Rzeczy robione specjalnie Emilii Konwerskiej – zbiór miniatur prozatorskich układających się w zapis przygód ze światem – to poradnik surrealistyczno-sytuacjonistyczny: jak żyć dziwnie i (a może nawet żeby) przeżyć.
Krytyczka i poetka dwukrotnie nominowana do Nagrody Literackiej Gdynia przechodzi dziwnym krokiem na stronę prozy. W dowcipnym dzienniku-monologu, rozbitym na najwyżej trzydzieści dziewięć trzystronicowych drobiazgów, dominują natręctwa, fiksacje i ekscesy. Bohaterce-narratorce przytrafia się na przykład: jedzenie tylko w towarzystwie małych zwierząt (Banan owocowy), przejmowanie defektów uszkodzonych rzeczy (Nóżka po lewej, ale ta bardziej z tyłu), widzenie wszędzie twarzy uśmiechniętych azjatyckich ssaków (Panorama jednej potrzeby) oraz faworyzowanie prawej stopy (Zwycięzca – zwycięzca). Ten zbiór to manifest neuroqueerowości.
Performowanie siebie
Żeby zmienić życie w nieustającą przygodę, bohaterka z zapałem angażuje się w niecodzienne „projekty”: związek z kulawym mężczyzną i realizowanie snów na jawie (Wszystkie karty w garści) czy stawanie się osobą, o której nikt nie będzie mógł powiedzieć nic konkretnego (Krab kokosowy, na którego patrzy pies). W repertuarze jej codziennych działań znajdują się liczne gry – na przykład polegające na zamienianiu się miejscami z obcymi „Zobacz, tak wyglądamy” (gdy wysiadamy z tramwaju, kupujemy zupę tajską z budy, siedzimy na murku i tak dalej: Fan dobrej muzyki). Innym razem performowanie siebie polega na leżeniu na materacu i wyobrażaniu sobie siebie w różnych ubraniach (Nie ma czegoś takiego jak hobby):
Czasem są to fantastyczne kreacje z ogromnymi, niemożliwymi bufami, buty na czterometrowych koturnach, kapelusze powiększające głowę. Po wyłupiastych oczach i wystających kolanach w końcu pojawiła się moda na wielkie głowy. Jak zmienia mi się nastrój, to ubieram się w mundur, zapinam dokładnie guziki pod samą szyję i cieszę z ostrych kantów, najostrzejszych.
Prozy układają się w serię ćwiczeń: zerwać kontakt ze starymi znajomymi i znaleźć kolejnych (Tryby); odgadnąć: kto z przechodniów pomógłby, gdyby upadła, a kto poszedł dalej (Bardzo trudno jest być górnikiem poza kopalnią). W zadaniu „Od razu znaleźć się za burtą” chodzi o to, żeby ustalić, co się powie, gdy będzie się rzucać pracę albo zrywać każdą nową znajomość (Gratuluję). Trzeba więc być gotową na wszystko – odgrywanie zawczasu rozmaitych scenariuszy zagłusza niepokój i lęk. Najstraszniejsze jest przecież to, co nieznane.
Wszystko tu kręci się wokół ciała działającego (nie zawsze) tak, jak chciałby tego jego użytkownik. Przyjrzyjmy się tytułowi. Robić coś „specjalnie” – a więc z premedytacją, naumyślnie. A może: niemechanicznie, w sposób wyjątkowy? Taki wybór tytułu sprawia, że na pierwszy plan wysuwa się temat norm i samokontroli. Syndrom obcej ręki, który znamy z filmu Stanleya Kubricka Dr Strangelove (1964), mutuje w „Twarzy prawdziwej i jedynej królowej” w coś w rodzaju zespołu zbuntowanej twarzy. Bynajmniej nie jest to poker face Elżbiety II, oglądającej w Moskwie Hamleta (pisze Konwerska: „myślała o jedzeniu albo wydalaniu. Czy wytrzyma z siku albo że chce zjeść smaczną rybę z jakimś białym sosem. […] Jej twarz nie wyrażała niczego”). Jest takie żartobliwe określenie „twarz z napisami” – taką właśnie ma bohaterka, ale zasygnalizowany przez Konwerską problem polega na tym, że te napisy tworzą inni. Stąd konkluzja:
Myślę, że znajduję się w miejscu, w którym jestem, dlatego że wszyscy ludzie, których spotkałam, jakoś zinterpretowali wyraz mojej twarzy, a ja nie miałam siły im się przeciwstawić.
Jeśli życie jest jak bingo – „nie mamy żadnego wpływu na zwycięstwo, wystarczy tępo, ale prawidłowo skreślać rubryki” (Gustaw, syn Gustawa) – może lepiej przegrać, ale z fantazją?
Proza dziwnych kroków
Hasło z blurba – „proza zespołu nadpobudliwości psychoruchowej” – wywołało we mnie natychmiastowe pragnienie napisania takiej właśnie recenzji, tym bardziej, że wyczuwam pokrewieństwo duchowe z autorką. Próbowałam na przykład ustalić, skąd ArtRage wzięło okładkową żonglującą sztyletami żabę-baletnicę. Gdzie mnie nie było, zanim znalazłam odpowiedź: z reklamy wiktoriańskiego olejku Dr. Thomasa, „cudownego leku” między innymi na newralgię. (Oczywiście wygooglowałam też białego kozła, który w 2018 roku przewidział wynik pojedynku bokserskiego Joshua–Parker. Istnieje, ma na imię Shenkin; praca nad tekstem wydłużyła się o dwie godziny scrollowania).
Konwerska, specjalistka od fantazyjnego zawodzenia czytelniczych oczekiwań, w rozmowie z Szymonem Szwarcem o tomie 1121 przyznała się do fascynacji Maciejem Sieńczykiem:
Lubię, jak się pojawia w filmie bohater, który wydaje nam się najważniejszy do końca, będzie nas wiódł do końca historii, a potem nagle znika […]. Lubię, gdy coś, co ma nas gdzieś doprowadzić, nie doprowadza nas nigdzie.
Autor Przygód na bezludnej wyspie prowadzi właśnie donikąd: przewraca się kartkę, a tam zamiast puenty – koniec. Nie inaczej jest z Konwerską. Hasło do blurba zasugerowała ona wydawcy tuż po otrzymaniu diagnozy ADHD.
Jak wiadomo, u osób z zespołem hiperkinetycznym występują nadmierna aktywność, impulsywność oraz deficyty uwagi, ale podkreśla się też związane z nim pozytywne cechy i umiejętności: kreatywność, entuzjazm, ciekawość, innowacyjność, zdolność dostrzegania tego, co dla innych niewidoczne. To, co utrudnia „skuteczne funkcjonowanie w życiu” (o nim za chwilę), w literaturze sprzyja uzyskaniu efektu niezwykłości.
Miniatury prozatorskie Konwerskiej nasuwają mi na myśl anamorfozę – zniekształcenie, które jest efektem zaprojektowanego punktu widzenia, skutkiem dziwacznej perspektywy. Żeby w Ambasadorach Hansa Holbeina (1533) zobaczyć czaszkę, trzeba stanąć w określonym miejscu. W przypadku Konwerskiej kluczowe wydaje mi się przyjęcie, że z pewnego punktu widzenia mamy władzę nad rzeczywistością.
W prozie Wszystkie karty w garści wróżka radzi bohaterce, żeby ta spojrzała na swoje życie z lotu ptaka, ale takiego, którego się boi, a więc sępa – nie papugi czy bociana. Sęp, drapieżnik dalekowzroczny, widzi jakby przez lornetkę, ale to nie ten trop. Tu pojawia się raczej jako zapowiedź nieszczęścia. Rzeczy robione specjalnie można czytać jako ars vivendi – sztukę (dziwnego) życia, zestaw tipów. Przykład? Proszę bardzo: miniatura prozatorska Sprawiedliwy. Bohaterka jedzie tramwajem z „psychicznie chorym mężczyzną”, który wszystkiego znacząco dotyka. Obserwowanie natychmiast przeradza się w gotowość rywalizacji (znam to!). Narratorka postanawia być wybraną. Tak się nie dzieje, co kobieta interpretuje jako „okrutne pominięcie”, godzące w jej poczucie własnej wartości. W rewanżu postanawia zrobić to samo i z zapałem ignoruje koleżankę z pracy. Idzie jej świetnie:
Byłam już, powiedzmy, w połowie rozpędzona, miałam sporo planów na przyszłość, ale wtedy do mnie dotarło, że skoro mężczyzna z tramwaju ignorował tylko mnie, to znaczy, że to ja zostałam wybrana. Bardzo się wstydziłam własnej nieumiejętności interpretacji prostych sygnałów. Postanowiłam więc nauczyć się czegoś na błędach i uznać, że to, co brałam za nieszczęście, w gruncie rzeczy jest prawdziwym darem.
Chodzi więc o to, żeby zrozumieć, jak działa świat. Ogarnąć go w kategoriach porządku, celowości – „rzeczy robionych specjalnie”. Jeśli nie wychodzi, trzeba spojrzeć z innej perspektywy, zinterpretować porażkę jako dar. Cieszyć się z bycia niewybieraną. Uznać, że „Niewiedza jest mądrością, a strata wielkim, bezcennym prezentem”.
Nie inaczej dzieje się w prózce Nóżka po lewej, ale ta bardziej z tyłu. Mały plastikowy regał z wypadającą w stawie nóżką przekazuje bohaterce swoją ułomność. To powraca klątwa rzucona na bioenergoterapeutkę: „prawie zawsze, kiedy na dłużej zatrzymam wzrok na jakiejś uszkodzonej rzeczy, to ten sam rodzaj defektu na drugi dzień spotyka moje ciało”. Metamorfoz nie można zaplanować – na nic zdaje się poszukiwanie przedmiotów ładnie zwichniętych. To zdezelowany samochód, zniszczony fotel, porzucony rowerek przekazują narratorce swoją „niepełnosprawność”. Narratorka wierzy, że tylko klątwa rzucona sprawiedliwie powraca jako dar losu. Czy tak jest w tym przypadku? „Wszyscy jesteśmy jednością, pomyślałam głęboko” – ironizuje Konwerska.
Surrealizm, sytuacjonizm, porażkowanie
Na anarchistyczny potencjał anamorfozy zwraca uwagę Monika Rudaś-Grodzka:
W teorii sztuki anamorfoza jest zakłóceniem sensu obrazu, dokonującym rozchwiania spojrzenia, niemogącego scalić sprzecznych znaczeń wytwarzanych w ramach tego artystycznego zabiegu. W teorii psychoanalizy charakter anamorfotyczny mają marzenia senne, gry językowe, przejęzyczenia. Można więc potraktować anamorfozę jako wyraz ekspresji doświadczenia wewnętrznego – jako ruch burzenia i budowania, wytwarzania, „zakrzywiania” i niszczenia nowych sensów, często na podstawie jakiegoś niepasującego do niczego szczegółu doświadczenia. Ta strategia oporu wobec porządku zewnętrznego, nierzadko porządku władzy i zależności, ma często charakter nieoczywisty, anarchistyczny, subwersywny2.
Mamy tu do czynienia z surrealistycznym z ducha „pokonaniem bestii nawyku”.
Z okazji stulecia publikacji słynnego Manifestu André Bretona wydawnictwo Słowo/obraz terytoria wznowiło kultową książkę Agnieszki Taborskiej. W drugim wydaniu Spiskowców wyobraźni znalazł się esej Surrealizm ma sto lat! (do pobrania bezpłatnie ze strony wydawnictwa). Taborska zauważa w nim, że nie przypadkiem na otwarciu trzydziestej trzeciej nowożytnej olimpiady zabrzmiało Imagine Johna Lennona, a zgilotynowana głowa Marii Antoniny zaśpiewała z okien Conciergerie hymn rewolucji francuskiej. W 1924 roku „świat wygrzebywał się z pomoru hiszpanki”, w 2024 żywe było wspomnienie pandemii COVID. Dodajmy do tego wojnę w Ukrainie i Izraelu, nadciągającą katastrofę klimatyczną, samotność w cyfrowym późnym kapitalizmie – i mamy odpowiedź na pytanie, dlaczego surrealizm jako strategia rozbrajania rzeczywistości ma się świetnie (zdaniem pewnej grupy osób to jedyny nurt awangardowy, który przetrwał próbę czasu). Zemstę wyobraźni Jerzego Franczaka kończy refleksja na temat Internatu Serhija Żadana, a Małgorzata Halber w „literackim zinie” Hałas (który koledzy Bretona nazwaliby antypowieścią) uznaje surrealizm za lek na natłok informacji, przebodźcowanie, „dyskredytowanie innych narracji” i „krępowanie siebie nawzajem”. Żeby nie zwariować, trzeba wyjść poza pragmatyzm, logikę i realizm. Halber zapisuje:
Surrealiści byli anarchistami. Widzę ich jak punkowców rozklejających wlepki na skrzyżowaniach. Znam tę niezgodę na założenie, że życie ma wyglądać w określony sposób (I chose not to choose life, I chose something else), na chodzenie do pracy, na ginięcie za swój kraj, na arbitralne klasyfikowanie sztuki jako wyższej i niższej. Niezgodę na umowy społeczne, na które z nikim się nie umawiali. I znam też ten zapał, z jakim rozmawiali o wierszach: to zapał rozmawiania o płytach Swansów, Sonic Youth albo… tu wpiszcie zespoły, o których chcieliście rozmawiać cały czas i w ten sposób znajdowaliście swoich duchowych towarzyszy życia. Te emocje. To pragnienie rewolucji. Żeby coś się, kurwa, w końcu zmieniło3.
„Projekty” i „ćwiczenia” bohaterki Konwerskiej wywodzą się w prostej linii z surrealistycznych gier i zabaw, których próbnik przygotowała Agnieszka Taborska w poradniku Świat zwariował. Smarowanie stóp musztardą, desery z włosami? Proszę bardzo. Ale wśród technik „wyzwolenia życia codziennego”, które wydają mi się kluczowe dla zbioru Konwerskiej, jest też sytuacjonistyczny, antykonsumpcyjny, antyfunkcjonalny i antyspektakularny dryf – sposób na to, żeby się lepiej zgubić. Guy Debord i jego akolici prześcigali się w wymyślaniu gier edukacyjnych i pojedynków sprzyjających emocjonalnemu odzyskiwaniu przestrzeni. Wślizgiwanie się do przeznaczonych do rozbiórki budynków, błądzenie po korytarzach katakumb, szukanie „chwilowych nastrojów życia” – „Prawdziwym łowcą przygód jest ten, który przygody kształtuje, nie zaś ten, którego przygody spotykają”4. O sytuacjonistach jako „wywracających kulturę” przez konstruowanie efemerycznych sytuacji pisał Rafał Księżyk:
Pierwszym i najważniejszym sytuacjonistycznym sposobem na wyzwolenie codzienności był wywrotowy gest estetyczny, mający przydać życiu namiętności i poezji, zmienić je w przygodę. Ów gest realizował się w dryfowaniu, konstruowaniu sytuacji i przechwytywaniu. Techniki te za punkt wyjścia biorą należytą uwagę poświęconą kreatywności życia codziennego, mają wyzwolić ukryte w nim możliwości, ustanowić namiętne i twórcze ludyczne relacje z rzeczywistością5.
Jak? Na przykład robić to, co ktoś inny w tym samym czasie (Mała amnestia), albo zmylić przechodniów co do planów, których nie ma się wcale (Gustaw, syn Gustawa): wybiec z kina, teatralnie powiewając połami prochowca.
W Rzeczach robionych specjalnie Konwerskiej surrealizm i sytuacjonizm spotykają się z porażkowaniem – są technikami przetrwania, jak ujęła to w Ludziach nieznacznych Agnieszka Dauksza6, i mają wymiar prywatny, osobisty. Nie ma tu kolektywnego nastroju i „ducha magicznej wspólnoty” – bohaterka, jako jednoosobowa ariergarda, świetnie potrafi bawić się sama, a jej relacje z innymi mają charakter przygodny (powracające wspomnienie „byłego męża”, byli narzeczeni, byli przyjaciele i byłe koleżanki).
Neuroqueerowość
To, co wydaje mi się w Rzeczach robionych specjalnie ożywcze, to spojrzenie na neuroróżnorodność przez pryzmat teorii queer – oporu wobec władzy, dekonstruowania normy i dowartościowania odmienności oraz praktyk wolnościowych. Konstatacja z okładki (dowód pisarskiej świadomości autorki) – „[Konwerska – I.A.B.] używa języka jak dobrze znanego przedmiotu, tyle że niezgodnie z jego przeznaczeniem” – nasuwa na myśl „queerowanie” według Sary Ahmed, czyli wykorzystywanie codziennych przedmiotów do innych celów niż te, do których służą („służenie” i „[z]używanie” to oczywiście słowa dwuznaczne; Ahmed zauważa, że słowo use odnosi się zarówno do działania, jak i do relacji). Pominięcie kryterium „użyteczności” pozwala wyjść poza konwencję7.
W Rzeczach… przechwyceniu ulega na przykład mechanizm autokontroli. W prozie Kozioł, ale o której godzinie czytamy:
Wnętrze mojego ciała od zawsze przypomina pokój z szafkami, w szafkach są szuflady, w szufladach kartki, na kartkach rozpisane minuty. Zawsze wiem, którym tramwajem będę jechała, do jakiego sklepu zajdę po drodze, w jakim dziale się zatrzymam, co kupię, którą stroną ulicy będę wracać do domu. Ktoś pozbawiony wyobraźni powie, że kiedy coś nieoczekiwanie zmieni moje plany (świat jest podobno nieprzewidywalny i rządzi się swoimi prawami), to wpadnę w panikę, załamię się i stracę kontrolę. Zwykle odpowiadam, że chyba mowa o kimś innym.
Pozbawiona umiejętności „dowodzenia swoim krajobrazem”, bohaterka dla niepoznaki poddaje się szaleństwu porządkowania. Praca w sklepie z alkoholem staje się pretekstem do dokonania fundamentalnych rozpoznań antropologicznych. O osobowości człowieka świadczy sposób podawania przez niego numeru odbieranej paczki. Wymawiający każdą cyfrę osobno są zniecierpliwieni i dają z siebie niewiele, system dwójkowy mają osoby odpowiedzialne i stabilne, mówienie trójkami to cecha pozerów i snobów. Tematem Wyścigu jest natomiast obsesja podsumowywania „wszystkich aktywności zawodowych i zarobków”. „Wewnętrzny Excel” bohaterki „chodzi całą parą”, ale nie jest to prosta kapitalistyczna buchalteria. Wyścig polega na prowadzeniu rankingów i statystyk, oczywiście – zgodnie z duchem tej prozy – dziwacznych. Może to być na przykład ranking pozycji, w jakich się śpi.
Chwytliwe określenie „proza nadpobudliwości psychoruchowej” przypomniało mi świetną książkę Clary Törnvall Autystki. O kobietach w spektrum. Emily Dickinson, Simone Weil, Doris Lessing, może również Virginia Woolf – teksty tych autystycznych autorek można „czytać spektralnie”. Na przykład w jednym z wierszy Dickinson pojawia się tajemniczy „on”, objaśniany przez interpretatorów jako personifikacja duszy lub wewnętrznego dziecka. Törnvall, również autystka, protestuje: „Osobiście czytam dwa ostatnie wersy jako wyraz nadwrażliwości na dźwięki. Może w domu był w odwiedzinach jakiś chłopiec z zabawkami, którymi przeszkadzał jej w pisaniu”8. Próbując pokazać „neurotypom”, jak postrzega świat kobieta w spektrum, Törnvall przywołuje i Freudowskie Unheimliche, i zapożyczone od formalisty Wiktora Szkłowskiego pojęcie chwytu dezautomatyzacji.
Bardzo ciekawy jest fragment dotyczący metaforyki, nad którą władzę sprawują neurotypowi – kultura większościowa. Zastanawiając się nad figurami myśli osób autystycznych, Törnvall dochodzi do następującego wniosku:
[w – I.A.B.] świecie bardziej przychylnym autystom, wyrażenia takie jak „żonglować kilkoma piłeczkami” albo „pracować na zwiększonych obrotach” kojarzyłyby się negatywnie i oznaczały bycie blisko załamania nerwowego ze względu na zbyt wiele różnych spraw.
W taki sposób – uwzględniając trajektorię ruchu, szybkość, pośpiech w łączeniu przypadkowych (a może nie?) sytuacji, ale też neutralizowanie rygorów literatury – można by czytać Rzeczy robione specjalnie. Gdyby Adelheid Duvanel żyła dziś, mniej nieszczęśliwa i mroczna, może pisałaby właśnie takie drobiazgi.
1 Ostatnie pożegnanie debiutu / Emilia Konwerska „112”, online: https://www.youtube.com/watch?v=9sx8V_Hd1UM [dostęp: 2.11.2025].
2 M. Rudaś-Grodzka, Na początku był błąd…, „Teksty Drugie” 2016, nr 2, s. 417.
3 M. Halber, Hałas, Warszawa: Cyranka, 2024, s. 21.
4 Przewodnik dla dryfujących. Antologia sytuacjonistycznych tekstów o mieście, wyb. i tłum. M. Kwaterko, P. Krzaczkowski, Warszawa: Fundacja Nowej Kultury Bęc Zmiana, 2015, s. 54.
5 R. Księżyk, Wywracanie kultury. O dandysach, hipsterach i mutantach, Wołowiec: Wydawnictwo Czarne, 2018, s. 120.
6 A. Dauksza, Ludzie nieznaczni. Taktyki przetrwania, Kraków: Karakter, 2024.
7 S. Ahmed, What’s the Use? On the Uses of Use, Durham: Duke University Press, 2019.
8 C. Törnvall, Autystki. O kobietach w spektrum, tłum. J. Czechowska, Warszawa: OsnoVa Publishing, 2022.