Od śmierci Pawła Huellego mijają ledwie dwa lata. Jego debiutancka powieść już za życia autora stała się książką klasyczną i legendarną, lecz mimo to łatwo odnieść wrażenie, że ostatecznie pozostaliśmy z niczym, że zupełnie nie potrzeba nam Weiserów ani Castorpów. Przypuszczalnie niewielu zaskoczy enumeracja skojarzeń przyległych do sylwetki tego pisarza: mistrz opowieści, skłonny do formalnych archaizmów uczeń Thomasa Manna oraz Jarosława Iwaszkiewicza, piewca małych ojczyzn, zanurzony w wielokulturowej tradycji erudyta z koncyliacyjnym usposobieniem przypominającym retorykę Paula Ricœura czy Hansa-Georga Gadamera, drugi obok Stefana Chwina prawodawca powojennej gdańskiej mitologii, osobowość statyczna.
1.
Paweł Huelle zawsze jawił mi się jako pewien archetyp pisarza. Jak więc dziś, kiedy archetypów już nie ma, jest tylko swego rodzaju melancholia, przedstawić tę postać? Na której plaży ją przyłapać? A jeśli się ją przyłapie, to co z nią zrobić? O czym mówi nam Huelle i czy istnieje szansa, żeby te barwne opowieści czegoś nas nauczyły? Po wielokroć: nie wiem. To wszystko, co zapisałem powyżej – te pytania i niewiadome, pytania rodzące pytania o ich pochodzenie, choć wprawdzie po części służą jako retoryczna proteza, to obrazują mój paraliż wobec całej sytuacji; rozstrzygnięcie sygnalizowanych wątpliwości jest zarazem nie lada wyzwaniem. Myślę, że warto się go podjąć. Z nie do końca znanych mi powodów w ramach czytelniczo-literackiego flaneryzmu chcę pozostać na moment przy Huellem – zjawie dalece historycznej, jakby z zupełnie innej epoki. Może im bardziej ktoś lub coś popada w zapomnienie, pokrywa się patyną czasu, im dalej jest poza naszym zasięgiem, tym większe budzi pragnienia, prowokuje tym rozleglejsze perwersje. Żeby zrealizować wspomniane przedsięwzięcie, nie potrzebuję narzędzi wykwalifikowanego historyka, map cekańskiego Lwowa ani Wolnego Miasta Gdańska. W żadnej mierze nie kusi mnie żmudne analizowanie rozbudowanych, mniej lub bardziej szlachetnych rodowodów cesarskich oficerów. Skoro już podałem w wątpliwość swój profesjonalizm, zacznę jeszcze raz, granicznie, brzegiem morza.
2.
Paweł Huelle w przeciwieństwie do swojego ojca przyszedł na świat w Trójmieście. Pochodził z rodziny o austriackich korzeniach, która spolonizowała się w wyniku wojennej zawieruchy. Ojciec pisarza, Tadeusz, trafił do Gdańska, miasta, któremu syn poświęcił później znaczną część swojej twórczości. Ktoś zapyta może: i co z tego? Po kolei. W opowiadaniach Stół oraz Winniczki, kałuże, deszcz wraz z narratorem-dzieckiem trafiamy do głębokiej PRL, słowem: do świata powszechnej beznadziei. Bohater jest świadkiem domowych facecji i – jak przystało na jego wiek – oddaje się nieprzewidywalnym rozrywkom wyobraźni, rozbudzanej przez bezbrzeżną nudę tamtych czasów. Sytuacja się ożywia, kiedy ojciec narratora (pod wieloma względami przypominający ojca samego Huellego) podejmuje się realizacji kolejnych przedsięwzięć, które mają poprawić los jego bliskich. „Byłem samotny i szczęśliwy. Mój ojciec też był samotny, lecz na pewno nie był w tym szczęśliwy” – oto podstawowa różnica. Nie ulegajmy jednak złudzeniu, że chodzi tu wyłącznie o zwyczajną kondycję z góry skazanego na szczęście dziecka. „Byliśmy więc samotni, choć każdy inaczej” – dlaczego? Otóż wszystko zasadza się na pytaniach dotyczących kwestii ciągłości i tożsamości. Mimo że zdeklasowany inżynier „pokochał to miasto”, największą, a niestety również rozpaczliwą przyjemnością mężczyzny, określaną jako „osobliwa chwila”, staje się czas spędzony przy stole na przeglądaniu starych fotografii. Ten pozornie nieszkodliwy zwyczaj przemienia się w rytuał wspominania – melancholijna pustka stanowi tu przestrzeń otwartą dla cudownych obrazów i dźwięków: ofensywy austriackiej w Karpatach Wschodnich, melodii Marsza Radetzky’ego, zaopatrzonych w kufle piwa postaci dziadka Karola oraz barona von Molla. Do tego rodzaju seansu spirytystycznego potrzebny jest okrągły stół, ale tutaj losy owego mebla są nader nieoczywiste. W prozie otwierającej tom Opowiadań na czas przeprowadzki stół pojawia się dwukrotnie. W pierwszej odsłonie ten odziedziczony po panu Polaske element wyposażenia domu, według matki skażony niemieckim pochodzeniem, staje się powodem dość nietypowego problemu. Nie sposób wyrównać mu nóg, więc w rezultacie ciągłego ich przycinania ostatecznie pozostaje sam blat. W drugiej odsłonie zaś mebel początkowo wydaje się nie do zdobycia. Kiedy jednak rodzina wreszcie wchodzi w jego posiadanie, odczuwa spory zawód: stół jest bowiem zupełnie niedostosowany do potrzeb domowników. By rozwiązać ów problem, ojciec postanawia złożyć zamówienie u – zatkajcie uszy – prywaciarza. W tym celu wybiera się wraz z synem za miasto, do tajemniczego Kaspara. Ale sprawa nie jest wcale taka prosta. Mężczyźni spędzają całą noc – można by rzec – po polsku: piją alkohol i biją świnię. Czas upływa im na rozmowach o już nieistniejącym świecie – stolarz wspomina krainę swojego dzieciństwa („miasto najpiękniejsze […], miasto kościołów i synagog, łagodnych wzgórz i sosnowych borów otaczających przedmieścia, miasto […], które teraz znalazło się pod bolszewicką okupacją”), opowiada o mennonitach i dręczących go koszmarach sennych. Nazajutrz, po całej serii innych zajść, w których uczestniczy narrator, bohaterowie wracają do Gdańska, a po tygodniu stół trafia do ich mieszkania.
Możemy więc podejrzewać, choć nigdy nie zyskamy całkowitej pewności, że stół z Winniczków… to dzieło wspomnianego Kaspara. Jeśli rzeczywiście tak jest, to mebel najwyraźniej skrywa w sobie pewną pamięć, a raczej skupia wokół siebie – paradoksalnie, przecież został wykonany poniekąd na poczekaniu – tęsknoty oraz nosi znamiona wszelkich wykorzenień. Stół jest mostem, po którym ojciec swobodnie wędruje z teraźniejszości do czasu brutalnie odciętego przez wojnę, a nawet dwie wojny. Stół jest zawróconym biegiem Dunajca, którego nurt unosi ojca w przeszłość. Podtrzymuje upadłe hierarchie: głowa rodziny zasiada przy stole i myśli, wspomina, rachuje, je obiad przyrządzony przez matkę, tłumaczy domownikom, na czym świat stoi. Możemy wyobrazić sobie, przywołać pierwotne wspomnienie: ojciec gra, a może jedynie próbuje grać w ping-ponga z odległymi historycznie zjawami krewnych. Niemniej rywale tak wielkiego formatu, wokół których roztacza się nieledwie sakralna aura uwielbienia, krępują jego ruchy. Ojciec wraca do rzeczywistości na ułamki sekund, tylko po regularnie wypadającą z pola gry piłeczkę. Dziecko – przebywające pod stołem lub w innym miejscu w pomieszczeniu, gdzie zajmuje się swoimi zabawami – kątem oka zauważa ułomną wymianę. Duchy tworzy po swojemu, z dystansem i lekkością. Oto znana każdemu z nas cienka, lecz nienaruszalna linia demarkacyjna chroniąca przestrzeń dorosłych. Zjawy przychodzą z innych stron, syn nie wie nic o ich tożsamości. To spotkanie odbywa się poza zasadami gry, w przepastnych gęstwinach lasu oddalonych od symbolicznych limes. W przeciwieństwie do pogranicznika rodzinnych przekazów młody bohater niczego nie strzeże, pozostaje mu więc rozmoczyć opowieści w gdańskiej kałuży.
Ojców łączy szalone i nieodparte pragnienie powrotu, ale czy narrator-dziecko, narrator bez doświadczenia przedwojnia nosi w sobie tę samą tradycję i tę samą pamięć? Oczywiście najłatwiej byłoby nam przyjąć takie założenie, nie dziwi więc dotychczasowa praktyka interpretowania twórczości Huellego. Jednak, jak przekazał nam Jacques Derrida, w procesie dziedziczenia nieodzowni są notariusze, papiery, pieczęcie, braterskie i siostrzane spory. Narrator-syn pamięta o pamięci ojców, ale to nie znaczy, że jego głównym zadaniem jest zdeponowanie, a tym samym zredukowanie ich sentymentów. Sentymenty nigdy się nie zasymilują: „Czas odtąd płynął inaczej i tylko ja wiedziałem dlaczego”.
3.
Paweł Huelle, inaczej niż jego przodkowie, urodził się na grobach Wolnego Miasta Gdańska. I co z tego? Skoro ojciec znów przepada w gąszczu szalonych rozmów, zawsze z odniesieniem do „kiedyś”, do przeszłości: do pradziadka Tadeusza, do pancernika „Kaiser Max”, do fregaty „Radetzky”… Tymczasem główny bohater w kałuży przed blokiem wymyśla na nowo cudowne rejsy krążownikiem „Spalato”, czyli właśnie to, czemu stary oddaje się z wielką namiętnością. Powraca różnica między „samotnym” a „samotnym i szczęśliwym”. Przepaść oddzielająca przodków od dziecka sprawia, że może ono stać się spadkobiercą innego rodzaju. Rozziew między przeszłością a teraźniejszością jest konieczny, żeby bohater – zamiast budować paraliżującą tożsamość, która ostatecznie skaże go na wyobcowanie – znalazł szczęście: Nietzscheańskie Ja-Sagen!, możliwe do usłyszenia we Freie Stadt Danzig:
[…] myślałem o dziadku Karolu, który nie lubił przyjeżdżać do naszego miasta, myślałem o moim ojcu, który z kolei pokochał to miasto, i myślałem o sobie, że jestem pomiędzy nimi jak ktoś na skrzyżowaniu dróg obok kamiennego drogowskazu, na którym woda, piasek i wiatr zatarły dawno wszystkie litery.
Jak podtrzymać ten życiodajny splot? Być może trzeba rozmaczać, zacierać imiona ojców. Imiona, które uparcie nie chcą uznać świata. Być może trzeba przyjąć swoje wykorzenienie, to znaczy pozostać wiernym zjawiającemu się w ruinach duchowi dumy Hanzy. Wspólnoty hanzeatyckie przodowały w zrywaniu z ustalonymi, metafizycznie zabezpieczonymi podziałami społecznymi w średniowiecznej Europie. Ale przecież ten duch nie przybywa z odległego imperium austro-węgierskiego. Wcale nie przybywa z przeszłości. Wręcz przeciwnie, przekracza melancholię Lucjana z opowiadania Gute Luisa, a także ojca z innych utworów (w pewnym momencie jego życia): wyznacza nową, gdańską przyszłość rodziny.
4.
„Trzy razy zmieniłem obywatelstwo, dwukrotnie język i dwa razy utraciłem strony rodzinne. Wszystko to w chorym i nader niespokojnym sercu Europy” – tak właśnie czesko-niemieckiego pisarza Otę Filipa „złamała, przemieliła, po czym wypluła na resztę życia skurwiona historia, podówczas we władzy zbrodniarzy Hitlera i Stalina”1. W krótkich prozach Huellego brak równie zajadłych passusów, niemniej w opowieściach tych można trafić na pojawiającego się tu i tam ducha dziejów, odpowiedzialnego za niemożliwe dziedzictwo, ostatki dumy Hanzy czy inne miejsce urodzenia. Szukając właśnie tego terminu, znajdziemy figurę, która zawsze pełni funkcję metafory PRL lub po prostu trendów oraz płytkich aktualności. Jest przekleństwem erudyty Lucjana i wyemancypowanej Idy, a także symbolem hegemonii kultury popularnej. Poznajcie stosunek narratora jednego z opowiadań do science fiction: „[…] w upodobaniach literackich jestem niepoprawnym konserwatystą szczelnie impregnowanym na ducha czasu”. Czy aby na pewno? Gdzie kupić taki impregnat? Maska uczonego, którą zakłada Huelle, irytuje; zwłaszcza wspomniany wcześniej Lucjan lub modelowo oczytany narrator opowiadania Cadyk doskonale reprezentują inteligencko-arystokratyczny upór. Pisarz staje w jednym szeregu z Milanem Kunderą czy Czesławem Miłoszem, którzy chcieli stworzyć ekskluzywną środkowoeuropejską mitologię opartą na wielkich tekstach kultury, zapominali jednak przy tym, że właśnie ten region zawsze będzie, jak wspomniałem wcześniej, „chorym i nader niespokojnym” heretykiem odstającym od zachodniej tradycji.
Tymczasem duch tchnie, kędy chce, i w innych tekstach autora Tality łatwo zauważyć afirmację tego, co heterogeniczne, podrzędne, dobrze powiedzieć – nieprawe. Słoneczny dzień (nie mogłoby być inaczej, ponieważ tutaj zamiast o duchu dziejów mowa o Ruah Elohim, ale to już osobna historia) traktuje o obdarzonym niezwykłymi umiejętnościami wokalnymi Chaskielu. Dla jego głosu chrześcijanki przychodzą do synagogi, gdzieś obok przeklęty przez rabina Baal Szem Tow inicjuje polski chasydyzm, sam Sefardyjczyk zaś po kryjomu jeden raz udaje się do kościoła, żeby zobaczyć spojrzenie Madonny z odnowionego obrazu. Nie będziemy teraz rozważać licznych mistycznych meandrów, zagadek i bogatych odniesień zawartych w kilkustronicowym tekście. Interesujące jest zwłaszcza to, że w tym fragmencie (a także w paru innych) to właśnie bunt wobec tradycji, pewnego rodzaju ludowość, niepiśmienność, a w każdym razie nieortodoksyjność – otóż właśnie to wszystko zostaje dowartościowane. W centrum zainteresowania znajdują się losy Chaskiela, jego zdrady, urzeczywistniane przez kontakty z rebem Besztem, oraz wybory. Na czele z tym jednym: zamiast postępować zgodnie z literą boskiego prawa, trzeba wejść w grząską materię życia.
Może więc to nie elitaryzm charakteryzuje twórczość Huellego, ale zgoła inne pragnienie. Pierwsza miłość, Pierwsze lato, Wuj Henryk – i tak dalej: wszystkie te opowiadania są przeładowane aurą niesamowitości, czasem ekstatyczności, kiedy indziej szalonej intensywności życia, a ściślej mówiąc – właściwych mu inicjacji. Wbrew licznym deklaracjom wszechobecne sentymenty i nostalgia wynikają z faktu, że to właśnie ów „pierwszy raz” jest niepowtarzalny, że nie wiadomo, czy ponownie uda się wejść w świat, zdobyć nowe doświadczenie lub zrewitalizować to, co już znane i przewidywalne. Proponowane przez nowo powstające ruchy religijne przemiany idei, przygody dzieciństwa, młodzieńcze podglądactwo, ideowy zamęt każdych czasów – wszystko to składa się na wciąż żywotną literaturę.
5.
W gruncie rzeczy ilekroć autor odwołuje się do przedwojennej historii, nie postuluje restauracji jakiegoś pseudoidyllicznego ładu, być może nawet nie tęskni specjalnie do tamtego świata. Kiedy pod koniec XX i na początku XXI wieku duch dziejów na krótko wyparował i prawie wszyscy zostali przekonani o końcu historii, Huelle przez ciągłe nawiązywanie do wielokulturowej cekanii oraz archimieszczańskiego Gdańska przypominał, że nawet najlepsze światy są kruche, a na skutek zewnętrznych czy wewnętrznych przyczyn prędko obrócą się w ruinę. Pisarz dowodził jednocześnie, że w staraniach o ulepszenie rzeczywistości, o kształtowanie otwartych i demokratycznych państw oraz społeczeństw nigdy nie postawimy ostatniego kroku. Teraz możemy przyznać Huellemu rację: w dobie różnorakich kulturkampfów wyparliśmy, zresztą i tak szczątkowy, etos wieloetnicznych wspólnot. Owładnięci trwogą przed demonami nowych radykalizmów, porzuciliśmy marzenie autora Śpiewaj ogrody. Niewiele więc zostało z jego przesłania.
Paweł Huelle – w odróżnieniu od swojego ojca – urodził się w Gdańsku. Ilu ludzi dzisiaj przychodzi na świat w obcych miastach, poza granicami swoich państw? Ilu jest na to skazanych? Oczywiście wszystkie tego rodzaju przypadki możemy złożyć na karb ducha dziejów, ale to słaba wymówka.
1 O. Filip, Siódmy życiorys, wstęp A.S. Jagodziński, tłum. J. Stachowski, Wołowiec: Wydawnictwo Czarne, 2022, s. 19.