Ojcowie, duchy i stół

Od śmier­ci Paw­ła Huel­le­go mija­ją led­wie dwa lata. Jego debiu­tanc­ka powieść już za życia auto­ra sta­ła się książ­ką kla­sycz­ną i legen­dar­ną, lecz mimo to łatwo odnieść wra­że­nie, że osta­tecz­nie pozo­sta­li­śmy z niczym, że zupeł­nie nie potrze­ba nam Weise­rów ani Castor­pów. Przy­pusz­czal­nie nie­wie­lu zasko­czy enu­me­ra­cja sko­ja­rzeń przy­le­głych do syl­wet­ki tego pisa­rza: mistrz opo­wie­ści, skłon­ny do for­mal­nych archa­izmów uczeń Tho­ma­sa Man­na oraz Jaro­sła­wa Iwasz­kie­wi­cza, piew­ca małych ojczyzn, zanu­rzo­ny w wie­lo­kul­tu­ro­wej tra­dy­cji eru­dy­ta z kon­cy­lia­cyj­nym uspo­so­bie­niem przy­po­mi­na­ją­cym reto­ry­kę Pau­la Ricœu­ra czy Han­sa-Geo­r­ga Gada­me­ra, dru­gi obok Ste­fa­na Chwi­na pra­wo­daw­ca powo­jen­nej gdań­skiej mito­lo­gii, oso­bo­wość sta­tycz­na.

1.

Paweł Huel­le zawsze jawił mi się jako pewien arche­typ pisa­rza. Jak więc dziś, kie­dy arche­ty­pów już nie ma, jest tyl­ko swe­go rodza­ju melan­cho­lia, przed­sta­wić tę postać? Na któ­rej pla­ży ją przy­ła­pać? A jeśli się ją przy­ła­pie, to co z nią zro­bić? O czym mówi nam Huel­le i czy ist­nie­je szan­sa, żeby te barw­ne opo­wie­ści cze­goś nas nauczy­ły? Po wie­lo­kroć: nie wiem. To wszyst­ko, co zapi­sa­łem powy­żej – te pyta­nia i nie­wia­do­me, pyta­nia rodzą­ce pyta­nia o ich pocho­dze­nie, choć wpraw­dzie po czę­ści słu­żą jako reto­rycz­na pro­te­za, to obra­zu­ją mój para­liż wobec całej sytu­acji; roz­strzy­gnię­cie sygna­li­zo­wa­nych wąt­pli­wo­ści jest zara­zem nie lada wyzwa­niem. Myślę, że war­to się go pod­jąć. Z nie do koń­ca zna­nych mi powo­dów w ramach czy­tel­ni­czo-lite­rac­kie­go fla­ne­ry­zmu chcę pozo­stać na moment przy Huel­lem – zja­wie dale­ce histo­rycz­nej, jak­by z zupeł­nie innej epo­ki. Może im bar­dziej ktoś lub coś popa­da w zapo­mnie­nie, pokry­wa się paty­ną cza­su, im dalej jest poza naszym zasię­giem, tym więk­sze budzi pra­gnie­nia, pro­wo­ku­je tym roz­le­glej­sze per­wer­sje. Żeby zre­ali­zo­wać wspo­mnia­ne przed­się­wzię­cie, nie potrze­bu­ję narzę­dzi wykwa­li­fi­ko­wa­ne­go histo­ry­ka, map cekań­skie­go Lwo­wa ani Wol­ne­go Mia­sta Gdań­ska. W żad­nej mie­rze nie kusi mnie żmud­ne ana­li­zo­wa­nie roz­bu­do­wa­nych, mniej lub bar­dziej szla­chet­nych rodo­wo­dów cesar­skich ofi­ce­rów. Sko­ro już poda­łem w wąt­pli­wość swój pro­fe­sjo­na­lizm, zacznę jesz­cze raz, gra­nicz­nie, brze­giem morza.

2.

Paweł Huel­le w prze­ci­wień­stwie do swo­je­go ojca przy­szedł na świat w Trój­mie­ście. Pocho­dził z rodzi­ny o austriac­kich korze­niach, któ­ra spo­lo­ni­zo­wa­ła się w wyni­ku wojen­nej zawie­ru­chy. Ojciec pisa­rza, Tade­usz, tra­fił do Gdań­ska, mia­sta, któ­re­mu syn poświę­cił póź­niej znacz­ną część swo­jej twór­czo­ści. Ktoś zapy­ta może: i co z tego? Po kolei. W opo­wia­da­niach Stół oraz Win­nicz­ki, kału­że, deszcz wraz z nar­ra­to­rem-dziec­kiem tra­fia­my do głę­bo­kiej PRL, sło­wem: do świa­ta powszech­nej bez­na­dziei. Boha­ter jest świad­kiem domo­wych face­cji i – jak przy­sta­ło na jego wiek – odda­je się nie­prze­wi­dy­wal­nym roz­ryw­kom wyobraź­ni, roz­bu­dza­nej przez bez­brzeż­ną nudę tam­tych cza­sów. Sytu­acja się oży­wia, kie­dy ojciec nar­ra­to­ra (pod wie­lo­ma wzglę­da­mi przy­po­mi­na­ją­cy ojca same­go Huel­le­go) podej­mu­je się reali­za­cji kolej­nych przed­się­wzięć, któ­re mają popra­wić los jego bli­skich. „Byłem samot­ny i szczę­śli­wy. Mój ojciec też był samot­ny, lecz na pew­no nie był w tym szczę­śli­wy” – oto pod­sta­wo­wa róż­ni­ca. Nie ule­gaj­my jed­nak złu­dze­niu, że cho­dzi tu wyłącz­nie o zwy­czaj­ną kon­dy­cję z góry ska­za­ne­go na szczę­ście dziec­ka. „Byli­śmy więc samot­ni, choć każ­dy ina­czej” – dla­cze­go? Otóż wszyst­ko zasa­dza się na pyta­niach doty­czą­cych kwe­stii cią­gło­ści i toż­sa­mo­ści. Mimo że zde­kla­so­wa­ny inży­nier „poko­chał to mia­sto”, naj­więk­szą, a nie­ste­ty rów­nież roz­pacz­li­wą przy­jem­no­ścią męż­czy­zny, okre­śla­ną jako „oso­bli­wa chwi­la”, sta­je się czas spę­dzo­ny przy sto­le na prze­glą­da­niu sta­rych foto­gra­fii. Ten pozor­nie nie­szko­dli­wy zwy­czaj prze­mie­nia się w rytu­ał wspo­mi­na­nia – melan­cho­lij­na pust­ka sta­no­wi tu prze­strzeń otwar­tą dla cudow­nych obra­zów i dźwię­ków: ofen­sy­wy austriac­kiej w Kar­pa­tach Wschod­nich, melo­dii Mar­sza Radetzky’ego, zaopa­trzo­nych w kufle piwa posta­ci dziad­ka Karo­la oraz baro­na von Mol­la. Do tego rodza­ju sean­su spi­ry­ty­stycz­ne­go potrzeb­ny jest okrą­gły stół, ale tutaj losy owe­go mebla są nader nie­oczy­wi­ste. W pro­zie otwie­ra­ją­cej tom Opo­wia­dań na czas prze­pro­wadz­ki stół poja­wia się dwu­krot­nie. W pierw­szej odsło­nie ten odzie­dzi­czo­ny po panu Pola­ske ele­ment wypo­sa­że­nia domu, według mat­ki ska­żo­ny nie­miec­kim pocho­dze­niem, sta­je się powo­dem dość nie­ty­po­we­go pro­ble­mu. Nie spo­sób wyrów­nać mu nóg, więc w rezul­ta­cie cią­głe­go ich przy­ci­na­nia osta­tecz­nie pozo­sta­je sam blat. W dru­giej odsło­nie zaś mebel począt­ko­wo wyda­je się nie do zdo­by­cia. Kie­dy jed­nak rodzi­na wresz­cie wcho­dzi w jego posia­da­nie, odczu­wa spo­ry zawód: stół jest bowiem zupeł­nie nie­do­sto­so­wa­ny do potrzeb domow­ni­ków. By roz­wią­zać ów pro­blem, ojciec posta­na­wia zło­żyć zamó­wie­nie u – zatkaj­cie uszy – pry­wa­cia­rza. W tym celu wybie­ra się wraz z synem za mia­sto, do tajem­ni­cze­go Kaspa­ra. Ale spra­wa nie jest wca­le taka pro­sta. Męż­czyź­ni spę­dza­ją całą noc – moż­na by rzec – po pol­sku: piją alko­hol i biją świ­nię. Czas upły­wa im na roz­mo­wach o już nie­ist­nie­ją­cym świe­cie – sto­larz wspo­mi­na kra­inę swo­je­go dzie­ciń­stwa („mia­sto naj­pięk­niej­sze […], mia­sto kościo­łów i syna­gog, łagod­nych wzgórz i sosno­wych borów ota­cza­ją­cych przed­mie­ścia, mia­sto […], któ­re teraz zna­la­zło się pod bol­sze­wic­ką oku­pa­cją”), opo­wia­da o men­no­ni­tach i drę­czą­cych go kosz­ma­rach sen­nych. Naza­jutrz, po całej serii innych zajść, w któ­rych uczest­ni­czy nar­ra­tor, boha­te­ro­wie wra­ca­ją do Gdań­ska, a po tygo­dniu stół tra­fia do ich miesz­ka­nia.

Może­my więc podej­rze­wać, choć nigdy nie zyska­my cał­ko­wi­tej pew­no­ści, że stół z Win­nicz­ków… to dzie­ło wspo­mnia­ne­go Kaspa­ra. Jeśli rze­czy­wi­ście tak jest, to mebel naj­wy­raź­niej skry­wa w sobie pew­ną pamięć, a raczej sku­pia wokół sie­bie – para­dok­sal­nie, prze­cież został wyko­na­ny ponie­kąd na pocze­ka­niu – tęsk­no­ty oraz nosi zna­mio­na wszel­kich wyko­rze­nień. Stół jest mostem, po któ­rym ojciec swo­bod­nie wędru­je z teraź­niej­szo­ści do cza­su bru­tal­nie odcię­te­go przez woj­nę, a nawet dwie woj­ny. Stół jest zawró­co­nym bie­giem Dunaj­ca, któ­re­go nurt uno­si ojca w prze­szłość. Pod­trzy­mu­je upa­dłe hie­rar­chie: gło­wa rodzi­ny zasia­da przy sto­le i myśli, wspo­mi­na, rachu­je, je obiad przy­rzą­dzo­ny przez mat­kę, tłu­ma­czy domow­ni­kom, na czym świat stoi. Może­my wyobra­zić sobie, przy­wo­łać pier­wot­ne wspo­mnie­nie: ojciec gra, a może jedy­nie pró­bu­je grać w ping-pon­ga z odle­gły­mi histo­rycz­nie zja­wa­mi krew­nych. Nie­mniej rywa­le tak wiel­kie­go for­ma­tu, wokół któ­rych roz­ta­cza się nie­le­d­wie sakral­na aura uwiel­bie­nia, krę­pu­ją jego ruchy. Ojciec wra­ca do rze­czy­wi­sto­ści na ułam­ki sekund, tyl­ko po regu­lar­nie wypa­da­ją­cą z pola gry piłecz­kę. Dziec­ko – prze­by­wa­ją­ce pod sto­łem lub w innym miej­scu w pomiesz­cze­niu, gdzie zaj­mu­je się swo­imi zaba­wa­mi – kątem oka zauwa­ża ułom­ną wymia­nę. Duchy two­rzy po swo­je­mu, z dystan­sem i lek­ko­ścią. Oto zna­na każ­de­mu z nas cien­ka, lecz nie­na­ru­szal­na linia demar­ka­cyj­na chro­nią­ca prze­strzeń doro­słych. Zja­wy przy­cho­dzą z innych stron, syn nie wie nic o ich toż­sa­mo­ści. To spo­tka­nie odby­wa się poza zasa­da­mi gry, w prze­past­nych gęstwi­nach lasu odda­lo­nych od sym­bo­licz­nych limes. W prze­ci­wień­stwie do pogra­nicz­ni­ka rodzin­nych prze­ka­zów mło­dy boha­ter nicze­go nie strze­że, pozo­sta­je mu więc roz­mo­czyć opo­wie­ści w gdań­skiej kału­ży.

Ojców łączy sza­lo­ne i nie­od­par­te pra­gnie­nie powro­tu, ale czy nar­ra­tor-dziec­ko, nar­ra­tor bez doświad­cze­nia przed­woj­nia nosi w sobie tę samą tra­dy­cję i tę samą pamięć? Oczy­wi­ście naj­ła­twiej było­by nam przy­jąć takie zało­że­nie, nie dzi­wi więc dotych­cza­so­wa prak­ty­ka inter­pre­to­wa­nia twór­czo­ści Huel­le­go. Jed­nak, jak prze­ka­zał nam Jacqu­es Der­ri­da, w pro­ce­sie dzie­dzi­cze­nia nie­odzow­ni są nota­riu­sze, papie­ry, pie­czę­cie, bra­ter­skie i sio­strza­ne spo­ry. Nar­ra­tor-syn pamię­ta o pamię­ci ojców, ale to nie zna­czy, że jego głów­nym zada­niem jest zde­po­no­wa­nie, a tym samym zre­du­ko­wa­nie ich sen­ty­men­tów. Sen­ty­men­ty nigdy się nie zasy­mi­lu­ją: „Czas odtąd pły­nął ina­czej i tyl­ko ja wie­dzia­łem dla­cze­go”.

3.

Paweł Huel­le, ina­czej niż jego przod­ko­wie, uro­dził się na gro­bach Wol­ne­go Mia­sta Gdań­ska. I co z tego? Sko­ro ojciec znów prze­pa­da w gąsz­czu sza­lo­nych roz­mów, zawsze z odnie­sie­niem do „kie­dyś”, do prze­szło­ści: do pra­dziad­ka Tade­usza, do pan­cer­ni­ka „Kaiser Max”, do fre­ga­ty „Radetz­ky”… Tym­cza­sem głów­ny boha­ter w kału­ży przed blo­kiem wymy­śla na nowo cudow­ne rej­sy krą­żow­ni­kiem „Spa­la­to”, czy­li wła­śnie to, cze­mu sta­ry odda­je się z wiel­ką namięt­no­ścią. Powra­ca róż­ni­ca mię­dzy „samot­nym” a „samot­nym i szczę­śli­wym”. Prze­paść oddzie­la­ją­ca przod­ków od dziec­ka spra­wia, że może ono stać się spad­ko­bier­cą inne­go rodza­ju. Roz­ziew mię­dzy prze­szło­ścią a teraź­niej­szo­ścią jest koniecz­ny, żeby boha­ter – zamiast budo­wać para­li­żu­ją­cą toż­sa­mość, któ­ra osta­tecz­nie ska­że go na wyob­co­wa­nie – zna­lazł szczę­ście: Nie­tz­sche­ań­skie Ja-Sagen!, moż­li­we do usły­sze­nia we Fre­ie Stadt Dan­zig:

[…] myśla­łem o dziad­ku Karo­lu, któ­ry nie lubił przy­jeż­dżać do nasze­go mia­sta, myśla­łem o moim ojcu, któ­ry z kolei poko­chał to mia­sto, i myśla­łem o sobie, że jestem pomię­dzy nimi jak ktoś na skrzy­żo­wa­niu dróg obok kamien­ne­go dro­go­wska­zu, na któ­rym woda, pia­sek i wiatr zatar­ły daw­no wszyst­kie lite­ry.

Jak pod­trzy­mać ten życio­daj­ny splot? Być może trze­ba roz­ma­czać, zacie­rać imio­na ojców. Imio­na, któ­re upar­cie nie chcą uznać świa­ta. Być może trze­ba przy­jąć swo­je wyko­rze­nie­nie, to zna­czy pozo­stać wier­nym zja­wia­ją­ce­mu się w ruinach ducho­wi dumy Han­zy. Wspól­no­ty han­ze­atyc­kie przo­do­wa­ły w zry­wa­niu z usta­lo­ny­mi, meta­fi­zycz­nie zabez­pie­czo­ny­mi podzia­ła­mi spo­łecz­ny­mi w śre­dnio­wiecz­nej Euro­pie. Ale prze­cież ten duch nie przy­by­wa z odle­głe­go impe­rium austro-węgier­skie­go. Wca­le nie przy­by­wa z prze­szło­ści. Wręcz prze­ciw­nie, prze­kra­cza melan­cho­lię Lucja­na z opo­wia­da­nia Gute Luisa, a tak­że ojca z innych utwo­rów (w pew­nym momen­cie jego życia): wyzna­cza nową, gdań­ską przy­szłość rodzi­ny.

4.

„Trzy razy zmie­ni­łem oby­wa­tel­stwo, dwu­krot­nie język i dwa razy utra­ci­łem stro­ny rodzin­ne. Wszyst­ko to w cho­rym i nader nie­spo­koj­nym ser­cu Euro­py” – tak wła­śnie cze­sko-nie­miec­kie­go pisa­rza Otę Fili­pa „zła­ma­ła, prze­mie­li­ła, po czym wyplu­ła na resz­tę życia skur­wio­na histo­ria, pod­ów­czas we wła­dzy zbrod­nia­rzy Hitle­ra i Sta­li­na”1. W krót­kich pro­zach Huel­le­go brak rów­nie zaja­dłych pas­su­sów, nie­mniej w opo­wie­ściach tych moż­na tra­fić na poja­wia­ją­ce­go się tu i tam ducha dzie­jów, odpo­wie­dzial­ne­go za nie­moż­li­we dzie­dzic­two, ostat­ki dumy Han­zy czy inne miej­sce uro­dze­nia. Szu­ka­jąc wła­śnie tego ter­mi­nu, znaj­dzie­my figu­rę, któ­ra zawsze peł­ni funk­cję meta­fo­ry PRL lub po pro­stu tren­dów oraz płyt­kich aktu­al­no­ści. Jest prze­kleń­stwem eru­dy­ty Lucja­na i wyeman­cy­po­wa­nej Idy, a tak­że sym­bo­lem hege­mo­nii kul­tu­ry popu­lar­nej. Poznaj­cie sto­su­nek nar­ra­to­ra jed­ne­go z opo­wia­dań do scien­ce fic­tion: „[…] w upodo­ba­niach lite­rac­kich jestem nie­po­praw­nym kon­ser­wa­ty­stą szczel­nie impre­gno­wa­nym na ducha cza­su”. Czy aby na pew­no? Gdzie kupić taki impre­gnat? Maska uczo­ne­go, któ­rą zakła­da Huel­le, iry­tu­je; zwłasz­cza wspo­mnia­ny wcze­śniej Lucjan lub mode­lo­wo oczy­ta­ny nar­ra­tor opo­wia­da­nia Cadyk dosko­na­le repre­zen­tu­ją inte­li­genc­ko-ary­sto­kra­tycz­ny upór. Pisarz sta­je w jed­nym sze­re­gu z Mila­nem Kun­de­rą czy Cze­sła­wem Miło­szem, któ­rzy chcie­li stwo­rzyć eks­klu­zyw­ną środ­ko­wo­eu­ro­pej­ską mito­lo­gię opar­tą na wiel­kich tek­stach kul­tu­ry, zapo­mi­na­li jed­nak przy tym, że wła­śnie ten region zawsze będzie, jak wspo­mnia­łem wcze­śniej, „cho­rym i nader nie­spo­koj­nym” here­ty­kiem odsta­ją­cym od zachod­niej tra­dy­cji.

Tym­cza­sem duch tchnie, kędy chce, i w innych tek­stach auto­ra Tali­ty łatwo zauwa­żyć afir­ma­cję tego, co hete­ro­ge­nicz­ne, pod­rzęd­ne, dobrze powie­dzieć – nie­pra­we. Sło­necz­ny dzień (nie mogło­by być ina­czej, ponie­waż tutaj zamiast o duchu dzie­jów mowa o Ruah Elo­him, ale to już osob­na histo­ria) trak­tu­je o obda­rzo­nym nie­zwy­kły­mi umie­jęt­no­ścia­mi wokal­ny­mi Cha­skie­lu. Dla jego gło­su chrze­ści­jan­ki przy­cho­dzą do syna­go­gi, gdzieś obok prze­klę­ty przez rabi­na Baal Szem Tow ini­cju­je pol­ski cha­sy­dyzm, sam Sefar­dyj­czyk zaś po kry­jo­mu jeden raz uda­je się do kościo­ła, żeby zoba­czyć spoj­rze­nie Madon­ny z odno­wio­ne­go obra­zu. Nie będzie­my teraz roz­wa­żać licz­nych mistycz­nych mean­drów, zaga­dek i boga­tych odnie­sień zawar­tych w kil­ku­stro­ni­co­wym tek­ście. Inte­re­su­ją­ce jest zwłasz­cza to, że w tym frag­men­cie (a tak­że w paru innych) to wła­śnie bunt wobec tra­dy­cji, pew­ne­go rodza­ju ludo­wość, nie­pi­śmien­ność, a w każ­dym razie nie­orto­dok­syj­ność – otóż wła­śnie to wszyst­ko zosta­je dowar­to­ścio­wa­ne. W cen­trum zain­te­re­so­wa­nia znaj­du­ją się losy Cha­skie­la, jego zdra­dy, urze­czy­wist­nia­ne przez kon­tak­ty z rebem Besz­tem, oraz wybo­ry. Na cze­le z tym jed­nym: zamiast postę­po­wać zgod­nie z lite­rą boskie­go pra­wa, trze­ba wejść w grzą­ską mate­rię życia.

Może więc to nie eli­ta­ryzm cha­rak­te­ry­zu­je twór­czość Huel­le­go, ale zgo­ła inne pra­gnie­nie. Pierw­sza miłość, Pierw­sze latoWuj Hen­ryk – i tak dalej: wszyst­kie te opo­wia­da­nia są prze­ła­do­wa­ne aurą nie­sa­mo­wi­to­ści, cza­sem eks­ta­tycz­no­ści, kie­dy indziej sza­lo­nej inten­syw­no­ści życia, a ści­ślej mówiąc – wła­ści­wych mu ini­cja­cji. Wbrew licz­nym dekla­ra­cjom wszech­obec­ne sen­ty­men­ty i nostal­gia wyni­ka­ją z fak­tu, że to wła­śnie ów „pierw­szy raz” jest nie­po­wta­rzal­ny, że nie wia­do­mo, czy ponow­nie uda się wejść w świat, zdo­być nowe doświad­cze­nie lub zre­wi­ta­li­zo­wać to, co już zna­ne i prze­wi­dy­wal­ne. Pro­po­no­wa­ne przez nowo powsta­ją­ce ruchy reli­gij­ne prze­mia­ny idei, przy­go­dy dzie­ciń­stwa, mło­dzień­cze pod­glą­dac­two, ide­owy zamęt każ­dych cza­sów – wszyst­ko to skła­da się na wciąż żywot­ną lite­ra­tu­rę.

5.

W grun­cie rze­czy ile­kroć autor odwo­łu­je się do przed­wo­jen­nej histo­rii, nie postu­lu­je restau­ra­cji jakie­goś pseu­do­idyl­licz­ne­go ładu, być może nawet nie tęsk­ni spe­cjal­nie do tam­te­go świa­ta. Kie­dy pod koniec XX i na począt­ku XXI wie­ku duch dzie­jów na krót­ko wypa­ro­wał i pra­wie wszy­scy zosta­li prze­ko­na­ni o koń­cu histo­rii, Huel­le przez cią­głe nawią­zy­wa­nie do wie­lo­kul­tu­ro­wej ceka­nii oraz archi­miesz­czań­skie­go Gdań­ska przy­po­mi­nał, że nawet naj­lep­sze świa­ty są kru­che, a na sku­tek zewnętrz­nych czy wewnętrz­nych przy­czyn pręd­ko obró­cą się w ruinę. Pisarz dowo­dził jed­no­cze­śnie, że w sta­ra­niach o ulep­sze­nie rze­czy­wi­sto­ści, o kształ­to­wa­nie otwar­tych i demo­kra­tycz­nych państw oraz spo­łe­czeństw nigdy nie posta­wi­my ostat­nie­go kro­ku. Teraz może­my przy­znać Huel­le­mu rację: w dobie róż­no­ra­kich kul­tur­kamp­fów wypar­li­śmy, zresz­tą i tak szcząt­ko­wy, etos wie­lo­et­nicz­nych wspól­not. Owład­nię­ci trwo­gą przed demo­na­mi nowych rady­ka­li­zmów, porzu­ci­li­śmy marze­nie auto­ra Śpie­waj ogro­dy. Nie­wie­le więc zosta­ło z jego prze­sła­nia.

Paweł Huel­le – w odróż­nie­niu od swo­je­go ojca – uro­dził się w Gdań­sku. Ilu ludzi dzi­siaj przy­cho­dzi na świat w obcych mia­stach, poza gra­ni­ca­mi swo­ich państw? Ilu jest na to ska­za­nych? Oczy­wi­ście wszyst­kie tego rodza­ju przy­pad­ki może­my zło­żyć na karb ducha dzie­jów, ale to sła­ba wymów­ka.

 

1 O. Filip, Siód­my życio­rys, wstęp A.S. Jago­dziń­ski, tłum. J. Sta­chow­ski, Woło­wiec: Wydaw­nic­two Czar­ne, 2022, s. 19.

– student polonistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim.

więcej →

Fallback Avatar

– prozaik, felietonista, dramatopisarz.

więcej →

Powiązane teksty