Przekład, lewica, dialog

O tym, że prze­kład potra­fi uwspół­cze­śnić język ory­gi­na­łu, albo odwrot­nie, pokryć go paty­ną, nie trze­ba niko­go prze­ko­ny­wać. Że tłu­macz może uwznio­ślić to, co w ory­gi­na­le brzmi potocz­nie, albo obni­żyć pod­nio­sły rejestr o kil­ka pię­ter, wia­do­mo każ­de­mu. Tego typu trans­for­ma­cje są naj­czę­ściej zamie­rzo­nym ele­men­tem stra­te­gii prze­kła­do­wej. Dzię­ki nim ta sama kome­dia Szek­spi­ra może być raz roman­tycz­na, a raz rubasz­na; w tej samej powie­ści Con­rad może nam się jawić jako sym­bo­li­sta, to znów jako mary­ni­sta gawę­dziarz, a Lewis Car­roll może być auto­rem dla dzie­ci albo dla filo­lo­gów. I nie są to moż­li­wo­ści roz­łącz­ne: jeden prze­kład może zawie­rać oba rodza­je prze­kształ­ceń.

Czy jed­nak moc tłu­ma­cza jest tak wiel­ka, by z auto­ra, któ­re­go mają na cho­rą­gwiach kon­ser­wa­ty­ści, uczy­nić pisa­rza lewi­co­we­go? Czy świa­to­po­gląd tłu­ma­cza może w dostrze­gal­ny spo­sób odci­snąć się na tłu­ma­czo­nym tek­ście – czy tłu­macz może po swo­je­mu oświe­tlić, a nawet zin­ten­sy­fi­ko­wać jego poli­tycz­ne prze­sła­nie? Czy taki zabieg jest moż­li­wy zawsze, bez wzglę­du na cha­rak­ter utwo­ru? I czy moż­na tak upo­li­tycz­nić każ­de­go auto­ra, czy tyl­ko nie­któ­rych? Nie myślę o tej stro­nie pra­cy tłu­ma­cza, jaką jest sam wybór tek­stów. Nie cho­dzi mi też o takie zabie­gi jak usu­wa­nie nie­wy­god­nych frag­men­tów, a więc o świa­do­mą cen­zu­rę. Myślę raczej o tym, w jakiej mie­rze uzna­nie auto­ra za przed­sta­wi­cie­la takich, a nie innych poglą­dów poli­tycz­nych może zna­leźć odbi­cie w obra­nych stra­te­giach prze­kła­du i kon­kret­nych roz­wią­za­niach trans­la­tor­skich.

By odpo­wie­dzieć na te pyta­nia, dobrze było­by zna­leźć twór­ców, do któ­rych przy­zna­ją się zarów­no pra­wi­ca, jak i lewi­ca, kon­ser­wa­ty­ści i rewo­lu­cjo­ni­ści, naro­dow­cy i inter­na­cjo­na­li­ści. Jeśli tacy twór­cy – nazwij­my ich „poli­tycz­nie bilo­ka­cyj­ny­mi” – ist­nie­ją, to ich ide­owe powi­no­wac­two z jed­ną czy dru­gą stro­ną poli­tycz­ne­go spek­trum może stać się tezą do udo­wod­nie­nia w prze­kła­dzie. A prze­pro­wa­dze­nie tego dowo­du może być głów­ną moty­wa­cją tłu­ma­cza.

Dobrym przy­kła­dem poli­tycz­nie bilo­ka­cyj­ne­go twór­cy jest Geo­r­ge Orwell: mają go za swe­go socja­li­ści, bo sam za socja­li­stę się uwa­żał, ale prze­chwy­tu­je go też pra­wi­ca, któ­ra ceni go za kon­se­kwent­ny anty­ko­mu­nizm, przy­wią­za­nie do tra­dy­cjo­na­li­zmu i obro­nę cnót naro­do­wych. Histo­ria przy­swa­ja­nia jego twór­czo­ści pol­sz­czyź­nie god­na jest osob­ne­go stu­dium, bo jej mean­dry mogą zdu­mie­wać. Wyod­ręb­nił­bym w niej kil­ka wyraź­nych eta­pów. Począt­ko­wo Orwell obję­ty był kil­ku­dzie­się­cio­let­nim zapi­sem cen­zu­ry: nie wyda­wa­no jego pism, nie wol­no też było przy­wo­ły­wać go w pra­cach kry­tycz­nych. Nazwi­sko Orwel­la – wro­ga sys­te­mu, któ­re­go czę­ścią była Pol­ska Ludo­wa, i kry­ty­ka rze­czy­wi­sto­ści poli­tycz­nej Związ­ku Radziec­kie­go, z któ­rym sojusz wpi­sa­no do pol­skiej kon­sty­tu­cji – nie mogło poja­wiać się nawet w facho­wych publi­ka­cjach do poło­wy lat osiem­dzie­sią­tych. Mały słow­nik pisa­rzy angiel­skich i ame­ry­kań­skich, wyda­ny w 1971 roku w popu­lar­nej serii Wie­dzy Powszech­nej pod redak­cją nauko­wą Sta­ni­sła­wa Helsz­tyń­skie­go, na stro­nie 368 pre­zen­tu­je dwa hasła: „Orm”, a zaraz po nim „Osbor­ne, John”. Jak widać, Orwel­lo­wi nie uda­ło się wci­snąć mię­dzy trzy­na­sto­wiecz­ne­go kano­ni­ka regu­ły augu­stiań­skiej a angiel­skie­go dra­ma­tur­ga koja­rzo­ne­go z gru­pą „mło­dych gniew­nych”. Mija dzie­sięć lat, w roku 1982 auto­rzy wie­lo­to­mo­we­go pewu­enow­skie­go wydaw­nic­twa Dzie­je lite­ra­tur euro­pej­skich, pod redak­cją Wła­dy­sła­wa Flo­ry­ana, nie znaj­du­ją dla Orwel­la miej­sca nawet w tabli­cach chro­no­lo­gicz­nych zbie­ra­ją­cych naj­waż­niej­sze wyda­rze­nia powo­jen­nej lite­ra­tu­ry angiel­skiej. Na próż­no szu­ka­li­by­śmy tytu­łu jego naj­gło­śniej­szej powie­ści; pod datą 1948 (to wte­dy uka­zał się Rok 1984) figu­ru­ją Eve­lyn Waugh z Dro­gi­mi nie­obec­ny­mi, Gra­ham Gre­ene z Sed­nem spra­wy i Eliot z nagro­dą Nobla. Gum­ko­wa­nie Orwel­la idzie peł­ną parą.

Dru­gim eta­pem opo­wia­da­nej tu pokrót­ce histo­rii jest czas, kie­dy Orwel­la, jak­by w odpo­wie­dzi na peere­low­skie prze­mil­cze­nie, publi­ku­ją ofi­cy­ny emi­gra­cyj­ne: Fol­wark zwie­rzę­cy w spo­lsz­cze­niu Tere­sy Jeleń­skiej uka­zu­je się nakła­dem Świa­to­we­go Związ­ku Pola­ków z Zagra­ni­cy już dwa lata po pre­mie­rze ory­gi­na­łu, a Rok 1984 w prze­kła­dzie Juliu­sza Mie­ro­szew­skie­go w pary­skim Insty­tu­cie Lite­rac­kim w 1953. Edy­cje te, szmu­glo­wa­ne do kra­ju, były przez dłu­gie lata jedy­ną for­mą obec­no­ści Orwel­la w pol­sz­czyź­nie. Trze­ci etap to pod­ziem­ne publi­ka­cje kra­jo­we, dru­go­obie­go­we reprin­ty emi­gra­cyj­nych prze­kła­dów dru­ko­wa­ne zazwy­czaj tak minia­tu­ro­wą czcion­ką, że wie­lu z nas opła­ci­ło lek­tu­rę przed­wcze­sną krót­ko­wzrocz­no­ścią. Lata osiem­dzie­sią­te to powol­na libe­ra­li­za­cja w dzie­dzi­nie kul­tu­ry i – tu docie­ra­my do eta­pu czwar­te­go – pierw­sza legal­nie wyda­na powieść Orwel­la w Pol­sce Ludo­wej. Ale jaka to powieść? Otóż nie ta naj­słyn­niej­sza, ani nawet dru­ga z naj­słyn­niej­szych; w 1985 roku Orwell wcho­dzi do pol­sz­czy­zny prze­kła­dem cie­ka­wej, choć nie­zbyt cha­rak­te­ry­stycz­nej powie­ści Wiwat aspi­di­stra. Dosta­je­my więc Orwel­la odpo­li­tycz­nio­ne­go – no, nie do koń­ca, bo książ­ka ma zacię­cie poli­tycz­ne, ale nie odzy­wa się w niej to, za co poko­cha­li Orwel­la wydaw­cy emi­gra­cyj­ni i pod­ziem­ni: kry­ty­ka tota­li­ta­ry­zmu. Wresz­cie etap pią­ty, czy­li pierw­sze legal­ne wyda­nie Roku 1984 w prze­kła­dzie Toma­sza Mir­ko­wi­cza (1989). Choć rzecz uka­za­ła się u schył­ku PRL (w nie­wy­obra­żal­nym dziś nakła­dzie pięć­dzie­się­ciu tysię­cy egzem­pla­rzy), rów­nież była pró­bą neu­tra­li­zo­wa­nia tego pisar­stwa. Mam tu na myśli nie sam prze­kład, a posło­wie Artu­ra San­dau­era, napi­sa­ne jesz­cze w 1986 roku i pier­wot­nie wydru­ko­wa­ne w „Poli­ty­ce”. Ten wytraw­ny kry­tyk wije się jak piskorz, pró­bu­jąc ode­brać powie­ści wywro­to­we zna­cze­nie, a przy­naj­mniej sku­tecz­nie je roz­myć: „Jeśli powieść trak­to­wać jako pro­gno­zę, to pro­gno­za ta oka­zu­je się cał­kiem poro­nio­na”, bo świat nasz już nie tyl­ko zdo­był się na samo­kry­ty­kę, ale też „pod­jął pró­bę auto­re­for­my”. San­dau­er ubo­le­wa, że „Zachód wytwa­rza sobie obraz nasz na jej pod­sta­wie”, choć Rok 1984 ope­ru­je upo­zo­ro­wa­ną na realizm kary­ka­tu­rą i „w zasa­dzie mie­rzy w hitle­ryzm” (sic!). Swój komen­tarz, peł­nią­cy rolę ide­olo­gicz­ne­go bufo­ra, San­dau­er wień­czy stwier­dze­niem, że odkry­cia, któ­re czy­ni powieść, są nie­groź­ne, bo „u nas doko­na­no ich już trzy­dzie­ści lat temu [tj. w 1956]”[1]. Rok 1984 jest więc (a) poro­nio­ną pro­gno­zą, (b) nas nie doty­czy, bo roz­li­cza hitle­ryzm, © jest w swo­ich roz­po­zna­niach wpraw­dzie traf­ny, ale są to roz­po­zna­nia od daw­na zna­ne nam i już nie­ak­tu­al­ne.

Etap szó­sty, potrans­for­ma­cyj­ny, to nowe prze­kła­dy i nowe wyda­nia Orwel­la. Kolej­ni tłu­ma­cze się­ga­ją po Rok 1984 (Paweł Bul­ski, Julia Fie­dor­czuk, Doro­ta Konow­roc­ka-Sawa, Krzysz­tof Mazu­rek, Robert Sudół, Bar­tło­miej Zbor­ski) i Fol­wark zwie­rzę­cy (Bar­tło­miej Zbor­ski, Tomasz Bie­roń, Ewa Rajew­ska). Uka­zu­ją się tomy tek­stów publi­cy­stycz­nych, mar­gi­nal­nych, oko­licz­no­ścio­wych. I tu rzecz cie­ka­wa, bo nie­mal wszyst­kie pol­skie książ­ki non-fic­tion Orwel­la, a nali­czy­łem ich dzie­sięć – od I śle­py by dostrzegł (1990) po Czy napraw­dę scha­mie­li­śmy (2021) – prze­ło­żył, a czę­sto i uło­żył, jeden, wspo­mnia­ny już czło­wiek: Bar­tło­miej Zbor­ski. Do Zbor­skie­go jesz­cze wró­ci­my, tym­cza­sem powiedz­my, że wresz­cie Orwel­lów ci u nas dosta­tek.

A dosta­tek pro­wa­dzi do eta­pu siód­me­go – do popkul­tu­ry­za­cji. Autor, przy­własz­czo­ny przez media, sta­je się boha­te­rem popkul­tu­ry, by przy­po­mnieć choć­by nie­sław­ne reali­ty show Wiel­ki Brat, a tak­że ekra­ni­za­cje aktor­skie i ani­mo­wa­ne, edy­cje komik­so­we czy adap­ta­cje Fol­war­ku zwie­rzę­ce­go dla mło­dzie­ży. I gdy się wyda­wa­ło, że Orwel­la już sobie przy­swo­ili­śmy, i to w wie­lu posta­ciach, poja­wia się – etap ósmy – tom szki­ców Lew i jed­no­ro­żec w wybo­rze i prze­kła­dzie Dawi­da Cze­cha, opu­bli­ko­wa­ny przez ofi­cy­nę Karak­ter w 2023 roku.

Publi­ka­cja ta sygna­li­zu­je począ­tek pol­skie­go spo­ru o Orwel­la mię­dzy obo­zem kon­ser­wa­tyw­nym a lewi­co­wym. Oka­zu­je się, a Czech nam o tym w posło­wiu przy­po­mi­na, że Bar­tło­miej Zbor­ski, odpo­wie­dzial­ny za zde­cy­do­wa­ną więk­szość dotych­cza­so­wych spo­lsz­czeń Orwel­la, utoż­sa­mia się z pol­ską skraj­ną pra­wi­cą, współ­pra­co­wał, jak poda­ło Sto­wa­rzy­sze­nie Nigdy Wię­cej[2], z orga­nem Naro­do­we­go Odro­dze­nia Pol­ski „Szczer­biec”, jest też tłu­ma­czem i popu­la­ry­za­to­rem bry­tyj­skie­go nega­cjo­ni­sty Davi­da Irvin­ga. Czy to nie iro­nia, pisze Czech, że:

lewi­co­wy pisarz prze­ma­wia do nas prze­waż­nie gło­sem czło­wie­ka, któ­ry widzi w nim jedy­nie kry­ty­ka sta­li­now­skie­go reżi­mu i sen­ty­men­tal­ne­go tra­dy­cjo­na­li­stę; uwa­ża go za sojusz­ni­ka reak­cjo­ni­stów, uzna­jąc jego wal­kę w hisz­pań­skiej woj­nie domo­wej i wizje budo­wa­nia angiel­skie­go socja­li­zmu za błę­dy mło­do­ści[3].

Naj­wyż­sza pora, pisze Czech, „odcza­ro­wać postać Orwel­la”, ina­czej mówiąc – zwró­cić go lewi­cy. W tym samym roku, co ese­je Orwel­la w nowych prze­kła­dach, uka­zał się w prze­kła­dzie tego same­go tłu­ma­cza i w tym samym wydaw­nic­twie esej ame­ry­kań­skiej dzia­łacz­ki femi­ni­stycz­nej, Rebe­ki Sol­nit, Róże Orwel­la, uka­zu­ją­cy pisa­rza, nawet w jego naj­bar­dziej zda­wa­ło­by się kwie­ty­stycz­nych i kon­ser­wa­tyw­nych tek­stach, jako czło­wie­ka lewi­cy. Rok wcze­śniej wyszedł w PIW-ie prze­kład szki­cu o Orwel­lu bel­gij­skie­go sino­lo­ga i pisa­rza Simo­na Ley­sa. Czy­ta­my w nim:

Zawłasz­cze­nie Orwel­la przez nową pra­wi­cę odzwier­cie­dla nie tyle kon­ser­wa­tyw­ny poten­cjał jego myśli, ile […] głu­po­tę lewi­cy, któ­ra […] pozwo­li­ła w skan­da­licz­ny spo­sób ode­brać sobie naj­po­tęż­niej­sze­go ze swo­ich pisa­rzy[4].

Otwie­ram więc Lwa i jed­no­roż­ca. Kie­dy w posło­wiu tłu­ma­cza znaj­du­ję dekla­ra­cję, że prze­kład został „wyko­na­ny z uwzględ­nie­niem per­spek­ty­wy lewi­co­wej, zgod­nej ze świa­to­po­glą­dem pisa­rza”, to nad­sta­wiam uszu, bo chy­ba po raz pierw­szy przy­szło mi czy­tać tak jed­no­znacz­ne oświad­cze­nie o poli­tycz­nym cha­rak­te­rze pre­zen­to­wa­ne­go prze­kła­du. Tłu­macz pisze w tym samym aka­pi­cie: „prze­kład zawsze zabar­wio­ny jest poli­tycz­ny­mi sen­ty­men­ta­mi, bo te prze­ni­ka­ją przez wszyst­kie fil­try pro­fe­sjo­na­li­zmu, czy to na eta­pie selek­cji tek­stów, czy przy dobo­rze środ­ków sty­li­stycz­nych”[5]. O poli­tycz­nym wymia­rze „selek­cji tek­stów” nie ma co się roz­wo­dzić: wia­do­mo cze­mu peere­low­scy urzęd­ni­cy pozwo­li­li wydać Wiwat aspi­di­stra, a nie Fol­wark zwie­rzę­cy czy Rok 1984. Jed­nak prze­ko­na­nie, że poli­tycz­ny może być tak­że „dobór środ­ków sty­li­stycz­nych”, budzi we mnie nie­po­skro­mio­ną cie­ka­wość. Bo czy zna­czy to, że na przy­kład domi­na­cja meta­fo­ry w tek­ście wska­zy­wa­ła­by na jego kon­ser­wa­tyw­ny cha­rak­ter, a pry­mat meto­ni­mii na pro­gre­syw­ność? Czy ali­te­ra­cja wią­za­ła­by się bar­dziej z pra­wi­cą, a rym z lewi­cą, lub odwrot­nie? Czy pre­fe­ren­cja dla stro­ny czyn­nej pozwa­la­ła­by przy­pusz­czać, że tłu­macz czy­tał Mark­sa, a nado­bec­ność stro­ny bier­nej – że pasjo­no­wał się pisma­mi Hay­eka? Przy czym, zwró­cę uwa­gę, mówi­my nie o sty­li­stycz­nej cha­rak­te­ry­sty­ce ory­gi­na­łu, ale o dobo­rze środ­ków sty­li­stycz­nych przez tłu­ma­cza. Dawid Czech nie­ste­ty poprze­sta­je na ogól­ni­kach; jego tezom nie towa­rzy­szą ani przy­kła­dy, ani bar­dziej szcze­gó­ło­wy opis pro­ce­su uwzględ­nia­nia w tłu­ma­czo­nym tek­ście „per­spek­ty­wy lewi­co­wej”. Poświę­ca resz­tę posło­wia na omó­wie­nie innych aspek­tów swo­jej pra­cy. Pisze, jak istot­na była dla nie­go war­stwa brzmie­nio­wa tek­stu, jego lite­rac­kość, a nawet lirycz­ność. Powia­da­mia czy­tel­ni­ka, że zre­zy­gno­wał z przy­pi­sów, opóź­nia­ją­cych lek­tu­rę, i wplótł wyja­śnie­nia w prze­kład, a odnie­sie­nia kul­tu­ro­we „czę­sto adap­tu­je”. I bar­dzo dobrze, to wszyst­ko są jed­nak infor­ma­cje odbie­ga­ją­ce od głów­nej, budzą­cej naj­więk­sze zain­te­re­so­wa­nie i poten­cjal­nie naj­bar­dziej rady­kal­nej tezy: że prze­kład może pod­bić lub osła­bić poli­tycz­ność tek­stu. Albo, jak pisał Czech w posło­wiu do ese­ju Sol­nit, „Tak jak nie ist­nie­je «dosko­na­le apo­li­tycz­na lite­ra­tu­ra», tak nie­po­dob­na mówić o dosko­na­le apo­li­tycz­nym prze­kła­dzie”[6].

Tłu­macz nie doku­men­tu­je swo­jej tezy w posło­wiu. Zaka­su­ję więc ręka­wy i się­gam do tek­stów. Spo­śród wybra­nych przez Cze­cha ese­jów i felie­to­nów kil­ka ist­nie­je we wcze­śniej­szych, umoż­li­wia­ją­cych porów­na­nie prze­kła­dach. Nale­ży do nich tekst dale­ki od „spo­łecz­ne­go czy poli­tycz­ne­go zaan­ga­żo­wa­nia”, któ­ry prze­ło­żył uprzed­nio Bar­tło­miej Zbor­ski, tekst będą­cy zaska­ku­ją­cym hym­nem na cześć pięk­na i mądro­ści ropu­chy: Some Tho­ughts on the Com­mon Toad z 1946 roku. Zbor­ski prze­ło­żył ten tytuł jako Kil­ka myśli o ropu­sze zwy­czaj­nej, Czech zaś – Kil­ka myśli o ropu­sze sza­rej. Czy ta róż­ni­ca to zale­d­wie banal­ny przy­kład dzia­ła­nia syno­ni­micz­no­ści, efekt współ­ist­nie­nia dwóch rów­no­praw­nych nazw tego same­go gatun­ku, Bufo bufo? Czy może w zamia­nie „zwy­czaj­no­ści” na „sza­rość”, jaką zapro­po­no­wał Czech, mamy już do czy­nie­nia z dzia­ła­niem per­spek­ty­wy lewi­co­wej? Com­mon moż­na prze­tłu­ma­czyć jako „zwy­czaj­ny”, ale rów­nież jako „pospo­li­ty”, a ten wyraz ma już wyraź­ne nace­cho­wa­nie: to, co „pospo­li­te”, jest zazwy­czaj mało war­to­ścio­we, nie­wy­szu­ka­ne, nie­kie­dy wręcz pro­stac­kie. Przy­miot­nik „zwy­czaj­ny” – choć jed­nym z jego syno­ni­mów jest moc­no nace­cho­wa­ny wyraz „ordy­nar­ny” – tak sil­nych sko­ja­rzeń nie budzi. Może, ryzy­ku­jąc nad­in­ter­pre­ta­cję, war­to przy­po­mnieć, że degra­du­ją­ce zna­cze­nie sło­wa com­mon, tak samo jak sło­wa „wul­gar­ny”, pocho­dzą­ce­go od łaciń­skie­go vul­gus, czy­li „lud, pospól­stwo”, ma kla­so­wy cha­rak­ter: to, co wystę­pu­je powszech­nie, maso­wo, jak i to, co jest przez lud lubia­ne, musi być nie­ja­ko z defi­ni­cji podej­rza­nej jako­ści. Czy Dawid Czech, decy­du­jąc się na inną nazwę gatun­ku ropu­chy, pró­bo­wał uciec przed taką kla­so­wą hie­rar­chi­za­cją i wybrał zamiast war­to­ściu­ją­cej „zwy­kło­ści” cechę obiek­tyw­nie dają­cą się zaob­ser­wo­wać, czy­li bar­wę ropu­chy? Jeśli tak, to ode­brał tek­sto­wi Orwel­la to, co sta­no­wi jed­ną z jego tez: to, co zwy­czaj­ne, a więc i pospo­li­te, może być pięk­ne. Orwell, pozwo­lę sobie na domnie­ma­nie, gotów był zachwy­cać się ropu­chą, któ­ra jest com­mon, gdyż doko­ny­wał w ten spo­sób, jeśli nie poli­tycz­nej, to este­tycz­nej rewi­zji. Prze­war­to­ścio­wy­wał to, co w jego (naszej) kul­tu­rze ucho­dzi za nie­cie­ka­we, czy wręcz ohyd­ne, bo (sic!) powszech­ne. Poli­tycz­ność róż­ni­cy mię­dzy „zwy­czaj­na” a „sza­ra”, jeśli rze­czy­wi­ście tkwi­ła u pod­staw wybo­ru Cze­cha, roz­my­wa się nam i umy­ka.

Bar­dziej jed­no­znacz­ne są róż­ni­ce w pierw­szym zda­niu dru­gie­go aka­pi­tu:

At this period, after his long fast, the toad has a very spi­ri­tu­al look, like a strict Anglo-Catho­lic towards the end of Lent [7].

W tym cza­sie, po dłu­go­trwa­łym poście, ropu­cha przy­bie­ra nad­zwy­czaj udu­cho­wio­ny wygląd, niczym orto­dok­syj­ny wyznaw­ca nur­tu ekle­zjal­ne­go w Koście­le angli­kań­skim, gdy koń­czy się Wiel­ki Post[8]. [Zbor­ski]

Po tej dłu­giej gło­dów­ce samiec ropu­chy przy­bie­ra praw­dzi­wie udu­cho­wio­ny wygląd, niby poboż­ny anglo­ka­to­lik pod koniec Wiel­kie­go Postu[9]. [Czech]

Orwell uży­wa dwóch róż­nych słów (fast, lent), Czech tak­że („gło­dów­ka”, „post”). U Zbor­skie­go mamy tyl­ko jed­no, powtó­rzo­ne, sło­wo „post”, naj­pierw w sen­sie ogól­nym (wstrzy­ma­nie się od jedze­nia), potem w sen­sie reli­gij­nym (okres wiel­ka­noc­ne­go Postu), co suge­ru­je sakral­ny cha­rak­ter „postu” ropu­chy. O ile „post” wią­że się naj­czę­ściej z reli­gij­nym zaka­zem spo­ży­wa­nia pew­nych potraw w okre­ślo­nych dniach roku, o tyle wybra­na przez Cze­cha „gło­dów­ka” to „cał­ko­wi­te lub czę­ścio­we nie­przyj­mo­wa­nie pokar­mów spo­wo­do­wa­ne bra­kiem żyw­no­ści lub jako pro­test prze­ciw cze­muś” (SJP). Gło­dów­ka nie ma prze­waż­nie cha­rak­te­ru sakral­ne­go, może ozna­czać czas gło­du mimo­wol­ne­go. Post ma zna­cze­nie przede wszyst­kim reli­gij­ne, a jeśli jest go pozba­wio­ny, to i tak ozna­cza gło­do­wa­nie świa­do­me. Zbor­ski, tłu­ma­cząc tak a nie ina­czej, nasy­ca ten frag­ment reli­gij­no­ścią nie­obec­ną – zakła­dam, że pomi­nię­tą umyśl­nie – w „lewi­co­wym” prze­kła­dzie Cze­cha.

W zda­niu tym tra­fia­my na jesz­cze jed­ną uwi­kła­ną w reli­gij­ność kwe­stię prze­kła­do­wą. „A strict Anglo-Catho­lic” Czech prze­kła­da nie­mal dosłow­nie: „poboż­ny anglo­ka­to­lik”. Zbor­ski roz­bu­do­wu­je tę fra­zę: „orto­dok­syj­ny wyznaw­ca nur­tu ekle­zjal­ne­go w Koście­le angli­kań­skim”, two­rząc trzy­krot­nie dłuż­sze okre­śle­nie ze spe­cja­li­stycz­ną wrzut­ką („nurt ekle­zjal­ny”), co pro­wo­ku­je pyta­nie: „po co?”. Nie znam inten­cji tłu­ma­cza, sku­tek jest jed­nak taki, że Zbor­ski usu­nął z tłu­ma­czo­nej fra­zy ter­min „kato­lik” (to jedy­ny ele­ment, któ­ry zni­ka w jego tasiem­co­wym prze­kła­dzie). Czy po to, by rodzi­my czy­tel­nik nie łamał sobie gło­wy nad ist­nie­niem jakichś innych niż nasi, arcy­pol­scy, kato­li­cy?

Sakral­ność, któ­ra inten­syw­niej odzy­wa się w prze­kła­dzie Zbor­skie­go, nie jest jed­nak jego wymy­słem. Orwell zawarł ją w swo­jej opo­wie­ści o ropu­sze zwy­czaj­nej vel sza­rej, co widać już w pierw­szym zda­niu:

[The com­mon toad] emer­ges from a hole in the gro­und, whe­re he has lain buried sin­ce the pre­vio­us autumn, and crawls as rapi­dly as possi­ble towards the nearest suita­ble patch of water.

Czech tłu­ma­czy to zda­nie rze­czo­wo, tech­nicz­nie, kon­kret­nie, i trud­no było­by doszu­kać się tu sakra­li­zu­ją­cych alu­zji: „[…] wygrze­bu­ją się z płyt­kich jam, w któ­rych tkwi­ły od zeszłej jesie­ni, i cią­gną ile sił w zdrę­twia­łych łap­kach do naj­bliż­szych sadza­wek”. Że może być ina­czej, widać u Zbor­skie­go, któ­re­go prze­kład na pierw­szy rzut oka nie­wie­le róż­ni się od prze­kła­du Cze­cha, a mimo to otwie­ra nowe moż­li­wo­ści inter­pre­ta­cyj­ne: „Wyła­zi z jamy w zie­mi, w któ­rej spo­czy­wa­ła zagrze­ba­na od jesie­ni, po czym nie­mra­wo wędru­je ku naj­bliż­szej wodzie”. Porów­naj­my: zamiast „jamy” Zbor­ski daje „jamę w zie­mi”, zamiast „tkwi­ły” – „spo­czy­wa­ła zagrze­ba­na”. Czech pisze o „sadzaw­kach”, Zbor­ski o „wodzie”. Poten­cjał sym­bo­licz­ny „jamy”, a tym bar­dziej „sadzaw­ki” jest bli­ski zeru, zwłasz­cza w porów­na­niu z „zie­mią” i „wodą” (Zbor­ski). Neu­tral­ność „tkwie­nia” bije w oczy w zesta­wie­niu z uwznio­ślo­ną fra­zą „spo­czy­wa­ła zagrze­ba­na”. Nie twier­dzę, że Zbor­ski cokol­wiek doci­ska, jest on wręcz bliż­szy Orwel­lo­wi. Zwra­cam tyl­ko uwa­gę, że gdy­by­śmy w naszej inter­pre­ta­cji przy­ję­li, iż za opi­sem oby­cza­jów ropu­chy zwy­czaj­nej kry­je się mit lub alu­zja do zmar­twych­wsta­nia, łatwiej było­by nam pode­przeć się prze­kła­dem Zbor­skie­go niż zeświec­czo­nym prze­kła­dem Cze­cha.

Żeby dostrzec para­re­li­gij­ne moż­li­wo­ści inter­pre­ta­cyj­ne, któ­re prze­kład Zbor­skie­go nam pod­su­wa, a Cze­cha unie­waż­nia lub osła­bia, przy­to­czę kolej­ny frag­ment szki­cu Orwel­la, naj­pierw w ory­gi­na­le, potem w prze­kła­dzie Zbor­skie­go:

But Per­se­pho­ne, like the toads, always rises from the dead at abo­ut the same moment. Sud­den­ly, towards the end of March, the mirac­le hap­pens and the decay­ing slum in which I live is trans­fi­gu­red.

Per­se­fo­na, niczym ropu­chy, mniej wię­cej w tym samym cza­sie zawsze odra­dza się z mar­twych. Nagle pod koniec mar­ca sta­je się cud i ten roz­pa­da­ją­cy się chlew, któ­ry jest moim śro­do­wi­skiem, prze­cho­dzi prze­mia­nę.

A więc wszyst­ko jasne: opi­sy­wa­na przez Orwel­la ropu­cha, któ­ra na wio­snę wygrze­bu­je się z zie­mi, jest uoso­bie­niem Per­se­fo­ny, a jej wyj­ście na świat – zmar­twych­wsta­niem. Tak (wyraź­nie, choć nie­na­tręt­nie) budu­je sym­bo­li­kę opi­sy­wa­ne­go zja­wi­ska Orwell: „odra­dzać się z mar­twych”, „sta­je się cud”. Dawid Czech nie laicy­zu­je tego frag­men­tu, tro­chę go tyl­ko uzwy­czaj­nia, pisząc nie o „cudzie”, ale o „cudow­nej prze­mia­nie”, odcho­dząc tu – być może w imię lewi­co­we­go scep­ty­cy­zmu wobec „cudów” – od lite­ry Orwel­la:

Per­se­fo­na, jak owe ropu­chy, zawsze powsta­je z mar­twych mniej wię­cej w tym samym momen­cie: pod koniec mar­ca moja dziel­ni­ca roz­pa­da­ją­cych się ruder, nagle ule­ga cudow­nej prze­mia­nie.

Kolej­nym przy­kła­dem rozej­ścia się dróg (pra­wi­cow­ca) Zbor­skie­go i (lewi­cow­ca) Cze­cha jest frag­ment, w któ­rym Orwell pisze o życiu intym­nym ropuch:

…one clin­ging to ano­ther witho­ut distinc­tion of sex. By degre­es, howe­ver, they sort them­se­lves out into couples, with the male duly sit­ting on the female’s back. 

Wszyst­kie przy­war­ły do sie­bie bez róż­ni­cy płci. Stop­nio­wo jed­nak dobie­ra­ją się w pary, a wte­dy samiec, tak jak mu kaza­ła Mat­ka Natu­ra, zaj­mu­je pozy­cję na grzbie­cie part­ner­ki. [Zbor­ski]

Trzy­ma­ją się jed­na dru­giej bez wzglę­du na płeć. Stop­nio­wo jed­nak pła­zy dobie­ra­ją się w pary, a każ­dy samiec zaj­mu­je swo­je miej­sce na grzbie­cie sami­cy. [Czech] 

Brwi uno­szą się ze zdzi­wie­nia, gdy czy­tam u Zbor­skie­go o Mat­ce Natu­rze i jej naka­zach. Wia­do­mo, że prze­kład nie tyl­ko gubi, ale też dorzu­ca – bywa syno­ni­mem nie tyl­ko stra­ty, ale też nie­kwe­stio­no­wa­nych zysków. Trans­la­tor­skie wrzut­ki nie są więc czymś wyjąt­ko­wym, mogą być cie­ka­we, bo w nich wła­śnie ujaw­nia się tłu­macz i kto lub co za nim stoi: odzy­wa­ją się zało­że­nia, prze­ko­na­nia, lęki, obse­sje. Co się ujaw­nia w Mat­ce Natu­rze naka­zu­ją­cej okre­ślo­ną – samiec na sami­cy – cho­re­ogra­fię kopu­la­cji? Ponie­waż pyta­nie jest pro­ste, zosta­wiam je Pań­stwu bez odpo­wie­dzi. Angiel­ski przy­słó­wek duly, któ­rym Orwell okre­śla cha­rak­ter ropu­szej kopu­la­cji, jest oczy­wi­ście zde­cy­do­wa­nie ogól­niej­szy: „tak jak trze­ba”, „zgod­nie z pla­nem” – nie stoi za nim (roz­sze­rza­na cza­sem na nie­ro­pu­sze gatun­ki) ide­olo­gia pra­wa natu­ral­ne­go.

Prze­gląd poten­cjal­nie poli­tycz­nych roz­bież­no­ści w dwóch prze­kła­dach szki­cu Orwel­la zakoń­czę porów­na­niem ostat­nie­go zda­nia tego tek­stu:

The atom bombs are piling up in the fac­to­ries, the poli­ce are prow­ling thro­ugh the cities, the lies are stre­aming from the loud­spe­akers.

W fabry­kach zbro­je­nio­wych pię­trzą się sto­sy bomb ato­mo­wych, patro­le poli­cyj­ne krą­żą po mie­ście, z mega­fo­nów pły­nie rze­ka kłamstw. [Zbor­ski]

Choć w fabry­kach pię­trzą się sto­sy bomb ato­mo­wych, po uli­cach pano­szy się poli­cja, a ze szcze­ka­czek pły­nie stru­mień łgarstw.  [Czech]

Już po pierw­szej lek­tu­rze widać, że prze­kład Cze­cha jest bar­dziej nace­cho­wa­ny. Obraz pań­stwa, w któ­rym wła­dzę uosa­bia poli­cja, apa­rat prze­mo­cy, a narzę­dziem spra­wo­wa­nia nad­zo­ru jest pro­pa­gan­da, jest u Zbor­skie­go mniej dra­stycz­ny, może wręcz neu­tral­nie opi­so­wy, bliż­szy zresz­tą sty­li­sty­ce Orwel­la. U Cze­cha, nie wiem, czy dla­te­go, że jako czło­wiek lewi­cy patrzy na wła­dzę i jej orga­ny bar­dziej kry­tycz­nym okiem, sło­wo „poli­cja” anga­żu­je nega­tyw­ne emo­cje: ona już nie „krą­ży”, jak u Zbor­skie­go, ale „pano­szy się”, co ozna­cza nad­uży­wa­nie wła­dzy, się­ga­nie po to, co do jej praw i obo­wiąz­ków nie nale­ży. „Łgar­stwa” są ter­mi­nem o wyż­szej tem­pe­ra­tu­rze emo­cjo­nal­nej niż opi­so­we „kłam­stwa”. I wresz­cie „szcze­kacz­ki”, gdy u Zbor­skie­go mamy „mega­fo­ny”, to nie tyl­ko zmia­na reje­stru, poprzez wpro­wa­dze­nie okre­śle­nia slan­go­we­go, ale też – nie wiem, czy inten­cjo­nal­na – alu­zja do cza­sów dru­giej woj­ny świa­to­wej i hitle­row­skiej oku­pa­cji, a więc zmo­bi­li­zo­wa­nie naj­bar­dziej trau­ma­tycz­nych, nie­przy­ja­znych aso­cja­cji. U Cze­cha obraz ten przy­wo­łu­je rze­czy­wi­stość sta­nu wyjąt­ko­we­go, pań­stwa tota­li­tar­ne­go; u Zbor­skie­go, poza „rze­ką kłamstw”, mamy poli­tycz­ną zwy­czaj­ność, dodat­ko­wo pod­kre­ślo­ną trans­la­tor­ską wrzut­ką, jaką jest przy­daw­ka okre­śla­ją­ca fabry­ki: „zbro­je­nio­we”. Jeśli bom­by pię­trzą się w fabry­ce zbro­je­nio­wej, to w zasa­dzie nic nad­zwy­czaj­ne­go się nie dzie­je – bo gdzie indziej mia­ły­by się pię­trzyć? Jeśli zaś te same bom­by znaj­du­ją się w fabry­kach, o, to rzecz z lek­ka nie­po­ko­ją­ca, mogą­ca – pod­kre­ślam: mogą­ca – suge­ro­wać, że wszyst­kie fabry­ki tego pań­stwa prze­stro­iły się na pro­duk­cję bro­ni.

Spró­bu­ję pod­su­mo­wać. W dwóch prze­kła­dach nie­dłu­gie­go tek­stu Orwel­la moją uwa­gę przy­ku­ło kil­ka róż­nic prze­kła­do­wych. Wybo­ry, jakich doko­nu­je Czech, ana­li­zo­wa­ne na tle prze­kła­du Zbor­skie­go, zda­ją się bliż­sze świa­to­po­glą­do­wi lewi­co­we­mu, czy też, jeśli kto woli, lewi­co­wej wraż­li­wo­ści. Bliż­sze, ale nie w spo­sób, któ­ry lewi­co­wość by czy­tel­ni­kom narzu­cał, jed­no­znacz­nie ją uwy­dat­nia­jąc: bez lek­tu­ry porów­naw­czej nie zakla­sy­fi­ko­wał­bym tego prze­kła­du jako tek­stu wyraź­nie lewi­co­we­go. Lewi­co­wość jest tu jedy­nie rela­tyw­na. Prze­kład szki­cu Orwel­la doko­na­ny z „per­spek­ty­wy lewi­co­wej” nie uczy­nił bilo­ka­cyj­ne­go pisa­rza „bar­dziej lewi­co­wym”. Odzy­ski­wa­nie Orwel­la przez lewi­cę odby­wa się, i to sku­tecz­nie, nie w pra­cy prze­kła­do­wej, a kry­tycz­nej, jak choć­by we wspo­mnia­nym ese­ju Rebe­ki Sol­nit. Poli­tycz­ność jest bowiem nie w samym tek­ście, ale w tym, jak tekst czy­ta­my; to zawsze wymiar lek­tu­ry, nie dzie­ła[10]. Ta poli­tycz­ność jest, dla nas czy­tel­ni­ków, zada­niem do wyko­na­nia, a nie poda­nym na tacy efek­tem dzia­łań auto­ra i tłu­ma­cza. Jest, jak Hisz­pa­nia z wier­sza Aude­na pod tym wła­śnie tytu­łem[11], naszym wybo­rem. Czy w ogó­le poli­tycz­ność może być czymś innym niż wybo­rem, a więc impe­ra­ty­wem nie­za­leż­ne­go dzia­ła­nia, za któ­re goto­wi jeste­śmy ponieść odpo­wie­dzial­ność? Nie­wy­klu­czo­ne, że inter­wen­cją o bar­dziej poli­tycz­nym cha­rak­te­rze niż trans­la­tor­skie decy­zje Cze­cha jest odczy­ta­nie tek­stu Orwel­la o ropu­sze zwy­czaj­nej jako gestu dywer­syj­ne­go, wywra­ca­ją­ce­go na nice utar­te, wywo­dzą­ce się ze spo­łecz­nych uprze­dzeń prze­ko­na­nia na temat war­to­ści tego, co zwy­czaj­ne, brzyd­kie, oble­śne, czy nie­istot­ne. Albo też taka lek­tu­ra, jaką pro­po­nu­je Sol­nit, któ­ra w opie­wa­nym przez Orwel­la czer­pa­niu pro­stych przy­jem­no­ści z życia, takich jak sadze­nie róż czy picie piwa, ba, w upra­wia­niu przez nie­go sztu­ki odci­na­ją­cej się od poli­ty­ki, widzi reali­za­cję nie zawsze oczy­wi­ste­go, ale fun­da­men­tal­ne­go ide­ału socja­li­zmu. Rady­kal­na inter­pre­ta­cja oka­zu­je się bar­dziej poli­tycz­na niż suma wpro­wa­dzo­nych przez tłu­ma­cza sty­li­stycz­nych zmian. To nasza lek­tu­ra, a przede wszyst­kim zmien­ne i uwzględ­nia­ją­ce jego histo­rycz­ny wymiar kon­tek­stu­ali­zo­wa­nie dzie­ła, wpi­su­je je w sfe­rę poli­tycz­no­ści. Orwell do takich lek­tur upo­rczy­wie zapra­sza.

Geo­r­ge Orwell, Lew i jed­no­ro­żec, prze­kład i posło­wie D. Czech, Kra­ków: Karak­ter, 2023.

[1] A. San­dau­er, Pra­wo do praw­dy, posło­wie do: G. Orwell, Rok 1984, przeł. Tomasz Mir­ko­wicz, War­sza­wa 1989, s. 217–219.

[2] https://www.nigdywiecej.org/en/our-news/148-articles-from-2001/2010-irving-stopped

[3] Nota tłu­ma­cza, w: R. Sol­nit, Róże Orwel­la, przeł. D. Czech, War­sza­wa 2023, s. 339.

[4] S. Leys, Orwell, czy­li wstręt do poli­ty­ki, przeł. I. Badow­ska, War­sza­wa 2022, s. 71.

[5] Nota tłu­ma­cza, dz.cyt., s. 274.

[6] R.Solnit, dz. cyt., s. 339.

[7] G. Orwell, Some Tho­ughts on the Com­mon Toad, w: The Col­lec­ted Essays, Jour­na­lism and Let­ters of Geo­r­ge Orwell. Vol. IV., pod red. S. Orwell, I. Angus, Lon­dyn 1968, s. 141.

[8] G. Orwell, Kil­ka myśli o ropu­sze zwy­czaj­nej oraz inne nie­zna­ne szki­ce, opo­wia­da­nia i ese­je, przeł. B. Zbor­ski, Świat Książ­ki: War­sza­wa 2011, s. 193.

[9] G. Orwell, Lew i jed­no­ro­żec. Naj­lep­sze ese­je i felie­to­ny, wyb. i przekł. D. Czech, Karak­ter: Kra­ków 2023, s. 81.

[10] Pisa­łem o tym w szki­cu Kło­po­ty z Orwel­lem, w: Fro­taż. Szki­ce o lite­ra­tu­rze anglo­ję­zycz­nej, Wro­cław 2024, s. 222–242.

[11] Por. Jestem prze­cież two­im wybo­rem, decy­zją. Tak, jestem Hisz­pa­nią (prze­ło­żył Sta­ni­sław Barań­czak).

George Orwell, „Lew i jednorożec”, przekład i posłowie D. Czech, Kraków, Karakter, 2023.
Jerzy Jarniewicz

(ur. 1958) – poeta, tłumacz, krytyk literacki, profesor nauk humanistycznych, filolog angielski.

więcej →

Fallback Avatar

– brytyjski pisarz i publicysta, zagorzały krytyk systemów totalitarnych. Pisał powieści i felietony, zajmował się także krytyką literacką.

więcej →