Magiczny Londyn

Wybie­ra­jąc Lon­dyn na miej­sce akcji powie­ści Wiel­kie Kie­dy, Alan Moore szedł w śla­dy wie­lu innych twór­ców, któ­rzy uczy­ni­li z tego mia­sta świa­to­wą sto­li­cę gatun­ku urban fan­ta­sy. Tyl­ko dla­cze­go tak się sta­ło?

W naszej zbio­ro­wej wyobraź­ni pew­nym mia­stom przy­pi­su­je­my okre­ślo­ne gatun­ki czy moty­wy lite­rac­kie. Chi­ca­go na przy­kład koja­rzy się z powie­ścią gang­ster­ską, Paryż – rzecz jasna, z roman­sem, ewen­tu­al­nie z kome­dią roman­tycz­ną, Nowy Jork z nocą, świa­tła­mi samo­cho­dów, desz­czem i samot­nym detek­ty­wem, któ­ry prze­cze­su­je mrocz­ne zauł­ki. Nowo­jor­ską prze­strzeń oglą­da­my przy tym nie­kie­dy z biur ulo­ko­wa­nych na naj­wyż­szych pię­trach wie­żow­ców, w któ­rych roz­gry­wa się gra o nie­bo­tycz­ne staw­ki mię­dzy makle­ra­mi z Wall Stre­et. Los Ange­les przy­wo­dzi na myśl blichtr, luk­su­so­we przy­ję­cia i cele­bry­tów, a Waszyng­ton – thril­ler poli­tycz­ny. War­sza­wa zwią­za­na jest z opo­wie­ścia­mi wojen­ny­mi. Mowa tu oczy­wi­ście o domi­nu­ją­cych sko­ja­rze­niach, nie żela­znych regu­łach – prze­cież romans może roz­gry­wać się w Sztok­hol­mie, a kome­dia w Ber­li­nie. Nie­mniej, gdy ktoś wspo­mni Ber­lin, przed ocza­mi sta­nie nam raczej fabu­ła histo­rycz­na albo osa­dzo­na w realiach dru­giej woj­ny świa­to­wej, albo uka­zu­ją­ca upa­dek muru ber­liń­skie­go. Nar­ra­cje mogą też ewo­lu­ować, dla­te­go obec­nie Nowy Jork to dom nie tyl­ko zgorzk­nia­łych gli­nia­rzy, ale rów­nież super­bo­ha­te­rów.

Mia­stem szcze­gól­nie zwią­za­nym z kon­kret­nym typem opo­wie­ści jest Lon­dyn, któ­ry – jeże­li wie­rzyć lite­ra­tu­rze – pełen jest magii.

Magicz­ne oddzia­ły­wa­nie Lon­dy­nu, jak moż­na by nazwać to zja­wi­sko na potrze­by niniej­szych roz­wa­żań, jest wyjąt­ko­wo sil­ne. Co zro­zu­mia­łe, wpły­wa na twór­ców lokal­nych, uro­dzo­nych w Lon­dy­nie: Micha­ela Moor­coc­ka (auto­ra powie­ści Mother Lon­don, wychwa­la­nej jako nie­sa­mo­wi­ty por­tret powo­jen­ne­go Lon­dy­nu), Cathe­ri­ne Webb (publi­ku­ją­cą też pod pseu­do­ni­ma­mi Kate Grif­fin i Cla­ire North) czy Bena Aaro­no­vit­cha. Wymie­nić nale­ży tu ponad­to Chi­nę Miéville’a, któ­ry do sto­li­cy Anglii prze­pro­wa­dził się za mło­du, uro­dzo­ne­go w Liver­po­olu Mike’a Careya (zna­ne­go z serii Felix Castor), pocho­dzą­cą z Not­tin­gham Susan­nę Clar­ke, miesz­ka­ją­ce­go w Nor­thamp­ton – i wspo­mnia­ne­go we wstę­pie – Ala­na Moore’a czy wycho­wa­ne­go w Por­t­che­ster Neila Gaima­na[1]. Tajem­ni­cze oddzia­ły­wa­nie Lon­dy­nu dosię­ga rów­nież inne kon­ty­nen­ty, cze­go przy­kła­dem są utwo­ry Ame­ry­kan­ki Vic­to­rii (V.E.) Schwab oraz miesz­ka­ją­cych w Pol­sce pisa­rek Anny Lan­ge i Mag­da­le­ny Kuba­sie­wicz, któ­re posta­no­wi­ły stwo­rzyć histo­rie o magicz­nym Sco­tland Yar­dzie.

Wszyst­kich wymie­nio­nych auto­rów łączy wizja Lon­dy­nu jako miej­sca, w któ­rym świat real­ny to led­wie przed­sio­nek cze­goś więk­sze­go, inne­go, magicz­ne­go (zna­my ten zabieg z Matri­xa, choć tam to real­ny świat był tym ukry­tym, a sztucz­ny nie został wykre­owa­ny przez magię, lecz sta­no­wił wir­tu­al­ną rze­czy­wi­stość). Nie­któ­rzy twór­cy chcą odkryć przed nami praw­dę, poka­zać, że do tej pory widzie­li­śmy jedy­nie frag­ment cało­ści, a ten wła­ści­wy Lon­dyn ma do zaofe­ro­wa­nia dużo, dużo wię­cej. Inni z kolei upie­ra­ją się, że ist­nie­je wie­le Lon­dy­nów, a ten nasz to naj­mniej eks­cy­tu­ją­ca wer­sja.

Oczy­wi­ście trze­ba rów­nież wspo­mnieć o ogrom­nej licz­bie best­sel­le­rów, któ­rych akcja wpraw­dzie roz­gry­wa się w Lon­dy­nie lub jego naj­bliż­szych oko­li­cach, ale samo mia­sto nie jest tema­tem tych opo­wie­ści – stąd nie będą one sta­no­wić przed­mio­tu niniej­szych roz­wa­żań. Gru­pę tę two­rzą takie pozy­cje, jak choć­by try­lo­gia Mrocz­ne mate­rie Phi­li­pa Pul­l­ma­na, Cyrk nocy Erin Mor­gen­stern czy Jona­than Stran­ge i pan Nor­rell Susan­ny Clar­ke oraz – do pew­ne­go stop­nia – seria Har­ry Pot­ter.

Wzmo­żo­ne zain­te­re­so­wa­nie twór­ców fan­ta­sty­ki Lon­dy­nem jako sce­ną wyda­rzeń lite­rac­kich swój począ­tek wzię­ło praw­do­po­dob­nie od wyda­nej w 1996 roku powie­ści Nig­dzie­bądź Neila Gaima­na. Opu­bli­ko­wa­na pier­wot­nie jako coś w rodza­ju dodat­ku do seria­lu BBC o tym samym tytu­le, histo­ria ta szyb­ko zyska­ła popu­lar­ność. Czy­tel­ni­cy i czy­tel­nicz­ki zapro­sze­ni zosta­li do Lon­dy­nu, któ­ry mogli znać dzię­ki jego naj­waż­niej­szym zabyt­kom, a przy­naj­mniej koja­rzyć z taki­mi obiek­ta­mi. Sęk w tym, że za fasa­dą nor­mal­no­ści i codzien­no­ści kry­ło się coś wię­cej – tak zwa­ny Lon­dyn Pod, czy­li rze­czy­wi­stość zalud­nio­na przez tych, któ­rych na co dzień nie zauwa­ża­my, na przy­kład przez bez­dom­nych. Lon­dyn Pod zaj­mu­je tę samą prze­strzeń co mia­sto wła­ści­we, ale jest nie­zwy­klej­szy. Gaiman pod­szedł twór­czo do cha­rak­te­ry­stycz­nych ele­men­tów zwią­za­nych z mia­stem, nada­jąc im nowe zna­cze­nie, czę­sto zaczerp­nię­te z  dosłow­ne­go rozu­mie­nia ich nazw. Stąd na przy­kład w oko­li­cach sta­cji Black­friars moż­na spo­tkać czar­nych mni­chów, a w Shepherd’s Bush – bar­dzo groź­nych paste­rzy. Z kolei przy sta­cji metra Angel w dziel­ni­cy Isling­ton napraw­dę miesz­ka anioł imie­niem Isling­ton, zresz­tą bar­dzo waż­ny dla fabu­ły Nig­dzie­bądź.

Genial­nym w swo­jej pro­sto­cie zabie­giem zasto­so­wa­nym przez Gaima­na jest wpi­sy­wa­nie tego, co napraw­dę ist­nie­je wokół nas, w nowy, szer­szy kon­tekst – „uzu­peł­nia­nie” rze­czy­wi­sto­ści o dodat­ko­we, magicz­ne sen­sy. Takie sztucz­ki wyjąt­ko­wo sil­nie oddzia­łu­ją na naszą wyobraź­nię, o czym świad­czy choć­by wiecz­nie zatło­czo­ny kąt na lon­dyń­skiej sta­cji kole­jo­wej King’s Cross. Umiesz­czo­no tam w ścia­nie sym­bo­licz­ny wózek z przy­bo­ra­mi szkol­ny­mi, iden­tycz­ny jak ten, któ­ry miał ze sobą Har­ry Pot­ter, gdy łapał pociąg odjeż­dża­ją­cy z pero­nu 9 i ¾.

Gaiman bynaj­mniej nie był pierw­szym twór­cą, któ­ry zasto­so­wał taką „nakład­kę”, stra­te­gię „roz­sze­rze­nia” rze­czy­wi­sto­ści. Przed jego Nig­dzie­bądź powsta­ło wie­le opo­wie­ści fan­ta­sy, któ­rych akcja nie była osa­dzo­na w fan­ta­stycz­nej Niby­lan­dii, ale w świe­cie takim jak nasz – tyle że skry­wa­ją­cym tajem­ni­cę albo połą­czo­nym z innym, sekret­nym miej­scem. Koron­nym przy­kła­dem są przy­go­dy Ali­cji, któ­ra do Kra­iny Cza­rów tra­fi­ła przez kró­li­czą norę. Fak­tem jest jed­nak, że to wła­śnie książ­ka Gaima­na była źró­dłem inspi­ra­cji wie­lu auto­rów i ugrun­to­wa­ła pozy­cję Lon­dy­nu jako sto­li­cy urban fan­ta­sy – czy­li magicz­nych opo­wie­ści roz­gry­wa­ją­cych się w prze­strze­ni miej­skiej.

Nie spo­sób wymie­nić wszyst­kich (ani nawet zna­czą­ce­go odset­ka) twór­ców pozo­sta­ją­cych pod więk­szym lub mniej­szym wpły­wem Gaima­na i jego tek­stu, trze­ba więc sku­pić się na naj­po­pu­lar­niej­szych i naj­cie­kaw­szych nazwi­skach. Do tej ostat­niej gru­py z pew­no­ścią nale­ży Chi­na Miévil­le, autor skie­ro­wa­nej do mło­dzie­ży powie­ści Lon­Nie­dyn (2007). Moż­na powie­dzieć, że w pro­ce­sie twór­czym począt­ko­wo Miévil­le podą­żał tą samą ścież­ką co Gaiman, szyb­ko jed­nak porzu­cił utar­ty szlak, by w swo­im sty­lu prze­mie­rzać dzi­kie ostę­py, cza­ro­wać nas i zaska­ki­wać. Jego histo­ria to jak gdy­by Nig­dzie­bądź na wyż­szym bie­gu wyobraź­ni; powieść Miéville’a w pew­nym sen­sie kore­spon­du­je zresz­tą z tek­stem Gaima­na. Ten ostat­ni pisał o ludziach tra­fia­ją­cych do Lon­dy­nu Pod – zagu­bio­nych, nie­zau­wa­ża­nych i nie­wi­dzial­nych dla spo­łe­czeń­stwa. Miévil­le z kolei pisze o rze­czach, któ­re lon­dyń­czy­cy zgu­bi­li, a któ­re tra­fi­ły do Lon­Nie­dy­nu, zysku­jąc tam nowe życie. Dosłow­nie, bo nie­uważ­ne­go spa­ce­ro­wi­cza zaata­ko­wać może choć­by świa­do­ma ster­ta śmie­ci, a wiel­kim „zło­lem” tej histo­rii jest Smog. Magicz­ny Lon­dyn Miéville’a jest więc wykrę­co­ną wer­sją tego praw­dzi­we­go, pew­ne aspek­ty metro­po­lii są tu poka­za­ne w krzy­wym zwier­cia­dle. Pisząc o Miéville’u i histo­riach, w któ­rych dwa mia­sta zaj­mu­ją wspól­ną prze­strzeń, trze­ba też wspo­mnieć o powie­ści Mia­sto i mia­sto tego auto­ra. Nie ma ona z Lon­dy­nem nic wspól­ne­go, ale jest jed­nym z arcy­dzieł współ­cze­snej lite­ra­tu­ry fan­ta­stycz­nej.

Z kolei na liście naj­po­pu­lar­niej­szych utwo­rów fan­ta­stycz­nych zwią­za­nych z Lon­dy­nem znaj­dzie­my mię­dzy inny­mi serię Rze­ki Lon­dy­nu Bena Aaro­no­vit­cha, któ­ra obec­nie skła­da się z dzie­się­ciu powie­ści i czte­rech mikro­po­wie­ści. Histo­ria zaczy­na się w 2011 roku, kie­dy boha­ter cyklu, mło­dy poli­cjant Peter Grant, przy­pad­ko­wo spo­ty­ka ducha. Nie­zwy­kłe wyda­rze­nie spra­wia, że wyjąt­ko­wa jed­nost­ka lon­dyń­skich służb mun­du­ro­wych wer­bu­je Gran­ta i powie­rza mu spra­wy kry­mi­nal­ne doty­czą­ce zbrod­ni na tle magicz­nym. Mamy więc tu do czy­nie­nia nie tyl­ko z urban fan­ta­sy, ale rów­nież z kry­mi­na­łem – z czę­stą i nie­zwy­kle popu­lar­ną mie­szan­ką (za przy­kład niech posłu­żą serial Grimm albo Akta Harry’ego Dres­de­na Jima But­che­ra, któ­re docze­ka­ły się adap­ta­cji tele­wi­zyj­nej). Ina­czej więc niż w książ­ce Gaima­na, któ­re­go inspi­ro­wa­ła geo­gra­fia mia­sta, w twór­czo­ści Aaro­no­vit­cha bra­mą do inne­go świa­ta jest tak zwa­ny świa­tek prze­stęp­czy – co rów­nież jest roz­wią­za­niem genial­nym w swej pro­sto­cie. Dla prze­cięt­nej oso­by sfe­ra występ­ku i zbrod­ni jest bowiem inną, na co dzień nie­do­stęp­ną rze­czy­wi­sto­ścią, któ­ra wzbo­ga­co­na o szczyp­tę magii, tym bar­dziej przy­cią­ga aurą tajem­ni­cy.

Podob­ną ścież­ką podą­ży­ły wspo­mnia­ne już wcze­śniej Lan­ge i Kuba­sie­wicz. Mowa o powie­ściach – odpo­wied­nio – Clo­vis LaFay. Magicz­ne akta Sco­tland Yar­du oraz Cie­nie z Don­lo­nu (trze­ba przy­znać, że nazwa „Lon­dyn” jest wyjąt­ko­wo wdzięcz­na, jeże­li cho­dzi o zaba­wy słow­ne). Anna Lan­ge prze­no­si nas do sto­li­cy Anglii z koń­ca XIX wie­ku, a wła­ści­wie do alter­na­tyw­nej wer­sji tego mia­sta. Pew­na część uka­za­ne­go w książ­ce spo­łe­czeń­stwa posia­da magicz­ne zdol­no­ści, ale przede wszyst­kim nie czy­ni z tego tajem­ni­cy, nie ukry­wa nad­na­tu­ral­nych mocy przed nie­ma­gicz­ny­mi sąsia­da­mi. To bar­dzo cie­ka­wy punkt wyj­ścia, inny od stan­dar­do­wej otocz­ki tajem­ni­czo­ści, może też dla­te­go w Clo­vis LaFay to magia, jej ory­gi­nal­ny sys­tem (opar­ty na che­mii) domi­nu­je nad samym miej­scem akcji. Mag­da­le­na Kuba­sie­wicz, któ­rej książ­ka jest nie mniej magicz­na, zde­cy­do­wa­nie sku­pi­ła się na loka­cji. Pisar­ka stwo­rzy­ła wła­sną rze­czy­wi­stość, inspi­ro­wa­ną naszą. Jej Don­lon z praw­dzi­wym Lon­dy­nem ma wie­le wspól­ne­go, co zresz­tą było w peł­ni zamie­rzo­ne, jako że mia­sto i jego cha­rak­te­ry­stycz­ne miej­sca są klu­czo­wy­mi ele­men­ta­mi powie­ścio­wej intry­gi. „Cie­ka­wie było kre­ować alter­na­tyw­ne odpo­wied­ni­ki naj­słyn­niej­szych lon­dyń­skich loka­cji” – powie­dzia­ła mi pisar­ka. Wypo­wiedź zawie­ra kolej­ny argu­ment prze­ma­wia­ją­cy za wybie­ra­niem Lon­dy­nu jako miej­sca akcji utwo­rów lite­rac­kich: ele­men­tar­ną wie­dzą o przy­naj­mniej naj­waż­niej­szych lon­dyń­skich loka­cjach i budyn­kach dys­po­nu­ją nawet ci, któ­rzy w sto­li­cy Anglii nigdy nie byli. Jest więc Lon­dyn dosko­na­łą pla­stycz­ną masą, któ­ra w rękach twór­ców i twór­czyń może przy­bie­rać naj­bar­dziej fan­ta­stycz­ne kształ­ty, ale wciąż pozo­sta­je roz­po­zna­wal­na.

Wizję słyn­ne­go mia­sta zupeł­nie inną niż dotych­czas opi­sa­ne wykre­owa­ła Vic­to­ria Schab, któ­ra pozy­cje dla doro­słych czy­tel­ni­ków publi­ku­je jako V.E. Schwab. W 2015 roku wyda­ła ona powieść Mrocz­niej­szy odcień magii, będą­cą pierw­szym tomem try­lo­gii Odcie­nie magii. Seria ta sku­pia się na sto­li­cy Anglii, uka­zu­jąc Lon­dyn w aż czte­rech wer­sjach, inspi­ro­wa­nych róż­ny­mi kul­tu­ra­mi i repre­zen­tu­ją­cych róż­ne rela­cje z magią. Sza­ry Lon­dyn jest jak ten praw­dzi­wy – magii w nim brak. Lon­dyn Czer­wo­ny czer­pie z kul­tu­ry turec­kiej, a od magii aż w nim kipi. Miesz­kań­cy skan­dy­naw­skie­go Lon­dy­nu Bia­łe­go magii mie­li w bród, ale byli zbyt łasi, wyczer­pa­li jej zaso­by i teraz doświad­cza­ją kry­zy­su. Mogło być jed­nak gorzej, cze­go przy­kła­dem jest tajem­ni­czy Czar­ny Lon­dyn, gdzie wyda­rzy­ła się magicz­na kata­stro­fa, któ­ra odcię­ła tę wer­sję mia­sta od innych. Naszym prze­wod­ni­kiem po róż­nych wer­sjach sto­li­cy Anglii jest Kell, posia­da­ją­cy zdol­ność prze­miesz­cza­nia się mię­dzy Lon­dy­na­mi, co sta­no­wi dar, ale bywa też źró­dłem kło­po­tów. Schwab snu­je opo­wieść z wart­ką, dyna­micz­ną akcją, a alter­na­tyw­ne Lon­dy­ny two­rzą nie­zwy­kle róż­no­rod­ne tło tej magicz­nej histo­rii.

Powróć­my jed­nak do począt­ko­we­go pyta­nia: dla­cze­go to wła­śnie Lon­dyn stał się świa­to­wą sto­li­cą urban fan­ta­sy?

Odpo­wie­dzi udzie­li­ła Vic­to­ria Schwab w wywia­dzie dla „Pho­enix New Times”. „Każ­de duże mia­sto z jasny­mi uli­ca­mi i ciem­ny­mi alej­ka­mi jest świet­ne do zaba­wy prze­strze­nią limi­nal­ną” – tłu­ma­czy­ła pisar­ka. „A mia­sto takie jak Lon­dyn ma aurę dłu­go­wiecz­no­ści. Tyle razy było budo­wa­ne, burzo­ne i odbu­do­wy­wa­ne, że widać w nim set­ki lat archi­tek­to­nicz­nej histo­rii. Moż­na spa­ce­ro­wać nowo­cze­śnie wyglą­da­ją­cą uli­cą, skrę­cić za róg i nagle zna­leźć się w alej­ce, któ­ra nie zmie­ni­ła się od cza­sów elż­bie­tań­skich”. I fak­tycz­nie, ta dłu­ga histo­ria Lon­dy­nu jest czymś, co moż­na wyraź­nie poczuć w trak­cie spa­ce­ru uli­ca­mi mia­sta. Na Can­non Stre­et tra­fi­my na tak zwa­ny Kamień Lon­dy­nu, znaj­du­ją­cy się tam rze­ko­mo od cza­su najaz­du Rzy­mian, czy­li od począt­ku naszej ery. Z kolei na skrzy­żo­wa­niu Monu­ment Stre­et i Fish Stre­et Hill góru­je Monu­ment to the Gre­at Fire of Lon­don, wznie­sio­ny nie­dłu­go po wiel­kim poża­rze Lon­dy­nu z 1666 roku. Ale nie cho­dzi nawet o zabyt­ki, bo waż­niej­sze jest to, że w tym mie­ście histo­ria żyje – nie­trud­no tra­fić tam cho­ciaż­by na kil­ku­set­let­ni pub, w któ­rym miej­sco­wi i przy­jezd­ni wciąż mogą raczyć się napit­ka­mi. W oko­li­cach Pic­ca­dil­ly ulo­ko­wa­na jest z kolei księ­gar­nia Hat­chards, dzia­ła­ją­ca w tym miej­scu nie­prze­rwa­nie od 1797 roku.

Bar­dziej współ­cze­sne mia­sta mają sze­ro­kie, jasne, pro­ste uli­ce z wyso­ki­mi ścia­na­mi wie­żow­ców i apar­ta­men­tow­ców po bokach, co w połą­cze­niu daje złu­dze­nie beto­no­wo-asfal­to­wych wąwo­zów. W takich miej­scach wszyst­ko jest wymie­rzo­ne i dookre­ślo­ne, a wyobraź­nia nie może dzia­łać swo­bod­nie. Star­sze dziel­ni­ce Lon­dy­nu są cia­sne, krę­te, zaro­śnię­te roślin­no­ścią i zagra­co­ne. Łatwo tu się zgu­bić, co nie jest moż­li­we choć­by na Man­hat­ta­nie, podzie­lo­nym pro­sty­mi linia­mi nume­ro­wa­nych ulic i ale­jek. To wszyst­ko jest bar­dzo inspi­ru­ją­ce.

W sto­li­cy Anglii wie­le uwa­gi poświę­ca się lite­ra­tu­rze (w czym tak po praw­dzie poma­ga kapi­ta­lizm). Nikt prze­by­wa­ją­cy w oko­li­cach Baker Stre­et nie prze­ga­pi fak­tu, że przy nume­rze 221B miesz­kał powie­ścio­wy Sher­lock Hol­mes. Nie bra­ku­je rów­nież cie­ka­wych miejsc zwią­za­nych z Kubą Roz­pru­wa­czem, a magia Harry’ego Pot­te­ra wręcz zale­wa mia­sto – od wspo­mnia­ne­go King’s Cross przez ofi­cjal­ne skle­py po praw­dzi­wy wysyp róż­nej maści skle­pi­ków o nazwach takich jak Wizards & Wands. Z wystaw spo­glą­da­ją na nas smo­ki i cza­ro­dzie­je, kuszą nas naj­róż­niej­sze magicz­ne arte­fak­ty, czy to z ksią­żek J.K. Row­ling, czy może fil­mo­we­go Wład­cy pier­ście­ni, czy seria­lo­wej Gry o tron.

A prze­cież fik­cyj­ne opo­wie­ści mają moc przej­mo­wa­nia nar­ra­cji o danym mie­ście. Kto nie wie­rzy, niech pomy­śli o San­do­mie­rzu bez sko­ja­rzeń z Ojcem Mate­uszem albo zapy­ta miesz­kań­ców maleń­kie­go Forks o to, jak życie ich mia­stecz­ka zmie­ni­ło się (na dobre), po tym jak Ste­phe­nie Mey­er zde­cy­do­wa­ła się osa­dzić w nim akcję serii powie­ści Zmierzch.

Wresz­cie: może twór­cy lite­ra­tu­ry fan­ta­stycz­nej tak upodo­ba­li sobie Lon­dyn, ponie­waż lon­dyń­czy­cy ewi­dent­nie upodo­ba­li sobie lite­ra­tu­rę? W samym cen­trum mia­sta, w oko­li­cach Leice­ster Squ­are i Pic­ca­dil­ly Cir­cus księ­garń jest tyle, że każ­de­mu biblio­fi­lo­wi radu­je się ser­ce (port­fel mniej). Od olbrzy­mich Water­sto­nes czy Foy­les przez komik­so­we Gosh i For­bid­den Pla­net, sze­reg anty­kwa­ria­tów przy Cha­ring Cross Road aż po cia­sną, nie­co scho­wa­ną przed świa­tem ulicz­kę Cecil Court, gdzie każ­da witry­na kusi nas nowy­mi i sta­ry­mi publi­ka­cja­mi. Ten zwią­zek mia­sta z księ­gar­nia­mi eks­plo­ro­wał zresz­tą popu­lar­ny pisarz Garth Nix w swo­jej powie­ści The Left-Han­ded Book­sel­lers of Lon­don, dopra­wia­jąc całość solid­ną daw­ką magii.

Jest jed­nak autor, któ­ry pisząc o Lon­dy­nie, na warsz­tat wziął nie jakiś poje­dyn­czy aspekt tego, co zosta­ło tu omó­wio­ne, ale… wszyst­kie powyż­sze kwe­stie. Nazy­wa się Alan Moore i świa­tu zna­ny jest przede wszyst­kim jako słyn­ny sce­na­rzy­sta legen­dar­nych komik­sów Straż­ni­cy czy V jak Ven­det­ta. Ostat­ni­mi cza­sy Bry­tyj­czyk poświę­ca się jed­nak two­rze­niu pro­zy, cze­go efek­tem jest mię­dzy inny­mi powieść Wiel­kie Kie­dy, otwie­ra­ją­ca pla­no­wa­ną pen­ta­lo­gię ksią­żek fan­ta­stycz­nych doty­czą­cych Lon­dy­nu. Publi­ka­cja ta jest niczym punkt węzło­wy, w któ­rym spo­ty­ka się wszyst­ko to, co o swo­ich magicz­nych Lon­dy­nach pisa­li inni auto­rzy.

Gaiman oży­wił mapę sto­li­cy Anglii, „uzu­peł­nia­jąc” cha­rak­te­ry­stycz­ne miej­sca o magicz­ną histo­rię czy wła­ści­wo­ści. Miévil­le tchnął życie we wszyst­ko inne, w samą miej­skość Lon­dy­nu. Aaro­no­vitch, Lan­ge i Kuba­sie­wicz zaję­li się świa­tem zbrod­ni, a Garth Nix księ­gar­nia­mi. Schwab wykre­owa­ła kil­ka Lon­dy­nów, inspi­ru­jąc się boga­tą histo­rią i wie­lo­kul­tu­ro­wo­ścią mia­sta. Moore stwo­rzył wizję naj­więk­szą, a zara­zem osta­tecz­ną – jak gdy­by chciał sca­lić i ulep­szyć wszyst­kie dotych­cza­so­we opo­wie­ści. Jego powieść zarów­no repre­zen­tu­je dany gatu­nek, jak i sta­no­wi for­mę meta­dy­sku­sji z tym gatun­kiem (podob­nie jak w przy­pad­ku Straż­ni­ków, publi­ka­cji, któ­ra zre­wo­lu­cjo­ni­zo­wa­ła spo­sób myśle­nia i pisa­nia o super­bo­ha­te­rach).

Pierw­szo­pla­no­wą posta­cią Wiel­kie­go Kie­dy jest pra­cow­nik anty­kwa­ria­tu, Den­nis, któ­ry jako dziec­ko prze­żył bom­bar­do­wa­nie Lon­dy­nu przez Luft­waf­fe, i to wła­śnie wów­czas po raz pierw­szy dostrzegł prze­błysk cze­goś, co póź­niej nauczył się nazy­wać Dłu­gim Lon­dy­nem. Wte­dy nie wie­dział, co dokład­nie zoba­czył, wyparł więc to z pamię­ci. Aż do cza­su, gdy nie­ca­łą deka­dę póź­niej ten inny świat nagle zwa­lił mu się na gło­wę, przy­tła­cza­jąc swo­ją nie­poj­mo­wal­no­ścią. Bo Dłu­gi Lon­dyn to nie tyl­ko miej­sce, w któ­rym żyją magicz­ne isto­ty. To rów­nież prze­strzeń, któ­ra sama żyje, bo auto­no­mię zysku­ją jej naj­róż­niej­sze ele­men­ty. Cha­rak­ter wizji Moore’a naj­le­piej odda­je sło­wo: „kipią­ca”. Bry­tyj­czyk posta­wił na nie­po­ha­mo­wa­ną, momen­ta­mi eks­cen­trycz­ną kre­ację, kre­śląc przed nami osza­ła­mia­ją­ce, strasz­ne, maka­brycz­ne, intry­gu­ją­ce i pięk­ne obra­zy. Znaj­du­je to odbi­cie w języ­ku, celo­wo nad­mier­nie pla­stycz­nym, moż­na rzec: „prze­ga­da­nym”, któ­ry w opi­sach ude­rza mno­go­ścią bodź­ców, przy­tła­cza kako­fo­nią wra­żeń. Osta­tecz­nie jed­nak dzię­ki tak ukształ­to­wa­nej war­stwie języ­ko­wej tek­stu może­my odczuć to, co opi­su­je Moore, wyobra­zić sobie sma­ki i zapa­chy, cia­sno­tę uli­czek, ścisk tłu­mu czy twar­dość kost­ki bru­ko­wej – a to świad­czy o wiel­kim kunsz­cie auto­ra. Wiel­kie Kie­dy to jed­na z naj­bar­dziej pobu­dza­ją­cych zmy­sły powie­ści, jakie moż­na obec­nie zna­leźć na pół­kach księ­garń.

Okładka książki Alana Moore’a pod tytułem „Wielkie Kiedy”.
Alan Moore, „Wielkie Kiedy”, tłum. Wojciech Szypuła, Warszawa: Wydawnictwo Czarna Owca, 2025.

Celem Moore’a było zaś odda­nie całej praw­dy o Lon­dy­nie, o wie­lu Lon­dy­nach, o całej histo­rii mia­sta, wszyst­kich jego kul­tu­rach, posta­ciach histo­rycz­nych i fik­cyj­nych. Bo, jak powie­dział autor, gdy sły­szy­my „Lon­dyn”, nie myśli­my o fak­tycz­nym mie­ście, ale o jego wyobra­że­niu, skła­da­ją­cym się ze wspo­mnień, histo­rii i legend. Cel ambit­ny i wciąż nie­osią­gnię­ty, ponie­waż według pla­nu seria ma się skła­dać z pię­ciu ksią­żek, z któ­rych każ­da ma doty­czyć innej deka­dy w dwu­dzie­sto­wiecz­nej histo­rii Lon­dy­nu.

Już teraz jed­nak, na począt­ku lite­rac­kiej przy­go­dy Ala­na Moore’a z Dłu­gim Lon­dy­nem, moż­na bez waha­nia powie­dzieć, że Wiel­kie Kie­dy to jed­na z naj­ory­gi­nal­niej­szych, naj­cie­kaw­szych i naj­le­piej napi­sa­nych powie­ści fan­ta­stycz­nych o sto­li­cy Anglii, jakie kie­dy­kol­wiek opu­bli­ko­wa­no.

 

[1] W ostat­nim cza­sie w prze­strze­ni medial­nej poja­wi­ły się oskar­że­nia pod adre­sem Neila Gaima­na. Wie­le kobiet zarzu­ca mu mole­sto­wa­nie sek­su­al­ne, a nawet gwałt. Gaiman zaprze­cza zarzu­tom. Wię­cej o tej spra­wie prze­czy­tać moż­na mię­dzy inny­mi na stro­nie inter­ne­to­wej „The Guar­dian”, onli­ne: https://www.theguardian.com/books/2025/jan/15/neil-gaiman-denies-sexual-assault-allegations-new-york-magazine-ntwnfb [dostęp: 28.07.2025].

– redaktor i pisarz w dziale Franchise Creative w CD PROJEKT RED. Prowadzi fejsbukowy profil Kulturalny Człowiek.

więcej →

Fallback Avatar
angielski pisarz i scenarzysta komiksowy.
więcej →

Powiązane teksty