Z i zza frontu. Dwie narracje o wojnie w Ukrainie

Od 24 lute­go 2022 roku, od pierw­sze­go dnia peł­no­ska­lo­wej agre­sji Rosji na Ukra­inę, minę­ły już trzy lata, za naszą wschod­nią gra­ni­cą świat koń­czył się już wie­lo­krot­nie, rosyj­scy żoł­nie­rze ujaw­nia­li swo­je bestial­stwo, ukra­iń­scy – boha­ter­stwo. Prze­szli­śmy nad tym, co dzia­ło się w Buczy, i nad tym, co dzie­je się w Gazie, do porząd­ku dzien­ne­go. Apo­ka­lip­sa zosta­ła spro­za­izo­wa­na. Przez te trzy lata tema­ty­ka wojen­na spo­wsze­dnia­ła. Szcze­pan Twar­doch, gosz­cząc w pod­ca­ście Dwie Lewe Ręce, stwier­dził nawet: „W Pol­sce w ogó­le już nie chce­my słu­chać o tej [rosyj­sko-ukra­iń­skiej – D.Ż.] woj­nie. W żad­nym wymia­rze”. To praw­da, a jed­no­cze­śnie doświad­cze­nia tych trzech lat – choć zabrzmi to źle – sta­no­wią dobry mate­riał umoż­li­wia­ją­cy prze­ku­cie życia w lite­ra­tu­rę. W tym samym wywia­dzie autor Dra­cha przy­zna­je, że nie spo­dzie­wał się suk­ce­su komer­cyj­ne­go i pozy­tyw­nej recep­cji Nul­la. A jed­nak!

Tak więc nie­mal rów­no­le­gle, w 2025 roku, w odstę­pie zale­d­wie czte­rech mie­się­cy, uka­za­ły się na naszym ryn­ku wydaw­ni­czym dwie książ­ki o woj­nie w Ukra­inie: w lutym Null Szcze­pa­na Twar­do­cha (dwa dni po rocz­ni­cy ata­ku), a w czerw­cu Ara­be­ski Ser­hi­ja Żada­na. Obaj pisa­rze podej­mu­ją dzia­ła­nia na rzecz obroń­ców: Żadan naj­pierw pro­wa­dził kro­ni­kę Char­ko­wa, któ­rej pokło­siem jest publi­ka­cja W mie­ście woj­na (2024), orga­ni­zo­wał fun­du­sze, by wresz­cie w czerw­cu zeszłe­go roku wstą­pić do woj­ska, co sta­no­wi­ło uko­ro­no­wa­nie jego zaan­ga­żo­wa­nia. Nato­miast Twar­doch włą­cza się do pomo­cy udzie­la­nej ukra­iń­skie­mu woj­sku. Ta dzia­łal­ność legi­ty­mi­zu­je i uwia­ry­gad­nia pro­zę, któ­rej akcja roz­gry­wa się w ata­ko­wa­nym kra­ju. Auto­rzy widzie­li to, co dzie­je się na fron­cie, obaj to opi­sa­li – w dobrych i bar­dzo waż­nych książ­kach – choć wybra­li zupeł­nie inne per­spek­ty­wy opi­su.

Z pozo­ru Ara­be­ski Null to dwie skraj­nie odmien­ne opo­wie­ści. Żadan napi­sał zbiór opo­wia­dań, a Twar­doch – peł­no­praw­ną powieść. w Ara­be­skach akcja wła­ści­wie roz­gry­wa się poza fron­tem, na dru­giej linii, gdzieś z tyłu, w tle teatru woj­ny, nato­miast w książ­ce Twar­do­cha – na nul­lu, w naj­bar­dziej prze­klę­tym miej­scu, po dru­giej stro­nie „wasze­go ojca Dnie­pru”. W pro­zie Żada­na życie toczy się, obja­wia – wła­śnie w tych momen­tach, gdy uda­je się na chwi­lę wyrwać poza front, za jego kuli­sy. Z kolei pro­zę Twar­do­cha prze­peł­nia śmierć, któ­rą zwia­stu­je już pierw­sze, skąd­inąd bar­dzo dobre i zna­czą­ce, zda­nie książ­ki, wypo­wie­dzia­ne przez Szczu­ra: „Nam piz­da”1. O ile Żadan nie kreu­je wyra­zi­ste­go pro­ta­go­ni­sty, zszy­wa opo­wia­da­nia lejt­mo­ty­wem, o tyle Twar­doch kre­śli domi­nu­ją­cą postać Konia, Pola­ka, któ­ry led­wie w jed­nej czwar­tej jest Ukra­iń­cem, po dziad­ku od stro­ny ojca.

Jed­nak – wbrew pozo­rom i wyno­to­wa­nym róż­ni­com – jestem prze­ko­na­ny, że symul­ta­nicz­ne czy­ta­nie obu nar­ra­cji pozwa­la na peł­ne zro­zu­mie­nie dra­ma­ty­zmu tej woj­ny; w tym sen­sie NullAra­be­ski są nie tyl­ko kom­ple­men­tar­ne, ale nawet nie­ro­ze­rwal­ne, bo łączy je Ukra­ina rozu­mia­na jako wspól­no­ta, któ­ra w sza­leń­stwie woj­ny pró­bu­je zacho­wać albo odzy­skać czło­wie­czeń­stwo.

W poszukiwaniu paraleli

Klu­czem do obu opo­wie­ści są ludzie – w przy­pad­ku Żada­na boha­te­ro­wie na róż­ne spo­so­by sta­ra­ją­cy się radzić sobie z warun­ka­mi, z któ­ry­mi przy­szło im się mie­rzyć. „Dru­gie­go mar­ca, w siód­my dzień woj­ny, zadzwo­nił Kola i popro­sił, żeby wywieźć tru­pa”2 – tak zaczy­na się pierw­sze opo­wia­da­nie w zbio­rze, zaty­tu­ło­wa­ne: Zawo­łaj mnie do tej bra­my. W tych oko­licz­no­ściach posta­ci pra­cu­ją, żyją, usi­łu­ją jakoś wypeł­niać swo­je zada­nia – ktoś wyno­si tru­pa, ktoś inny opie­ku­je się wyłą­czo­ną z użyt­ku szko­łą, jesz­cze ktoś pró­bu­je zacho­wać god­ność pod­czas przyj­mo­wa­nia darów. Wszyst­ko to two­rzy całą gale­rię świet­nie zary­so­wa­nych peł­no­krwi­stych boha­te­rów. W opo­wia­da­niu Wzej­dzie świa­tło nad mia­stem spra­wie­dli­wych jeden z nich, Ser­hij, mówi: „Nikt nam nie obie­cy­wał, że życie będzie łatwe. Mnie na pew­no nikt nie obie­cy­wał. A gdy­by obie­cy­wał – nie uwie­rzył­bym”3. Te sło­wa, ade­kwat­ne zawsze i wszę­dzie, w pro­zie trak­tu­ją­cej o woj­nie wybrzmie­wa­ją zupeł­nie ina­czej, nabie­ra­ją inne­go zna­cze­nia. Ich zwy­czaj­ność, suro­wość, brak pato­su są ude­rza­ją­ce. Patos poja­wia się tyl­ko raz w I nie wystar­czy słoń­ca, by to wszyst­ko oświe­tlić – pod­czas dia­lo­gu wojen­ne­go kom­ba­tan­ta, inwa­li­dy, z jego daw­ną szkol­ną miło­ścią. Zdu­mie­wa on i onie­śmie­la chy­ba naj­bar­dziej wypo­wia­da­ją­cych te sło­wa ludzi, któ­rzy natych­miast zda­ją sobie spra­wę z ich banal­no­ści. Pozo­sta­łe dia­lo­gi w żad­nym wypad­ku nie rażą sztucz­no­ścią, pod­kre­śla­ją za to wyjąt­ko­wość sytu­acji. Dzie­je się tak dzię­ki krót­kim uwa­gom, zdaw­ko­wym gestom, tak jak w Wyrwiesz zwy­cię­stwo jak ser­ce wro­ga:

Potem oglą­da­ją film, o czymś roz­ma­wia­ją, tele­fo­nu­ją do mamy Tochy, tele­fo­nu­ją do dziad­ka, taty Boh­da­na. Tocha opo­wia­da, jak minął dzień, życzy dobrej nocy. Póź­niej ście­lą łóż­ka, mil­czą. Boh­dan ścią­ga z sie­bie koszul­kę, dżin­sy, wpy­cha je do pral­ki. Kła­dzie koło łóż­ka swo­je ubra­nie na jutro. Ubra­nie, choć jest wypra­ne, wciąż pach­nie bro­nią4.

Serhij Żadan, „Arabeski”, tłum. Michał Petryk, Wołowiec: Wydawnictwo Czarne, 2025.

Ostat­nie, krót­kie zda­nie o ubra­niu, któ­re wciąż pach­nie bro­nią, wyry­wa boha­te­rów z nor­mal­no­ści, prze­no­si z powro­tem w świat woj­ny, któ­ra nie daje o sobie zapo­mnieć; jed­nak oni nie pozwa­la­ją jej nimi zawład­nąć, pró­bu­ją nor­mal­nie funk­cjo­no­wać. Podob­nie dzie­je się w przy­pad­ku Nul­la. Tutaj akcja sku­pia się wokół Konia, któ­ry na fron­cie zna­lazł się z pozo­ru przy­pad­kiem. W War­sza­wie miał wszyst­ko: dom, samo­chód, oszczęd­no­ści. Zda­wa­ło­by się, że było to ustat­ko­wa­ne życie. Szyb­ko orien­tu­je­my się jed­nak, że tam­to życie było tyl­ko wydmusz­ką. Jak w takim razie zna­lazł się na fron­cie? Był prze­cież „nor­mal­nym Pola­kiem” – tak mówi jego ojciec5, cho­ciaż wszy­scy wie­dzą, że ktoś, kto z upo­rem mania­ka pod­kre­śla swo­ją nor­mal­ność i pol­skość, nie może być „nor­mal­nym Pola­kiem”. W potwier­dza­niu tkwi zaprze­cze­nie. W pro­ta­go­ni­ście pły­ną domiesz­ki ukra­iń­skiej i nie­miec­kiej krwi, choć w momen­tach przy­pły­wu fan­ta­zji daje się on ponieść i beł­ko­ce, że jest potom­kiem Scy­ta, Prta­tva­hy, któ­re­go imię ozna­cza­ło­by „potęż­ne­go w bitwie”6. Kwe­stia tak zwa­nej trud­nej toż­sa­mo­ści to zna­ny i czę­sto eks­plo­ato­wa­ny, a może nawet eks­plo­ro­wa­ny, motyw w twór­czo­ści Twar­do­cha. Jed­nak Koń nie musi wca­le odda­wać się reflek­sji na temat tego, kim jest. Musi bowiem odpo­wie­dzieć na waż­niej­sze pyta­nie: po co jesz­cze jest? Prze­cież ci, któ­rzy wal­czą, już nie ist­nie­ją, pogo­dzi­li się z wła­snym odej­ściem, nie pla­nu­ją inne­go życia.

Koń w poprzed­nim życiu wie­rzył w huma­nizm, pacy­fizm. Teraz fascy­nu­ją go żoł­nie­rze, z któ­ry­mi prze­by­wa. Zna ich losy i para­dok­sal­ne odczu­wa w sto­sun­ku do nich jakieś dziw­ne emo­cje, nie­któ­rych darzy wręcz uczu­ciem, co powo­du­je, iż mimo maczy­stow­skie­go cha­rak­te­ru opo­wie­ści moż­na się tu dopa­trzeć pier­wiast­ka homo­sek­su­al­ne­go. Żoł­nie­rze, z któ­ry­mi sie­dzi na nul­lu, wywo­łu­ją w nim zarów­no poczu­cie niż­szo­ści, jak i wyż­szo­ści. Boha­ter śle­dzi ich każ­de potknię­cie, dostrze­ga brak ucy­wi­li­zo­wa­nia, ale rów­no­cze­śnie odkry­wa, że w poprzed­nim życiu pew­nych rze­czy by nie robił, nie mówił­by tak, jak mówi na nul­lu, nie smar­kał­by w pal­ce. On – wykształ­co­ny przed­sta­wi­ciel Euro­py, oni – nie­wy­kształ­co­ne żdu­ny. Już sam ich wygląd zdra­dza, po któ­rej stro­nie świa­ta się uro­dzi­li. Wie­lo­ma z nich męż­czy­zna gar­dzi, mniej lub bar­dziej świa­do­mie, a jed­no­cze­śnie odczu­wa, że two­rzy wraz z nimi tę samą wspól­no­tę. Wszy­scy są mię­sem, któ­rym kar­mi się ta woj­na. Boha­ter zaczy­na zda­wać sobie spra­wę z tego, że w tam­tym świe­cie był kimś lep­szym, teraz jest jak oni.

Szczepan Twardoch, „Null”, Warszawa: Wydawnictwo Marginesy, 2025.

Lekkość i ciężar narracji

Żadan kon­se­kwent­nie pozo­sta­je wier­ny tra­dy­cji lite­rac­kiej, jego nar­ra­tor z powo­dze­niem radził­by sobie w każ­dych warun­kach. Ope­ru­je co praw­da zawę­żo­nym polem widze­nia, gdyż wyko­rzy­stu­je przede wszyst­kim nar­ra­cję per­so­nal­ną, ale też nie­rzad­ko aukto­rial­ną. Dzię­ki temu osią­ga efekt suro­wo­ści, wła­ści­wie trud­no zna­leźć tutaj sło­wa nie­po­trzeb­ne. Mini­ma­lizm pro­wa­dzi do kon­den­sa­cji tre­ści, a nastę­pu­ją­ce po sobie nowe­le są dosko­na­le roz­pi­sa­ny­mi minia­tu­ra­mi, w któ­rych spraw­nie zakre­ślo­no począ­tek i koniec, zwień­czo­ny wyra­zi­stą poin­tą.

W Nul­lu rzecz wyglą­da ina­czej. Domi­nu­je tu natu­ra­lizm, widocz­ny szcze­gól­nie w języ­ku – zarów­no boha­te­rów, jak i nar­ra­to­rów. Bowiem w tej powie­ści, choć trud­no to stwier­dzić z całą pew­no­ścią, nie ma jed­ne­go nar­ra­to­ra. Twar­doch bawi się nar­ra­cją, nie­spo­dzie­wa­nie zmie­nia per­spek­ty­wę, jak gdy­by kadro­wał uję­cia z róż­nych kamer, sto­su­je foka­li­za­cję, by ogra­ni­czyć, zawę­zić punkt widze­nia, a na koniec ujaw­nia naj­waż­niej­sze­go, domi­nu­ją­ce­go nar­ra­to­ra, a może doko­nu­je tyl­ko pozor­ne­go zjed­no­cze­nia nar­ra­to­rów, któ­re ma zwieść odbior­cę. Co cie­ka­we, w bar­dzo uda­ny spo­sób zosta­je wpro­wa­dzo­na nar­ra­cja dru­go­oso­bo­wa, tak jak w tym frag­men­cie: „Nie zamie­rzasz mówić o tym, jak tra­fi­łeś na woj­nę. Tyl­ko o tym, jak tra­fi­łeś tutaj, do blin­da­żu po złej stro­nie wasze­go ojca Dnie­pru”7. Jest to inte­re­su­ją­ce, szcze­gól­nie jeże­li weź­mie­my pod uwa­gę, że czy­tel­nik wszyst­kie wypo­wie­dzi przy­pi­su­je Konio­wi albo jakie­muś gło­so­wi w jego gło­wie. Jed­nak za chwi­lę ten sam nar­ra­tor ujaw­nia coś, cze­go pro­ta­go­ni­sta by nie powie­dział – zdra­dza go, prze­kra­cza pra­wa wyni­ka­ją­ce z jego miej­sca w świe­cie przed­sta­wio­nym.

Nar­ra­cja tej książ­ki „nie­sie” fabu­łę. Dzie­je się tak dzię­ki ope­ro­wa­niu kon­struk­cją cało­ści – mię­dzy kolej­ny­mi roz­dzia­ła­mi zda­rza­ją się clif­fhan­ge­ry, raz po raz ury­wa­ją się wąt­ki, do któ­rych wra­ca się po kil­ku­na­stu stro­nach, co zaostrza ape­tyt czy­tel­ni­ka. Nie­jed­no­krot­nie przej­ścia są wręcz efek­ciar­skie, choć odzna­cza­ją­ce się pisar­ską zręcz­no­ścią. Pod­czas lek­tu­ry towa­rzy­szy­ło mi prze­świad­cze­nie, że wiem, jak to się skoń­czy. Eska­lo­wa­ło ono na prze­strze­ni kolej­nych kart tej powie­ści, zmie­rza­jąc w usta­lo­nym przez auto­ra kie­run­ku. Pod koniec książ­ki świet­nie spraw­dzi­ło się uży­cie stru­mie­nia świa­do­mo­ści, któ­re­go efekt został wzmoc­nio­ny przez zanik inter­punk­cji. Cie­ka­wie łączy się to z obra­zo­wa­niem, gdyż Null z jed­nej stro­ny jest anty­fil­mo­wy, a z dru­giej sta­no­wi goto­wy mate­riał na film (kie­dy piszę te sło­wa, wiem już, że pra­wa do ekra­ni­za­cji zosta­ły sprze­da­ne). Jeże­li miał­bym z tej powie­ści tkać film, to kie­ro­wał­bym się w stro­nę Woj­ny – natu­ra­li­stycz­ne­go obra­zu Raya Men­do­zy i Ale­xa Gar­lan­da z 2025 roku.

Wokół katastrofy

Żadan nie nada­je swo­je­mu tek­sto­wi kon­kret­ne­go adre­su. Nie musi tego robić ze wzglę­du na to, jak budu­je świat przed­sta­wio­ny. Opo­wia­da z zaple­cza kata­stro­fy, w grun­cie rze­czy kre­śli świat po kata­stro­fie, zapo­wia­da go. Jego pro­za mówi o Twar­do­cho­wym „tam­tym” świe­cie, o pró­bie choć­by chwi­lo­wej rekon­struk­cji tego, co było. W opo­wia­da­niu Ta, któ­ra zagrze­je cię nocą żoł­nier­ska para wyry­wa się z jed­nost­ki na seks do hote­lu. Co praw­da jest nie­zręcz­nie, ale w koń­cu kochan­ko­wie decy­du­ją się poło­żyć i wyspać w nor­mal­nych warun­kach, w zwy­kłym łóż­ku. Całość koń­czy się puen­tą: „On zasnął pierw­szy. Ona od razu po nim. On swo­ich table­tek nie wziął. Ona swo­ich też nie”8. W opo­wia­da­niu Kogo póź­niej wspo­mnisz autor opi­su­je żoł­nier­ski ślub, a w Bestiach, poświę­co­nych pil­no­wa­niu gma­chu szko­ły, nauczy­ciel sły­szy: „Dobro naro­do­we to pana ucznio­wie”9. Nato­miast w Nikt o nic nie będzie pro­sić czy­ta­my nastę­pu­ją­ce sło­wa:

Cał­kiem mło­da. Cał­kiem bied­na. Cegla­na ścia­na bara­ku za ple­ca­mi, wywa­lo­ne drzwi kla­tek po obu stro­nach. Kpią­ce i kłu­ją­ce dzie­cię­ce spoj­rze­nia obok niej. Patrzy w przy­szłość i coś tam widzi. Coś, cze­go nie doj­rzysz, nie znaj­du­jąc się na jej miej­scu. Coś, co trwa, skom­pli­ko­wa­ne, peł­ne bólu, peł­ne rado­ści. Coś, czym nie moż­na się podzie­lić. Cze­go nie moż­na unik­nąć. Coś, co nie bar­dzo cie­szy. Ale i nie prze­ra­ża10.

Takiej nadziei nie ma w książ­ce Twar­do­cha, choć ostat­nim sło­wem tej powie­ści jest „może”.

Null pisa­ny jest z wnę­trza apo­ka­lip­sy, ze środ­ka kata­stro­fy, ze świa­ta zapo­mnia­ne­go przez Boga i ludzi. Widać, że autor Mor­fi­ny kie­ru­je swo­ją opo­wieść do ludzi z inne­go świa­ta, do tych, któ­rzy nie mają poję­cia, jak to wyglą­da. Stąd sta­le nastę­pu­ją kolej­ne gło­sy, obja­śnie­nia, swo­iste przy­pi­sy do tego, co mówią boha­te­ro­wie. Ukra­iń­skie fra­zy są tłu­ma­czo­ne przez nar­ra­to­ra nie­mal symul­ta­nicz­nie, wyglą­da to tak: „Бережіть себе, хлопці. Uwa­żaj­cie na sie­bie. Jak moż­na na sie­bie uwa­żać po złej stro­nie rze­ki?”11. Albo tak: „Trioch­so­tyj, czy­li trzy­set­ny, to ran­ny, dwoch­so­tyj, dwu­set­ny – trup”12. Zresz­tą w tym świe­cie ludzie dzie­lą się głów­nie na trioch­so­tyjdwoch­so­tyj. Domi­nu­je bru­tal­ność, nie ma lito­ści, jest pra­wo woj­ny – zabi­ja­nie, umie­ra­nie. Nie ma kon­wen­cji genew­skiej, choć są skru­pu­ły przed dobi­ciem wro­ga. Jak­by prze­ma­wiał głos z inne­go świa­ta uka­zu­ją­cy rze­czy­wi­stość po zagła­dzie.

Cha­rak­te­ry­stycz­ny język, pełen wul­gar­no­ści, odda­je maczyzm i wszech­ogar­nia­ją­cą bez­na­dzie­ję. Iskrzy, odzwier­cie­dla­jąc uwa­run­ko­wa­nia tego świa­ta, w któ­rym na jed­nost­kę nic już nie cze­ka. Zełen­ski w Nul­lu poświę­ca życie swo­ich żoł­nie­rzy dla pro­pa­gan­dy, by utrzy­mać przy­czół­ki i mówić, że nasi chłop­cy są po tam­tej stro­nie rze­ki. Gra­ni­ca, zie­mia niczy­ja, stra­te­gicz­ny przy­czó­łek na Zadnie­przu to teren prze­klę­ty, tra­fia­ją tutaj albo ci, któ­rym nie zale­ży na życiu, albo ci nie­ma­ją­cy wybo­ru. Zasad­ni­czo boha­te­rów Twar­do­cha moż­na podzie­lić na ochot­ni­ków i pobo­ro­wych „mobi­ków” – przy­naj­mniej tak widzi to Koń, któ­ry nie ukry­wa swo­jej pogar­dy dla tych dru­gich – nie­rzad­ko okre­śla ich mia­nem żdu­nów, co zna­czy ni mniej, ni wię­cej, że nie iden­ty­fi­ku­ją się oni ze stro­ną, po któ­rej wal­czą. Cze­ka­ją na „wyzwo­le­nie”, ruski mir i powrót do swo­ich domów. Jesz­cze więk­szą pogar­dę czu­je pro­ta­go­ni­sta do męż­czyzn, któ­rzy wyje­cha­li z Ukra­iny, ucie­kli od wal­ki.

W Nul­lu – z racji tego, że książ­kę tę napi­sał Polak (choć Twar­doch, jako zade­kla­ro­wa­ny Ślą­zak, za „Pola­ka” pew­nie by się obra­ził), zosta­je poru­szo­na jed­na bar­dzo waż­na spra­wa: kwe­stia ludo­bój­stwa, do któ­re­go doszło na Woły­niu, a tak­że hołu­bie­nia przez Ukra­iń­ców UPA i SS-Gali­zien. Dzia­dek Konia był żoł­nie­rzem tej for­ma­cji, potem spo­ty­kał się z kom­ba­tan­ta­mi, któ­rych w książ­ce jeden z boha­te­rów porów­nał do AK. Jed­no­cze­śnie nikt o tych spra­wach nie mówił gło­śno. Twar­doch zda­je się dostrze­gać, że bez tej per­spek­ty­wy nie da się mówić o pol­sko-ukra­iń­skich rela­cjach. Dla­te­go podej­mu­je ten pro­blem, choć pró­bu­je go niu­an­so­wać, mię­dzy inny­mi porów­nu­jąc pol­skie pod­zie­mie nie­pod­le­gło­ścio­we do UPA. Nasta­wie­nie głów­ne­go boha­te­ra do tej for­ma­cji zbroj­nej nie jest jasne: raz nią gar­dzi, innym razem się z nią soli­da­ry­zu­je ze wzglę­du na słu­żą­ce­go w Hały­czy­nie dziad­ka.

Ku końcowi

W obu książ­kach widać sil­ny głód miło­ści. W pro­zie Żada­na jest jed­nak prze­strzeń na flir­ty, a tak­że na pro­sty żoł­nier­ski ślub. W powie­ści Twar­do­cha nie ma miej­sca na uczu­cie. Nie­wie­le wystę­pu­je tu zresz­tą kobiet, a jeże­li się poja­wia­ją – to jako wspo­mnie­nie. Wie­lo­krot­nie gwał­co­na i tor­tu­ro­wa­na Zuja w remi­ni­scen­cjach jest bar­dziej fan­ta­zma­tem niż real­ną kobie­tą. Jej sek­su­al­ność zosta­ła spa­czo­na przez wie­lo­krot­ne gwał­ty. Kobie­ta, któ­rej nie ma, ist­nie­je jako kon­takt w tele­fo­nie. Ona chce żyć, a pro­ta­go­ni­sta chce umrzeć. Jest pozo­sta­ło­ścią po tam­tym, innym świe­cie. Spo­ty­ka­my tu też postać przy­po­mi­na­ją­cą Lilith albo biblij­ną Ewę, któ­ra swo­ją zdra­dą spro­wa­dza zagła­dę na męż­czyzn. Zresz­tą świat Nul­la pod tym wzglę­dem to świat oka­le­czo­ny, jak gdy­by woj­na zabie­ra­ła kobie­ty.

Obaj pisa­rze odwo­łu­ją się do tra­dy­cji – Twar­doch zaczy­na Ilia­dą, przy­po­mi­na mity i Woj­nę pelo­po­ne­ską Tuki­dy­de­sa. W ten spo­sób szy­je siat­kę nawią­zań, dekon­stru­uje mity, jed­no­cze­śnie poka­zu­jąc powta­rzal­ność histo­rii. Wszyst­ko to ma słu­żyć uwia­ry­god­nie­niu boha­te­ra, któ­ry odwo­łu­jąc się do san­skry­tu, poka­zu­je swo­je wykształ­ce­nie. Gdy Zuja opo­wia­da o serii gwał­tów, któ­rych padła ofia­rą, porów­nu­je się do mitycz­nej Pazy­fae. Żadan rów­nież się­ga po tra­dy­cję lite­rac­ką, gdyż w tytu­łach jego opo­wia­dań wystę­pu­je język biblij­ny: „Wzej­dzie świa­tło nad mia­stem spra­wie­dli­wych” to fra­za brzmią­ca niczym wyję­ta żyw­cem z Księ­gi Psal­mów albo Księ­gi Iza­ja­sza. Cze­mu to słu­ży? Chy­ba przede wszyst­kim po raz kolej­ny przy­wo­ła­niu nadziei. Nadziei, któ­rą może dać tyl­ko zwy­cię­stwo. Tak o nim czy­ta­my:

Jest wiel­ki dla­te­go, że zwy­cię­żył. Zwy­cię­żył, rozu­miesz? Zwy­cięz­com wie­le się wyba­cza. Nie wszyst­ko, oczy­wi­ście, ale wie­le. Zwy­cię­stwo – czy­ni bez­bron­nym. Kie­dy patrzysz na tego, kto zwy­cię­żył, wiesz, na co był gotów. A na co był gotów? Na wszyst­ko. Wyjść i wyrwać to cho­ler­ne zwy­cię­stwo jak ser­ce z pier­si. Ręką, zęba­mi, gło­wą, paznok­cia­mi. Popatrz na nie­go teraz, tu, kie­dy wszyst­ko już się skoń­czy­ło. Jakie mogą być do nie­go pyta­nia? Po pro­stu wyjść i zro­bić to, co trze­ba. Nie zosta­wia­jąc wro­go­wi żad­nych szans. Niko­go nie słu­cha­jąc, niko­mu nie wie­rząc, niko­mu się nie tłu­ma­cząc. Wziąć i wyrwać. Jak ser­ce. Jak rybę z rze­ki. I koniec. Potem niech pyta­ją, niech się obra­ża­ją. Zwy­cię­stwa nie da się anu­lo­wać. Poraż­kę moż­na wyja­śnić, ale zwy­kle nie moż­na jej napra­wić. Jasne?13

W przy­pad­ku ukra­iń­skiej woj­ny zwy­cię­żyć to zna­czy: prze­trwać. I wła­śnie to prze­trwa­nie jest klu­czo­wym sło­wem dla rozu­mie­nia Nul­laAra­be­sek.

1 S. Twar­doch, Null, War­sza­wa: Mar­gi­ne­sy, 2025, s. 7.

2 S. Żadan, Ara­be­ski, tłum. M. Petryk, Woło­wiec: Czar­ne, 2025, s. 5.

3 Tam­że, s. 18.

4 Tam­że, s. 27.

5 S. Twar­doch, Null, s. 24.

6 Tam­że, s. 72.

7 Tam­że, s. 34.

8 S. Żadan, Ara­be­ski, s. 44.

9 Tam­że, s. 88.

10 Tam­że, s. 109.

11 S. Twar­doch, Null, s. 8.

12 Tam­że, s. 12.

13 S. Żadan, Ara­be­ski, s. 26.

– eseista i krytyk literacki.

więcej →

Fallback Avatar

– pisarz i publicysta.

więcej →

(ur. 1974) – poeta, pisarz, aktywista, tłumacz, wokalista ska punkowego zespołu Żadan i Psy.

więcej →

Powiązane teksty