Poezja nie jest ukryta za murem

Roman Honet: Jon Fos­se, nobli­sta sprzed dwóch lat, w roz­mo­wie z Micha­łem Noga­siem powie­dział: „Lite­ra­tu­ra nie powin­na mieć nic wspól­ne­go z wyra­ża­niem sie­bie. Lite­ra­tu­ra pole­ga na uciecz­ce od sie­bie. I od rze­czy­wi­sto­ści, któ­rej nie powin­na kopio­wać”. Jak sko­men­to­wa­ła­byś jego sen­ten­cjo­nal­ne, owszem, ale tak­że wyro­ku­ją­ce sło­wa. Czy masz swo­ją defi­ni­cję poezji?

Mag­da­le­na Biel­ska: Myślę, że to bar­dzo arbi­tral­ne sło­wa. Fos­se w ogó­le wyda­je mi się dość suro­wym panem, raczej nie chcia­ła­bym go spo­tkać oso­bi­ście, mimo że zachwy­ca­ją mnie jego książ­ki – a może wła­śnie dla­te­go. Nie lubię, gdy ktoś wyro­ku­je, cze­go lite­ra­tu­ra „nie powin­na”. Może nie powin­na być gra­fo­ma­nią, ale nawet tutaj się nie upie­ram, bo jed­nak jest to poję­cie nie­ist­nie­ją­ce obiek­tyw­nie, patrz wie­lo­let­ni kan­dy­dat do Nobla, Haru­ki Mura­ka­mi, przez wie­lu uwa­ża­ny za total­ne­go gra­fo­ma­na (prze­ze mnie aku­rat nie). Pew­nie, że kopio­wa­nie rze­czy­wi­sto­ści nie jest niczym cie­ka­wym, ale pyta­nie, czy w ogó­le jest moż­li­we – prze­cież to nigdy nie jest kopio­wa­nie jeden do jed­ne­go; nawet mój dru­gi ulu­bio­ny nor­we­ski pisarz, Karl Ove Knaus­gård, nie kopiu­je prze­cież rze­czy­wi­sto­ści w monu­men­tal­nej auto­bio­gra­ficz­nej Mojej wal­ce, raczej pró­bu­je uchwy­cić to, co w niej nie­uchwyt­ne.

Nie mam swo­jej defi­ni­cji poezji, ale sta­wiam na wyobraź­nię. Przy­po­mi­na mi się pewien cytat: „Wyobraź­nia jest mostem ku nie­prze­ni­kal­nej isto­cie bytu”. Naj­pierw myśla­łam, że to cytat z Cze­sła­wa Miło­sza, ale to cytat z listów Jana Błoń­skie­go i Miło­sza; Błoń­ski w pew­nym momen­cie, opie­ra­jąc się na ich kore­spon­den­cji, spo­rzą­dził w kil­ku­na­stu pun­tach „świa­to­po­gląd Miło­sza” – i to jeden z jego punk­tów. Myślę, że to jest rów­nież tajem­ni­ca poezji i sztu­ki w ogó­le – nie­za­chwia­na wia­ra w moc wyobraź­ni.

W wier­szu *** [W metrze pary­skim kart­ki roz­ci­na­łem…], powsta­łym na prze­ło­mie lat 40. i 50. ubie­głe­go wie­ku, wspo­mnia­ny przez cie­bie Miłosz zapi­sał: „Ty wiesz: poeta żyje powtó­rze­niem”. Więc jemu, aku­rat wła­śnie jemu, tak­że nie zby­wa­ło na arbi­tral­no­ści, bynaj­mniej nie zawsze odno­szą­cej się do wyobraź­ni. Ów zapis brzmi jak nawo­ły­wa­nie do kopio­wa­nia, a żeby było jesz­cze bar­dziej arbi­tral­nie, to swo­je wła­sne nawo­ły­wa­nie Miłosz wpi­sał auto­ry­ta­tyw­nie, jak zresz­tą czę­sto zwykł to robić, zarów­no w umysł dru­gie­go czło­wie­ka, jak i w uni­wer­sal­ny wymiar życia poety, a przy­naj­mniej w zakres jego powin­no­ści.

Uhm, nie wiem, jak się do tego odnieść… Do mnie prze­ma­wia Miłosz afir­ma­tyw­ny, tro­chę naiw­ny, z wier­sza­mi eks­ta­tycz­ny­mi, peł­ny­mi zachwy­tu – albo jego reflek­syj­ność, ducho­wość, ale nie reli­gij­na, lecz taka jak na przy­kład w Pie­sku przy­droż­nym i wie­lu, wie­lu wier­szach. Miłosz, któ­ry mi coś naka­zu­je, zupeł­nie mnie nie inte­re­su­je.

Przy­wo­łam wydru­ko­wa­ny w two­im naj­now­szym tomie wiersz Wnę­trze wie­lo­ry­ba – i innych zwie­rząt, gdzie naj­pierw poja­wia się „Ogrom­ny, kuli­sty sier­pień, peł­nia lata”, póź­niej wymie­niasz zwy­czaj­ne zwro­ty skie­ro­wa­ne do cho­rej oso­by, a w zakoń­cze­niu widzi­my boha­ter­kę wier­sza „ukry­tą za nie­do­stęp­nym, / przed­wiecz­nym mil­cze­niem”. To dowód, że pla­stycz­ność meta­fo­ry i pre­cy­zja opi­su nie muszą się wyklu­czać, lecz mogą się wza­jem­nie uzu­peł­niać, choć przy­wo­ła­na wcze­śniej wyobraź­nia czę­sto bywa prze­ciw­sta­wia­na szcze­gó­ło­wo­ści opi­su.

Bez wyobraź­ni rze­czy­wi­stość była­by nie do znie­sie­nia. Codzien­nie prze­cho­dzę koło domu opie­ki, w któ­rym leża­ła moja bab­cia, bo jest zaraz obok moje­go miesz­ka­nia. Jest to dość obskur­ny barak, z zewnątrz robi bar­dzo ponu­re wra­że­nie (dla ści­sło­ści – w środ­ku pra­co­wa­ły bar­dzo empa­tycz­ne, boha­ter­skie wręcz oso­by). Mija­jąc go, w ogó­le nie widzę sie­bie i mojej bab­ci tam: kie­dyś, w prze­szło­ści. Ale przez to, że napi­sa­łam ten wiersz, że umie­ści­łam w nim moją boha­ter­kę, Ilo­nę, jej bab­cię, że te świa­ty się pomie­sza­ły, two­rząc jeden, osob­ny – przez to jakoś bar­dziej odzy­sku­ję tam­ten czas – jako praw­dzi­wy. Bar­dziej pole­gam więc tu na lite­ra­tu­rze niż na pamię­ci.

Porad­nik dla nie­daw­no zmar­łych to odtwa­rza­nie rze­czy­wi­sto­ści czy roz­pa­mię­ty­wa­nie jej minio­nej posta­ci, a może raczej jej defor­ma­cja, czy­li pew­ne­go rodza­ju uciecz­ka przed nią?

Powie­dzia­ła­bym, że to nad­pi­sy­wa­nie rze­czy­wi­sto­ści. Jestem prze­ko­na­na, że rze­czy­wi­stość, w któ­rej żyje­my, ma wie­le pozio­mów, odcie­ni, wymia­rów. Do jed­ne­go z takich wymia­rów mamy dostęp dzię­ki intu­icji, któ­ra w natu­ral­ny spo­sób łączy się ze sztu­ką, z jej two­rze­niem i odbie­ra­niem – tutaj aku­rat mówi­my o poezji. Ale „defor­ma­cja” tak­że, tak myślę, tu pasu­je – zde­for­mo­wać dany wyci­nek rze­czy­wi­sto­ści tak, aby powsta­ło coś dia­me­tral­nie inne­go, ale zara­zem wydo­by­wa­ją­ce­go jakąś praw­dę z tego pier­wot­ne­go obra­zu – praw­dę, emo­cje, któ­re bez tego poetyc­kie­go obra­zu nie były wcze­śniej dostrze­gal­ne.

Drzwi do lite­ra­tu­ry pro­wa­dzą mię­dzy inny­mi przez to, że autor napi­sze coś „wię­cej” albo „ina­czej”. Czy defor­ma­cja to raczej wspo­mnia­ne „ina­czej” – aku­rat to okre­śle­nie nasu­wa mi się na myśl jako pierw­sze – czy może „wię­cej”?

Ina­czej.

Czy wra­casz cza­sem do swo­ich poprzed­nich tomów? Choć­by do debiu­tanc­kich Brzyd­kich zwie­rząt, wyda­nych nie­speł­na dwa­dzie­ścia lat temu, albo do Czar­nej wyspy sprzed nie­mal dzie­się­ciu lat? Może ina­czej: widzisz tam sie­bie? Albo jesz­cze ina­czej: jaką sie­bie tam widzisz?

Wyda­je mi się, że ze swo­imi książ­ka­mi w spo­sób dość natu­ral­ny tra­cę łącz­ność. O ile z wyda­ną poprzed­nio (tą przed aktu­al­ną) jesz­cze mam jakąś więź, suk­ce­syw­nie słab­ną­cą, o tyle poprzed­nie tomi­ki są dla mnie jak książ­ki obcej oso­by. Ostat­nio w inter­ne­cie natknę­łam się na kobie­tę czy­ta­ją­cą mój wiersz, wyda­je mi się, że z Czar­nej wyspy. Nie mogłam go roz­po­znać, świ­ta­ły mi tyl­ko jakieś poje­dyn­cze wer­sy. Po latach wró­ci­łam jed­nak na chwi­lę do wier­szy z tomu Waka­cje, wid­mo. To było po śmier­ci rodzi­ców i mia­łam wra­że­nie, że spo­ro w tym tomie takiej zaświa­to­wej, nie­okre­ślo­nej prze­strze­ni. Jest tam pewien wiersz o mamie i psie w opusz­czo­nym miesz­ka­niu, napi­sa­łam go, kie­dy moja mama jesz­cze żyła. Pies z kolei był zawsze tajem­ni­czą posta­cią (może z inne­go świa­ta). Mia­łam potrze­bę powro­tu do tego tek­stu po śmier­ci mamy. Spo­dzie­wa­łam się, że ten wiersz może jakoś mnie pocie­szy, jako jakiś komu­ni­kat „zapew­nia­ją­cy o ist­nie­niu”. Śmierć wie­le zmie­ni­ła, ale na przy­kład pies pozo­stał tak samo tajem­ni­czy. I wła­ści­wie tak było, ten obraz przy­niósł mi pocie­sze­nie.

Pamię­tasz swo­je pierw­sze wier­sze? Albo sam moment, kie­dy po raz pierw­szy napi­sa­łaś wiersz? Cza­sem zda­rza się, że pisa­nie to mło­dzień­czy epi­zod, po któ­rym nastę­pu­je prze­rwa, a potem, po latach – powrót. Cza­sem zaś pierw­sze pró­by lite­rac­kie są od razu kon­ty­nu­owa­ne i sto­sun­ko­wo płyn­nie prze­kształ­ca­ją się w nie­prze­ry­wa­ny pro­ces. Jak było w two­im wypad­ku?

Tak, do tej pory jedy­nym moim wier­szem, któ­ry znam na pamięć, jest wiersz, któ­ry napi­sa­łam, mając osiem albo dzie­więć lat:

W kawiarni było herbatek sto
Gdy weszłam tam, krzyknęłam „O!”
Wypiłam więc herbatki dwie
Nie!
– wypiłam osiem herbatek aż
Aż mi poczerwieniała twarz.

 

Moż­na się spo­tkać, zresz­tą nie­zmier­nie czę­sto, z poglą­dem, że prze­ży­wa­nie w cza­sie dzie­ciń­stwa było znacz­nie peł­niej­sze i nie­po­rów­ny­wal­nie głęb­sze niż póź­niej, w cza­sie doro­sło­ści i doj­rza­ło­ści. Żeby nie ugrzę­znąć w tru­izmach w rodza­ju, że dzie­ciń­stwo to czy­sta idyl­la, a lata póź­niej­sze moż­na okre­ślić wyłącz­nie Kurt­zow­skim „Zgro­za! Zgro­za!”, prze­ni­cu­ję tę myśl i odnio­sę ją do poezji. Zda­rza się, że poeta mło­dy, debiu­tu­ją­cy, ma w sobie ogrom­ną świe­żość i spon­ta­nicz­ność, w mia­rę upły­wu lat sta­je się coraz spraw­niej­szy tech­nicz­nie, lecz tra­ci, być może bez­pow­rot­nie, tę mło­dzień­czą świe­żość, więc póź­niej przez cały czas, może nawet przez całe życie, dąży do tego, aby ją odzy­skać. Co o tym sądzisz, jak to wyglą­da w two­im przy­pad­ku? Jak postrze­gasz to zja­wi­sko, jeśli cho­dzi o współ­cze­sne poet­ki i współ­cze­snych poetów?

Może praw­dzi­wi arty­ści, praw­dzi­wi poeci pozo­sta­ją po pro­stu na zawsze dzieć­mi? Zresz­tą od razu sobie odpo­wiem – pew­nie nie­ko­niecz­nie, ale tacy są mi naj­bliż­si. Myślę, że jest garst­ka takich, któ­rzy zacho­wu­ją w sobie na zawsze w spo­sób natu­ral­ny tę świe­żość, dzie­cię­cość, radość patrze­nia (dla mnie kimś takim był Cze­sław Miłosz, mimo jego dosto­jeń­stwa). I jest resz­ta, któ­ra „dora­sta”, i nie ma w tym nic złe­go, rów­nież mogą pisać wspa­nia­łe tek­sty, ale lepiej było­by, żeby się nie szar­pa­li, nie wal­czy­li o odzy­ska­nie nie­moż­li­we­go. Są tak­że tacy, któ­rzy nigdy nie byli dzieć­mi, zawsze byli doro­śli i poważ­ni – oni są naj­gor­si [śmiech].

Porad­ni­ku… poja­wia się Ilo­na, pani Wart­burg, Michał, dzia­dek, a tak­że ten, któ­ry „całe mie­sią­ce mil­czał” – nie­wąt­pli­wie waż­ni miesz­kań­cy. W pewien spo­sób jest to obec­ność dotkli­wa. Spra­wia, że pomy­śla­łem o fra­zach Ril­ke­go, ale do tej kwe­stii być może wró­ci­my póź­niej. Teraz – wobec nur­tu­ją­ce­go towa­rzy­stwa owych miesz­kań­ców – spa­ra­fra­zu­ję wer­sy Elio­ta: „Kim są ci, któ­rzy idą po twej dru­giej stro­nie?”. Kim są „nie­daw­no zmar­li”?

Zwy­kli ludzie, jak ty czy ja [śmiech]. Tyl­ko żyją­cy w uni­wer­sum, w któ­rym wła­sna śmierć jest jed­nym z wie­lu wyda­rzeń, po któ­rym żyje się nadal, nadal ma się róż­ne pro­ble­my, nadal jest się żywym, czas line­ar­ny nie ist­nie­je i moż­na dość swo­bod­nie prze­miesz­czać się w prze­strze­ni. Żyją więc w świe­cie, uwa­żam, nie­skrę­po­wa­nym, wol­nym, ale nadal mają i spra­wia­ją pro­ble­my, nadal cier­pią, bo nadal są żywy­mi ludź­mi.

A jeśli cho­dzi o żywych tu i teraz? Zda­rza się cza­sem tak, że budu­je­my swo­je życie dla jakieś oso­by i kie­dy w koń­cu może­my ją w nim przy­jąć, ta oso­ba nie przy­cho­dzi, póź­niej umie­ra dla nas, a my żyje­my w tym, co było prze­zna­czo­ne dla niej. Albo nie może­my w tym żyć. Sama napi­sa­łaś: „już nigdy nie zasnę w tym domu”.

Dość czę­sto spo­ty­kam się z taką inter­pre­ta­cją Porad­ni­ka…, że to wier­sze tak napraw­dę dla żywych, poświę­co­ne żywym, ale też na przy­kład odcho­dzą­cym, w róż­nym tego sło­wa zna­cze­niu – czy prze­wle­kle cho­ru­ją­cych, czy odcho­dzą­cych w wyni­ku roz­sta­nia, koń­ca miło­ści, przy­jaź­ni. Dom, o któ­rym wspo­mi­nasz, jest jak naj­bar­dziej rów­no­praw­nym żywym boha­te­rem tej książ­ki, on też cho­ru­je (mam wra­że­nie, że cho­ro­wał zwłasz­cza zamiesz­ka­ny przez ludzi), umie­ra, odży­wa, roz­pa­da się i sca­la zno­wu.

Wła­śnie! W wier­szu Wio­sła zapi­sa­łaś: „Minę­ły dwa mie­sią­ce i znów w naj­lep­sze zasy­piam w tym domu”. Co tkwi w tobie, może: co powin­no tkwić w czło­wie­ku, żeby swój dom znów mógł uczy­nić miesz­kal­nym?

Przy­pusz­czam, że jakiś rodzaj wek­to­ra, rela­cji, może z dru­gim czło­wie­kiem, ale rów­nie dobrze ze zwie­rzę­ta­mi, rośli­na­mi, a może nawet – w przy­pad­ku bra­ku innych istot – z ducha­mi, co moż­na odczy­tać po pro­stu jako pamięć. Ludz­ki mózg komu­ni­ku­je się przede wszyst­kim sam ze sobą, ale czło­wiek nie może być zupeł­nie sam, potrze­bu­je rela­cji, z kimś, z czymś…

Mary Eli­za­beth Frye zapi­sa­ła: „Nie stój nad mym gro­bem i nie roń łez / Nie ma mnie tam, nie zasnę­łam też”, ów wiersz koń­czy się sło­wa­mi: „Nie stój nad mym gro­bem i nie płacz na dar­mo, / Nie ma mnie tam – ja nie umar­łam”. Z tego moż­na wypro­wa­dzić myśl, zresz­tą nie­szcze­gól­nie odkryw­czą, że zmar­li – w naj­więk­szym skró­cie – nie są zain­te­re­so­wa­ni spra­wa­mi żywych. Dla­te­go żywi, opła­ku­jąc zmar­łych, w rze­czy­wi­sto­ści pła­czą sami nad sobą. Po co więc zmar­łym porad­nik? Może jest potrzeb­ny wła­śnie żywym? A jeśli tak, to dla­cze­go?

Żało­ba to strasz­ny okres. W tam­tym cza­sie bar­dzo pomo­gły mi książ­ki wspa­nia­łej Eli­sa­beth Kübler-Ross. Ale żało­ba na szczę­ście jest jed­nak okre­ślo­na w cza­sie i kie­dy mija, zosta­jesz z czymś nowym – możesz to trak­to­wać jako pust­kę, otchłań, nadzie­ję, wie­dzę – od cie­bie zale­ży, jak to potrak­tu­jesz. Sama mia­łam potrze­bę „wywo­ła­nia” świa­ta, w któ­rym śmierć jest w jakiś spo­sób unie­waż­nio­na, w któ­rym zmar­li nadal żyją, mogą ze sobą roz­ma­wiać, mogą się kłó­cić, mieć do sie­bie pre­ten­sje, i jak naj­bar­dziej potrze­bu­ją porad­ni­ka, jak odna­leźć się w tej nowej prze­strze­ni – jak w Soku z żuka Tima Bur­to­na.

Nie­mniej zapi­sa­łaś: „Moi zmar­li bli­scy mil­czą, może nie byli dosta­tecz­nie bli­scy, / może ich nie ma / albo nie ma tu nic do powie­dze­nia” – czy­li roz­ma­wia­ją, owszem, ale ze sobą, a tobie musi wystar­czyć ich mil­czą­ca obec­ność?

No tak, musi. Mil­cze­nie bli­skich zmar­łych jest bar­dzo wku­rza­ją­ce [śmiech]. Ale są róż­ne rodza­je obec­no­ści i nie­obec­no­ści – mil­czą­ca obec­ność, hała­śli­wa nie­obec­ność – ja jako żywy czło­wiek muszę „wybrać”, w co chcę się wsłu­chać: czy uznać tę mil­czą­cą obec­ność zmar­łych za praw­dzi­wą, czy nasłu­chi­wać, czy aby na pew­no jest to cisza, czy ist­nie­je real­nie, czy może odrzu­cić ją jako wytwór wyobraź­ni.

Wie­lu poetów mówi – mam na myśli mowę w wier­szu, mówie­nie przez wier­sze – tak, jak­by pisa­li. Albo recy­to­wa­li. Ty piszesz tak, jak­byś mówi­ła. Tak myśla­łem po lek­tu­rze two­ich wcze­śniej­szych tomów, tak samo pomy­śla­łem rów­nież po prze­czy­ta­niu Porad­ni­ka dla nie­daw­no zmar­łych. Jak odnio­sła­byś się do tego porów­na­nia?

Bo ja kiep­sko mówię na głos. Na przy­kład na spo­tka­niach autor­skich czę­sto mam pro­blem z dokład­nym wyra­ża­niem tego, co chcę powie­dzieć, plą­czę się, gubię sło­wa. Zawsze tak mia­łam, to chy­ba taka kon­struk­cja umy­sło­wa. Może więc tu jest odpo­wiedź – pisa­nie wier­szy to dla mnie naj­bar­dziej natu­ral­ny język komu­ni­ka­cji: on jest na pierw­szym miej­scu.

Kil­ka lat temu w roz­mo­wie ze mną jako swo­je­go ulu­bio­ne­go poetę wska­za­łaś Miro­na Bia­ło­szew­skie­go, zastrze­ga­jąc, że nie powin­no ci się zanad­to wie­rzyć. Jakich waż­nych dla cie­bie poetów i jakie waż­ne poet­ki wyróż­ni­ła­byś dzi­siaj – nie mogę powstrzy­mać się przed dopo­wie­dze­niem – spo­śród współ­cze­snych i daw­niej­szych twór­ców?

Pomy­śla­łam, że nie będę się zasta­na­wiać i wymie­nię pierw­szych, któ­rzy przy­cho­dzą mi do gło­wy. Nie­zmien­nie lubię Leśmia­na, Miło­sza, Lar­ki­na, Jame­sa Mer­ril­la, Ril­ke­go. Z gro­na młod­szych albo przy­naj­mniej żywych – Mar­ci­na Świe­tlic­kie­go, Urszu­lę Honek, Emi­lię Kon­wer­ską. Bar­dzo podo­bał mi się tomik mło­de­go poety Wojt­ka Kop­cia Jest taki konik. Pra­wie nic nie rozu­mia­łam, ale czy­ta­łam z zachwy­tem. Nie muszę doda­wać, że czę­sto zda­rza­ło mi się czy­tać wier­sze, rów­nież mło­dych poetów, bez zro­zu­mie­nia, ale i bez naj­mniej­sze­go zachwy­tu [śmiech].

W wier­szu Sio­stry poja­wia się wers: „Zemsta, zemsta! krzy­cza­ło wszyst­ko”. Przy­wo­łam tutaj poemat wspo­mnia­ne­go już Ril­ke­go, mam na myśli zapis: „Dla­te­go też, gdy nagle bóg przy­sta­nął / i krzyk­nął z bólem: Odwró­cił się jed­nak!, / nie rozu­mie­jąc, zapy­ta­ła: Kto?”. Uwiel­biam, gdy w wier­szu ktoś krzy­czy, śpie­wa, szep­cze, sło­wem: gdy jest w nim mowa. W two­jej poezji zda­rza się to dość czę­sto.

Może dla­te­go, że są to jed­nak wier­sze sil­nie spro­za­izo­wa­ne? Mają boha­te­rów, któ­rzy mają swo­je histo­rie, swo­je opo­wie­ści, więc chcą mówić.

W tej samej, opu­bli­ko­wa­nej na stro­nach Biu­ra Lite­rac­kie­go roz­mo­wie, gdy poru­sza­li­śmy tema­ty fili­ster­stwa i powsta­wa­nia wier­sza, posłu­ży­łaś się sfor­mu­ło­wa­niem „ja, poet­ka”. Czy czu­jesz się poet­ką, czy dla cie­bie jest to pewien odręb­ny sta­tus, dzię­ki któ­re­mu możesz nosić koro­nę z dia­men­ta­mi albo, dla kro­to­chwil­nej odmia­ny, ciu­chy z lum­pek­su, czy mówi­łaś to iro­nicz­nie?

Czu­ję się poet­ką, ale i wte­dy mówi­łam iro­nicz­nie. Czu­ję się poet­ką wewnętrz­nie, ducho­wo. Nato­miast głu­pio jest powie­dzieć to na głos albo, co gor­sza, na przy­kład tak się przed­sta­wić komuś obce­mu. „Czym się zaj­mu­jesz?” „Jestem poet­ką”. No, obciach strasz­ny.

Rozu­miem, że z ofi­cjal­nym przed­sta­wie­niem się jako poet­ka, czy wręcz z wygło­sze­niem ex cathe­dra dekla­ra­cji „jestem poet­ką” może być zwią­za­ny pewien dys­kom­fort, ta ostat­nia sytu­acja może nawet sta­no­wić przy­kład pew­ne­go rodza­ju oso­bi­stej apo­ka­lip­sy wize­run­ko­wej [śmiech]. Ale „jestem poet­ką” wypo­wie­dzia­ne w roz­mo­wie pry­wat­nej? Tak­że obciach? Dla­cze­go?

Nie wiem, po pro­stu tak bym się nie przed­sta­wi­ła obcym ludziom. Na szczę­ście mam już pra­wie czter­dzie­ści pięć lat i rzad­ko jestem w sytu­acji, w któ­rej muszę przed­sta­wiać się gru­pie ludzi, na przy­kład na impre­zie.

„Otwie­ram okno z chro­mo­wa­ny­mi szy­ba­mi” – zapi­sa­łaś w jed­nym z wier­szy z tomu Waka­cje, wid­mo. Jego tło sta­no­wi mia­sto, złe, roz­wście­czo­ne, co zresz­tą zosta­ło tam wprost napi­sa­ne, boha­ter­ka znaj­du­je się w wie­żow­cu i tam wyko­nu­je wspo­mnia­ną czyn­ność. Porad­nik dla nie­daw­no zmar­łych jest znacz­nie mniej kata­stro­ficz­ny. Mniej tu zabor­czej cywi­li­za­cji, wię­cej „bez­tro­ski, łagod­no­ści, zacie­ra­ją­cych się mięk­ko gra­nic” czy „wspo­mnień”, któ­re „nie są wspo­mnie­nia­mi; / są szcząt­ko­wym, auten­tycz­nym prze­ży­ciem”. Zgo­da na prze­mi­ja­nie, na świat?

Tak, zde­cy­do­wa­nie. Kie­dy masz dwa­dzie­ścia kil­ka lat, drżysz z lęku, bo „wszy­scy żyją” i boisz się, jak to będzie, kie­dy ktoś umrze, roz­my­ślasz o śmier­ci – swo­jej, bli­skich ludzi, zwie­rząt, jesteś tym tro­chę przy­tru­ty. Kie­dy w koń­cu zde­rzasz się ze śmier­cią bli­skich, już nie musisz się bać, bo – mówiąc bru­tal­nie – masz to już za sobą. I odkry­wasz tak­że jakieś pokła­dy ota­cza­ją­ce­go cię dobra, spo­ko­ju. Mał­go­sia Leb­da w któ­rejś roz­mo­wie rów­nież mówi­ła o czymś podob­nym.

Mówi­my o pew­nym rodza­ju pogo­dy ducha. Przy­wo­łam frag­ment wier­sza Koniak „Ilo­na”: „Nie gibać się, stać w mia­rę sta­bil­nie. / Żeby zie­lo­ne tery­to­ria mia­ły do mnie dostęp”. Nie­wąt­pli­wie moż­na to uznać za wyraz rów­no­wa­gi emo­cjo­nal­nej, a przy­naj­mniej dąże­nia do jej osią­gnię­cia. Śmierć bli­skich osób masz za sobą, powie­dzia­łaś, lecz przed sobą masz życie. Nie oba­wiasz się, że wpad­niesz na przy­kład w sytość ducho­wą? Albo w obo­jęt­ność, a przez obo­jęt­ność tra­ci się napię­cie – to nie­zbyt for­tun­ne dla poezji. O, może tak: w zakoń­cze­niu wier­sza Przy­ja­ciół­ki pro­wa­dzisz czy­tel­ni­ka naj­pierw po cichu, jeśli moż­na tak powie­dzieć, czy­li: „prze­mie­rzać znów szkol­ne kory­ta­rze, / odra­biać zada­nia domo­we”. Ale zaraz póź­niej puen­tu­jesz: „zwie­dzać kra­iny nie­zga­szo­ne­go ognia”. Ta fra­za nie koja­rzy się raczej z pogo­dą ducha.

To tro­chę jak z tą wal­ką, cza­sem z góry prze­gra­ną, o zacho­wa­nie świe­żo­ści, mło­dzień­czo­ści, swo­bo­dy, o któ­rej mówi­li­śmy wcze­śniej. Raczej się nie oba­wiam, ale też nie zamie­rzam jakoś spe­cjal­nie tre­no­wać się w lękach i nie­po­ko­jach, i ogól­nie mło­dzień­czo­ści z oba­wy przed „syto­ścią ducho­wą” – bo to mi się koja­rzy raczej z ego i jakimś nad­mier­nym sku­pie­niem na sobie. Poezja musi poja­wiać się natu­ral­nie, nie­przy­mu­sza­na przez piszą­ce­go, choć­by był nobli­stą czy kimś uzna­nym w swo­im poetyc­kim fachu. Pew­ne mrocz­ne emo­cje czy lęki prze­mi­ja­ją, nie trze­ba się w nie kur­czo­wo wcze­piać z oba­wy, że nie będzie się mia­ło o czym pisać, tak myślę. Jeśli nie będę mia­ła o czym pisać, to trud­no – ktoś inny na pew­no w tym cza­sie będzie miał. A to napię­cie, o któ­rym mówisz, prze­cież zawsze ist­nie­je, może bez nie­go świat by się roz­padł.

W wier­szu Fatum napi­sa­łaś: „A potem z całe­go tego gru­zu, stop­nio­wo / z dobie­ra­nych po kolei przed­mio­tów / zaczę­li­śmy toczyć – nie bez przy­jem­no­ści – wiel­ką, wiel­ką kulę”. Dla mnie to prze­jaw zde­ter­mi­no­wa­nia ludz­kie­go życia. Zmie­nia się pewien kształt mate­rii, czy­li gruz przy­bie­ra for­mę kuli, lecz towa­rzy­szą­cy tej prze­mia­nie ludz­ki wysi­łek wyda­je się, owszem, może i przy­jem­ny, ale przede wszyst­kim wymu­szo­ny. Może tak, jak zapi­sał Mey­rink w Gole­mie: „Czy to nie nie­wi­dzial­ny wiatr, nie­uchwyt­ny wiatr pomia­ta nami w tę i ową stro­nę – i nada­je kie­ru­nek naszym czy­nom, gdy nam roi się w zaśle­pie­niu, że idzie­my za naszą wła­sną wol­ną wolą?”.

No tak, dość fascy­nu­ją­ca jest deter­mi­na­cja ludzi do dzia­ła­nia, kon­stru­owa­nia, budo­wa­nia. Jest w tym coś bio­lo­gicz­ne­go, ale też nie­zro­zu­mia­łe­go. Myślę, że ta kula może być prze­ja­wem ludz­kiej deter­mi­na­cji, ogól­ne­go zde­ter­mi­no­wa­nia ludz­kie­go życia, czy­li jakie­goś zapla­no­wa­ne­go porząd­ku, ale też cha­osu – budu­je­my i lepi­my, ale w pew­nym momen­cie trze­ba to puścić i patrzeć, jak nabie­ra pręd­ko­ści, roz­wa­la się i zosta­ją tyl­ko kłę­by pyłu.

W two­im naj­now­szym tomie widzę zatrzę­sie­nie tego cha­osu, nazwał­bym go nie­usta­ją­cą prze­mia­ną. Rów­no­cze­śnie przy­pad­ko­wo­ścią. W Srebr­nym szu­mie piszesz: „«Poja­wię się albo się nie poja­wię» – powie­dział jej kie­dyś (chy­ba) we śnie”, w Pamięt­ni­kach: „«Weź­cie sobie to na dro­gę» powie­dzie­li, / a może to było «Zaraz umrze­cie»”. Posłu­żę się cyta­tem z inne­go wier­sza – prze­cież „to jest wybu­cho­wa mie­szan­ka”!

Bar­dzo lubię ten frag­ment Mona­do­lo­gii Leib­ni­za: „[…] wszyst­kie cia­ła są w wiecz­nym prze­pły­wie jak rze­ki; czę­ści zaś przy­by­wa­ją im i z nich ucho­dzą usta­wicz­nie. Dusza zmie­nia tedy cia­ło tyl­ko z wol­na i stop­nio­wo, tak że nigdy nie jest rap­tow­nie pozba­wio­na wszyst­kich swo­ich narzą­dów; jeśli zaś czę­sto wystę­pu­je u zwie­rząt meta­mor­fo­za, to nigdy nie wystę­pu­je metemp­sy­cho­za ani wędrów­ka dusz; podob­nie nie ma dusz cał­kiem oddzie­lo­nych ani też duchów pozba­wio­nych cia­ła. Jeden tyl­ko Bóg jest cał­ko­wi­cie odeń odłą­czo­ny. […] To wła­śnie spra­wia, że nie ma ani cał­ko­wi­tych naro­dzin, ani śmier­ci zupeł­nej, ści­śle poję­tej, pole­ga­ją­cej na odosob­nie­niu duszy. A to, co my zwie­my naro­dzi­na­mi, jest tyl­ko roz­wo­jem i wzro­stem, podob­nie jak to, co nazy­wa­my śmier­cią, jest tyl­ko zwi­nię­ciem się i zmniej­sze­niem”.

Tak więc à pro­pos cha­osu, przy­pad­ko­wo­ści – czy to nie wła­śnie Leib­niz napi­sał, że nie ist­nie­je przy­pa­dek, są tyl­ko pra­wa, któ­rych nie zna­my?

Twój wiersz Wrzu­ca­nie do zsy­pu war­to­ścio­wych przed­mio­tów mógł­by być dość gorz­ką defi­ni­cją poezji, o któ­rą zapy­ta­łem cię na począt­ku naszej roz­mo­wy. Zacy­tu­ję frag­ment: „Prze­strzeń tego czerw­co­we­go popo­łu­dnia jest otwar­ta dla uczest­ni­ków / i zamknię­ta dla obcych”. Czy poezja, a może w ogó­le lite­ra­tu­ra, to prze­strzeń zamknię­ta dla obcych, a więc pole wyłącz­nie dla sza­ma­nów albo, bodaj Gom­bro­wicz to zapi­sał, dla „pań i panów wza­jem­nie sobie świad­czą­cych”?

A może to nie tak źle, że poezja jest taką nie­po­pu­lar­ną niszą, nie­za­leż­ną od wiel­kich ryn­ko­wych i modo­wych nur­tów? Bo takich nisz już prak­tycz­nie prze­cież nie ma. Wła­ści­wie jestem prze­ciw­nicz­ką zarów­no zała­my­wa­nia rąk nad małą licz­bą czy­tel­ni­ków poezji, jak i pro­pa­go­wa­nia jej czy­ta­nia. Poezja nie jest ukry­ta za jakimś warow­nym murem – wystar­czy się­gnąć po tomik wier­szy i go prze­czy­tać. Nie uwa­żam, żeby były potrzeb­ne do tego jakieś spe­cjal­ne narzę­dzia inte­lek­tu­al­ne, wystar­czą otwar­tość, intu­icja, wraż­li­wość. Mimo wszyst­ko poezja cał­kiem dobrze sobie radzi – cią­gle poja­wia­ją się nowe poko­le­nia czy­tel­ni­ków, jakimś cudem przedar­ły się przez szkol­ne sito znie­chę­ca­nia i są, ist­nie­ją.

Zasta­na­wiam się, czy nie zechcia­ła­byś mnie wyrę­czyć na zakoń­cze­nie roz­mo­wy. Może chcia­ła­byś sobie sama zadać pyta­nie i na nie odpo­wie­dzieć? Co ty na to?

Może takie pyta­nie: co, Mag­da­le­no, aktu­al­nie czy­tasz?

A odpo­wiedź brzmi: Czy­tam książ­kę Inter­stel­lar i nauka Kipa Thorne’a. Jestem fan­ką tego czło­wie­ka.

Dzię­ku­ję za roz­mo­wę.

poetka. Laureatka Nagrody im. Wisławy Szymborskiej i Nagrody K. Iłłakowiczówny oraz dwukrotnie Krakowskiej Książki Miesiąca. Mieszka w Krakowie.  

więcej →

– poeta, redaktor, twórca i współtwórca antologii polskiej poezji współczesnej.

więcej →

Powiązane teksty

12.06.2025
Rozmowy

Wszystkie demony Konrada Swinarskiego

Był postacią wyjątkową na mapie teatralnej Polski. Jego przedstawienia w jednych wzbudzały zachwyt, przez innych były ostro krytykowane. Niewielu wiedziało, jak historia Swinarskiego i jego wewnętrzne demony wpływały na los stwarzanych na scenie postaci. Tajemnice te odsłania Beata Guczalska w rozmowie z Magdą Huzarską-Szumiec o książce Konrad Swinarski. Biografia ukryta.