia, otaczanie się fragmentami wspaniałej, bardziej „autentycznej”, ale równie pozbawionej życia przeszłości. Wychowani jeszcze w XX wieku, odruchowo czują, że zostali stworzeni do innej, może bardziej heroicznej rzeczywistości, ale ich dorosłe życie będzie się już rozgrywało w świecie po końcu historii. Latronico podejmuje rękawicę Pereca: owszem, zrezygnowaliśmy z wyższych aspiracji duchowych na rzecz przedmiotów, ale czy za rozwojem internetu i liberalizacją gospodarki nie kryła się początkowo przynajmniej jakaś obietnica? Świata bez barier, różnic, świata doskonałego przenikania się?

Okres, którego dotyczy powieść, jest produktem określonego momentu historycznego. Od lat 90. burmistrz Berlina Klaus Wowereit głosił, że Berlin jest „biedny, ale sexy”, zrujnowany, do niedawna podzielony, zadłużony, ale fascynujący i ciekawy, zachęcając przyjezdnych z całego świata do osiedlania się. Jednocześnie, internet umożliwił coś co wcześniej było dostępne tylko nielicznym: emigracja nie musiała być już spowodowana wyłącznie jakąś egzystencjalną, życiową czy ekonomiczną koniecznością. Możliwe stało się wyprowadzenie dokądś tylko dlatego, że jest tam fajnie, ponieważ pracę można było wykonać na swoim laptopie.

Powieść Latronico powstała właśnie w jednym z takich mieszkań w czasie pandemicznego lockdownu około 2020/2021, kiedy 30-kilkuletni autor czuł się samotny, przerażony i coraz bardziej sfrustrowany stylem życie swoim i swoich znajomych w Berlinie. Miejsca, gdzie od początku lat 2000. ściągali młodzi, „kreatywni” ludzie z całego świata, wiedzeni perspektywą niskich czynszów, cool vibe'u, najlepszych klubów techno i pozornie nieograniczonych możliwości i przestrzeni, jakie dawało opustoszałe wtedy, wciąż tanie, wciąż odbudowujące się miasto, otrząsające się z zimnej wojny i upadku Muru. Do perfekcji powstało po ponad dekadzie życia autora w tej fajności, która coraz bardziej miała znamiona próżni: kompletnego zawieszenia bez możliwości wewnętrznego rozwoju. Latronico zauważył, że wejście szybkiego internetu i mediów społecznościowych umożliwiło realizację egzystencji jako „cyfrowy nomada”, a więc również życia w danym miejscu w całkowitym oderwaniu od jego przeszłości, historii czy jakiejkolwiek wspólnoty. Do perfekcji jest więc staranną wiwisekcją tego, jakiemu spłaszczeniu uległo życie pewnego pokolenia i pewnej klasy społecznej w wielkich miastach na początku XX wieku.

W powieści para bohaterów, Anna i Tom (co istotne, nigdy nie istniejąca rozłącznie, a zawsze jako połączony organizm, aby położyć nacisk na ich konformizm) sprowadza się do niemieckiej metropolii pod koniec pierwszej dekady XX wieku, początkowo, aby uciec od zaściankowości swojego rodzinnego miasta. Na miejscu spostrzegają, że takich jak oni jest o wiele więcej: młodych ludzi, który zawędrowali tam wiedzeni wyłącznie fajnością danego miejsca. Annę i Toma z Berlinem nie łączy nic poza chęcią uczestniczenia w czymś fajnym, przy czym wszystko jest w tym świecie wymienne, tymczasowe i efemeryczne. W dodatku możliwość podglądania innych powoduje nieustanne porównywanie się z innymi. Kapitalistyczna logika optymizacji i wiecznego ulepszania znajduje swoją drogę do prywatności i przybiera postać obsesji. : nasza praca mogłaby być zawsze lepsza, a zlecenia ciekawsze, nasze posiłki bardziej fantazyjne i oryginalniejsze, mieszkanie jeszcze bardziej wysmakowane dizajnersko, knajpy, do jakich chodzimy, jeszcze bardziej niszowe. Stopniowo wchodzi to na wyższy level. A jeśli moglibyśmy jeździć w fajniejsze miejscówki? Co, jeśli nasz seks jest nieciekawy? Co jeśli staliśmy się nudni? Czy zdołaliśmy stać się najlepszą wersja siebie?! Te „najlepsze wersje” ścigają ich jak zombie.

Perec w Rzeczach stosował tryb przypuszczający: „zrobiliby”, „uczyniliby”, kwestionując zarazem realizm i sprawiając, że świat przedstawiony wydaje się coraz bardziej upiorny. Latronico dał swoim rozdziałom tytuły: Czas teraźniejszy, Czas przeszły niedokonany, Czas przeszły dokonany i Czas przyszły, różnicując marzenia i aspiracje swoich bohaterów. W trybie przeszłym niedokonanym znalazły się wszystkie projekcje i marzenia, jakie Anna i Tom początkowo mieli po przyjeździe do Berlina. W tym rozdziale jest ich zachwyt wielkimi pustymi przestrzeniami miasta, jego możliwościami, odkrywanie go, snucie marzeń. Są one jednak zawsze, trzeba przyznać, naskórkowe: bohaterowie nigdy nie zapuszczają się do Berlina Wschodniego, nie znają przebiegu Muru na mapie, nie znają historii, ani się nią specjalnie nie interesują. Poznają coraz ciekawsze osoby z całego świata (choć nigdy nie przyjaźnią z Niemcami), coraz fajniejsze knajpy, kupują coraz bardziej modne elementy wystroju mieszkania, całkiem zręcznie lawirując pomiędzy możliwością zawieszenia w pełnej tymczasowości i elementami stałości, jakich wymaga od nich niemieckie państwo.

Z czasem jednak przestaje im to wystarczać. Dostrzegają, że takich jak oni: młodych creatives jest coraz więcej, że nie są już oryginalni; że co więcej, ci nowi mają więcej pieniędzy i lepsze prace od nich; że po początkowych latach międzynarodowości, kiedy jednak i tak wszyscy rozmawiali po angielsku, wszystko się amerykanizuje, ujednolica, homogenizuje; że wszystko jest coraz droższe, coraz bardziej zgentryfikowane, niedostępne, nudne, takie samo; że utopia, do jakiej przyjechali dekadę wcześniej jakoś dziwnie wyparowała. Ten rozdział do właśnie ów „czas dokonany”, prawda zamiast miłej fikcji. Anna i Tom chcieliby ewoluować, mieć więcej pieniędzy i stabilizacji, żeby nie musieć podnajmować mieszkania, żeby móc dojrzeć zawodowo, a może nawet kiedyś założyć rodzinę i się zestarzeć, ale okazuje się, że w świecie, do którego tak desperacko chcieli dołączyć, w świecie tymczasowości i elastyczności, taka stabilizacja jest prawie niemożliwa, że pojawili się już inni, bogatsi, fajniejsi na ich miejsce.

Tęsknota za polityką

W końcu zaczynają też odczuwać wewnętrzną pustkę. Okazuje się, że nie da się zbudować egzystencji i załatać życia wewnętrznego bezustannym chodzeniem na imprezy, pchle targi i konsumowaniem ładnych przedmiotów. Tęsknią za wspaniałą, radykalną przeszłością, kryjącą się w modernistycznych przedmiotach i estetyce, jaką się otaczają. Zaczynają łaknąć zaangażowania w coś większego od nich, i wtedy spostrzegają się, że nie maja ku temu narzędzi. Najmocniejszą częścią książki jest ta poświęcona tak zwanemu kryzysowi migracyjnemu z 2015 roku, kiedy Niemcy, a zwłaszcza Berlin, przyjęły tysiące uchodźców wojennych z Bliskiego Wschodu. Obóz zostaje założony na Tempelhofie, wcześniej ich ulubionym miejscu spacerów: terenie opuszczonego lotniska czasów nazistowskich, majestatycznej ruiny kochanej zwłaszcza przez hipsterów. Anna i Tom chcieliby się zaangażować w pomoc, zaczynają organizować zbiórki przedmiotów, udzielają się na grupach na fejsie, przyczyniają się nawet do stworzenia książeczki ze słowniczkiem niemiecko-arabskim, który ma ułatwić uchodźcom komunikację. Szybko okazuje się, że modna grafika słowniczka jest dla domniemanych użytkowników całkowicie nieczytelna, a rzeczy, które im przywożą Anna i Tom, są im do niczego niepotrzebne. Prawdziwe problemy uchodźców są inne: brak mieszkań, brak możliwości pracy i zarabiania pieniędzy, fatalna higiena w obozie, a „pomoc”, którą chcą im ofiarować hipsterzy, jest bardziej dla ich ego, niż samych poszkodowanych.

Ten moment przypomniał mi początek wojny w Ukrainie i zryw również moich znajomych, do pomocy ukraińskim uchodźcom. I choć na pewno dzięki temu udało się zrobić sporo dobrego, częściej miałam wrażenie, że jest to tylko virtue signalling, że chodzi o post ze zdjęciem na fejsbuku bardziej, niż samą pomoc; że wiele z tych paczek z ubraniami i rzeczami zawierała rzeczy, których osoby potrzebujące nie byłyby nawet w stanie użyć.

Jest jeszcze jeden aspekt tej powieści, który nie daje mi spokoju i o ile wiem nie został wymieniony w żadnej znanej mi recenzji tej książki. Utopia berlińska którą żyje para głównych bohaterów jest również EU-topią. Udało im się załapać na końcówkę momentu historycznego sprzed krachu finansowego około 2010 roku, czy raczej na opary tego bezproblemowego czasu. Berlińskie istnienie w bezczasowej utopii definitywnie się więc skończyło. Jako pokolenie, my milenialsi przeżyliśmy zmianę paradygmatu około dwutysięcznego roku, moment końca historii, kiedy wszystko, co stałe, rozpłynęło się w powietrzu, chwilę nastania wszechobecnej powierzchowności aż do teraz, momentu załamania, kiedy na naszych oczach znikają kolejne pewniki i poczucie bezpieczeństwa nie tylko ekonomicznego, ale też egzystencjalnego: wojna u naszych drzwi.

To istotne, że część, w której Anna i Tom doznają spełnienia, opisana zostaje jako „czas przyszły”. Nie wiemy, czy marzenie o doskonałości rzeczywiście udaje się parze bohaterów zrealizować, choć jest bardzo znaczące, że powoduję ją odziedziczony spadek. Wydaje się, że z finansowej matni milenialsów wyrwać może tylko nagły transfer boomerskiego kapitału. To bardzo gorzkie, ale i realistyczne zakończenie. Jakkolwiek wydawać by się mogło, że żyjemy w czasie miałkości i niemożliwości zaangażowania, Latronico udowadnia, że można wciąż pisać politycznie zaangażowane, zjadliwe powieści i to wcale nie pisząc o polityce wprost. Bo okazało się, że nie żyjemy po żadnym końcu historii. Ta historia się o nas dopomina, co przybrało obecnie skrajną formę. Choć historia dzieje się tu i teraz, to właśnie my zachowujemy się, jakby straszne rzeczy wokół nas się nie działy, wszystko, żeby tylko nie zaburzyć wizji doskonałego życia na Instagramie, żebyśmy nadal mogli robić sobie selfie i udowadniać wszystkim, a może najbardziej sobie, że nasze życie jest fajne. Cytując tytuł świetnego filmu Charliego Kaufmana sprzed kilku lat, oczywiście o milenialsach, „może pora z tym skończyć”.

 

jest krytyczką sztuki i literatury. Uwielbia krytyczną krytykę, a kultura wysoka jest jejtrue guilty pleasure.

więcej →

Powiązane teksty