W Roku Jubileuszowym Thomasa Manna, sto pięćdziesiąt lat po narodzinach twórcy, w oczekiwaniu na nowe tłumaczenie Buddenbrooków sięgnęłam po nieco już zakurzone i nieco zapomniane wczesne opowiadania niemieckiego pisarza.
Pajac i ja
„Sprawiłem sobie ten czysty zeszyt, aby opowiedzieć w nim swą historię” – zaczyna bohater i narrator opowiadania Pajac, przełożonego na język polski przez Leopolda Staffa. I opowiada. Opowiada o starym patrycjuszowskim domu, w którym dorastał. Domu z napisem „Módl się i pracuj” wyrytym nad drzwiami, który przetrwał cztery pokolenia zamożnych i szanowanych kupców. Opowiada o swojej matce: cichej, delikatnej, grającej na fortepianie. I o swoim ojcu: wysokim, władczym, wpływowym. Opowiada o dziecięcych zabawach w teatr lalek, nauce gry na pianinie, zainteresowaniu sztuką. O dylematach – czy pójść w ślady ojca, czy matki („spędzić życie w marzycielskiej zadumie, czy też w czynie i władzy”). Opowiada o tym, jak rósł „niezwykle wesoło”, nie przykładał się do nauki, poświęcał czas na zabawy, sztuczki aktorskie i pisanie wierszy, które jego ojciec nazywał błazeństwami i uznawał za przejaw „talentu pajaca”.
Ojciec chce, aby rozpoczął praktykę zawodową, matka pragnie, by rozwijał swoje zdolności artystyczne. Bohater wstępuje do kantoru hurtowego handlu drzewem pana Schlievogta, a do swoich nowych obowiązków przykłada się w równie małym stopniu, jak wcześniej do nauki. W trakcie praktyki utrzymuje przyjazne stosunki z innym uczniem, Schellingiem. W czasie wolnym oddaje się czytaniu: „Myślałem i czułem tak długo w stylu jednej książki, póki nowa nie wywarła na mnie swego wpływu”. Zdaje sobie sprawę ze swojego uprzywilejowanego położenia, dzięki któremu pewnego dnia może „opuścić miasto ze spiczastymi domami i gdzie indziej w świecie żyć dla swych zamiłowań: czytać dobre i pięknie pisane książki, chodzić do teatru, oddawać się trochę muzyce”.
Firma ojca ponosi straty i zostaje zlikwidowana, a ojciec umiera. Niedługo potem umiera również matka. Bohater zabiera swój spadek w wysokości stu tysięcy marek i wyrusza w drogę. Trzy lata spędzone w podróży na południe wspomina jako „piękny, daleki sen”. W końcu jednak odczuwa „pragnienie i konieczność” powrotu do Niemiec, do „spokojnego, regularnego i osiadłego życia”. Zamieszkuje w okazałym, choć nie za dużym niemieckim mieście, z dala od rodzinnej miejscowości. W centrum wynajmuje „obszerny pokój z przyległą sypialnią”.
Prowadzi skromne, uregulowane życie, oddając się graniu na fortepianie, czytaniu, spacerom i wizytom w teatrze.
Chwilami bywa ponury, „trochę znużony samotnością” i „brakiem łączności z dobrym towarzystwem”. Na własne potrzeby dokonuje rozróżnienia między szczęściem wewnętrznym a zewnętrznym, które wynika z aprobaty innych i którego się zrzekł, „urządzając sobie życie bez ludzi”.
Podczas spaceru w słoneczny jesienny poranek bohater, pełen nieokreślonej nadziei na zmiany, dostrzega młodą damę w towarzystwie jej ojca. Jest zafascynowany, porównuje samego siebie do żebraka, który z ulicy patrzy na drogocenny klejnot połyskujący na wystawie jubilera. Niebawem ponownie dostrzega ową kobietę i jej rodzica w operze. Towarzyszy im młody adorator w eleganckim ubraniu, „pełen wyższości”, o „cudownie szczęśliwym samopoczuciu”. Po skończonym przedstawieniu bohater w cieniu i w ukryciu podąża za całą trójką i dociera do domu radcy sprawiedliwości Rainera. „Zdecydowany doprowadzić zapiskę tę do końca”, opowiada o tym, jak dowiedział się o kiermaszu charytatywnym w miejskim ratuszu, gdzie spodziewa się zastać córkę radcy w roli sprzedawczyni. Postanawia się do niej zbliżyć. Znajduje ją sprzedającą wino, ale w towarzystwie adoratora z opery. Nie ma odwagi porozmawiać z kobietą, odchodzi zawstydzony. Później z ogłoszenia w gazecie dowiaduje się, że Anna Rainer i mężczyzna z opery mają się pobrać.
Po tym odkryciu mężczyzna czuje, że jego „ostatnia resztka […] szczęścia i zadowolenia z siebie padła zaszczuta”. Niemniej bohater zdaje sobie sprawę, że przyczyną takiego samopoczucia nie jest nieszczęśliwa miłość, którą od biedy mógłby zamienić w beletrystykę. Patrząc przez pryzmat tych dwojga, dostrzega w sobie „żałosną i śmieszną figurę” – i to jest powodem jego stanu psychicznego. Obronna fasada, którą wokół siebie zbudował, runęła, a całe jego „upodobanie w sobie beznadziejnie wzięło w łeb”. Gwoździem do trumny okazuje się spotkanie dawnego znajomego, Schellinga, wobec którego nie potrafi udawać zadowolonego z siebie człowieka. I choć zapowiada, że ze sobą skończy, odmawia sobie samobójstwa jako czynu zbyt bohaterskiego dla „pajaca”.
Pokusy biografizmu
To wczesne, krótkie i satyryczne opowiadanie w pierwszej osobie, opublikowane w 1897 roku (najpierw w czasopiśmie, później w debiutanckim zbiorze) przez zaledwie dwudziestodwuletniego autora, zawiera elementy autobiograficzne, które znamy z późniejszej twórczości Manna. Miasto o spiczastych domach i stary patrycjuszowski dom wyraźnie przypominają rodzinną Lubekę – zobrazowaną z wielką precyzją w debiutanckiej powieści Buddenbrookowie, która na sześciuset stronach przedstawia dzieje rozkwitu i upadku czterech pokoleń szanowanej i zamożnej kupieckiej rodziny. Ojciec Thomasa, senator Thomas Johann Heinrich Mann, prowadził rodzinną firmę, która po jego śmierci została zlikwidowana. Matka, Júlia da Silva-Bruhns, urodzona w Brazylii, grała na fortepianie, sam Thomas w dzieciństwie bawił się teatralnymi kukiełkami, a jako uczeń gimnazjum nie przykładał się do nauki.
Autobiograficzne szczegóły wykorzystane w opowiadaniu „Pajac” oraz inne wątki z życia rodziny Mannów pojawiają się w epickiej sadze rodzinnej, którą Thomas zaczął pisać w tym samym 1897 roku.
Powieść pęczniała i dopiero dwa i pół roku później, „po licznych przerwach”, została ukończona. Przyniosła młodemu pisarzowi uznanie w środowisku krytyki literackiej oraz ogromną popularność wśród czytelników.
Autobiograficzne wątki pojawiają się także w innych opowiadaniach, pochodzących z okresu przed wydaniem Buddenbrooków (Mały pan Friedemann) oraz napisanych później (Tristan, Tonio Kröger, Śmierć w Wenecji, by wymienić te najbardziej znane). Czytając biografię Tomasz Mann. Życie jako dzieło sztuki autorstwa niemieckiego badacza Hermanna Kurzkego (tłum. Ewa Kowynia, 2005), co rusz natrafiam na cytaty z utworów pisarza; zostały przytoczone tak, jakby były wypisami z pamiętnika. Przyświeca temu założenie, że „biografia serca” „zaczarowana jest w […] dziełach”. Irlandzki autor Colm Tóibín w wydanej całkiem niedawno powieści biograficznej Czarodziej (2021) posuwa się o krok dalej; w jeszcze większym stopniu puszcza wodze fantazji i zdaje się na własną intuicję (choć niewątpliwie kroczy po śladach Kurzkego). W owej „fikcjonalizowanej biografii” – powieści o Thomasie Mannie i jego barwnej, ekscentrycznej rodzinie – odtwarza niektóre sceny, posiłkując się wyobraźnią, układa również z rozsypanych elementów biograficznych dialogi toczące się przy rodzinnym stole.
Pokusa biografizmu i biograficznych odczytań jest tu więc niezwykle silna. Trudno się zresztą dziwić. Sam autor podsunął interpretatorom jego twórczości sporo tego rodzaju tropów. Między innymi w Szkicu autobiograficznym, napisanym w 1930 roku, niedługo po otrzymaniu przez Manna Nagrody Nobla. Tekst ów przekrojowo ukazuje życie twórcy przez pryzmat jego dotychczasowego dorobku literackiego. Mann hojnie dzieli się didaskaliami, przytacza anegdotki i wskazuje na szczegóły dotyczące jego codzienności. Na pierwszej stronie umieszcza zdanie: „Dzieciństwo moje było beztroskie i szczęśliwe” (tłum. Wanda Jedlicka). Wcześniej, w 1906 roku, pisze pierwszy poważny esej Bilse i ja (tłum. Maciej Żurowski), „radykalny manifest estetyczny”.
Utwór ten zawiera artystyczne credo Manna, które opiera się na założeniu, że artysta nie wymyśla, ale korzysta z doświadczenia życiowego i gotowych wzorów literackich.
Małgorzata Łukasiewicz w książce Jak być artystą na przykładzie Tomasza Manna (2001) często powtarza, że twórca ten, pisząc, „nie bierze z głowy”. Metoda Manna polega na przetwarzaniu, które nazywa on „uduchowieniem tworzywa”, na poddawaniu materii podsuwanej przez życie oraz literaturę „procedurze recyklingu”. Biograf Kurzke ujmuje to nieco dosadniej: „[Mann] Wolał przychodzić na gotowe, niż zmyślać”.
Moment przełomowy
Śmierć ojca, szanowanego i wpływowego obywatela Lubeki, w zasadniczy sposób wpłynęła na życie Thomasa Manna. W swoim testamencie ojciec rozwiązał rodzinną firmę, nie widział bowiem dla niej następcy ani w osobie syna Heinricha, który już wtedy pragnął zostać pisarzem, ani w osobie Thomasa, który za kilka lat miał dzielić pasję z cztery lata starszym bratem. Po śmierci męża Júlia wraz z dwiema córkami opuściła Lubekę i przeprowadziła się do Monachium. Publiczne odczytanie wspomnianego testamentu Colm Tóibín wyobraził sobie następująco:
Nasłuchiwał ze szczytu schodów, gdy Heinrich i matka wrócili do domu. – Zmienił testament, żeby pokazać całemu światu, co o nas myśli – oznajmiła Julia. – I byli tam wszyscy, wszyscy dobrzy obywatele Lubeki. Skoro nie mogą już palić czarownic, wyprowadzają wdowy i je upokarzają (tłum. Jerzy Kozłowski).
Heinrich skorzystał ze wsparcia matki i wyjechał do Włoch. Thomas został na stancji w Lubece, by dokończyć naukę w gimnazjum, choć ta interesowała go jeszcze mniej niż wcześniejsze etapy edukacji. Rok później opuścił rodzinne miasto i przeniósł się do Monachium. Tam pracował jako wolontariusz w towarzystwie ubezpieczeń od ognia, gdzie w przerwach między wypełnianiem kolejnych dokumentów pisał swoje pierwsze opowiadanie Upadła. Zostało ono wydrukowane w socjalistyczno-naturalistycznym czasopiśmie, co stanowiło dla Manna zachętę do podejmowania dalszych prób twórczych oraz argument mający przekonać matkę do udzielenia mu finansowego wsparcia, dzięki któremu mógłby on poświęcić się pracy pisarskiej. W 1895 roku Mann wyjechał do Włoch, gdzie dołączył do brata.
Przeprowadzkę do Monachium, która oznaczała błyskawiczną pauperyzację rodziny, Hermann Kurzke uważa za moment przełomowy:
Gdyby żył ojciec, jego syn jako członek lubeckiej arystokracji nie mógłby nigdy napisać takiej powieści jak „Buddenbrookowie”, zdradzającej tyle intymnych szczegółów na temat własnej i innych pierwszych rodzin miasta. Dopiero wypadnięcie poza ramy mieszczańskiego świata stworzyło z Tomasza Manna artystę (tłum. Ewa Kowynia).
Pomysł napisania Buddenbrooków narodził się we Włoszech, gdy Thomas jeszcze bardziej oddalił się od Lubeki. Fizyczny dystans zwiększał przenikliwość, a pozbawienie korzeni i spalenie za sobą mostów sprawiały, że mógł poczuć się wolny i „nie miał powodu oszczędzać kogokolwiek”. Lubeka stała się więc miastem utraconym, miastem ze snu. Z początku autor odtwarzał ją satyrycznie, później również w sposób elegijny i idylliczny.
Mieszczanin i artysta
„Na moją ówczesną postawę życiową składały się indolencja, nieczyste sumienie mieszczanina i głębokie poczucie drzemiących we mnie możliwości” – wspomina Mann w Szkicu autobiograficznym swój pobyt we Włoszech i czas publikacji pierwszego tomu opowiadań.
– Słucham pana uważnie od początku do końca i dam panu odpowiedź, która przypada do wszystkiego, co pan dziś powiedział, i rozwiązuje tak niepokojący pana problemat. A więc! Rozwiązaniem jest to, że jest pan w każdym calu po prostu mieszczuchem – mówi Toniowi Krögerowi przyjaciółka, rosyjska malarka Lizaweta, i dodaje: – Prawda? Mocno to pana dotknęło i nie może być inaczej. Toteż złagodzę trochę wyrzut, mogę to zrobić. Jest pan mieszczuchem na manowcach… Mieszczuchem zbłąkanym (tłum. Leopold Staff, 1956).
To już środkowa część nieco dłuższej noweli Manna Tonio Kröger, która ukazała się w druku w 1903 roku, a więc już po sukcesie rodzinnej sagi. Część, której pisanie zajęło autorowi najwięcej czasu, jak wspominał po latach w Szkicu autobiograficznym. Konflikt między artystą a mieszczaninem, obecny również w Buddenbrookach i w innych opowiadaniach, został w Tonio Krögerze wyraźnie nazwany.
W pierwszej części nowelki poznajemy głównego bohatera, który przeżywa fascynację swoim szkolnym kolegą, Jankiem Hansenem. Narracja jest tu trzecioosobowa i niepozbawiona szczypty dobrotliwej ironii.
Janek Hansen był pięknym chłopcem o „stalowobłękitnych oczach”, którego „kochali wszyscy, a najbardziej Tonio”, i który „żył w ładzie i szczęśliwej zgodzie z całym światem”. Tonio tymczasem poświęcał się raczej „życiu wewnętrznemu”, grał na skrzypcach, dużo czytał i oddawał się czasem pisaniu wierszy, co „szkodziło mu bardzo w oczach zarówno współuczniów, jak nauczycieli”. Fragment o młodzieńczym uczuciu do Janka kończy się słowami: „Wtedy żyło jego serce; była w nim tęsknota i smutna zazdrość, i odrobina pogardy, i cała niewinna szczęśliwość”.
Jako syn konsulostwa Krögerów, Tonio dorastał w dobrobycie. „Kochał swoją smagłą, ognistą matkę, która przedziwnie grała na fortepianie i mandolinie” i pochodziła z kraju „leżącego na samym dole mapy”. Odczuwał respekt wobec ojca. W wieku szesnastu lat Tonio zakochał się w „jasnowłosej Indze, Ingebordze Holm” z „podłużnymi, śmiejącymi się, błękitnymi oczami”. Stało się to podczas lekcji tańca prowadzonej przez baletmistrza z Hamburga (opis lekcji jest prawdziwym popisem narratorskiej ironii). Była tam również Magdalena Vermehren, dziewczyna o „dużych, ciemnych, czystych oczach, pełnych powagi i marzycielstwa”, która „upadała często w tańcu”, lecz rozumiała Tonia i chciała czytać jego wiersze. Ale to właśnie na myśl o Indze, na której jego wiersze nie zrobiłyby żadnego wrażenia, ponieważ była „arogancko pospolitą osóbką”, serce Tonia „kurczyło się boleśnie”.
„Czas mijał” i w końcu Tonio „poczuł w sobie ochotę i siły, by stworzyć mnóstwo dziwnych rzeczy w świecie na swój sposób”. Poszedł więc swoją drogą, „a jeśli błądził, to dlatego, że dla niektórych ludzi nie ma w ogóle właściwych dróg”. W tym czasie rodzina jego „popadała stopniowo w stan kruszenia i rozkładu”. Umarła babka Tonia, później jego ojciec, a firmę wystawiono na sprzedaż. Niedługo potem matka Tonia wyszła za mąż za muzyka o włoskim nazwisku i „pojechała w błękitną dal”. Tonio opuścił „ciasne miasto ojczyste” i oddał się sztuce, która „nagrodziła go wszystkim, co ma do darowania, i zabrała mu wszystko, co zwykła zabierać”. „Żył w wielkich miastach i na południu”, do którego „ciągnęła go krew matki”. Ponadto „zaplątał się w przygody ciała, wpadł w wir rozkoszy i gorącej winy”. W miarę upływu czasu zdobył uznanie za swoją artystyczną pracę, której towarzyszyła „rzadka, wytrwała i ambitna pilność”. Dzięki niej „pracował nie jak ktoś, kto pracuje, aby żyć, lecz jak ten, co pragnie tylko pracować, gdyż nie ceni w sobie człowieka żyjącego”.
W tym miejscu, czyli w środku życia Tonia i w środku opowieści o nim, tytułowy bohater pojawia się w pracowni rosyjskiej malarki Lizawety. Ta po wysłuchaniu litanii skarg dotyczących losu artysty i przemyśleń na temat jego miejsca w społeczeństwie podsumowuje rozterki Tonia stwierdzeniem, że jest on „mieszczuchem zbłąkanym”. Lizaweta to „postać całkowicie fikcyjna”, jak uznał za stosowne zaznaczyć Mann w swoim autobiograficznym szkicu. Mogłoby to sugerować, że postacie Janka i Ingeborgi, a także Magdaleny, która „upadała w tańcu”, całkowicie fikcyjne nie są. Tutaj z pomocą przychodzi Kurzke, który już to wyśledził, wskazał odpowiedników wśród prawdziwych szkolnych kolegów Manna, a nawet poprowadził linię od Janka Hansena do Przybysława Hippego i Kławdii Chauchat oraz słynnego „pożyczonego ołówka”, czyli wytyczył szlak wiodący prosto na Czarodziejską górę.
Co do „całkowicie fikcyjnej” postaci Lizawety – jest ona do tego stopnia pozbawiona cech charakterystycznych, że można by się w niej dopatrywać innej strony osobowości Tonia, która próbuje się zintegrować. Być może w tym właśnie celu niedługo po przywołanej rozmowie Tonio Kröger zdecydował się wyjechać na północ. Odwiedził rodzinne miasto, po którym błąkał się w ciszy, krocząc przez „sennie swojskie ulice”. Dotarł nawet do domu rodzinnego, gdzie odkrył Bibliotekę Ludową. Nieco kafkowski nastrój biblioteki wzmaga jeszcze „drobna formalność” przy wyjeździe, przesłuchanie przez policjanta, ponieważ ze względu na swój południowy wygląd i osobliwe zachowanie Tonio został uznany za poszukiwane przez policję „indywiduum”.
Płynąc okrętem do Kopenhagi, w „szale wód”, na „tańczącym morzu”, bohater przeżył zachwyt i poczuł, że jego serce znowu żyje. Po odwiedzeniu stolicy przeniósł się na wybrzeże, do hotelu kąpielowego w Aalsgaard, gdzie „rozkoszował się głębokim zapomnieniem, swobodnym bujaniem ponad przestrzenią i czasem”. Pewnego dnia w hotelu szykowano przyjęcie. Wśród gości dostrzegł Janka Hansena i Ingeborgę Holm, idących razem. Jasnowłosi błękitnoocy „przeszli w świetle słonecznym” obok Tonia. Bohater obserwuje ich taniec, rozmawia z nimi w myślach, zdając sobie sprawę, że „język ich nie był jego językiem”, a jego dokonania literackie nie zrobiłyby na nich żadnego wrażenia. „Z rozpaloną twarzą stał w ciemnym miejscu, bolejąc po was, o jasnowłosi, pełni życia szczęśliwcy”. Z rzeczywistości, snu lub wspomnienia wyłania się także postać Magdaleny „o ciemnych, wilgotnych oczach”, która i tym razem upada w tańcu.
W kończącym opowiadanie liście do Lizawety (a może do siebie samego?) Tonio opisuje swą podróż jako sposobność do zrozumienia, że jego „mieszczuchowstwo” i „miłość do życia” są w istocie tym samym – że z mieszaniny północnego temperamentu ojca i południowego temperamentu matki powstał „mieszczuch zabłąkany w dziedzinę sztuki”, który „stoi na granicy dwóch światów” i „w żadnym nie czuje się u siebie”. Zaczyna jednak doceniać rolę, jaką „mieszczańska miłość do tego, co ludzkie, żywe i zwyczajne”, odgrywa w jego sztuce. Ostatnie słowa listu stanowią niemal lustrzane odbicie końca opowieści o zauroczeniu Jankiem Hansenem:
Ale najgłębsza i najskrytsza miłość moja należy do jasnowłosych i błękitnookich, do jasnych, żywych, szczęśliwych, miłych i zwyczajnych. Niech pani nie gani tej miłości, Lizaweto; jest ona dobra i owocna. Tkwi w niej tęsknota i smutna zazdrość, i odrobina pogardy, i zgoła niewinna szczęśliwość (tłum. Leopold Staff).
Jasne i ciemne
Wczesne opowiadania Thomasa Manna były częstokroć określane jako realistyczne. Duński badacz Bengt Algot Sørensen uważa to podejście za mylne. W swoim eseju Symbolika w młodzieńczych opowiadaniach Tomasza Manna stawia na odczytania symboliczne. Tekst w tłumaczeniu Zbigniewa Fonferki ukazał się w zbiorze Tomasz Mann w oczach krytyki światowej, wydanym z okazji setnej rocznicy urodzin twórcy. Sørensen powołuje się na samego pisarza, który niejednokrotnie powtarzał, że „twórczość literacka zawsze wydaje […] [mu] się symboliczną”, a w swojej rozprawie Bilse i ja określał rzeczywistość jako „zmysłowy środek ukazywania idei”. Sørensen metaforycznie nazywa metodę Manna „potęgowaniem rzeczywistości do symbolu”. Uważa, że strategia ta pełniła ważną funkcję we wczesnych opowiadaniach Manna, choć początkowo stosowana była „niepewnie i eksperymentatorsko”. A zatem: jakie idee pokazywał Mann za pomocą symboli w swoich tekstach?
Przede wszystkim ideę „życia”, czyli wielkiego Nietzscheańskiego hasła filozoficznej i estetycznej dyskusji tamtego czasu. Życie, czyli to, co uśmiechnięte, zdrowe, prężne. Życie jako przeciwieństwo ducha. Biegunowość życia i ducha w twórczości Manna jest zastępowana lub uzupełniana przez inne przeciwieństwa: szczęście – cierpienie, spełnienie – tęsknota, działanie – bierność, wspólnota – samotność, mieszczańskość – sztuka. Życie, czyli to, co uśmiechnięte i zdrowe (ale także pospolite i banalne), przedstawia się w książkach Manna jako „jasnowłose” i „niebieskookie”. Prezentuje się w świetle i światło odbija. To natomiast, co jest domeną ducha, sztuki, cierpienia i głębi, jest ciemne, ciemnookie i skryte w mroku. Fascynacja Tonia Krögera Jankiem Hansem i Ingeborgą Holm, jasnowłosymi błękitnookimi istotami, spotęgowanymi w tekście po wielokroć, pomnożonymi i podniesionymi do rangi symbolu, jest aż nadto symboliczna, dlatego Sørensen chętnie używa jej do zilustrowania swojej tezy.
Ale symbole jasności i ciemności znajdziemy także w opowiadaniu Pajac, w którym bohater po raz pierwszy widzi Annę w blasku słońca, a o jej adoratorze mówi, że żyje on w „słońcu powszechnego szacunku”. Siebie natomiast postrzega jako kogoś „w rodzaju nietoperza lub sowy”, kto siedząc w ciemności, patrzy z zazdrością na „ludzi świetlanych, przemiłych szczęśliwców”. Symbolikę tę znajdziemy również, choć przedstawioną nieco mniej dosadnie, w opowiadaniach Mały pan Friedemann oraz Tristan, a także w postaci jasnowłosego błękitnookiego młodzieńca Tadzia, obiekcie fascynacji i powodzie zguby podstarzałego pisarza Gustawa von Aschenbacha w noweli Śmierć w Wenecji. Sam Mann w późniejszych latach nieco się dystansował od tej symboliki, wspominając w Szkicu autobiograficznym:
Co prawda „jasnowłosa bestia” straszy również w mojej młodzieńczej twórczości, ale do tego stopnia pozbawiona swego bestialskiego charakteru, że został z niej tylko typ jasnowłosy w połączeniu z bezdusznością jako przedmiot erotycznej ironii i konserwatywnej aprobaty (tłum. Wanda Jedlicka).
W dzisiejszych czytelnikach typ ten może budzić jeszcze większą grozę. Niebieskoocy i jasnowłosi – ideał rasy aryjskiej – nie kojarzą się już dzisiaj świetliście i niewinnie. Kontekst dekolonizacji sprawia, że nieco ostrożniej używamy też jasnych i ciemnych określeń.
Gmach i fasada
Biografia Tomasz Mann. Życie jako dzieło sztuki autorstwa Hermanna Kurzkego powstała w rezultacie wyraźnego zainteresowania życiem pisarza. Owa ciekawość była z kolei wzmożona za sprawą zawartości sekretnych dzienników Manna, które – zgodnie z wolą autora – zostały opublikowane dopiero dwadzieścia lat po jego śmierci.
Biograf od pierwszych stron swojej pracy śledzi homoerotyczne fantazje – zaszyte, zamaskowane, ukryte i przetworzone w utworach Manna.
Fantazje te, w publicznym życiu skrywane przez pisarza za fasadą statecznego życia w małżeństwie, które „nie było nieszczęśliwe” i przyniosło mu sześcioro dzieci, Kurzke objaśnia następująco:
Mann był człowiekiem zamkniętym w sobie i nikomu nie pozwalał zajrzeć w głąb serca. Z mistrzowską dyscypliną utrzymywał fasadę, pozbawiony jej uznałby życie za nie do zniesienia. Tylko tworząc, czuł się wolny, tylko pod osłoną dyskretnej niedyskrecji sztuki mógł mówić o sobie i zdradzać swoje tajemnice (tłum. Ewa Kowynia).
Następnie zaś dodaje swoją myśl przewodnią o biografii serca, zaczarowanej w dziełach pisarza. Kurzke wielokrotnie odwołuje się również do wzniesionego przez Manna „kunsztownego gmachu życia”, który nie runął, ale „wciąż na nowo zawala się w twórczości”.
Z kolei Roman Karst w posłowiu do jednej z polskich edycji opowiadań Manna (Czytelnik, 1966) podkreśla, że pisarz „oplata fabułę pajęczyną motywów autobiograficznych”, a ukazując losy swoich bohaterów, równocześnie mówi „o własnej udręce”.
Maskowanie, zaszywanie, ukrywanie
Wszystko rozpoczęło się od opowiadania Mały pan Friedemann. Przynajmniej jeśli wierzyć intuicji biografa, który przytacza ówczesną korespondencję Manna. W liście do przyjaciela Ottona Grautoffa – również podejmującego pierwsze pisarskie próby – młody autor na gorąco dzieli się swoim odkryciem:
Od „Małego pana Friedemanna” zapragnąłem form i masek, w których mógłbym poruszać się między ludźmi, nie kryjąc swych przeżyć. Tymczasem kiedyś potrzebowałem aż dziennika, gdy chciałem je zakomunikować nawet samemu sobie… (tłum. Ewa Kowynia).
Później zaś, zwracając się do tego samego powiernika, uściśla:
Od pewnego czasu czuję się tak, jakbym wreszcie miał wolną drogę, jakbym wreszcie znalazł sposoby i środki wygadania się i wyrażenia, artystycznego wyżycia się […], znalazłem narratorskie i nadające się do publicznego wystawienia formy i maski dla mojej miłości, mojej nienawiści, mojej litości, mojej pogardy, mojego szyderstwa i moich skarg… (tłum. Ewa Kowynia)
Mały pan Friedemann to nieco już zapomniany, krótki i niepozorny utwór. Opowiada o garbatym młodzieńcu, który wiedzie cichą egzystencję na obrzeżach społeczeństwa i czerpie przyjemność z muzyki i literatury. Pojawienie się w mieście nowego pułkownika wraz z żoną, panią von Rinnlingen, burzy spokój bohatera. Umiłowanie sztuki zbliża tych dwoje do siebie, mały pan Friedemann zakochuje się i dochodzi do wniosku, że dotąd nie był szczęśliwy, a jedynie się okłamywał. Wyznaje miłość pani von Rinnlingen, ale zostaje odrzucony i topi się w rzece.
Nie ma pewności, czy wspominając Małego pana Friedemanna w liście do przyjaciela, Mann miał na myśli cały debiutancki zbiór, opublikowany w 1898 roku (w tomie znalazło się również opowiadanie Pajac), czy może wyłącznie tytułowe opowiadanie. W każdym razie mniej więcej w tamtym czasie Mann ustalił swój styl. Jak podkreśla biograf: „Aż do późnego wieku będzie go już tylko wysubtelniał, poprawiał i pogłębiał, lecz właściwie go nie zmieni”. A będzie pisał przez ponad sześćdziesiąt lat.
Dekadencja i ironia
Klucz do interpretacji wczesnych opowiadań Manna podsuwa Norbert Honsza. W obszernym wstępie do opracowanego przez siebie wyboru nowel i esejów pisarza, wydanym w serii Biblioteki Narodowej (1975), ukazuje on twórcę na tle przemian kulturowych i tendencji w prozie. Podkreśla jednocześnie, że Mann „szedł drogą własnych praw wewnętrznych” i nie związał się z żadnym ówczesnym kierunkiem literackim, po swojemu jednak zmodernizował strukturę współczesnej powieści.
Choć Mann pozostawał „wyobcowanym indywidualistą” (na co mógł wpłynąć społeczny i materialny upadek jego rodziny), traktował „własne posłannictwo artystyczne” jako zobowiązanie wobec tradycji i mieszczańskiej przeszłości.
Norbert Honsza pisze również o niezgodzie Manna na „czysty estetyzm” oraz o konsekwentnym proteście autora wobec „zwichrzonej i niespokojnej epoki”. Najciekawsze wydają się spostrzeżenia badacza dotyczące stosunku Manna do dekadentyzmu.
W ujęciu Thomasa Manna dekadencja wyrażała się w cierpiętnictwie wobec życia, w wątpliwościach co do sensu ludzkiego istnienia, a także w moralnej i filozoficznej inercji, głębokiej melancholii i sympatii dla śmierci. Postawę tę prezentuje zarówno postać Pajaca, jak i młody pan Friedemann, częściowo również Tonio Kröger (w swojej przemowie do Lizawety na temat artysty i społeczeństwa). Niemniej badacz zdecydowanie podkreśla: „Mann nie pozostał jedynie kronikarzem i interpretatorem dekadencji”. Przez ukazanie jej typowych przejawów próbował przezwyciężać nihilistyczne nastroje, a jego główną i najważniejszą bronią była ironia. Subiektywny narrator Manna chętnie, często i umiejętnie posługuje się ironią. Ciągle także komentuje wydarzenia i bohaterów, dodaje swoje wtręty, sieje wątpliwości.
Spośród wczesnych opowiadań Manna najwięcej narratorskiej ironii zawiera Tristan. Nowelka ta stanowi również doskonały przykład potwierdzający trafność spostrzeżeń Norberta Honszy dotyczących ironii jako głównej (i niezmiernie wdzięcznej) broni pisarza służącej do przezwyciężania nihilizmu i dekadenckich nastrojów. Tym razem nie będę próbować streszczać opowiadania, a jedynie zacytuję jego fragment. Chociaż narrator pozostaje złośliwy i uszczypliwy wobec wszystkich postaci zamieszkujących sanatorium Zacisze, najbardziej dostaje się nihiliście i mrocznemu artyście, Detlevowi Spinellowi. Nazywany bywa on „zgniłym niemowlęciem” i „romansopisarzem”, który „używał bardzo chętnie słowa «pracować» dla swojej wątpliwej czynności”. Co zaś tyczy się pisania:
Słowa zdawały się wcale nie napływać, jak na kogoś, którego obywatelskim zawodem było pisanie, ruszał żałośnie pomału z miejsca i kto go widział, musiał dojść do przekonania, że literat to człowiek, któremu pisać jest trudniej niż innym ludziom (tłum. Leopold Staff).
Dodatkowym smaczkiem biograficznym była reakcja jednego z Mannowskich znajomych po piórze, który przyjął postać literata z niemałym oburzeniem. Aby raz na zawsze uciąć spekulacje (co nie do końca się udało), Mann napisał esej Bilse i ja, w którym zawarł swoje credo. Sprawę literata skomentował krótko: „Ja sam wcieliłem się w tę postać, nietrudno to chyba zauważyć”.