Wciąż płacę składki na izbę weterynaryjną

Kata­rzy­na Kachel: Co pan odpo­wia­da, kie­dy pyta­ją, jaki zawód pan wyko­nu­je? 

Radek Rak: Autor ksią­żek, bo sło­wo „pisarz” zawsze wyda­wa­ło mi się pre­ten­sjo­nal­ne i tro­chę na wyrost. Leka­rzem wete­ry­na­rii jestem nadal i choć nie pra­cu­ję zawo­do­wo od trzech lat, wciąż pła­cę mie­sięcz­ne skład­ki na swo­ją izbę. Nikt mi nie ode­brał pra­wa do wyko­ny­wa­nia zawo­du, a ja w mia­rę swo­ich moż­li­wo­ści sta­ram się utrzy­mać z nim kon­takt. 

Dla­cze­go? 

Było­by bar­dzo nie­roz­sąd­ne, gdy­bym tam­to rze­mio­sło porzu­cił na rzecz pisa­nia, mimo że to wła­śnie pisa­nie na dzień dzi­siej­szy jest roz­sąd­niej­szym warian­tem. 

Roz­sąd­niej­szym? 

Bar­dziej opła­cal­nym. 

Z tego, co wiem, wete­ry­na­ria nie była dla pana zawo­dem nie­wy­god­nym, raczej pasją. 

Gdy­by była nie­wy­god­na, szu­kał­bym innej pra­cy, a wyko­ny­wa­łem ją z zain­te­re­so­wa­niem i zaan­ga­żo­wa­niem. Zawsze mi się wyda­wa­ło, że w świe­cie, któ­re­go nie moż­na być pew­nym, wete­ry­narz jest zawo­dem w mia­rę sta­bil­nym. Nadal tak myślę. Pisa­nie jak na razie też jest zawo­dem sta­bil­nym, mimo że wid­mo AI maja­czy na hory­zon­cie. Jako czy­tel­nik fan­ta­sty­ki nie powi­nie­nem się w temu ogó­le dzi­wić. Jacek Dukaj w książ­ce Po piśmie pisał o więk­szo­ści zja­wisk, któ­rych zaczy­na­my doświad­czać. 

2020 rok wyda­je się prze­ło­mem w pana życiu jako auto­ra. Został pan lau­re­atem Nagro­dy Lite­rac­kiej „Nike” i Nagro­dy im. Janu­sza A. Zaj­dla. Jak wyglą­da­ło wte­dy pana życie zawo­do­we? 

Wte­dy wyko­ny­wa­łem jesz­cze oba zawo­dy i dopó­ki nie mia­łem dzie­ci, dawa­łem radę łączyć te zaję­cia. Była to tro­chę żon­gler­ka. W tym okre­sie w wie­lu rze­czach zwią­za­nych z pisa­niem, takich jak na przy­kład spo­tka­nia autor­skie, nie bra­łem udzia­łu, uczest­ni­czy­łem tyl­ko w nie­licz­nych. Wete­ry­na­ria to zazdro­sna pani; w każ­dym momen­cie moż­na dostać pil­ny tele­fon o koniecz­nym i natych­mia­sto­wym zabie­gu albo wypad­ku – i trze­ba jechać. Dziś mogę sobie pozwo­lić, by nie być w domu jedy­nie dwa, trzy dni w tygo­dniu. Pisa­nie jed­nak od same­go począt­ku trak­to­wa­łem jako źró­dło zarob­ku. Zaczą­łem na stu­diach, kie­dy zacho­ro­wa­łem i potrze­bo­wa­łem pie­nię­dzy na utrzy­ma­nie. Na trze­cim roku posta­no­wi­łem pisać opo­wia­da­nia i star­to­wać w kon­kur­sach. Uzna­łem, że sko­ro jestem w sta­nie popro­wa­dzić przy­go­dę RPG [Role-Play­ing Game – K.K.] tak, by moi gra­cze byli zado­wo­le­ni, to dla­cze­go nie spró­bo­wać cze­goś napi­sać. Oka­za­ło się, że kon­kur­sy sta­ły się solid­nym wspar­ciem stu­denc­kie­go budże­tu. Stąd moje zało­że­nie, że pisa­nie jest pra­cą, i to prze­ko­na­nie do dziś mi towa­rzy­szy. Od same­go począt­ku bar­dzo uważ­nie czy­ta­łem umo­wy i je rene­go­cjo­wa­łem, na począt­ku nawet tro­chę hob­by­stycz­nie, potem z przy­zwy­cza­je­nia. I to jed­na z rze­czy, o któ­rych mówię na róż­nych pro­wa­dzo­nych prze­ze mnie warsz­ta­tach lite­rac­kich. To, cze­go abso­lut­nie nie zale­cam, a cze­go sam jestem przy­kła­dem, to sie­dze­nie ze swo­im pisa­niem pod kamie­niem i cze­ka­nie na pro­po­zy­cje. Nie wysy­ła­łem tek­stów do wydaw­nictw. Swo­ją powieść napi­sa­łem dopie­ro, kie­dy ode­zwał się do mnie wydaw­ca, któ­ry wcze­śniej prze­czy­tał moje opo­wia­da­nia. Jak zwy­kle zro­bi­łem wszyst­ko odwrot­nie, ale mimo to się uda­ło, choć wyłącz­nie dla­te­go, że mia­łem nie­sa­mo­wi­te szczę­ście. 

Cze­go jesz­cze pan nie robi? 

Wie­lu rze­czy. Nie pro­wa­dzę aktyw­nie mediów spo­łecz­no­ścio­wych. Wiem, że są twór­cy, któ­rzy sie­dzą na Insta­gra­mie, pisząc non stop. Gdy­by to wszyst­ko umiesz­cza­li w książ­ce, co roku wyda­wa­li­by gru­bą powieść na tysiąc stron. Nie wiem, czy tak nie było­by lepiej. Zasta­na­wiam się cza­sem, czy ci ludzie, któ­rzy wcho­dzą w dys­ku­sję na Face­bo­oku, kupu­ją potem książ­kę twór­cy i czy to się prze­kła­da na wymier­ną korzyść. Śred­nio co roku piszę jeden post i uwa­żam, że wystar­czy. Inna rzecz, któ­rą zro­bi­łem, a któ­rej robić nie nale­ży: zaufa­łem bez zastrze­żeń swo­je­mu wydaw­cy i ufam do dziś. Nie mam potrze­by, by mu patrzeć na ręce, i wiem, że cokol­wiek zro­bi Power­graph, gdzie uka­za­ła się więk­szość moich ksią­żek, jest dobre dla mnie. W tym też nie ma żad­nej mojej zasłu­gi, jest nie­za­słu­żo­ny łut szczę­ścia. 

Rene­go­cjo­wał pan jed­nak umo­wy, czy­li na samym począt­ku wło­żył pan ener­gię w to, by póź­niej zbie­rać owo­ce swej pra­cy. Skąd pan czer­pał wie­dzę? 

Nie korzy­sta­łem z pomo­cy praw­ni­ków. Na począt­ku sto­so­wa­łem meto­dę prób i błę­dów, a kie­dy jakiś zapis mi się nie podo­bał, jak absur­dal­na kara umow­na w wyso­ko­ści stu tysię­cy zło­tych, pyta­łem, czy może­my to usu­nąć. Zwy­kle odpo­wiedź była pozy­tyw­na. Pyta­łem też, czy mogę mieć na przy­kład więk­szy pro­cent od sprze­da­nych egzem­pla­rzy. Uzna­wa­łem, że naj­wy­żej usły­szę „nie”, bo prze­cież się nie obra­żą. Z Power­gra­phem nigdy nie nego­cjo­wa­łem, warun­ki zawsze były god­ne. Ale kwe­stie spo­tkań autor­skich, opo­wia­dań w anto­lo­giach czy innych rze­czy – już tak. Naj­wy­żej ktoś się nie zgo­dził, nie obra­ża­łem się na to. 

Roz­mo­wy o pie­nią­dzach są trud­ne? 

Mam wra­że­nie, że wsty­dzi­my się rozmawiać o pie­nią­dzach, że mamy jakąś blo­ka­dę. Kie­dy mło­dy twór­ca czy twór­czy­ni dosta­ją umo­wę na pierw­szą książ­kę, towa­rzy­szy temu taki entu­zjazm, że nawet nie patrzą, jaki cyro­graf pod­pi­su­ją. Mia­łem ogrom­ne szczę­ście, bo nikt nie pró­bo­wał mnie oszu­kać, ale czę­sto, kie­dy mło­dzi auto­rzy bądź oso­by, któ­rym towa­rzy­szę od począt­ku ich pisa­nia, poka­zu­ją mi swo­je umo­wy, widzę absur­dal­ne rze­czy. Na przy­kład zapis, że wszel­kie decy­zje zwią­za­ne z adap­ta­cją są po stro­nie wydaw­cy albo że umo­wa jest na czas nie­okre­ślo­ny. Nie zawar­łem nigdy umo­wy na czas nie­okre­ślo­ny. 

Roz­sąd­ne podej­ście do umo­wy to pod­sta­wa, chy­ba że ktoś ma tyle pie­nię­dzy, że nie musi się tym przej­mo­wać. A ja zawsze przej­mo­wa­łem się tym, ile mam pie­nię­dzy. W ban­ku i sie­ciach komór­ko­wych jestem tym strasz­nym i męczą­cym klien­tem, któ­ry dokład­nie wszyst­ko czy­ta, zada­jąc set­ki pytań. Nie pod­pi­su­ję nicze­go, cze­go nie rozu­miem albo co wzbu­dza moje wąt­pli­wo­ści. To jest pew­nie ten moment, w któ­rym współ­pra­ca ze mną jest trud­na. Potem jest już tyl­ko lepiej. 

Na czym pan jesz­cze zara­bia? 

Cza­sem na blur­bach. Przy­znam, że rzad­ko wcho­dzę do inter­ne­tu, ale ostat­nio przy oka­zji spraw­dza­nia innej spra­wy tra­fi­łem na burzę w świat­ku pisar­skim zwią­za­ną z wyna­gro­dze­niem za blur­by. Dla­cze­go u nas autor bie­rze za nie pie­nią­dze, a na Zacho­dzie pisze za dar­mo? Nie napi­sa­łem blur­bów wie­le, przy­naj­mniej nie tyle, by powie­dzieć, że z zawo­du jestem blur­bo­pi­sem. Ze wszyst­kich jestem zado­wo­lo­ny, każ­dy jest inny i gdy­by pła­ci­li mi za nie wię­cej, może bym takim blur­bo­pi­sem został. Żad­na książ­ka, któ­rą opi­sy­wa­łem, nie była zła, a nie­któ­re, jak Polo­wa­nie na małe­go szczu­pa­ka Juha­nie­go Kari­li, dały mi mnó­stwo rado­ści. Pew­nie bym o niej nie wie­dział, gdy­by nie ta pro­po­zy­cja. Odmó­wi­łem raz, kie­dy uzna­łem, że się z książ­ką nie polu­bię i moje pisa­nie było­by nie­szcze­re. Po jakimś cza­sie wydaw­nic­two ode­zwa­ło się zno­wu z pro­po­zy­cją współ­pra­cy przy innej książce. Nie jest więc tak, że kie­dy odma­wia­my, ktoś się obra­ża i nie wra­ca. Pisa­nie blur­ba to moja pra­ca, wyma­ga­ła moje­go cza­su, prze­czy­ta­nia książ­ki, któ­rej prze­waż­nie nie mia­łem zamia­ru prze­czy­tać, więc wyna­gro­dze­nie jak naj­bar­dziej się nale­ży. Poza tym, jeśli ktoś zaj­mu­je się lite­ra­tu­rą, to ma za sobą tysią­ce prze­czy­ta­nych ksią­żek i wystar­czy mu rzut oka na tekst, by stwier­dzić, czy może uczci­wie napi­sać takie­go blur­ba czy nie. Jeśli tak, to wte­dy przy­cho­dzi czas na dokład­ne zapo­zna­nie się z książ­ką. 

Co pan sądzi o dys­ku­sji wokół zarob­ków auto­rów i o spra­wie Chło­pek? Bie­rze pan udział w deba­cie czy obser­wu­je jej prze­bieg z boku? 

Docie­ra­ją do mnie zale­d­wie strzęp­ki. Usły­sza­łem na przy­kład, że autor­ka Chło­pek zaro­bi­ła na książ­ce dzie­więć­set tysię­cy zło­tych. Nie wiem, w jaki spo­sób ktoś to wyli­czył; czy to zaro­bek od począt­ku uka­za­nia się książ­ki, za ostat­ni rok czy pół roku? Jeśli książ­ka sprze­da­ła się w pół­mi­lio­no­wym nakła­dzie, a autor­ka zaro­bi­ła dzie­więć­set tysię­cy zło­tych, to wycho­dzi na to, że dosta­ła mniej niż dwa zło­te za egzem­plarz. Jeśli tak jest, to coś ewi­dent­nie poszło nie tak, a warun­ki zapew­ne wyma­ga­ją rene­go­cjo­wa­nia. Pamię­tam, jak rok temu w inter­ne­cie jed­no z wydaw­nictw, publi­ku­ją­ce zresz­tą bar­dzo dobre książ­ki, chwa­li­ło się, że ma świet­ne warun­ki, a autor, autor­ka dosta­je wyna­gro­dze­nie od ceny okład­ko­wej, a nie od sprze­da­ży. To było pięć pro­cent ceny okład­ko­wej. Czy oni myślą, że twór­ca nie jest w sta­nie wziąć sobie kal­ku­la­to­ra albo kart­ki i poli­czyć? Prze­cież pięć pro­cent ceny okład­ko­wej to jest czę­sto mniej niż dwa­na­ście pro­cent od ceny sprze­da­ży  nawet jeśli czy­tel­nik kupi książ­kę z trzy­dzie­sto­pro­cen­to­wą obniż­ką w dys­kon­cie inter­ne­to­wym, i tak autor zaro­bi wię­cej, niż gdy­by miał pięć pro­cent ceny okład­ko­wej. Pięć pro­cent to są warun­ki uwła­cza­ją­ce, a już żeby się tym chwa­lić, trze­ba upaść na gło­wę. 

Na co trze­ba było­by zwró­cić uwa­gę przy oka­zji tej dys­ku­sji? 

Więk­szość z tych umów, któ­re pod­pi­su­ję, nie zapew­nia mi żad­ne­go pra­wa do opie­ki zdro­wot­nej, żad­nych skła­dek eme­ry­tal­nych, chy­ba że są to umo­wy-zle­ce­nia. Ktoś może powie­dzieć: idź, załóż dzia­łal­ność gospo­dar­czą. Po dwóch latach zaczy­na­ją się jed­nak praw­dzi­we opła­ty ZUS i zwią­za­ne z ich wyso­ko­ścią scho­dy. Zakła­da­jąc, że twór­ca dosta­je trzy zło­te za książ­kę, musiał­by w mie­sią­cu sprzedać ksią­żek sie­dem­set, żeby móc opła­cić ubez­pie­cze­nie. Sie­dem­set ksią­żek mie­sięcz­nie to jest w roku osiem tysię­cy czte­ry­sta egzem­pla­rzy. Za pol­ski best­sel­ler uwa­ża się książ­kę, któ­ra się sprze­da­ła w dzie­się­ciu tysią­cach egzem­pla­rzy w cią­gu roku. W takim wypad­ku pol­ski autor musiał­by pisać best­sel­ler co roku, by zaro­bić na ZUS. Oczy­wi­ście są tacy, któ­rzy to robią. Jed­nak kie­dy nie jest się twór­cą best­sel­le­rów, nie ma się męża albo żony, któ­rzy mają nor­mal­ną, poży­tecz­ną pra­cę i nie są „nie­ro­ba­mi” pisa­rza­mi, sta­je się to pro­ble­ma­tycz­ne. Wte­dy trze­ba mieć jakąś sta­łą umo­wę, może pisać jakieś felie­to­ny i nego­cjo­wać umo­wę, by pra­co­daw­ca chciał nam wysta­wiać umo­wę-zle­ce­nie. Do tego dobrze mieć co mie­siąc spo­tka­nie autor­skie, któ­re jest rów­nież zle­ce­niem. To doty­czy tak­że innych zawo­dów fre­elan­cer­skich, nie tyl­ko pisa­rzy. 

Co by pomo­gło? 

Zasta­na­wia­łem się, czy nie mógł­bym zostać arty­stą ludo­wym, bo oni są pod nie­któ­ry­mi wzglę­da­mi pre­fe­ren­cyj­nie trak­to­wa­ni. Oka­za­ło się, że jed­nak nie mogę. Ale ubez­pie­cze­nia dla twór­ców to jest ta rzecz, na któ­rej nale­ża­ło­by się sku­pić. Są bowiem dzia­łal­no­ści, któ­re nie mają na celu przy­no­sze­nia docho­dów, takie jak woj­sko­wość czy służ­ba zdro­wia. Są one jed­nak spo­łecz­nie koniecz­ne. Nikt nie powi­nien ocze­ki­wać, że na tym zaro­bi­my. Musi­my się do nich dorzu­cać, bo żyje­my w spo­łe­czeń­stwie i jeste­śmy za sie­bie odpo­wie­dzial­ni. Kul­tu­ra nale­ży do tych dzie­dzin, któ­re są nam potrzeb­ne. Spo­łe­czeń­stwo powin­no mieć świa­do­mość tej potrze­by. Ale i twór­cy muszą pamię­tać, że nie two­rzą wyłącz­nie dla sie­bie czy dla wąskiej bań­ki odbior­ców. Lite­ra­tu­ra ma prze­ka­zy­wać treść, a nie ją ukry­wać. A wyda­je mi się, że jest to spo­rym pro­ble­mem. Jako oso­ba bez wykształ­ce­nia huma­ni­stycz­ne­go, choć oczy­ta­na, mam cza­sem pro­blem ze zro­zu­mie­niem, co wła­ści­wie prze­czy­ta­łem. 

Pamię­ta pan, na co wydał pan pierw­sze zaro­bio­ne na książ­ce pie­nią­dze? 

Kupi­łem odku­rzacz i lodów­kę. Lodów­ka, jako że już leci­wa, stoi u teścio­wej w dom­ku gospo­dar­czym, a odku­rzacz żona kaza­ła mi ostat­nio wyrzu­cić, choć ja uwa­żam, że był cał­kiem dobry. Nie wyrzu­ci­łem go więc, tyl­ko wynio­słem ukrad­kiem do piw­ni­cy, bo pozby­wam się rze­czy wyłącz­nie wte­dy, kie­dy prze­sta­ją dzia­łać i nie da się ich napra­wić. To była pierw­sza poło­wa zalicz­ki, któ­rą otrzy­ma­łem od swo­je­go wydaw­cy. Za dru­gą zro­bi­łem sobie waka­cje, poje­cha­łem sam w Beskid Niski i spę­dzi­łem tam bar­dzo dużo cza­su, prze­my­śla­łem swo­je życie i wró­ci­łem szczę­śliw­szym czło­wie­kiem. 

W 2022 roku zawie­sił pan dzia­łal­ność wete­ry­na­ryj­ną. Z cze­go pan dzi­siaj żyje? 

Dzię­ki moim wspa­nia­łym czy­tel­ni­kom żyję z pisa­nia ksią­żek. Mia­łem ogrom­ną przy­jem­ność pro­wa­dzić kil­ku­krot­nie warsz­ta­ty: na Uni­wer­sy­te­cie Jagiel­loń­skim, Uni­wer­sy­te­cie Gdań­skim i Uni­wer­sytecie Kar­dy­na­ła Ste­fa­na Wyszyń­skie­go. To dodat­ko­we rze­czy. Sta­ram się o sty­pen­dia na napi­sa­nie książ­ki, bo są to pie­nią­dze, któ­re zwy­kle pokry­wa­ją kosz­ty kwe­ren­dy. O tym też się nie mówi, ale jeśli się pisze książ­kę, trze­ba w nią zain­we­sto­wać przed napi­sa­niem pierw­sze­go zda­nia. Zwłasz­cza kie­dy trze­ba poje­chać w róż­ne miej­sca, zaj­rzeć w księ­gi para­fial­ne, zapła­cić co łaska, zdo­być inne potrzeb­ne mate­ria­ły, na któ­re wyda­je się pie­nią­dze. Kie­dy kosz­ty rosną, twór­ca sta­je czę­sto przed dyle­ma­tem, czy wyło­żyć na to swo­je oszczęd­no­ści i napi­sać tak, jak nale­ży, czy nie. Sty­pen­dium zwra­ca więc kosz­ty kwe­ren­dy, któ­ra w moim odczu­ciu pochła­nia prze­waż­nie oko­ło trzy­dzie­stu tysię­cy zło­tych. Ostat­nio po raz pierw­szy wzią­łem udział w płat­nej współ­pra­cy przy pisa­niu recen­zji. Recen­zja była szcze­ra, mówi­ła o uda­nych i nie­uda­nych aspek­tach książ­ki. Ofi­cjal­nie zosta­łem chy­ba influ­en­ce­rem książ­ko­wym, cze­go się nie spo­dzie­wa­łem. Będę się w tym roz­wi­jać. Do tego docho­dzą spo­tka­nia autor­skie, któ­rych warun­ki rene­go­cju­ję, nie boję się tego. Ostat­nio ze zdzi­wie­niem, a nawet prze­ra­że­niem prze­czy­ta­łem wpis Doro­ty Kotas, któ­rej twór­czość znam i uważ­nie śle­dzę od pierw­szej powie­ści, bo to cie­ka­wa pro­za, pisa­na też z zupeł­nie innych per­spek­tyw niż moja. Dowie­dzia­łem się, że za spo­tka­nie autor­skie zapro­po­no­wa­no pisar­ce sto zło­tych. To nie­wia­ry­god­ne, brzmi napraw­dę źle. Albo to było bar­dzo niszo­we spo­tka­nie, albo to jakiś błąd i zabra­kło jed­ne­go zera. 

– pisarz, lekarz weterynarii. Laureat licznych nagród literackich.

więcej →

– filolożka, redaktorka, dziennikarka, autorka tekstów.

więcej →

Powiązane teksty