Od Libertalii do PirateBay: po co nam pirackie krytyki kapitalizmu?

Teo­ria kry­tycz­na, któ­ra zaj­mu­je się pira­ta­mi w obli­czu wiel­kich tema­tów dnia dzi­siej­sze­go – zmia­ny kli­ma­tycz­nej, groź­by auto­ma­ty­za­cji pra­cy czy roz­wo­ju sztucz­nej inte­li­gen­cji – wysta­wia się na zarzu­ty o eska­pizm, infan­ty­li­za­cję albo roman­ty­za­cję boha­te­rów z dzie­cię­cych rojeń i ludo­wych legend. A jed­nak, choć pira­ci wyda­ją się na pozór nie­po­waż­ną i ana­chro­nicz­ną, jeśli nie uro­jo­ną prze­ciw­wa­gą dla naj­bar­dziej dys­to­pij­nych ten­den­cji współ­cze­sne­go kapi­ta­li­zmu, będę się upie­rał, że to histo­ria ich zma­gań, pro­wa­dzo­na tak na morzach, oce­nach, w tawer­nach, jak w inter­ne­cie, inspi­ro­wać może naj­cie­kaw­sze prak­ty­ki anty­ka­pi­ta­li­stycz­ne przy­szło­ści.

I choć wyda­na wła­śnie po pol­sku książ­ka Davi­da Gra­ebe­ra Pirac­kie oświe­ce­nie albo praw­dzi­wa Liber­ta­lia (tłum. Jaro­sław Skow­roń­ski, Zysk i S‑ka 2025) nie nale­ży być może do naj­bar­dziej kon­kret­nych z pirac­kich kry­tyk kapi­ta­li­zmu wysu­nię­tych w ostat­nich latach, to powin­na pobu­dzić nad­wi­ślań­skie szczu­ry lądo­we do eks­plo­ra­cji nie­zgłę­bio­nych dotąd archi­pe­la­gów opo­ru pod ban­de­rą Jolly’ego Roge­ra. Wyznacz­my im więc azy­mut.

Czy­tel­ni­cy, któ­rzy polu­bi­li pośmiert­ny best­sel­ler Davi­da Gra­ebe­ra, napi­sa­ny wespół z arche­olo­giem Davi­dem Wengro­wem – Naro­dzi­ny wszyst­kie­go. Nowa histo­ria ludz­ko­ści – się­ga­jąc po Pirac­kie oświe­ce­nie albo praw­dzi­wą Liber­ta­lię, poczu­ją się jak­by posta­wi­li sto­pę na zna­jo­mym lądzie. Pra­cę o pirac­twie mogą potrak­to­wać wręcz jako skrom­nych roz­mia­rów sequ­el do opa­słe­go tomu, w któ­rym Gra­eber i Wengrow rein­ter­pre­to­wa­li kano­nicz­ne wykład­nie roz­wo­ju ludz­kich spo­łe­czeństw, poczy­na­jąc od pre­hi­sto­rii, po to, by odrzu­cić utar­te prze­ko­na­nia o koniecz­nych i nie­od­wra­cal­nych line­ar­nych przej­ściach, na przy­kład od zbie­rac­twa do rol­nic­twa, od rów­no­ści do hie­rar­chii czy od struk­tur bez­pań­stwo­wych do trans­cen­dent­nej wła­dzy pań­stwo­wej. Tego rodza­ju argu­men­ta­cja, kwe­stio­nu­ją­ca „żela­zne pra­wa histo­rii” i otwie­ra­ją­ca dzie­je na przy­pad­ko­wość, nie­spo­dzian­kę, eks­pe­ry­ment, orga­ni­zu­je rów­nież wywód Gra­ebe­ra na temat na wpół legen­dar­nych pirac­kich (bez)państw.

Wier­ni fani pisar­stwa ame­ry­kań­skie­go antro­po­lo­ga będą z taką nar­ra­cją jesz­cze lepiej zazna­jo­mie­ni, ponie­waż jej ele­men­ty poja­wi­ły się rów­nież w innych jego pra­cach. Przy­kła­do­wo: opu­bli­ko­wa­ne tak­że w Pol­sce Frag­men­ty antro­po­lo­gii anar­chi­stycz­nej wska­zy­wa­ły na koniecz­ność bada­nia roz­ma­itych struk­tur spo­łecz­nych, któ­re roz­wi­ja­ły się w histo­rii poza pań­stwem i na bakier z nim – w tym pirac­twa. I na zerwa­nie z ten­den­cją do postrze­ga­nia takich two­rów jako nie­wy­da­rzo­nych, nie­doj­rza­łych czy jedy­nie przej­ścio­wych – inny­mi sło­wy: do zesta­wia­nia ich z orga­ni­za­cją pań­stwo­wą trak­to­wa­ną jako hory­zont nor­ma­tyw­ny, dla któ­re­go nie ma kohe­rent­nej alter­na­ty­wy.

Pew­ne cechy cha­rak­te­ry­stycz­ne dla takich struk­tur, cie­szą­ce się zain­te­re­so­wa­niem anar­chi­stycz­nych bada­czy – czy będą to spo­łecz­no­ści Ama­zo­nii bada­ne przez Pierre’a Clastres’a, wspól­no­ty zbie­gow­skie odma­lo­wa­ne przez Jame­sa C. Scot­ta czy demo­kra­tycz­ny kon­fe­de­ra­lizm w kur­dyj­skiej Roża­wie, opi­sy­wa­ny gdzie indziej przez same­go Gra­ebe­ra – odno­to­wa­ne zosta­ją tak­że w „praw­dzi­wej Liber­ta­lii”. Nale­żą do nich cho­ciaż­by: pirac­kie wymy­ka­nie się spod rada­ru wła­dzy pań­stwo­wej ku obsza­rom przez nią nie­ujarz­mio­nym i roz­ta­cza­nie na zewnątrz fał­szy­wych mira­ży, budzą­cych postrach na dwo­rach moż­nych, dys­ku­sje ustro­jo­we wśród filo­zo­fów i nadzie­je w sze­re­gach malucz­kich; świa­do­me eks­pe­ry­men­to­wa­nie z demo­kra­cją bez­po­śred­nią i rów­no­ścią gen­de­ro­wą, mają­ce na celu prze­ciw­dzia­ła­nie uwar­stwie­niu spo­łecz­no­ści i wykształ­ce­niu się hie­rar­chicz­ne­go ośrod­ka dowo­dze­nia; czy też wystę­po­wa­nie feno­me­nu „lip­nych kró­lów” repre­zen­tu­ją­cych potiom­ki­now­skie pirac­kie kró­le­stwa w dyplo­ma­cji, pod­czas gdy ich wła­dza od wewnątrz nie przy­po­mi­na­ła monar­chicz­nych pre­ro­ga­tyw (robo­czy tytuł książ­ki Gra­ebe­ra brzmiał, swo­ją dro­gą, Pirac­kie oświe­ce­nie albo lip­ni kró­lo­wie z Mada­ga­ska­ru).

Mylił­by się jed­nak ten, kto w Pirac­kim oświe­ce­niu… widział­by recy­kling zna­nych już Gra­ebe­row­skich moty­wów i tez. Jest raczej odwrot­nie: antro­po­lo­gia wła­dzy, kontr­wła­dzy i bez­wła­dzy auto­ra Dłu­gu zaczę­ła się… na Mada­ga­ska­rze, gdzie na począt­ku lat 90. pro­wa­dził on swo­je bada­nia dok­tor­skie wśród grup etnicz­nych Zana-Mala­ta i Bet­si­mi­sa­ra­ka. Pozwo­li­ły mu one przy oka­zji skon­fron­to­wać się z legen­da­mi doty­czą­cy­mi obec­no­ści pira­tów na afry­kań­skiej wyspie. Autor w przed­mo­wie wspo­mi­na, że w ów temat wpro­wa­dzi­ła go miej­sco­wa kobie­ta, z któ­rą połą­czy­ło go uczu­cie – i jest to coś wię­cej niż oso­bi­ste wyzna­nie, ponie­waż ana­lo­gicz­ny mecha­nizm uwo­dze­nia przy­jezd­nych pira­tów przez magal­skie kobie­ty, chcą­ce wyrwać się z uści­sku męskiej kon­tro­li spo­łecz­nej, ma fun­da­men­tal­ne zna­cze­nie dla Gra­ebe­row­skiej inter­pre­ta­cji zagad­ko­we­go w punk­cie wyj­ścia uwi­kła­nia pira­tów w życie spo­łecz­no-poli­tycz­ne wyspy.

Gdy­by nowo­jor­ski dok­to­rant opu­bli­ko­wał wów­czas swo­je usta­le­nia na tak egzo­tycz­ny i niszo­wy temat, pew­nie nie obe­szły­by one niko­go poza garst­ką spe­cja­li­stów. Tym­cza­sem w 2023 roku Pirac­kie oświe­ce­nie… było jed­ną z naj­bar­dziej wycze­ki­wa­nych ksią­żek roku na liście dzien­ni­ka „The Guar­dian”. Tym­cza­sem pirac­kie tro­py wyśle­dzo­ne przez Gra­ebe­ra na Mada­ga­ska­rze powra­ca­ły i doj­rze­wa­ły w publi­ka­cjach doty­czą­cych spraw, któ­re na pierw­szy rzut oka mia­ły z nimi nie­wie­le wspól­ne­go. Zło­śli­wi powie­dzie­li­by, że Gra­eber wpierw musiał stać się aka­de­mic­ką super­gwiaz­dą, żeby czy­tel­ni­cy goto­wi byli zain­te­re­so­wać się „lip­ny­mi” kró­le­stwa­mi i przy­czół­ka­mi pirac­ki­mi gdzieś na Oce­anie Indyj­skim. Ale moż­na na rzecz spoj­rzeć życz­li­wej: być może dro­ga czy­tel­ni­ków do Liber­ta­lii wyma­ga­ła odcy­fro­wa­nia pirac­kiej mapy pro­wa­dzą­cej do skar­bu. Gdy­by­śmy wpierw nie wytre­no­wa­li z Gra­ebe­rem uto­pij­nej wyobraź­ni, w ogó­le byśmy Liber­ta­lii nie zauwa­ży­li. I trze­ba przy­znać, że nie­trud­no ją prze­ga­pić, ponie­waż ta w rze­czy­wi­sto­ści ist­nia­ła tyl­ko jako… pirac­ka bla­ga.

Ponieważ żyli bez państwa, historia o nich głucho milczy: Libertalie wyobrażeniowe

Roz­cza­ru­ją się ci, któ­rzy spo­dzie­wa­ją się po Gra­ebe­rze szcze­gó­ło­we­go opi­su anar­cho­ko­mu­ni­stycz­nej repu­bli­ki, o któ­rej napi­sa­no w poczyt­nej Histo­rii naj­słyn­niej­szych pira­tów z 1724 roku i któ­ra wry­ła się w świa­do­mo­ści spo­łecz­nej za spra­wą roz­po­wszech­nie­nia w popkul­tu­rze. Gra­eber nie robi nam fał­szy­wych nadziei: żad­ne dowo­dy nie wska­zu­ją na to, że uto­pij­na repu­bli­ka, któ­ra mia­ła prze­nieść ze stat­ków pirac­kich na Mada­ga­skar rów­no­ścio­we prak­ty­ki i zwy­cza­je – oddol­ną demo­kra­cję, odrzu­ce­nie hie­rar­chii, sys­tem dele­ga­tów, wła­sny język wie­lo­kul­tu­ro­wej hała­stry czy uspo­łecz­nie­nie bogac­twa – kie­dy­kol­wiek napraw­dę zaist­nia­ła. Czy to jed­nak ozna­cza, że temat został wyczer­pa­ny i prze­ciw­ni­cy ega­li­ta­ry­zmu mogą ode­tchnąć z ulgą? Nic z tych rze­czy.

Po pierw­sze, nasze fan­ta­zje, marze­nia i lęki mówią o nas wie­le, nawet jeśli nie mają pokry­cia w rze­czy­wi­sto­ści. Moż­na powie­dzieć, że gdy­by Liber­ta­lia nie ist­nia­ła, nale­ża­ło­by ją wymy­ślić. Liber­ta­lia ist­nia­ła w tym sen­sie, że ludzie wie­rzy­li w jej real­ność i zacho­wy­wa­li się tak, jak­by była praw­dzi­wa. Inwe­sto­wa­li w nią swe nadzie­je, pobu­dza­li pod jej wpły­wem wyobra­że­nia doty­czą­ce alter­na­tyw­nych form ustro­jo­wych czy też trwo­ży­li się, że wid­mo pirac­kie­go komu­ni­zmu będzie krą­żyć po kolej­nych akwe­nach. Tego rodza­ju two­ry poli­tycz­ne, nawet jeśli pozo­sta­ją wyima­gi­no­wa­ne, są istot­ną mate­rial­ną siłą spo­łecz­ną, sta­jąc się przed­mio­tem dążeń zdo­mi­no­wa­nych i zmo­rą grup domi­nu­ją­cych.

Po dru­gie, sami pira­ci mie­li swój udział w roz­ta­cza­niu tego wid­ma. W opo­wie­ści Gra­ebe­ra o Mada­ga­ska­rze peł­no pirac­kich amba­sa­do­rów repre­zen­tu­ją­cych zmy­ślo­ne pań­stwa kor­sar­skie, samo­zwań­czych kró­lów i wodzów zwo­dzą­cych szpie­gów i łapa­czy nie­wol­ni­ków; roi się tu od podań o fan­ta­stycz­nych skar­bach i bogac­twach dzia­ła­ją­cych na wyobraź­nię. Roz­róż­nie­nie mię­dzy praw­dą a fik­cją nie jest tu zresz­tą łatwe i oczy­wi­ste. Krą­żą­ce od por­tu do por­tu legen­dy mie­sza­ły się z histo­rycz­ny­mi kapi­ta­na­mi i zało­ga­mi pirac­ki­mi, nie­po­twier­dzo­ne plot­ki prze­pla­ta­ły się z fak­ta­mi znaj­du­ją­cy­mi potwier­dze­nie w archi­wach, a w zmy­ślo­nych histo­riach kry­ło się ziar­no praw­dy.

Po trze­cie, zna­cze­nie wid­ma pirac­kie­go było nie­ba­ga­tel­ne. Zwłasz­cza w dobie „zło­te­go wie­ku pirac­twa”, któ­ry przy­pa­dał na prze­łom XVII i XVIII wie­ku, mie­li­śmy do czy­nie­nia z ruchem anty­sys­te­mo­wym ówcze­snej fazy glo­ba­li­za­cji kapi­ta­li­stycz­nej. Pod wzglę­dem geo­gra­ficz­nym jego aktyw­ność prze­su­wa­ła się w ślad za głów­ny­mi szla­ka­mi han­dlo­wy­mi. Nie­przy­pad­ko­wo wie­rzo­no, że ów ruch repre­zen­tu­je war­to­ści prze­ciw­staw­ne do tych domi­nu­ją­cych – przy­na­leż­ne do nur­tu rady­kal­ne­go oświe­ce­nia, o któ­rym Gra­eber pisał już w Naro­dzi­nach wszyst­kie­go. To oświe­ce­nie, któ­re nie wycho­dzi z salo­nów filo­zo­ficz­nych i nie jest pro­duk­tem czczej spe­ku­la­cji inte­lek­tu­al­nej – to wytwór prak­tyk ludo­wych, rdzen­nych czy pirac­kich, dają­cych szan­sę na zama­ni­fe­sto­wa­nie się wizji wol­no­ści kon­ku­ren­cyj­nej wobec tej, w jaką wypo­sa­ży­ła nas zachod­nia nowo­cze­sność głów­ne­go nur­tu.

Pirac­ka wol­ność nie opie­ra się na indy­wi­du­ali­zmie bur­żu­azyj­ne­go pod­mio­tu, któ­ry szu­ka mak­sy­ma­li­za­cji oso­bi­stych korzy­ści, ani na wyzy­sku pra­cy klas pra­cu­ją­cych. Tak na morzu, jak na lądzie potrze­bu­je kolek­ty­wu, by prze­trwać – musi zacho­wy­wać zdol­ność do komu­ni­ka­cji i inklu­zji nowych towa­rzy­szy z roz­ma­itych zakąt­ków glo­bu i do wcho­dze­nia w poży­tecz­ne rela­cje z lud­no­ścią tubyl­czą napo­ty­ka­ną po zej­ściu ze stat­ku. To sam pirac­ki styl życia, z grun­tu ate­ry­to­rial­ny i bez­pań­stwo­wy, wymu­sza eks­pe­ry­men­ty spo­łecz­no-poli­tycz­ne bazu­ją­ce na oddol­nej deli­be­ra­cji. Zacho­wa­nie pirac­kiej wol­no­ści wyzna­cza potrze­bę odda­le­nia groź­by wykształ­ce­nia pań­stwa. Spie­nię­że­nie i wymia­na łupów, zdo­by­cie zaopa­trze­nia czy zapew­nie­nie sobie schro­nie­nia przed prze­śla­dow­ca­mi wią­żą się z wcho­dze­niem w soju­sze z lud­no­ścią rdzen­ną. Wresz­cie jako zało­gi męskie, pira­ci szu­ka­ją­cy rela­cji z kobie­ta­mi desta­bi­li­zu­ją zasta­ne ukła­dy rodzin­ne i gen­de­ro­we, stwa­rza­jąc oka­zje do eman­cy­pa­cji.

Zachod­nie oświe­ce­nie, któ­re koja­rzy­my z nazwi­ska­mi wiel­kich myśli­cie­li, sta­no­wi wedle tej per­spek­ty­wy jedy­nie reak­cję na donie­sie­nia o hory­zon­tal­nych mode­lach podej­mo­wa­nia decy­zji, zno­sze­niu wła­sno­ści pry­wat­nej czy prze­zwy­cię­ża­niu patriar­chal­nych rela­cji spo­łecz­nych. Zanim kon­cep­cje umo­wy spo­łecz­nej, suwe­ren­no­ści ludo­wej, dobre­go dzi­ku­sa czy uto­pii socja­li­stycz­nej na wyspach szczę­śli­wych sta­ną się lejt­mo­ty­wa­mi z uczo­nych roz­praw euro­pej­skich filo­zo­fów, dotrą do nich w posta­ci pogło­sek, rela­cji podróż­ni­czych, zapi­sków debat z rdzen­ny­mi inter­lo­ku­to­ra­mi, wizyt „lip­nych” amba­sa­do­rów czy zeznań z pro­ce­sów schwy­ta­nych pira­tów. Z tego punk­tu widze­nia dru­go­rzęd­ne zna­cze­nie ma to, czy wizje bar­dziej rów­no­ścio­we­go spo­łe­czeń­stwa kar­mi­ły się przy­wie­zio­ny­mi z dale­ka fak­ta­mi czy bajecz­ka­mi – ludz­ka zdol­ność do ich przy­swo­je­nia, myśle­nia przy ich pomo­cy i kon­stru­owa­nia wła­snych odpo­wied­ni­ków i waria­cji Liber­ta­lii ma dla per­spek­tyw przy­szłej eman­cy­pa­cji znacz­nie więk­sze zna­cze­nie niż dowie­dze­nie ist­nie­nia pirac­kiej repu­bli­ki na Mada­ga­ska­rze.

Zresz­tą czy jeśli histo­ria ofi­cjal­na, przez bada­czy rady­kal­nych nazy­wa­na nie­kie­dy „poli­cyj­ną” – ponie­waż opie­ra się głów­nie na zare­je­stro­wa­nych spo­tka­niach grup zdo­mi­no­wa­nych z apa­ra­tem wła­dzy: sąda­mi, woj­skiem, misjo­na­rza­mi, han­dla­rza­mi, pobor­ca­mi podat­ko­wy­mi – nie jest w sta­nie roz­wi­kłać zaga­dek pirac­kich bez­państw, to nie dowo­dzi to tego, że ich uciecz­ki z archi­wów oka­za­ły się cał­kiem sku­tecz­ne? Para­dok­sal­nie, gdy­by pira­ci pozo­sta­wi­li po sobie wię­cej czy­tel­nych śla­dów swo­jej obec­no­ści – w posta­ci pozo­sta­ło­ści po pała­cach, sto­li­cach, urzę­dach, archi­wach, czy sta­łych armiach – były­by to dowo­dy na to, że… prze­sta­li być pira­ta­mi. Brak takich śla­dów sta­no­wi, dia­lek­tycz­nie rzecz ujmu­jąc, poszla­ko­wy dowód na to, że pira­ci ist­nie­li.

Piraci na Madagaskar! Libertalie realne

Jed­nak Gra­eber nie zado­wa­la się jed­nak takim agno­stycz­nym podej­ściem do spra­wy. Jego zain­te­re­so­wa­nie nie ogra­ni­cza się do „Liber­ta­lii wyobra­że­nio­wej”, któ­rej fak­tycz­no­ści wpraw­dzie dowieść nie spo­sób, ale też uznać nale­ży real­ność i spraw­czość jej wid­mo­wej egzy­sten­cji. Zda­niem antro­po­lo­ga pyta­nie o to, czy pira­tom uda­ło się czy nie zapro­wa­dzić w mikro­ska­li komu­nizm na Mada­ga­ska­rze, zanim zosta­li roz­bi­ci przez tubyl­ców, prze­sła­nia histo­rię znacz­nie cie­kaw­szą i taką, któ­ra rze­czy­wi­ście mogła się wyda­rzyć. Histo­ria „Liber­ta­lii real­nych” nie pod­su­wa opo­wie­ści o speł­nio­nej uto­pii spo­łe­czeń­stwa bez­kla­so­we­go, ale pozwa­la poka­zać, co może się zadziać, gdy docho­dzi do przy­god­nych spo­tkań akto­rów zbio­ro­wych w warun­kach sprzy­ja­ją­cych eks­pe­ry­men­to­wa­niu z życiem spo­łecz­no-poli­tycz­nym. Jak stro­ny takie­go spo­tka­nia mogą uczyć się od sie­bie nawza­jem, przej­mo­wać idee, pod­pa­try­wać kolek­tyw­ne meto­dy roz­wią­zy­wa­nia spo­rów czy mie­szać się ze sobą i hybry­dy­zo­wać dotych­cza­so­we sty­le życia?

Podej­ście Gra­ebe­ra przy­po­mi­na to obra­ne przez Haki­ma Beya (aka Pete­ra Lam­bor­na Wil­so­na) w książ­ce Pira­te Uto­pias. Pisząc o Liber­ta­lii, Tor­tu­dze, Buka­nie­rach z Kara­ibów czy przede wszyst­kim o kor­sa­rzach ber­be­ryj­skich, nie tyl­ko ana­li­zo­wał on przy­pi­sy­wa­nie im na wpół legen­dar­ne cią­go­ty anar­chi­stycz­no-komu­ni­stycz­ne, ale tak­że zasta­na­wiał się, co praw­do­po­dob­ne i potwier­dzo­ne infor­ma­cje na ich temat mogą nam powie­dzieć o ich for­mach poli­tycz­nych. Bey pytał: dla­cze­go u pro­gu nowo­cze­sno­ści tysią­ce Euro­pej­czy­ków dobro­wol­nie prze­szło na islam w pasie wybrze­ża ber­be­ryj­skie­go? Co mogło przy­cią­gać ich do życia w pirac­kiej repu­bli­ce Rabat-Sale? W jakim stop­niu to okrę­to­wy ega­li­ta­ryzm pira­tów wpły­nął na zasa­dy panu­ją­ce w tej repu­bli­ce? W jaki spo­sób uda­ło się jej zin­te­gro­wać przy­by­szów z róż­nych czę­ści świa­ta? Jakie inne prą­dy ide­owe na nią oddzia­ły­wa­ły – czy były to komu­ni­zu­ją­ce sek­ty pro­te­stanc­kie doby rewo­lu­cji angiel­skiej, mesja­nizm mara­nów, zako­ny mara­bu­to­we, ludo­wa magia i sta­ny mistycz­ne osią­ga­ne pod wpły­wem dzia­ła­nia haszy­szu? I choć Bey pozo­sta­wił te pyta­nia bez final­nych odpo­wie­dzi, wska­zy­wał, że bez wzglę­du na to, jak dale­ce posu­nię­ty był rady­ka­lizm poli­tycz­ny Rabat-Sale, już w pierw­szej poło­wie XVII wie­ku lud­ność tego regio­nu wkro­czy­ła na ścież­kę repu­bli­ka­ni­zmu – w dodat­ku o „wie­lo­ple­mien­nym”, a nie etnicz­nym pod­ło­żu. Na pirac­kie uto­pie Bey pro­po­no­wał spoj­rzeć więc jak na zawią­zu­ją­ce się w szcze­li­nach wła­dzy prze­strze­nie, w któ­rych wyrzut­ko­wie i ucie­ki­nie­rzy usi­łu­ją wspól­no­to­wo zabez­pie­czyć zdo­by­tą, ale sta­le zagro­żo­ną przez przy­mus i ucisk auto­no­mię. W ist­nie­ją­cych pań­stwach monar­chicz­nych tego rodza­ju pró­by wyma­ga­ły­by rewo­lu­cyj­ne­go prze­wro­tu.

W podob­ny spo­sób „Liber­ta­lie real­ne” na Mada­ga­ska­rze postrze­ga Gra­eber: nie mogły być one dzie­ła­mi wyłącz­nie pira­tów, dla któ­rych lud­ność miej­sco­wa pozo­sta­wa­ła­by jedy­nie tłem, publicz­no­ścią albo, co gor­sza, ogar­nię­tą nie­po­skro­mio­ną żądzą pod­bo­ju hor­dą. To, co wie­my z histo­rii Mada­ga­ska­ru XVII i XVIII stu­le­cia, zaświad­cza o wie­lo­aspek­to­wym oddzia­ły­wa­niu wza­jem­nym mię­dzy pira­ta­mi a gru­pa­mi magal­ski­mi. Gra­eber opie­ra się na ana­li­zie źró­deł i legend, bada­niach tere­no­wych czy ana­lo­giach z histo­ria­mi pira­tów z innych obsza­rów. Uda­je mu się poka­zać, że rela­cje wza­jem­ne roz­wi­ja­ły się na płasz­czyź­nie han­dlu, poli­ty­ki, roman­su, kobie­cej magii czy soju­szy mili­tar­nych. Ich efek­tem nie była wpraw­dzie komu­ni­stycz­na obfi­tość opie­wa­na w „Liber­ta­liach wyobra­żo­nych”, ale dla Gra­ebe­ra waż­niej­sze od – nie­trwa­łych zresz­tą – rezul­ta­tów są try­by docho­dze­nia do nich. Pirac­ko-magal­skie „Liber­ta­lie real­ne” autor nazy­wa „pro­to­oświe­ce­nio­wy­mi eks­pe­ry­men­ta­mi z for­mą poli­tycz­no-spo­łecz­ną”, w któ­rych zama­ni­fe­sto­wa­ła się zdol­ność do zdy­stan­so­wa­nia się od zasta­nych ukła­dów – do pod­da­nia ich zbio­ro­wej reflek­sji i rede­fi­ni­cji. Eks­pe­ry­men­ty te o dzie­się­cio­le­cia wyprze­da­ły idee poli­tycz­ne zachod­nie­go oświe­ce­nia, któ­re uto­ro­wać mia­ły dro­gę rewo­lu­cji fran­cu­skiej.

Pra­cę Gra­ebe­ra czy­ta się jak peł­ne zagwoz­dek i bia­łych plam śledz­two, w któ­rym osta­tecz­nie brak moc­nych usta­leń. Jed­ne nie­do­po­wie­dze­nia pro­wa­dzą do kolej­nych, a nie­do­stat­ki źró­dło­we sty­mu­lu­ją spe­ku­la­cje rozu­mo­we i roz­cią­ga­ją wyobraź­nię uto­pij­ną. Nie będzie­my czy­tel­ni­kom odbie­rać rado­ści z samo­dziel­ne­go wypeł­nia­nia tych luk ani pod­su­wać oce­ny tego, w jakim stop­niu inter­pre­ta­cje Gra­ebe­ra są prze­ko­nu­ją­ce. Rze­czy­wi­stym celem auto­ra wyda­je się bowiem nie usta­le­nie sta­nu fak­tycz­ne­go pirac­kiej obec­no­ści na Mada­ga­ska­rze, ale zapro­sze­nie nas do myślo­we­go współ­ek­spe­ry­men­to­wa­nia, szki­co­wa­nia hory­zon­tów tego, co moż­li­we – nie tyl­ko wie­ki temu na Oce­anie Indyj­skim, ale przede wszyst­kim dzi­siaj, w dobie „reali­zmu kapi­ta­li­stycz­ne­go”, gdy pomy­śle­nie wszel­kiej alter­na­ty­wy spo­łecz­no-poli­tycz­nej spra­wia nam trud­no­ści.

Widzi­my zatem, że pira­ci są Gra­ebe­ro­wi potrzeb­ni w głów­nej mie­rze nie ze wzglę­du na nich samych czy wyjąt­ko­wość ich postaw, walk i doko­nań – bar­dziej niż pro­to­ko­mu­ni­sta­mi są dla nie­go gru­pą mają­cą swój udział w sze­ro­kim hory­zon­cie ludo­we­go oświe­ce­nia i tra­dy­cji rady­kal­no-demo­kra­tycz­nej, bar­dziej niż poli­tycz­na treść ich uto­pii (tych zmy­ślo­nych i tych zaist­nia­łych) inte­re­su­ją go sto­ją­ce za nimi for­my, pozwa­la­ją­ce dena­tu­ra­li­zo­wać ist­nie­ją­ce hie­rar­chie, wła­dzę czy role gen­de­ro­we. Liber­ta­lia nie dostar­cza nam więc żad­nych goto­wych mode­li lep­sze­go świa­ta do wdro­że­nia, ale przy­po­mi­na, że to zwy­kli ludzie two­rzą swo­ją histo­rię (łatwiej im to zaś przy­cho­dzi w szcze­li­nach wła­dzy), że nie są to tyl­ko ludzie Zacho­du (niech­by i byli bia­ły­mi pira­ta­mi), że nie są to wyłącz­nie męż­czyź­ni, że nie­ko­niecz­nie potrze­bu­ją do tego „wiel­kich umy­słów” i że źró­dła ich pomy­sło­wo­ści są nie­zli­czo­ne. Gra­ebe­row­ska Liber­ta­lia ma nas wyrwać z pesy­mi­stycz­ne­go mara­zmu, z prze­ko­na­nia, że histo­ria się skoń­czy­ła, że dla neo­li­be­ral­ne­go kapi­ta­li­zmu nie ma alter­na­ty­wy, że jego głów­ny­mi akto­ra­mi są wła­ści­cie­le wiel­kich kor­po­ra­cji i usłuż­ni im poli­ty­cy i że mono­pol na ich kry­ty­kę mają pod­mio­ty już ufor­mo­wa­ne – czy będą to inte­lek­tu­ali­ści, czy wyróż­nio­ne gru­py rewo­lu­cyj­ne.

Jakich piratów potrzebujemy?

Nie odma­wia­my Gra­ebe­row­skie­mu pro­jek­to­wi walo­rów. Doce­nić nale­ży jego ese­istycz­ny talent, któ­ry przy­czy­nia się do popu­la­ry­za­cji anar­chi­stycz­nych prze­ko­nań w spo­sób dale­ki od sek­ciar­stwa i ide­olo­gicz­ne­go żar­go­nu. God­na odno­to­wa­nia jest rów­nież zmyśl­ność, z jaką róż­no­rod­ne wąt­ki poru­sza­ne w jego pra­cach – od kry­ty­ki biu­ro­kra­cji przez tyra­dy prze­ciw­ko pra­cy bez sen­su po antro­po­lo­gię bez­państw i pirac­twa – skła­da­ją się w cał­kiem spój­ny mani­fest na rzecz rady­kal­nej demo­kra­ty­za­cji spo­łecz­nej. Naj­bar­dziej war­to­ścio­we jest chy­ba rze­czy­wi­ście to, że inter­wen­cje Gra­ebe­ra nie tyl­ko uzu­peł­nia­ją wie­dzę czy­tel­ni­ków, ale tak­że wyra­bia­ją w nich zmysł czy­ta­nia histo­rii pod prąd, dostrze­ga­nia w niej ukry­tych i prze­mil­cza­nych sił czy prze­my­śle­nia ludz­kiej natu­ry jako zdol­nej do zaska­ku­ją­cych adap­ta­cji i inwen­cji spo­łecz­nych.

Pro­jekt ten ma też jed­nak swo­je ogra­ni­cze­nia. Jeśli poprze­sta­nie­my na oce­nie tego, w jakim stop­niu wydo­by­wa z pirac­twa poten­cjał eman­cy­pa­cyj­ny odpo­wia­da­ją­cy obec­nym wyzwa­niom, to może­my mieć poczu­cie nie­do­sy­tu. Poza tym, że czy­tel­nik zosta­je wcią­gnię­ty w przy­go­dy na Mada­ga­ska­rze, to pirac­ka lek­cja nie prze­ka­zu­je mu wie­le wię­cej niż mora­ły, jakie moż­na było wycią­gnąć ze stu­diów Gra­ebe­ra poświę­co­nym Occu­py Wall Stre­et, Kur­dom w Roża­wie, Huro­nom w zetknię­ciu z jezu­ita­mi czy ludom funk­cjo­nu­ją­cym bez pań­stwa w ryt­mach sezo­no­wych. Bana­li­zu­jąc nie­co, moż­na je spro­wa­dzić do jed­ne­go zasad­ni­cze­go stwier­dze­nia: moż­li­wo­ści kolek­tyw­nych form poli­tycz­nych są nie­zmie­rzo­ne. Tyle że w odróż­nie­niu od anar­chi­stycz­nych kla­sy­ków Gra­eber nie opie­ra tego twier­dze­nia ani na abs­trak­cyj­nych wykład­niach natu­ry ludz­kiej czy poję­cia wol­no­ści, ani na nor­ma­tyw­nych wizjach wol­no­ścio­we­go spo­łe­czeń­stwa, ani na prak­ty­kach ruchów samo­iden­ty­fi­ku­ją­cych się jako anar­chi­ści – dowo­dzi raczej na kon­kret­nych przy­kła­dach tkwią­ce­go w nas zami­ło­wa­nia do wspól­ne­go roz­trzą­sa­nia rze­czy wspól­nych. W jaki spo­sób mogli­by­śmy kon­kret­nie wejść na tego rodza­ju ścież­kę demo­kra­tycz­nych eks­pe­ry­men­tów? Tutaj ani pira­ci, ani inne gru­py umiesz­cza­ne przez Gra­ebe­ra w rady­kal­no-demo­kra­tycz­nej kontr­ten­den­cji nowo­cze­sno­ści nie dostar­cza­ją kon­kret­nych recept. A doświad­cze­nie pirac­kie w jej ramach oka­zu­je się jakoś nie­szcze­gól­nie wyjąt­ko­we.

Gra­ebe­row­ska wykład­nia pirac­twa nie jest jed­nak jedy­ną i jeśli­by spraw­dzić, jak wypa­da w porów­na­niu z wykład­nia­mi alter­na­tyw­ny­mi w kwe­stii naj­bar­dziej palą­cych bolą­czek współ­cze­sno­ści – zmia­ną kli­ma­tycz­ną, auto­ma­ty­za­cją pra­cy czy daty­fi­ka­cją spo­łe­czeństw przez AI – to oka­zu­je się dosyć bez­zęb­na. Jak zoba­czy­my, kon­ku­ren­cyj­ne odczy­ta­nia anty­sys­te­mo­we­go poten­cja­łu pirac­twa nie odpusz­cza­ją tak łatwo pro­to­ko­mu­ni­stycz­nych tre­ści, któ­re zna­mio­no­wa­ły uto­pie pirac­kie i któ­re Gra­eber potrak­to­wał jed­nak ze znacz­ną dozą scep­ty­cy­zmu. Pierw­sza z pirac­kich kry­tyk kapi­ta­li­zmu ogni­sku­je się wokół zma­gań z gro­dze­nia­mi dóbr wspól­nych, będą­cych sil­ni­kiem napę­do­wym aku­mu­la­cji kapi­ta­li­stycz­nej tak w cza­sach „zło­te­go wie­ku pirac­twa” oce­anicz­ne­go, jak współ­cze­śnie. Dru­ga kry­ty­ka widzi w pirac­twie z kolei jed­ną z prak­tyk zaci­na­ją­cych i psu­ją­cych kapi­ta­li­stycz­ne maszy­ny.

War­to zauwa­żyć, że Gra­eber zna i przy­wo­łu­je z uzna­niem auto­rów, któ­rych pra­ce sta­no­wią pod­sta­wę obu wymie­nio­nych inter­pre­ta­cji. Z ich kon­cep­cji wycią­ga jed­nak przede wszyst­kim te tre­ści, któ­re słu­żą jego wła­snym celom. Przez to anty­ka­pi­ta­lizm pira­tów jest u nie­go stę­pio­ny (autor wspo­mi­na o rabo­wa­niu car­go, uciecz­kach z plan­ta­cji czy pokła­do­wym ega­li­ta­ry­zmie), a uwznio­ślo­ny zosta­je pirac­ki ultra­de­mo­kra­tyzm. Tym­cza­sem to nie pirac­ka histo­ria demo­kra­cji, ale pirac­ka histo­ria kapi­ta­li­zmu, tak sta­ra jak sam sys­tem, wyda­je się być naj­bar­dziej „na cza­sie”. Nie musi­my ich zresz­tą sobie na siłę prze­ciw­sta­wiać. Z powo­dze­niem mogą się one uzu­peł­niać.

Kla­syk histo­rii ludo­wej, Chri­sto­pher Hill posta­wił tezę, że pira­ci wraz z komu­ni­zu­ją­cy­mi here­ty­ka­mi, przy­droż­ny­mi roz­bój­ni­ka­mi, kłu­sow­ni­ka­mi, prze­myt­ni­ka­mi czy włó­czę­ga­mi powin­ni być postrze­ga­ni jako wcze­śni anta­go­ni­ści pro­ce­su pier­wot­nej aku­mu­la­cji kapi­ta­łu, czy też, mówiąc ina­czej, gro­dzeń dóbr wspól­nych. Co te gru­py, któ­rych przy powierz­chow­nym oglą­dzie nic nie łączy, mają ze sobą wspól­ne­go? Wszyst­kie rekru­tu­ją się pod wpły­wem wywłasz­cze­nia z dostę­pu do dóbr wspól­nych (lasów, pastwisk, łowisk, chru­stu, pokło­sia), któ­re przed nadej­ściem kapi­ta­li­zmu zapew­nia­ły znacz­ną część środ­ków utrzy­ma­nia. I wszyst­kie odpo­wia­da­ją na gro­dze­nia dąże­niem do ponow­ne­go zespo­le­nia z utra­co­nym bogac­twem, bar­dzo czę­sto w „nie­le­gal­ny” spo­sób – pró­bu­jąc ukraść to, z cze­go sami zosta­li, w maje­sta­cie pra­wa, obra­bo­wa­ni. Oba­la­nie pło­tów oka­la­ją­cych spry­wa­ty­zo­wa­ne dział­ki, ata­ki na gajo­wych egze­kwu­ją­cych zaka­zy wstę­pu do lasów, plą­dro­wa­nie trans­por­tów z kosz­tow­no­ścia­mi czy umy­ka­nie przed pra­cą nie­wol­ną, bran­ką do woj­ska i prze­śla­do­wa­nia­mi – tego rodza­ju prak­ty­ki inter­pre­to­wa­ne są jako wal­ki z gro­dze­nia­mi.

Za intu­icja­mi Hil­la podą­ży­ło wie­lu bada­czy, w szcze­gól­no­ści Peter Line­baugh i Mar­cus Redi­ker w książ­ce o wie­lo­gło­wej hydrze. Do kata­lo­gu pospól­ni­ków (com­mo­ners) – straż­ni­ków dóbr wspól­nych – dołą­czy­ły w niej kolej­ne gru­py: zbie­gli nie­wol­ni­cy plan­ta­cyj­ni (maro­no­wie), kon­te­stu­ją­ce aku­mu­la­cję pier­wot­ną, oskar­żo­ne o cza­ry kobie­ty czy kolo­ni­zo­wa­ne ludy rdzen­ne, usi­łu­ją­ce zacho­wać swój model życia, wro­gi wła­sno­ści pry­wat­nej. Auto­rzy odma­lo­wa­li, tak­że w kolej­nych książ­kach, publi­ko­wa­nych już osob­no, w jaki spo­sób ta pstro­ka­ta hydra wychy­la­ła swo­je łby po obu stro­nach prze­cho­dzą­ce­go kapi­ta­li­stycz­ną reor­ga­ni­za­cję świa­ta atlan­tyc­kie­go: orga­ni­zo­wa­ła uciecz­ki z gro­dzo­nych insty­tu­cji (wię­zień, for­tów, stat­ków nie­wol­ni­czych, mary­nar­ki wojen­nej, plan­ta­cji), wywo­ły­wa­ła w mia­stach por­to­wych powsta­nia, prze­ka­zy­wa­ła idee i prak­ty­ki opo­ru, odtwa­rza­ła dobra wspól­ne w nowej posta­ci – w szcze­gól­no­ści na obsza­rach cią­gle nie­ogro­dzo­nych, takich jak mokra­dła, góry, wyspiar­skie zatocz­ki. Uto­pie pirac­kie widzia­ne w tej szer­szej per­spek­ty­wie były nie tyle nie-miej­sca­mi (outo­pia­mi), wytwo­ra­mi wyobraź­ni, ile dobry­mi miej­sca­mi (euto­pia­mi), schro­ni­ska­mi na wycią­gnię­cie ręki.

Jakie zna­cze­nie mogą mieć dla nas współ­cze­śnie te zma­ga­nia doby aku­mu­la­cji pier­wot­nej, pro­wa­dzo­ne przez akto­rów, któ­rych opór koja­rzy nam się z czymś pry­mi­tyw­nym i „nie­oświe­co­nym”? Wbrew swo­jej mylą­cej nazwie aku­mu­la­cja pier­wot­na nie jest pro­ce­sem zwień­czo­nym, ogra­ni­cza­ją­cym się do zara­nia kapi­ta­li­zmu. Jej bada­cze wolą mówić o cią­gle nawra­ca­ją­cych gro­dze­niach, któ­rych kapi­tał potrze­bu­je do pozy­ski­wa­nia dar­mo­wych zaso­bów, taniej (wywłasz­czo­nej) siły robo­czej i – z poli­tycz­ne­go punk­tu widze­nia – do uda­rem­nia­nia wszel­kich alter­na­tyw, na któ­rych tak zale­ży Gra­ebe­ro­wi. Dzi­siej­szym odpo­wied­ni­kiem chru­stu, pokło­sia i pastwisk ode­bra­nych pospól­ni­kom w pierw­szej fazie aku­mu­la­cji pier­wot­nej będą zarów­no zaso­by natu­ral­ne – zie­mia wyku­py­wa­na na glo­bal­nym Połu­dniu przez kor­po­ra­cje, pali­wa kopal­ne i meta­le ziem rzad­kich na zie­miach tubyl­czych, nasio­na pod­le­ga­ją­ce paten­to­wa­niu, gro­dzo­na prze­strzeń publicz­na w mia­stach – jak i kul­tu­ra znaj­du­ją­ca się w uści­sku restryk­cyj­nych reżi­mów wła­sno­ści inte­lek­tu­al­nej, dane zasy­sa­ne przez algo­ryt­my czy nie­opła­co­na wie­dza, któ­rą kar­mią się sil­ni­ki AI.

Nic więc dziw­ne­go, że pira­ci wystą­pi­li ener­gicz­nie prze­ciw­ko nowym gro­dze­niom dóbr wspól­nych. Mowa tu nie tyl­ko o hake­rach i akty­wi­stach, któ­rzy wprost przy­swo­ili sym­bo­li­kę pirac­ką, przy­ję­li pseu­do­ni­my przy­po­mi­na­ją­ce słyn­nych kor­sa­rzy czy zało­ży­li Par­tie Pira­tów. Jak naświe­tla pro­ces roz­wo­ju pirac­twa inter­ne­to­we­go w książ­ce Media Pira­cy in the Cul­tu­ral Eco­no­my Gavin Muel­ler, cho­ciaż począt­ko­wo było ono reak­cją gru­py spe­cja­li­stów-pro­gra­mi­stów na sądo­wy zakaz współ­dzie­le­nia kodów opro­gra­mo­wa­nia, a następ­nie posze­rza­ło się o kolej­ne gru­py, któ­re poczu­ły się dotknię­te cyfro­wy­mi gro­dze­nia­mi tre­ści, to w swo­im szczy­to­wym okre­sie – pod koniec pierw­szej deka­dy XXI wie­ku – nie­mal­że wszy­scy użyt­kow­ni­cy inter­ne­tu byli do pew­ne­go stop­nia pira­ta­mi. W 2007 roku 70% ruchu inter­ne­to­we­go mia­ło odby­wać się w opar­ciu o wymia­nę peer-to-peer, umoż­li­wia­ną przez pirac­kie narzę­dzia, takie jak Bit­Tor­rent czy Pira­te­Bay. Maso­we pro­te­sty anty-ACTA w obro­nie nie­ogro­dzo­ne­go inter­ne­tu, któ­re wypro­wa­dzi­ły zwłasz­cza mło­dych ludzi na uli­ce na począt­ku kolej­ne­go dzie­się­cio­le­cia, były momen­tem wyj­ścia tego pirac­kie­go wid­ma z mrocz­nych rewi­rów sie­ci do prze­strze­ni publicz­nej.

Jed­nak po upły­wie pięt­na­stu lat wyda­je się, że wid­mo zosta­ło wyeg­zor­cy­zmo­wa­ne. Cho­ciaż odby­ło się to czę­ścio­wo przy zasto­so­wa­niu repre­sji – takich jak wyro­ki sądo­we dla pirac­kich hersz­tów czy kon­fi­ska­ta ser­we­rów – to Muel­ler dowo­dzi, że pira­ci padli przede wszyst­kim ofia­rą wła­sne­go suk­ce­su. Zamiast roz­bi­jać pirac­ką infra­struk­tu­rę, kapi­tał nauczył się ją przej­mo­wać, mone­ty­zo­wać, imi­to­wać i czer­pać z niej inspi­ra­cje dla wła­snych mode­li dostar­cza­nia tre­ści komer­cyj­nych i odpłat­nych. Dziś gro­dze­nie nie pole­ga tyl­ko na wypie­ra­niu wymia­ny pirac­kiej przez ser­wi­sy stre­amin­go­we muzy­ki czy fil­mów, ale rości sobie nie­od­płat­ny dostęp do kolo­ni­zo­wa­nia wszel­kiej dostęp­nej w sie­ci tre­ści – zbie­ra­nia danych o użyt­kow­ni­kach, któ­re moż­na sprze­da­wać kon­tra­hen­tom, dar­mo­we­go wyko­rzy­sty­wa­nia ich pra­cy czy zawłasz­cza­nia tre­ści przez AI. Tak więc dobra wspól­ne roz­wi­ja­ne w niszach, wyło­mach i na mar­gi­ne­sach reżi­mów wła­sno­ści wcze­śniej czy póź­niej pada­ją łupem, ale gra­bież prze­bie­ga tu w dru­gą stro­nę niż w pro­ce­de­rze pirac­kim – to kor­po­ra­cyj­ny kapi­tał jest stro­ną doko­nu­ją­cą abor­da­żu. Co wię­cej, inno­wa­cje pirac­kie tyl­ko przej­ścio­wo sta­no­wią alter­na­ty­wę dla aku­mu­la­cji kapi­ta­li­stycz­nej – z cza­sem toru­ją jej nową dro­gą.

Sko­ro nawet uświa­do­mio­ne wal­ki prze­ciw­ko gro­dze­niom mają pro­ble­my z samo­obro­ną, to tym bar­dziej nie­wy­star­cza­ją­ce są Gra­ebe­row­skie wezwa­nia do eks­pe­ry­men­tów z hory­zon­tal­ną demo­kra­cją. To, co sta­ło się z Occu­py Wall Stre­et – ruchem, w któ­rym Gra­eber aktyw­nie dzia­łał – dostar­cza podob­nej prze­stro­gi: kapi­tał nie tole­ru­je prze­strze­ni, w któ­rych takie eks­pe­ry­men­ty mogły­by się utrzy­my­wać i roz­sze­rzać się na zewnątrz. Poraż­ki walk anty­gro­dze­nio­wych są poraż­ka­mi na fron­cie naj­istot­niej­szych zma­gań z destruk­cyj­ny­mi ten­den­cja­mi kapi­ta­li­zmu: ozna­cza­ją one, że wię­cej paliw kopal­nych spa­lo­nych zosta­nie do atmos­fe­ry, że dostęp do nie­zbęd­nych źró­deł utrzy­ma­nia, takich jak żyw­ność, miesz­ka­nie, woda, prze­strzeń publicz­na czy kul­tu­ra, będzie pod­le­gał cią­głe­mu uto­wa­ro­wie­niu (wytwa­rza­niu sztucz­ne­go nie­do­stat­ku, jak nazy­wa to Jason Hic­kel), że cała nagro­ma­dzo­na od poko­leń wie­dza zassa­na zosta­nie przez kor­po­ra­cje do auto­ma­ty­za­cji pra­cy, że cała nasza aktyw­ność w sie­ci i nie tyl­ko (mówi­my tu prze­cież tak­że o śle­dze­niu zacho­wań w prze­strze­ni) obró­co­na zosta­nie w dane do pro­gra­mo­wa­nia spo­łe­czeń­stwa, że prze­strzeń do roz­wi­ja­nia alter­na­tyw nadal będzie się kur­czyć. W ogro­dzo­nym świe­cie, gdzie wszyst­ko ma swo­je­go wła­ści­cie­la, cenę i oka­la­ne jest restryk­cja­mi, trud­no wyobra­zić sobie tak­że eks­plo­zję zbio­ro­wej wyobraź­ni, któ­ra mogła­by poza ów świat wykro­czyć.

Czy wobec tego nie pozo­sta­ło nam nic inne­go, jak toczyć nie­rów­ną i raczej ska­za­ną na poraż­kę wal­kę o zacho­wa­nie resz­tek nie­ogro­dzo­nych pastwisk, nie­spry­wa­ty­zo­wa­nych miesz­kań komu­nal­nych, nie­sko­mer­cja­li­zo­wa­nych szpi­ta­li i uczel­ni, nie­opa­ten­to­wa­nych nasion czy nie­uto­wa­ro­wio­nych form spę­dza­nia cza­su? Czy musi­my pogo­dzić się z tym, że nasze wysił­ki na rzecz roz­wi­ja­nia tego, co wspól­ne, w dłuż­szej per­spek­ty­wie przy­cią­gną jedy­nie uwa­gę do kapi­ta­łu i sta­ną się łako­mym kąskiem? Nie mamy dziś wie­lu moż­li­wo­ści zerwa­nia się z rada­ru wła­dzy, nie mamy prze­strze­ni, w któ­rej mogli­by­śmy spró­bo­wać zało­żyć nasze wła­sne Liber­ta­lie.

A jed­nak – jeśli gdzieś szu­kać inspi­ra­cji dla wzmoc­nie­nia war­ty prze­ciw­ko gro­dze­niom i ukry­ciu wspól­no­to­we­go bogac­twa przed zawłasz­cza­niem, to wła­śnie u pira­tów. Muel­ler umiesz­cza histo­rię pirac­ką w jesz­cze innej ramie niż ultra­de­mo­kra­tycz­no-anar­chi­stycz­na (Gra­eber, Bey) i pospól­sko-komu­ni­stycz­na (Hill, Line­baugh, Redi­ker). Jak prze­ko­nu­je, pira­ci potra­fią wzno­sić „dobre gro­dze­nia”, któ­re utrud­nia­ją aku­mu­la­cję i wypro­wa­dza­ją kontr­ude­rze­nia. Nawet jeśli ich sku­tecz­ność nie jest nie­za­wod­na i kapi­tał znaj­du­je w koń­cu spo­so­by na prze­ła­ma­nie „dobrych gro­dzeń”, to po pew­nym cza­sie na miej­sce ucię­tej gło­wy hydry wypeł­za­ją kolej­ne – i wal­ka trwa nadal, tyle że w nowej kon­fi­gu­ra­cji.

Gra­ebe­row­skich pira­tów z Mada­ga­ska­ru i ich współ­cze­snych kon­ty­nu­ato­rów cyfro­wych łączy skłon­ność do zacie­ra­nia śla­dów swo­jej obec­no­ści, do dzia­ła­nia w cie­niu i gubie­nia tro­pów. Muel­ler pisze, że tego rodza­ju posta­wa może się utrzy­my­wać, jeśli desta­bi­li­zu­je kapi­ta­li­stycz­ne try­by kon­tro­li. Odby­wa się to poprzez ciche zmo­wy i trud­ne do namie­rze­nia akty sabo­ta­żu, dywer­sji, hako­wa­nia, wiru­so­wa­nia wymie­rzo­ne w tech­no­lo­gie wpro­wa­dza­ją­ce inwi­gi­la­cję, pozba­wia­ją­ce nas auto­no­mii w wyko­ny­wa­niu pra­cy i pro­wa­dzą­ce do jej degra­da­cji i pota­nie­nia. Histo­rycz­nie rzecz bio­rąc, koja­rzy­my je przede wszyst­kim z dzia­łal­no­ścią lud­dy­stów – zbun­to­wa­nych tka­czy z począt­ków rewo­lu­cji prze­my­sło­wej, ale pro­ce­der nisz­cze­nia maszyn i narzę­dzi był cha­rak­te­ry­stycz­ny dla okre­su „ogro­dze­nia” świa­ta atlan­tyc­kie­go – uczest­ni­czy­li w nim tak­że zbun­to­wa­ni nie­wol­ni­cy, ludy rdzen­ne i przej­mu­ją­cy „maszy­nę”, jaką był sta­tek, pira­ci.

Jak dowo­dzi Muel­ler, tym razem w książ­ce Bre­aking Things at Work: The Lud­di­tes Are Right Abo­ut Why You Hate Your Job, lud­dy­stow­ski opór odra­dzał się w kolej­nych fazach roz­wo­ju kla­sy robot­ni­czej, czy to wobec zasto­so­wa­nia taśmy pro­duk­cyj­nej, kon­te­ne­ry­za­cji por­tów, czy auto­ma­ty­za­cji prac w gospo­dar­stwach domo­wych. Wraz z wej­ściem w fazę kom­pu­te­ry­za­cji staw­ką sta­ło się zacho­wa­nie pra­cow­ni­czej kon­tro­li nad pro­ce­sem pra­cy w obli­czu zasto­so­wa­nia opro­gra­mo­wa­nia nad­zo­ru i zbie­ra­nia danych dla kie­row­nic­twa. Pirac­kie prak­ty­ki psu­cia kom­pu­te­rów, mani­pu­la­cji dany­mi, zacie­ra­nia swo­ich aktyw­no­ści nabra­ły wów­czas cyfro­we­go obli­cza. Poza bar­dziej pasyw­nym i nie­for­mal­nym opo­rem mają­cym na celu „dobre gro­dze­nie” danych przy­bra­ły tak­że roz­wi­nię­te i zaawan­so­wa­ne for­my. Muel­ler wymie­nia tu takie bro­nie z arse­na­łu „cyfro­we­go lud­dy­zmu”, jak roz­sze­rze­nie prze­glą­dar­ko­we Requ­est Poli­cy, któ­re blo­ku­je rekla­my Google i żąda­nia ana­li­ty­ki danych, szy­fro­wa­nie pro­to­ko­łem Tor, któ­re umoż­li­wia ano­ni­mo­wa­ne sur­fo­wa­nie po dark webie, czy wyko­rzy­sty­wa­nie licen­cji copy­left, haku­ją­cych for­mę praw autor­skich (copy­ri­ght) po to, by obró­cić je prze­ciw­ko nim samym i umoż­li­wić roz­wój wol­ne­go opro­gra­mo­wa­nia.

Jeśli eks­pe­ry­men­ty z Liber­ta­lia­mi mają wyjść poza nie­za­gar­nię­te jesz­cze – do cza­su – zatocz­ki, muszą wypra­co­wać stra­te­gie samo­obro­ny przed intru­zją kapi­ta­łu dążą­ce­go do gro­dzeń tego, co wspól­ne. Bio­rąc pod uwa­gę z jed­nej stro­ny jego wil­czy ape­tyt na żyzne pastwi­ska, nie­za­bu­do­wa­ne dział­ki i poła­cie danych, a z dru­giej – uciąż­li­wość i spu­sto­sze­nie, jakie to spo­wo­du­je, nale­ży się spo­dzie­wać, że o praw­dzi­wych Liber­ta­liach nie prze­czy­ta­my w książ­kach histo­rycz­nych, ale ujrzy­my je na wła­sne oczy. Oczy­wi­ście o ile będzie­my wie­dzie­li, gdzie patrzeć.

 

Okładka książki Davida Graebera „Pirackie oświecenie, albo prawdziwa Libertalia”.
David Graeber, „Pirackie oświecenie, albo prawdziwa Libertalia”, tłum. J. Skowroński, Warszawa: Zysk i S-ka, 2025.

– socjolog, filozof, publicysta.

więcej →

Fallback Avatar

(1961–2020) - profesor antropologii, aktywista. Wykładowca London School of Economics, jeden z ważniejszych uczestników ruchu Occupy Wall Street.

więcej →

Powiązane teksty

11.08.2025

Wytrwać w przetrwaniu

Współczesność, która stawia opór i której stawia się odpór, szczęśliwie jest nie tylko doświadczeniem, lecz także przedmiotem narracji – widziana z boku, z pewnego dystansu, który rodzi się między rzeczywistością a tekstem o niej, wydaje się w znacznym stopniu zrozumiała i nieco bardziej znośna - o zjawisku zaniechania w kontekście współczesnych narracji pisze Klaudia Muca-Małek.