Donośna cisza

Han Kang, uho­no­ro­wa­na Nagro­dą Nobla w dzie­dzi­nie lite­ra­tu­ry w 2024 roku, opa­no­wa­ła wyjąt­ko­wą umie­jęt­ność eks­plo­ro­wa­nia tema­tów rzad­ko obec­nych u innych pisa­rzy. Lek­cje gre­ki to kolej­na pozy­cja w jej dorob­ku, któ­ra potwier­dza nie tyl­ko lite­rac­ką wraż­li­wość i kunszt pisar­ki, ale tak­że jej odwa­gę w podej­mo­wa­niu tema­tów ulot­nych, w uka­zy­wa­niu odczuć i wra­żeń trud­nych do opi­sa­nia sło­wa­mi.

Fabu­ła powie­ści jest bar­dzo oszczęd­na, nie­mal prze­zro­czy­sta, ale zara­zem gęsta od nie­wy­po­wie­dzia­nych emo­cji, a nar­ra­cja, pro­wa­dzo­na raz z punk­tu widze­nia kobie­ty, raz męż­czy­zny, two­rzy dwu­to­ro­wą mozai­kę doświad­czeń i wspo­mnień. Dwo­je głów­nych boha­te­rów to kobie­ta, któ­ra po kil­ku trau­ma­tycz­nych wyda­rze­niach – po śmier­ci mat­ki, roz­wo­dzie i utra­cie pra­wa do opie­ki nad ośmio­let­nim syn­kiem – stra­ci­ła głos, oraz męż­czy­zna, nauczy­ciel sta­ro­żyt­nej gre­ki, od dzie­ciń­stwa świa­do­my, że oślep­nie, i wła­śnie doświad­cza­ją­cy osta­tecz­ne­go zaciem­nie­nia świa­ta. Obo­je są odcię­ci od pod­sta­wo­wych zmy­słów i choć sta­ra­ją się nie zmie­niać sty­lu życia, dotkli­wie odczu­wa­ją swą nie­kom­plet­ność. Spo­ty­ka­ją się na lek­cjach gre­ki, któ­re sta­ją się pre­tek­stem do budo­wa­nia innej for­my poro­zu­mie­nia. Ich rela­cja roz­wi­ja się w bar­dzo sub­tel­ny spo­sób, nie w dia­lo­gu, lecz w jego bra­ku, w nie­wy­po­wie­dzia­nych zda­niach oraz nie­do­strze­gal­nych gestach. I w pew­nym momen­cie boha­te­ro­wie wycho­dzą poza role nauczy­cie­la i uczen­ni­cy, bo obo­je tęsk­nią za bli­sko­ścią, któ­rą może dać wyłącz­nie inny czło­wiek.

Na tle współ­cze­snej pro­zy psy­cho­lo­gicz­nej Lek­cje gre­ki wyróż­nia podej­ście Han Kang do języ­ka. W powie­ści mowa jest tu nie tyl­ko narzę­dziem komu­ni­ka­cji, ale tak­że źró­dłem bólu i alie­na­cji. Kie­dy boha­ter­ka jako nasto­lat­ka po raz pierw­szy zanie­mó­wi­ła, mia­ła wra­że­nie, że „nagle znik­nął język, któ­ry ją wię­ził i kłuł niczym ubra­nie utka­ne z tysią­ca igieł”. Mil­cze­nie para­dok­sal­nie poskut­ko­wa­ło wyzwo­le­niem od poczu­cia nie­ade­kwat­no­ści myśli i dźwię­ku, któ­ry miał tę myśl wyra­żać. Dla dziew­czyn­ki utra­ta mowy ozna­cza­ła pozby­cie się fał­szy­we­go pomoc­ni­ka, a mil­cze­nie jak pan­cerz chro­ni­ło ją i „pochła­nia­ło upływ cza­su niczym kłęb­ki waty, spo­wi­ja­ło jej cia­ło od wewnątrz i na zewnątrz”. Po roku bez wydo­by­cia z sie­bie jakie­go­kol­wiek dźwię­ku boha­ter­ka odzy­ska­ła umie­jęt­ność mówie­nia rów­nie nie­spo­dzie­wa­nie, jak wcze­śniej ją stra­ci­ła – pod­czas lek­cji fran­cu­skie­go zafa­scy­no­wa­na brzmie­niem sło­wa dziew­czyn­ka powtó­rzy­ła za nauczy­cie­lem: „la biblio­thèque”. Dla­te­go gdy kil­ka­na­ście lat póź­niej, już jako nauczy­ciel­ka, znie­nac­ka zamil­kła przy tabli­cy, a póź­niej­sza tera­pia nie przy­no­si­ła efek­tów, zde­cy­do­wa­ła się na kurs gre­ki – w nadziei, że znów wyda­rzy się magia, a nie­co­dzien­ny dźwięk odblo­ku­je jej nie­me gar­dło.

Dla boha­ter­ki język jest nie tyl­ko środ­kiem wyra­zu, lecz tak­że źró­dłem prze­mo­cy, przed któ­rą chce się ona schro­nić. Mil­cze­nie nie jest więc wyłącz­nie symp­to­mem cho­ro­by cia­ła, ale też rady­kal­nym gestem egzy­sten­cjal­nym – pró­bą uciecz­ki od świa­ta, któ­ry zawiódł i wciąż zawo­dzi. Kolej­ne cio­sy, któ­re spa­da­ją na kobie­tę, tyl­ko pogłę­bia­ją to roz­cza­ro­wa­nie.

Sta­ro­żyt­na gre­ka, język mar­twy i bar­dzo róż­nią­cy się od kore­ań­skie­go, sta­je się dla boha­te­rów czymś na kształt neu­tral­nej, bez­piecz­nej prze­strze­ni. Nie jest to język narzu­co­ny przez spo­łe­czeń­stwo ani ska­żo­ny codzien­nym uży­ciem – to język obcy, bez­piecz­ny, ano­ni­mo­wy. Pozna­wa­nie gre­ki to dla boha­ter­ki rytu­ał oczysz­cze­nia. Fascy­nu­je ją zbu­do­wa­na zupeł­nie ina­czej gra­ma­ty­ka, osza­ła­mia zwię­złość, pre­cy­zja języ­ka Pla­to­na, w któ­rym jed­no sło­wo „zapi­sa­ne w trze­ciej oso­bie, w cza­sie prze­szłym z uży­ciem stro­ny medial­nej nie­sie w sobie skon­den­so­wa­ne zna­cze­nie: «ktoś pró­bo­wał się kie­dyś zabić»”. Dla­te­go Lek­cje gre­ki moż­na odczy­ty­wać jako powieść o odzy­ski­wa­niu języ­ka, ale nie poprzez mowę, lecz poprzez wspól­ne mil­cze­nie oraz obec­ność. Sam język może być nato­miast zarów­no źró­dłem bólu, jak i narzę­dziem uzdro­wie­nia.

 

Han Kang, „Lekcje greki”, tłum. J. Najbar-Miller, Warszawa: W.A.B., 2025.

Dru­gi boha­ter, męż­czy­zna, wno­si do powie­ści wątek trans­na­ro­do­wej toż­sa­mo­ści. Wyje­chał z Korei jako chło­piec, spę­dził w Niem­czech ponad dwa­dzie­ścia lat, a po powro­cie do ojczy­zny nie potra­fi się odna­leźć. Za gra­ni­cą zosta­ła jego naj­bliż­sza rodzi­na, lecz on sam nigdy nie czuł się tam dobrze. W Korei naresz­cie prze­sta­je się wyróż­niać i może zrzu­cić maskę grzecz­ne­go Azja­ty, wią­że się to jed­nak z odcię­ciem od bli­skich oraz z cał­ko­wi­tą samot­no­ścią. Mimo wszyst­ko decy­du­je się zostać w Seu­lu, „poru­szo­ny do głę­bi wszech­obec­no­ścią ojczy­ste­go języ­ka”, za któ­rym tęsk­nił, a któ­ry teraz ata­ku­je go zewsząd „jak lawi­na błot­na”. Męż­czy­zna wciąż jed­nak wspo­mi­na rodzi­nę i pierw­szą mło­dzień­czą miłość, a jego roz­dar­cie pomię­dzy dwo­ma świa­ta­mi spla­ta się z fizycz­ną utra­tą wzro­ku. Obie te for­my wyob­co­wa­nia łączą się w duszą­cy węzeł. Zra­nio­ne cia­ła boha­te­rów zbli­ża­ją się przez przy­pa­dek, kie­dy on potrze­bu­je pomo­cy, a ona aku­rat znaj­du­je się w pobli­żu.

Motyw cie­le­sno­ści odgry­wa w powie­ści Han Kang rów­nie waż­ną rolę jak język. Cia­ła boha­te­rów – nie­przy­sto­so­wa­ne do komu­ni­ka­cji archi­wa cier­pie­nia – sta­ją się ostat­nim medium, przez któ­re moż­na prze­ka­zać emo­cje. W powie­ści wie­lo­krot­nie poja­wia­ją się opi­sy dło­ni, gestów, fizycz­nej bli­sko­ści – nie jako aktu ero­tycz­ne­go, lecz pró­by nawią­za­nia kon­tak­tu nie­wy­ma­ga­ją­ce­go słów. Gdy kobie­ta drżą­cym, nie­pew­nym pal­cem napi­sa­ła kil­ka zdań we wnę­trzu dło­ni męż­czy­zny, wspo­mnie­nie o „przy­jem­nie cie­płych, łasko­tli­wych kre­skach i punk­tach” jest pierw­szą myślą, któ­ra poja­wia się w gło­wie boha­te­ra po prze­bu­dze­niu następ­ne­go dnia.

Lek­cje gre­ki to rów­nież powieść o naucza­niu i ucze­niu się jako for­mach rela­cji mię­dzy­ludz­kiej. Prze­ka­zy­wa­nie wie­dzy, zwłasz­cza języ­ka, sta­je się tu aktem bli­sko­ści, budo­wa­nia zaufa­nia, a może nawet intym­no­ści. Męż­czy­zna i kobie­ta nie zako­chu­ją się w sobie w kon­wen­cjo­nal­nym sen­sie, ale nawią­zu­ją więź opar­tą na wza­jem­nym zro­zu­mie­niu i uzna­niu swo­je­go bólu. To zaufa­nie roz­wi­ja się nie w emo­cjo­nal­nych dekla­ra­cjach, ale w ryt­mie cier­pli­we­go towa­rzy­sze­nia sobie w trud­nych chwi­lach. Ich rela­cja nie zmie­rza do żad­ne­go celu – nie dopro­wa­dza do speł­nie­nia czy kathar­sis. Jest zale­d­wie i aż trwa­niem.

Kry­ty­cy lite­rac­cy czę­sto okre­śla­ją Lek­cje gre­ki jako powieść mini­ma­li­stycz­ną i intro­spek­tyw­ną, co zde­cy­do­wa­nie nie odda­je spra­wie­dli­wo­ści temu zło­żo­ne­mu i wie­lo­wy­mia­ro­we­mu tek­sto­wi. Han Kang napi­sa­ła utwór o wie­lu pozio­mach: języ­ko­wym, kul­tu­ro­wym, fizycz­nym i filo­zo­ficz­nym. To rów­nież opo­wieść o gra­ni­cach widze­nia i sły­sze­nia, o tym, co się dzie­je, gdy czło­wiek musi na nowo nauczyć się patrzeć lub mówić – nie w sen­sie bio­lo­gicz­nym, ale egzy­sten­cjal­nym. Pod tym wzglę­dem powieść Han Kang moż­na uznać za medy­ta­cję nad kon­dy­cją ludz­ką w świe­cie pozba­wio­nym jed­no­znacz­nych punk­tów odnie­sie­nia.

Styl autor­ki w Lek­cjach gre­ki jest podob­ny do tego z jej wcze­śniej­szych dzieł. To pro­za kon­tem­pla­cyj­na i asce­tycz­na, peł­na pauz, przerw, powtó­rzeń i meta­for, któ­re nie obja­śnia­ją rze­czy­wi­sto­ści, lecz ją roz­sa­dza­ją i kwe­stio­nu­ją. Han Kang nie pro­wa­dzi czy­tel­ni­ka za rękę – lek­tu­ra wyma­ga sku­pie­nia i goto­wo­ści na znie­nac­ka zapa­da­ją­cą ciszę, „przy­po­mi­na­ją­cą gru­bą, skon­den­so­wa­ną war­stwę powie­trza”. Szcze­gól­ne miej­sce zaj­mu­ją tu opi­sy natu­ry i oto­cze­nia, któ­re w nie­oczy­wi­sty spo­sób kore­spon­du­ją z emo­cjo­nal­nym sta­nem boha­te­rów. Śnieg oczysz­cza. Wiatr prze­no­si wspo­mnie­nia. Woda odci­na dźwię­ki i pozwa­la ludziom usły­szeć ich wła­sne myśli.

W świe­cie lite­ra­tu­ry, któ­rej esen­cja czę­sto gubi się w hała­sie i nad­mia­rze słów, Lek­cje gre­ki są czymś rzad­ko spo­ty­ka­nym – pozwa­la­ją czy­tel­ni­ko­wi na głę­bo­kie doświad­cze­nie obec­no­ści. To książ­ka, któ­rą czy­ta się powo­li, w ciszy i w samot­no­ści. I któ­ra – para­dok­sal­nie – wyra­ża wię­cej niż nie­jed­na kipią­ca od wyda­rzeń i zalud­nio­na tłu­mem boha­te­rów powieść. W cza­sach nie­ustan­ne­go bom­bar­do­wa­nia sło­wa­mi i dźwię­ka­mi wyle­wa­ją­cy­mi się z ota­cza­ją­cych nas ekra­nów i gło­śni­ków Han Kang przy­po­mi­na, że mil­cze­nie rów­nież może być for­mą wypo­wie­dzi – że w tym, co nie­wy­po­wie­dzia­ne, czę­sto ukry­wa się to, co naj­waż­niej­sze. Lek­cje gre­ki prze­zna­czo­ne są dla czy­tel­ni­ków poszu­ku­ją­cych lite­ra­tu­ry wyma­ga­ją­cej uważ­ne­go odbio­ru. To powieść, któ­ra roz­brzmie­wa ciszą.

– badaczka literatury, autorka przekładów, popularyzatorka wiedzy o Chinach i świecie chińskojęzycznym.

więcej →

Fallback Avatar

– południowokoreańska pisarka, laureatka Nagrody Nobla w dziedzinie literatury za 2024 rok.

więcej →

Powiązane teksty

25.06.2025
Nowe Książki

Stary artysta maluje obraz

Maria Poprzęcka nie zwraca się ku dobrze rozpoznanej ikonografii martyrologicznej, ale ku całkiem innym, nie zawsze dostrzeganym związkom sztuki ze starością i śmiercią: ku jej zdolnościom regeneracyjnym obalającym mit „stylu późnego” oraz starczej niemocy twórczej, ale też ku jej siłom wprost zabójczym – pisze Marta Leśniakowska o książce Śmierć przed obrazem. O sztuce, starości i znikaniu.