Karel Vaš był czechosłowackim żołnierzem, agentem NKWD, sędzią i prokuratorem w komunistycznych procesach pokazowych. Odegrał kluczową rolę w wydaniu wyroku śmierci na generała Heliodora Píkę, byłego legionistę związanego z antynazistowskim ruchem oporu. Po upadku reżimu komunistycznego w Czechosłowacji Vaš miał zostać osądzony za swoje czyny, lecz po wielu latach sądowych przepychanek uznano, że jego zbrodnie uległy przedawnieniu. Gdy decyzja ta została ogłoszona, generał Miroslav Kácha i pułkownik Pravomil Raichl zaplanowali zamach na Vaša. Od realizacji powziętego zamiaru trzeba było jednak odstąpić, ponieważ w dniu, w którym miało dojść do zamachu, Raichl zmarł na zawał serca.
Wydarzenia z lutego 2002 roku zainspirowały twórców filmu Staříci (Starcy, 2019), a fikcyjny przebieg nieudanego zamachu został nam przedstawiony na pierwszych stronach powieści Petra Stančíka Prawomił albo Niedawne przedawnienie i stał się kołem zamachowym retrospektywnej fabuły ujętej w formie dziennika głównego bohatera. Autor Bezrożca nie napisał jednak typowej biografii czy książki reporterskiej, a raczej coś w rodzaju patriotycznej powieści awanturniczej. Podkoloryzowana (czy wręcz zmyślona) historia Prawomiła przywodzi na myśl pastisz konwencji szpiegowsko-wojennej i środkowoeuropejski „realizm magiczny”. Równocześnie losy protagonisty pełnią funkcję soczewki, w której odbijają się najważniejsze wydarzenia z historii Czechosłowacji.
Nie oznacza to bynajmniej, że Prawomił… to kolejna wariacja na temat środkowoeuropejskiego everymana, wrzuconego w bezlitosne tryby historii i pozostawionego na pastwę geopolitycznych kataklizmów. Niektórzy czescy krytycy i czytelnicy porównywali postać Prawomiła do Forresta Gumpa lub Szwejka, lecz są to dość karkołomne analogie. Prawomił, podobnie jak poławiacz krewetek z Alabamy, spotyka na swojej drodze różne postaci historyczne, ale jego perypetie nie są dziełem przypadku czy zabawnych zbiegów okoliczności. Z kolei Losy dobrego żołnierza Szwejka czasu wojny światowej pod płaszczykiem wojennej komedii skrywają groteskową antywojenną satyrę o pogłębionym wymiarze psychologicznym. W Niedawnym przedawnieniu mamy natomiast do czynienia z bohaterem, który odebrał patriotyczne, propaństwowe wychowanie, wykazuje inicjatywę, wierzy w sprawczość swoich działań i w uniwersalne zasady, które podtrzymują jego kręgosłup moralny. Nie jest w stanie całkowicie ujarzmić i zajeździć kobyły historii, ale stara się to robić bez względu na okoliczności, nawet jeśli te próby i szarże niekiedy są donkiszotowskie czy skazane na porażkę.
Podczas lektury dziennika Prawomiła (a część ta zajmuje niemal całą objętość publikacji Stančíka) wielokrotnie odczuwałem pokusę doszukiwania się w opowieści śladów konfabulacji, ironii, blagi. Czekałem na jakąś fabularną woltę, zmianę perspektywy czasowej lub narracyjnej, lecz nic takiego się nie wydarzyło. W swoich poprzednich książkach, Młynie do mumii i Bezrożcu, Stančík dużo śmielej korzystał z postmodernistycznego arsenału, otwarcie proponując czytelnikom pastisze powieści gatunkowej czy czarny humor. Tutaj również się one pojawiają, choć zdecydowanie rzadziej i w nieco subtelniejszy sposób. Czytelnik ma prawo powątpiewać w wiarygodność dziennika: jak to bowiem możliwe, że Prawomiłowi udało się prowadzić zapiski przez niemal siedem dekad i uchronić je przed zniszczeniem czy zaginięciem nawet w czasie pobytu w sowieckim łagrze i czechosłowackim obozie pracy dla więźniów politycznych? Dlaczego styl dziennika na przestrzeni kilkudziesięciu lat nie uległ zmianie i czternastoletni Prawomił pisał czeszczyzną, której nie powstydziłby się Ota Pavel? Czy przedstawione w diariuszu sytuacje rzeczywiście się wydarzyły, choć nieraz sprawiają wrażenie niedorzecznych? Stančík nierzadko puszcza oko do czytelnika, na przykład w scenach ukazujących antynazistowski ruch oporu, którego członkowie jako kryptonimów używają wyłącznie palindromów.
Pierwszy [paszport – B.S.] wystawiony na obywatela protektoratu o nazwisku Alan Hnala, drugi słowacki na nazwisko Abel Chleba, a trzeci francuski na nazwisko Nimrod d’Ormin. Jak na fałszywe, wyglądały całkiem wiarygodnie. W półmroku i z banknotem w środku mogłyby uchodzić za prawdziwe. Oczywiście, jeżeli ktoś nie zwróci uwagi na nazwiska. „Dlaczego tak uparcie trzymacie się palindromów?” – jęknąłem w rozpaczy. „Każdy celnik się zorientuje, że nikt nie może się tak nazywać”.
Pokusa zwietrzenia konfabulacji i mistyfikacji jest wielka, podobnie jak chęć doszukiwania się w dzienniku Prawomiła obecności „niewiarygodnego narratora”. To, co proponuje czytelnikom Stančík, to raczej konstrukcja niż dekonstrukcja czeskiej historii i narodowych mitów. Zdecydowanie bliżej tej książce do Przygód kanoniera Dolasa Kazimierza Sławińskiego pomieszanych z Innym światem Gustawa Herlinga-Grudzińskiego niż do Morfiny czy Wiecznego Grunwaldu Szczepana Twardocha. Stančík jest także autorem książek dla dzieci, co w pewien sposób odbija się w Niedawnym przedawnieniu: można je bowiem traktować jako swego rodzaju patriotyczną baśń, której bohaterem jest wzorowy czeski patriota-państwowiec. Jego dzieciństwo, spędzone na podpraskiej prowincji, naznaczone jest odwołaniami do czeskiej historii (również czasów legendarnych) i nosi znamiona uromantyzowanej idylli, brutalnie przerwanej przez hitlerowską okupację. W tej baśni zło nie zostaje ostatecznie ukarane, ale patriotyczne „prawo moralne” zwycięża: gdyby Prawomił znał twórczość Władysława Broniewskiego, to zapewne zgodziłby się z frazą, że „są w ojczyźnie rachunki krzywd”, które trzeba wyrównać.
Niedawne przedawnienie jest więc powieścią konserwatywną, i to w dwojakim sensie: pod względem formy (linearnie prowadzony dziennik) i treści (perypetie patriotycznego bohatera mocującego się z siłami środkowoeuropejskiej historii). To właśnie czyni książkę – z perspektywy polskiego czytelnika – ciekawą, ponieważ tworzy pewną przeciwwagę dla typowych rodzimych wyobrażeń na temat czeskiej kultury i historii. Miejscami powieść Stančíka sprawia wrażenie podlanej patosem elegii o czasach dawnej Czechosłowacji, kiedy wszystko było prostsze, piękniejsze i bardziej rycerskie:
Wszyscy się cieszą, że przeżyli okupację, tylko ja jestem smutny. Świat mojego dzieciństwa był piękny, chociaż nie byliśmy bogaci. Tamtą przedwojenną szlachetność, elegancję i idealizm zniszczyła wojna. W atomowym wieku nagle wszystko zrobiło się oszukane, sfałszowane, liche – motory i moralność, polewy i polityka, pociągi i poglądy.
Prawomiła… można odczytywać także jako antytetyczne odniesienie do Tchórzy Josefa Škvoreckiego: naród czeski w trakcie okupacji (a nawet po niej) nie składał się wyłącznie z konformistycznych mieszczańskich piwoszy, ale również z jednostek, które pozostały wierne przedwojennym ideałom i podjęły heroiczną walkę z bronią w ręku.
Książkę tę czyta się szybko i z zaciekawieniem, odbiorca bowiem chce niezwłocznie poznać dalsze losy tytułowego bohatera oraz jego sposoby na ratowanie się z kolejnych opresji. Niemniej powieść autora Bezrożca ma pewne wady, o których należy wspomnieć. Przede wszystkim dziennik Prawomiła odznacza się specyficzną kompozycją: zdecydowana większość jego objętości obejmuje okres międzywojenny i samą wojnę, podczas gdy latom 1945–2002 poświęcono zaledwie kilkadziesiąt stron, co w toku lektury może wywołać pewien czytelniczy zgrzyt. Odniosłem także wrażenie, że Stančík ma kłopoty z utrzymaniem odpowiedniego tonu swojej opowieści. Widać to zwłaszcza w połowie książki, we fragmentach poświęconych wstąpieniu Prawomiła do ruchu oporu, gdy losy bohatera zostają ujęte w formę wspomnianego pastiszu powieści szpiegowsko-wojennej, by następnie – po opisie wtrącenia mężczyzny do łagru i po ukazaniu powrotu do powojennej Czechosłowacji – przybrać kompletnie inny, poważniejszy ton (choć i wówczas autor pozwala sobie na humorystyczne wstawki, takie jak na przykład motyw smarowania sowieckich czołgów smalcem, aby odbijały się od nich niemieckie pociski). Nie każdemu przypadnie do gustu to, jak Stančík wprowadza na scenę postaci kobiece: gdy tylko się one pojawiają, niemal od razu zostają kochankami głównego bohatera, by następnie zginąć w drastyczny sposób (ten schemat powtarza się w całej książce bodaj trzykrotnie). Last but not least, lektura Prawomiła… może okazać się wyzwaniem dla czytelnika, który nie zna dobrze czechosłowackiej historii: na kartach dziennika pojawia się mnóstwo postaci historycznych, odniesień do czechosłowackich realiów, wszelkiego rodzaju kontekstów. Przeciętny Polak raczej nie wie, kim był „Król Szumawy”, i nie domyśli się, że Rudolf Slizký to nawiązanie do prawdziwej osoby – do komunistycznego aparatczyka Rudolfa Slánskiego.

Zgodnie z polskim stereotypowym ujęciem Czesi są społeczeństwem, które nie przeżywa dogłębnie swojej historii, nie rozpamiętuje narodowych traum (lub wręcz takich w swojej historii nie ma) i patrzy na własne dzieje z pewnym dystansem czy też pragmatyzmem. Właśnie dlatego książka Petra Stančíka stanowi ciekawy wgląd w mało znane polskiemu odbiorcy czeskie podejście do historii. Właściwie jest ona pod wieloma względami bardzo podobna do mainstreamu polskiej polityki historycznej: antynazistowska, antykomunistyczna, podkreślająca wagę oporu i narodowego cierpienia.
Wspomniane przeze mnie mistyfikacja, ironia czy humor są oczywiście silnie obecne w czeskiej kulturze literackiej jako swoista strategia radzenia sobie z ciężarem historycznych katastrof. Można wręcz powiedzieć, że czeskie odrodzenie narodowe i kultura literacka zostały ufundowane na mistyfikacji: „odkryte” na początku XIX wieku rękopisy królowodworski i zielonogórski, dotyczące najstarszych dziejów Czech, w rzeczywistości okazały się fałszerstwem autorstwa językoznawcy Václava Hanki i pisarza Josefa Lindy.
Różnic między czeskim a polskim podejściem do kultury jest mnóstwo, przy czym najważniejszą i największą z nich jest bodaj słaba obecność paradygmatu romantycznego w czeskiej literaturze i sztuce, co w XX wieku poskutkowało z kolei o wiele silniejszą obecnością surrealizmu i postmodernizmu w tekstach kultury naszych południowych sąsiadów. Nie oznacza to bynajmniej, że Czesi nie przeżywają swojej historii i nie czczą bohaterów narodowych. Dość powiedzieć, że podczas rocznicy tak zwanej Heydrichiády, czyli zamachu czechosłowackich spadochroniarzy na Reinharda Heydricha i będących tego konsekwencją okupacyjnych represji, czeskie media publiczne i instytucje państwowe przygotowują uroczyste obchody, które porównać można z obchodami rocznicy wybuchu powstania warszawskiego.
W ostatnich latach możemy zaobserwować pewne zmiany w czeskiej polityce historycznej, która coraz częściej podkreśla konieczność rozliczenia się z komunistyczną przeszłością. W Polsce utrwalił się stereotyp Czechów, którzy lepiej niż Polacy poradzili sobie z dekomunizacją. Pogląd ten można uznać za uzasadniony do pewnego stopnia – w odniesieniu do policji i tajnych służb jest słuszny, ale w takich kwestiach, jak symbole, polityka czy podejście do historii, niekoniecznie oddaje faktyczny stan rzeczy. Po eksplozji w składzie amunicji we Vrběticach w 2014 roku, za którą stał rosyjski wywiad, a zwłaszcza po agresji Rosji na Ukrainę, nastroje antyrosyjskie i antykomunistyczne w Czechach stały się niezwykle powszechne. Znajduje to odzwierciedlenie również w kulturze: wystarczy wspomnieć takie filmy, jak Milada (2017), poświęcony zamordowanej w stalinowskim procesie pokazowym Miladzie Horákovej, czy Bratři (Bracia, 2023), opowiadający o oddziale braci Mašínów, którzy w powojennej Czechosłowacji przewodzili antykomunistycznej grupie zbrojnej.
Prawomił albo Niedawne przedawnienie poniekąd wpisuje się w ów szerszy trend w pojmowaniu najnowszej czeskiej historii. Dlatego – podkreślę to ponownie – może być dla polskiego czytelnika tak interesującą i nietypową lekturą: rozbija bowiem powszechne stereotypowe myślenie o Czechach jako narodzie oportunistów, uciekających przed historią i patosem. W oryginalnym brzmieniu tytułowe przedawnienie jest ohlušující, czyli „ogłuszające”. Jak zapisuje w dzienniku główny bohater, „[t]o przedawnienie jest tak ogłuszające, że woła o pomstę do nieba i dudni nawet po drugiej stronie kuli ziemskiej”. Czyż nie ma bardziej romantycznego, idealistycznego credo niż owo słynne „nie masz zbrodni bez kary”?