Pierwsze sekwencje filmu Elii Suleimana Czas, który pozostał ukazują wydarzenia z wiosny 1948 roku w Nazarecie. W Palestynie od półtora roku trwa czystka etniczna, a od kilku godzin w rodzinnym mieście reżysera panuje chaos. Grupa znudzonych obrońców siedzi w ogródku kawiarni, przed którą co chwilę przebiega uzbrojony mężczyzna w mundurze Legionu Arabskiego. Za każdym razem przystaje, pytając o drogę do Tyberiady, a odpowiedzi zawsze kierują go w inną stronę. Wreszcie opada na krzesło i łapie jedną ze zrzucanych przez izraelski samolot ulotek z wezwaniem do kapitulacji. Ulicą przed kawiarnią w przeciwnych kierunkach mkną uzbrojony motocyklista ze sztandarem palestyńskim i samochód z delegacją władz miasta z białą flagą. Zanim delegacja dotrze do siedziby dowództwa oddziałów izraelskich, samolot omal nie taranuje jej czarnego mercedesa.
Chaos, groteska, oszczędne dialogi (lub całkowity ich brak), strach i zdziwienie na twarzach bohaterów – to znaki firmowe zarówno tego filmu, jak i całej twórczości Suleimana. Nestor palestyńskiej kinematografii zawarł w nich klucze do własnej biografii oraz splecionej z nią historii kraju. Nawiązania do estetyki kina niemego w metaforyczny sposób przypominają o milczeniu, na które świat skazał Palestyńczyków, obsadzając ich w roli niemych świadków własnej historii, opowiadanej ciągle przez innych ludzi za pomocą orientalistycznych stereotypów. Absurdalny humor rodem z filmów Jacques’a Tatiego to nieprzypadkowa strategia przedstawieniowa, za pomocą której ukazana zostaje tragedia wymykająca się bezpośrednim ujęciom „na poważnie”. W Czasie, który pozostał zabawna burleska raz po raz przechodzi w obrazy zniszczenia, grabieży i okrucieństw. Sceny dokumentujące zachowanie izraelskich żołnierzy, demolujących palestyńskie domy oraz zmuszających ich mieszkańców do klęczenia ze skrępowanymi rękami i zasłoniętymi oczami, budzą dziś niezmiernie aktualne skojarzenia; przywodzą na myśl wstrząsające zdjęcia, które są świadectwem represji wobec ludności zamieszkującej Strefę Gazy.
Sceny z nakręconego w 2009 roku Czasu, który pozostał, przedstawiające wydarzenia z 1948 roku, okazują się antycypacją rzeczywistości 2025 roku. Czy to oznacza, że w historii Palestyny nic się nie zmienia? Że jest ona czymś w rodzaju błędnego koła wiecznego powrotu tego samego koszmaru? Rashid Khalidi, autor wydanej niedawno po polsku książki Palestyna. Wojna stuletnia…, jest jak najdalszy od tego rodzaju myśli. W istocie w Palestynie zmienia się zaskakująco wiele, problemem jest natomiast to, że rozpoczęta sto lat temu wojna nie może się skończyć. Obszerna książka Khalidiego przynosi aż nadto dowodów potwierdzających tezę, że zasadniczym błędem mediów zachodnich opisujących bombardowania i głód w Gazie pozostaje upatrywanie źródła tych wydarzeń w sytuacji z 7 października 2023 roku. W rzeczywistości wraz z atakiem Hamasu na pierścień oblężenia i żydowskie osiedla wokół Gazy, zamienionej w więzienie pod gołym niebem, zaczęła się jedynie nowa faza trwającego od dekad dramatu. Dokonywane właśnie na naszych oczach izraelskie ludobójstwo w najgęściej zaludnionej strefie miejskiej świata nie stanowi więc nadmiernej, ale w gruncie rzeczy uzasadnionej odpowiedzi Izraela na brutalny atak bojowników, lecz wpisuje się w znacznie dłuższą historię kolonizacji i okupacji terytorium palestyńskiego, a także w historię oporu jego mieszkańców. Sięga ona dalej niż początki oblężenia Gazy w 2007 roku, dalej niż okupacja Zachodniego Brzegu w wyniku wojny sześciodniowej w 1967 roku, a nawet dalej niż dokonany ponad głowami Palestyńczyków przez ONZ podział ich kraju w listopadzie 1947 roku i czystka etniczna towarzysząca powstaniu na jego miejscu państwa Izrael.
Palestyńska historia Palestyny
Wreszcie czytamy historię Palestyny napisaną przez palestyńskiego autora i z palestyńskiej perspektywy. W Wojnie stuletniej… Palestyńczycy nie są wyłącznie biernymi ofiarami historii tworzonej przez innych ludzi. Na pierwszy plan wysuwa się ich podmiotowość, objawiająca się w upartej rewindykacji ich tożsamości i form życia zbiorowego, w podtrzymywaniu dziedzictwa kulturowego, w determinacji w walce o głos i miejsce do życia. Dzięki temu społeczeństwo palestyńskie przestaje być rzuconą na mapę statystyką albo amorficznym monolitem. Zyskuje oblicze, niejednorodną strukturę, a przede wszystkim historię, która skądinąd nie daje się sprowadzić wyłącznie do oporu wobec kolonializmu. Z tej perspektywy świetnym zabiegiem okazuje się wplecenie w konwencjonalną narrację historyczną wątków rodzinnych i osobistych. Ponieważ tak się składa, że rodzina Khalidiego należy do starej palestyńskiej arystokracji z Jerozolimy, a wśród jego przodków i krewnych aż roi się od znaczących postaci – z dwoma burmistrzami Jerozolimy, osmańskimi gubernatorami, historykami, dziennikarzami i liderami politycznymi na czele. Dlatego autor chętnie sięga do rodzinnych dokumentów i przekazów, wypełniając suche fakty konkretnymi biografiami, atmosferą konkretnych chwil, wspomnieniami miejsc i przedmiotów, świadectwami ulotnych nastrojów i emocji. Co więcej, w rozdziałach poświęconych dzisiejszym czasom dzieli się własnymi doświadczeniami z perspektywy badacza, a równocześnie emigranta działającego w Organizacji Wyzwolenia Palestyny (OWP), rzuconego w wir wojny domowej w Libanie w latach 70. XX wieku, następnie zaś uwięzionego w Bejrucie podczas izraelskiego oblężenia w 1982 roku. Pierwsza książka Khalidiego dotyczyła właśnie tego ostatniego epizodu – zakończył się on ewakuacją oddziałów OWP do Tunisu i masakrą palestyńskich uchodźców pozostawionych w obozach Sabra i Szatila. W czasie, gdy prawicowe bojówki libańskie pod ochroną armii izraelskiej zabijały bezbronnych cywilów, Khalidi wraz z córką i żoną w zaawansowanej ciąży pędził samochodem ulicami zniszczonego miasta, żeby ukryć się w campusie uniwersytetu amerykańskiego, gdzie wykładał.
Autor jest tu więc zarówno bohaterem własnej historii, jak i szczęśliwym uciekinierem spod jej walca.
Tutaj trzeba także zaznaczyć, że palestyńscy intelektualiści minionego wieku nie zawsze mieli tak dużo szczęścia. Wielu zginęło już w trakcie antykolonialnego powstania w latach 1936–1939, do którego stłumienia armia brytyjska skierowała ponad sto tysięcy żołnierzy (ówczesna arabska ludność Palestyny wynosiła około siedmiuset pięćdziesięciu tysięcy osób), inni nie przeżyli Nakby lat 1947–1948, gdy bojówki syjonistyczne, a później regularna armia izraelska starły z powierzchni ziemi pięćset miast i wsi, wypędzając, a często mordując ich mieszkańców, jeszcze inni zaś padli ofiarą całej kampanii zamachów Mosadu w latach 70. i 80. XX wieku (zamordowano wówczas między innymi pisarzy Ghassana Kanafaniego, Waela Zwaitera i Mohameda Boudię).
W palestyńskim stuleciu nie brakuje goryczy porażek. Nie zawsze były one powodowane przez wrogów. Reżimy arabskie, które podzieliły się Palestyną z Izraelem w 1949 roku, chętnie kreowały się na przyjaciół wywłaszczonego ze swojej ziemi narodu, ale ceną za ich wsparcie były próby podporządkowania sobie palestyńskiego ruchu wyzwoleńczego. On sam także miał swoje ograniczenia: wewnętrzne konflikty, marna dyplomacja, stawianie na kiepskie karty w polityce międzynarodowej, a wreszcie korupcja osłabiały efekt heroicznych akcji zbrojnych, sukcesów edukacyjnych i stworzenia zbrojnej demokracji w obozach uchodźców.
Na początku lat 90. XX wieku Khalidi uczestniczył w rokowaniach pokojowych w Madrycie i Oslo, które zostały wymuszone przez pokojowe powstanie na terenach okupowanych – później nazwane pierwszą intifadą. Miał okazję widzieć z bliska niekompetencję i kardynalne błędy popełnione przez ludzi lidera OWP Jasera Arafata, którzy w zamian za możliwość powrotu z uchodźctwa i stanowiska w administracji fasadowej Autonomii Palestyńskiej zadowolili się izraelskimi obietnicami załatwienia wszystkich kluczowych kwestii „w późniejszym terminie”. Izrael uznał to za świetny pretekst do zintensyfikowania kolonizacji terytoriów okupowanych, czyli grabieży tamtejszych zasobów wodnych, aneksji ziemi i wypędzania jej mieszkańców. Działania tego rodzaju skutecznie pogrzebały „proces pokojowy”, eliminując materialne warunki do tak zwanego rozwiązania dwupaństwowego. Właśnie tu sięgają korzenie drugiej intifady – znacznie krwawszej niż pierwsza i brutalnie stłumionej.
Kolonializm bez końca
O ile według wielu autorów zachodnich u źródeł syjonistycznej kolonizacji Palestyny leżał szalejący na wschodzie Europy antysemityzm, o tyle z perspektywy mieszkańców tego kraju ów fenomen wpisywał się w europejski kolonializm, który na przełomie XIX i XX wieku przybrał najbardziej zaawansowaną i najokrutniejszą postać.

Niemal dwie dekady opisywanego przez Khalidiego stulecia upłynęły pod znakiem imperializmu brytyjskiego, który pozostawił po sobie ponure i wciąż nieprzezwyciężone dziedzictwo. To właśnie Brytyjczycy, okupujący Palestynę od 1918 roku na mocy tak zwanego Mandatu Ligi Narodów, jako pierwsi zaczęli stosować masowy terror i zasadę odpowiedzialności zbiorowej wobec buntującej się ludności – metody dziś rozwijane przez armię izraelską. Wpływ imperializmu na bieg wydarzeń w Palestynie nie ogranicza się zresztą do wdrażania nowych metod podboju i do kontroli okupowanego społeczeństwa. Gdy po drugiej wojnie światowej miejsce hegemona globalnego kapitalizmu zajęły Stany Zjednoczone, wymogi rywalizacji ze Związkiem Radzieckim i poszukiwanie dostępu do bliskowschodnich zasobów ropy naftowej sprawiły, że demokratyczna i antykolonialna retoryka – wybrzmiewająca w Waszyngtonie jeszcze w latach 50. XX wieku – szybko ustąpiła miejsca polityce wspierania skrajnie konserwatywnych sił i najbrutalniejszych reżimów w regionie – z Arabią Saudyjską i Izraelem na czele.
W tak ujmowanym kontekście nie zaskakuje dzisiejsze – niemal bezwarunkowe – poparcie Stanów Zjednoczonych dla popełnianego w Strefie Gazy ludobójstwa.
W istocie zarówno administracje Joego Bidena, jak i Donalda Trumpa konsekwentnie trzymają się ustanowionej kilka dekad temu linii politycznej, która przyczyniła się do tego, że prawa człowieka i narodów złożono na ołtarzu kontroli pól naftowych i strategicznych szlaków globalnego handlu.
Z genealogii obojętności
Wydaje się, że przedstawienia Palestyny, które dominują w mediach i debacie na Zachodzie, nie są w stanie uchwycić wspomnianych tutaj różnic o podstawowej naturze. Nawet w sytuacjach tak klarownych jak rozgrywające się na naszych oczach ludobójstwo w Gazie. Francusko-włoski historyk Enzo Traverso postanowił przyjrzeć się genezie i politycznym funkcjom owego deficytu poznawczego. W eseju zatytułowanym Gaza. W obliczu historii ten wybitny specjalista w dziedzinie historii faszyzmu, Holokaustu i polityk historycznych próbuje odpowiedzieć na pytanie, jak to się stało, że nie wyciągnęliśmy żadnych wniosków z głoszonego po horrorze drugiej wojny światowej hasła „nigdy więcej!”. Innymi słowy: dlaczego – parafrazując starą heglowską maksymę – nasza historia uczy nas tylko tego, że znowu niczego nas nie nauczyła?
Traverso podsuwa kilka tropów. Po pierwsze przygląda się odrodzeniu imperializmu i tendencji faszystowskich we współczesnym, ogarniętym kryzysem centrum globalnego kapitalizmu. Po drugie analizuje rolę, jaką w obecnej sytuacji odgrywają nieprzezwyciężone dziedzictwo orientalizmu i jego nowe formy, pozwalające racjonalizować wyjęcie spod uniwersalnych praw dwumilionowej populacji. Po trzecie zaś interesuje go również dwuznaczna funkcja instytucji i dyskursów europejskiej polityki pamięci, które nie tylko nie uchroniły nas przed powtórką Zagłady, lecz także przyczyniły się do tego, że wiele rządów i środowisk intelektualnych w niej sekunduje, a nawet w pełni uczestniczy.
Poligon odpolitycznienia
Pierwszy wątek od początku stanowi tło kwestii palestyńskiej. Palestyńczycy mieli nieszczęście stać na drodze do realizacji ambicji wielkich mocarstw. Dziś zostali postawieni na celowniku sił walczących o zachowanie mocarstwowej pozycji w coraz bardziej niestabilnym świecie. Dzielą tę pozycję z Ukraińcami, ale w odróżnieniu od Kijowa, zmagającego się z agresją Rosji, nie dysponują ani własnym państwem, ani armią, ani potężnymi sojusznikami. Właściwie poza rebeliantami w Jemenie – oraz w ograniczonym stopniu Iranem – aspiracje Palestyńczyków wszystkim w pewnym sensie zawadzają. Nie jest to, niestety, nic nowego, ponieważ z perspektywy dyktatur – dominujących w regionie i zależnych od Stanów Zjednoczonych – palestyńskie dążenie do demokratycznego samostanowienia zawsze było złym przykładem dla ich własnych obywateli. W tej sytuacji Gaza stała się czymś w rodzaju laboratorium dla nowej fali imperializmu.
Nie chodzi tu wyłącznie o fakt, że izraelski przemysł zbrojeniowy testuje na żywych ludziach broń i nowe technologie zadawania śmierci, które następnie sprzedawane są na całym świecie.
Okupowana Palestyna jest również poligonem służącym do przesuwania granic tego, na co rządy mogą sobie pozwolić wobec własnych obywateli. Rozbudowanymi procedurami zarządzania, represjonowania, nadzorowania i karania ludności palestyńskiej inne państwa posługują się jako metodami odpowiednimi do skutecznego podkopywania podmiotowości politycznej własnych społeczeństw i rozmontowywania demokracji, którą coraz częściej uznaje się za zbyt kosztowną fanaberię z lepszych czasów. Warto dodać: minionych czasów. Nic dziwnego, że Binjamin Netanjahu cieszy się sympatią europejskiej skrajnej prawicy. Zresztą w sytuacji permanentnego kryzysu ekonomicznego, politycznego i klimatycznego klasy polityczne w wielu krajach demokratycznych coraz częściej ulegają pokusie rozwiązania narastających problemów na drodze zawieszania części praw obywatelskich, eliminacji polityki rozumianej jako samostanowienie społeczeństwa i zastąpienia jej technokratycznym zarządzaniem. Doświadczenia izraelskie są dla nich bezcenne. Jawią się one już nie jako wstydliwy wyjątek od demokratycznej normy, ale jako paradygmatyczna zapowiedź przyszłości świata pogrążonego w wiecznym stanie wyjątkowym.

Podwójne standardy
Według Traverso podstawą funkcjonowania tego, co Antony Loewenstein w tytule swojej głośnej książki określił jako „laboratorium Palestyna”, jest dziedzictwo kolonialne: wciąż żywe, obecnie zaś przeżywające renesans. W jego konsekwencji, tak jak było to już w czasach deklaracji Balfoura z 1917 roku, obowiązują podwójne standardy. Prawa jednostek i narodów bierze się na poważnie jedynie w świecie zachodnim. Poza nim są one co najwyżej pustą retoryką, ukrywającą nieczyste intencje korporacji naftowych oraz imperialne roszczenia. W tej sytuacji mieszkańcy globalnego Południa nie mają – z całą prostotą – praw do obrony swoich praw. Dlatego Palestyńczycy, stawiający opór zbrojny armii izraelskiej, nie są bojownikami o niepodległość jak Ukraińcy, ale terrorystami. Toczona przez nich walka to nie uprawniony opór przeciw okupacji, lecz akt kryminalny, który wyjmuje ich spod jurysdykcji Konwencji genewskich. Kierując się tą neokolonialną logiką, opinia zachodnia zaczęła obwiniać palestyńskie ofiary o zbrodnie ich katów. Traverso widzi tu szczególną perwersję, ponieważ o ile ugrupowania palestyńskie rzeczywiście stosują terror – także wymierzony przeciw cywilom – jako narzędzie realizacji celu politycznego, o tyle dla Izraela ów terror jest celem samym w sobie.
Pamięć jednokierunkowa
Kultura pamięci, ukształtowana na Zachodzie po drugiej wojnie światowej, była ściśle związana z hasłem „nigdy więcej!”, oznaczającym zarówno ostrzeżenie przed możliwością powtórki Zagłady, jak i wezwanie do przeciwdziałania temu zagrożeniu. Mimo to w godzinie największej próby okazała się nie gwarantować zmian na lepsze; zachodnie społeczeństwa nie wyciągnęły bowiem wniosków z jej założeń. Podczas gdy izraelscy przywódcy – premier, prezydent, minister obrony – ogłaszali zamiar zniszczenia dwuipółmilionowego miasta i eksterminacji jego mieszkańców, a następnie przystępowali do systematycznej realizacji swoich zapowiedzi, zachodnie instytuty, muzea, stowarzyszenia i większość ośrodków badawczych (stojących na straży kultury pamięci) nabrały wody w usta lub bezkrytycznie poparły Izrael. Skąd ta sprzeczność? Traverso wskazuje, że problem tkwi w samym sercu sposobu upamiętniania Zagłady, a Gaza tylko wydobyła go powierzchnię. Mimo uniwersalnych roszczeń nasza pamięć okazała się beznadziejnie etnocentryczna. Wbrew postulatom uczynienia jej wielokierunkową, które w głośnej książce pod tym właśnie tytułem wyłożył amerykański badacz Michael Rothberg, została ona zmonopolizowana przez doświadczenie wyłącznie jednej grupy i podporządkowana bieżącym interesom politycznym jednego państwa.
Chociaż od Holokaustu i upadku III Rzeszy minęło osiem dziesięcioleci, współczesna klasa polityczna Izraela nadal skutecznie uzurpuje sobie prawo do reprezentowania ocalałych. Mimo swojej kolonialnej natury i faktu, że to właśnie Tel Awiw jest militarną potęgą zagrażającą wszystkim swoim sąsiadom, Izrael zarezerwował dla siebie rolę wiecznej i niewinnej ofiary.
Ilekroć sam dokonuje agresji, nowych podbojów terytorialnych lub masakr ludności okupowanej, tylekroć szantażuje zachodnią opinię publiczną widmem nowej zagłady.
Ponadto wszystkich, którzy ośmielają się ten stan krytykować, oskarża o antysemityzm. Dzięki temu Izrael zapewnił sobie niemal całkowitą bezkarność. Kosztem są oczywiście niewyobrażalne cierpienia ludności Gazy i destabilizacja Bliskiego Wschodu, ale także – jak podkreśla Traverso – dewaluacja historycznych lekcji Zagłady. Przykładów sprzeniewierzenia płynącej z nich wiedzy dostarczają władze Francji, Stanów Zjednoczonych, a przede wszystkim Niemiec. Intelektualistów i artystów żydowskiego pochodzenia w tym ostatnim kraju oskarżano o antysemityzm, jak choćby queerową filozofkę Judith Butler, z kolei nagrodę LiBeraturpreis odebrano pisarce Adanii Shibli ze względu na jej palestyńskie pochodzenie, zaś wystąpienia byłego greckiego ministra finansów Janisa Warufakisa i amerykańskiej myślicielki feministycznej Nancy Fraser odwołano jedynie dlatego, że zgodnie z wyrokami Międzynarodowego Trybunału Karnego nazywają rzeczy po imieniu. Dzisiaj to krytycy Izraela wyciągają z doświadczenia Holokaustu praktyczne wnioski, nadając hasłu „nigdy więcej!” uniwersalny wymiar, a tym samym przywracając mu wiarygodność.
Lektura rozważań Traverso jest jak kubeł zimnej wody, który budzi czytelnika z drzemki obojętności moralnej i intelektualnego oportunizmu. Z kolei palestyńska opowieść Rashida Khalidiego o wojnie stuletniej z Palestyną rozbraja stereotypy uniemożliwiające zrozumienie tego, co dzisiaj dzieje się w Gazie i na Zachodnim Brzegu. W pewnym sensie te książki są komplementarne. Obydwaj autorzy, choć piszą o innych rzeczach i poruszają się po innych polach, neutralizują ten sam „efekt bliskowschodniego kotła”, czyli postkolonialne wyobrażenie o irracjonalnych emocjach, które rzekomo ciążą nad tragedią kraju między Jordanem a Morzem Śródziemnym i przekształcają ją w węzeł gordyjski. W rzeczywistości zarówno historia palestyńskiej wojny stuletniej, jak i jej obecna kulminacja w Gazie okazują się niezmiernie proste i przejrzyste. Co najmniej tak, jak prosta jest różnica między kolonizatorem a kolonizowanym, okupantem a okupowanym, dążeniem do przejęcia ziemi i jej zasobów a stawianym temu dążeniu oporem.