Maradona strzelił gola ręką – alternatywna performatywność futbolu

Skillsy na boisku topnieją razem z lodowcami.

— Vito Bambino

Z pamiętnika bramkarki – usytuowanie

Pił­ki fut­bo­lo­we prze­la­tu­ją mi nad gło­wą, w sek­to­rze rodzin­nym zawsze poten­cjal­nie jest bez­piecz­niej – moż­na patrzeć na kocioł/żyletę (sek­to­ry dla naj­bar­dziej zaan­ga­żo­wa­nych kibi­ców klu­bów pił­kar­skich) z ulgą odda­le­nia. Cho­dzę na mecze z miło­ści do syna, współ­dzie­lę z nim doświad­cze­nia, emo­cje, sil­ne afek­ty, wiem, kto z kim ma kosę, a kto przy­mie­rze. Znam hym­ny klu­bów, histo­rie ich powsta­nia, aktu­al­ne tabe­le wyni­ków, nazwi­ska pił­ka­rzy, tre­ne­rów, adre­sy sta­dio­nów. Czu­ję drga­nia spad­ków i awan­sów lig pol­skich i zagra­nicz­nych, mam w domu mnó­stwo sza­li­ków, bre­lo­ków, kub­ków, pla­ka­tów, auto­gra­fów. Wiem nawet, jak wyglą­da­ją szat­nie męskich zawod­ni­ków – i że jest tam wyzna­czo­ne miej­sce do indy­wi­du­al­nej roz­mo­wy z Bogiem przed meczem, małe pomiesz­cze­nie z krzy­żem i krze­słem. Oczy­wi­ście, że sie­dząc na try­bu­nach, czu­ję nie­do­pa­so­wa­nie, rodzaj lęko­wych mro­wień, zdła­wio­ne­go zde­ner­wo­wa­nia. Jestem matką\kobietą, a wia­do­mo, że chłop­cy cho­dzą na mecze z ojca­mi – to szcze­gól­ne pole per­for­man­sów usta­no­wień kon­struk­tów męsko­ści, jej wyobra­żeń. Mniej wię­cej znam rezer­wu­ar moż­li­wych nar­ra­cji ojcow­skich, są sta­łe, pew­ne jak praw­dzi­wa męskość – „ja bym wie­dział lepiej, jak to roze­grać, za co pła­cą tym pata­ła­chom?!”, „tata też był­by dobrym pił­ka­rzem, gdy­by nie ta kon­tu­zja w ’98 roku”, „patrz, trze­ba być twar­dym, wal­czyć o pił­kę, a nie odda­wać i prze­wra­cać się jak pedał!”. A potem sły­szę tych chłop­ców, powie­la­ją­cych ojcow­skie per­for­man­se i krzy­czą­cych do pił­ka­rzy na boisku: „grasz jak baba, do gazu z tobą!”.

Naj­trud­niej­sze były począt­ki, nie zna­łam ryt­mów i odsłon pol­skich sta­dio­no­wych wyda­rze­nio­wo­ści – że zaczy­na się od skład­ki na opra­wę (rodzaj dzia­łań per­for­ma­tyw­nych wła­ści­wych kon­kret­ne­mu klu­bo­wi pił­kar­skie­mu wyra­ża­ją­cych wspar­cie dla dru­ży­ny, iden­ty­fi­ka­cję lokal­ną i toż­sa­mo­ścio­wą, budu­ją­cych dra­ma­tur­gię i porząd­ku­ją­cych wspól­no­to­we zacho­wa­nia głów­nych akto­rów pił­kar­skich meczów: kibi­ców, uczest­ni­ków, widzów), potem sza­li­ki w górę i do hym­nu!, następ­nie bęb­ny, okrzy­ki sta­dio­no­we, wul­ga­ry­zmy prze­bi­ja­ją­ce skó­rę, jak prze­moc i agre­sja nimi wyra­ża­ne, wcią­ga­nie nosem dymu z rac, gra pił­ka­rzy, cza­sem gole, natę­że­nie okrzy­ków, prze­rwa na kieł­ba­sę z gril­la, dru­ga poło­wa, koniec meczu, par­ty­tu­ry podzię­ko­wań pił­ka­rzy za wspar­cie kibi­ców, cze­ka­nie na auto­gra­fy w sek­to­rze rodzin­nym i koniec – wycho­dzę z tłu­mem i odpo­wia­dam deli­kat­nym ski­nię­ciem gło­wy na zaga­je­nie: „jedzie­my z tą eks­tra­kla­są, kur­wa, jedzie­my!”. Kolej­ną trud­no­ścią jest to, że niko­mu nie kibi­cu­ję, żad­nej dru­ży­nie, żad­ne­mu klu­bo­wi, mamy z synem taką wewnętrz­ną umo­wę, że pozna­je­my dobrze lokal­ne prak­ty­ki z wie­lu miejsc sta­dio­no­wych w Pol­sce (dys­po­nu­je­my wie­dzą naby­wa­ną przez uczest­nic­two, opar­tą na doświad­cze­niu, umiej­sco­wio­ną, nie­sio­ną cie­le­snym prze­ka­zem, dla­te­go szyb­ko się adap­tu­je­my) i jeste­śmy raczej prze­ży­wa­ją­cy­mi niż kibi­cu­ją­cy­mi. Bar­dzo się nara­żę – był czas, gdy naprze­mien­nie cho­dzi­li­śmy na mecze Wisły i Cra­co­vii i uczest­ni­czy­li­śmy w sta­dio­no­wych per­for­man­sach obu dru­żyn bez wska­za­nia na umi­ło­wa­nie jed­nej z nich.

Nie ukry­wam swo­je­go poło­że­nia – funk­cjo­nu­ję w kon­kret­nym cie­le, z zaple­czem wie­dzy, z okre­ślo­nym punk­tem widze­nia. A to pozwa­la mi nie tyle uwia­ry­god­nić moją opo­wieść o kul­tu­rze per­for­ma­tyw­nej fut­bo­lu, ile zapro­sić oso­by czy­ta­ją­ce do wnę­trza tej kul­tu­ry, do przyj­rze­nia się jej war­stwom, struk­tu­rom, pul­sa­cjom. Przede wszyst­kim zaś dzię­ki wska­za­nym czyn­ni­kom mogę spoj­rzeć na pił­kę noż­ną i jej per­for­ma­tyw­ny wymiar przez pry­zmat sztuk, któ­re nie tyl­ko sta­wia­ją czyn­ny opór domi­nu­ją­cym ide­olo­giom, ale tak­że współ­two­rzą kry­tycz­ne i alter­na­tyw­ne obra­zy świa­ta, rów­nież tego fut­bo­lo­we­go.

Dariusz Kosiń­ski, pio­nier myśli per­for­ma­tyw­nej w Pol­sce, poru­sza­jąc zagad­nie­nie per­for­ma­tyw­no­ści kul­tu­ry fut­bo­lo­wej, zauwa­ża:

nie­mal odru­cho­wo przyj­mu­je się, że fut­bol sam w sobie jest grą zespo­ło­wą o okre­ślo­nych regu­łach, któ­ra jedy­nie w szcze­gól­nych przy­pad­kach przyj­mu­je cechy cze­goś inne­go i dopie­ro wów­czas może być bada­na „jako” per­for­mans. Moja wyj­ścio­wa teza jest odmien­na: pił­ka noż­na jest zja­wi­skiem wie­lo­wy­mia­ro­wym i pro­te­uszo­wym, któ­re tyl­ko w czę­ści – i to wca­le nie naj­więk­szej – da się opi­sać jako „gra”. Jeden z zasad­ni­czych pro­ble­mów ze zro­zu­mie­niem świa­ta fut­bo­lu pole­ga na tym, że wymy­ka się ona zero­je­dyn­ko­wej defi­ni­cji, zgod­nie z któ­rą bycie czymś wyklu­cza bycie czymś innym. Cała ta dzie­dzi­na życia spo­łecz­ne­go, któ­rą w skró­cie nazy­wa­my pił­ką noż­ną, jest two­rem wie­lo­kształt­nym. Obok sie­bie i we wza­jem­nym ści­słym połą­cze­niu funk­cjo­nu­ją w jego ramach nie tyl­ko wymiar spor­to­wy, zwią­za­ny z okre­ślo­ną for­mą aktyw­no­ści fizycz­nej i rywa­li­za­cji według reguł, czy „ludycz­ny”, odno­szą­cy się do gry, rywa­li­za­cji, przy­jem­no­ści czer­pa­nej z napię­cia, ale tak­że spek­ta­ku­lar­ny, eko­no­micz­ny (klub pił­kar­ski to dziś poważ­ne i pro­fe­sjo­nal­nie zarzą­dza­ne przed­się­bior­stwo), insty­tu­cjo­nal­ny i poli­tycz­ny (fede­ra­cje i ich rela­cje z ośrod­ka­mi wła­dzy) – by wymie­nić tyl­ko naj­waż­niej­sze1.

Czę­ścią skła­do­wą per­for­ma­tyw­no­ści kul­tu­ry fut­bo­lo­wej jest wedle bada­cza per­for­mans bio­gra­fii (naj­czę­ściej hero­icz­ne­go awan­su spo­łecz­ne­go, kul­tu­ro­wo reali­zo­wa­ne­go w pro­ce­sie sta­wa­nia się pił­ka­rzem świa­to­wej kla­sy, któ­ry wycho­dzi z bie­dy, nizin spo­łecz­nych, poko­nu­je trud­no­ści życio­we dzię­ki nie­złom­no­ści, wytrwa­ło­ści, z pomo­cą opie­kuń­czych duchów – babć, ojców, matek, boha­te­rów wyobraź­ni – i osta­tecz­nie zosta­je mistrzem maso­wej wyobraź­ni zachod­niej i nie­za­chod­niej). Jako ele­men­ty ist­nie­ją rów­nież per­for­man­se spraw­czo­ści, wydaj­no­ści, widzial­no­ści – zwią­za­ne z jed­nej stro­ny z publicz­nie obser­wo­wa­ną tre­su­rą i kształ­to­wa­niem pił­kar­skich ciał i umie­jęt­no­ści, z dru­giej zaś – z kapi­ta­li­za­cją i uto­wa­ro­wie­niem suk­ce­sów pił­kar­skich, zarów­no tych indy­wi­du­al­nych, jak i gru­po­wych. Spraw­czość doty­czy rów­nież związ­ków pił­ki z poli­ty­ka­mi toż­sa­mo­ścio­wy­mi (zazwy­czaj zbli­żo­ny­mi do banal­ne­go nacjo­na­li­zmu Micha­ela Bil­li­ga2 – „my” sta­no­wi tu syn­tak­sę domi­na­cji – a peł­ny­mi wyklu­czeń raso­wych, gen­de­ro­wych, kla­so­wych), ale tak­że poli­ty­ka­mi impe­rial­no-kapi­ta­li­stycz­ny­mi. I oczy­wi­ście w grę wcho­dzi dodat­ko­wo per­for­mans medial­ne­go zapo­śred­ni­cze­nia – mecze oglą­da­ne w tele­wi­zji, radio­we rela­cje, dziś przede wszyst­kim tik­to­ko­we wglą­dy w orga­ni­zmy, cia­ła, życie pry­wat­ne, die­ty, kon­ta ban­ko­we pił­ka­rek, pił­ka­rzy, tre­ne­rów, czy sędziów pił­kar­skich. Ja zaś na osie­dlo­wych boiskach sto­ję na bram­ce.

Architektury wspólnoty – ruiny

W świe­cie, w któ­rym żyje­my, archi­tek­tu­ry wspól­not – tych od spo­łe­czeń­stwa spek­ta­klu przez wspól­no­ty emo­cjo­nal­ne i afek­tyw­ne po zbio­ro­wo­ści efe­me­rycz­nych dein­dy­wi­du­acji – chwie­ją się w posa­dach. A raczej już upa­dły; gdzieś mię­dzy ruina­mi, któ­re są skut­ka­mi kra­chu nowo­cze­sne­go sys­te­mu kapi­ta­li­stycz­ne­go i logi­ki uto­wa­ro­wie­nia i ści­śle wią­żą się z kry­zy­sem eko­lo­gicz­nym i nie­pew­no­ścią euro­pej­skie­go prze­trwa­nia – pró­bu­je­my grać w pił­kę noż­ną. A pił­ka toczy się już nie po boisku, tym wiel­kim boisku zachod­nie­go świa­ta, na któ­rym roz­gry­wa­ły się jego losy – histo­rie wiel­kich zwy­cięstw i prze­gra­nych. Podą­ża­jąc za pił­ką, wodzi­my wzro­kiem po ruinach, nie­spój­nych strzęp­kach wie­lu opo­wie­ści, pozo­rów, nie­spra­wie­dli­wo­ści, pomi­nięć, zasła­nia­nia krwa­wią­cych miejsc świa­ta. Nie mam wąt­pli­wo­ści, że naj­więk­sza siła per­for­man­sów pił­kar­skich bar­dzo dłu­go pocho­dzi­ła z potrze­by afi­lia­cji i przy­na­leż­no­ści, z bycia pośród innych i bycia podobną/podobnym do innych, z fan­ta­zma­tów o sile zjed­no­czo­nej wspól­no­ty cemen­to­wa­nej bar­wa­mi, sym­bo­la­mi, sta­bi­li­zo­wa­nej meta­fo­ra­mi boha­ter­stwa naro­do­we­go, wyzna­nio­wo-reli­gij­ny­mi, ple­mien­no-anta­go­ni­stycz­ny­mi. Kry­tycz­ny namysł nad roz­ta­pia­niem się we wspól­no­cie w gestach iden­ty­fi­ka­cji sym­bo­licz­nej pod­ję­ła pol­ska artyst­ka wizu­al­na i per­for­mer­ka Lilia­na Zeic w dzia­ła­niach per­for­ma­tyw­nych zaty­tu­ło­wa­nych Spo­so­by kamu­fla­żu we współ­cze­snej Pol­sce z 2016 roku. Artyst­ka, oso­ba les­bij­ska, poru­sza­ją­ca w swej twór­czo­ści tema­ty zwią­za­ne z wyklu­cze­niem i styg­ma­ty­za­cją osób queero­wych, zwró­ci­ła uwa­gę na to, że aby zostać uzna­ną, zaak­cep­to­wa­ną, peł­no­praw­ną i legal­ną w pol­skim spo­łe­czeń­stwie, nale­ży się prze­brać, zaka­mu­flo­wać, zmie­nić skó­rę, a w kon­se­kwen­cji znik­nąć pod war­stwa­mi odzie­ży patrio­tycz­nej i kibi­cow­skiej. Uży­wa­jąc zaku­pio­nych arty­ku­łów patrio­tycz­nych i kibi­cow­skich – sza­li­ków, flag, komi­nia­rek, koszu­lek, Zeic prze­obra­ża sie­bie w jakiś rodzaj bia­ło-czer­wo­ne­go mon­strum. W bia­ło-czer­wo­nej komi­niar­ce, ciem­nych oku­la­rach, z sza­li­kiem klu­bu pił­kar­skie­go dooko­ła szyi, owi­nię­ta w pol­ską fla­gę, prak­ty­ku­je kamu­flaż i zni­ka­nie jako stra­te­gie prze­trwa­nia w pol­skim spo­łe­czeń­stwie. Fla­ga­mi, wlep­ka­mi, atry­bu­ta­mi kibi­cow­sko-patrio­tycz­ny­mi artyst­ka zna­ku­je tak­że prze­strzeń swo­je­go poko­ju – wła­sne­go poko­ju – miej­sca sta­no­wią­ce­go prze­strzeń pry­wat­ną, a zatem taką, któ­ra powin­na gwa­ran­to­wać auto­no­mię i swo­bo­dę indy­wi­du­al­nej eks­pre­sji oraz być archi­tek­tu­rą samo­sta­no­wie­nia. Wspo­mi­nam o tym pro­jek­cie Zeic, bo w spo­sób bar­dzo bole­sny odsła­nia on ciem­ną stro­nę poli­tyk przy­na­leż­no­ścio­wych, dla któ­rych pił­ka noż­na i dyna­mi­ki rela­cji sym­bo­li­ki naro­do­wej i klu­bo­wych iden­ty­fi­ka­cji są ele­men­ta­mi budu­ją­cy­mi ima­gi­na­rium wspól­no­to­we. Artyst­ka uka­zu­je jed­no­cze­śnie pokła­dy prze­mo­cy i agre­sji wobec każ­dej odmien­no­ści i róż­no­rod­no­ści, któ­re owo ima­gi­na­rium wypeł­nia­ją. Wra­ca­łam z synem po meczu Cra­co­vii z Legią War­sza­wa (meczu wyso­kie­go ryzy­ka), pode­szli do nas bia­ło-czer­wo­ni męż­czyź­ni, być może wiel­cy jak Pol­ska, i prze­mó­wi­li do moje­go dziec­ka: „sza­nuj mat­kę, uczy cię tra­dy­cji i patrio­ty­zmu, będziesz dobrym Pola­kiem”, dali mu kibol­skie wlep­ki peł­ne infor­ma­cji, komu śmierć prze­zna­czo­na, i poszli. Owszem, dusza na ramie­niu i tego rodza­ju poru­sze­nia ner­wów, ale też reflek­sja o ści­słym związ­ku i przy­le­gło­ści tej patrio­tycz­nej fan­ta­zji do fut­bo­lo­wej kul­tu­ry.

Arty­stą, któ­ry wprost odwo­łu­je się do archi­tek­tu­ry prze­mo­cy sta­dio­no­wej, jest Mar­cin Dudek, per­for­mer, twór­ca obiek­tów i insta­la­cji, czer­pią­cy z oso­bi­ste­go doświad­cze­nia przy­na­leż­no­ści do ruchu kibi­cow­skie­go Cra­co­vii. W latach 90. i 2000. Dudek przy­na­le­żał do struk­tur chu­li­gań­skich kra­kow­skie­go klu­bu – wska­za­nie cza­su jest tutaj istot­ne, bowiem wła­śnie w trak­cie pro­ce­sów trans­for­ma­cji ustro­jo­wej kształ­to­wał się ruch kibi­cow­ski, tak­że ten regio­nal­ny, osie­dlo­wy, zacie­śnia­ły się też związ­ki grup kibi­cow­skich ze świa­tem prze­stęp­czym. Napi­sy, wlep­ki, mura­le, sygno­wa­nie sym­bo­la­mi klu­bo­wy­mi prze­strze­ni miej­skich w dużym stop­niu przy­czy­nia­ły się do jej zawłasz­cza­nia, prze­chwy­ty­wa­nia, zmie­nia­jąc mia­sto w pasa­że wła­dzy i domi­na­cji – to wątek, któ­ry szcze­gól­nie inte­re­su­je Dud­ka. W akcji per­for­ma­tyw­nej Head in the Sand z 2015 roku arty­sta zre­kon­stru­ował wnę­trze swo­je­go poko­ju z cza­sów, gdy przy­na­le­żał do ruchu kibi­cow­skie­go. Pod­czas wyko­ny­wa­nia per­for­man­su ubra­ny był w dres, czap­kę z dasz­kiem – uko­stiu­mo­wa­nie kibi­cow­skie ma zna­cze­nie. Dra­ma­tur­gia dzia­łań Dud­ka pole­ga­ła na pró­bach wydo­sta­nia się z zamknię­te­go poko­ju afek­tyw­nej, ucie­le­śnio­nej pamię­ci o prze­mo­cy, ustaw­kach, agre­sji, bój­kach. Aby się wydo­stać, opu­ścić pokój, arty­sta wyko­rzy­stu­je siłę swo­je­go cia­ła, tę zapa­mię­ta­ną i pobu­dzo­ną oko­licz­no­ścia­mi reper­for­man­su, wyko­rzy­stu­je rów­nież narzę­dzia i rekwi­zy­ty kibi­cow­skie: nóż, fla­ry, beto­no­wy para­pet, któ­ry przy­po­mi­na wyrwa­ną część try­bu­ny sta­dio­no­wej. Dyna­micz­na akcja opusz­cza­nia poko­ju odtwa­rza w mikro­ak­tach sta­dio­no­wą prze­moc i chu­li­gań­stwo. W innych swo­ich per­for­man­sach: Wild (2013), Saved by an Unse­en Crack (2015), We Stum­bled as we Clam­be­red (2015), Dudek zde­rza poten­cjał dzia­łań prze­mo­co­wych z prze­strze­nią eks­po­zy­cyj­ną gale­rii, szu­ka róż­nic mię­dzy dzia­ła­niem jed­nost­ko­wym, samot­nym a dzia­ła­nia­mi gru­po­wy­mi, ana­li­zu­jąc mecha­ni­zmy zarzą­dza­ją­ce tłu­mem. Pró­bu­je spoj­rzeć na feno­men chu­li­gań­stwa w per­spek­ty­wie ujed­no­li­ca­nia zacho­wań zbio­ro­wych, któ­re łamią usta­lo­ny porzą­dek i łączą się z nie­prze­wi­dy­wal­no­ścią wyzwo­lo­nej w masie agre­sji. Czer­wień z pol­skiej fla­gi zmie­nia się w czer­wień śla­dów krwi pozo­sta­wio­nych na ścia­nach gale­rii, poko­ju, beto­nu z blo­ko­wi­ska, dymy z rac zasła­nia­ją bie­gną­cych z macze­ta­mi – jako oso­by odbie­ra­ją­ce per­for­mans czu­je­my dusz­ność, zagro­że­nie, sły­szy­my krzy­ki, odgło­sy cio­sów, jeste­śmy oto­cze­ni dymem z rac; agre­sja, cha­os, ból nas oble­pia­ją. Ale ten rodzaj zmy­sło­we­go odczu­wa­nia zagro­że­nia prze­no­si nas też w inne miej­sca wyobraź­ni – w prze­strzeń woj­ny, fron­tu, huku, wybu­chu, śmier­ci, bra­ku moż­li­wo­ści oddy­cha­nia, ruin.

W kola­żach nato­miast Dudek zesta­wia archi­tek­tu­rę sta­dio­no­wą z dyna­mi­ką nie­prze­wi­dy­wal­nych emo­cji tłu­mu, naj­czę­ściej nio­są­cych znisz­cze­nie i śmierć. Wie­lo­for­ma­to­we kola­że, wyci­na­ne nożem, frag­men­ta­ry­zu­ją ruiny sta­dio­no­wej wspól­no­to­wo­ści. Sta­no­wią rodzaj deta­licz­ne­go wglą­du w obra­zy agre­sji, łama­nia, wyry­wa­nia, demo­lo­wa­nia tego, co mia­ło kon­struk­cję – archi­tek­tu­ry miej­skiej jako prze­strze­ni spo­łecz­ne­go bez­pie­czeń­stwa i schro­nie­nia. Jak pisze Prze­my­sław Stro­żek:

W swo­ich pra­cach Dudek przed­sta­wia przy tym struk­tu­rę kon­kret­nych budow­li, takich jak Hey­sel czy Hil­ls­bo­ro­ugh, któ­re na trwa­łe zapi­sa­ły się w histo­rii XX wie­ku nie ze wzglę­du na sport, ale na tra­gicz­ne w skut­kach wyda­rze­nia poza­spor­to­we. Były sce­ną momen­tu, w któ­rym widow­nia sta­ła się głów­nym akto­rem wido­wi­ska. W pra­cy Hey­sel nie bez powo­du nad pre­zen­to­wa­ny­mi wyda­rze­nia­mi uno­si się postać szkie­le­tu, zwia­stu­ją­ce­go nad­cho­dzą­cą śmierć. Dru­ga z prac, poświę­co­na Hil­ls­bo­ro­ugh, przed­sta­wia z kolei wie­lo­war­stwo­wość wyda­rzeń w Shef­field z 1989 roku, gdzie w wyni­ku prze­peł­nie­nia sta­dio­nu napie­ra­ją­cy tłum został zmiaż­dżo­ny. Co wię­cej, arty­sta wizu­ali­zu­je w swej pra­cy rów­nież dra­ma­tycz­ne okrzy­ki zgnie­cio­ne­go tłu­mu, przez co dzia­ła ona rów­nież na inne niż wzrok zmy­sły3.

W dzia­ła­niach arty­stycz­nych Dud­ka, wyko­rzy­stu­ją­ce­go per­for­ma­tyw­ne stra­te­gie afek­tyw­ne, kul­tu­ra fut­bo­lo­wa doświad­cza­na i prze­ży­wa­na jest jako pole napięć, zagro­żeń, nie­pew­no­ści, nie­prze­wi­dy­wal­no­ści. Dzia­ła­nia per­for­ma­tyw­ne Dud­ka odczy­tu­ję jako rodzaj prak­tyk pre­wen­cyj­nych mają­cych nauczyć nas wyobra­ża­nia sobie nega­tyw­nych zda­rzeń i ich skut­ków, co być może pozwa­la wzbu­dzać w oso­bach odbie­ra­ją­cych prze­kaz arty­stycz­ny chęć prze­ciw­dzia­ła­nia owym zagro­że­niom, obmy­śla­nia stra­te­gii ochron­nych wzmac­nia­ją­cych każ­dy indy­wi­du­al­ny pod­miot.

Jest jesz­cze coś – te poko­je wyklu­czeń, kamu­fla­ży i prze­mo­cy, sta­dio­ny wpły­wa­ją­ce na spo­łecz­ną wyobraź­nię, to archi­tek­tu­ry ruin pozo­sta­łych po pew­nym, bez­piecz­nym świe­cie, w któ­rym ist­nia­ło jakieś wspól­ne dobro. To już czas woj­ny, kry­zy­su kli­ma­tycz­ne­go, poli­kry­zy­su – w świe­tle bram­ki może jest nadzie­ja, kry­tycz­ne i spe­ku­la­tyw­ne dzia­ła­nia sztuk pozwa­la­ją jej szu­kać.

Przegrać, czyli ocaleć

W dru­giej poło­wie lat 90. Zbi­gniew Libe­ra stwo­rzył serię Bez tytu­łu (pił­ka­rze). Figur­ki żoł­nie­rzy, zna­ne z chło­pię­cych zabaw, prze­kształ­cił w syl­wet­ki pił­ka­rzy. Wize­run­ki żoł­nie­rzy­ków wid­nie­ją­ce na pla­sti­ko­wych opa­ko­wa­niach prze­ma­lo­wał na dru­ży­ny pił­kar­skie – zama­lo­wał kara­bi­ny, doma­lo­wał naro­do­we stro­je kon­kret­nych dru­żyn. Pra­ca Libe­ry była naj­czę­ściej inter­pre­to­wa­na jako prze­jaw pro­ce­su kry­tycz­ne­go zwią­za­ne­go z powsta­niem Urzą­dzeń korek­cyj­nych czy Lego. Obo­zu kon­cen­tra­cyj­ne­go – a zatem pro­jek­tów, któ­re obna­ża­ły i ujaw­nia­ły mecha­nizm wytwa­rza­nia pod­mio­tów pod­po­rząd­ko­wa­nych, dys­cy­pli­no­wa­nych w pro­ce­sie socja­li­za­cji, a tak­że nor­ma­li­zo­wa­nych gen­de­ro­wo w trak­cie tre­su­ry dora­sta­nia i przy­swa­ja­nia prze­mo­co­wych skryp­tów for­ma­cyj­nych. Pro­te­uszo­wość i poten­cjal­ność prze­mia­ny wpi­sa­ne w figur­ki żoł­nie­rzy-pił­ka­rzy mają współ­cze­śnie dodat­ko­wy cię­żar zna­cze­nio­wy czy inter­pre­ta­cyj­ny. Dziś nie spo­sób patrzeć na pro­jekt Libe­ry spo­za hory­zon­tu spraw­cze­go reali­zmu. Mniej prze­cież cho­dzi o tre­su­rę męskich ciał i pod­mio­to­wo­ści, o „wycią­gar­ki” do toż­sa­mo­ścio­wych peni­sów, jed­nym sło­wem: o kon­struk­cje męsko­ści ćwi­czo­ne w wal­ce, rywa­li­za­cji i prze­mo­cy; bar­dziej zaś o per­spek­ty­wę, w któ­rej nie pozo­sta­nie­my nie­win­ni, w któ­rej nie zdo­ła­my obwa­ro­wać się naro­do­wy­mi i nacjo­na­li­stycz­ny­mi kor­do­na­mi izo­la­cji zaku­tej w fan­ta­zji o strze­że­niu gra­nic naro­do­wej wspól­no­ty. Może wszy­scy mamy bawić się żoł­nie­rza­mi-pił­ka­rza­mi, by przez zaba­wę uczyć się bycia w świe­cie nie­prze­wi­dy­wal­nym, zmien­nym, nie­moż­li­wym do prze­wi­dze­nia – czy jesz­cze na boisku, czy już na fron­cie.

Jeśli pił­ka noż­na w swo­im per­for­ma­tyw­nym wymia­rze prze­ni­ka orga­ni­za­cję życia spo­łecz­ne­go i spo­łecz­nej wyobraź­ni, ma nie­zby­wal­ny poten­cjał zastą­pie­nia teo­rii kon­flik­tu, starć, walk, nega­tyw­no­ści rywa­li­za­cji teo­ria­mi i prak­ty­ka­mi współ­by­cia i życia razem w kon­flik­tach i kry­zy­sach.

Sztu­ki per­for­ma­tyw­ne poka­zu­ją pił­kę noż­ną jako kry­tycz­ny tre­ning prze­trwa­nia, wypo­sa­ża­ją w narzę­dzia do wyobra­ża­nia sobie oca­le­nia, któ­re nie ma nic wspól­ne­go ze zwy­cię­stwem. Prze­cież Die­go Mara­do­na zagrał ręką w meczu Argen­ty­ny z Anglią na Mistrzo­stwach Świa­ta w 1986 roku. Bram­ka okre­śla­na jako „ręka Boga” zosta­ła uzna­na przez sędzie­go. Nie wia­do­mo, co przy­nie­sie oca­le­nie – prze­cież nie zwy­cię­stwo.

PS Dzię­ku­ję eks­per­to­wi, moje­mu syno­wi Kost­ko­wi, któ­ry kon­sul­to­wał ze mną naszą klu­bo­wą nie­przy­na­leż­ność.

 

1 D. Kosiń­ski, Per­for­ma­ty­ka. W(y)prowadzenia, Kra­ków: Wydaw­nic­two Uni­wer­sy­te­tu Jagiel­loń­skie­go, 2016, s. 75–98.

2 Zob. M. Bil­lig, Banal­ny nacjo­na­lizm, tłum. M. Seker­dej, Kra­ków: Znak, 2008.

3 P. Stro­żek, Mar­cin Dudek, onli­ne: https://culture.pl/pl/tworca/marcin-dudek [dostęp: 3.09.2025].

– dr hab., adiunktka w Katedrze Performatyki Uniwersytetu Jagiellońskiego.

więcej →