Katarzyna Kachel: Lubię tę książkę trzymać do góry nogami, tak by Katarzyna była nad Piotrem.
Kristina Sabaliauskaitė: Taka będzie okładka drugiej części, która ukaże się w przyszłym roku. Cieszyłam się, że wydawnictwo pozwala mi na eksperymentowanie – stąd portrety Piotra I Wielkiego i Katarzyny I są na okładce ułożone tak jak na karcie do gry. Jako historyczka sztuki i estetka zawsze lubiłam bawić się formą, dlatego w tej kompozycji nie ma przypadku. Tytuł powieści Cesarzowa Piotra także jest dwuznaczny, bo nie do końca wiadomo, czy Katarzyna jest cesarzową stworzoną przez Piotra czy cesarzową, która Piotrem władała. We francuskim tytule L’Impératrice de Pierre jest jeszcze trzecia warstwa, która wybrzmi dosadniej w drugiej części cyklu – Pierre. A Piotr po francusku oznacza „kamień”, więc tytuł można rozumieć także jako Cesarzowa z kamienia.
Dlaczego Katarzyna I?
Trafiłam na nią przypadkiem, pracując nad drugą częścią swojej powieści historycznej Silva Rerum, która opowiadała o wielkiej wojnie północnej. Kiedy opisywałam spotkanie Piotra I i Augusta Mocnego w Birżach na Litwie, ze zdumieniem odkryłam, że żoną Piotra była Litwinka Marta Helena Skowrońska, która przyjęła imię Katarzyna. Potem okazało się, że najbliższy przyjaciel cara, Aleksandr Mienszykow, też był litewskiego pochodzenia. Zaczęłam intensywnie szperać w literaturze naukowej, a kiedy dowiedziałam się już całkiem sporo, wymyślałam setki powodów, żeby o Katarzynie nie pisać.
Niewygodny temat?
Śliski, niewygodny, na dodatek bardzo zbanalizowany przez kulturę masową. W Rosji napisano kilka poświęconych Katarzynie książek, które są zwykłymi romansami, do tego nakręcono całe mnóstwo seriali telewizyjnych, w których cesarzowa przedstawiana jest wręcz karykaturalnie. Miałam więc całkiem przekonujące argumenty, by się do książki nie zabierać. W końcu doszłam jednak do wniosku, że przecież historia o Katarzynie to dobry pretekst, by sięgnąć głębiej, pokazać zderzenie cywilizacji Wschodu i Zachodu, do którego doszło w dość toksycznym małżeństwie, porozmawiać także o czasie pojmowanym tak odmiennie na Zachodzie i Wschodzie.
Katarzyna interesowała panią bardziej jako kobieta czy postać uwikłana w historię?
Zawsze bardzo dokładnie pracuję ze źródłami historycznymi. Jak gdybym chwytała za nić Ariadny, nie wiedząc, do czego mnie doprowadzi. Nie snuję przedwczesnych planów, nie mam tez, które chciałabym udowodnić, po prostu idę za tematem. Materiały i źródła mówią o historii, ale też o osobowości postaci. Dlatego staram się patrzeć na moją bohaterkę z wielu różnych perspektyw.
Czasami zdarzają mi się niemal magiczne momenty, gdy nagle odnalezione źródła potwierdzają, że jestem na dobrej drodze.
Powieściowa bohaterka zastanawia się, jak utrzymać uwagę Piotra, i dochodzi do wniosku, że musi poznać jego sposób myślenia. A jak pani zgłębiała mentalność i charakter Katarzyny?
Zazwyczaj bardzo długo noszę w sobie pomysł. Jest on niczym magma, porusza się gdzieś głęboko, powoli wzbiera, a potem następuje „kliknięcie” i wszystko nagle nabiera kształtu. W przypadku Cesarzowej Piotra pomysł ułożył się w strukturę, którą jest liczba dwadzieścia cztery. Powiązała mi się ona z dwudziestoma czteroma godzinami ostatniej doby życia Katarzyny, stąd wzięły się dwadzieścia cztery rozdziały, każdy po dwadzieścia cztery strony. Czytanie poszczególnych rozdziałów na głos po litewsku zajmuje godzinę. Sama sobie narzuciłam takie ograniczenie. Potem zrozumiałam, że w chwili śmierci Katarzyny mijają dwadzieścia cztery lata od momentu, kiedy poznała ona Piotra. Stosuję tu swego rodzaju magię numerologiczną.
Odnoszę wrażenie, że nie tylko trzyma się pani założonych z góry reguł, ale także podchodzi emocjonalnie do swojej twórczości.
Mam dużo empatii, staram się poczuć wewnętrzną logikę bohaterów, ich motywację, choć czasami może być to bolesne. Jako naukowczyni, historyczka interesuję się przede wszystkim faktami, natomiast jako pisarka zwracam uwagę na emocje, zastanawiam się, co opisywana przeze mnie osoba czuła w danym momencie. I jest to o tyle ciekawe, że we współczesnej historiografii to właśnie emocja staje się obiektem badania. Właśnie ona często wpływa na nasze decyzje, kieruje wyborami i zdarzeniami historycznymi. Tak było choćby z brexitem. O wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej zadecydowało emocjonalne głosowanie, całkowicie nieracjonalne i niepragmatyczne. Dziś z reguły wybory wygrywa się dzięki emocjom, które politycy często wykorzystują, posiłkując się przy tym mediami społecznościowymi.
„Kim ja tak naprawdę jestem?” – pyta powieściowa bohaterka na łożu śmierci. W pierwszej części książki bardzo mocno podkreśla pani moment śmierci Marty Heleny Skowrońskiej. A kiedy narodziła się caryca Katarzyna I?
W mojej powieści prawdziwa Katarzyna I narodzi się dopiero w drugiej części, kiedy będąc już oficjalnie carycą, zacznie się buntować i budować własną pozycję. Postawiłam sobie pytanie: jak jej się udało dotrzeć tak wysoko? W książce mówi: „Mogłabym pogrążyć się w smutku albo wynieść z tego naukę”. I ona tę naukę wyciąga. Katarzyna była kobietą, która musiała przetrwać w świecie mężczyzn. Pomógł jej w tym spryt. Dziś powiedzielibyśmy, że posiadała inteligencję emocjonalną. Nie była wykształcona, ale szybko się uczyła. Doskonały zmysł obserwacji sprawiał, że potrafiła dobrze oceniać ludzi i poznawać ich zamiary, ale i sama umiała zachowywać się jak kameleon. Celnie odgadywała cudze potrzeby, by dogodzić innym i w ten sposób im się przypodobać. Wiedziała, kiedy jest czas na żarty, a kiedy należy tupnąć nogą. Sądzę, że to cecha typowa dla wielu sierot, które dorastają w wiecznej niepewności co do swojej przyszłości i nie wiedzą, kto będzie ich następnym opiekunem, skąd dostaną kolejny cios. Czyli była to na pewno zasługa trudnej adaptacji.
Pozwala pani czytelnikowi podejść do Katarzyny bardzo blisko. Wydaje mi się to możliwe dzięki temu, że dobrze poznała pani swoją bohaterkę.
Rzeczywiście, dosyć dobrze. Przeczytałam wiele materiałów źródłowych, listów i opisów autorstwa ludzi jej współczesnych, którzy chwalili ją za savoir-vivre i mocny kręgosłup moralny.
Nie bała się przeciwstawiać Piotrowi, kiedy uważała, że nie ma on racji albo przekracza granice okrucieństwa. Dzięki temu udało się jej uratować życie wielu ludziom.
Nie mogę jednak powiedzieć, że stała się moim alter ego albo że poczułam z nią pokrewieństwo. Sympatyzuję za to z kimś innym, z osobą prawie niewidzialną, skromną, ale na razie nie chcę nic więcej zdradzać. Po lekturze drugiej części czytelnik może odgadnie, kto to jest.
Historia kobiety, która z praczki stała się cesarzową, nabrała innego wymiaru w czasach wojny Rosji z Ukrainą?
Tak, bo jest to książka, która demistyfikuje kulturę rosyjską. Mam wrażenie, że w Europie wciąż jej nie rozumiemy. Po ukazaniu się mojej książki stałam się całkowicie niezamierzenie znawczynią rosyjskiej soft power culture, zaczęto mnie zapraszać na konferencje, do think tanków, gdzie wyjaśniam ludziom z Zachodu, jak rozpoznać tę ideologię, na czym ona polega. Znajomość kultury rosyjskiej sprowadza się najczęściej do dyskusji o Dostojewskim, którego mało kto dogłębnie przeczytał, a przynajmniej nie na tyle, by zauważyć, że pisarz ten był adwokatem złodziei. Według niego człowiek nie ma wolnej woli, nie jest niczemu winny, zawsze jest jakimś pasywnym narzędziem – to typowe dla rosyjskiego sposobu myślenia. W Holandii Cesarzowa Piotra ukazała się w lutym 2022 roku. Inwazja rosyjska na Ukrainę sprawiła, że dziennikarze zaczęli cytować całe akapity mojej książki dotyczące Rosji. I wszystko było aktualne. Wystarczyło zamienić nazwę miejscowości Narwa na Irpień lub Bucza. Okazało się, że książka napisana w 2019 roku jest niestety prorocza. To dla mnie także stało się niezmiernie bolesne.
Cesarzowa Piotra jest opowieścią o czasie, który, jak pani pisze, w Rosji nie był miarą, lecz tajemnicą, nieprzewidywalnym żywiołem.
Czas jest ważnym bohaterem mojej powieści. Świat zachodni wyobraża sobie czas jako coś linearnego. Taka koncepcja pozwala człowiekowi zachować wolną wolę. Natomiast Rosjanie, a właściwie wyznawcy religii prawosławnej, postrzegają czas cyklicznie, co ma wpływ na to, że rosyjską duszą rządzą przemoc i strach. Wiąże się to z tym, że tamtejsza władza chce teraz odbudować imperium, chce powrotu Wielkiej Rosji, Trzeciego Rzymu, Cesarstwa, Związku Radzieckiego. I to postanowiłam w mojej książce uwypuklić. Ale może to wszystko jest zbyt górnolotne. Pisząc, nie stawiałam sobie wielkich celów – jestem po prostu osobą, która opowiada historię. Nie mam ambicji ratowania świata ani zmieniania ludzkości.
Nie wierzy pani, że książka może zmienić życie człowieka?
Dobre pytanie. Nie wiem, czy bez mitów Greków lub dzieł Shakespeare’a byłabym tą samą osobą. Zostałam przez te książki ukształtowana, zostawiły we mnie ślad na zawsze. Mity to dla mnie korpus, wachlarz wszystkich potencjalnych sytuacji psychologicznych, w których może znaleźć się człowiek. Jak widać, książki mogą nas kształtować.
Czy człowiek u szczytu władzy jest zawsze samotny?
W drugim tomie jest akapit, dość często cytowany, który podsumowuje, czym jest władza. Ale sądzę, że władza zawsze korumpuje ludzką duszę i zmusza do kompromisów. Istnieje takie angielskie powiedzenie, które brzmi mniej więcej tak: „Im wyżej w górę, tym mniej tlenu” – i to jest prawda.
Co się wtedy traci?
To fundamentalne pytanie, które dotyczy ludzkiego losu. W jakim stopniu kształtują nas nasze świadome decyzje, a w jakim pochodzenie i bagaż, który dostajemy w dniu narodzin? Jak wpływają na nas przypadek i los? Katarzyna miała w ręku bardzo złe karty, nie „urodziła się ze srebrną łyżeczką w buzi”, a jednak znalazła się na szczycie. Co straciła? Wiele, ale też miała świadomość, że to władza daje jej prawo do życia. Moja bohaterka miała określoną strategię przetrwania, w której ważną rolę odgrywał seks. A strategiem była dobrym, dzięki czemu nie skończyła powieszona na drzewie. Umiała manipulować ludźmi, odgrywać różne role. Ale czy wygrała swoje życie? Ocenę zostawiam czytelnikom.
Na łożu śmierci Katarzyna I mówi, że nienawidzi swojego ciała. Tego, które przez długi czas było jej narzędziem służącym do manipulacji ludźmi, ale także stało się sprawą polityczną.
Konieczność urodzenia następcy tronu była sprawą polityczną. Katarzyna zachodziła w ciąże wiele razy; ciało nie należało wyłącznie do niej. Jej los jest losem tych kobiet, którym historia nigdy nie oddała głosu. Często powtarzam, że połowa populacji świata to kobiety i one też mają prawo opisywać rzeczywistość tak, jak ją postrzegają, z własnego punktu widzenia, bo inaczej opis nie jest pełny. Przez długie stulecia prawo do opowiadania historii było uzurpowane przez mężczyzn. A przecież w świecie władzy Katarzyna nie była osobna, wystarczy przypomnieć choćby cesarzową Teodorę, jedną z najpotężniejszych kobiet Bizancjum, która, zanim została władczynią imperium, zajmowała się prostytucją. Było też bardzo dużo wysoko urodzonych kobiet, które dawały sobie radę w męskim świecie, jak choćby angielska królowa Elżbieta czy Katarzyna II. W książce moja bohaterka mówi, że całkiem inaczej historię zapamiętują mężczyźni, a całkiem inaczej kobiety. Kiedy we wspomnieniach mężczyzn zostają bitwy i zwycięstwa, wspomnienia kobiet sprowadzają się do lęku. I myślę, że nadszedł czas, by historię zaczęły pisać kobiety, byśmy mogli usłyszeć ich głos. A każdy z nich, moim zdaniem, będzie unikatowy, bo każdy człowiek jest zupełnie oddzielnym mikrokosmosem.
Wspomniała pani o rosyjskiej duszy, którą rządzą przemoc i strach. W Krakowie brała pani udział w kongresie PEN Clubu „Siła Wolnego Słowa”. Jak ta książka wpisuje się w dyskusję o wolności słowa w Europie Środkowo-Wschodniej w momencie oddziaływania tak silnych nacjonalizmów i w czasie ataku Rosji na Ukrainę?
Otrzeźwiająco. Zwłaszcza na zachodnich czytelników, którzy Rosję postrzegali tylko przez pryzmat narodowych i kulturowych stereotypów, starannie zresztą wykreowanych przez nią samą jako polityczne soft power.
Czy dziś w dyskusji o wolności słowa powinno się przenieść akcent na tematy dotyczące wojny informacyjnej?
Tak, mówiłam o tym na spotkaniu w Krakowie, podczas kongresu PEN Clubu. Występowałam tam na panelu razem z pisarzami z Białorusi, Polski, Ukrainy. Wydawać by się mogło – i tak to z pozoru wygląda – że tylko w Białorusi wolność słowa jest brutalnie tłumiona przez państwo, a ludzie trafiają do więzienia za samo mówienie prawdy. Gdy jednak przyjrzymy się bliżej sytuacji w innych krajach, okazuje się, że dziś polem bitwy, a wręcz wojny informacyjnej, stał się globalny obieg treści.
Rosja – a w pewnym stopniu również Chiny – tworzą alternatywną wizję świata, w której nie ma miejsca na wartości liberalnej demokracji ani na autentyczną wolność słowa.
Mówiłam o tych strategiach, a także o tym, jak rozpoznawać takie działania i z nimi walczyć. Rosja podejmuje wojnę informacyjną nie tylko w Litwie, ale także niestety w Polsce.
Czy pisarz ma obowiązek zabierania głosu w sprawach społecznych i politycznych? Jak realnie może on wpłynąć na rzeczywistość?
Prawdę mówiąc, pisarz ma tylko jeden obowiązek – pisać dobrą literaturę. Wspaniale, gdy swoją pozycję i znaczenie w społeczeństwie wykorzystuje do mówienia o ważnych rzeczach i dla dobra sprawy. Jeśli jednak nie chce, nie musi tego robić. Znam wielu świetnych pisarzy, którzy są apolitycznymi samotnikami, a mimo to ich książki zmieniają społeczeństwa i sposób myślenia ludzi. Są też autorzy bardzo aktywni społecznie, którzy z kolei piszą średnio udane książki. Bywają też aktywiści, którzy w ogóle nie potrafią niczego stworzyć. Ja staram się występować i zabierać głos wyłącznie w ramach swoich kompetencji i doświadczenia. Żyjemy w czasach, w których ideologie autorytaryzmów nabierają siły, tak więc w pewnych momentach po prostu nie wolno milczeć. Spotkania takie jak kongres PEN Clubu są ważne, gdyż pomagają ludziom poznać osoby myślące podobnie jak oni. Uważam jednak, że jeszcze ważniejsze są spotkania i nawiązanie dialogu z tymi, którzy myślą inaczej.
