Kiedy byłem dzieckiem i miałem już niejakie pojęcie o sposobie działania Układu Słonecznego, wyobrażałem sobie, że jeśli podskoczę wystarczająco wysoko, to zanim spadnę, Ziemia zdąży wykonać choćby minimalny obrót, przekręci się o jeden stopień, może o kilka setnych czy tysięcznych stopnia, w każdym razie tak, żebym pod wpływem grawitacji – z której istnienia także zdawałem sobie sprawę – wylądował już w zupełnie innym miejscu, oddalonym od punktu startu o przynajmniej kilka setnych czy tysięcznych milimetra. Próbowałem wystrzelić najwyżej, jak to możliwe, grawitacja jednak zawsze okazywała się silniejsza, a sam myślałem, że to za mało, że mój skok trwa zbyt krótko, by Ziemia dokonała choćby minimalnego obrotu wokół własnej osi. Przegrywałem z siłami, które nią rządzą. „To jest świat”.
Dociekania z czasów dzieciństwa przypomniały mi się w trakcie lektury A świat trwa László Krasznahorkaiego. Na kartach książki spotykamy się z podobnym eksperymentem. W rozdziale O szybkości obserwujemy próbę prześcignięcia naszej planety. Zaczyna się od obrania stosownego kierunku, w jakim nieustannie obraca się Ziemia, która „z największą pewnością czyniąc słusznie, przemieszcza się z zachodu na wschód”. Bezimienny bohater rusza w wyścigu („skręcam na łące opodal mostku nad potokiem, wynurzam się z leśnego mroku tuż za karmnikiem dla jeleni, na rogu ulic Schuhkammer i Kleiderkammer zakręcam obok Monowitza na drogę…”), lecz z czasem uświadamia sobie daremność swojego wysiłku. Dociera do niego, że mierzy się z siłami, które oddziałują na Ziemię, a równocześnie wiążą jego samego:
taka właśnie jest Ziemia, […] a w niej ja, który pragnie być od niej szybszy, w sposób zrozumiały sam przez się pozostawałem z nią w jakiejś relacji, najbardziej logicznej z możliwych relacji, bo prędkość Ziemi zawierała w sobie tę prędkość, prędkość mojego biegu.
Prowadzi to do poczucia osaczenia:
obróciwszy się na pięcie, musiałem się z tym wszystkim zwyczajnie zderzyć, wszystkim, czym jest Ziemia, więc było zupełnie bez znaczenia, w którym kierunku się udam, skoro wszystko, cały istniejący tu świat, wszystkie miliardy miliardów najdrobniejszych części tego niezmierzenie gigantycznego uniwersum w niepojętym tempie krążyły z jednej strony w drugą, przeciw mnie było całe stworzenie.
Konfrontacja z rzeczywistością, „z tym odrażającym światem”, z przestrzeni fizycznej przechodzi wreszcie w przestrzeń mentalną, ponieważ, jak mówi bohater, „Ziemia jest myślą, […] a ja pragnę być szybszy od myśli, chcę wyprzedzić myśl, to był mój nagle wyznaczony cel”. Kojarzy mi się to ze zdaniem zapisanym przez Sándora Máraiego: „Świat dzieje się także we mnie, nie tylko w czasie i przestrzeni. Ja też jestem przestrzenią”1.
Postaci uchwyconych in medias res znajdujemy w książce więcej. Publikacja stanowi kolekcję dwudziestu jeden tekstów wydanych w 2013 roku, a powstałych na przestrzeni dwóch wcześniejszych dekad. Każdy otwiera wiele ścieżek interpretacyjnych, ponieważ misterna konstrukcja świata w twórczości Krasznahorkaiego prowokuje do ciągłych poszukiwań i zadawania pytań, na które nie ma łatwych odpowiedzi. A pytań owych jest sporo. Jedno z pierwszych, jakie się nasuwa: dlaczego bohater O szybkości dokonuje wyżej opisanej próby?
Wskazówka widnieje zaraz na początku, chciałoby się powiedzieć: w pierwszym zdaniu, ale cały tekst, do czego zresztą węgierski autor już nas przyzwyczaił, składa się z jednego długiego, meandrującego zdania, co jednak – i tu nowość dla polskiego czytelnika – nie jest regułą w całym zbiorze. Otóż na początku czytamy: „Chcę stąd odejść, opuścić Ziemię”. Z podobną frazą, a tym samym z podobnym gestem odrzucenia rzeczywistości mamy do czynienia w innych rozdziałach: „Trzeba stąd odejść, to nie jest miejsce, w którym da się żyć i w którym warto zostać” (Wędrowanie na stojąco), „Chce zapomnieć, że sam jest przyczyną swojej przegranej” (Chce zapomnieć), „Wyjedzie stąd i ruszy na południe” (Kiedyś na 381), „najchętniej wyskoczyłbym z tego samochodu, […] wyskoczyłbym i zrobił coś, żeby tu nigdy nie być” (Bankowcy), „jedyna szansa ucieczki” (Kropla wody), „Jeszcze nie chcę umierać, tylko opuścić Ziemię” (Gagarin).
Przed czym, od czego mieliby uciekać bohaterowie? Najkrócej rzecz ujmując: przed światem i od rzeczywistości, w której są zanurzeni, a ponieważ rzeczywistość jest także częścią człowieka, to również od samych siebie. Nie jest to nowy motyw w twórczości Krasznahorkaiego. Bohaterowie Szatańskiego tanga, jego debiutanckiej powieści z 1985 roku, próbowali wyzwolić się od losu, od powodującej szaleństwo opresyjnej, apokaliptycznej rzeczywistości, którą była dla nich tonąca w błocie wioska na zubożałym skraju węgierskiej prowincji. Od swojego losu – i środkowoeuropejskiej melancholii – próbował także uciec archiwista György Korim, główna postać Wojny i wojny, a ten zamiar zaprowadził go do Nowego Jorku. Czy zakończył się powodzeniem? Oddam tu głos tłumaczce wydanych po polsku dzieł tegorocznego noblisty. W posłowiu do A świat trwa Elżbieta Sobolewska zapisuje:
Od wszystkiego można uciec, ale ucieczka od samego siebie nie jest możliwa. Bez względu na to, czy przyczyną ludzkich niepowodzeń są obiektywne zewnętrzne okoliczności, czy jego własne wewnętrzne dylematy.
Od jakiego źródła klęski uciekają bohaterowie tej książki? Powody są różne, nie zawsze przez nich samych uświadomione. I tak doświadczony życiowo i zawodowo węgierski tłumacz kabinowy, który przebywa w Szanghaju z trzydniową wizytą służbową, ucieka od szaleństwa powodowanego niemożnością zrealizowania swojego największego marzenia (Nine Dragon Crossing); Pedro, robotnik z kamieniołomu w portugalskim Estremoz, szuka chwili wytchnienia od ciężaru marmurowych płyt, od chmury białego pyłu, od hałasu, od niewygodnych rękawic – od wszystkiego, co sprawia, że „świat jest taki sam jak oni w kopalni: świat jest zjawą” (Kiedyś na 381). Z kolei miłośnik sztuki Ixi Fortynbras ucieka od myśli, że jego najlepszy przyjaciel, bankowiec Paul Wierchowieński, stał się innym człowiekiem, zakładnikiem odhumanizowanego świata finansjery, bezwzględnych trybików kapitalizmu i „rozlicznych spraw do załatwienia” (Bankowcy), turysta w indyjskim Waranasi robi wszystko, byle nie trafić „w głębiny, prosto do ghatów nad Gangesem, gdzie czeka go śmierć”, ponieważ tam, w świętej dla Hindusów rzece, wszystko „odbywa się pod dyktando szaleństwa” (Kropla wody); dla włoskiego artysty zaś ratunkiem od nieustannej gonitwy za przedmiotem artystycznych pragnień miałoby być wyzbycie się wspomnień, które fałszują rzeczywistość i nie mogą dać nam tej prawdziwej (Rachunek). W końcu leczony psychiatrycznie historyk nauki ucieka od niezrozumienia, a także od obsesyjnej potrzeby odkrycia prawdy, a później od niej samej (Gagarin). Ten ostatni bohater mówi również, że źródłem bolączki jest samo pragnienie odejścia:
muszę to wszystko dokładnie zbadać, jeśli chcę opuścić Ziemię, a chcę raz na zawsze, to pragnienie, jakkolwiek śmieszne, jest tak silne, że nie mogę się go pozbyć niczym fatalnej infekcji, niszczy moją duszę, teraz już od wielu miesięcy.
Odchodzenie od czegoś i zmierzanie ku czemuś oznacza dynamizm, trwanie w ciągłym ruchu. Ludzie występujący na stronach A świat trwa są ukazani w trakcie wędrówki, to współcześni homo viator: „samochód przyspieszył, w ciągu dwóch minut zjadę do miasta, ale teraz wyrastał zakręt za zakrętem, droga wiła się jak wąż, i już był na dole serpentyny” (W dół leśną drogą). Niekiedy szczegóły pozwalają umiejscowić bohaterów w konkretnej przestrzeni topograficznej: „był w samym wnętrzu Nine Dragon Crossing, czy, jak mówią miejscowi, Jiulongzhu Jiaoji, w samym środku, oparty plecami o kładkę dla pieszych” (Nine Dragon Crossing); „niebawem dojdzie do Serra de Ossa” (Kiedyś na 381); „raz leniwie, a raz pędząc jak szalony, nagle znalazł się na schodach ghatu Hanuman” (Kropla wody). Może to być także przestrzeń mentalna, skoro „przypominanie sobie czegoś to także ruch” (Nine Dragon Crossing). Bywa, że jest on chaotyczny i towarzyszy mu akt desperacji: „rzucam się do ucieczki, czyli odchodzę, ale nie bardzo mam dokąd” (Gagarin). Przemieszczanie się, rozumiane wektorowo, jest ukierunkowane na drugiego człowieka, samego siebie lub na otaczającą rzeczywistość: „taka wrażliwość zniszczyła we mnie tę zupełnie naturalną ciekawość, bo skierowana była tylko w jeden punkt, zawsze ten sam, jak to później określiłem, nakierowana była na istotę tego świata” (Prawo Tezeusza). Niekiedy jednak system relacji zostaje zerwany: „wędrował niestrudzenie pomiędzy Ameryką i Azją, Afryką i Europą, tylko już nic nie łączyło go z tym światem, i tak oto zapomniany stał się niewidzialny i pozostawiony samemu sobie” (Wędrowanie na stojąco). Ruch może być też pozorny, jak w ostatnim z przywołanych tu utworów:
stoi tu, niczym zużyty statek na kotwicy, przygarbiony pod ciężarem potężnych waliz, stoi i się nie rusza, i tak na stojąco, bez najmniejszego ruchu, udaje się, dokąd go oczy poniosą, obojętne, w jakim kierunku, nie rusza się ani na krok, i kiedy już jest daleko, zaczyna swoją wędrówkę po świecie.
Portrety psychologiczne postaci skrywają się w rozproszonych szczegółach, które należy wyławiać z wartkiego nurtu gęstych, piętrzących się i epicko rozbudowanych zdań. Różnorodne tło społeczne, kulturowe i przyrodnicze odzwierciedla szeroką rozpiętość współczesnego świata. W rozpoznaniu bohaterów i sytuacji pomocny jest kanon filozoficzny i religioznawczy, a w samych tekstach pobrzmiewa echo literatury światowej. Krasznahorkai wchodzi również w dialog z rodakami: błądzenie wspomnianego tłumacza po labiryncie szanghajskiej metropolii przywodzi na myśl przypadek językoznawcy i poligloty Budaiego, bohatera niedawno wznowionej w Polsce powieści Epepe Ferenca Karinthyego. Są wreszcie nawiązania autotematyczne: ten sam bohater marzy o zobaczeniu wodospadu w szwajcarskiej Szafuzie, gdzie kończy się fabuła Wojny i wojny; jeden z fragmentów Prawa Tezeusza odnosi się do Melancholii sprzeciwu (także ironicznie: „Autor pewnej książki z całą stanowczością twierdzi, że od tamtej chwili los miasteczka zaczął przypominać piekło”), Najpóźniej w Turynie to zaś historia Fryderyka Nietzschego znana z filmu Koń turyński w reżyserii Béli Tarra i Ágnes Hranitzky, do którego scenariusz wspólnie z Tarrem napisał Krasznahorkai.
A świat trwa ma trójdzielną kompozycję. Dwa ostatnie wymienione teksty wraz z siedmioma innymi wchodzą w skład pierwszej części, opatrzonej mianem: Mówi. Użyty czasownik sugeruje, że mamy do czynienia z monologiem przypominającym przemowę, wywód, może esej lub traktat, a więc zabieranie głosu na pewien ważki temat, objaśnianie czegoś istotnego, ujętego w szersze ramy pojęciowo-interpretacyjne (filozoficzne, historiozoficzne, społeczne). Mamy tu zamysł nad pamięcią, krajobrazem, kondycją ludzką czy relacją dobra i zła. Tak ujęty charakter zdradzają same tytuły, które kojarzą się ze sformułowaniami o charakterze naukowym (Prawo Tezeusza), bezpośrednio wskazują temat (O szybkości), odwołują się do wiedzy powszechnej (Nie według Heraklita), mają abstrakcyjny lub metaforyczny wydźwięk (Wędrowanie na stojąco, Chce zapomnieć, Świat idzie naprzód) albo operują niedopowiedzeniem (Jaki piękny, Najpóźniej w Turynie, Zaledwie sto osób).
Spośród nich najbardziej wyróżnia się Prawo Tezeusza, a to za sprawą konstrukcji szkatułkowej. Tekst składa się z trzech części, z których każda zawiera monolog bohatera wygłaszającego trzy kolejne prelekcje: o smutku, o buncie i o własności. Ów mówca znajduje się w kafkowskim położeniu: zostaje uwięziony w pewnym pałacu („Mówię od czterdziestu dwóch minut, a drzwi ciągle są zamknięte”), odżegnuje się od narzuconej mu roli („przecież wiecie, że nie jestem wykładowcą”), wreszcie – występuje przed zgoła obcym, tajemniczym audytorium („Nie wiem, kim jesteście”). Odrębność rozdziału wynika również z faktu, że pierwotnie – jako samodzielna publikacja – został on wydany w 1993 roku. Przed włączeniem tej części do A świat trwa autor opatrzył tekst dedykacją: „Teraz już: Samuelowi Beckettowi”.
Dalsze jedenaście utworów, częściowo już wymienionych, tworzy sekcję opatrzoną czasownikiem: Opowiada, który sygnalizuje swobodniejszą formę snucia historii, pozwala oczekiwać trójdzielnej konstrukcji narracyjnej o wyraźnym rozwinięciu i zakończeniu, służącej ukazaniu rozwoju wewnętrznych i zewnętrznych motywacji kierujących jednostką. Z jednolitej stylistycznie konwencji tego bloku wyłamują się dwa ostatnie, najbardziej enigmatyczne teksty. Chodzenie w terenie, którego nikt nie pobłogosławił w trzydziestu ponumerowanych akapitach relacjonuje odwróconą konsekrację świątyni; czerpiąca z języka liturgii kościelnej i nawiązująca do Apokalipsy św. Jana opowieść towarzyszy aktowi desakralizacji, odwołaniu błogosławieństwa. Gest wymazania pojawia się także w Łabędziu ze Stambułu, składającym się z „(79 akapitów na pustych stronach)”, dedykowanych Konstandinosowi Kawafisowi. Te strony są w książce niezadrukowane, treści możemy się domyślać wyłącznie na podstawie trzydziestu sześciu przypisów z komentarzami w formie cytatów. Zamiast źródła mamy palimpsest, który umieszcza czytelnika w labiryncie świata tekstowego. A świat trwa to poniekąd również książka o pisaniu, a także o rekonstruowaniu świata.
Tryptyk zamyka część opatrzona tytułem o radykalnej wymowie: Żegna się. Zawiera ona jedno niespełna stronicowe wyznanie Niczego stąd nie chcę, w którym ton profetyczny („wejrzałem w to, co nadejdzie”) miesza się z elegijnym: „Zostawiłbym tu wszystko, doliny, góry, dróżki i sójki w ogrodzie, […] zostawiłbym wszystko, co ukochane i bliskie, […] niczego nie zabierając”. Świat bywa również piękny, dlaczego więc go opuszczać? Niedawno Krasznahorkai odczytał ten fragment na specjalnym wieczorze noblowskim zorganizowanym w szwedzkiej ambasadzie w Budapeszcie. Czy można postawić znak równości między nadawcą tekstu a pisarzem, który zazwyczaj odmalowuje pesymistyczny obraz rzeczywistości? Pamiętamy także, że Krasznahorkai nie szczędzi słów krytyki pod adresem swoich rodaków2. W tym świetle intrygujący jest jego pierwotny zamysł dotyczący całego tomu: „Najchętniej nadałbym mu tytuł «Do Węgrów», ale ostatecznie będzie on brzmiał «Świat idzie naprzód», co jest prawie tym samym”3.
Trzecioosobowe czasowniki-tytuły są podporządkowane jednemu naczelnemu nagłówkowi: On. Konstrukcje „on mówi”, „on przemawia”, „on żegna się” wskazują na relację, jaką za pośrednictwem tekstów buduje ze światem nadawca. Kim on jest? Podmiot ukrywający się pod tym zaimkiem osobowym można nazwać nadnarratorem; na ów podmiot składa się wiele głosów, również samego Krasznahorkaiego, podpisującego swoim imieniem list do zmarłego w 2002 roku reżysera filmowego Györgya Fehéra (Henrik Molnár u Györgya Fehéra). Powszechny charakter owego nadrzędnego autora przejawia się szczególnie w języku oryginału, który nie zna rodzaju gramatycznego: pod węgierskim „ő” może kryć się „on” (mężczyzna, człowiek), „ona” (kobieta, osoba) lub „ono” (dziecko czy nawet jakieś abstrakcyjne pojęcie).
W gąszczu wielu narracji wędrują bohaterowie i szukają swojego miejsca w świecie, lecz ten świat im umyka, gdyż sam jest w ciągłym ruchu i podlega nieustannym przemianom. W historiozoficznym rozdziale Świat idzie naprzód czytamy, że światem rządzi „niemierzalny, niemożliwy do przejrzenia system”, pewna niepojęta siła, która go wiąże, ale także uwalnia, pozwalając niekiedy zrzucić okowy i „rozwiązać supły na ciasnym sznurze”. W tego rodzaju momentach świat „ma kłopoty”, wobec czego my, ludzie, „jesteśmy bezsilni i bezbronni” oraz „nie rozumiemy tego, co się wydarzyło”. Za każdym razem, gdy świat się „wyswobadza”, następuje „nowa epoka”, jak jedenastego września 2001 roku. Do tego, żeby ją zrozumieć, potrzebny jest nowy język. Tymczasem narrator wyznaje:
musiałem się przyznać, że nie będę umiał z dnia na dzień nauczyć się nowego języka, że wraz z innymi ludźmi jestem nadmiernie zniewolony przez stary język, nie pozostaje mi zatem nic innego, pomyślałem, jak porzucić nadzieję, że zrozumiem, co tu się dzieje, siedziałem więc zatroskany i wyglądałem na dół przez okno, a tam waliły się i waliły dwie Wielkie Wieże.
Krasznahorkai od czterdziestu lat konsekwentnie tworzy swój własny język, a kierunek literacki, do którego przynależy wraz z Péterem Esterházym czy Péterem Nádasem –„węgierska nowa proza” – jest, jak mówi tłumaczka, bardzo językocentryczny4. Strategia Krasznahorkaiego polega na tkaniu ze słów i połączeń syntaktycznych wielowymiarowej materii tekstowej, uczącej uważności, potrzebnej zwłaszcza teraz, w świecie cywilizacji cyfrowej, która powoduje, że człowiek zostaje uwikłany w sieć algorytmów i zewsząd bombardowany jest krótkimi, często sprzecznymi komunikatami. Odrębność, wręcz ekskluzywność tego języka może budzić opór i nie każdy czytelnik zechce lub zdoła za nim podążyć, zwłaszcza gdy nadzwyczaj długie zdania – co dostrzegli jurorzy Man Booker International Prize, przyznanej autorowi w 2015 roku – również „pokonują swoją własną drogę”5.
Zatrzymam się jeszcze przy nazwie ostatnio wspomnianego rozdziału. Po węgiersku brzmi on Megy a világ előre i w zredukowanej formie został powtórzony w tytule całego zbioru: Megy a világ. W polskim wydaniu zamiast metaforycznego „świat idzie” wykorzystano frazę „świat trwa”, bliższą uzusowi naszego języka, kładącą nacisk na filozoficzny aspekt stałości i nieskończoności, ale skutkującą zmianą perspektywy: z przestrzennej na temporalną. Można to nazwać translatorską niekonsekwencją, ale można też dopatrzyć się w tej decyzji pewnej intencji. Czas bowiem jest – obok przestrzeni – dominantą tomu, pozwala dostrzec zmiany zachodzące w rzeczywistości, ale także wskazać istotne momenty, kiedy człowiek uświadamia sobie coś istotnego, poznaje ukrytą dotychczas prawdę, dostrzega wyższy sens lub zaznaje ulgi. Dla wykładowcy z Prawa Tezeusza takim momentem miało być spotkanie z truchłem wieloryba przywiezionym do prowincjonalnego miasteczka na Węgrzech; dla tłumacza kabinowego – znalezienie się we wnętrzu monstrualnego węzła komunikacyjnego Szanghaju; dla Fortynbrasa – nieznaczny gest jego przyjaciela; dla oszalałego badacza losów Gagarina – uzmysłowienie sobie, co astronauta odkrył w kosmosie.
Te rzadkie, krótkie jak błysk ułamki czasu, decydujące chwile sprzyjające działaniu, które starożytni Grecy nazywali kairosem, mogą być szansą na wyzwolenie się od rzeczywistości, małymi okienkami w czasoprzestrzeni wskazującymi drogę ucieczki. Lecz czy potrafimy je dostrzec i wykorzystać, skoro „istota rzeczy nikogo nie obchodzi” (Teoria przeszkód)? Może tylko, bo tak mu wygodniej, człowiek drepta w miejscu i „chce zapomnieć, że sam jest przyczyną swojej przegranej”, ponieważ „nie potrafimy […] wyjść poza samych siebie” (Chce zapomnieć)? W konsekwencji „człowiek stoi wśród bezkresnej, niepojętej dla niego w swoim skomplikowaniu materii, niczego nie rozumiejąc, bezradny i zagubiony” (Nie według Heraklita).
Tymczasem świat trwa nadal, idzie naprzód, wymyka się ludzkiemu poznaniu, piętrząc kolejne wyzwania. Kroku stara mu się dotrzymać gęsty, pełen napięcia i niepokoju język Krasznahorkaiego, który – posłużę się diagnozą Sobolewskiej – „wciąga czytelnika w uniwersum, gdzie każdy gest i każde słowo mają egzystencjalny wymiar”. Jak chociażby to, że „wszystko [jest – D.W.] z powodu grawitacji, gdzieś się zatrzymuje i dalej nie spada, to jest świat”. A w nim my.
1 S. Márai, Dziennik, t. 1: 1943–1948, tłum. T. Worowska, Warszawa: Czytelnik 2020, s. 26.
2 Zob. K. Piotrowiak-Junkiert, Kto stawia kropki, „Tygodnik Powszechny” 2025, nr 42, s. 66–67.
3 Két évtized interjúi Krasznahorkai László új könyvében, „Irodalmi Jelen”, online: https://irodalmijelen.hu/hirek/ket-evtized-interjui-krasznahorkai-laszlo-uj-konyveben [dostęp: 10.12.2025].
4 Błoto jest prawdziwe. Rozmowa z Elżbietą Sobolewską, rozm. przepr. M. Demski, „Dwutygodnik”, online: https://www.dwutygodnik.com/artykul/12176 [dostęp: 10.12.2025].
5 A. Flood, Man Booker International Prize Won by ‘Visionary’ László Krasznahorkai, „The Guardian”, online: https://www.theguardian.com/books/2015/may/19/man-international-booker-2015-laszlo-krasznahorkai [dostęp: 10.12.2025].