W posadach świata

Kie­dy byłem dziec­kiem i mia­łem już nie­ja­kie poję­cie o spo­so­bie dzia­ła­nia Ukła­du Sło­necz­ne­go, wyobra­ża­łem sobie, że jeśli pod­sko­czę wystar­cza­ją­co wyso­ko, to zanim spad­nę, Zie­mia zdą­ży wyko­nać choć­by mini­mal­ny obrót, prze­krę­ci się o jeden sto­pień, może o kil­ka set­nych czy tysięcz­nych stop­nia, w każ­dym razie tak, żebym pod wpły­wem gra­wi­ta­cji – z któ­rej ist­nie­nia tak­że zda­wa­łem sobie spra­wę – wylą­do­wał już w zupeł­nie innym miej­scu, odda­lo­nym od punk­tu star­tu o przy­naj­mniej kil­ka set­nych czy tysięcz­nych mili­me­tra. Pró­bo­wa­łem wystrze­lić naj­wy­żej, jak to moż­li­we, gra­wi­ta­cja jed­nak zawsze oka­zy­wa­ła się sil­niej­sza, a sam myśla­łem, że to za mało, że mój skok trwa zbyt krót­ko, by Zie­mia doko­na­ła choć­by mini­mal­ne­go obro­tu wokół wła­snej osi. Prze­gry­wa­łem z siła­mi, któ­re nią rzą­dzą. „To jest świat”.

Docie­ka­nia z cza­sów dzie­ciń­stwa przy­po­mnia­ły mi się w trak­cie lek­tu­ry A świat trwa Lász­ló Krasz­na­hor­ka­ie­go. Na kar­tach książ­ki spo­ty­ka­my się z podob­nym eks­pe­ry­men­tem. W roz­dzia­le O szyb­ko­ści obser­wu­je­my pró­bę prze­ści­gnię­cia naszej pla­ne­ty. Zaczy­na się od obra­nia sto­sow­ne­go kie­run­ku, w jakim nie­ustan­nie obra­ca się Zie­mia, któ­ra „z naj­więk­szą pew­no­ścią czy­niąc słusz­nie, prze­miesz­cza się z zacho­du na wschód”. Bez­i­mien­ny boha­ter rusza w wyści­gu („skrę­cam na łące opo­dal most­ku nad poto­kiem, wynu­rzam się z leśne­go mro­ku tuż za karm­ni­kiem dla jele­ni, na rogu ulic Schuh­kam­mer i Kle­ider­kam­mer zakrę­cam obok Mono­wit­za na dro­gę…”), lecz z cza­sem uświa­da­mia sobie darem­ność swo­je­go wysił­ku. Docie­ra do nie­go, że mie­rzy się z siła­mi, któ­re oddzia­łu­ją na Zie­mię, a rów­no­cze­śnie wią­żą jego same­go:

taka wła­śnie jest Zie­mia, […] a w niej ja, któ­ry pra­gnie być od niej szyb­szy, w spo­sób zro­zu­mia­ły sam przez się pozo­sta­wa­łem z nią w jakiejś rela­cji, naj­bar­dziej logicz­nej z moż­li­wych rela­cji, bo pręd­kość Zie­mi zawie­ra­ła w sobie tę pręd­kość, pręd­kość moje­go bie­gu.

Pro­wa­dzi to do poczu­cia osa­cze­nia:

obró­ciw­szy się na pię­cie, musia­łem się z tym wszyst­kim zwy­czaj­nie zde­rzyć, wszyst­kim, czym jest Zie­mia, więc było zupeł­nie bez zna­cze­nia, w któ­rym kie­run­ku się udam, sko­ro wszyst­ko, cały ist­nie­ją­cy tu świat, wszyst­kie miliar­dy miliar­dów naj­drob­niej­szych czę­ści tego nie­zmie­rze­nie gigan­tycz­ne­go uni­wer­sum w nie­po­ję­tym tem­pie krą­ży­ły z jed­nej stro­ny w dru­gą, prze­ciw mnie było całe stwo­rze­nie.

Kon­fron­ta­cja z rze­czy­wi­sto­ścią, „z tym odra­ża­ją­cym świa­tem”, z prze­strze­ni fizycz­nej prze­cho­dzi wresz­cie w prze­strzeń men­tal­ną, ponie­waż, jak mówi boha­ter, „Zie­mia jest myślą, […] a ja pra­gnę być szyb­szy od myśli, chcę wyprze­dzić myśl, to był mój nagle wyzna­czo­ny cel”. Koja­rzy mi się to ze zda­niem zapi­sa­nym przez Sán­do­ra Mára­ie­go: „Świat dzie­je się tak­że we mnie, nie tyl­ko w cza­sie i prze­strze­ni. Ja też jestem prze­strze­nią”1.

Posta­ci uchwy­co­nych in medias res znaj­du­je­my w książ­ce wię­cej. Publi­ka­cja sta­no­wi kolek­cję dwu­dzie­stu jeden tek­stów wyda­nych w 2013 roku, a powsta­łych na prze­strze­ni dwóch wcze­śniej­szych dekad. Każ­dy otwie­ra wie­le ście­żek inter­pre­ta­cyj­nych, ponie­waż mister­na kon­struk­cja świa­ta w twór­czo­ści Krasz­na­hor­ka­ie­go pro­wo­ku­je do cią­głych poszu­ki­wań i zada­wa­nia pytań, na któ­re nie ma łatwych odpo­wie­dzi. A pytań owych jest spo­ro. Jed­no z pierw­szych, jakie się nasu­wa: dla­cze­go boha­ter O szyb­ko­ści doko­nu­je wyżej opi­sa­nej pró­by?

Wska­zów­ka wid­nie­je zaraz na począt­ku, chcia­ło­by się powie­dzieć: w pierw­szym zda­niu, ale cały tekst, do cze­go zresz­tą węgier­ski autor już nas przy­zwy­cza­ił, skła­da się z jed­ne­go dłu­gie­go, mean­dru­ją­ce­go zda­nia, co jed­nak – i tu nowość dla pol­skie­go czy­tel­ni­ka – nie jest regu­łą w całym zbio­rze. Otóż na począt­ku czy­ta­my: „Chcę stąd odejść, opu­ścić Zie­mię”. Z podob­ną fra­zą, a tym samym z podob­nym gestem odrzu­ce­nia rze­czy­wi­sto­ści mamy do czy­nie­nia w innych roz­dzia­łach: „Trze­ba stąd odejść, to nie jest miej­sce, w któ­rym da się żyć i w któ­rym war­to zostać” (Wędro­wa­nie na sto­ją­co), „Chce zapo­mnieć, że sam jest przy­czy­ną swo­jej prze­gra­nej” (Chce zapo­mnieć), „Wyje­dzie stąd i ruszy na połu­dnie” (Kie­dyś na 381), „naj­chęt­niej wysko­czył­bym z tego samo­cho­du, […] wysko­czył­bym i zro­bił coś, żeby tu nigdy nie być” (Ban­kow­cy), „jedy­na szan­sa uciecz­ki” (Kro­pla wody), „Jesz­cze nie chcę umie­rać, tyl­ko opu­ścić Zie­mię” (Gaga­rin).

Przed czym, od cze­go mie­li­by ucie­kać boha­te­ro­wie? Naj­kró­cej rzecz ujmu­jąc: przed świa­tem i od rze­czy­wi­sto­ści, w któ­rej są zanu­rze­ni, a ponie­waż rze­czy­wi­stość jest tak­że czę­ścią czło­wie­ka, to rów­nież od samych sie­bie. Nie jest to nowy motyw w twór­czo­ści Krasz­na­hor­ka­ie­go. Boha­te­ro­wie Sza­tań­skie­go tan­ga, jego debiu­tanc­kiej powie­ści z 1985 roku, pró­bo­wa­li wyzwo­lić się od losu, od powo­du­ją­cej sza­leń­stwo opre­syj­nej, apo­ka­lip­tycz­nej rze­czy­wi­sto­ści, któ­rą była dla nich toną­ca w bło­cie wio­ska na zubo­ża­łym skra­ju węgier­skiej pro­win­cji. Od swo­je­go losu – i środ­ko­wo­eu­ro­pej­skiej melan­cho­lii – pró­bo­wał tak­że uciec archi­wi­sta Györ­gy Korim, głów­na postać Woj­ny i woj­ny, a ten zamiar zapro­wa­dził go do Nowe­go Jor­ku. Czy zakoń­czył się powo­dze­niem? Oddam tu głos tłu­macz­ce wyda­nych po pol­sku dzieł tego­rocz­ne­go nobli­sty. W posło­wiu do A świat trwa Elż­bie­ta Sobo­lew­ska zapi­su­je:

Od wszyst­kie­go moż­na uciec, ale uciecz­ka od same­go sie­bie nie jest moż­li­wa. Bez wzglę­du na to, czy przy­czy­ną ludz­kich nie­po­wo­dzeń są obiek­tyw­ne zewnętrz­ne oko­licz­no­ści, czy jego wła­sne wewnętrz­ne dyle­ma­ty.

Od jakie­go źró­dła klę­ski ucie­ka­ją boha­te­ro­wie tej książ­ki? Powo­dy są róż­ne, nie zawsze przez nich samych uświa­do­mio­ne. I tak doświad­czo­ny życio­wo i zawo­do­wo węgier­ski tłu­macz kabi­no­wy, któ­ry prze­by­wa w Szan­gha­ju z trzy­dnio­wą wizy­tą służ­bo­wą, ucie­ka od sza­leń­stwa powo­do­wa­ne­go nie­moż­no­ścią zre­ali­zo­wa­nia swo­je­go naj­więk­sze­go marze­nia (Nine Dra­gon Cros­sing); Pedro, robot­nik z kamie­nio­ło­mu w por­tu­gal­skim Estre­moz, szu­ka chwi­li wytchnie­nia od cię­ża­ru mar­mu­ro­wych płyt, od chmu­ry bia­łe­go pyłu, od hała­su, od nie­wy­god­nych ręka­wic – od wszyst­kie­go, co spra­wia, że „świat jest taki sam jak oni w kopal­ni: świat jest zja­wą” (Kie­dyś na 381). Z kolei miło­śnik sztu­ki Ixi For­tyn­bras ucie­ka od myśli, że jego naj­lep­szy przy­ja­ciel, ban­ko­wiec Paul Wier­cho­wień­ski, stał się innym czło­wie­kiem, zakład­ni­kiem odhu­ma­ni­zo­wa­ne­go świa­ta finan­sje­ry, bez­względ­nych try­bi­ków kapi­ta­li­zmu i „roz­licz­nych spraw do zała­twie­nia” (Ban­kow­cy), tury­sta w indyj­skim Wara­na­si robi wszyst­ko, byle nie tra­fić „w głę­bi­ny, pro­sto do gha­tów nad Gan­ge­sem, gdzie cze­ka go śmierć”, ponie­waż tam, w świę­tej dla Hin­du­sów rze­ce, wszyst­ko „odby­wa się pod dyk­tan­do sza­leń­stwa” (Kro­pla wody); dla wło­skie­go arty­sty zaś ratun­kiem od nie­ustan­nej goni­twy za przed­mio­tem arty­stycz­nych pra­gnień mia­ło­by być wyzby­cie się wspo­mnień, któ­re fał­szu­ją rze­czy­wi­stość i nie mogą dać nam tej praw­dzi­wej (Rachu­nek). W koń­cu leczo­ny psy­chia­trycz­nie histo­ryk nauki ucie­ka od nie­zro­zu­mie­nia, a tak­że od obse­syj­nej potrze­by odkry­cia praw­dy, a póź­niej od niej samej (Gaga­rin). Ten ostat­ni boha­ter mówi rów­nież, że źró­dłem bolącz­ki jest samo pra­gnie­nie odej­ścia:

muszę to wszyst­ko dokład­nie zba­dać, jeśli chcę opu­ścić Zie­mię, a chcę raz na zawsze, to pra­gnie­nie, jak­kol­wiek śmiesz­ne, jest tak sil­ne, że nie mogę się go pozbyć niczym fatal­nej infek­cji, nisz­czy moją duszę, teraz już od wie­lu mie­się­cy.

Odcho­dze­nie od cze­goś i zmie­rza­nie ku cze­muś ozna­cza dyna­mizm, trwa­nie w cią­głym ruchu. Ludzie wystę­pu­ją­cy na stro­nach A świat trwa są uka­za­ni w trak­cie wędrów­ki, to współ­cze­śni homo via­tor: „samo­chód przy­spie­szył, w cią­gu dwóch minut zja­dę do mia­sta, ale teraz wyra­stał zakręt za zakrę­tem, dro­ga wiła się jak wąż, i już był na dole ser­pen­ty­ny” (W dół leśną dro­gą). Nie­kie­dy szcze­gó­ły pozwa­la­ją umiej­sco­wić boha­te­rów w kon­kret­nej prze­strze­ni topo­gra­ficz­nej: „był w samym wnę­trzu Nine Dra­gon Cros­sing, czy, jak mówią miej­sco­wi, Jiu­long­zhu Jia­oji, w samym środ­ku, opar­ty ple­ca­mi o kład­kę dla pie­szych” (Nine Dra­gon Cros­sing); „nie­ba­wem doj­dzie do Ser­ra de Ossa” (Kie­dyś na 381); „raz leni­wie, a raz pędząc jak sza­lo­ny, nagle zna­lazł się na scho­dach gha­tu Hanu­man” (Kro­pla wody). Może to być tak­że prze­strzeń men­tal­na, sko­ro „przy­po­mi­na­nie sobie cze­goś to tak­że ruch” (Nine Dra­gon Cros­sing). Bywa, że jest on cha­otycz­ny i towa­rzy­szy mu akt despe­ra­cji: „rzu­cam się do uciecz­ki, czy­li odcho­dzę, ale nie bar­dzo mam dokąd” (Gaga­rin). Prze­miesz­cza­nie się, rozu­mia­ne wek­to­ro­wo, jest ukie­run­ko­wa­ne na dru­gie­go czło­wie­ka, same­go sie­bie lub na ota­cza­ją­cą rze­czy­wi­stość: „taka wraż­li­wość znisz­czy­ła we mnie tę zupeł­nie natu­ral­ną cie­ka­wość, bo skie­ro­wa­na była tyl­ko w jeden punkt, zawsze ten sam, jak to póź­niej okre­śli­łem, nakie­ro­wa­na była na isto­tę tego świa­ta” (Pra­wo Teze­usza). Nie­kie­dy jed­nak sys­tem rela­cji zosta­je zerwa­ny: „wędro­wał nie­stru­dze­nie pomię­dzy Ame­ry­ką i Azją, Afry­ką i Euro­pą, tyl­ko już nic nie łączy­ło go z tym świa­tem, i tak oto zapo­mnia­ny stał się nie­wi­dzial­ny i pozo­sta­wio­ny same­mu sobie” (Wędro­wa­nie na sto­ją­co). Ruch może być też pozor­ny, jak w ostat­nim z przy­wo­ła­nych tu utwo­rów:

stoi tu, niczym zuży­ty sta­tek na kotwi­cy, przy­gar­bio­ny pod cię­ża­rem potęż­nych waliz, stoi i się nie rusza, i tak na sto­ją­co, bez naj­mniej­sze­go ruchu, uda­je się, dokąd go oczy ponio­są, obo­jęt­ne, w jakim kie­run­ku, nie rusza się ani na krok, i kie­dy już jest dale­ko, zaczy­na swo­ją wędrów­kę po świe­cie.

Por­tre­ty psy­cho­lo­gicz­ne posta­ci skry­wa­ją się w roz­pro­szo­nych szcze­gó­łach, któ­re nale­ży wyła­wiać z wart­kie­go nur­tu gęstych, pię­trzą­cych się i epic­ko roz­bu­do­wa­nych zdań. Róż­no­rod­ne tło spo­łecz­ne, kul­tu­ro­we i przy­rod­ni­cze odzwier­cie­dla sze­ro­ką roz­pię­tość współ­cze­sne­go świa­ta. W roz­po­zna­niu boha­te­rów i sytu­acji pomoc­ny jest kanon filo­zo­ficz­ny i reli­gio­znaw­czy, a w samych tek­stach pobrzmie­wa echo lite­ra­tu­ry świa­to­wej. Krasz­na­hor­kai wcho­dzi rów­nież w dia­log z roda­ka­mi: błą­dze­nie wspo­mnia­ne­go tłu­ma­cza po labi­ryn­cie szan­ghaj­skiej metro­po­lii przy­wo­dzi na myśl przy­pa­dek języ­ko­znaw­cy i poli­glo­ty Buda­ie­go, boha­te­ra nie­daw­no wzno­wio­nej w Pol­sce powie­ści Epe­pe Feren­ca Karin­thy­ego. Są wresz­cie nawią­za­nia auto­te­ma­tycz­ne: ten sam boha­ter marzy o zoba­cze­niu wodo­spa­du w szwaj­car­skiej Sza­fu­zie, gdzie koń­czy się fabu­ła Woj­ny i woj­ny; jeden z frag­men­tów Pra­wa Teze­usza odno­si się do Melan­cho­lii sprze­ci­wu (tak­że iro­nicz­nie: „Autor pew­nej książ­ki z całą sta­now­czo­ścią twier­dzi, że od tam­tej chwi­li los mia­stecz­ka zaczął przy­po­mi­nać pie­kło”), Naj­póź­niej w Tury­nie to zaś histo­ria Fry­de­ry­ka Nie­tz­sche­go zna­na z fil­mu Koń turyń­ski w reży­se­rii Béli Tar­ra i Ágnes Hra­nitz­ky, do któ­re­go sce­na­riusz wspól­nie z Tar­rem napi­sał Krasz­na­hor­kai.

A świat trwa ma trój­dziel­ną kom­po­zy­cję. Dwa ostat­nie wymie­nio­ne tek­sty wraz z sied­mio­ma inny­mi wcho­dzą w skład pierw­szej czę­ści, opa­trzo­nej mia­nem: Mówi. Uży­ty cza­sow­nik suge­ru­je, że mamy do czy­nie­nia z mono­lo­giem przy­po­mi­na­ją­cym prze­mo­wę, wywód, może esej lub trak­tat, a więc zabie­ra­nie gło­su na pewien waż­ki temat, obja­śnia­nie cze­goś istot­ne­go, uję­te­go w szer­sze ramy poję­cio­wo-inter­pre­ta­cyj­ne (filo­zo­ficz­ne, histo­rio­zo­ficz­ne, spo­łecz­ne). Mamy tu zamysł nad pamię­cią, kra­jo­bra­zem, kon­dy­cją ludz­ką czy rela­cją dobra i zła. Tak uję­ty cha­rak­ter zdra­dza­ją same tytu­ły, któ­re koja­rzą się ze sfor­mu­ło­wa­nia­mi o cha­rak­te­rze nauko­wym (Pra­wo Teze­usza), bez­po­śred­nio wska­zu­ją temat (O szyb­ko­ści), odwo­łu­ją się do wie­dzy powszech­nej (Nie według Hera­kli­ta), mają abs­trak­cyj­ny lub meta­fo­rycz­ny wydźwięk (Wędro­wa­nie na sto­ją­co, Chce zapo­mnieć, Świat idzie naprzód) albo ope­ru­ją nie­do­po­wie­dze­niem (Jaki pięk­ny, Naj­póź­niej w Tury­nie, Zale­d­wie sto osób).

Okładka książki László Krasznahorkaiego pod tytułem „A świat trwa”.
László Krasznahorkai, „A świat trwa”, tłum. Elżbieta Sobolewska, Wołowiec: Wydawnictwo Czarne, 2025.

Spo­śród nich naj­bar­dziej wyróż­nia się Pra­wo Teze­usza, a to za spra­wą kon­struk­cji szka­tuł­ko­wej. Tekst skła­da się z trzech czę­ści, z któ­rych każ­da zawie­ra mono­log boha­te­ra wygła­sza­ją­ce­go trzy kolej­ne pre­lek­cje: o smut­ku, o bun­cie i o wła­sno­ści. Ów mów­ca znaj­du­je się w kaf­kow­skim poło­że­niu: zosta­je uwię­zio­ny w pew­nym pała­cu („Mówię od czter­dzie­stu dwóch minut, a drzwi cią­gle są zamknię­te”), odże­gnu­je się od narzu­co­nej mu roli („prze­cież wie­cie, że nie jestem wykła­dow­cą”), wresz­cie – wystę­pu­je przed zgo­ła obcym, tajem­ni­czym audy­to­rium („Nie wiem, kim jeste­ście”). Odręb­ność roz­dzia­łu wyni­ka rów­nież z fak­tu, że pier­wot­nie – jako samo­dziel­na publi­ka­cja – został on wyda­ny w 1993 roku. Przed włą­cze­niem tej czę­ści do A świat trwa autor opa­trzył tekst dedy­ka­cją: „Teraz już: Samu­elo­wi Bec­ket­to­wi”.

Dal­sze jede­na­ście utwo­rów, czę­ścio­wo już wymie­nio­nych, two­rzy sek­cję opa­trzo­ną cza­sow­ni­kiem: Opo­wia­da, któ­ry sygna­li­zu­je swo­bod­niej­szą for­mę snu­cia histo­rii, pozwa­la ocze­ki­wać trój­dziel­nej kon­struk­cji nar­ra­cyj­nej o wyraź­nym roz­wi­nię­ciu i zakoń­cze­niu, słu­żą­cej uka­za­niu roz­wo­ju wewnętrz­nych i zewnętrz­nych moty­wa­cji kie­ru­ją­cych jed­nost­ką. Z jed­no­li­tej sty­li­stycz­nie kon­wen­cji tego blo­ku wyła­mu­ją się dwa ostat­nie, naj­bar­dziej enig­ma­tycz­ne tek­sty. Cho­dze­nie w tere­nie, któ­re­go nikt nie pobło­go­sła­wił w trzy­dzie­stu ponu­me­ro­wa­nych aka­pi­tach rela­cjo­nu­je odwró­co­ną kon­se­kra­cję świą­ty­ni; czer­pią­ca z języ­ka litur­gii kościel­nej i nawią­zu­ją­ca do Apo­ka­lip­sy św. Jana opo­wieść towa­rzy­szy akto­wi desa­kra­li­za­cji, odwo­ła­niu bło­go­sła­wień­stwa. Gest wyma­za­nia poja­wia się tak­że w Łabę­dziu ze Stam­bu­łu, skła­da­ją­cym się z „(79 aka­pi­tów na pustych stro­nach)”, dedy­ko­wa­nych Kon­stan­di­no­so­wi Kawa­fi­so­wi. Te stro­ny są w książ­ce nie­za­dru­ko­wa­ne, tre­ści może­my się domy­ślać wyłącz­nie na pod­sta­wie trzy­dzie­stu sze­ściu przy­pi­sów z komen­ta­rza­mi w for­mie cyta­tów. Zamiast źró­dła mamy palimp­sest, któ­ry umiesz­cza czy­tel­ni­ka w labi­ryn­cie świa­ta tek­sto­we­go. A świat trwa to ponie­kąd rów­nież książ­ka o pisa­niu, a tak­że o rekon­stru­owa­niu świa­ta.

Tryp­tyk zamy­ka część opa­trzo­na tytu­łem o rady­kal­nej wymo­wie: Żegna się. Zawie­ra ona jed­no nie­speł­na stro­ni­co­we wyzna­nie Nicze­go stąd nie chcę, w któ­rym ton pro­fe­tycz­ny („wej­rza­łem w to, co nadej­dzie”) mie­sza się z ele­gij­nym: „Zosta­wił­bym tu wszyst­ko, doli­ny, góry, dróż­ki i sój­ki w ogro­dzie, […] zosta­wił­bym wszyst­ko, co uko­cha­ne i bli­skie, […] nicze­go nie zabie­ra­jąc”. Świat bywa rów­nież pięk­ny, dla­cze­go więc go opusz­czać? Nie­daw­no Krasz­na­hor­kai odczy­tał ten frag­ment na spe­cjal­nym wie­czo­rze noblow­skim zor­ga­ni­zo­wa­nym w szwedz­kiej amba­sa­dzie w Buda­pesz­cie. Czy moż­na posta­wić znak rów­no­ści mię­dzy nadaw­cą tek­stu a pisa­rzem, któ­ry zazwy­czaj odma­lo­wu­je pesy­mi­stycz­ny obraz rze­czy­wi­sto­ści? Pamię­ta­my tak­że, że Krasz­na­hor­kai nie szczę­dzi słów kry­ty­ki pod adre­sem swo­ich roda­ków2. W tym świe­tle intry­gu­ją­cy jest jego pier­wot­ny zamysł doty­czą­cy całe­go tomu: „Naj­chęt­niej nadał­bym mu tytuł «Do Węgrów», ale osta­tecz­nie będzie on brzmiał «Świat idzie naprzód», co jest pra­wie tym samym”3.

Trze­cio­oso­bo­we cza­sow­ni­ki-tytu­ły są pod­po­rząd­ko­wa­ne jed­ne­mu naczel­ne­mu nagłów­ko­wi: On. Kon­struk­cje „on mówi”, „on prze­ma­wia”, „on żegna się” wska­zu­ją na rela­cję, jaką za pośred­nic­twem tek­stów budu­je ze świa­tem nadaw­ca. Kim on jest? Pod­miot ukry­wa­ją­cy się pod tym zaim­kiem oso­bo­wym moż­na nazwać nad­nar­ra­to­rem; na ów pod­miot skła­da się wie­le gło­sów, rów­nież same­go Krasz­na­hor­ka­ie­go,  pod­pi­su­ją­ce­go swo­im imie­niem list do zmar­łe­go w 2002 roku reży­se­ra fil­mo­we­go Györ­gya Fehéra (Hen­rik Mol­nár u Györ­gya Fehéra). Powszech­ny cha­rak­ter owe­go nad­rzęd­ne­go auto­ra prze­ja­wia się szcze­gól­nie w języ­ku ory­gi­na­łu, któ­ry nie zna rodza­ju gra­ma­tycz­ne­go: pod węgier­skim „ő” może kryć się „on” (męż­czy­zna, czło­wiek), „ona” (kobie­ta, oso­ba) lub „ono” (dziec­ko czy nawet jakieś abs­trak­cyj­ne poję­cie).

W gąsz­czu wie­lu nar­ra­cji wędru­ją boha­te­ro­wie i szu­ka­ją swo­je­go miej­sca w świe­cie, lecz ten świat im umy­ka, gdyż sam jest w cią­głym ruchu i pod­le­ga nie­ustan­nym prze­mia­nom. W histo­rio­zo­ficz­nym roz­dzia­le Świat idzie naprzód czy­ta­my, że świa­tem rzą­dzi „nie­mie­rzal­ny, nie­moż­li­wy do przej­rze­nia sys­tem”, pew­na nie­po­ję­ta siła, któ­ra go wią­że, ale tak­że uwal­nia, pozwa­la­jąc nie­kie­dy zrzu­cić oko­wy i „roz­wią­zać supły na cia­snym sznu­rze”. W tego rodza­ju momen­tach świat „ma kło­po­ty”, wobec cze­go my, ludzie, „jeste­śmy bez­sil­ni i bez­bron­ni” oraz „nie rozu­mie­my tego, co się wyda­rzy­ło”. Za każ­dym razem, gdy świat się „wyswo­ba­dza”, nastę­pu­je „nowa epo­ka”, jak jede­na­ste­go wrze­śnia 2001 roku. Do tego, żeby ją zro­zu­mieć, potrzeb­ny jest nowy język. Tym­cza­sem nar­ra­tor wyzna­je:

musia­łem się przy­znać, że nie będę umiał z dnia na dzień nauczyć się nowe­go języ­ka, że wraz z inny­mi ludź­mi jestem nad­mier­nie znie­wo­lo­ny przez sta­ry język, nie pozo­sta­je mi zatem nic inne­go, pomy­śla­łem, jak porzu­cić nadzie­ję, że zro­zu­miem, co tu się dzie­je, sie­dzia­łem więc zatro­ska­ny i wyglą­da­łem na dół przez okno, a tam wali­ły się i wali­ły dwie Wiel­kie Wie­że.

Krasz­na­hor­kai od czter­dzie­stu lat kon­se­kwent­nie two­rzy swój wła­sny język, a kie­ru­nek lite­rac­ki, do któ­re­go przy­na­le­ży wraz z Péte­rem Ester­házym czy Péte­rem Náda­sem –„węgier­ska nowa pro­za” – jest, jak mówi tłu­macz­ka, bar­dzo języ­ko­cen­trycz­ny4. Stra­te­gia Krasz­na­hor­ka­ie­go pole­ga na tka­niu ze słów i połą­czeń syn­tak­tycz­nych wie­lo­wy­mia­ro­wej mate­rii tek­sto­wej, uczą­cej uważ­no­ści, potrzeb­nej zwłasz­cza teraz, w świe­cie cywi­li­za­cji cyfro­wej, któ­ra powo­du­je, że czło­wiek zosta­je uwi­kła­ny w sieć algo­ryt­mów i zewsząd bom­bar­do­wa­ny jest krót­ki­mi, czę­sto sprzecz­ny­mi komu­ni­ka­ta­mi. Odręb­ność, wręcz eks­klu­zyw­ność tego języ­ka może budzić opór i nie każ­dy czy­tel­nik zechce lub zdo­ła za nim podą­żyć, zwłasz­cza gdy nad­zwy­czaj dłu­gie zda­nia – co dostrze­gli juro­rzy Man Booker Inter­na­tio­nal Pri­ze, przy­zna­nej auto­ro­wi w 2015 roku – rów­nież „poko­nu­ją swo­ją wła­sną dro­gę”5.

Zatrzy­mam się jesz­cze przy nazwie ostat­nio wspo­mnia­ne­go roz­dzia­łu. Po węgier­sku brzmi on Megy a világ előre i w zre­du­ko­wa­nej for­mie został powtó­rzo­ny w tytu­le całe­go zbio­ru: Megy a világ. W pol­skim wyda­niu zamiast meta­fo­rycz­ne­go „świat idzie” wyko­rzy­sta­no fra­zę „świat trwa”, bliż­szą uzu­so­wi nasze­go języ­ka, kła­dą­cą nacisk na filo­zo­ficz­ny aspekt sta­ło­ści i nie­skoń­czo­no­ści, ale skut­ku­ją­cą zmia­ną per­spek­ty­wy: z prze­strzen­nej na tem­po­ral­ną. Moż­na to nazwać trans­la­tor­ską nie­kon­se­kwen­cją, ale moż­na też dopa­trzyć się w tej decy­zji pew­nej inten­cji. Czas bowiem jest – obok prze­strze­ni – domi­nan­tą tomu, pozwa­la dostrzec zmia­ny zacho­dzą­ce w rze­czy­wi­sto­ści, ale tak­że wska­zać istot­ne momen­ty, kie­dy czło­wiek uświa­da­mia sobie coś istot­ne­go, pozna­je ukry­tą dotych­czas praw­dę, dostrze­ga wyż­szy sens lub zazna­je ulgi. Dla wykła­dow­cy z Pra­wa Teze­usza takim momen­tem mia­ło być spo­tka­nie z tru­chłem wie­lo­ry­ba przy­wie­zio­nym do pro­win­cjo­nal­ne­go mia­stecz­ka na Węgrzech; dla tłu­ma­cza kabi­no­we­go – zna­le­zie­nie się we wnę­trzu mon­stru­al­ne­go węzła komu­ni­ka­cyj­ne­go Szan­gha­ju; dla For­tyn­bra­sa – nie­znacz­ny gest jego przy­ja­cie­la; dla osza­la­łe­go bada­cza losów Gaga­ri­na – uzmy­sło­wie­nie sobie, co astro­nau­ta odkrył w kosmo­sie.

Te rzad­kie, krót­kie jak błysk ułam­ki cza­su, decy­du­ją­ce chwi­le sprzy­ja­ją­ce dzia­ła­niu, któ­re sta­ro­żyt­ni Gre­cy nazy­wa­li kairo­sem, mogą być szan­są na wyzwo­le­nie się od rze­czy­wi­sto­ści, mały­mi okien­ka­mi w cza­so­prze­strze­ni wska­zu­ją­cy­mi dro­gę uciecz­ki. Lecz czy potra­fi­my je dostrzec i wyko­rzy­stać, sko­ro „isto­ta rze­czy niko­go nie obcho­dzi” (Teo­ria prze­szkód)? Może tyl­ko, bo tak mu wygod­niej, czło­wiek drep­ta w miej­scu i „chce zapo­mnieć, że sam jest przy­czy­ną swo­jej prze­gra­nej”, ponie­waż „nie potra­fi­my […] wyjść poza samych sie­bie” (Chce zapo­mnieć)? W kon­se­kwen­cji „czło­wiek stoi wśród bez­kre­snej, nie­po­ję­tej dla nie­go w swo­im skom­pli­ko­wa­niu mate­rii, nicze­go nie rozu­mie­jąc, bez­rad­ny i zagu­bio­ny” (Nie według Hera­kli­ta).

Tym­cza­sem świat trwa nadal, idzie naprzód, wymy­ka się ludz­kie­mu pozna­niu, pię­trząc kolej­ne wyzwa­nia. Kro­ku sta­ra mu się dotrzy­mać gęsty, pełen napię­cia i nie­po­ko­ju język Krasz­na­hor­ka­ie­go, któ­ry – posłu­żę się dia­gno­zą Sobo­lew­skiej – „wcią­ga czy­tel­ni­ka w uni­wer­sum, gdzie każ­dy gest i każ­de sło­wo mają egzy­sten­cjal­ny wymiar”. Jak cho­ciaż­by to, że „wszyst­ko [jest – D.W.] z powo­du gra­wi­ta­cji, gdzieś się zatrzy­mu­je i dalej nie spa­da, to jest świat”. A w nim my.

 

1 S. Márai, Dzien­nik, t. 1: 1943–1948, tłum. T. Worow­ska, War­sza­wa: Czy­tel­nik 2020, s. 26.

2 Zob. K. Pio­tro­wiak-Jun­kiert, Kto sta­wia krop­ki, „Tygo­dnik Powszech­ny” 2025, nr 42, s. 66–67.

3 Két évti­zed inter­júi Krasz­na­hor­kai Lász­ló új köny­vében, „Iro­dal­mi Jelen”, onli­ne: https://irodalmijelen.hu/hirek/ket-evtized-interjui-krasznahorkai-laszlo-uj-konyveben [dostęp: 10.12.2025].

4 Bło­to jest praw­dzi­we. Roz­mo­wa z Elż­bie­tą Sobo­lew­ską, rozm. przepr. M. Dem­ski, „Dwu­ty­go­dnik”, onli­ne: https://www.dwutygodnik.com/artykul/12176 [dostęp: 10.12.2025].

5 A. Flo­od, Man Booker Inter­na­tio­nal Pri­ze Won by ‘Visio­na­ry’ Lász­ló Krasz­na­hor­kai, „The Guar­dian”, onli­ne: https://www.theguardian.com/books/2015/may/19/man-international-booker-2015-laszlo-krasznahorkai [dostęp: 10.12.2025].

– tłumacz, eseista, badacz i popularyzator literatury węgierskiej.

więcej →

Fallback Avatar

– węgierski pisarz i scenarzysta filmowy.

więcej →

Powiązane teksty