Miasto ambitnych porażek. O komiksowej adaptacji „Trylogii nowojorskiej” Paula Austera

Powsta­ła u schył­ku post­mo­der­ni­stycz­nej fali w poło­wie lat 80. XX wie­ku Try­lo­gia nowo­jor­ska Pau­la Auste­ra zawsze była i zapew­ne zawsze będzie ide­al­nym lepem na stu­den­tów nauk oko­ło­li­te­rac­kich, o czym mogę pisać z pew­no­ścią oso­by, któ­ra sama dała się na ten lep zła­pać jakąś deka­dę póź­niej, kie­dy wspo­mnia­ny cykl uka­zał się w Pol­sce w tłu­ma­cze­niu Micha­ła Kło­bu­kow­skie­go. Były to wcią­ga­ją­ce histo­rie o samot­no­ści w świe­cie, gdzie toż­sa­mość jest poję­ciem mgli­stym, bo każ­dy uda­je kogoś inne­go; zacho­wy­wa­ły przy tym struk­tu­rę opo­wie­ści detek­ty­wi­stycz­nej – z licz­ny­mi odnie­sie­nia­mi do kla­sy­ki lite­rac­kiej i mnó­stwem posta­ci mają­cych obse­sję pisa­nia i filo­zo­fo­wa­nia na temat pisa­nia. Myślę, że tak­że dzi­siaj każ­dy sza­nu­ją­cy się lice­ali­sta lub stu­dent lite­ra­tu­ro­znaw­stwa znaj­dzie w tych książ­kach coś dla sie­bie (choć trze­ba zazna­czyć, że przed­sta­wio­ne w tej pro­zie kobie­ty to głów­nie żony i mat­ki, sta­no­wią­ce jedy­nie tło roz­my­ślań o pisar­skich i męskich powin­no­ściach – lice­alist­kom i stu­dent­kom może więc być trud­niej utoż­sa­mić się z kon­kret­ną posta­cią). Boha­te­ro­wie tra­cą wła­sną toż­sa­mość, żeby odna­leźć swo­je praw­dzi­we ja w cudzych toż­sa­mo­ściach i odkryć, że nic nie jest praw­dzi­we, rów­nież oni sami, a cała rze­czy­wi­stość to jedy­nie tek­sty żeru­ją­ce na innych tek­stach, two­rzą­ce spię­trzo­ny palimp­sest. Z per­spek­ty­wy trzech dekad moż­na by łatwo kpić z pro­stych chwy­tów Auste­ra, z jego płyt­kiej siat­ki odnie­sień, z naiw­ne­go nihi­li­zmu wszyst­kich trzech histo­rii. Było­by to jed­nak nie­uczci­we wobec dwu­dzie­sto­kil­ku­let­nie­go mnie, czy­li czło­wie­ka wów­czas zafa­scy­no­wa­ne­go Try­lo­gią…, zachę­co­ne­go przez nią do prze­czy­ta­nia co naj­mniej kil­ku pozy­cji, po któ­re ina­czej by nie się­gnął. Choć nie wra­ca­łem do nich od lat, a sam Auster tak­że odszedł na rega­ły zapo­mnie­nia – jak inne gwiaz­dy lite­ra­tu­ry popu­lar­nej koń­ca ubie­głe­go stu­le­cia, Wil­liam Whar­ton czy Jona­than Car­roll – to nadal jestem prze­ko­na­ny, że wyczu­wal­na w jego powie­ściach szcze­ra wia­ra w siłę oddzia­ły­wa­nia lite­ra­tu­ry jako jedy­ne­go narzę­dzia nada­ją­ce­go sens naszej cha­otycz­nej egzy­sten­cji zawsze zjed­na pisa­rzo­wi i mło­dych, i nie­co star­szych fanów, zwłasz­cza wśród ludzi o skłon­no­ściach para­li­te­rac­kich.

Siła słów

Cała Try­lo­gia nowo­jor­ska to opo­wieść tak moc­no zanu­rzo­na w inter­tek­stu­al­no­ści, języ­ku i kształ­tach słów, że prak­tycz­nie nigdy nie pro­wo­ku­je wizu­ali­za­cji. Wręcz prze­ciw­nie, fizycz­ne cechy posta­ci i świa­ta są zwy­kle dość nie­okre­ślo­ne, ukry­te w mro­ku lub cie­niu, co oczy­wi­ście pod­sy­ca atmos­fe­rę czar­ne­go kry­mi­na­łu, uła­twia tak­że stop­nio­we zacie­ra­nie się mię­dzy boha­te­ra­mi gra­nic ich toż­sa­mo­ści i swo­bod­ne poru­sza­nie się posta­ci w prze­strze­ni wyzna­czo­nej przez wszyst­kie trzy histo­rie. Powsta­je więc pyta­nie, czy uję­cie tek­stu w for­mę komik­su, w któ­rej wizu­al­ność odgry­wa klu­czo­wą rolę, ma jaki­kol­wiek sens.

Pró­bą roz­strzy­gnię­cia tej kwe­stii są trzy komik­sy opu­bli­ko­wa­ne nie­daw­no przez wydaw­nic­two Nagle. Powsta­ły one w cią­gu ostat­nich trzech dekad, głów­nie dzię­ki upo­ro­wi ich sce­na­rzy­sty i pomy­sło­daw­cy całej adap­ta­cji, Pau­la Kara­si­ka. Czy jest to uda­na odpo­wiedź na posta­wio­ne wcze­śniej pyta­nie? Oce­na zale­ży od tego, jak ela­stycz­ną defi­ni­cją komik­su się posłu­gu­je­my i jak dużą mamy odpor­ność na stwier­dze­nia w rodza­ju „im dłu­żej żyje­my, tym bar­dziej nie­ja­sna sta­je się nasza egzy­sten­cja” czy „nie moż­na wejść w cudzą skó­rę, bo na dobrą spra­wę nie mamy dostę­pu do wła­snej” (tłum. Prze­my­sław Woj­cie­szek), któ­re po opra­wie­niu w komik­so­wy dymek wybrzmie­wa­ją jesz­cze banal­niej niż pier­wot­nie. Jeśli jed­nak nie prze­szka­dza nam odro­bi­na egzy­sten­cjal­nych bana­łów, komik­so­wą adap­ta­cję naj­po­pu­lar­niej­sze­go dzie­ła Auste­ra w naj­lep­szych jej par­tiach odbie­rze­my praw­do­po­dob­nie jako uda­ną pró­bę zamia­ny medium; w tych miej­scach zaś, gdzie zde­cy­do­wa­nie obni­ża ona loty – jako eks­pe­ry­ment, któ­ry prze­rósł twór­cę.

Okładka komiksowej adaptacji książki pod tytułem „Trylogia nowojorska Paula Austera”.
„Trylogia nowojorska Paula Austera”, adaptacja graficzna: David Mazzucchelli, Paul Karasik, Lorenzo Mattotti, tłum. Przemysław Wojcieszek, Katowice: Wydawnictwo Nagle!, 2025.

Mistrz przy pracy

Naj­cie­kaw­sza w tym komik­sie, podob­nie zresz­tą jak w jego lite­rac­kim pier­wo­wzo­rze, jest pierw­sza część – Mia­sto ze szkła. Już w 1994 roku do pra­cy nad jej sce­na­riu­szem, stwo­rzo­nym przez Kara­si­ka, zasiadł David Maz­zuc­chel­li. W wyda­niu wspo­mnia­nych arty­stów opo­wieść o Quin­nie sta­je się peł­no­praw­nym nowo­jor­skim czar­nym kry­mi­na­łem i hoł­dem dla gatun­ko­wych inspi­ra­cji. Pew­ne­go dnia głów­ny boha­ter, myl­nie uzna­ny za Pau­la Auste­ra, zaczy­na uda­wać pry­wat­ne­go detek­ty­wa i wyru­sza tro­pem sza­lo­ne­go naukow­ca, któ­ry wię­zi swo­je­go syna i pro­wa­dzi na nim eks­pe­ry­men­ty w celu odzy­ska­nia ludz­kiej mowy sprzed upad­ku wie­ży Babel – oto zarys fabu­ły tej opo­wie­ści. Maz­zuc­chel­li, któ­re­go wybit­ny i o kil­ka lat póź­niej­szy Aste­rios Polyp wciąż jest jed­nym z naj­waż­niej­szych komik­sów nie­obec­nych na pol­skim ryn­ku wydaw­ni­czym, już tutaj ujaw­nia się jako mistrz archi­tek­to­nicz­nych deta­li i dro­bia­zgo­wych sce­no­gra­fii: świa­do­my kon­wen­cji gatun­ko­wej, śmia­ło ope­ru­je głę­bo­ki­mi kon­tra­sta­mi i dziw­ną per­spek­ty­wą, upo­dab­nia­jąc opo­wieść do fil­mów Frie­dri­cha Wil­hel­ma Mur­naua i wydo­by­wa­jąc jej eks­pre­sjo­ni­stycz­ne­go ducha. W kre­sce Maz­zuc­chel­lie­go widać tak­że wpływ nowo­jor­skie­go reali­zmu z komik­sów Wil­la Eisne­ra czy Fran­ka Mil­le­ra, dla któ­rych to mia­sto rów­nież było nie­wy­czer­pa­nym źró­dłem opo­wie­ści o róż­nych for­mach samot­no­ści. Zawar­te w tomie rysun­ki sta­no­wią kolej­ną war­stwę nar­ra­cyj­ną; ukon­kret­nia­ją roz­my­ty Nowy Jork ory­gi­na­łu, uka­zu­ją go pod posta­cią kil­ku iko­nicz­nych budyn­ków i ulic, two­rzą dokład­ną mapę oni­rycz­nej nar­ra­cji o ludziach błą­dzą­cych po mie­ście i nada­ją­cym rze­czom nowe nazwy. Dzia­ła to dosko­na­le i wyglą­da wciąż świe­żo, cze­go nie­ste­ty nie da się powie­dzieć o dwóch kolej­nych czę­ściach tego tryp­ty­ku.

Adaptacja statyczna

W porów­na­niu do świe­że­go, dyna­micz­ne­go i eks­pre­syj­ne­go Mia­sta ze szkła adap­ta­cja Duchów, młod­sza od nie­go o trzy deka­dy, jest moc­no zacho­waw­cza i sta­ro­świec­ka, bliż­sza powie­ści ilu­stro­wa­nej niż komik­so­wi, choć kil­ka razy zasto­so­wa­no tu kadro­wa­nie i dym­ki. Ma to swo­je uza­sad­nie­nie, ponie­waż w tym przy­pad­ku nad sce­na­riu­szem Kara­si­ka pra­co­wał Loren­zo Mat­tot­ti, któ­ry zaczy­nał dzia­łal­ność arty­stycz­ną jako twór­ca dość eks­pe­ry­men­tal­nych komik­sów, ale stał się roz­po­zna­wal­ny głów­nie jako ilu­stra­tor. Pró­ba Mat­tot­tie­go mogła­by się powieść, gęsto cie­nio­wa­ne, kom­po­no­wa­ne z roz­ma­chem kadry czę­sto robią bowiem napraw­dę spo­re wra­że­nie, zwłasz­cza gdy for­mal­nie zbli­ża­ją się do sur­re­ali­stycz­nych żar­tów w sty­lu Rolan­da Topo­ra. Nie­mniej więk­szość tych pół­stro­ni­co­wych ilu­stra­cji aż nazbyt wier­nie odzwier­cie­dla sens towa­rzy­szą­cych im ścian tek­stu, będą­ce­go rów­nie (i bole­śnie) wier­ną adap­ta­cją powie­ści Auste­ra. Wizu­al­nie dosta­je­my więc dokład­nie to, o czym mówi nam nar­ra­cja, powie­la­ją­ca z kolei to, co mówi­ła książ­ka. W rezul­ta­cie temu wszyst­kie­mu czę­sto towa­rzy­szy wra­że­nie nakła­da­ją­cych się na sie­bie ech i pogło­sów, a nie dodat­ko­wej war­stwy opo­wie­ści. Bez wzglę­du na to, czy był to zamie­rzo­ny efekt czy nie, dość szyb­ko sta­je się nużą­cy, sama histo­ria zaś pozo­sta­je „kry­mi­na­łem meta­fi­zycz­nym”, w któ­rym męż­czyź­ni o kolo­ro­wych nazwi­skach (Blue, Whi­te i Black) tro­pią się nawza­jem i odkry­wa­ją, że jedy­nym lekiem na samot­ność jest bycie obser­wo­wa­nym przez dodat­ko­wą parę oczu, naj­le­piej w trak­cie czy­ta­nia lub pisa­nia. W dobie per­ma­nent­nej cyfro­wej inwi­gi­la­cji, gdy na pozio­mie mię­dzy­na­ro­do­we­go pra­wa toczy się wal­ka nie­mal każ­de­go z nas o moż­li­wość bycia zapo­mnia­nym, czy­ta się to z lek­kim iro­nicz­nym pół­u­śmie­chem, cho­ciaż pod wzglę­dem kon­struk­cji wciąż jest to zgrab­na pętla, w któ­rej jed­na postać prze­mie­nia się w dru­gą, a następ­nie kolej­ną, żeby na koniec stać się zupeł­nie inną oso­bą. Jeśli opo­wieść wciąż poru­sza, to dzie­je się to jed­nak głów­nie dzię­ki pomy­słom Auste­ra, co naj­wy­raź­niej widać w fina­ło­wej czę­ści, za któ­rą odpo­wia­da ini­cja­tor całe­go przed­się­wzię­cia, Paul Kara­sik.

Chaos z ambicjami

Trud­no wypo­mi­nać czło­wie­ko­wi, któ­ry przez trzy­dzie­ści lat wal­czył o reali­za­cję swo­je­go pomy­słu, czy­li o stwo­rze­nie powie­ści gra­ficz­nej na pod­sta­wie ulu­bio­nej powie­ści, że popeł­nił w tej adap­ta­cji szkol­ne błę­dy, ale to pierw­sza rzecz, któ­ra rzu­ca się w oczy. Dym­ki zasła­nia­ją­ce twa­rze mówią­cych posta­ci, dziw­ne pro­por­cje ludzi i pomiesz­czeń, per­spek­ty­wy bliż­sze rysun­kom ambit­nych dzie­ci niż pro­fe­sjo­nal­ne­mu komik­so­wi, pro­jek­ty posta­ci jak­by prze­ry­so­wa­ne z opa­ko­wań lalek Bar­bie – wszyst­ko to bły­ska­wicz­nie two­rzy nie­zno­śny wizu­al­ny cha­os, w któ­rym wpraw­dzie da się wyczuć dobre pomy­sły, ale pogrze­ba­ne pod nie­uza­sad­nio­ny­mi wybo­ra­mi sty­li­stycz­ny­mi i – być może – nie­wy­ćwi­czo­nym podej­ściem do obra­nej sty­li­sty­ki. Sam Kara­sik zna­ny jest głów­nie z rysun­ków saty­rycz­nych dla ame­ry­kań­skiej pra­sy, co może wyja­śniać pew­ną nie­udol­ność w posłu­gi­wa­niu się czy­sto komik­so­wy­mi tech­ni­ka­mi. Trud­no jed­nak czer­pać przy­jem­ność z lek­tu­ry komik­su, w któ­rym żad­na z posta­ci nie zacho­wu­je wizu­al­nej spój­no­ści, trud­no rów­nież oce­nić, jak napraw­dę wyglą­da­ją głów­ni i pobocz­ni boha­te­ro­wie. Jak na iro­nię pasu­je to do fabu­ły, ponie­waż jest to kolej­na opo­wieść o męż­czyź­nie przej­mu­ją­cym toż­sa­mość inne­go męż­czy­zny, żeby w ten spo­sób odkryć swo­je powo­ła­nie i sens życia. Oczy­wi­ście głów­ne posta­cie mogą – a nawet powin­ny – się zacie­rać (jak przy­pad­ko­wi śre­dnio­wiecz­ni kró­lo­wie na przy­pad­ko­wych por­tre­tach śre­dnio­wiecz­nych kró­lów), zle­wa­jąc się w ogól­ny obraz czło­wie­ka ogar­nię­te­go obse­sją pisa­nia / wła­dzy nad rze­czy­wi­sto­ścią, ale zabie­gi tego rodza­ju dość poważ­nie ogra­ni­cza­ją czy­tel­ność opo­wie­ści i zbyt czę­sto przy­po­mi­na­ją raczej warsz­ta­to­we bra­ki niż uza­sad­nio­ne wybo­ry arty­stycz­ne. Jako fan powie­ści Auste­ra chciał­bym móc powie­dzieć, że to ambit­na poraż­ka, w ostat­niej czę­ści nie­rzad­ko jed­nak widać pośpiech: byle skoń­czyć cały pro­jekt i mieć goto­wą try­lo­gię. Sta­ra­nia, żeby podzie­lić się fascy­na­cją leżą­cą u pod­staw tego prze­nie­sie­nia histo­rii z medium nie­do­po­wie­dzeń do medium wizu­al­nych kon­kre­tów, nie­ste­ty odcho­dzą tu na dal­szy plan.

Kim jest więc mode­lo­wy czy­tel­nik tego komik­su? Przede wszyst­kim fanem Auste­ra. Poza pierw­szą czę­ścią – któ­ra od trzech dekad słu­ży za wzor­co­wy przy­kład komik­so­wych adap­ta­cji lite­ra­tu­ry – całość nie dorów­nu­je lite­rac­kie­mu pier­wo­wzo­ro­wi i zbyt czę­sto bazu­je na samym tek­ście, żeby stać się prze­ko­nu­ją­cą powie­ścią gra­ficz­ną. To jed­nak nie ozna­cza, że pro­jekt Kara­si­ka jest poraż­ką. Publi­ka­cja sta­no­wi raczej fascy­nu­ją­cy przy­kład tego, jak trud­no prze­nieść lite­ra­tu­rę opar­tą na języ­ko­wej grze i nie­do­po­wie­dze­niach do medium, któ­re doma­ga się wizu­al­nej kon­kre­ty­za­cji. Jest to rów­no­cze­śnie dowód na to, że podob­ne przed­się­wzię­cia wyma­ga­ją od arty­sty fak­tycz­nej umie­jęt­no­ści opo­wia­da­nia komik­sem.

 Samobieżna Strefa Autonomiczna. Nie istnieje.
więcej →

Fallback Avatar

– amerykański pisarz, scenarzysta, eseista, tłumacz i reżyser filmowy.

więcej →

Fallback Avatar

– amerykański rysownik i twórca komiksowy.

więcej →

Fallback Avatar

– amerykański rysownik, twórca komiksów, redaktor i nauczyciel.

więcej →

Fallback Avatar

– włoski rysownik, ilustrator i twórca komiksów.

więcej →

Powiązane teksty