Ciało ze szkła. Historia hipochondrii Caroline Crampton jest książką autobiograficzną, choć jednocześnie zachowuje charakter monografii jednego pojęcia. Można ją postawić na półce obok kulturowych historii pojęć – by przywołać chociażby Normalne i patologiczne Georges’a Canguilhema czy Melancholię. O tych, co nigdy nie odnajdą straty Marka Bieńczyka – oraz obok książek o osobistym doświadczeniu choroby, takich jak O chorowaniu Virginii Woolf czy Znikanie Izabeli Morskiej. Oba te poznawcze konteksty (archeologii pojęć i autopatografii) książka Crampton jednak przekracza. Odkrywanie historii hipochondrii jest dla autorki nierozerwalnie związane z odkrywaniem prawdy o własnym lęku, który nie mieści się w ramach żadnej z dotychczasowych teorii. Nie sposób wszelako z tym lękiem żyć bez stworzenia wyjaśniającej opowieści, pomagającej to odczucie zrozumieć i oswoić.
Dziwna wędrówka
Opowieść Crampton ma wyraźny początek – jest nim diagnoza nowotworu, którą brytyjska dziennikarka i podcasterka usłyszała w wieku siedemnastu lat. To przeżycie wywarło ogromny wpływ na biografię autorki; w Ciele ze szkła… często wraca ona do tego doświadczenia, a rekonstrukcja historii hipochondrii splata się tu coraz silniej z historią osobistą, którą oświetla pod różnymi kątami. Ciało autorki uwolniło się od raka w wieku dwudziestu dwóch lat – w ten sposób o pokonaniu nowotworu Crampton pisze na początku książki.
Wyleczenie nowotworu (ciało) nie sprawiło, że Brytyjka przestała przejmować się swoim stanem (umysł). Pojawienie się choroby w jej życiu doprowadziło do przełomu, który podważył najbardziej podstawowe schematy myślenia związane ze zdrowiem i chorobą – te opierające się na powszechnych przekonaniach: że nasze ciała są nam znane i gdy będzie to konieczne, w porę ostrzegą nas przed zagrożeniem; że zdrowie jest przeciwieństwem choroby i nie istnieją tu stany pośrednie; że postęp medycyny zapewni nam odpowiedzi na wszystkie pytania o ciało i umysł – i w ten sposób pozwoli nam wyrugować z życia niepewność i strach. Rak został zastąpiony lękiem o przyszłość: o nawrót choroby, o niedostrzeżenie sygnałów ostrzegawczych ciała, o niezrozumienie ze strony otoczenia i brak wiary w nasze objawy lub ból, o zbyt późną diagnozę, o nieskuteczność terapii i próżny wysiłek włożony w proces leczenia. W tego rodzaju splocie wątpliwości uwięziona jest Caroline Crampton, autorka i zarazem główna bohaterka tej książki, hipochondryczka.
Publiczna autoidentyfikacja, swoisty rodzaj coming outu osoby, która stale obawia się o swoje zdrowie, nie były dla Crampton łatwe, o czym wspomina ona dopiero w jednym z ostatnich akapitów książki. Opis doświadczeń i przemyśleń autorki nie jest bowiem historią z happy endem. Nie pocieszy nas i nie napełni optymizmem. Co ważne, nie jest to także sprawozdanie z dojrzewania w chorobie ani literacki obraz zachodzących w bohaterce zmian. Jest to przekaz niezwykle osobisty, a wystawienie tego, co prywatne, na widok publiczny, przyczynia się do wzmożenia lęku, z którym autorka żyje na co dzień. Narratorka tej historii jest wrażliwa i szczera, świadoma tego, jak na nią samą i na czytających wpływa snuta opowieść: co komu przyniesie, a co odbierze. Dlatego tę książkę czyta się w poczuciu uczestnictwa w ważnym procesie poznawczym, w którym oczywiście odkrywamy dzieje hipochondrii i losy hipochondryków, ale także przyglądamy się samemu mechanizmowi poznawania siebie i przeszłości, śledzimy strategię tworzenia opowieści oraz zdobywania wiedzy, w tym wiedzy medycznej. Historię hipochondrii Crampton przedstawia linearnie, epizod po epizodzie, nie próbuje jednak układać w ten sam sposób historii swojej choroby i jej przeżywania, ponieważ ta jest niedokończona, trwa do dziś, jest niezamkniętym rozdziałem w dziejach tytułowego zjawiska.
Swoje odkrywanie historii tej przypadłości Crampton określa jako „dziwną wędrówkę”. To wędrówka przez medyczne klasyfikacje, języki i etymologię, studia przypadków („chwiejne stosy biografii naznaczonych hipochondrią”)1, literaturę piękną i własne „rejestry myśli”, czyli opisy doświadczeń przelane na papier i złożone w narracyjną całość. W tej podróży przez dzieje hipochondrii pojawia się pewien element frustracji, spowodowanej przez trudności związane z precyzyjnym określeniem tego, czym właściwie jest ta dolegliwość. O samym pojęciu autorka pisze jako o czymś „równie nieuchwytnym jak przypadłość, którą określa”. Mimo niejednoznaczności owego terminu Crampton nie może go porzucić, ponieważ jego „mglistość” i „giętkość” oddają charakter choroby, do której się on odnosi. Ta choroba podlega ciągłym zmianom, nie da się jej wyczerpująco scharakteryzować; być może po prostu wymyka się jakiejkolwiek całościowej definicji – dlatego w odniesieniu do swojej książki Crampton używa sformułowania „żywa biografia”. Podmiot historii opowiedzianej w Ciele ze szkła… przywiązuje się do pojęcia hipochondrii i do historii tego określenia; po pierwsze dlatego, że podejmuje próbę napisania właśnie tej historii, a po drugie – z powodu odczuwanej potrzeby poszukiwania w tym procesie pocieszenia i wspólnoty doświadczeń, pozwalających złagodzić (choć jedynie czasowo) ból wynikły z trudnych egzystencjalnych przeżyć, z przeświadczenia o ludzkiej kruchości czy bezradności, i to nie tylko w obliczu choroby i lęku o zdrowie.
Ciało, umysł i humory
Historia medycznych interpretacji hipochondrii jest w pewnym sensie rozdwojona. Z jednej strony mamy bowiem do czynienia z definicjami, które wskazują na somatyczne źródła problemu, z drugiej – z rozpoznaniami dowodzącymi, że to choroba, która tkwi wyłącznie w naszej głowie i ma przede wszystkim podłoże psychiczne. Współcześnie ta historia stopniowo uspójnia się dzięki kolejnym badaniom i tworzonym na ich podstawie klasyfikacjom chorób, przedstawianym między innymi w kolejnych wydaniach podręcznika Diagnostic and Statistical Manual of Mental Disorders (DSM), wydawanego przez Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne. Crampton skupia się na analizowaniu wspomnianego rozdwojenia, ponieważ dla niej – jako hipochondryczki i osoby, która ma za sobą doświadczenie choroby nowotworowej – owa dwoistość ma realne, dotkliwe skutki i wywiera wpływ na jej codzienne funkcjonowanie. Dzięki spoglądaniu w przeszłość autorka nie osiąga pewności, której potrzebuje – odkrywa jednak fakt, że w swoim lęku przed chorobą nie jest osamotniona.
Podstawą najwcześniejszych systemów leczenia było obserwowanie objawów choroby; żeby z kolei zinterpretować jej symptomy, uciekano się do wierzeń i przesądów. Empiryzm łączył się więc z przeświadczeniem o tym, że bez interwencji sił nadprzyrodzonych wyzdrowienie jest niemożliwe. Crampton zwraca uwagę na te wczesne etapy rozwoju medycyny, ponieważ dostrzega w nich związek cielesności i duchowości (metafizyki), który z czasem w wyniku złożonych i długotrwałych procesów racjonalizacji dokonujących się w różnych dziedzinach wiedzy o człowieku przekształcił się w zależność między cielesnością a psychiką (umysłem).
Pierwszym krokiem na wspomnianej drodze racjonalizacji była metoda hipokratejska, opierająca się na założeniu, że podstawowym i właściwym stanem każdego organizmu jest równowaga płynów, z których ten się składa. Jakiekolwiek zakłócenie w tym zakresie prowadzi do choroby. Zasadniczym elementem procesu leczenia i jednocześnie głównym zadaniem lekarza jest więc dążenie do przywrócenia owej równowagi. W myśl tej metody najlepszym sposobem leczenia niektórych stanów chorobowych było na przykład upuszczanie krwi. Teoria, metoda, diagnoza i praktyka – przywracający zdrowie tor racjonalizacji.
W tym miejscu w swojej książce Crampton dokonuje radykalnego cięcia (to jedna z dość charakterystycznych cech jej sposobu opowiadania) i wprowadza kolejny epizod historii osobistej. Opisuje zdjęcie z czasów szkolnych, na którym widać zgrubienie na jej plecach. Później to zgrubienie zostanie zbadane i zdiagnozowane jako nowotwór – „choroba zrobiona z tego samego, co ja”, jak pisze autorka. Równocześnie Crampton zadaje sobie pytanie o to, jak mogła nie zauważyć guza, skoro było go widać nawet na fotografii ze szkolnego balu. Ciało zawiodło (wytworzyło chorobę), owszem, ale jak bohaterka mogła zawieść samą siebie? W książce jest wiele wątków o podobnie tragicznym charakterze, niemniej właśnie ten – dodatkowo skontrastowany z opisem metody Hipokratesa, z dzisiejszej perspektywy prostej i racjonalnej – mówi o bezsilności wobec choroby i o poczuciu winy wynikającym z niedostatecznie uważnego przyglądania się swojemu ciału. To również fragment publikacji, który zaświadcza o nieprzewidywalności losu i o niepewności człowieka związanej z tym, co dzieje się wewnątrz jego ciała – zachodzą tam przecież procesy, których nie jesteśmy zdolni całkowicie kontrolować. Niepewność i nieprzewidywalność odnoszące się kolejno do ciała, zdrowia i choroby – to właśnie źródła hipochondrii.
W historii hipochondrii obawy o ciało i jego kondycję przybierały różne formy. W najstarszych opisach tego stanu możemy przeczytać o cierpieniu z powodu przekonania, że człowiek został stworzony z gliny. W późniejszych wiekach pojawiały się podobne obsesje, również związane z nieufnością wobec ciała – w wyobrażeniach tych glinę zastąpiło szkło. Crampton przywołuje między innymi przypadek francuskiego króla Karola VI, przekonanego, że każdy dotyk może spowodować rozbicie jego (rzekomo szklanego) ciała na drobne kawałki. Podobną przypadłość Miguel de Cervantes wpisał w historię bohatera jednego ze swoich opowiadań, Tomasza Ruedy, który ze względu na „ciało ze szkła” zyskał również większą wrażliwość i delikatność w kontaktach z ludźmi.
Chociaż próbowano różnych środków, aby „ludziom ze szkła” udowodnić, że ich ciała się nie stłuką – w tym celu między innymi ich bito – omawiane tu przekonanie okazywało się tak silne, że determinowało życie tych osób, wpływało na ich zachowanie i relacje społeczne. Przypadki „ludzi ze szkła” pokazują siłę stanów takich jak hipochondria, a jednocześnie ich paradoksalny charakter – choć lęk o zdrowie jest wytworem umysłu, może mieć poważne somatyczne skutki. Przeświadczenie, które wpływa na ciało i zmienia codzienne życie człowieka, to kolejny element definicji tytułowego zaburzenia rekonstruowanej w książce Crampton.
Najłatwiej wyjaśnić somatyczną przypadłość przez zlokalizowanie jej w konkretnym miejscu w ciele. Przed epoką oświecenia tego rodzaju miejsce również łączono z hipochondrią. Miała nim być podżebrowa okolica brzucha (łac. hypochondrium), gdzie mieściły się organy produkujące cztery główne „humory”: krew, żółć, czarną żółć i flegmę, czyli płyny, które wedle ówczesnych przekonań regulowały działanie organizmu oraz wpływały na kondycję emocjonalną człowieka. Hipochondria – podobnie jak melancholia – była postrzegana jako stan fizyczno-emocjonalny pochodzący z wewnątrz, możliwy do zdiagnozowania i leczenia. Kształtująca się w ten sposób medyczna interpretacja hipochondrii doprowadziła do powstania pewnej obiektywnej metody diagnostycznej, w której podstawową rolę odegrała analiza symptomów, w tym ich lokalizacji w ciele.
Wraz z rozwojem medycyny komplikowała się kwestia informacji dotyczących stanów pogranicznych, w tym emocjonalno-fizycznych. Oświecenie przyniosło nowe wiadomości na temat mechaniki ciała. Psychologia, kształtująca się w drugiej połowie XIX wieku, wpłynęła na pogłębienie wiedzy o aparacie psychicznym, z kolei dzięki neurologii odkryto włókna nerwowe i zaczęto reinterpretować organiczne relacje występujące wewnątrz naszych ciał. Historia, którą rekonstruuje Crampton, wydaje się więc historią postępu, linearną i uporządkowaną, utrzymującą czytelników w przekonaniu, że za sprawą rozwoju medycyny wszystkie zagadki ludzkiego ciała i umysłu zostaną rozwiązane.
Czy autorka wierzy w tę narrację? Nie do końca, a źródłem wątpliwości jest osobiste doświadczenie Brytyjki. W swojej książce kilkakrotnie przedstawia ona gorzką refleksję nad iluzorycznością tej pewności, zbudowanej przez dyskurs medyczny i współczesne dyskursy dotyczące dobrostanu (ang. wellness). Zauważa również, że „nasza wiedza na temat ciała nigdy nie jest ostateczna. Ludzka myśl to nieustannie aktualizowany zbiór najróżniejszych teorii, a wszelka pewność jest ułudą”2. Doświadczenie Crampton stanowi rodzaj lustra dla dyskursu medycznego, który w określonych rozpoznaniach częściowo także może opierać się na błędzie lub wiedzy podatnej na dezaktualizację, ograniczonej czasowo i przestrzennie. I nie jest to odosobniony przypadek tego typu nieufności. Największym nieufnym nadal pozostaje Michel Foucault, któremu zawdzięczamy świadomość performatywnego działania dyskursów medycznych. W swojej książce Crampton nie próbuje podważać autorytetu medycyny, przedstawia jednak refleksję krytyczną opartą na własnym doświadczeniu. Ta refleksja – co warto podkreślić – nie prowadzi autorki do odrzucenia wiedzy medycznej ani do zwrotu ku alternatywnym praktykom leczniczym, pozwala jej natomiast spojrzeć z pewnym dystansem na problemy i kwestie, które są stałą częścią jej życia od momentu diagnozy onkologicznej.
Czy hipochondria jest kobietą?
W opowiadaniu Żółta tapeta (1892) Charlotte Perkins Gilman, amerykańskiej sufrażystki i pisarki, borykająca się z dolegliwościami somatyczno-psychicznymi kobieta dostaje zalecenie odpoczynku od codziennych aktywności, co kończy się ograniczeniem jej przestrzeni życiowej: bohaterka ostatecznie przebywa tylko w pokoju z żółtą tapetą. W utworze wątki fikcyjne przeplatają się z osobistym doświadczeniem Gilman, która po urodzeniu dziecka cierpiała na różne dolegliwości, w tym prawdopodobnie na depresję poporodową. Diagnoza jej stanu brzmiała jak wyrok: histeria. Choroba kobieca, która – jak twierdziła część lekarzy z otoczenia Gilman – wynikała z intelektualnej nadaktywności, trudnej do pogodzenia z rolami społecznymi przypisanymi płci.
Związany z histerią rozdział w dziejach diagnozowania kobiet jest bardzo istotny także dla historii hipochondrii. Medycyna od XVII wieku obie przypadłości lokowała w tym samym organie – w macicy (gr. hystera). Jeśli z ciałem kobiety działo się coś odbiegającego od ówczesnej normy medycznej, za źródło problemu uznawano właśnie ten narząd. Ograniczenie horyzontu interpretacji i uproszczenie procesu diagnozowania prowadziły do błędów medycznych i dyskryminacji kobiet w przestrzeni zdrowia (kobiece symptomy traktowano mniej poważnie niż objawy chorobowe występujące u mężczyzn).
Niepokój, spazmy, histeria czy wreszcie wapory były przypadłościami typowo kobiecymi, podobnie jak nadwrażliwość związana ze stanem zdrowia. Hipochondria, tak jak histeria, dotyczyła również mężczyzn, lecz wymienione stany ilustrowano najczęściej za pomocą odwołań do przypadków kobiecych, na co zwraca uwagę Crampton. Jej powrót do historii (a właściwie herstorii) histerii jest poprzedzony relacją z osobistego doświadczenia pobrania komórek jajowych przed mogącą spowodować bezpłodność chemioterapią. To wątek, który przypomina autorce o bólu i rozterkach dotyczących zamrożenia jej komórek rozrodczych. Po raz kolejny historia osobista Crampton jest wplatana w medyczno-kulturową historię rozpoznawania, nazywania i przedstawiania chorób, ale opisy przypadłości związanych z macicą to te miejsca w książce, w których najwyraźniej zaznaczają się sprzeciw i narracja o charakterze interwencyjnym, podkreślająca niesprawiedliwość w diagnozowaniu kobiet, a także innych marginalizowanych osób czy grup społecznych.
Z dziejów hipochondrii i chorób kobiecych warto wydobyć jeszcze jeden wątek – psychoanalityczny. Freudowska psychoanaliza bazowała w dużej mierze na opisach przypadków kobiet; to kobiety były częstymi pacjentkami psychoanalityków, a ich losy znamy z książek traktujących o metodzie terapii mową. U źródeł psychoanalizy leżą więc osobiste historie wykorzystywane do zbudowania odpodmiotowionej teorii, a także spektakularna pomyłka w wyjaśnianiu etiologii hipochondrii. Ta ostatnia pozostawała co prawda poza obszarem zainteresowań Freuda (choć on sam bardzo przejmował się swoim stanem zdrowia), za to zainteresowali się nią jego uczniowie. Hipochondrię zdefiniowali jako stan zakochania we własnej chorobie, wynikający z przeniesienia libido na dolegliwość. Omawianą przypadłość należało więc zaliczyć do dysfunkcji seksualnych. Następnie psychoanalitycy uznali, że hipochondria ma podłoże fizyczne, a nie psychiczne – zatem inne niż nerwice, którymi się zajmowali – dlatego nie można jej leczyć analizą opartą na języku i odniesieniami do wypartych wspomnień.
Jeszcze na początku XX wieku nie było odpowiedzi na pytanie, jak radzić sobie z hipochondrią. Niemniej stopniowo stawało się jasne, że niektóre strategie medyczne związane z tym problemem są uwarunkowane płciowo lub mogą prowadzić do przeoczeń czy złych diagnoz. W przypadku Gilman ograniczenie aktywności i odosobnienie nie przyniosły spodziewanych rezultatów, a zalecone „udomowienie” spowodowało długotrwały spadek ogólnych sił psychofizycznych kobiety. Diagnoza działa jak performatyw, którego skutków nie zawsze możemy być pewni. Pewne jest jednak to, że wpływa ona na nasze życie.
Kolektywny lęk o zdrowie
W krótkiej historii XXI wieku nie doszło do donioślejszego wydarzenia – w kontekście zdrowia i choroby – niż pandemia COVID-19. Była ona globalnym doświadczeniem wytrącenia z codziennych rytuałów i przyzwyczajeń oraz wezwaniem do skupienia się na ochronie zdrowia – i swojego, i innych ludzi. Wszyscy zaczęliśmy się bać o zdrowie, więc wszyscy zaczęliśmy funkcjonować jak hipochondrycy.
Crampton rozpoczęła pisanie książki o historii hipochondrii mniej więcej w czasie pandemii. Jak zauważa, to globalne doświadczenie przesunęło granice normalności, w tym także te, które dotyczyły uzasadnionego bądź patologicznego lęku o zdrowie. Wówczas postawa hipochondryczna przestała być rodzajem zaburzenia, a stała się reakcją obronną w obliczu śmiertelnego zagrożenia. Hipochondrię w łagodnej formie – czyli niezwiązanej z zaburzeniami o charakterze kompulsywnym czy z poważnymi somatycznymi reakcjami – interpretuje się jako jeden z mechanizmów obronnych, w które wyposażyła nas ewolucja po to, żebyśmy mogli przetrwać. Ten mechanizm uaktywnia się wtedy, kiedy nasz mózg wykrywa zagrożenie, na przykład gdy widzimy inną chorą osobę. Pandemia niejako uruchomiła ten mechanizm w skali globalnej, przypominając nam, jak ważna jest troska o nasze własne i cudze zdrowie. Celem w tej sytuacji była po prostu obrona przed wirusem, utożsamiana z możliwością przetrwania.
Pandemia z pewnością przyczyniła się do depatologizacji hipochondrii rozumianej jako lęk o zdrowie. W nowej klasyfikacji DSM‑5 rozróżniono hipochondrię z objawami somatycznymi i hipochondrię uznawaną za zaburzenie, któremu towarzyszy lęk o zdrowie. Czy hipochondryk przestanie więc być figurą uosabiającą nadmiar lęku?
Współczesna wzmożona troska o zdrowie jest ciekawym zjawiskiem socjologiczno-medycznym, niepowiązanym wyłącznie z samym doświadczeniem pandemii. Crampton pisze o hipochondrii jako o chorobie naszych czasów – czasów rewolucji naukowych, które dostarczyły nam ogromu wiedzy na temat ciała i umysłu, ale paradoksalnie wpłynęły także na pojawienie się nowych obaw dotyczących zdrowia, zintensyfikowanych za sprawą medycznych teorii spiskowych, na czele z teorią o Big Pharmie, rzekomo kontrolującej świat. Wytworem naszych czasów jest również cyberchondria, czyli lęk o zdrowie spowodowany regularnym wyszukiwaniem informacji medycznych w Internecie. Hipochondryk z takim zapleczem wiedzy o wszelakich jednostkach chorobowych nie będzie miał problemu z przypisaniem sobie nowej przypadłości.
A może po prostu jest się czego bać? Właśnie to pytanie nasuwa się podczas lektury książki Crampton. Łatwo przeoczyć moment autorefleksji, ostrzeżenie przed tym, że może właśnie przejmujemy strach autorki, która opowiedziała nam o własnym doświadczeniu, o przypadkach chybionych diagnoz, o bólu, o złym traktowaniu przez personel medyczny, o nauce niedostarczającej odpowiedzi na wszystkie pytania. Ciało ze szkła… jest książką o niepokoju, która – paradoksalnie – wzbudza niepokój. Dlatego czytaniu empatycznemu i emocjonalnemu musi towarzyszyć spojrzenie z dystansu – właśnie takie, jakie od czasu do czasu proponuje autorka, na przykład gdy krytycznie przygląda się branży wellness czy porusza wątki ekonomiczne (pyta o to, kogo stać na odpowiednią troskę o własne zdrowie, a kto nie może sobie na nią pozwolić).
Lęk to pułapka, w którą może wpaść każdy z nas. Z jednej strony jest strategią przetrwania (boimy się tego, czego należy unikać), z drugiej – może wpływać destrukcyjnie na nasze życie (pozbawiać nas sprawności pod wieloma względami). Właśnie dlatego należy go oswoić – zarówno emocjonalnie, jak i racjonalnie, drogą autoanalizy i drogą nauki. W ten sposób Crampton, dążąc do odczarowania hipochondrii, prowadzi swoją narrację. Pokazuje, że choć lęk jest czymś naturalnym, nie wolno mu się bezwarunkowo poddawać. Autorka oswaja nas z myślą, że zdrowie nie jest po prostu brakiem choroby, lecz pewnym spektrum stanów i odczuć, a wraz z rozwojem nauk medycznych i wiedzy o człowieku normy zdrowia ulegną zmianie. Crampton proponuje także rekonceptualizację hipochondrii i traktowanie jej jak mechanizmu obronnego, który pozwala nam powątpiewać, spoglądać krytycznie, afirmować niepewność i godzić się na własną bezradność. Nie bać się być kruchym jak szkło.
Akceptacja
Jednym z najciekawszych elementów w książce Crampton jest często powracająca refleksja nad praktyką opowiadania oraz jej funkcjami. Opowiadanie jest odpowiedzią na silną potrzebę nadania sensu własnemu doświadczeniu. Pomaga w zbudowaniu narracji albo teorii przeżywanej (czyli wywodzącej się z osobistego doświadczenia), które wprowadzą pewien porządek w chaos myśli i uczuć. W przypadku Crampton opowieść jest jednak czymś więcej niż metodą racjonalizacji i porządkowania. Żeby określić rolę, jaką w historii hipochondrii (także tej osobistej) odgrywają opowiadanie i pisanie, autorka posługuje się metaforą tkanki łącznej, pełniącej w organizmie następujące funkcje: podporową, ochronną, transportową i magazynującą. To trafne porównanie, ponieważ narracji możemy przypisać identyczne zadania – powinna ona wspierać, chronić, przekazywać informacje i działać jak archiwum. Innymi słowy, jak stwierdza Crampton: narracja po prostu „oddala ziejący mrok niewiadomej”.
Mimo pesymizmu, który w wielu fragmentach publikacji wybrzmiewa dość mocno, książka jest świadectwem, że Crampton zaakceptowała swój stan zdrowia. Ciało ze szkła… nie wyznacza końca poszukiwań pomocy dla chorej, nie mówi o kresie zdobywania wiedzy na temat nowych terapii i metod radzenia sobie z lękiem o zdrowie, ale równocześnie nie wzywa do walki przeciwko śmiertelnemu wrogowi. Jest jak ostatni akt procesu przeżywania straty. Dochodzi tu również do pewnego rodzaju katharsis. Autorka godzi się na zawieszenie między zdrowiem a chorobą i docenia to, że po prostu jest. To właśnie wyrazem zadowolenia z własnej obecności w świecie kończy swoją opowieść.
1 C. Crampton, Ciało ze szkła. Historia hipochondrii, tłum. M. Tomczak, Wołowiec: Wydawnictwo Czarne, 2025, s. 25.
2 Tamże, s. 72.