Odmiany prawdy

W ostat­nim cza­sie uka­za­ły się trzy wybo­ry pism Toma­sza Bur­ka – jed­nej z bez­dy­sku­syj­nie naj­waż­niej­szych posta­ci dwu­dzie­sto­wiecz­nej kry­ty­ki lite­rac­kiej. Wyda­na w 2021 roku Pamięć głę­bo­ka pod redak­cją Zbi­gnie­wa Ment­zla to zbiór roz­pro­szo­nych tek­stów Bur­ka pocho­dzą­cych głów­nie z lat 70. ubie­głe­go wie­ku. Z kolei w znacz­nie bar­dziej monu­men­tal­nej Nie­za­leż­no­ści i powin­no­ści (2022) zespół redak­cyj­ny zapro­po­no­wał prze­krój przez cały doro­bek kry­ty­ka, uję­ty w klam­rę tek­stów autor­stwa Krzysz­to­fa Kra­su­skie­go i Łuka­sza Kuchar­czy­ka, któ­re liczą w sumie ponad sto dwa­dzie­ścia stron. Auto­por­tret z okru­chów (2025) jest w tym zesta­wie­niu przed­się­wzię­ciem naj­now­szym, mimo skrom­ne­go, nie­speł­na czter­dzie­sto­stro­ni­co­we­go wstę­pu Andrze­ja Skren­dy, odpo­wie­dzial­ne­go tak­że za wybór tek­stów, zde­cy­do­wa­nie naj­ob­szer­niej­szym, a tak­że pierw­szym, któ­re nie jest rezul­ta­tem ini­cja­ty­wy sze­ro­ko rozu­mia­nych śro­do­wisk kon­ser­wa­tyw­nych, a więc tych naj­bliż­szych Bur­ko­wi w ostat­nich latach jego życia (poprzed­nie publi­ka­cje uka­za­ły się – odpo­wied­nio – nakła­dem Biblio­te­ki „Wię­zi” oraz Insty­tu­tu Lite­ra­tu­ry).

Nie jest bynaj­mniej moim celem dzie­le­nie pola lite­rac­kie­go po liniach świa­to­po­glą­do­wych; nie powin­no niko­go dzi­wić, że zain­te­re­so­wa­nie spu­ści­zną Bur­ka w pierw­szej kolej­no­ści wyra­ża­ją oso­by i insty­tu­cje, z któ­ry­mi pod koniec jego dzia­łal­no­ści kry­tycz­nej łączy­ło go powi­no­wac­two inte­lek­tu­al­ne. W publi­ka­cji Auto­por­tre­tu… chciał­bym widzieć powód do rado­ści – do dzie­dzic­twa Bur­ka nie­ja­ko przy­zna­ła się ta część pol­skiej kry­ty­ki lite­rac­kiej, któ­ra się­ga raczej po odże­gny­wa­ną przez kry­ty­ka od czci i wia­ry w ostat­nich latach jego życia „Gaze­tę Wybor­czą” niż po „Arca­na”, gdzie przed­sta­wiał swo­ją alter­na­ty­wę wobec tak zwa­nej lite­ra­tu­ry salo­nu III RP. Co praw­da póź­ne tek­sty sta­no­wią względ­nie nie­wiel­ką część Auto­por­tre­tu…, zwłasz­cza jeśli za punkt odnie­sie­nia przyj­mie­my Nie­za­leż­ność…, ale nie zmie­nia to fak­tu, że PIW-owski wybór jest fascy­nu­ją­cą pre­zen­ta­cją boga­tej i zmien­nej myśli kry­tycz­nej Bur­ka, roz­wi­ja­nej przez całe jego życie. Tym samym Auto­por­tret… to dosko­na­ła lek­tu­ra dla każ­de­go, kto chciał­by poznać dzie­ło Bur­ka. Powo­dy do rado­ści są więc dwa.

Książ­ka zosta­ła podzie­lo­na na trzy czę­ści o mniej wię­cej rów­nej obję­to­ści. Choć spo­so­bów upo­rząd­ko­wa­nia mate­ria­łu mogli­by­śmy wymy­ślić wie­le, ten zapro­po­no­wa­ny przez Skren­dę jest nie­zmier­nie prze­ko­nu­ją­cy; idzie w poprzek chro­no­lo­gii, sta­no­wi spoj­rze­nie na roz­wój myśli Bur­ka przez pry­zmat trzech obsza­rów pro­ble­mo­wych. W każ­dym z nich ina­czej zazna­cza się to, co być może jest naj­bar­dziej narzu­ca­ją­cym się i naj­pow­szech­niej roz­po­zna­wa­nym zerwa­niem zwią­za­nym z prze­su­nię­ciem się Bur­ka na pozy­cje kon­ser­wa­tyw­no-kato­lic­kie w okre­sie po trans­for­ma­cji ustro­jo­wej (o czym za chwi­lę).

Część pierw­sza, Sekret ojczy­zny, roz­pię­ta jest mię­dzy roz­wa­ża­nia­mi nad zna­cze­niem rewo­lu­cji 1905 roku a apo­lo­gią pro­zy Bro­ni­sła­wa Wild­ste­ina i Janu­sza Kra­siń­skie­go. Ponad­to mie­ści cho­ciaż­by obra­chu­nek z pol­skim Mar­cem i wnio­ski wycią­ga­ne po latach z lek­cji Paź­dzier­ni­ka. Rację ma Skren­do – kwe­stia naro­do­wa mia­ła dla Bur­ka nie­odmien­nie wiel­ką wagę, nie­za­leż­nie od tego, z któ­rej pozy­cji świa­to­po­glą­do­wej o niej pisał. W tek­stach naj­wcze­śniej­szych przy­bie­ra­ła ona for­mę pró­by roz­strzy­gnię­cia tego, co jawi­ło się jako kon­flikt mię­dzy impe­ra­ty­wa­mi socja­li­zmu a nacjo­na­li­zmu; mię­dzy spra­wą rewo­lu­cji a spra­wą pol­ską. Z cza­sem Burek zmie­niał zda­nie co do stro­ny, któ­rą zaj­mo­wał w tym kon­flik­cie. W latach 70. XX wie­ku skłon­ny był powie­dzieć, że mie­li­śmy do czy­nie­nia z powsta­niem naro­do­wym jedy­nie o tyle, o ile jego pod­mio­tem była kla­sa robot­ni­cza. W słyn­nym szki­cu 1905, nie 1918 argu­men­to­wał, że naj­więk­szym tąp­nię­ciem, jakie wywo­łał 1905 rok w świa­do­mo­ści zbio­ro­wej, było nie tyle wyar­ty­ku­ło­wa­nie aspi­ra­cji nie­pod­le­gło­ścio­wych, ile ujaw­nie­nie w peł­nym świe­tle kla­so­wej natu­ry podzie­lo­ne­go spo­łe­czeń­stwa. Nato­miast w 1985 roku, gdy pisał szkic o fra­pu­ją­cym, auto­po­le­micz­nym tytu­le 1863 po 1905, uwa­żał już raczej, że jedy­nym klu­czem do roz­szy­fro­wa­nia zagad­ki zry­wu robot­ni­cze­go jest powsta­nie stycz­nio­we i jego psy­cho­spo­łecz­ne (tak­że: ducho­we), roz­cią­ga­ją­ce się na kolej­ne deka­dy kon­se­kwen­cje.

Do rewi­zji wła­snych prze­ko­nań na temat pierw­szeń­stwa moty­wu kla­so­we­go nad naro­do­wym popchnę­ła Bur­ka ta sama potrze­ba dogłęb­ne­go poję­cia isto­ty obser­wo­wa­nych zja­wisk, któ­ra daje o sobie znać we wszyst­kich jego pismach. Zda­niem Bur­ka pra­wi­dło­we okre­śle­nie zna­cze­nia pew­nych epo­ko­wych wyda­rzeń (ich praw­dzi­we­go histo­rycz­ne­go sen­su) było warun­kiem wyda­nia jakie­go­kol­wiek sądu o poświę­co­nych im dzie­łach lite­rac­kich – a więc na przy­kład zro­zu­mie­nie, co w rze­czy­wi­sto­ści ozna­czał 1905 rok, sta­ło się nie­zbęd­ne do ade­kwat­nej oce­ny lite­ra­tu­ry oko­ło­re­wo­lu­cyj­nej. Burek był wyma­ga­ją­cy, z nie­cier­pli­wo­ścią odrzu­cał poło­wicz­ne roz­wią­za­nia, nie­rze­tel­ne wyja­śnie­nia, prze­kła­ma­ne obra­zy. Tak jak na począt­ku swo­jej dzia­łal­no­ści kry­tycz­nej wyty­kał nie­któ­rym pisa­rzom posłu­gi­wa­nie się rewo­lu­cją jak rekwi­zy­tem słu­żą­cym za prze­słan­kę do snu­cia awan­tur­ni­czej czy roman­tycz­nej fabu­ły i nie­ma­ją­cym żad­ne­go odbi­cia w for­mie lite­rac­kiej, tak w latach 80. XX wie­ku nie krył roz­cza­ro­wa­nia „nie­do­mó­wio­nym świa­dec­twem” Tade­usza Drew­now­skie­go, któ­ry nie­wy­star­cza­ją­co kate­go­rycz­nie roz­li­czał się ze sta­li­ni­zmem w Tyle hała­su – o nic?

W czę­ści Nowe dzie­ło zawar­to wszyst­kie te szki­ce, w któ­rych Burek poszu­ki­wał dla lite­ra­tu­ry sobie współ­cze­snej wzo­rów i punk­tów odnie­sie­nia; w któ­rych przy­mie­rzał do niej róż­ne sys­te­my kry­tycz­ne­go war­to­ścio­wa­nia, pró­bo­wał okre­ślić jej kształt i zna­leźć to, co w niej praw­dzi­wie odkryw­cze i aktu­al­ne. To być może naj­sub­tel­niej pomy­śla­na część publi­ka­cji, naj­bo­gat­sza w zaska­ku­ją­ce i traf­ne for­mu­ły kry­tycz­ne, ale tak­że wyma­ga­ją­ca naj­wię­cej uwa­gi. To rów­nież jedy­na par excel­len­ce kry­tycz­no­li­te­rac­ka par­tia książ­ki, w któ­rej mamy oka­zję prze­ana­li­zo­wać warsz­tat Bur­ka jako komen­ta­to­ra zja­wisk lite­rac­kich wła­snej epo­ki – w dwóch pozo­sta­łych czę­ściach mamy raczej do czy­nie­nia z per­spek­ty­wą histo­ry­ka, meta­kry­ty­ka, a do pew­ne­go stop­nia socjo­lo­ga lite­ra­tu­ry. We wspo­mnia­nych frag­men­tach znaj­dzie­my przy­naj­mniej trzy nie­zwy­kle ambit­nie zakro­jo­ne pró­by syn­te­tycz­ne­go uję­cia pro­ble­mów lite­ra­tu­ry okre­su poło­wy XX wie­ku. Pro­za na brud­no to pró­ba wykład­ni „teo­rii este­tycz­nej” pomiesz­czo­nej w Epi­zo­dzie Adam Waży­ka. Z ana­li­zy powie­ści wyła­nia się obraz „oschłej kon­struk­cji fak­tów wyżę­tych z mora­li­sty­ki” jako „jedy­nie moż­li­wej for­my nowo­cze­snej pro­zy”, któ­ra rezy­gnu­je z uni­wer­sa­li­zmu i odzwier­cie­dla nie­zbor­ność, nie­cią­głość i nie­kon­se­kwen­cję psy­chi­ki czło­wie­ka będą­ce­go świad­kiem mię­dzy­wo­jen­ne­go zała­ma­nia się „poznaw­cze­go opty­mi­zmu awan­gar­dy”. Odczy­ta­nie Epi­zo­du zosta­je uzu­peł­nio­ne o ana­li­zę „mitu jed­no­ści, inte­gra­li­zmu i peł­ni”, któ­ry zda­niem Bur­ka samo­de­kon­stru­uje się w Górach nad czar­nym morzem Wil­hel­ma Macha, książ­ce przy­bie­ra­ją­cej for­mę „rachun­ku moż­li­wo­ści” zaist­nie­nia powie­ści.

Wątek warun­ków gra­nicz­nych for­my powie­ścio­wej Burek roz­wi­nął w Powie­ści uta­jo­nej, szki­co­wo, lecz fra­pu­ją­co nakre­ślo­nej „małej sum­mie pro­zy”. Kry­tyk dowo­dzi tam, że nowa „nad­po­wieść” – książ­ka, któ­ra „nie będzie tyl­ko powie­ścią według wszyst­kich wyobra­żeń kon­wen­cjo­nal­nych, lecz sta­nie się powią­za­niem wszyst­kich gatun­ków i form pro­zy” – ujaw­ni się w efek­cie arty­stycz­ne­go wyzy­ska­nia i eks­pe­ry­men­tal­ne­go prze­two­rze­nia gatun­ków nie­po­wie­ścio­wych: dzien­ni­ka, auto­bio­gra­fii, ese­ju, felie­to­nu, szki­cu histo­rycz­ne­go, notat­ni­ka z podró­ży, trak­ta­tu, powiast­ki filo­zo­ficz­nej, saty­ry, nowo­cze­snej baj­ki, szki­cow­ni­ka, glos­sy, por­tre­tu oraz innych mozai­ko­wych i syn­kre­tycz­nych for­muł, z naj­więk­szym powo­dze­niem uży­wa­nych wów­czas przez pisa­rzy.

Rzecz trze­cia to dale­kie od szki­co­wo­ści Janu­so­we obli­cze moder­ni­zmu. Burek okre­ślił w niej isto­tę nowo­cze­snej lite­ra­tu­ry za pomo­cą pojęć „déca­den­ce moder­ni­té, Schył­ko­wo­ści i Nowo­cze­sno­ści, wyczer­pa­nia i ory­gi­nal­no­ści”, na któ­rych prze­cię­ciu poja­wia się idea Baudelaire’owskich Sztucz­nych Rajów. Z niej zaś wypły­wa, falu­jąc w dia­lek­tycz­nym ryt­mie, sekwen­cja prze­cho­dzą­cych kolej­no w sie­bie este­ty­zmu (z pry­ma­tem niczym nie­po­wścią­gnię­tej kre­acji na prze­kór natu­rze) i natu­ra­li­zmu (z tęsk­no­tą za tym, co świe­że, pro­ste, spon­ta­nicz­ne, auten­tycz­ne), w osta­tecz­no­ści pro­wa­dzą­ca do wyna­le­zie­nia nowych tech­nik lite­rac­kich: stra­te­gii „punk­tów widze­nia” i meto­dy mono­lo­gu wewnętrz­ne­go, dają­ce­go począ­tek „stru­mie­nio­wi świa­do­mo­ści”, a więc środ­ków zapew­nia­ją­cych moż­li­wość uka­za­nia „całe­go obra­zu świa­ta w świa­do­mo­ści pod­mio­tu ludz­kie­go”.

Część trze­cia zaty­tu­ło­wa­na jest Kry­ty­ka lite­rac­ka i duch nowo­cze­sno­ści. Na przy­kła­dzie pomiesz­czo­nych tam tek­stów moż­na zauwa­żyć, jak sil­ne było meta­kry­tycz­ne zacię­cie Bur­ka. Ogrom­ną wagę przy­wią­zy­wał on do rze­tel­ne­go przed­sta­wie­nia roli kry­ty­ki w pro­ce­sie histo­rycz­no­li­te­rac­kim, a tak­że do odkła­ma­nia utrwa­lo­nych w kul­tu­rze błęd­nych mnie­mań na ten temat. Widać to na przy­kład w obszer­nym szki­cu Wiedź­my histo­rii i kształt swo­bo­dy. Doty­czy on Sta­ni­sła­wa Brzo­zow­skie­go, czy­li bez wąt­pie­nia naj­waż­niej­sze­go dla Bur­ka kry­ty­ka: sam Burek kon­fron­tu­je się ze ste­reo­ty­pem, zgod­nie z któ­rym dla auto­ra Legen­dy Mło­dej Pol­ski kry­te­ria este­tycz­ne były dru­go­rzęd­ne wzglę­dem „spo­łecz­no-ide­owych i życio­wo uty­li­tar­nych”. Burek, prze­pro­wa­dza­jąc dro­bia­zgo­wą ana­li­zę filo­zo­fii Brzo­zow­skie­go, w któ­rej pod­kre­śla impe­ra­tyw zako­rze­nie­nia este­ty­ki w prak­ty­ce życio­wej czło­wie­ka oraz ich abso­lut­nej nie­roz­dziel­no­ści, poka­zu­je, jak dale­ce ów ste­reo­typ odbie­gał od praw­dy.

W czę­ści tej znaj­dzie­my sze­reg tek­stów nie­wąt­pli­wie cen­nych z punk­tu widze­nia dzi­siej­szej histo­rii kry­ty­ki lite­rac­kiej, a tak­że sta­no­wią­cych dowo­dy na to, jak waż­ne dla Bur­ka było zro­zu­mie­nie ram poję­cio­wych kon­kret­nych pro­jek­tów inte­lek­tu­al­nych. Widać to zwłasz­cza tam, gdzie Burek ana­li­zu­je spo­ry kry­tycz­no­li­te­rac­kie: mię­dzy Tade­uszem Boy­em-Żeleń­skim a Karo­lem Irzy­kow­skim o meto­dę upra­wia­nia kry­ty­ki oraz mię­dzy Irzy­kow­skim a Brzo­zow­skim o oce­nę spu­ści­zny arty­stycz­nej Mło­dej Pol­ski. Dra­mat każ­dej ze wspo­mnia­nych kon­fron­ta­cji znaj­do­wał Burek tam, gdzie zin­ter­na­li­zo­wa­ne przez zaan­ga­żo­wa­nych w nie kry­ty­ków kate­go­rie reflek­sji i sto­ją­ce za nimi bio­gra­fie inte­lek­tu­al­ne – a tak­że, powie­dzie­li­by­śmy, dys­po­zy­cje oso­bo­wo­ścio­we oraz indy­wi­du­al­na wraż­li­wość – zwy­czaj­nie nie pozwa­la­ły zro­zu­mieć racji stro­ny prze­ciw­nej. Tak było z Irzy­kow­skim, któ­ry do koń­ca odrzu­cał mark­si­stow­ską per­spek­ty­wę Brzo­zow­skie­go, ponie­waż jego wła­sne zaple­cze lek­tu­ro­we – i towa­rzy­szą­ce mu wyjąt­ko­we przy­wią­za­nie do doświad­cze­nio­we­go kon­kre­tu egzy­sten­cji – czy­ni­ło mate­ria­li­stycz­ną argu­men­ta­cję czymś dla nie­go zupeł­nie nie­po­ję­tym.

Zaj­mu­ją­cym zada­niem jest szu­ka­nie w dzie­le Bur­ka linii cią­gło­ści – tema­tów, per­spek­tyw, form myśle­nia, któ­re sca­la­ją ten wie­lo­wąt­ko­wy mate­riał. Jed­nym z tego rodza­ju powra­ca­ją­cych moty­wów jest żal, z jakim Burek spe­ku­lo­wał na temat ksią­żek, któ­re mimo pla­nów nigdy się nie uka­za­ły. Mowa mię­dzy inny­mi o Dębi­nie Brzo­zow­skie­go – roz­pi­sa­nym na trzy czę­ści cyklu powie­ścio­wym, z któ­re­go ukoń­czo­na zosta­ła jedy­nie część pierw­sza, Sam wśród ludzi. Innym przy­kła­dem jest nie­zre­ali­zo­wa­na pole­mi­ka Wacła­wa Nał­kow­skie­go z Legen­dą Mło­dej Pol­ski. Bur­ka nie opusz­cza­ło poczu­cie ogrom­nej stra­ty, jaką kul­tu­ra pol­ska – nawet wię­cej: euro­pej­ska – ponio­sła wsku­tek przed­wcze­snej śmier­ci obu auto­rów. Z podob­ną gory­czą patrzył w szki­cu Roz­my­te tra­dy­cje na nazna­czo­ną zerwa­nia­mi histo­rię pol­skiej kry­ty­ki lite­rac­kiej – histo­rię zanie­chań, kapi­tu­la­cji inte­lek­tu­al­nych, ale przede wszyst­kim zdu­szo­nych w zarod­ku ambi­cji. Żad­ne z powo­jen­nych poko­leń kry­ty­ków nie mia­ło zda­niem Bur­ka szan­sy na ukształ­to­wa­nie cze­goś, co mogli­by­śmy dziś nazwać tra­dy­cją kry­tycz­ną. Gdy zaś kon­tu­ry tra­dy­cji są nie­uchwyt­ne, „języ­ki natych­miast poczy­na­ją się plą­tać, nor­my inte­lek­tu­al­ne – roz­chwie­wać, idee – męt­nieć, zna­cze­nia – wyna­tu­rzać, w sumie zaś świat war­to­ści paczy się i dez­or­ga­ni­zu­je, inny­mi sło­wy – kul­tu­ra obni­ża swą jakość”.

Nie­mniej twór­czość Bur­ka to nie tyl­ko cią­głość i kon­se­kwen­cja – to rów­nież wiel­ki roz­łam, któ­ry, jak wspo­mnia­łem, ujaw­nia się w każ­dej z trzech czę­ści Auto­por­tre­tu… Bur­kiem zawsze powo­do­wa­ło poszu­ki­wa­nie praw­dy – i to się nie zmie­ni­ło. Na róż­nych eta­pach jego bio­gra­fii nie zmie­ni­ły się tak­że naj­istot­niej­sze zary­sy tego, czym dla Bur­ka była praw­da. Co inne­go jed­nak owej praw­dy war­to­ścio­wa­nie. Prze­su­nię­cie w tej płasz­czyź­nie Burek syn­te­tycz­nie ujął w szki­cu Lite­ra­tu­ra, nie­po­waż­ne zaję­cie, poświę­co­nym, w naj­więk­szym skró­cie, nowo­cze­snej histo­rii rugo­wa­nia abso­lu­tu z kul­tu­ry i sztu­ki – a w kon­se­kwen­cji: z ducho­wo­ści czło­wie­ka Zacho­du. Nacisk, jaki nowo­cze­sna lite­ra­tu­ra poło­ży­ła na kon­kret­ność jed­nost­ko­wej egzy­sten­cji w jej wymia­rze docze­snym i w całej jej poża­ło­wa­nia god­nej nie­sta­bil­no­ści, zaowo­co­wał „prze­rwa­niem związ­ku myślo­we­go z meta­fi­zy­ką” i w rezul­ta­cie „utra­tą poczu­cia rze­czy­wi­sto­ści”, któ­ra sta­ła się udzia­łem wszyst­kich kolej­nych poko­leń arty­stów nowo­cze­snych i pono­wo­cze­snych. Od tego momen­tu sztu­ka demon­stru­je już wyłącz­nie wła­sną nie­istot­ność i impo­ten­cję – kry­ty­ka tra­ci więc ponie­kąd sens, ponie­waż jej przed­miot sam się roz­bra­ja, co każe Bur­ko­wi stwier­dzić, że całe swo­je życie poświę­cił on w grun­cie rze­czy zaję­ciu bez­sen­sow­ne­mu i jało­we­mu.

Nie ma chy­ba niko­go, w kim stwier­dze­nie tego rodza­ju nie obu­dzi­ło­by intu­icyj­nej nie­zgo­dy – wol­no zresz­tą mnie­mać, jak sądzę, że było zamie­rzo­ne jako – przy­naj­mniej do pew­ne­go stop­nia – pro­wo­ka­cyj­ne. W toku lek­tu­ry póź­nych tek­stów Bur­ka na pierw­szy plan wysu­wa się jed­nak nie nie­zgo­da, lecz pew­ne roz­cza­ro­wa­nie. Źró­dłem tego roz­cza­ro­wa­nia jest kapi­tu­la­cja Bur­ka przed kata­stro­fi­zmem i fata­li­zmem, któ­re zwal­czał przez całe swo­je życie i któ­re pięt­no­wał choć­by w twór­czo­ści Bole­sła­wa Pru­sa. Prze­cież cenio­ne przez nie­go na póź­niej­szym eta­pie książ­ki – Kra­siń­skie­go, Wild­ste­ina – roz­ta­cza­ją przed czy­tel­ni­ka­mi wła­śnie takie, kata­stro­ficz­ne wizje: cywi­li­za­cja wyzby­ta wyż­szych war­to­ści chy­li się ku upad­ko­wi, eli­ty nas okła­mu­ją, spe­ce od pro­pa­gan­dy zawłasz­czy­li dzien­ni­kar­stwo i zacie­ra­ją róż­ni­ce mię­dzy praw­dą a fał­szem. Nie ma tu żad­nej nadziei, żad­ne­go wska­za­nia kie­run­ku odno­wy; są tyl­ko podejrz­li­wość i pogar­da, cha­rak­te­ry­stycz­ne dla świa­do­mo­ści zamknię­tej w poczu­ciu oblę­że­nia. Czym bowiem jest „uto­pia rege­ne­ra­cyj­na”, któ­rą według Bur­ka pro­po­nu­je Wild­ste­in? Wyjaz­dem na pro­win­cję, na „głę­bo­kie pod­kar­pac­kie połu­dnie”; wypi­sa­niem się boha­te­ra z poli­tycz­nych gier i uciecz­ką ze zde­ge­ne­ro­wa­ne­go wiel­kie­go mia­sta. Jed­nym sło­wem: to czy­stej wody eska­pizm, wymie­sza­ny w rów­nych pro­por­cjach z mito­lo­gią małej ojczy­zny jako uzdra­wia­ją­cej ostoi tego, co natu­ral­ne (a więc nie­zep­su­te).

Okładka książki Tomasza Burka pod tytułem „Autoportret z okruchów”.
Tomasz Burek, „Autoportret z okruchów”, Warszawa: Państwowy Instytut Wydawniczy, 2025.

Bur­ka póź­na kry­ty­ka współ­cze­sno­ści – wyra­ża­ją­ca się egzal­to­wa­nym potę­pie­niem wszyst­kie­go, co wywo­dzi się z laic­kiej tra­dy­cji nowo­cze­snej, a co zatru­wa ide­olo­gią wol­no­ści i „nie­ogra­ni­czo­nej niczym przy­jem­no­ści” dzi­siej­sze umy­sły – jest szcze­gól­nie roz­cza­ro­wu­ją­ca dla­te­go, że wła­śnie on mógł­by dać nam zniu­an­so­wa­ną i wni­kli­wą dia­gno­zę wie­lo­ra­kich uwa­run­ko­wań spo­łecz­nych i kul­tu­ro­wych, któ­re skła­da­ją się na współ­cze­sność. Burek jak mało kto był bowiem wypo­sa­żo­ny w narzę­dzia poten­cjal­nej kry­ty­ki prze­mian kapi­ta­li­stycz­nych w Pol­sce po 1989 roku; jego wyćwi­czo­ny w tra­dy­cji mate­ria­li­stycz­nej zmysł kry­tycz­ny pre­de­sty­no­wał go do roli czuj­ne­go i bez­kom­pro­mi­so­we­go komen­ta­to­ra prze­mian ryn­ko­wych oraz ich kon­se­kwen­cji dla lite­ra­tu­ry. Szko­da więc, że kry­tyk wolał w męt­nych apo­ka­lip­tycz­nych ter­mi­nach i w gąsz­czu nie­ope­ra­cyj­nych uogól­nień lamen­to­wać nad upad­kiem cywi­li­za­cji.

Prób­kę tego, jak traf­nie Burek oce­niał sytu­ację sztu­ki na ryn­ku, sta­no­wią jego uwa­gi o ide­olo­gii este­tycz­nej dwu­dzie­sto­le­cia mię­dzy­wo­jen­ne­go wyra­żo­ne na mar­gi­ne­sie Wize­run­ku czło­wie­ka w r. 1906 w Pol­sce poczci­we­go Grze­go­rza Glas­sa i pomiesz­czo­ne w Lek­cji rewo­lu­cji. Opi­su­jąc roz­po­wszech­nio­ny w świa­do­mo­ści maso­wej począt­ków XX wie­ku dogmat o roz­dzia­le mię­dzy este­ty­ką a poli­ty­ką („Kto chce być socja­li­stą, nie może być arty­stą, a kto chce być arty­stą, nie może być socja­li­stą”, mówi w roz­pra­wie Glas­sa Wie­sław Wro­na), Burek zauwa­ża, że istot­nym czyn­ni­kiem potę­gu­ją­cym wyni­kłą z tego dogma­tu izo­la­cję sztu­ki od realiów życia spo­łecz­ne­go był lęk ówcze­snej „inte­li­gen­cji arty­stycz­nej” o los sztu­ki pod­da­nej „naci­sko­wi bez­sty­lo­we­go ano­ni­ma­tu kapi­ta­li­stycz­nej publicz­no­ści wiel­ko­miej­skiej”, czy­li, inny­mi sło­wy, lęk przed kon­se­kwen­cja­mi wkro­cze­nia logi­ki wol­no­ryn­ko­wej w pole sztu­ki.

Roz­po­zna­nie to jest zgo­ła nie­ba­nal­ne: arty­ści, prze­ko­na­ni przez ide­olo­gów bur­żu­azyj­nych, że poli­ty­ka i este­ty­ka wza­jem­nie się wyklu­cza­ją – że moż­na być albo arty­stą, albo socja­li­stą – byli tym samym pozba­wie­ni narzę­dzi potrzeb­nych do spro­ble­ma­ty­zo­wa­nia sytu­acji sztu­ki w roz­wi­ja­ją­cym się kapi­ta­li­zmie. Ponie­waż to wyma­ga­ło­by przy­ję­cia tezy o mate­rial­no­ści sztu­ki – o jej zasad­ni­czej przy­na­leż­no­ści do mate­rial­ne­go świa­ta wraz z jego sprzecz­no­ścia­mi i mecha­ni­zma­mi – a tego dogmat o roz­dzia­le uczy­nić im nie pozwa­lał. Miał­kość czy nie­wy­star­czal­ność lite­ra­tu­ry prze­ło­mu moder­ni­stycz­ne­go w oczach Bur­ka sta­no­wi­ły więc kon­se­kwen­cję nie tyle nie­pra­wo­myśl­no­ści auto­rów – odrzu­ce­nia przez nich (praw­dzi­wych zda­niem kry­ty­ka, w każ­dym razie na tam­tym eta­pie) usta­leń mate­ria­li­zmu histo­rycz­ne­go – ile raczej kon­kret­nych mate­rial­nych uwa­run­ko­wań ludz­kie­go życia i two­rze­nia, czyn­ni­ków igno­ro­wa­nych, lecz mimo to nie­ustan­nie kształ­tu­ją­ce oko­licz­no­ści spo­łecz­ne, w któ­rych roz­wi­ja­ła się sztu­ka. Nie­udol­na obro­na sztu­ki przed ryn­kiem, skut­ku­ją­ca este­ty­zmem i wyob­co­wa­niem, była tym, co dopro­wa­dzi­ło moder­ni­stów do poraż­ki este­tycz­nej; nie umie­li oni roz­po­znać warun­ków mate­rial­nych epo­ki, któ­rą pró­bo­wa­li przed­sta­wić, nie mogli zatem odna­leźć for­my ade­kwat­nej do tre­ści.

Gdy jed­nak Burek sta­je znów wobec zagad­nie­nia rela­cji mię­dzy lite­ra­tu­rą a ryn­kiem w 1996 roku, notu­jąc w Dzien­ni­ku kwa­ran­tan­ny swo­je uwa­gi na temat Sio­stry Mał­go­rza­ty Sara­mo­no­wicz (książ­ki, któ­ra jego zda­niem „się­gnę­ła szczy­tów kom­plet­ne­go nie­uc­twa i inte­lek­tu­al­ne­go tupe­tu” i któ­rej lek­tu­ra „nie tyl­ko nie spra­wia nam przy­jem­no­ści, ale wręcz odstrę­cza”), punkt doj­ścia jest już zupeł­nie inny. Choć kry­tyk stwier­dza, że suk­ces powie­ści był pochod­ną kam­pa­nii mar­ke­tin­go­wej – zdo­ła­ła ona „poru­szyć w spo­sób dobrze skal­ku­lo­wa­ny dusza­mi i port­mo­net­ka­mi tłu­mów” – stwier­dze­nie to nie pro­wa­dzi bynaj­mniej do scep­ty­cy­zmu wobec ryn­ku i jego mecha­ni­zmów. Przede wszyst­kim pro­wo­ku­je ono w Bur­ku pod­szy­te wstrę­tem obu­rze­nie demo­ra­li­za­cją kul­tu­ry współ­cze­snej i pogar­dę wobec – rze­ko­mo win­nych owe­mu „roz­pusz­cze­niu kla­sycz­nych i nowo­cze­snych war­to­ści w nie­peł­no­war­to­ścio­wej, lek­ko­straw­nej pap­ce” – nie­do­uczo­nych czy­tel­ni­ków.

Moż­na oczy­wi­ście powie­dzieć, że Burek – jak przed nim Irzy­kow­ski, zarzu­ca­ją­cy Boy­owi zanie­cha­nie wysił­ku pogłę­bie­nia i kom­pli­ka­cji, ganią­cy jego felie­to­ni­stycz­ną zdro­wo­roz­sąd­ko­wość i bycie „genial­nym kon­su­men­tem” – bro­nił w lite­ra­tu­rze skom­pli­ko­wa­nia, opo­wia­da­jąc się prze­ciw uprosz­cze­niu. Nie­mniej moment, w któ­rym kry­ty­ka uryn­ko­wio­nej kul­tu­ry ule­ga­ją­cej uprosz­cze­niu i wyja­ło­wie­niu – a być może tak­że potwor­nie­ją­cej i dege­ne­ru­ją­cej się moral­nie – ustę­pu­je miej­sca kry­ty­ce spo­twor­nie­nia i demo­ra­li­za­cji jako pro­ce­sów ponie­kąd samo­ist­nych, wyda­je się szcze­gól­nie istot­ny. To wła­śnie wte­dy myśl Bur­ka zaczy­na roz­cza­ro­wy­wać odbior­ców cenią­cych go swe­go cza­su za otwar­tość, stro­nie­nie od pochop­nych ocen i docie­kli­wość; wte­dy rów­nież roz­wa­ża­nia kry­ty­ka sta­ją się pożyw­ką dla tych, któ­rym eli­ta­ryzm i sto­ją­cy za nim pryn­cy­pial­ny mora­lizm są na rękę.

Wybór krót­kich nota­tek z Dzien­ni­ka kwa­ran­tan­ny – zawie­ra­ją­cy prze­gląd zarów­no opi­nii pochleb­nych (o Ada­mie Zaga­jew­skim, Anto­nim Libe­rze czy Woj­cie­chu Wenc­lu), jak i scep­tycz­nych (na przy­kład w kwe­stii nie cał­kiem zasłu­żo­ne­go, zda­niem Bur­ka, Nobla dla Szym­bor­skiej) – nie jest wol­ny od frag­men­tów wprost żenu­ją­cych, jak choć­by ten poświę­co­ny Karo­lo­wi Mali­szew­skie­mu. Posta­wę Mali­szew­skie­go – z jego zało­że­niem, że „kul­tu­ra się skom­pro­mi­to­wa­ła”, a więc „wol­no robić wier­sze, jak się chce i z cze­go popad­nie, wol­no bazgrać, sło­wo­to­czyć, kocio­kwi­czeć, nurzać się w «stru­mie­nio­wo­ści psy­che», na oślep pły­nąć z prą­dem roz­wią­zło­ści pono­wo­cze­snej i «odpier­dol­cie się z waszą oby­wa­tel­ską poezją, glę­dze­niem, co w lite­ra­tu­rze trze­ba, a co moż­na!»” – Burek puen­tu­je nastę­pu­ją­cą uwa­gą:

Jeśli mnie pamięć nie myli, mini­ster pro­pa­gan­dy i oświe­ce­nia publicz­ne­go III Rze­szy, dok­tor Joseph Goeb­bels, w mło­do­ści kan­dy­dat na lite­ra­ta, pierw­szy powie­dział z nie­prze­ści­gnio­ną dosad­no­ścią: „Kie­dy sły­szę sło­wo «kul­tu­ra», odbez­pie­czam rewol­wer”.
Co u schył­ku stu­le­cia raczy mnie­mać o kul­tu­rze na przy­kład Andrzej Lep­per, lepiej nie zga­dy­wać.

Wycho­dzi więc na to, że będąc prze­ciw „kul­tu­rze” – kon­te­stu­jąc regu­ły dobre­go sma­ku – moż­na być co naj­wy­żej kryp­to­fa­szy­stą, a przy­naj­mniej post­ko­mu­ni­stą-ple­be­ju­szem.

Dys­kom­for­tu odczu­wa­ne­go przy lek­tu­rze „póź­ne­go” Bur­ka nie spo­sób jed­nak zre­du­ko­wać do lek­kie­go zaże­no­wa­nia. Naj­bar­dziej daje się we zna­ki pewien nie­do­syt. Może­my go doświad­czyć na przy­kład wte­dy, gdy zda­my sobie spra­wę z tego, że wspo­mnia­ny już obraz lite­ra­tu­ry nowo­cze­snej ze szki­cu Lite­ra­tu­ra, nie­po­waż­ne zaję­cie Bur­ka przed­sta­wia pewien para­doks. Jeśli kul­tu­ra dwu­dzie­sto­wiecz­na jest wła­ści­wie nie do ura­to­wa­nia, cier­pi bowiem na zanik poczu­cia rze­czy­wi­sto­ści, a powsta­ją­ca w jej ramach lite­ra­tu­ra – któ­ra, jak­kol­wiek by było, jest pre­de­sty­no­wa­na do repre­zen­ta­cji sta­nu ducha spo­łecz­ne­go – tak­że do nicze­go się nie nada­je, ponie­waż odzwier­cie­dla i pro­jek­tu­je ten sam zanik i cier­pi na te same co duch bolącz­ki, to mamy do czy­nie­nia z typo­wym błęd­nym kołem. Z jed­nej stro­ny nie może­my dać sobie rady z wła­sną kon­dy­cją psy­cho­spo­łecz­ną. Pro­ce­sy, któ­re opi­su­je Burek, zacho­dzą w ryt­mie dzie­jo­wej wręcz koniecz­no­ści; nie wia­do­mo do koń­ca, z cze­go wyni­ka­ją (dla­cze­go wła­ści­we odrzu­co­no meta­fi­zy­kę? dla­cze­go wyeg­zor­cy­zmo­wa­no abso­lut?), i w związ­ku z tym nie wia­do­mo, jak je zatrzy­mać czy odwró­cić. Ich opis w wyko­na­niu Bur­ka przy­po­mi­na w więk­szej mie­rze fatum niż wynik dzia­łań jakie­go­kol­wiek zbio­ro­we­go pod­mio­tu zdol­ne­go do choć­by cząst­ko­wej samo­świa­do­mo­ści. Z dru­giej stro­ny – nie może­my tej kon­dy­cji z pożyt­kiem dla nas samych wyra­zić, prze­ana­li­zo­wać i pod­dać reflek­sji w dzie­łach sztu­ki: ponie­waż nasze dzie­ła są tak samo jak nasz duch ska­żo­ne roz­pa­dem i wyko­rze­nie­niem, na nic się więc zdać nie mogą.

Ta antro­po­lo­gia dege­ne­ra­cji skut­ku­je spe­cy­ficz­nym zwro­tem na pla­nie sądu este­tycz­ne­go. Jasne jest, że Bur­ka od lat 90. XX wie­ku coraz bar­dziej fra­po­wa­ło to, co od pew­ne­go momen­tu pocią­ga­ło Andrze­ja Kijow­skie­go – mia­no­wi­cie lite­ra­tu­ra nawią­zu­ją­ca moż­li­wie sze­ro­ki kon­takt z tra­dy­cją, sta­ją­ca się „filo­zo­fią czło­wie­ka w aspek­cie for­my kul­tu­ral­nej”. Te poglą­dy zapro­wa­dzi­ły Bur­ka w stro­nę dowar­to­ścio­wa­nia twór­czo­ści prze­siąk­nię­tej meta­fi­zycz­ną gro­zą – ale raczej taką widzia­ną z chłod­nej per­spek­ty­wy obser­wa­to­ra niż taką, któ­ra bie­rze się z uczest­nic­twa w dra­ma­cie histo­rycz­nym i spo­łecz­nym na rów­nych pra­wach ze wszyst­ki­mi. To chy­ba przy­pa­dek Ada­ma Zaga­jew­skie­go, któ­re­go Pra­gnie­nie Burek chwa­lił za ujaw­nia­nie „pust­ki, bra­ku środ­ka, nie­obec­no­ści cen­trum, czar­nej dziu­ry w umy­słach i ser­cach”. Jasne jest przy tym, że owa „dziu­ra” jest dla Zaga­jew­skie­go takim samym rekwi­zy­tem jak „wąskie ulicz­ki Umbrii”, „sza­rość Pary­ża”, „pla­że morza Ligu­ryj­skie­go i Houston w Tek­sa­sie” – sło­wem: jak wszyst­kie nastro­je i kra­jo­bra­zy, któ­ry­mi poeta żon­glu­je w wier­szach. I w tym kło­pot – Zaga­jew­ski z prze­ra­że­niem spo­glą­da w dziu­rę, ale jest to prze­ra­że­nie kogoś, kto obja­wie­nia już dostą­pił bądź rychło dostą­pi, więc widzi dziu­rę taką, jaka ona jest. Musi tak być – ina­czej nie zyskał­by apro­ba­ty Bur­ka. Ponie­waż wyda­je się, że tyle jedy­nie zosta­je, gdy z lite­ra­tu­ry wyru­gu­je­my wszyst­ko to, co bar­ba­rzyń­skie, zde­pra­wo­wa­ne i odstrę­cza­ją­ce: zosta­je lite­ra­tu­ra, któ­ra na losy naszej współ­cze­sno­ści spo­glą­da z dystan­su i uczci­wie spra­woz­da­je swo­je prze­ję­cie; zosta­ją ekfra­zy upad­ku. A wów­czas nie ma już miej­sca na to, co Bur­ka pocią­ga­ło swe­go cza­su w Pło­mie­niach Brzo­zow­skie­go: na ana­li­zę współ­cze­sno­ści głę­bo­ko prze­ży­tej i cał­ko­wi­cie uwew­nętrz­nio­nej, na abso­lut­ną współ­bież­ność abs­trak­cyj­nej idei i mate­rii życia.

– krytyk literacki, doktorant w SDNH UJ, członek redakcji kwartalnika KONTENT.

więcej →

Fallback Avatar

– krytyk, literaturoznawca, eseista.

więcej →

Powiązane teksty