Rodzaje bólu

Wyobraź­my sobie rodzin­ny samo­chód – prze­stron­ny SUV kupio­ny w cza­sach boomu gospo­dar­cze­go – któ­ry teraz stoi bez­u­ży­tecz­ny na pod­jeź­dzie, bo nie da się go sprze­dać. Wyobraź­my sobie pół­ki dro­giej lodów­ki wypeł­nio­ne pust­ką po zni­ka­ją­cych z dnia na dzień dostat­kach.

Człon­ko­wie irlandz­kiej rodzi­ny Bar­ne­sów, nie­gdyś bene­fi­cjen­ci gospo­dar­cze­go Cel­tyc­kie­go Tygry­sa, dziś zma­ga­ją się z wid­mem ban­kruc­twa i utra­tą dłu­go pie­lę­gno­wa­nych złu­dzeń. Paul Mur­ray w powie­ści Żądło przy­glą­da się upad­ko­wi rodzi­ny, któ­ra jesz­cze wczo­raj wie­rzy­ła, że szczę­ście da się zapla­no­wać.

Na pierw­szy rzut oka Bar­ne­so­wie to zwy­czaj­na czte­ro­oso­bo­wa rodzi­na z pro­win­cjo­nal­ne­go mia­stecz­ka. Ojciec, Dic­kie, pro­wa­dził salon samo­cho­do­wy, mat­ka, Imel­da, udzie­la­ła się towa­rzy­sko w lokal­nej spo­łecz­no­ści. Dora­sta­ją­ce dzie­ci – nasto­let­nia Cass i młod­szy, dwu­na­sto­let­ni PJ – cho­dzi­ły do szko­ły, pla­no­wa­ły waka­cje, marzy­ły o doro­sło­ści. Jed­nak już od pierw­szych stron Mur­ray sub­tel­nie sygna­li­zu­je, że pod powierzch­nią tej pozor­nej zwy­czaj­no­ści kotłu­je się roz­pacz. Punk­tem zwrot­nym sta­je się glo­bal­ny kry­zys finan­so­wy 2008 roku, któ­ry w jed­nej chwi­li ruj­nu­je dostat­nie życie Bar­ne­sów. Ich salon samo­cho­do­wy ban­kru­tu­je, a wsku­tek tego wyda­rze­nia pry­ska ilu­zja rodzin­ne­go bez­pie­czeń­stwa. Na wierzch wypły­wa­ją demo­ny prze­szło­ści.

Czwór­ka boha­te­rów Żądła nosi w sobie róż­ne odcie­nie bólu i samot­no­ści. Mur­ray pro­wa­dzi nar­ra­cję naprze­mien­nie z per­spek­ty­wy każ­de­go z nich, pozwa­la czy­tel­ni­ko­wi zaj­rzeć w głąb sekre­tów, pra­gnień i lęków poszcze­gól­nych posta­ci. Cass – inte­li­gent­na matu­rzyst­ka – odczu­wa na wła­snej skó­rze kru­chość świa­ta: w zada­niu domo­wym na geo­gra­fię obli­cza ślad węglo­wy rodzin­ne­go biz­ne­su i uświa­da­mia sobie ska­lę znisz­czeń, do któ­rych pośred­nio przy­kła­da rękę. W dziew­czy­nie kieł­ku­je nie­po­kój kli­ma­tycz­ny, ale i bar­dziej przy­ziem­na trwo­ga: co, jeśli utknie na zawsze w tym małym mia­stecz­ku, gdzie każ­dy zna cudze sekre­ty? Razem z przy­ja­ciół­ką Ela­ine Cass snu­je więc pla­ny wyrwa­nia się z miej­sca, w któ­rym – jak narze­ka Ela­ine – „nie da się nawet kupić kieł­ba­sy […] bez opo­wia­da­nia, co się ostat­nio wyda­rzy­ło w two­im życiu”.

Dic­kie, gło­wa rodzi­ny, stop­nio­wo pogrą­ża się we wła­snych obse­sjach. Jako męż­czy­zna wycho­wa­ny w prze­ko­na­niu, że powi­nien być żywi­cie­lem i osto­ją swo­ich bli­skich, nie potra­fi znieść roli kogoś, kto zawiódł. Zamiast szu­kać pomo­cy, budu­je za domem pro­wi­zo­rycz­ny bun­kier na wypa­dek apo­ka­lip­sy – razem z miej­sco­wym eks­cen­try­kiem, któ­ry wie­rzy w rychły koniec świa­ta. To despe­rac­ka pró­ba odzy­ska­nia kon­tro­li nad życiem, któ­re oka­za­ło się nie­prze­wi­dy­wal­ne. Gdy rze­czy­wi­stość prze­ra­sta boha­te­ra, ucie­ka on w myśl o świe­cie posta­po­ka­lip­tycz­nym, gdzie jego lęki były­by uza­sad­nio­ne. W tym tra­gicz­nym obra­zie – bowiem bun­kier skry­wa rów­nież tajem­ni­cę prze­szło­ści ojca – jest i iro­nia: pochło­nię­ty przy­go­to­wa­nia­mi do glo­bal­nej zagła­dy, Dic­kie nie zauwa­ża, że jego wła­sny dom już teraz roz­pa­da się od środ­ka. Na chwi­lę mały PJ daje się wcią­gnąć we wspól­ne budo­wa­nie schro­nu – w oczach chłop­ca to eks­cy­tu­ją­ca zaba­wa, rodzaj survi­va­lo­wej przy­go­dy z tatą. Dzie­cię­cy entu­zjazm pry­ska jed­nak w obli­czu kolej­nych zło­wiesz­czych pro­roctw gło­szo­nych przez doro­słych. Mię­dzy Dic­kiem a synem wyra­sta mur nie­zro­zu­mie­nia. Kry­zys kli­ma­tycz­ny w Żądle sta­je się lustrem kry­zy­su wewnętrz­ne­go – lęk przed koń­cem świa­ta odzwier­cie­dla trau­my i poczu­cie winy boha­te­ra.

Ostat­nia z tej czwór­ki, Imel­da, z pozo­ru przy­kład­na mat­ka i żona, mie­rzy się z innym rodza­jem bólu. Miesz­kań­cy mia­stecz­ka widzą w niej ele­ganc­ką dzia­łacz­kę spo­łecz­ną, ozdo­bę lokal­nych wyda­rzeń, być może kró­lo­wą pięk­no­ści u boku przed­się­bior­cy. Imel­da pamię­ta jed­nak o życiu „sprzed” – o mło­dzień­czej miło­ści, roman­sie i daw­nych marze­niach, któ­re poświę­ci­ła na rzecz sta­bi­li­za­cji.

 

Paul Murray, „Żądło”, tłum. Łukasz Witczak, Warszawa: Wydawnictwo Filtry, 2025.

Cała powieść prze­siąk­nię­ta jest atmos­fe­rą żało­by – po utra­co­nych marze­niach i daw­nych wię­ziach. Bar­ne­so­wie opła­ku­ją życie, któ­re wymknę­ło im się z rąk. Każ­de z nich na swój spo­sób doświad­cza poczu­cia stra­ty: Dic­kie żegna się ze swo­ją męsko­ścią w tra­dy­cyj­nym rozu­mie­niu – z rolą żywi­cie­la i opie­ku­na rodzi­ny, Imel­da grze­bie w ser­cu utra­co­ne ide­ały miło­ści, Cass tra­ci wia­rę w przy­szłość, a mło­dzień­czy bunt dziew­czy­ny zosta­je pod­szy­ty lękiem i roz­cza­ro­wa­niem doro­sło­ścią, roz­po­czy­na­ją­cą się w świe­cie cha­osu, mały PJ nato­miast obser­wu­je, jak roz­pa­da się to, co dotąd wyda­wa­ło się trwa­łe i pew­ne. Gdy na jaw wycho­dzą kolej­ne tajem­ni­ce, pogłę­bia­ją się napię­cia w rela­cjach mię­dzy boha­te­ra­mi i rysy na dotych­cza­so­wym wize­run­ku rodzi­ny – Mur­ray stop­nio­wo odsła­nia przed nami źró­dła tych ran, pro­wa­dząc czy­tel­ni­ka coraz głę­biej w prze­szłość boha­te­rów.

Irlan­dia, któ­rą opi­su­je autor, to kraj roz­dar­ty mię­dzy prze­szło­ścią a nowo­cze­sno­ścią. Wizja pro­win­cjo­nal­ne­go mia­stecz­ka, w któ­rym wszy­scy o wszyst­kich wszyst­ko wie­dzą, zde­rza się tu z nastro­ja­mi glo­bal­nych nie­po­ko­jów XXI wie­ku. Echa daw­nych traum – bie­dy, suro­wo­ści reli­gij­nej, zbrod­ni czy rodzin­nych sekre­tów – mie­sza­ją się z szu­mem medial­nych donie­sień o top­nie­ją­cych lodow­cach i z nie­pew­no­ścią jutra. Rodzi­na Bar­ne­sów oka­zu­je się w grun­cie rze­czy minia­tu­rą spo­łe­czeń­stwa: jej dys­funk­cje są odzwier­cie­dle­niem powszech­nych sła­bo­ści i lęków. Widzi­my tu też wyraź­nie, jak ina­czej postrze­ga­ją świat rodzi­ce, pamię­ta­ją­cy eufo­rię nagłe­go awan­su, i ich dzie­ci, doj­rze­wa­ją­ce już w rze­czy­wi­sto­ści nazna­czo­nej kry­zy­sa­mi. W losach boha­te­rów odbi­ja­ją się szer­sze prze­mia­ny: gwał­tow­ny roz­kwit kla­sy śred­niej i rów­nie gwał­tow­ne zała­ma­nie, roz­pad tra­dy­cyj­nych ról i war­to­ści, za któ­rym nie nadą­ża ludz­ka wraż­li­wość, wresz­cie – nara­sta­ją­cy nie­po­kój, że świat, jaki zna­my, wkrót­ce prze­sta­nie ist­nieć.

Mur­ray snu­je swo­ją nar­ra­cję powo­li, nie­kie­dy wręcz dro­bia­zgo­wo, momen­ta­mi jed­nak gwał­tow­nie przy­spie­sza bieg wyda­rzeń. Z pozo­ru zwy­kła saga rodzin­na zmie­nia się tu w nie­mal thril­ler: odkry­wa­ne tajem­ni­ce wywra­ca­ją do góry noga­mi dotych­cza­so­we wyobra­że­nie czy­tel­nicz­ki bądź czy­tel­ni­ka o boha­te­rach. Każ­de z czwor­ga Bar­ne­sów dosta­je swój głos – i wła­sny styl nar­ra­cji. Powieść zaska­ku­je pod wzglę­dem for­mal­nym: obok scen obfi­tu­ją­cych w dia­lo­gi i wio­dą­cych prym iro­nicz­nych obser­wa­cji znaj­dzie­my tu intym­ne stru­mie­nie świa­do­mo­ści. Te zmia­ny per­spek­tyw i tonu nie są jed­nak pozba­wio­ną głęb­sze­go zna­cze­nia zaba­wą for­mą; słu­żą wydo­by­ciu praw­dy o boha­te­rach. Frag­men­ta­rycz­na struk­tu­ra odda­je roz­pad wię­zi i toż­sa­mo­ści, z jakim zma­ga­ją się Bar­ne­so­wie. Rów­nież język powie­ści – bra­wu­ro­wo prze­ło­żo­nej na pol­ski przez Łuka­sza Wit­cza­ka – w nie­któ­rych par­tiach bawi cel­ną puen­tą, w innych zaś –ude­rza odbior­cę bru­tal­ną szcze­ro­ścią emo­cji. Bły­sko­tli­wość i humor idą tu ręka w rękę z mro­kiem i smut­kiem, two­rząc nastrój słod­ko-gorz­ki i po pro­stu bole­śnie bli­ski.

Żądło czy­ta się więc nie tyle jako zwy­czaj­ną opo­wieść o pew­nej rodzi­nie, ile jako współ­cze­sny trak­tat o lęku i nadziei. Siłą lite­ra­tu­ry jest, jak sądzę, to, że zabie­ra nas ona z powro­tem do rze­czy­wi­sto­ści okręż­ną dro­gą. Mur­ray poprzez opo­wieść o losach Bar­ne­sów pro­wa­dzi nas pozor­nie krę­tą ścież­ką tyl­ko po to, by na koń­cu posta­wić przed nami lustro i zapy­tać nas o sens naszych wła­snych wybo­rów i rela­cji. Nie znaj­dzie­my tu jed­nak łatwe­go kathar­sis ani jed­no­znacz­nych odpo­wie­dzi. Zamiast tego powieść zosta­wia nas z obra­za­mi i myśla­mi, któ­re osa­dza­ją się w pamię­ci powo­li, frag­ment po frag­men­cie, skła­nia­jąc do pyta­nia: co by było, gdy­by?

– literaturoznawczyni, krytyczka, aktywistka literacka, redaktorka.

więcej →

Fallback Avatar

– irlandzki pisarz nominowany do Nagrody Bookera.

więcej →

Powiązane teksty

25.06.2025
Nowe Książki

Stary artysta maluje obraz

Maria Poprzęcka nie zwraca się ku dobrze rozpoznanej ikonografii martyrologicznej, ale ku całkiem innym, nie zawsze dostrzeganym związkom sztuki ze starością i śmiercią: ku jej zdolnościom regeneracyjnym obalającym mit „stylu późnego” oraz starczej niemocy twórczej, ale też ku jej siłom wprost zabójczym – pisze Marta Leśniakowska o książce Śmierć przed obrazem. O sztuce, starości i znikaniu.