„Urodziłem się z pępowiną wokół szyi i gdy przyszedłem na świat, machałem rękami i nie mogłem krzyknąć – a zatem także zaczerpnąć dość powietrza, by zacząć życie poza łonem matki – garotowany przez coś, co do tej pory karmiło mnie i pozwalało żyć” – tak zaczyna się Śmierć przewodnika rzecznego. Jest to zaledwie fragment plejady wizji i reminiscencji, które nachodzą umierającego Aljaza Cosiniego – bohatera debiutanckiej powieści Richarda Flanagana. Radykalna wola życia i wszechobecne okrucieństwo oraz zło panujące nad światem będą napędzać kolejne powieści tego pisarza. Nie idzie tu jednak o bezrefleksyjny witalizm. Przez grzebanie w czasie, przypominanie zapomnianych, a nierzadko zakazanych historii, prowadzenie wyrafinowanych gier z literackimi tradycjami Flanagan ukazuje niezwykle skomplikowane, tragiczne losy bohaterów, a zarazem opowiada równie niejednoznaczne, pełne przemocy dzieje Australii.
Trudno podważać osiągnięcia urodzonego na Tasmanii Flanagana, który niejako ustanowił literacką podmiotowość swojego regionu, niczym Émile Zola stał się komentatorem tamtejszych spraw politycznych, a przy okazji zdobył światowe uznanie. Mimo to nie sposób zredukować tej postaci do zwięzłych haseł „pisarz australijski” lub „celebryta z peryferii”, ponieważ problemy poruszane przez autora Pragnienia wykraczają daleko poza antypody.
Krańce Zachodu
Flanagan jest potomkiem Irlandczyków przesiedlonych na Ziemię Van Diemena i niewątpliwie to dziedzictwo odbija się w jego prozie. Nie jest to jednak ani pisarstwo historyczne, ani autobiograficzne. W świetnej Księdze ryb Williama Goulda wspólnie z tytułowym bohaterem trafiamy do najodleglejszej posiadłości imperium brytyjskiego – kolonii karnej na Sarah Island. Chociaż William Buelow Gould istniał naprawdę, to pisarz czyni z jego życia apokryficzną, przepełnioną odwołaniami do wielkich autorów i politycznych dyskursów przygodową opowieść o początkach białej Australii. Wykonanie wyroku śmierci na bandycie pozbawionym swojego miejsca na terytorium Europy opóźnia się z powodu kolejnych splotów wydarzeń oraz dzięki umiejętnościom malarskim i zwykłemu cwaniactwu skazańca. Placówka jest eksperymentalnym poligonem, na którym popadający w coraz większy obłęd komendant stara się za wszelką cenę – kosztem życia białych więźniów oraz Aborygenów – zaprowadzić nowy, udoskonalony zachodni ład. Budowa niepotrzebnej nikomu kolei, skomplikowany, hierarchiczny system penitencjarno-prawny, stanowiący ulepszoną, nowoczesną wersję teologii, bezgraniczne zaufanie do metodologii naukowej, pragnienie ustanowienia nienaruszalnego porządku wiedzy przez usystematyzowanie całej przyrody na Ziemi Van Diemena – wszystko to sprawia, że mimo licznych naturalistycznych i przerażających opisów cierpień skazańców często nie można powstrzymać się od śmiechu. Warto zauważyć, że Flanagan unika patosu i oskarżycielskiego tonu, stara się tworzyć opowieść, w której za pomocą chwytów humorystycznych można pokazywać paradoksy Tasmanii. Ponadto ta powieść to również potężny paszkwil na Anglików. Doktor Lempriere, zafascynowany badaniami frenologicznymi, w imię swojej męskiej dumy nie pozwala na leczenie do reszty zgniłego penisa, a oświeconego Komendanta najbardziej pociągają pochodzące z przeróżnych zakątków świata organiczne zapachy oraz woń niemytych ciał Aborygenek. Dosyć szybko okazuje się, że nawet zarządcy kolonii są nikomu niepotrzebnymi wyrzutkami, zmuszonymi przez własny optymizm, żeby wciąż przekonywać się do kluczowej dla dziejów świata misji. Kiedy doktor Lempriere umiera w zaskakujących i brutalnych okolicznościach, jego czaszka trafia do Londynu, opisana jako jedna z głów Aborygenów. Wkrótce na wyspę dociera list gratulacyjny, dotyczący osiągnięć w dziedzinie prowadzonych tam badań. Z do bólu ironicznego fragmentu dowiadujemy się, że parametry czaszki o numerze MH-36, czyli czaszki doktora, jednoznacznie dowodzą niedorozwoju rdzennych mieszkańców Sarah Island.
Flanagan nie jest pierwszym pisarzem, który chce nam powiedzieć, że między niczym niewzburzonym racjonalizmem a obłędem właściwie nie ma granicy. Korzenie współczesnej Australii to upiorne strzępy europejskiego oświecenia, zagubionego i całkowicie oderwanego od swoich założycielskich idei – „wymordowanie całego plemienia jest […] w najlepszym wypadku problemem, w najgorszym zaś imperatywem nauki”. We fragmencie, który przywodzi na myśl wypowiedź Kurtza z Jądra ciemności, Komendant nie mówi „Zgroza!”, a zaledwie myśli: „Gówno… wszystko zmieniło się w gówno”. Ostatecznie nie ma znaczenia, czy przemoc jest legitymizowana przez zachodnie prawo czy też nie, ponieważ staje się ona podstawową zasadą rządzącą światem. Od tego momentu nad krajem Flanagana zdaje się ciążyć klątwa wpływająca na losy bohaterów jego książek. Ponawiane próby nawiązywania do wielkich tradycji Europy skazane są na porażkę, Tasmania nie może uwolnić się od kolejnych kryzysów ekonomicznych, a migranci – kuszeni obietnicą polepszenia swojej sytuacji na obcym kontynencie – wkrótce po przyjeździe zaczynają wieść w najlepszym razie ponure życie. Pisarz dochodzi do wniosku, że po nieudanej próbie powielania europejskich norm i wzorców pozostają wyłącznie mentalne nawyki brytyjskiego rasizmu oraz imperializmu: jedne i drugie skazują człowieka na funkcjonowanie w fantazmatycznej wspólnocie, która przez przemilczenie dawnych krzywd usiłuje załagodzić i przekształcić radykalnie nihilistyczny światopogląd właściwy wielu mieszkańcom współczesnej Australii.
Pomiędzy
Flanagan problematyzuje prostą, niewątpliwie istniejącą opozycję kolonizator–tubylec. W tym przypadku bohaterowie jego książek nie dają się na stałe zakwalifikować do żadnej z powyższych kategorii, raz po raz przechodzą z jednej strony na drugą. Przesiedleńcy, biali więźniowie, ubodzy migranci z Europy Środkowej przyczynili się do prawie całkowitego wymarcia rdzennych Tasmańczyków, wszelako sami również byli uwikłani w specyficzną hierarchię przemocy. Niektórzy rdzenni mieszkańcy, całkowicie wypierając się swojej tożsamości, szukali ratunku w konwersji na katolicyzm. Wiele Aborygenek padło ofiarą gwałtów, część pokrzywdzonych kobiet w wyniku napaści na tle seksualnym zaszła w ciążę i urodziła dzieci. Z powodu traumy matek, ale także dla bezpieczeństwa, przed dziećmi tymi ukrywano fakt ich mieszanego pochodzenia. Dlatego późniejsze pokolenia Australijczyków boleśnie uświadamiają sobie prawdę o swoich wcale nieeuropejskich korzeniach. To właśnie wola przetrwania ówczesnych uciskanych oraz bolesne doświadczenie rasizmu naznaczają przeszłą oraz teraźniejszą Australię.
Na początku Księgi ryb… Pan Hung, jeden z osobliwych fascynatów literatury francuskiej, zastanawia się nad słynnym zdaniem Gustave’a Flauberta „Pani Bovary to ja!”. Flanagan z pewnością mógłby powiedzieć „William Buelow Gould to ja!” – człowiek Zachodu, lecz przez ten Zachód wypluty. W rezultacie nie może opowiadać z perspektywy tubylców (zresztą właściwie ich już nie ma), a równocześnie trudno uznać go za potomka wyjątkowo uprzywilejowanych przybyszów. Pewnie najłatwiej nabrać przeświadczenia, że świat to zamknięty krąg, w którym jedna krzywda powoduje następną – i tak w nieskończoność. Stąd także bierze się niejednoznaczny stosunek do Europy. Obecna Australia – a więc Flanaganowski podmiot – nie mogłaby powstać bez nawarstwiających się etapów przemocy; dopiero w takich okolicznościach pojawia się szansa na rewizję rasistowskiej postawy, czyli także na prośbę o wybaczenie. Niestety znajdujemy się w tragicznej sytuacji, ponieważ adresatów owej prośby dziś już brakuje, jest więc ona po prostu niemożliwa do spełnienia. Mimo to w pisarstwie autora Klaśnięcia jednej dłoni raczej nie znajdziemy totalnej (wzorowanej na okcydentalnej) krytyki nowoczesności, wręcz przeciwnie – niejednokrotnie to dzika, opisywana za pomocą długich metafor natura staje się największym wrogiem człowieka. W ten sposób książki te doskonale wpisują się w długą historię zachodniej literatury.
Ukonstytuować Australię
Czy w takim razie można wyswobodzić się z uścisków tak nihilistycznego doświadczenia? Sprawdźmy. Stawka literatury Flanagana chyba najlepiej uwidacznia się we wznowionej w tym roku, nagrodzonej prestiżową Man Booker Prize powieści Ścieżki Północy. Główne linie narracji osnute są wokół historii budowy Kolei Śmierci podczas drugiej wojny światowej. Przy pracach służących realizacji pomysłu japońskiego cesarza zginęło ponad sto tysięcy ludzi. Jedną z osób, które przeżyły niewolniczą katorgę w Birmie i Tajlandii, był ojciec pisarza, i to poniekąd jemu dedykowana jest pisana przez ponad dekadę książka. Autor nie opierał się jedynie na wiedzy ojca: przeprowadził nawet rozmowy z azjatyckimi oprawcami. Samo poruszenie tego tematu wywołało dyskusję, a publikacja zyskała miano wydarzenia; los więźniów japońskiego cesarza był dotąd bowiem jednym z przemilczanych okrucieństw, do których doszło na antypodach.
Główny bohater, lekarz Dorrigo Evans, także trafia do niewoli i jako najwyższy stopniem stara się na tyle, na ile to możliwe, wynegocjować godniejsze traktowanie śmiertelnie eksploatowanych, wykończonych jeńców. Brak żywności, barbarzyńskie warunki higieniczne, choroby dziesiątkujące zniewolonych, wreszcie bicie jako jedyne, służące „ogólniejszemu porządkowi” lekarstwo na wszelkie niedogodności – oto opisywana w powieści rzeczywistość. Hierarchia relacji między oprawcami a ofiarami zostaje tu oczywiście podtrzymana, podobnie jak hierarchia wewnątrz sił wroga: u szczytu symbolicznej struktury znajduje się postać cesarza, w najniższych rejonach zaś – koreańscy strażnicy, niegodni pełnienia obowiązków żołnierza. W powieści autor nie szczędzi krwawych scen, na czele z kilkustronicowym opisem zabiegu amputacji nogi oraz powtarzającymi się regularnie fragmentami poświęconymi sposobom bicia po twarzy, lecz próżno doszukiwać się tu fascynacji przemocą czy turpistycznych skłonności Flanagana. Paradoksalnie to dość przebiegła metoda służąca uwypuklaniu przejawów prawdziwego człowieczeństwa bohaterów i akcentowaniu łączącego ich braterstwa. Otóż właśnie w tej dziejowej tragedii można znaleźć wspólne (chociaż przez dekady wypierane) dziedzictwo wielu Australijczyków. Przez ponowne opowiedzenie o hekatombie drugiej wojny światowej Flanagan tworzy podwaliny wspólnoty. Jeńcy w zdecydowanej większości nie popadają w całkowity defetyzm, a dramatycznie pogarszające się warunki nie są bodźcem do popełniania czynów niemoralnych. Jest zupełnie odwrotnie: wielu żołnierzy na przekór klasowym oraz rasowym antypatiom zapewnia sobie wzajemne wsparcie. To braterstwo i współpraca – wartości zupełnie niezrozumiałe dla zaślepionych ideą cesarstwa majora Nakamury oraz pułkownika Koty – świadczą o ludzkim obliczu bohaterów.

Kwestia ducha
Powieść Flanagana jest także wyjątkowym studium okcydentalizmu: „Chodzi o to, żeby nauczyć Europejczyków, że nie są rasą panów […]. I nauczyć nas, że my nią jesteśmy”. Zdaniem Nakamury zbrodnie popełniane w imię postępu są czymś więcej niż odwetem za wieki zachodniej dominacji (chociaż Japonia nigdy nie była kolonią) – są jej lepszym, pełniejszym powtórzeniem. Logistyczne znaczenie budowy kolei jest skądinąd drugorzędne, ponieważ przede wszystkim „człowiek istnieje dla cesarza i kolei, będącej zresztą wcieleniem cesarskiej woli”. Po pierwsze więc przedsięwzięcie ma upokorzyć wykorzystywanych do pracy alianckich jeńców, po drugie zaś ośmieszyć technologiczne osiągnięcia Europy czy Stanów Zjednoczonych – właśnie dlatego z perspektywy Japończyków działania na terenie Syjamu przybierają charakter symboliczny.
W twórczości Flanagana sojusz kultury z władzą oraz systemowy rasizm nie są fenomenami wyłącznie europejskimi. Jego krytyka sięga aż do czasów powstawania piramid. Pułkownik Kota namiętnie cytuje haiku Issy przed ścięciem głowy przeciwnikowi, a Ścieżki Północy to także tytuł księgi siedemnastowiecznego poety Bashō – ulubieńca japońskich oficerów. Zresztą przeświadczonych, że wygrają wojnę, ponieważ zniewieściałym, przyzwyczajonym do wygodnego życia aliantom brakuje honoru i woli walki. Humanizm i niezdolność do odpowiedniego korzystania z zasobów ludzkich w oczach japońskich żołnierzy są jedynie oznakami słabości. Warto podkreślić, że żołnierze ci w ramach szkoleń byli przygotowywani na konieczność popełnienia rytualnego samobójstwa – oddanie się w niewolę jest dla nich równoznaczne z utratą honoru. Dlatego z ich perspektywy jedyne, na co zasługują Australijczycy, to pogarda, a ostatecznie śmierć. Niemal utożsamiany z cesarzem „duch” odgrywa rolę zarówno pierwszego poruszyciela, jak i ostatecznej instancji. Ani szereg niedoborów, ani gigantyczna skala cierpień nie zaburzają monotonnej, bezrefleksyjnie powtarzanej quasi-religijnej retoryki. Nawet metamfetamina ma za zadanie wspierać „japońskiego ducha”. Czym więc jest ten odmieniany przez wszystkie przypadki „duch”? To figura, która wyłania się po części z zanegowania wszystkiego, co jest inne, w tym przypadku zachodnie, a także wykorzystuje znaną narrację o szczególnym pierwiastku spirytualistycznym w kulturze azjatyckiej. Jest „istotą, której nie można wyrazić słowami”. Niewykluczone, że pod słowami niczego nie znajdziemy, więc ów „duch” to właśnie uwodząca opowieść i fałszywa obietnica lepszego świata, wyrażona w języku realnego okrucieństwa panującego w japońskich obozach pracy.
Może nas zaskoczyć pozbawiony resentymentu ton, choć w powieści doszukamy się piękna i kunsztu haiku, a w jej późniejszych częściach nasza uwaga zostanie zwrócona na spektakl powojennych rozliczeń. Wówczas na pierwszym planie pojawi się koreański strażnik obozu, który może trochę przypominać Piotra Niewiadomskiego z rodzimej Soli ziemi. Jako człowiek usytuowany najniżej w hierarchii cesarskich służb, wszelkie upokorzenia rekompensuje sobie dzięki stosowaniu szczególnego okrucieństwa wobec podległych mu więźniów. Gdy po zakończeniu wojny zostaje skazany na karę śmierci za współudział w zbrodni, przed oczami przebiega mu całe życie. Mężczyzna zastanawia się, dlaczego – on, nikomu nieznany, przez lata przystosowywany do bezwarunkowego posłuszeństwa – za chwilę zostanie powieszony. W przypływie rozpaczy powoli odkrywa prawdę – sam był ofiarą imperium, lecz teraz cesarz i najwyżsi decydenci pozostaną bezkarni, on zaś poniesie karę niejako zamiast nich. Alianckie sądy ponownie utwierdzają go w poczuciu całkowitej nieistotności, nieszczęśnik pozbawiony jest nawet własnego imienia:
Chociaż nosił wiele nazwisk i przydomków – po koreańsku nazywał się Choi Sangmin, Japończycy w Pusan nadali mu japońskie nazwisko Akira Sanya, a australijscy strażnicy w Changi mówili na niego Waran – zrozumiał nagle, że nie ma pojęcia, kim jest.
Życie z zadrą w sercu
Po wojnie kombatancko-publicystyczna machina ma za zadanie uczynić z Dorriga wzór do naśladowania. Wkrótce w oczach rodaków Evans winien uchodzić za bohatera i autorytet moralny. Niestety, mężczyzna nie odnajduje się w narzuconym mu medialnym wizerunku:
Dorrigo Evans nie cierpiał cnoty, nie cierpiał, kiedy cnotę podziwiano, nie cierpiał ludzi, którzy udawali, że uważają, że jest on cnotliwy, lub którzy sami zgłaszali pretensje do cnoty. A im częściej oskarżano go o bycie cnotliwym, tym bardziej tego nienawidził. Nie wierzył w cnotę. Była przebraną próżnością czekającą na poklask.
Poczucie niedopasowania wynika oczywiście ze świadomości, że w okolicznościach, w jakich przyszło żyć chirurgowi, nikt nie myślał o żadnych cnotach, ponieważ wówczas każdy skupiał się wyłącznie na przetrwaniu. Zresztą czy można w ogóle znaleźć kryteria odpowiedniego zachowania w „pierwszym kręgu piekła Dantego”? Spokojnie, Flanagan jest doskonałym twórcą i nie proponuje nam pięciusetstronicowej opowieści o nieskazitelnym bohaterze, którego czytelnik ma jedynie podziwiać. Dorrigo nie potrafi odnaleźć się w życiu rodzinnym, zdradza skłonność do romansów, w coraz większym stopniu żyje poza zasadami i tak wyblakłej, nieostrej rzeczywistości. Podobnie jak całe pokolenie ludzi dogłębnie okaleczonych przez wojnę na długi czas pogrąża się w iluzjach i wspomnieniach, jak choćby tych z pierwszego meczu rugby:
Zapach kory eukaliptusowej, śmiałe, błękitne światło tasmańskiego popołudnia, tak ostre, że musiał mocno mrużyć oczy, żeby przestało go razić, gorące słońce na jego sprężystej skórze, wyraziste, krótkie cienie kolegów, poczucie, że przekracza jakiś próg, że radośnie wchodzi do nowego świata, chociaż stary wciąż pozostaje mu znany, uchwytny i nieutracony… Zdawał sobie z tego wszystkiego sprawę, tak jak i z rozgrzanego piasku, z zapachu potu kolegów, z ich śmiechów i dziwnej, czystej radości bycia wśród ludzi. No to weź no ją kopnij!, usłyszał czyjś krzyk. Kopnij tę sukę, bo zaraz zadzwoni dzwonek i będzie po herbacie. I gdzieś w najgłębszych zakamarkach swojej duszy Dorrigo Evans pojął, że całe jego życie było wędrówką właśnie do tego miejsca, z którego na chwilę wzleciał ku słońcu, a które teraz już przez całą wieczność będzie się od niego oddalało. W przyszłości już nic nie miało mu się wydawać równie realne, a życie nigdy nie nabrało już później takiego znaczenia.
Czy jeszcze kiedyś zbliży się do dziecięcej „nieskończonościowości” słońca?
Wszystkie cytaty pochodzą z książek Śmierć przewodnika rzecznego, Księga ryb Williama Goulda oraz Ścieżki Północy w tłumaczeniu Macieja Świerkockiego.