Kobieta – wiedźma – surrealistka, czyli wszystko to, o co balibyśmy się zapytać Leonorę Carrington

„Z tru­dem uda­ło mi się ukryć uśmie­szek, bo od daw­na żyję z wam­pi­rem z Tran­syl­wa­nii i moja teścio­wa, sami­ca wil­ko­ła­ka, nauczy­ła mnie wszyst­kich sekre­tów kuli­nar­nych, pozwa­la­ją­cych zaspo­ko­ić nawet naj­bar­dziej żar­łocz­ne wam­pi­ry”1 – Leono­ra Car­ring­ton pozo­sta­je dla nas posta­cią tajem­ni­czą, a przy­wo­ła­ne zda­nie, pocho­dzą­ce z jed­ne­go z jej opo­wia­dań, rów­nie dobrze mogło­by poja­wić się w auto­bio­gra­ficz­nych wyzna­niach artyst­ki. Tajem­ni­czość Car­ring­ton wyni­ka bowiem nie tyl­ko z sur­re­ali­stycz­nej, nie­prze­wi­dy­wal­nej i nie­zwy­kle fascy­nu­ją­cej sztu­ki, nie tyl­ko z legend naro­słych wokół histo­rii jej życia, ale przede wszyst­kim z gry, któ­rą nawet dziś, czter­na­ście lat po swo­jej śmier­ci, pro­wa­dzi z nami ta nie­zwy­kła twór­czy­ni.

Życie Car­ring­ton, choć fascy­nu­ją­ce i peł­ne zwro­tów, nie było w żad­nej mie­rze podob­ne do jej fan­ta­stycz­nych fabuł (choć trud­no uznać, że jej tek­sty są od życia zupeł­nie ode­rwa­ne). Upły­nę­ło pod zna­kiem wyzwań i tra­ge­dii, któ­re w spo­sób nie­zwy­kle otwar­ty autor­ka opi­sa­ła w swo­ich pamięt­ni­kach:

Na świe­cie dzia­ły się roz­ma­ite wyda­rze­nia: upa­dek Bel­gii, wkro­cze­nie Niem­ców do Fran­cji. Wszyst­ko to obcho­dzi­ło mnie nie­wie­le i nie budzi­ło we mnie naj­mniej­szej trwo­gi. Wieś roiła się od Bel­gów, a kil­ku żoł­nie­rzy, któ­rzy wtar­gnę­li do moje­go domu, oskar­ży­ło mnie o szpie­go­stwo i zagro­zi­ło roz­strze­la­niem na miej­scu – powo­dem miał być ktoś, kto nocą, przy latar­ce, szu­kał śli­ma­ków w pobli­żu mego domu. Ich groź­by nie wywar­ły na mnie pra­wie żad­ne­go wra­że­nia, gdyż wie­dzia­łem, że nie jest mi pisa­ne umrzeć2.

Rze­czy­wi­ście Car­ring­ton wie­lo­krot­nie otar­ła się o śmierć, gro­zi­ły jej tak­że róż­ne for­my pozba­wie­nia wol­no­ści, mimo to dane jej było wieść dłu­gie życie (Agniesz­ka Tabor­ska nie bez powo­du pisa­ła o niej jako ostat­niej sur­re­ali­st­ce)3. Uro­dzo­na w 1917 roku w mrocz­nej (co widać zwłasz­cza na jej malar­skich przed­sta­wie­niach) bry­tyj­skiej posia­dło­ści, zmar­ła w 2011 roku w ide­al­nym dla sur­re­ali­stycz­nej wyobraź­ni miej­scu – w Mek­sy­ku, któ­ry po wie­lu per­tur­ba­cjach i uciecz­kach artyst­ki (przed patriar­chal­nym sys­te­mem, kon­tro­lu­ją­cym ojcem, reżi­mem nazi­stow­skim) stał się jej praw­dzi­wym domem:

Wte­dy poja­wił się Max, z Peg­gy [Gug­gen­he­im], i odtąd wszy­scy trzy­ma­li­śmy się razem. Było to bar­dzo oso­bli­we – wszy­scy ci ludzie z dzieć­mi, były­mi męża­mi i były­mi żona­mi. Czu­łam, że jest w tym coś nie­wła­ści­we­go, iż Max był z Peg­gy. Wie­dzia­łam, że jej nie kocha, a we mnie wciąż żyje ta suro­wa, nie­mal pury­tań­ska zasa­da, że nie wol­no być z kimś, kogo się nie darzy miło­ścią. Ale Peg­gy bywa oce­nia­na krzyw­dzą­co. Była raczej oso­bą szla­chet­ną, szczo­drą i nigdy nie była nie­mi­ła. Zapro­po­no­wa­ła nawet, że zapła­ci za mój bilet lot­ni­czy do Nowe­go Jor­ku, bym mogła pole­cieć z nimi. Lecz nie chcia­łam tego. Byłam z Rena­to i osta­tecz­nie popły­nę­li­śmy stat­kiem do Nowe­go Jor­ku, gdzie zatrzy­ma­łam się na bli­sko rok, aż do chwi­li, gdy wyru­szy­li­śmy do Mek­sy­ku. Tak oto wyglą­da­ła ta histo­ria4.

Cho­dzi oczy­wi­ście o Maxa Ern­sta, ale nie będę roz­wi­jać tego wąt­ku, ponie­waż o losach Car­ring­ton zbyt czę­sto opo­wia­da­no wła­śnie z tej per­spek­ty­wy – w kon­se­kwen­cji zwią­zek z Ern­stem (dla mło­dej artyst­ki oczy­wi­ście nie­zwy­kle waż­ny, otwie­ra­ją­cy i uwal­nia­ją­cy) prze­sło­nił dzia­łal­ność i nie­zwy­kłą oso­bo­wość twór­czy­ni. Dodam jedy­nie – za Tabor­ską – że bole­sne i trau­ma­ty­zu­ją­ce roz­sta­nie z Ern­stem wyraź­nie wpły­nę­ło na pisar­stwo i dzie­ła malar­skie autor­ki Trąb­ki do słu­cha­nia. Nie­mniej roz­pad rela­cji i nowy zwią­zek nie były jedy­ny­mi czyn­ni­ka­mi oddzia­łu­ją­cy­mi na twór­czość Car­ring­ton, rów­nież Mek­syk musiał, co dość oczy­wi­ste, kształ­to­wać jej wyobraź­nię arty­stycz­ną. Wpły­nął zresz­tą na cał­kiem spo­rą gru­pę euro­pej­skich emi­gran­tek i emi­gran­tów. Inny, zachwy­ca­ją­cy egzo­tycz­ną roślin­no­ścią, pełen nowych zapa­chów, sma­ków i dźwię­ków, odmien­ny kul­tu­ro­wo od fran­cu­skich czy bry­tyj­skich uli­czek i salo­nów (nawet tych naj­bar­dziej awan­gar­do­wych), dla przy­by­szów z Euro­py stał się miej­scem schro­nie­nia i nowe­go począt­ku. Jak pisze Whit­ney Cha­dwick:

Kil­ka lat póź­niej ody­se­ja Leono­ry Car­ring­ton rów­nież zakoń­czy­ła się w kra­ju, któ­ry Bre­ton nazwał „sur­re­ali­stycz­nym miej­scem par excel­len­ce” – Leono­ra i Rena­to Leduc wpro­wa­dzi­li się do miesz­ka­nia przy Rosa More­no, kil­ka ulic od miej­sca, gdzie miesz­ka­li Varo i Péret. […] Mek­syk wydał się Leono­rze nad­zwy­czaj­nym, egzo­tycz­nym miej­scem, tęt­nią­cym życiem i skrzą­cym się jaskra­wy­mi bar­wa­mi, wypeł­nio­nym śla­da­mi daw­nych cywi­li­za­cji, nie­tknię­tych przez kla­sycz­ną tra­dy­cję Zacho­du5.

Czy­ta­jąc tek­sty Car­ring­ton, a przede wszyst­kim oglą­da­jąc jej obra­zy, trud­no oprzeć się wra­że­niu, że prze­strzeń i – w szer­szym uję­ciu – całe oto­cze­nie artyst­ki w dużym stop­niu wpły­nę­ły na jej twór­czość. Wyda­je się, że w samych pra­cach oraz w zwią­za­nych z życiem autor­ki barw­nych aneg­do­tach Mek­syk został uwi­docz­nio­ny szcze­gól­nie wyraź­nie, nie­wy­klu­czo­ne jed­nak, że być może dowar­to­ścio­wu­je­my rolę tego miej­sca za spra­wą bada­czek życia i twór­czo­ści Car­ring­ton (w tym jej wkła­du w roz­wój sur­re­ali­zmu). Mowa o Joan­ne Moor­he­ad i Agniesz­ce Tabor­skiej, któ­re odwie­dzi­ły artyst­kę w Mek­sy­ku i uka­za­ły jej syl­wet­kę nie­ja­ko przez pry­zmat tego kra­ju.

Tu war­to dodać, że twór­czość Car­ring­ton sta­no­wi dość spe­cy­ficz­ną mozai­kę – odzwier­cie­dla okre­ślo­ne sytu­acje i prze­ży­cia, ludzi i miej­sca, trud­no nie dostrzec w niej wpły­wów kli­ma­tu Korn­wa­lii, remi­ni­scen­cji pary­skich doświad­czeń awan­gar­do­wych, śla­dów tęsk­no­ty za Nowym Jor­kiem i moty­wów nawią­zu­ją­cych do mek­sy­kań­skiej egzo­ty­ki. Może wła­śnie dla­te­go Moor­he­ad, któ­rej książ­ka nie­ba­wem uka­że się w pol­skim prze­kła­dzie, zde­cy­do­wa­ła się w swo­jej pra­cy posłu­żyć klu­czem prze­strzen­nym i w porząd­ku chro­no­lo­gicz­nym przy­pi­sać poszcze­gól­ne dzie­ła malar­skie artyst­ki do kon­kret­nych miejsc, ludzi i zda­rzeń.

Wróć­my jed­nak do osób, z któ­ry­mi łączy­ły Car­ring­ton róż­ne, cza­sa­mi nie­zwy­kle zło­żo­ne rela­cje. Z jed­nej stro­ny była rodzi­na, repre­zen­tu­ją­ca opre­syj­ne, patriar­chal­ne śro­do­wi­sko (nakre­ślo­ny w ten spo­sób obraz poja­wia się tak­że w opo­wia­da­niach i powie­ściach autor­ki: krew­ni są tutaj ludź­mi, z któ­ry­mi boha­ter­ki tek­stów nie mogą zna­leźć poro­zu­mie­nia). Z dru­giej stro­ny zda­rza­ły się oso­by inspi­ru­ją­ce, któ­re potra­fi­ły obu­dzić w arty­st­ce praw­dzi­wy zew wol­no­ści – inte­lek­tu­al­nej i twór­czej. Oczy­wi­ście w okre­sie pary­skim byli to Bre­ton i Ernst. Była to tak­że, choć dużo póź­niej, Reme­dios Varo – trud­no nie zauwa­żyć w pra­cach, któ­re powsta­ły już w Mek­sy­ku, nowej per­spek­ty­wy: dzi­ko­ści, egzo­ty­ki, sku­pie­nia na kobie­cym cie­le – cie­le bogi­ni, cie­le zani­ma­li­zo­wa­nym, a tak­że cie­le doj­rza­łym.

War­to rów­nież wspo­mnieć o tym, co zawdzię­cza­my Peg­gy Gug­gen­he­im, odpo­wie­dzial­nej za przy­go­to­wa­nie eks­po­zy­cji zaty­tu­ło­wa­nej 31 kobiet, pierw­szej wysta­wy sztu­ki poświę­co­nej w peł­ni pra­com kobiet. W tym roku mia­łam oka­zję obej­rzeć inspi­ro­wa­ną tym wyda­rze­niem wysta­wę, któ­ra wier­nie odzwier­cie­dli­ła wybra­ne przez Gug­gen­he­im zbio­ry. Patri­cia May­ayo, kura­tor­ka w Museum of Con­tem­po­ra­ry Art and Archi­tec­tu­re Cen­tre w Lizbo­nie, zazna­cza:

Świa­do­me wyzwań, z jaki­mi mie­rzy­ły się jako kobie­ty, te artyst­ki czę­sto szły pod prąd, wyko­rzy­stu­jąc domi­nu­ją­ce języ­ki arty­stycz­ne swo­jej epo­ki: rein­ter­pre­to­wa­ły doro­bek sur­re­ali­zmu i eks­pre­sjo­ni­zmu abs­trak­cyj­ne­go, aby uwi­docz­nić patriar­chal­ne zało­że­nia, na któ­rych te ruchy były opar­te6.

Pra­ce Car­ring­ton zde­cy­do­wa­nie wyróż­nia­ją się na tle innych dzieł sztu­ki tego cza­su, ponie­waż świad­czą rów­no­cze­śnie o wiel­kim talen­cie i odręb­no­ści arty­stycz­nej. Sama autor­ka twier­dzi­ła, że nie jest sur­re­alist­ką, nie­mniej zało­że­nia tego nur­tu reali­zo­wa­ła w swo­jej twór­czo­ści w nowej, udo­sko­na­lo­nej for­mie. Choć jej pra­ce czę­sto były peł­ne gro­zy i nie­po­ko­ju, nie nale­ża­ły do tak zwa­nej sztu­ki śmier­ci, ponie­waż osta­tecz­nie cią­ży­ły ku życiu i wital­no­ści, nawet jeże­li wspo­mnia­ne war­to­ści były repre­zen­to­wa­ne przez posta­ci wam­pi­rycz­ne, ukry­wa­ją­ce się pod osło­ną nocy. Car­ring­ton nie dekla­ro­wa­ła nigdy otwar­cie wal­ki w imię femi­ni­zmu, ale jej dzia­ła­nia wyraź­nie sprzy­ja­ły kobie­ce­mu wyzwo­le­niu.

Począt­ko­wo pozo­sta­wa­ła pod sil­nym wpły­wem pary­skie­go sur­re­ali­zmu, dziś postrze­ga­ne­go jako klasyczny/kanoniczny (co zapew­ne dopro­wa­dzi­ło­by zało­ży­cie­li ruchu do roz­pa­czy). W pra­cach Car­ring­ton pobrzmie­wa jed­na z waż­niej­szych tez Mani­fe­stu sur­re­ali­zmu:

Sur­re­alizm, taki, jak go rozu­miem, nie pozo­sta­wia wąt­pli­wo­ści co do nasze­go non­kon­for­mi­zmu, nie może więc być mowy o powo­ła­niu go na świad­ka obro­ny w pro­ce­sie wyto­czo­nym real­ne­mu świa­tu. […] Pod żad­nym pra­wie wzglę­dem świat nie jest na mia­rę naszych myśli, a zda­rze­nia tego rodza­ju są to, jak dotąd, naj­wy­bit­niej­sze epi­zo­dy woj­ny o nie­pod­le­głość, w jakiej mam zaszczyt brać udział7.

Wśród arty­stów i arty­stek sur­re­ali­stycz­nych trud­no zna­leźć lep­szy przy­kład non­kon­for­mi­zmu i nie­złom­nej wal­ki o wol­ność niż te wyróż­nia­ją­ce posta­wę Leono­ry Car­ring­ton.

Choć od same­go począt­ku pew­ne cechy jej opo­wia­dań czy obra­zów nie przy­sta­wa­ły do zało­żeń zawar­tych przez André Bre­to­na w mani­fe­stach i tek­stach pro­gra­mo­wych, swo­ją wła­sną nad­re­ali­stycz­ną wizję arty­stycz­ną Car­ring­ton wypra­co­wa­ła dopie­ro wte­dy, kie­dy wraz z Reme­dios Varo zna­la­zła się w krę­gach arty­stycz­nych, do któ­rych „nale­że­li Gün­ther Gerz­so i Eme­ri­co «Chi­ki» Weisz (któ­ry miał zostać dru­gim mężem Leono­ry), a tak­że foto­graf­ki Kati Hor­na i Eva Sul­zer”8. Pierw­sze obra­zy i opo­wia­da­nia Car­ring­ton skła­da­ją się w nie­ro­ze­rwal­ną całość i nale­ży je „czy­tać” holi­stycz­nie. Osa­dzo­ne w świe­cie peł­nym per­so­ni­fi­ko­wa­nych zwie­rząt i dzi­kich bestii histo­rie, zawar­te choć­by w tek­ście Debiu­tant­ka (jed­nym z bodaj naj­czę­ściej przy­ta­cza­nych opo­wia­dań, w któ­rym mło­da kobie­ta, chcąc unik­nąć tra­dy­cyj­ne­go, z ducha patriar­chal­ne­go balu, wysy­ła w swo­im zastęp­stwie prze­bra­ną w skó­rę zje­dzo­nej wcze­śniej poko­jów­ki hie­nę), sta­ją się seman­tycz­ną i este­tycz­ną peł­nią dopie­ro w zesta­wie­niu z obra­za­mi (ide­al­ną ilu­stra­cję do Debiu­tant­ki mógł­by sta­no­wić auto­por­tret artyst­ki przed­sta­wia­ją­cy zamknię­tą w poko­ju mło­dą kobie­tę, a tak­że hie­nę i galo­pu­ją­ce­go za oknem bia­łe­go konia – sym­bol nie­do­stęp­nej wol­no­ści).

Póź­niej­sze dzie­ła Car­ring­ton sta­ją się odważ­niej­sze, kon­cen­tru­ją się na kobie­cej per­spek­ty­wie, na kobie­cym cie­le – wyzwo­lo­nym, dzi­kim, przede wszyst­kim jed­nak peł­nym życia. Nawet jeże­li artyst­ka nie chcia­ła, by jej sztu­kę okre­śla­no mia­nem sur­re­ali­stycz­nej, prze­siąk­nię­ta wpły­wem sur­re­ali­stów – zało­ży­cie­li ruchu – wytwo­rzy­ła po latach wła­sny styl, nie­po­wta­rzal­ny i zin­dy­wi­du­ali­zo­wa­ny, ale nie­za­prze­czal­nie sur­re­ali­stycz­ny. Mimo to war­to zasta­no­wić się, jak odmien­ny od sur­re­ali­zmu Bre­to­now­skie­go, czy­li męskie­go i męsko­cen­trycz­ne­go, był żywioł wyobraź­ni Car­ring­ton, a tak­że innych sur­re­ali­stek. Zmia­nę i doj­rza­łość sty­lu znów naj­le­piej ana­li­zo­wać w ramach kore­la­cji obra­zów i słów. Tak więc trud­no nie dostrzec wyra­zi­stej meta­mor­fo­zy – kolo­ry­sty­ki, spo­so­bów przed­sta­wia­nia posta­ci, tema­ty­ki obra­zów powsta­ją­cych w latach 60. i 70., XX wie­ku, cze­go przy­kła­da­mi mogą być choć­by Kusze­nie św. Anto­nie­go czy Peacocks of Chen. Jed­no­cze­śnie trud­no pomy­lić Car­ring­ton z jaką­kol­wiek artyst­ką jej cza­sów. Spe­cy­ficz­nie malu­je twa­rze, dobie­ra zwie­rzę­ce posta­ci, nie­jed­no­krot­nie zacie­ra­jąc gra­ni­ce mię­dzy czło­wie­kiem a zwie­rzę­ciem. Znaj­dzie­my więc tu kobie­ty-konie, kobie­ty-pta­ki, uczest­ni­czą­ce w obfi­tych ucztach-obrzę­dach ludz­ko-zwie­rzę­ce posta­ci. W sztu­ce Car­ring­ton owo zezwie­rzę­ce­nie nigdy nie jest jed­nak sygna­łem gra­da­cji; to isto­ty nie­mal uświę­co­ne, wol­ne, góru­ją­ce nad czło­wie­kiem:

Wzię­ła czer­wo­ną ser­we­tę i roz­po­star­ła ją na zie­mi, a potem wyję­ła z żela­znej skrzyn­ki duży pla­cek. Z naj­skryt­sze­go zaka­mar­ka wydo­by­ła klat­kę, a gdy ją otwo­rzy­ła, na ser­we­tę ocię­ża­le wysko­czył wiel­ki tłu­sty nie­to­perz – sami­ca z sied­mior­giem nie­to­pe­rzą­tek, przy­ssa­nych do sied­miu sut­ków. Jemi­ma gwizd­nę­ła na pal­cach, a wte­dy przez okno wpa­dły trzy czar­ne koty. Wszy­scy wzię­li się do jedze­nia9.

Okładka książki Joanny Moorhead pod tytułem „Surrealistyczne przestrzenie. Życie i sztuka Leonory Carrington”.
Joanna Moorhead, „Surrealistyczne przestrzenie. Życie i sztuka Leonory Carrington”, tłum. Agnieszka Nowak-Młynikowska, Sopot: Smak Słowa, 2025.

Przy­kła­dów tego nie­zwy­kłe­go połą­cze­nia obra­zu, sło­wa, sym­bo­licz­nej rewo­lu­cji i sen­nej wizji jest w twór­czo­ści Car­ring­ton znacz­nie wię­cej i o ile oso­by zain­te­re­so­wa­ne tą artyst­ką z łatwo­ścią znaj­dą obszer­ne tek­sty i książ­ki zawie­ra­ją­ce ana­li­zy jej obra­zów, o tyle tek­sty lite­rac­kie tej autor­ki wła­ści­wie nie sta­no­wi­ły nigdy obiek­tu szcze­gól­nej tro­ski literaturoznawczyń/literaturoznawców. Dostrze­gal­ny dziś wzrost zain­te­re­so­wa­nia jej posta­cią może sta­no­wić dobrą oka­zję, żeby ta sytu­acja ule­gła odwró­ce­niu. Oba­wiam się jed­nak, że w tym przy­pad­ku bio­gra­fia zawsze będzie w więk­szej mie­rze pocią­ga­ją­ca niż sztu­ka (zupeł­nie jak­by te obsza­ry mogły sta­no­wić osob­ne zagad­nie­nia). War­to doce­nić to, że choć wspo­mnia­ne zain­te­re­so­wa­nie nigdy nie było maso­we, to od lat przy­bie­ra na sile. Spo­ro dzie­je się zwłasz­cza w Pol­sce – kie­dyś o sur­re­alist­kach mogli­śmy prze­czy­tać wła­ści­wie wyłącz­nie dzię­ki książ­ce i arty­ku­łom Agniesz­ki Tabor­skiej, dziś publi­ka­cji tego rodza­ju jest zde­cy­do­wa­nie wię­cej. Choć z ogrom­nym opóź­nie­niem, wresz­cie dostęp­na sta­ła się pol­ska wer­sja języ­ko­wa wspo­mi­na­nej już książ­ki Artyst­ki i sur­re­alizm Whit­ney Cha­dwick – w prze­kła­dzie Anny Arno i w pięk­nej opra­wie, jaką zapew­ni­ło wydaw­nic­two Smak Sło­wa. Na stu­le­cie publi­ka­cji Mani­fe­stu sur­re­ali­zmu wzno­wio­no Spi­skow­ców wyobraź­ni Tabor­skiej. Dostęp­ne są pol­skie tłu­ma­cze­nia opo­wia­dań w zbio­rze Siód­my koń (wydaw­nic­two Fil­try, prze­kład Micha­ła Kło­bu­kow­skie­go i Mary­ny Ochab) i fan­ta­stycz­na sur­re­ali­stycz­na, peł­na magii i okul­ty­zmu Trąb­ka do słu­cha­nia (Wydaw­nic­two Lite­rac­kie, prze­kład Mary­ny Ochab), któ­ra docze­ka­ła się dwóch adap­ta­cji teatral­nych (w reży­se­rii Wero­ni­ki Szcza­wiń­skiej, Wro­cław­ski Teatr Współ­cze­sny, oraz w reży­se­rii Mate­usza Bed­nar­kie­wi­cza, War­szaw­ski Teatr Lal­ka).

Na pol­skim ryn­ku wydaw­ni­czym dostęp­ne są tak­że książ­ki Leono­ra Ele­ny Ponia­tow­skiej i Sur­re­alist­ka Micha­ela Car­te­ra, nie­mniej są to opo­wie­ści dość moc­no roman­ty­zo­wa­ne, miej­sca­mi nawet fabu­la­ry­zo­wa­ne – tam, gdzie zabra­kło fak­tów, auto­rzy posłu­ży­li się wła­sną wyobraź­nią (cóż, trud­no zapew­ne oprzeć się tej poku­sie). O obu wspo­mnia­nych tu tytu­łach nie spo­sób tym samym myśleć jako o rze­tel­nych źró­dłach infor­ma­cji.

Ina­czej jest w przy­pad­ku Sur­re­ali­stycz­nych prze­strze­ni Joan­ny Moor­he­ad – publi­ka­cji opra­co­wa­nej z nie­zwy­kłą dba­ło­ścią o szcze­gó­ły, świet­nie prze­tłu­ma­czo­nej przez Agniesz­kę Nowak-Mły­ni­kow­ską, uzu­peł­nio­nej (tak jak ory­gi­nał) wyso­kiej jako­ści repro­duk­cja­mi prac Car­ring­ton oraz zdję­cia­mi jej malo­wi­deł wyko­na­ny­mi przez autor­kę książ­ki. To zapis wyjąt­ko­wo oso­bi­stej rela­cji, oczy­wi­ście wyni­ka­ją­cej z dogłęb­ne­go pozna­nia arty­stycz­ne­go dorob­ku Car­ring­ton, ale tak­że ze zna­jo­mo­ści z samą autor­ką. Uzu­peł­nie­nie sta­no­wi przed­mo­wa Agniesz­ki Tabor­skiej – badacz­ki, któ­ra sama pozna­ła tę eks­cen­trycz­ną artyst­kę i mia­ła oka­zję odwie­dzić ją w jej domu w Mek­sy­ku.

W Spi­skow­cach wyobraź­ni Tabor­ska pod­su­mo­wa­ła swo­je roz­wa­ża­nia o Car­ring­ton w nastę­pu­ją­cy spo­sób:

Dobie­ga­jąc wie­ku Marion Leather­by [boha­ter­ki „Trąb­ki do słu­cha­nia” – M.P.G.], […] autor­ka pozo­sta­je out­si­der­ką w naj­lep­szym tego sło­wa zna­cze­niu. Jest ostat­nią nie­złom­ną sur­re­alist­ką, któ­ra twór­czą wol­ność przed­kła­da nad wszel­kie arty­stycz­ne powią­za­nia. Jej bio­gra­fia jest tak fan­ta­stycz­na, że zda­je się wymy­ślo­na przez sce­na­rzy­stę o buj­nej wyobraź­ni. Kie­dyś z pew­no­ścią Hol­ly­wo­od zro­bi o niej film. Na razie jej książ­ki są lek­tu­rą kul­to­wą dla wta­jem­ni­czo­nych10.

Adap­ta­cji tego rodza­ju fak­tycz­nie się docze­ka­li­śmy, choć nie jest to hol­ly­wo­odz­ka pro­duk­cja – Thor Kle­in i Lena Vur­ma wyre­ży­se­ro­wa­li film Leono­ra in the Mor­ning Light. Pro­duk­cja nie jest jesz­cze dostęp­na w Pol­sce, cho­ciaż zapo­wiedź zdra­dza, że może to być, nie­ste­ty, roman­ty­zo­wa­na wer­sja opo­wie­ści o zma­ga­niach eks­cen­trycz­nej euro­pej­skiej artyst­ki. Na osta­tecz­ne wnio­ski nale­ży zde­cy­do­wa­nie pocze­kać (dotych­czas film został ofi­cjal­nie zapre­zen­to­wa­ny na lip­co­wym Mię­dzy­na­ro­do­wym Festi­wa­lu Fil­mo­wym w Mona­chium i otrzy­mał pozy­tyw­ne recen­zje).

O Leono­rze Car­ring­ton wie­my więc już cał­kiem spo­ro, choć jestem prze­ko­na­na, że artyst­ka zacho­wa­ła dla sie­bie jed­ną czy dwie tajem­ni­ce. Dra­ma­tycz­ne wyda­rze­nia z jej życia i pod­trzy­my­wa­na przez nią samą aura eks­cen­trycz­nej wiedź­my poda­ją­cej swo­im gościom omle­ty z ich wła­sny­mi wło­sa­mi, obcię­ty­mi przez gospo­dy­nię w cza­sie, kie­dy spa­li, spra­wia, że nie może­my do koń­ca mieć pew­no­ści, czy w więk­szym stop­niu fascy­nu­je nas jej bio­gra­fia czy twór­czość. Naj­pew­niej oczy­wi­ście cho­dzi o punkt prze­cię­cia życia i sztu­ki – sztu­ki nie­prze­wi­dy­wal­nej i życia zde­cy­do­wa­nie sur­re­ali­stycz­ne­go. Natu­ral­nie nie jest to mate­riał prze­zna­czo­ny do maso­we­go odbio­ru, nie­mniej nie­zwy­kła oso­bo­wość autor­ki spra­wia, że bada­cze i badacz­ki wciąż wra­ca­ją zarów­no do posta­ci Leono­ry Car­ring­ton, jak i do sztu­ki, jaką pozo­sta­wi­ła po sobie.

 

1 L. Car­ring­ton, Siód­my koń, tłum. M. Ochab, M. Kło­bu­kow­ski, War­sza­wa: Wydaw­nic­two Fil­try, 2022, s. 132.

2  Taż, Down Below, New York: New York Review Books, 2017, s. 29.

3 A. Tabor­ska, Spi­skow­cy wyobraź­ni. Sur­re­alizm, Gdańsk: słowo/obraz tery­to­ria, 2024, s. 350–369.

4 L. Car­ring­ton, Down Below, s. 67.

5 W. Cha­dwick, Artyst­ki i sur­re­alizm, tłum. A. Arno. Sopot: Smak Sło­wa, 2024, s. 259.

6 31 Women. An Exhi­bi­tion by Peg­gy Gug­gen­he­im, onli­ne: https://www.ccb.pt/en/evento/31-women-an-exhibition-by-peggy-guggenheim/ [dostęp: 23.09.2025].

7 A. Ważyk, Sur­re­alizm. Anto­lo­gia, War­sza­wa: Czy­tel­nik, 1976, s. 98.

8 W. Cha­dwick, Artyst­ki i sur­re­alizm, s. 259.

9  L. Car­ring­ton, Siód­my koń, s. 193–194.

10 A. Tabor­ska, Spi­skow­cy wyobraź­ni…, s. 369.

– literaturoznawczyni, doktorka nauk humanistycznych w Katedrze Teorii Literatury na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Łódzkiego.

więcej →

– malarka surrealistyczna, pisarka, skandalistka i feministka brytyjskiego pochodzenia.

więcej →

Fallback Avatar

– brytyjska dziennikarka i pisarka.

więcej →

Powiązane teksty