Traktat o piasku

1.

Dziw­na książ­ka. Przy­po­mi­nam sobie, że tak pomy­śla­łem, kie­dy pierw­szy raz czy­ta­łem Kobie­tę z wydm Kōbō Abe­go. Były to ostat­nie dni sierp­nia, koń­czy­ły się waka­cje, nie­ba­wem miał się zacząć rok szkol­ny w kla­sie matu­ral­nej. Świe­ci­ło moc­no słoń­ce, wiał sil­ny wiatr: byłem nad Bał­ty­kiem i – mimo tej pięk­nej pogo­dy – byłem na pla­ży pra­wie sam. Na okład­ce sta­re­go PIW-owskie­go wyda­nia (mogło to być trze­cie wyda­nie z gra­fi­ką przed­sta­wia­ją­cą bez­fo­rem­ny kłąb pia­sku – dzie­ło nie­za­wod­ne­go Jerze­go Jawo­row­skie­go), któ­re mia­łem ze sobą, falo­wał pia­sek, a pia­sek na pla­ży wpa­dał do oczu, prze­miesz­czał się wraz z podmu­cha­mi powie­trza, two­rząc geo­me­trycz­ne, zni­ka­ją­ce w mgnie­niu oka wzo­ry – obser­wo­wa­nie odcią­ga­ło mnie od lek­tu­ry, a może wła­śnie ją inten­sy­fi­ko­wa­ło. W każ­dym razie czu­łem, że jest to odpo­wied­nia książ­ka na te oko­licz­no­ści. Lite­ra­tu­ra wywo­łu­je pew­ne sta­ny odczu­wa­nia natu­ry, ale natu­ra tak­że wpły­wa na odczy­ta­nia lite­ra­tu­ry: ten trud­ny do uchwy­ce­nia splot pogo­dy, kra­jo­bra­zu, afek­tu i myśli irlandz­ki ese­ista Brian Dil­lon nazy­wa „atmos­fe­rycz­no­ścią”. Kobie­ta z wydm to wła­śnie taka „atmos­fe­rycz­na” książ­ka: moż­na ją ana­li­zo­wać, roz­bie­rać na czę­ści, wska­zy­wać na jej pre­cy­zyj­ną struk­tu­rę, meta­tek­stu­al­ne odnie­sie­nia, a i tak osta­tecz­nie oddzia­ły­wać będzie raczej przez swo­ją nie­zwy­kłą aurę, przez trud­ne do uchwy­ce­nia wra­że­nie dziw­no­ści i przez powra­ca­ją­cy kra­jo­braz nie­koń­czą­cych się piasz­czy­stych wydm. Wraz z boha­te­rem zagłę­bia­my się w dziu­rze w zie­mi, efe­me­rycz­nej pułap­ce, któ­ra sta­je się meta­fo­rą lek­tu­ry. Abe zosta­wia śla­dy, któ­re – niczym te na pia­sku – szyb­ko pro­wa­dzą nas na manow­ce. Zasta­na­wiam się dziś, czy wte­dy – gdy czy­ta­łem tę książ­kę po raz pierw­szy – przy­szedł mi do gło­wy Franz Kaf­ka, ten oczy­wi­sty trop pod­su­wa­ny w anglo­ję­zycz­nych syla­bu­sach („czy­taj Kobie­tę z wydm rów­no­le­gle z Zam­kiemPro­ce­sem”), albo Albert Camus ze swo­im mitem Syzy­fa? Pew­nie tak: lek­tu­ry póź­no­li­ce­al­ne kie­ru­ją nas, celo­wo lub nie, ku zamknię­ciu – to wte­dy naj­moc­niej oddzia­łu­ją Cza­ro­dziej­ska góra Tho­ma­sa Man­na czy wła­śnie para­bo­le Kaf­ki. Mam jed­nak nie­od­par­te wra­że­nie, że klu­czem do dzie­ła Abe­go jest pia­sek. Prze­sy­pu­ją­ce się przez kart­ki Kobie­ty z wydm tony pia­sku spra­wia­ją, że ta książ­ka jest fra­pu­ją­ca rów­nież dziś, gdy tyle mówi się o rela­cji czło­wie­ka z natu­rą, o entro­picz­nej sile kapi­ta­li­zmu, pcha­ją­cej świat ku kata­stro­fie eko­lo­gicz­nej i czy­nią­cej nasze ratow­ni­cze wysił­ki bez­owoc­ny­mi. Sam pia­sek zaś na naszych oczach stał się mate­rią, któ­rej w pew­nych miej­scach na Zie­mi zaczy­na bra­ko­wać, w innych z kolei jest jej w nad­mia­rze. Te myśli koła­czą mi w gło­wie i wiem, że noszą w sobie grzech dekon­tek­stu­ali­za­cji, ale nie mar­twi mnie to nad­mier­nie: siła powie­ści Abe­go wią­że się – to nie­wy­klu­czo­ne – z pew­nym fun­da­men­tal­nym nie­do­de­fi­nio­wa­niem, z jej otwar­to­ścią, z czymś, co moż­na nazwać „cze­pli­wo­ścią” („przy­wie­ra do nas niczym mokry pia­sek do stóp”).

Okładka powieści Kōbō Abego pod tytułem „Kobieta z wydm”.
Kōbō Abe, „Kobieta z wydm”, tłum. Mikołaj Melanowicz, Warszawa: Państwowy Instytut Wydawniczy, 2025.

2.

Na ostat­niej stro­nie książ­ki (z dołą­czo­ne­go na zasa­dzie doku­men­tu Orze­cze­nia sądo­we­go) dowia­du­je­my się, że Niki Jum­pei, głów­ny boha­ter Kobie­ty z wydm, uro­dził się w 1924 roku – w tym samym co autor powie­ści. Ten auto­bio­gra­ficz­ny trop sta­no­wi istot­ną klam­rę: decy­zja sądu infor­mu­ją­ca, że „nie­obec­ny Niki Jum­pei uzna­ny zosta­je za zagi­nio­ne­go”, zapa­da 5 paź­dzier­ni­ka 1962 roku – to moment, gdy książ­ka „idzie” w świat. Autor „unie­obec­nia się” więc wraz z głów­nym boha­te­rem: moż­na w tym zoba­czyć swo­istą mise en aby­me, a tak­że kry­tycz­ny gest zdy­stan­so­wa­nia się od ówcze­sne­go japoń­skie­go spo­łe­czeń­stwa.

Kōbō Abe dora­stał w Man­dżu­rii, oku­po­wa­nym frag­men­cie Chin, i jako miesz­ka­niec tej bru­tal­nie zarzą­dza­nej kolo­nii widział z bli­ska, do cze­go pro­wa­dzą japoń­ski mili­ta­ryzm, wyni­ka­ją­ce z hie­rar­chii śle­pe posłu­szeń­stwo, rasi­stow­ska i dys­kry­mi­na­cyj­na poli­ty­ka wobec obcych. Jako pacy­fi­sta i do pew­ne­go stop­nia czło­wiek z zewnątrz, pozo­sta­wał bacz­nym i kry­tycz­nym obser­wa­to­rem gwał­tow­nych prze­mian kształ­tu­ją­cych japoń­ską kul­tu­rę po wojen­nej kata­stro­fie. Szyb­kie i bez­re­flek­syj­ne przej­ście z pozy­cji opre­so­ra na pozy­cję ofia­ry, kult pra­cy, w isto­cie sta­no­wią­cy stra­te­gię zapo­mi­na­nia o woj­nie, bez­względ­ny kapi­ta­lizm: to wszyst­ko masko­wa­ło brak roz­li­czeń, hie­rar­chicz­ność i kla­so­wość spo­łe­czeń­stwa oraz zwią­za­ne z tym for­my dys­kry­mi­na­cji i alie­na­cji.

Ten rys roz­li­cze­nio­wy został uka­za­ny w książ­ce w wyraź­ny spo­sób, choć pozo­sta­je mało czy­tel­ny dla zachod­nie­go czy­tel­ni­ka. Gdy Jum­pei, ento­mo­log ama­tor, docie­ra do poło­żo­nej na wydmach wio­ski – jest to miej­sce ist­nie­ją­ce na obrze­żach ofi­cjal­nych map, ukształ­to­wa­ne w spo­sób kwe­stio­nu­ją­cy zasa­dy geo­gra­fii – odkry­wa nędz­ne zabu­do­wa­nia oraz bied­nych ludzi, któ­rzy uni­ka­ją z nim kon­tak­tu. Abe wyraź­nie suge­ru­je, że przy­na­le­żą oni do kasty „ludzi nie­znacz­nych”, zwa­nych bura­ku­min: żyją na mar­gi­ne­sie, a być może nawet poza japoń­skim spo­łe­czeń­stwem, wyko­nu­ją naj­gor­sze, „nie­czy­ste” zawo­dy i są powszech­nie pogar­dza­ni. Zosta­wie­ni przez rząd, lęka­ją się inspek­cji i kon­tro­li urzęd­ni­ków, z nie­uf­no­ścią patrzą nawet na nauczy­cie­la: Jum­pei, czło­wiek z mia­sta, sta­je się mimo­wol­nym uczest­ni­kiem wal­ki kla­so­wej, któ­rej nie dostrze­ga, a któ­rej staw­ką jest widzial­ność spo­łecz­na osób funk­cjo­nu­ją­cych na mar­gi­ne­sie zbio­ro­wo­ści. Zła­pa­ny w pułap­kę niczym owad w siat­kę ento­mo­lo­ga, sym­bo­licz­nie dołą­cza do bura­ku­min. Zmu­szo­ny do cięż­kiej pra­cy – to znów czy­tel­na alu­zja do powo­jen­ne­go kul­tu pra­cy w hie­rar­chicz­nym i kapi­ta­li­stycz­nym japoń­skim spo­łe­czeń­stwie – sta­je się więź­niem stop­nio­wo godzą­cym się ze swo­im nowym losem. Moment, w któ­rym boha­ter akcep­tu­je swo­je poło­że­nie, jest tak­że chwi­lą, kie­dy osta­tecz­nie zni­ka w kra­jo­bra­zie rucho­mych piasz­czy­stych wydm. Kusi mnie jed­nak, by w znik­nię­ciu męż­czy­zny zoba­czyć – wbrew wszyst­kie­mu – gest opo­ru, spo­sób na odzy­ska­nie utra­co­ne­go cza­su. Czy jest to czas pisa­nia? Auto­bio­gra­fizm – czy może auto­te­ma­tyzm – powra­ca tu bowiem po raz kolej­ny, tym razem dys­kret­nie, jako wewnętrz­ny dia­log wła­śnie o pisa­niu:

Myślę, że nie ma potrze­by uwa­żać pisa­rza za coś spe­cjal­ne­go. Sko­ro piszesz, więc jesteś pisa­rzem, praw­da? […] Mówisz, że chcesz zostać pisa­rzem, to po pro­stu zwy­kły ego­izm; chcesz wyróż­nić się spo­śród mario­ne­tek i zostać ich ani­ma­to­rem. W isto­cie nie ma róż­ni­cy mię­dzy tym, co chcesz robić, a malo­wa­niem się kobiet… Suro­wy jesteś! Lecz jeśli uży­wasz sło­wa „pisarz” w tym sen­sie, to powi­nie­neś, choć­by do pew­ne­go stop­nia, dostrze­gać róż­ni­cę mię­dzy pisa­rzem a pisa­niem… Wła­śnie dla­te­go chcę zostać pisa­rzem. A jeśli nie mogę być pisa­rzem, to nie potrze­bu­ję pisać1

Być może pisa­nie było­by tu nad­zwy­czaj efe­me­rycz­ną czyn­no­ścią, czymś na kształt ska­za­nej na poraż­kę wal­ki z mate­rią, toczo­nej przez tytu­ło­wych boha­te­rów: zapi­sy­wa­niem śla­dów na pia­sku, ulot­ną pia­sko­gra­fią.

Pia­sek, nie wydmy. Tytu­ło­wa „kobie­ta z wydm”, jako kobie­ta wła­śnie, jako wdo­wa i jako bura­ku­min, znaj­du­je się na samym dole dra­bi­ny spo­łecz­nej (zresz­tą dra­bi­na jest tu waż­nym rekwi­zy­tem). Jej postać pozo­sta­je zagad­ko­wa i nie­do­po­wie­dzia­na: kolej­ne inter­pre­ta­cje dema­sko­wa­ły mizo­gi­nię książ­ki Abe­go, inne odma­wia­ły kobie­cie ist­nie­nia, czy­niąc z niej zale­d­wie prze­dłu­że­nie wewnętrz­ne­go świa­ta męż­czy­zny. Być może jej tajem­ni­ca tkwi w ory­gi­nal­nym tytu­le powie­ści – Suna no onna, któ­ry w dosłow­nym tłu­ma­cze­niu ozna­czał­by raczej: Kobie­ta z pia­sku. W pol­skim tłu­ma­cze­niu, zresz­tą bar­dzo pla­stycz­nym, Miko­łaj Mela­no­wicz w inter­pre­ta­cji tytu­łu podą­ża podob­nym tro­pem co E. Dale Saun­ders, tłu­macz na język angiel­ski (The Woman in the Dunes, czy­li Kobie­ta z wydm) i Geo­r­ges Bon­ne­au, tłu­macz na język fran­cu­ski (La fem­me des sables, co moż­na prze­tłu­ma­czyć jako Kobie­ta z [rucho­mych] pia­sków – „pia­ski” ozna­cza­ją tu jed­nak miej­sce, rodzaj prze­strze­ni, nie zaś mate­rię). Przej­ście od prze­strze­ni ku mate­rii jest dla mnie widocz­nym sygna­łem, że książ­ka Kōbō Abe­go – w rów­nym stop­niu jak o wol­no­ści i znie­wo­le­niu czy o zemście kla­so­wej – jest dzie­łem o rela­cji czło­wie­ka z tym, co bez­kształt­ne, entro­picz­ne, o rela­cji z bez­for­miem: „nie ma takiej rze­czy, któ­ra mogła­by się oprzeć tej bez­kształt­nej, nisz­czą­cej sile… A może wła­śnie nie­po­sia­da­nie for­my jest naj­lep­szym wyra­zem siły?”2, „wszyst­ko, co posia­da for­mę, jest ułu­dą. Jedy­nie pew­ny jest ruch pia­sku, negu­ją­cy wszel­kie for­my…”3, „pięk­no pia­sku, inny­mi sło­wy, jest dome­ną śmier­ci”4.

3.

„Pew­ne­go sierp­nio­we­go dnia zagi­nął męż­czy­zna” – tak zaczy­na się powieść Abe­go.

„Strasz­ne miej­sce” – tak zaczy­na się fil­mo­wa adap­ta­cja jego książ­ki, zre­ali­zo­wa­na przez Hiro­shie­go Teshi­ga­ha­rę w 1964 roku. Muszę przy­znać, że teraz, gdy wra­cam do Kobie­ty z wydm, mam w gło­wie wła­śnie ten film, choć nie poja­wia się w nim pierw­sze zda­nie z książ­ki.

Kadry otwie­ra­ją­ce film przed­sta­wia­ją widzia­ny w wiel­kim przy­bli­że­niu pia­sek – poka­za­ny z tak bli­ska, że go nie roz­po­zna­je­my: dostrze­ga­my raczej jakąś orga­nicz­ną for­mę, sam obraz pozo­sta­je nie­ostry. Dopie­ro po chwi­li orien­tu­je­my się, na co wła­ści­wie patrzy­my; dopie­ro po chwi­li poja­wia się Niki Jum­pei, w któ­rym moż­na roz­po­znać japoń­skie­go akto­ra Eijie­go Oka­dę – głów­ną męską postać z fil­mu Hiro­szi­ma, moja miłość (1959). Tego rodza­ju czy­tel­nych sygna­łów nawią­zu­ją­cych do dzie­ła Ala­ina Resnais’go, jest tu wię­cej: choć­by sce­na miło­sna z pia­skiem sypią­cym się na sple­cio­ne ze sobą cia­ła czy zbli­że­nie na zega­rek ze wska­zów­ką zatrzy­ma­ną na godzi­nie 8:15, co sta­no­wi odnie­sie­nie do momen­tu wybu­chu bom­by ato­mo­wej w Hiro­szi­mie 6 sierp­nia 1945 roku. Pia­sek jest tu mate­rią sym­bo­li­zu­ją­cą śmierć i zapo­mnie­nie, ale tak­że wprost odwo­łu­ją­cą się do mate­rial­no­ści kata­stro­fy (ato­mo­wy pył, krysz­ta­ły pia­sku przy­po­mi­na­ją­ce ato­my). Film koń­czy się sce­ną burzy pia­sko­wej – jej obraz w Japo­nii wciąż ma kon­kret­ne, histo­rycz­ne kono­ta­cje – zacie­ra­ją­cej śla­dy na pia­sku i zamie­nia­ją­cej je w nie­czy­tel­ne pismo.

Film uwy­pu­kla ist­nie­ją­cą dys­kret­nie w książ­ce treść: histo­ria Nikie­go Jum­pei jest w isto­cie (rów­nież) opo­wie­ścią o ludziach „znik­nię­tych” wsku­tek ato­mo­wej eks­plo­zji, o ludziach, któ­rych cia­ła „roz­pły­nę­ły się w powie­trzu”, tak jak­by się oni unie­obec­ni­li, „uto­nę­li w pia­sku” („nigdy jesz­cze nie sły­szał o tym, by ktoś uto­pił się w pia­sku”)5. W japoń­skiej kul­tu­rze nie­moż­ność doko­na­nia pochów­ku zwią­za­na z bra­kiem cia­ła zmar­łej oso­by była (jest) pro­ble­mem onto­lo­gicz­nym, ska­zu­ją­cym „znik­nię­te­go” czło­wie­ka na pew­ne zawie­sze­nie – na ist­nie­nie w swo­istej cza­so­prze­strzen­nej dziu­rze. Scho­dząc do sym­bo­licz­ne­go gro­bu wśród rucho­mych pia­sków, Jum­pei, alter ego auto­ra, dołą­cza więc do ludzi, któ­rzy znik­nę­li w Hiro­szi­mie i Naga­sa­ki. Ska­za­na na poraż­kę wal­ka z pia­skiem jest wyzwa­niem rzu­co­nym zapo­mnie­niu, ale tak­że woła­niem o spra­wie­dli­wość – roz­pacz­li­wym gło­sem sprze­ci­wu:

To świat, w któ­rym wie­rzą, że obce­go moż­na wyma­zać ot, tak sobie, jak ślad kre­dy na czar­nej tabli­cy. Nawet nigdy mu się nie śni­ło, że gdzieś w naszym współ­cze­snym świe­cie może jesz­cze ist­nieć takie bar­ba­rzyń­stwo6.

Pew­ne­go sierp­nio­we­go dnia zagi­nął męż­czy­zna…

 

1 K. Abe, Kobie­ta z wydm, tłum. M. Mela­no­wicz, War­sza­wa: Pań­stwo­wy Insty­tut Wydaw­ni­czy, 2025, s. 97–98.

2 Tam­że, s. 31.

3 Tam­że, s. 39.

4 Tam­że, s. 157.

5 Tam­że, s. 61.

6 Tam­że.

– eseista, antropolog kultury, artysta wizualny.

więcej →

– japoński prozaik, dramaturg, autor scenariuszy.

więcej →

Powiązane teksty

08.10.2025
Recenzje

Zbyt głośne przedawnienie, czyli konserwatyzm po czesku

Podkoloryzowana (czy wręcz zmyślona) historia Prawomiła przywodzi na myśl pastisz konwencji szpiegowsko-wojennej i środkowoeuropejski „realizm magiczny”. Równocześnie losy protagonisty stają się soczewką, w której odbijają się najważniejsze wydarzenia z historii Czechosłowacji – o powieści Petra Stančíka Prawomił albo Niedawne przedawnienie pisze Błażej Szymankiewicz.