Teflonowy narrator, czyli jak chłopaki opisują współczesny świat

Ist­nie­je rodzaj, a raczej spo­sób pisa­nia, któ­ry nie przy­wie­ra do real­no­ści. Niby fabu­ła jest osa­dzo­na we współ­cze­sno­ści, niby komen­tu­je bie­żą­ce spra­wy, ale od nich odsta­je, prze­śli­zgu­je się po powierzch­ni, jak­by lite­ry sta­wia­no na pokry­tej teflo­nem powierzch­ni. Nic nie skwier­czy, nic się nie przy­pa­la. Od spodu grze­je, potra­wa docho­dzi, wszyst­ko bez ognia i bez ryzy­ka. Rezul­tat? Mamy cie­płe i ład­ne danie, patel­nia czy inny gar­nek są czy­ste, nie trze­ba ich skro­bać, potra­wa nawet ma smak, ale wszyst­ko to, cały ten pro­ces wraz z jego rezul­ta­tem, zda­je się wyizo­lo­wa­ne od tego, co mogło­by „zaszko­dzić” wrzu­ca­nym na patel­nię skład­ni­kom. Ot, bez­pie­czeń­stwo i eko­no­mi­za­cja – tak owo udo­sko­na­le­nie obrób­ki zachwa­la­li­by jego pro­pa­ga­to­rzy.

I.

Izo­la­cja jest moc­ną meta­fo­rą. Jej rozu­mie­nie zakła­dać może jed­no­cze­śnie ochro­nę i uciecz­kę. Uży­wa­nie fil­trów i nakła­dek może uszczel­niać, ale i odkształ­cać. Widać to w gabi­ne­cie tera­peu­tycz­nym i na Insta­gra­mie – w dwóch prze­strze­niach, któ­re obec­nie sta­ły się sym­bo­licz­ną sfe­rą mię­dzy­ludz­kiej komu­ni­ka­cji. Jed­na ma impli­ko­wać głę­bię sku­pie­nia, dru­ga – powierz­chow­ność scrol­lo­wa­nia. Nie moż­na by wymy­ślić gor­sze­go roz­róż­nie­nia niż to poda­ne przed chwi­lą. Jed­no­cze­śnie na tym zesta­wie­niu i na pokrew­nych obu jego skład­ni­kom języ­kach (z jed­nej stro­ny mamy pró­by sym­bo­licz­nych, naj­czę­ściej gra­ficz­nych reak­cji na obra­zo­wy komu­ni­kat, z dru­giej: cen­tra­li­zo­wa­nie emo­cji jako dro­go­wska­zu) opie­ra się wie­le współ­cze­snych nar­ra­cji, któ­re chciał­bym okre­ślić jako (od)izolowane. Nie będę jed­nak opi­sy­wał lite­ra­tu­ry w spek­trum czy innych form wyni­kłych ze świa­do­me­go i cza­so­we­go uży­wa­nia mecha­ni­zmów obron­nych (albo po Tokar­czu­ko­we­mu: mecha­ni­zmów ochron­nych). Idzie mi raczej o takie rozu­mie­nie izo­la­cji, któ­re trwa­le ogra­ni­cza oddzia­ły­wa­nie i wza­jem­ność mię­dzy świa­tem a nar­ra­to­rem. Ten ostat­ni w swo­jej kuch­ni ma tyl­ko teflo­no­we garn­ki i nawet jeśli wie, że ist­nie­ją inne i mógł­by goto­wać ina­czej, nie robi tego, bo… No wła­śnie, dla­cze­go? Nie znaj­du­ję innej odpo­wie­dzi niż ta: bo ma teflon.

Izo­la­cja ma ogra­ni­czać oddzia­ły­wa­nie, wza­jem­ne prze­pły­wy cie­pła, dźwię­ku, wil­go­ci czy prą­du. Izo­la­cja zmie­nia doświad­cze­nie. Umoż­li­wia selek­cję bodź­ców i pro­ble­mów. Izo­lo­wa­ny nar­ra­tor (sic!, zno­wu ta Tokar­czuk) nie jest nową for­mą tej spraw­czej per­so­ny. Zda­je się, że dosko­na­le funk­cjo­no­wał przed odkry­ciem Roya J. Plun­ket­ta i jego poli­me­ry­za­cji tetra­flu­oro­ety­le­nu. Wcze­śniej­sze spo­so­by izo­la­cji wyma­ga­ły sto­so­wa­nia grub­szych i bar­dziej widocz­nych form sepa­ra­cji. Z tego powo­du były też łatwiej uchwytne/zauważalne niż ta deli­kat­na powło­ka z ter­mo­pla­stu. Tę ostat­nią moż­na uznać za „nor­mę” albo zwy­czaj­nie prze­ga­pić jako nie­wi­docz­ny przy­wi­lej (lub jego nie­świa­do­me powtó­rze­nie, o czym napi­szę niżej).

W ten meta­fo­rycz­ny spo­sób kie­ru­ję się w stro­nę wąt­ku, któ­ry redak­cja „Dzien­ni­ka”, zama­wia­jąc ten esej, okre­śli­ła jako chło­pac­kość śle­pą na przy­wi­lej. Nim jed­nak dotrę w pole pol­skiej pro­zy naj­now­szej, powi­nie­nem się pochy­lić nad wyznacz­ni­ka­mi chło­pac­ko­ści w lite­ra­tu­rze i spró­bo­wać roz­ja­śnić kil­ka kwe­stii.

II.

Chło­pac­kość nie jest pre­cy­zyj­nym ter­mi­nem. Nie ma w pol­skiej kry­ty­ce lite­rac­kiej ani w lite­ra­tu­ro­znaw­stwie wyczer­pu­ją­cych inter­pre­ta­cji czy badań, któ­re wyja­śni­ły­by zna­cze­nie i poten­cjał tej kate­go­rii oraz kom­pli­ka­cje z nią zwią­za­ne. Mały reko­ne­sans przy­no­si nastę­pu­ją­ce infor­ma­cje. W kon­tek­ście recep­tyw­no­ści i czy­tel­ni­czej aktyw­no­ści figu­ra chło­pa­ka poja­wia się w tytu­le jed­ne­go z nume­rów „Cza­su Kul­tu­ry” z 2011 roku. To zeszyt zre­da­go­wa­ny przez Jerze­go Borow­czy­ka i Micha­ła Lar­ka. Wraz z zapro­szo­ny­mi auto­ra­mi zasta­na­wia­li się oni wów­czas, co czy­ta­li w chło­pię­co­ści, w okre­sie laten­cji oraz nasto­let­nio­ści, pró­bo­wa­li też uświa­do­mić sobie, czy te ich lek­tu­ry coś zapo­wia­da­ły. Auto­re­flek­syj­ne tek­sty i roz­mo­wa redak­to­rów z Ada­mem Lip­szy­cem mają rys sen­ty­men­tal­ny, nie jest to jed­nak głów­na ten­den­cja tego cove­ru. Istot­ny sta­je się fakt, że cen­tral­ną figu­rą oka­za­ło się „dora­sta­ją­ce chło­pac­kie (nasto­let­nie, w odróż­nie­niu od chło­pię­ce­go, czy­li przed­na­sto­let­nie­go) ja” i jego kon­takt ze świa­tem zapo­śred­ni­czo­ny przez lite­ra­tu­rę. Wnio­ski pły­ną­ce z tej reflek­sji są jasne – mło­dzie­żo­we lek­tu­ry cza­sem były zapo­wie­dzią doj­rzal­szych czy­tel­ni­czych wybo­rów, jed­nak naj­czę­ściej po latach musia­ły zostać kry­tycz­nie zane­go­wa­ne jako nar­ra­cje jed­no­stron­ne lub nie­do­sta­tecz­nie zaan­ga­żo­wa­ne w rela­cje ze świa­tem, któ­ry ota­cza czy­tel­ni­ków (pod­kre­ślam, bo do tego przyj­dzie mi wró­cić w pod­su­mo­wa­niu tego szki­cu). Głów­nym czy raczej wyj­ścio­wym kore­la­tem tam­te­go uję­cia było usta­wie­nie: chło­pa­ki czy­ta­ły tak zwa­ną lite­ra­tu­rę mło­dzie­żo­wą, któ­rej (dia­gno­za doda­na po latach) bra­ko­wa­ło wie­lo­wy­mia­ro­wo­ści. Z tego usta­wie­nia uszedł jedy­nie Ceza­ry Michal­ski z tek­stem Książ­ki dzi­wacz­ne. Dzi­wacz­ność pole­ga­ła na czy­ta­niu Sta­ni­sła­wa Lema i Phi­li­pa K. Dic­ka, pod­czas gdy rówie­śni­cy nar­ra­to­ra czy­ta­li J.R.R. Tol­kie­na. Nie będę tu stresz­czał całej linii auto­re­flek­sji, symp­to­ma­tycz­ne wyda­ją mi się jed­nak tytuł tego szki­cu i prze­świad­cze­nie auto­ra o inno­ści. Przy­pusz­czal­nie nie jest to jed­nak dzi­wacz­ność, któ­ra cze­goś nar­ra­to­ro­wi ujmu­je, coś mu odbie­ra; prze­ciw­nie, raczej ma poka­zy­wać inte­lek­tu­al­ne prze­ska­lo­wa­nie czy­tel­ni­ka wzglę­dem gru­py rówie­śni­czej. Jest to więc znak hie­rar­chii, któ­ra wyno­si, nie upu­pia.

Po tych jaskół­kach auto­re­flek­sji chło­pa­ki i chło­pac­kość nie sta­ły się jed­nak main­stre­amo­wym tema­tem innych ana­liz. Nie mamy pol­skich zbio­rów ese­jów o chło­pa­kach i chło­pac­ko­ściach w lite­ra­tu­rze czy sze­rzej – w kul­tu­rze. Wię­cej o tych kate­go­riach mówi nam socjo­lo­gia, naj­czę­ściej w kon­tek­ście zagro­żeń izo­la­cją i wypa­da­niem z real­no­ści, w odnie­sie­niu do osła­bio­ne­go lub sła­be­go pod­mio­tu, któ­re­go socja­li­za­cję nale­ży dosto­so­wać do współ­cze­snych, mniej zma­sku­li­ni­zo­wa­nych (albo przy­naj­mniej: nie tyl­ko masku­li­ni­zo­wa­nych) norm. Lista takich publi­ka­cji jest dłu­ga.

Wra­cam do lite­ra­tu­ry. Nie przy­pad­kiem uży­łem wyżej gom­bro­wi­czow­skie­go odnie­sie­nia. Napię­cie mię­dzy chło­pię­ciem a chło­pa­kiem ilu­stru­je sce­na poje­dyn­ku Mię­tu­sa i Syfo­na. Jest w tym dyna­mi­ka, oświe­tle­nie kon­flik­tu, pro­ce­su i dyle­ma­tu roz­wo­jo­we­go. Wynik star­cia nie jest opty­mi­stycz­ny, ale inte­re­su­ją­ce mnie toż­sa­mo­ścio­we kate­go­rie zosta­ły tu wpra­wio­ne w ruch. Ruch musi zakoń­czyć się gwał­tem, bo to jed­nak rela­cja kolu­zyj­na i ina­czej się nie da. Nie­mniej, nawet jeśli w utwo­rze Gom­bro­wi­cza całość zosta­ła pokry­ta war­stwą gro­te­ski sepa­ru­ją­cej zda­rze­nia od świa­ta, zda­je się, że wciąż mówi to coś o nie­roz­wią­za­nym, żywym dyle­ma­cie wpi­sa­nym w tę nar­ra­cję. O pro­ble­mie, któ­ry doty­ka, draż­ni, w nie­po­żą­da­ny spo­sób przy­pa­la, chło­dzi lub moczy, by sko­rzy­stać z wyli­sto­wa­nych wcze­śniej nie­po­żą­da­nych cech real­no­ści blo­ko­wa­nych osło­ną z teflo­nu.

Sie­dzą­cy na moim ramie­niu mały histo­ryk lite­ra­tu­ry każe mi jesz­cze upo­mnieć się o Ste­fa­na Żerom­skie­go, a za sym­bol wpi­sa­nych w jego nar­ra­cję zma­gań z chło­pac­ką toż­sa­mo­ścią wybrać Ceza­re­go Bary­kę. Tu, obok chę­ci prze­pro­wa­dze­nia rewo­lu­cji zasta­ne­go porząd­ku, poja­wia­ją się głę­bo­kie zwąt­pie­nie i pesy­mizm, od któ­rych nie ma uciecz­ki w este­tycz­ne, izo­lu­ją­ce for­my. Choć prze­cież Żerom­ski „w este­ty­kę umiał” wyśmie­ni­cie, tyle że zawsze uży­wał jej w służ­bie spo­łecz­nych moty­wa­cji. Nie chcę napi­sać, że Bary­ka jest wzo­rem dla współ­cze­snych chło­pa­ków, nie to jest tema­tem tego szki­cu. Muszę jed­nak dodać, że – tu prze­pra­szam za nie­me­ry­to­rycz­ną dygre­sję – wcie­la­ją­cy się w jego fil­mo­wą wer­sję Mate­usz Damięc­ki wyrósł na przy­stoj­ne­go i zaan­ga­żo­wa­ne­go w świat męż­czy­znę. To dobry wzór. Ale wra­cam do Żerom­skie­go: wspo­mnia­ny mały histo­ryk mówi mi do ucha, że autor nie bał się (w takim stop­niu, w jakim mógł ponad wiek temu) prze­pro­wa­dzić swo­je­go boha­te­ra przez roz­dy­go­ta­ny świat bez osłon i zabez­pie­czeń z płci czy kla­sy spo­łecz­nej.

Celo­wo prze­sze­dłem od tak zwa­nej powie­ści mło­dzie­żo­wej (temat czy­ta­ją­cych chło­pa­ków) do piszą­cych o chło­pa­kach męż­czyzn; choć i w obrę­bie współ­cze­snych nar­ra­cji dla mło­dzie­ży zoba­czy­li­by­śmy sche­mat posta­wie­nia boha­te­ra w obli­czu pro­ble­mów świa­ta, ponie­waż ten dru­gi wzór: przy­go­do­wo-pene­tru­ją­cy, opar­ty na łatwym prze­zwy­cię­że­niu prze­ciw­no­ści losu, daw­no już odszedł do lamu­sa.

Inte­re­su­je mnie to, co i w jaki spo­sób piszą auto­rzy w wie­ku tak zwa­nej mło­dej doro­sło­ści, któ­ra (według współ­cze­snych roz­po­znań psy­cho­lo­gii roz­wo­jo­wej) trwa do oko­ło trzy­dzie­ste­go roku życia. Nim jed­nak przyj­rzę się bli­żej wybra­nym nar­ra­cjom ilu­stru­ją­cym te ten­den­cje, prze­ana­li­zu­ję, jak z tema­tem chło­pa­ków i chło­pac­ko­ści wią­za­ne są aspek­ty poety­ki i tema­tu tek­sów lite­rac­kich. Istot­nych roz­po­znań w tym zakre­sie doko­nał Tomasz Szot­kow­ski, któ­ry w 2022 roku obro­nił pra­cę licen­cjac­ką zaty­tu­ło­wa­ną Lite­ra­tu­ra chło­pac­ka. Pró­ba zde­fi­nio­wa­nia kate­go­rii na przy­kła­dzie powie­ści Łuka­sza Orbi­tow­skie­go „Inna dusza” i Jaku­ba Ćwie­ka „Topiel”. Pra­cę recen­zo­wa­łem, nie chwa­lę się więc swo­im semi­na­rzy­stą. Pamię­tam cie­ka­wą obro­nę, któ­ra nie pro­wa­dzi­ła do jed­no­znacz­nych kon­klu­zji. Punk­tem wyj­ścia dys­ku­sji było jed­nak pro­ste stwier­dze­nie: chło­pac­kie rów­na się patriar­chal­ne, nie­pro­gre­syw­ne i powin­no być czy­ta­ne w prze­ciw­sta­wia­nej parze do rewer­so­wo poj­mo­wa­ne­go dziew­czyń­skie­go. Celem pra­cy było usta­no­wie­nie tego, czym jest w lite­ra­tu­rze owo „chło­pac­kie”. Dro­ga wio­dła przez opis for­mal­ne­go i tema­tycz­ne­go zróż­ni­co­wa­nia pola ogra­ni­czo­ne­go tą selek­tyw­ną kate­go­rią. Szot­kow­ski prze­ko­nu­ją­co poka­zał, że ist­nie­je zbiór cech kon­sty­tu­ują­cych nar­ra­cję uzna­wa­ną za „chło­pac­ką”. Wśród nich wyróż­nił nie­doj­rza­łość rozu­mia­ną jako nie­do­ro­słość bohaterów/narratorów oraz pika­rej­skość odno­szo­ną do tego, co w histo­rii i teo­rii lite­ra­tu­ry uzna­je­my za awan­tur­ni­czość, przy­go­do­wość, nar­ra­cję łotrzy­kow­ską odsła­nia­ją­cą pery­pe­tie łobuza/chuligana. W tym dru­gim poję­ciu mie­ści się też coś, co nazy­wa­my bra­wu­rą. Dalej, wśród cech zasad­ni­czych, mamy wiąz­kę nastę­pu­ją­cych wedle linii roz­wo­ju toż­sa­mo­ści boha­te­ra tema­tów: dom i rodzi­na, rówie­śni­cy, pierw­sze miło­ści, wal­ka z auto­ry­te­tem. Jeśli zaś idzie o język, to opie­ra się on naj­czę­ściej nie na zin­dy­wi­du­ali­zo­wa­nym idio­mie, lecz na poko­le­nio­wo czy gru­po­wo rozu­mia­nym slan­gu, zawie­ra ter­mi­ny zro­zu­mia­łe dla zamknię­tych i homo­ge­nicz­nie zor­ga­ni­zo­wa­nych grup. Głów­ną cechą cha­rak­te­ry­stycz­ne­go sty­lu ma być języ­ko­wa eko­no­mia, mini­mum słów okre­śla­ją­cych zło­żo­ne mecha­ni­zmy. Z powyż­sze­go wyni­kać może, że to, co „chło­pac­kie”, jest pochod­ną tego, co nazy­wa­my nar­ra­cją ini­cja­cyj­ną. W dal­szej czę­ści szki­cu spró­bu­ję wyja­śnić, jakie funk­cje w kon­tek­ście czy­ta­nej prze­ze mnie pro­zy mogą peł­nić kate­go­rie zapro­po­no­wa­ne przez Szot­kow­skie­go.

III.

Zno­wu zawo­łał mnie ten histo­ryk sie­dzą­cy mi na ramie­niu. Chwi­la dla nie­go. Ten­den­cje, któ­re wią­żę z meta­fo­rą teflo­nu, moż­na dostrzec w róż­nych nar­ra­cjach pisa­nych przez chło­pac­kich auto­rów. Nie tyl­ko w tych naj­now­szych, poja­wia­ły się one tak­że w tek­stach wcze­śniej­szych gene­ra­cji twór­ców. Dla porząd­ku wywo­du cof­nę się tyl­ko o dwie deka­dy, choć chęć izo­la­cji, pra­gnie­nie bycia poza real­no­ścią i pry­mat wyłącz­nie dekla­ro­wa­ne­go zaan­ga­żo­wa­nia w rze­czy­wi­stość nad jej fak­tycz­nym prze­ży­wa­niem jako cha­rak­te­ry­stycz­ne ele­men­ty posta­wy nar­ra­to­rów odna­leźć moż­na rów­nież w czę­ści pol­skich utwo­rów, któ­rych auto­rzy uro­dzi­li się w latach 60. XX wie­ku (nawia­sem mówiąc, lata 80. XX wie­ku też sprzy­ja­ły takiej ten­den­cji). Nie uży­wam tu kate­go­rii „poko­le­nia”, nie opi­su­ję poszcze­gól­nych grup, chcę jedy­nie zazna­czyć, że figu­ra nar­ra­to­ra z teflo­no­wą powło­ką łatwo przy­le­ga do mło­dych pisa­rzy z róż­nych rocz­ni­ków. Jak­by izo­la­cja była jed­nym z eta­pów wej­ścia w doro­słość (by odwo­łać się do kate­go­rii nie­doj­rza­ło­ści), jak­by teflon zastę­po­wał wcze­śniej­szą fazę bun­tu roz­wo­jo­we­go. Tę zmia­nę moż­na pew­nie odnieść do dwu­stron­nej dyna­mi­ki: narrator–konstruowane przez nie­go uni­wer­sum vs. świat zewnętrz­ny. To odnie­sie­nie spro­wa­dzi­ło­by jed­nak całą reflek­sję do dość pro­ste­go myśle­nia socjo­lo­gi­zu­ją­ce­go lite­ra­tu­rę, a inte­re­su­je mnie rów­nież este­ty­ka.

IV.

Na począ­tek, choć nie na przy­staw­kę, bio­rę trzy książ­ki Mate­usza Gór­nia­ka: Trash Sto­ry (2022), Dwie powie­ści ruchu (2023) oraz Ćpu­na i głup­ka (2025). Dwa głów­ne wyróż­ni­ki tych nar­ra­cji to wyj­ście poza real­ność (w stro­nę hiper­re­al­no­ści) oraz ruch. Pierw­sza „śmie­cio­wa” pro­za, choć frag­men­ta­rycz­na, ma struk­tu­rę sta­tycz­ną. Znaj­dzie­my tu pętle tema­tycz­ne, a ponad­to zbio­ry róż­nych gło­sów wpa­so­wa­ne w kolej­ne roz­dzia­ły tak, by je koń­czy­ły. Naj­pierw mówi Mati, póź­niej docho­dzi do roz­pro­sze­nia i głos otrzy­mu­ją przed­mio­ty nie­oży­wio­ne. W nar­ra­cji panu­je względ­ny porzą­dek, dostrze­gal­ne są w niej śla­dy zain­te­re­so­wa­nia oto­cze­niem, pró­by jego zro­zu­mie­nia, nada­wa­nia zna­czeń temu, co zewnętrz­ne. Jest w tym cień dzie­cię­cej zaba­wy, w ramach któ­rej zabaw­ki mogą mówić. Zaba­wa nie sta­no­wi tu jed­nak czyn­ni­ka wpro­wa­dza­ją­ce­go jej uczest­ni­ków w świat, nie spra­wia, że roz­po­zna­ją oni swo­je wła­sne potrze­by i role. Szyb­ko sta­je się for­mą osło­ny przed nie­chcia­ny­mi emo­cja­mi, w tym wypad­ku sym­bo­li­zo­wa­ny­mi wie­lo­krot­ną śmier­cią Kenny’ego. W tej nar­ra­cji boha­ter wycho­dzi z domu, z rodzi­ny, ale zamiast iść ku świa­tu, zosta­je przed ekra­nem tele­wi­zo­ra, a póź­niej prze­miesz­cza się w stro­nę tego, co wir­tu­al­ne. Kla­sycz­na zagryw­ka. Sko­ro matry­ca real­ne­go jest nie­od­po­wied­nia, boha­ter zmie­nia ją na bar­dziej dopa­so­wa­ną do jego pra­gnień. Te ostat­nie speł­nia­ją się w życze­niu, by nie czuć tego, co czu­ją ludzi­ki, nie kopio­wać ich życia.

Przed­sta­wio­na wyżej potrze­ba wyzna­cza bieg kolej­nych nowel Gór­nia­ka. Dwie powie­ści ruchu wprost mówią o wal­ce z real­no­ścią. Począ­tek wal­ki jest rela­cyj­ny, boha­ter odnaj­du­je swo­je Kocha­nie, a po roz­sta­niu zacho­wu­je jego uwew­nętrz­nio­ny dobry obraz, ten „będzie jego nową taj­ną bro­nią, jakąś opcją w wal­ce z rze­czy­wi­sto­ścią”1. Ochro­na jest jed­nak nie­do­sta­tecz­na, real­ność zno­wu puka do świa­do­mo­ści, więc musi nastą­pić symu­la­cja (na wzór gry z poprzed­nie­go tek­stu auto­ra). Boha­ter wybie­ra depre­sję, nie­ste­ty szyb­ko oka­zu­je się, że to nie on zarzą­dza nią, lecz ona nim. Jego włą­cze­nie w real­ność, zaan­ga­żo­wa­nie w życie są zwią­za­ne z gnie­wem (opis wizyt u tera­peut­ki i tera­peu­ty), sce­ny te poja­wia­ją się jed­nak tyl­ko epi­zo­dycz­nie, a ilu­stro­wa­ne przez nie doświad­cze­nia pod­le­ga­ją nega­cji szyb­ciej niż rela­cja z Kocha­niem. Nasto­let­nia miłość sta­je się dobrym wewnętrz­nym obiek­tem, tera­peu­ci zaś – frag­men­ta­mi złe­go obiek­tu. Wszyst­kie te spra­wy – owe obiek­ty – tra­fia­ją w pust­kę boha­te­ra „bez oso­bo­wo­ści”2. Żeby rato­wać się przed zły­mi obiek­ta­mi, musi on ruszyć w dro­gę, uciec. W tym momen­cie moż­na przy­wo­łać dekla­ra­cję nar­ra­to­ra, któ­ry mówi: „dobrze mieć gło­wę wysta­wio­ną za szy­bę zapier­da­la­ją­ce­go auta. Tyl­ko wte­dy się czu­je, że się jest, i tyl­ko wte­dy ma się kon­takt z rze­czy­wi­sto­ścią. Na dro­dze, w tara­pa­tach”3, moż­na też zwąt­pić i się wystra­szyć. Jeśli do tej dekla­ra­cji doda­my osta­nie zda­nia z próz Gór­nia­ka, zoba­czy­my coś cie­ka­we­go: sta­ny kon­sty­tu­ują­ce for­mę jego nar­ra­cji. Wpi­sa­nie ich w ostat­nie zda­nia tek­stów moż­na odczy­ty­wać jako rodzaj uni­ku przed kon­fron­ta­cją. Jak­by całe nar­ra­cje pro­wa­dzi­ły nas do głów­ne­go dyle­ma­tu, lecz gdy tyl­ko się on poja­wi, opo­wieść musi się skoń­czyć, a pro­blem pozo­sta­je nie­roz­wią­za­ny. Koń­czy się rów­nież rela­cja nar­ra­to­ra i czy­tel­ni­ka. Owe sta­ny z ostat­nich zdań ukła­da­ją się w tria­dę przy­mu­su, smut­ku i nadziei na uciecz­kę w pery­pe­tie.

Gra­ją w schi­zo­lat­kę, oglą­da­ją land­szaft z gów­na i dymów, jakąś głu­pią opo­nę, co się toczy uli­cą i nie może prze­stać.

 

Świat jest pięk­ny, ale ta opo­wieść jest też o moim smut­ku5.

 

I oto on!, patrz­cie tyl­ko!! Lata­ją­cy Głu­pek wra­ca do mia­sta, cały poje­ba­ny, z miną taką, że na pew­no coś się jesz­cze wyda­rzy6.

Kon­sty­tu­tyw­ny jest tu smu­tek. By go unik­nąć, boha­ter­ki i boha­te­ro­wie Gór­nia­ka muszą się poru­szać poza zasa­da­mi real­no­ści, jak­by poza nią mia­ło owe­go smut­ku nie być. Ruch jest syno­ni­mem odcię­cia, teflo­nu. Wszyst­ko było­by dobrze, gdy­by nie fakt, że ani opo­na, ani boha­ter­ka Nomad­ki (i inni boha­te­ro­wie Gór­nia­ka) nie mogą prze­stać się ruszać, nie mogą też wró­cić do sie­bie, a real­ność ści­ga ich na róż­ne spo­so­by.

Dotych­cza­so­wa kry­ty­ka lite­rac­ka opi­su­je ten sche­mat z pozy­cji panop­ty­kal­nej. Otóż wszyst­ko to (frag­men­ta­ry­za­cja tek­stu i świa­ta, śmie­cio­wość, izo­la­cja i ucieczki/ruch) ma być reak­cją na póź­ny kapi­ta­lizm (dobry „zły obiekt”). Mamy więc nową roz­pro­szo­ną for­mę lite­rac­ką, któ­ra cza­sem kopiu­je zbiór odpa­dów, a cza­sem mecha­nizm scrol­lo­wa­nia przy­pad­ko­wych obra­zów. Uży­cie obu roz­wią­zań ma pro­wa­dzić do spe­cy­ficz­ne­go spię­trze­nia histo­rii ukła­da­ją­cych się w „nie­sa­mo­wi­te wie­że zna­czeń”7. Ten dru­gi mecha­nizm syno­ni­mi­zu­je wła­śnie samo­dziel­ny ruch i dro­gę, bycie w ruchu. Jeśli dodać do tego dekla­ra­cję świa­do­me­go wybo­ru „inne­go sto­sun­ku do rze­czy­wi­sto­ści”8, łatwo prze­ga­pić powra­ca­ją­ce zna­ki cier­pie­nia boha­te­rów (zapę­tlo­na nuda i smu­tek) oraz przy­mu­su uciecz­ki przed tymi dozna­nia­mi. Trud­no uznać, że uciecz­ka i przy­mus są pod­mio­to­wym wybo­rem inne­go sto­sun­ku do rze­czy­wi­sto­ści. Sta­no­wią raczej reak­tyw­ny przy­mus, bez moż­li­wo­ści wej­ścia w kul­tu­rę, postrze­ga­ną jako źró­dło cier­pień, i bez prób jej zmia­ny od wewnątrz. Zamiast zaan­ga­żo­wa­nia mamy cią­gły ruch w muzycz­nych pętlach (czas i prze­strzeń mie­rzy się tu na przy­kład licz­bą odtwo­rzeń zapę­tlo­nych utwo­rów) albo wędrów­kę, któ­ra wbrew tytu­ło­wi (nomad(k)a nie ucie­ka, nomad(k)a w prze­ci­wień­stwie do boha­ter­ki Gór­nia­ka nie ma swo­je­go miej­sca) zakła­da uciecz­kę przed sobą: „prze­nig­dy nie chcę wró­cić do sie­bie. Jak jestem u sie­bie, to czu­ję, że umie­ram”9. Izo­la­cja od emo­cji jest tu jedy­ną for­mą ratun­ku przed toż­sa­mo­ścią.

Temat nie­doj­rza­ło­ści kon­ta­mi­no­wa­ny z roz­pro­sze­niem form nar­ra­cyj­nych oraz groź­ba­mi pły­ną­cy­mi ze świa­ta i wnę­trza posta­ci to rów­nież idiom Miro­sła­wa Naha­cza, auto­ra, któ­ry dał nam czte­ry pro­za­tor­skie tek­sty o chło­pac­kiej nudzie, lęku, cier­pie­niu i spo­so­bach uciecz­ki przed real­no­ścią. Podró­że boha­te­rów Naha­cza i Gór­nia­ka są nie­po­ko­ją­co podob­ne, choć kolej­ność ich eta­pów nie jest dokład­nie taka sama. Skła­do­we: wyj­ście z domu (Osiem czte­ry vs. Trash Sto­ry), nar­ra­cja w schi­zo­idal­nej podró­ży, w dro­dze (Bocian i Lola vs. Dwie powie­ści ruchu), à la biblij­ne opo­wie­ści uza­leż­nio­ne­go, zmar­gi­na­li­zo­wa­ne­go (Bom­bel vs. Ćpun i głu­pek). Histo­rie te otrzy­mu­je­my w innej kolej­no­ści wydaw­ni­czej, jed­no­cze­śnie, chcę to powtó­rzyć, ich podo­bień­stwo jest ude­rza­ją­ce i nie­po­ko­ją­ce. Nahacz rów­nież roz­war­stwiał, roz­my­wał for­mę swo­jej nar­ra­cji przez wpra­wie­nie jej w ruch. Podob­nie jak Gór­niak roz­pi­sy­wał czas i prze­strzeń, mie­rzył je inny­mi, niż do tego przy­wy­kli­śmy, mia­ra­mi. Każ­da jego kolej­na pro­za była dal­sza od real­no­ści, a boha­te­ro­wie sta­wa­li się bar­dziej dra­ma­tycz­ni. Histo­ryk lite­ra­tu­ry powie­dział­by zatem, że Gór­niak wraz ze swo­im cha­rak­te­ry­stycz­nym sty­lem ma poprzed­ni­ka. Co wię­cej, inter­pre­ta­cje pro­zy obu auto­rów są zbież­ne pod wie­lo­ma wzglę­da­mi – przed­sta­wia­ją twór­czość oby­dwu pisa­rzy jako wypo­wiedź o koń­cu kapi­ta­li­stycz­ne­go świa­ta, w któ­rym nie spo­sób żyć według sta­rych reguł. Pro­zę Naha­cza obszer­nie ana­li­zo­wa­łem nie­daw­no w innym miej­scu10, dla­te­go tutaj jedy­nie sygna­li­zu­ję podo­bień­stwa mię­dzy mło­dy­mi auto­ra­mi róż­nych gene­ra­cji. Jeśli kogoś zain­te­re­so­wał mój nie­po­kój, zachę­cam do lek­tu­ry tek­stu wska­za­ne­go w przy­pi­sie.

Inny pod wzglę­dem este­ty­ki spo­sób izo­la­cji od świa­ta kapi­ta­łu i rela­cji wybrał Arek Kowa­lik w tomie opo­wia­dań Dźwię­ki pta­ków (2025). Jego boha­te­ro­wie rów­nież lubią spoj­rzeć poza real­ność, jeden z nich spo­ty­ka dziew­czy­nę bez nóg, inny reki­na pod prysz­ni­cem. Te kon­cep­ty nie kie­ru­ją nas jed­nak poza racjo­nal­ność. Nie przy­wo­łu­ją rów­nież kate­go­rii absur­du czy gro­te­ski, któ­re roz­sa­dzi­ły­by nar­ra­cję. Są raczej epi­zo­da­mi, śle­py­mi ulicz­ka­mi. Moż­na by je trak­to­wać jak memy. Są, miga­ją – i już, koniec funk­cji. Ten wzór cha­rak­te­ry­zu­je pozo­sta­łych boha­te­rów opo­wia­dań. Po lek­tu­rze tomu moż­na stwier­dzić, że nar­ra­cje Kowa­li­ka są wol­ne od pery­pe­tii. Nawet jeśli pierw­sze aka­pi­ty zapo­wia­da­ją kata­stro­fal­ne dla akcji czy boha­te­ra kon­se­kwen­cje jego czy­nów (na przy­kład potłu­czo­na dro­ga por­ce­la­na), dal­szy prze­bieg opo­wie­ści redu­ku­je nega­tyw­ne skut­ki prak­tycz­nie do zera, do nie­zna­czą­ce­go epi­zo­du. Napię­cie zni­ka. Zosta­je pust­ka. Kolej­ne posta­ci są jak pału­by, bez dyle­ma­tów i bez emo­cji, chro­nią się w iro­nii lub rozu­mo­wej auto­ana­li­zie. Myśli jed­nej z boha­te­rek sta­ją się dosko­na­łym meta­tek­stem opi­su­ją­cym sche­mat opo­wia­dań Kowa­li­ka:

Od dziec­ka bar­dziej od życia inte­re­so­wa­ły mnie jego imi­ta­cje. Książ­ki, fil­my i gry wideo z otwar­tą kon­struk­cją świa­tów, gdzie wszyst­ko wyda­wa­ło się praw­dzi­we, a jed­no­cze­śnie upo­rząd­ko­wa­ne i zro­zu­mia­łe. Zacho­wa­nia ludzi były tam spro­wa­dza­ne do powta­rzal­nych sche­ma­tów, two­rzą­cych wra­że­nie praw­dzi­we­go życia; sce­ny, z począt­kiem i koń­cem, w wyraź­ny spo­sób pro­wa­dzą­ce do kolej­nych zda­rzeń11.

Cyze­lo­wa­na, zamknię­ta, upo­rząd­ko­wa­na kon­struk­cja – to wzór odmien­ny od pro­zy Gór­nia­ka. Zda­je się, że Kowa­lik chce zawal­czyć z for­mą, chce, by jego boha­te­ro­wie robi­li coś inne­go, niż robią „ludzi­ki”, by żyli w inny spo­sób. Chce rów­nież ina­czej to wszyst­ko opi­sać. Nie­ste­ty jego boha­te­rom nie uda­je się uciec od pust­ki i nie­waż­no­ści. Od repe­ty­cji nie­chcia­ne­go sche­ma­tu dzie­li ich jedy­nie czas, w któ­rym sche­mat ów ule­ga odwró­ce­niu o sto osiem­dzie­siąt stop­ni (zno­wu jeste­śmy w kolu­zji).

W twór­czo­ści Kowa­li­ka nic (poza wspo­mnia­ny­mi memicz­ny­mi i ludycz­nie rozu­mia­ny­mi wstaw­ka­mi) nie ma nas zasko­czyć, wszyst­ko zosta­je zapo­wie­dzia­ne, ponie­waż nar­ra­tor panu­je nad for­mą, pod­grze­wa opo­wieść na zim­no. Dosta­je­my kolej­ne sce­ny, zmie­nia­ją się aka­pit po aka­pi­cie, gład­ko, jak­by zosta­ły oddzie­lo­ne fil­mo­wym klap­sem. Wszyst­ko jest tu pod kon­tro­lą, wszyst­ko jest stłu­mio­ne. Czy­ta­my: „Był taki okres, gdy Kami­lo­wi zda­wa­ło się, że jest wydrą­żo­ną powło­ką czło­wie­ka. Ale teraz są kró­li­ki”12. Życie, a więc i popęd wno­szą w tę pro­zę zwie­rzę­ta i rośli­ny, nie miesz­kań­cy duże­go mia­sta. Ci ostat­ni po pro­stu trwa­ją. Ich emo­cje pro­jek­to­wa­ne są w prze­strzeń, na przy­kład na fasa­dy kamie­nic, albo sym­bo­licz­nie odda­wa­ne przez porę dnia bądź czę­sto opa­da­ją­cą kur­ty­nę desz­czu. Wyda­je się, że to, co zwią­za­ne z życiem, jest w tych tek­stach ulo­ko­wa­ne wła­śnie w kon­cep­tach este­tycz­nych (na przy­kład kon­struk­cja całe­go tomu imi­tu­ją­ca for­mat kase­ty magne­to­fo­no­wej). To prze­su­nię­cie popę­du – z fabu­ły na for­mę – spra­wia, że boha­te­ro­wie są wyizo­lo­wa­ni od życia. Zno­wu moż­na zało­żyć, że robią to świa­do­mie, że podej­mu­ją wybór i odsu­wa­ją od sie­bie to, cze­go nie chcą. Nie wie­my bowiem, czy ich izo­la­cja jest for­mą wewnętrz­ne­go przy­mu­su. Nie jest to tak wyraź­ne jak w nar­ra­cjach Gór­nia­ka. Nie­mniej ponow­nie mamy do czy­nie­nia z roz­war­stwie­niem, z odsu­nię­ciem, z dystan­sem i z bra­kiem zaan­ga­żo­wa­nia w coś inne­go niż pro­du­ko­wa­nie prze­my­śla­nych pod wzglę­dem este­tycz­nym i wewnętrz­nie pustych form. Ten sche­mat trwa­nia ma tyl­ko kil­ka rys, pęk­nięć, któ­re zabez­pie­czo­ne zosta­ły nie­iro­nicz­nie trak­to­wa­ny­mi dia­gno­za­mi sta­nów afek­tyw­nych i mecha­ni­zmów obron­nych boha­te­rów. Zamiast ruchu i tra­sho­wej uciecz­ki mamy sta­ny zatrzy­ma­nia lub zamro­że­nia. Doro­słość, rozu­mia­na jako poczu­cie zagęsz­cze­nia ambi­wa­lent­nych sta­nów oraz zaan­ga­żo­wa­nie w świat, nie nad­cho­dzi. Być może jest to dia­gno­za poko­le­nia. Why not? Nale­ży się jed­nak zasta­no­wić, jak to się ma do chło­pac­ko­ści.

Ale, ale! Zno­wu mały histo­ryk lite­ra­tu­ry woła mi coś do ucha. I w tym przy­pad­ku znaj­du­ję tek­sto­wą, choć nie­ści­słą parę poka­zu­ją­cą ponad­hi­sto­rycz­ne ten­den­cje. Myślę o innej war­szaw­skiej książ­ce, czy­li o War­szaw­skich wer­se­tach (2006) Micha­ła Sufi­na. Ta roze­dr­ga­na pro­za ma podob­ny wymiar co tom Kowa­li­ka. Prze­strzeń nar­ra­cji jest tu wspól­na (to samo mia­sto), ponad­to w oby­dwu tek­stach mamy do czy­nie­nia z kry­ty­ką sys­te­mu i róż­nych ról spo­łecz­nych, któ­re w nim odgry­wa­my. Nar­ra­to­rzy nie chcą powta­rzać sche­ma­tów, izo­lu­ją się. Jed­nak tam, gdzie w pro­zie Kowa­li­ka jest zauwa­żal­na kon­tro­la i gdzie gro­te­ska bądź absurd zosta­ją roz­my­te, wypłasz­czo­ne, uję­te w ramy racjo­nal­no­ści, w nar­ra­cji Sufi­na zaczy­na się gniew­ny atak, któ­ry nie pozwa­la na posta­wie­nie barie­ry mię­dzy boha­te­rem a real­no­ścią. Zda­je się, że Sufin robi to, co mógł­by zro­bić Kowa­lik, gdy­by nie bawił się kate­go­ria­mi este­tycz­ny­mi, a wyko­rzy­stał je do opo­wie­dze­nia histo­rii kon­flik­tów i dyle­ma­tów. Nie ma zna­cze­nia, czy zro­bił­by to pod osło­ną saty­ry czy gro­te­ski, idzie raczej o połą­cze­nie spraw­ne­go ope­ro­wa­nia kate­go­ria­mi este­tycz­ny­mi oraz zaan­ga­żo­wa­nia w róż­ni­ce kształ­tu­ją­ce świat i zanu­rzo­nych w nim boha­te­rów. Taką opty­kę w pro­zie Kowa­li­ka przyj­mu­je wła­ści­wie tyl­ko nar­ra­tor opo­wia­da­nia Przez okna. Tu pału­bicz­ność boha­te­ra zni­ka pod wpły­wem jego upo­je­nia alko­ho­lo­we­go, nie­ste­ty (o iro­nio, ponie­waż ina­czej nie umie on wyjść z izo­la­cji) ten­że szyb­ko trzeź­wie­je i wra­ca do sta­nu pust­ki emo­cjo­nal­nej.

V.

Chło­pac­cy nar­ra­to­rzy nie dora­sta­ją. Mimo wyj­ścia z domu nie otwie­ra­ją się na róż­ne dozna­nia świa­ta. Nie wcho­dzą z nim w rela­cje. Budu­ją osob­ne prze­strze­nie, cha­ty z drew­na. Tak moż­na by opi­sać dwie stra­te­gie nar­ra­cyj­ne, któ­re są jed­no­cze­śnie reak­cja­mi na lęk – uciecz­ka lub zamro­że­nie. Z kla­sycz­nej reak­cyj­nej tria­dy zni­ka nam walka/zaangażowanie mimo stra­chu. Tę furt­kę w polu chło­pac­ko­ści otwie­ra nar­ra­cja pro­za­icz­ki Kin­gi Sabak. Ini­cjal­ne opo­wia­da­nie z jej tomu Tro­chę z zim­na, tro­chę z rado­ści (2024) jest histo­rią kil­ku­let­nie­go Olka, któ­ry bar­dzo chce wejść w chło­pię­cy świat, ale wyczu­wa prze­szko­dy. Jego nar­ra­cja to świa­do­my opis zakła­da­nia masek, przy­stę­po­wa­nia do spo­łecz­nej gry, w któ­rej się oce­nia i jest się oce­nia­nym: „[w]iem, że pew­nym gło­sem muszę, żeby podej­rzeń nie było”13, „wiem, że muszę być nija­ki, zwy­kły, żeby nie rzu­cać się w oczy”14, i dalej: „Mówię to i sły­szę, że mój głos brzmi pew­nie, że w ogó­le nie ma nic wspól­ne­go z tym, co mam w środ­ku. I to odkry­cie mi jakoś w koń­cu doda­je pew­no­ści. Co mnie tu będą spraw­dzać […], niech się jebią”15. Jak się oka­zu­je na koń­cu, histo­ria Olka kore­spon­du­je z toż­sa­mo­ścio­wym dyle­ma­tem Olki. Jed­no­cze­śnie jed­nak odsła­nia chło­pię­cą gar­de­ro­bę duszy, któ­ra ma szu­fla­dy czy pół­ki peł­ne lęku, wsty­du i wku­rze­nia. Sabak w pro­stych zda­niach opi­su­je pro­ces emo­cjo­nal­ny zwią­za­ny z aktyw­no­ścią w świe­cie. Nie wyco­fu­je się, lecz doty­ka tego, co trud­ne w rekon­stru­owa­niu wła­snej toż­sa­mo­ści i swo­je­go miej­sca we wspól­no­cie. Mamy tu więc dwa tema­ty pro­zy ini­cjal­nej, któ­re w przy­pad­ku Gór­nia­ka i Kowa­li­ka zosta­ją wycię­te z opo­wie­ści. W ich pro­zie to nie ini­cja­cja, lecz (prze)trwanie jest tema­tem (czy to prze­trwa­nie na mar­gi­ne­sie real­no­ści mamy rozu­mieć jako znacz­nik męsko­ści pod­po­rząd­ko­wa­nych z teo­rii Raewyn Con­nell?). Moż­na by zapy­tać, co nam to mówi o kon­dy­cji współ­cze­snej chło­pac­ko­ści oraz dla­cze­go to wła­śnie nar­ra­cja sygno­wa­na przez autor­kę pogłę­bia emo­cjo­nal­ny para­dyg­mat chło­pac­ko­ści, pene­tru­je to, co trud­ne. Nie odwa­żę się na jed­no­znacz­ne dia­gno­zy. Pomyśl­my o tym wszy­scy. Sabak tema­ty­zu­je pro­blem izo­la­cji, gry czy nakła­da­nia masek. Widzi, że to ruch zwod­ni­czy i zawod­ny, jed­no­cze­śnie go nie porzu­ca, nie uni­ka. Spraw­dza, co i jak dzia­ła, podej­mu­je grę – w dwój­na­sób – na boisku pił­kar­skim i mię­dzy znacz­ni­ka­mi toż­sa­mo­ści. Robi to, wyko­rzy­stu­jąc ener­gię pły­ną­cą z afek­tów. Nie scho­dzi z boiska ani – w innym opo­wia­da­niu – z dro­gi piel­grzym­ki.

Powyż­szy aka­pit poka­zu­je chęć usko­ku chło­pa­ków przed obra­za­mi męsko­ści (albo ich para­dok­sal­ne pod­trzy­ma­nie, vide Con­nell). W opi­sa­nych nar­ra­cjach żad­na z reak­cji na lęk nie uru­cha­mia agre­sji wobec oto­cze­nia (poza wyjąt­ka­mi ini­cjal­ny­mi: Gór­niak – gniew na tera­peut­kę, Kowa­lik – gniew na boga­te­go kole­gę). Ten zablo­ko­wa­ny stru­mień ener­gii ma jed­nak ujście w ruchu, sym­bo­li­zu­je go gło­wa za szy­bą samo­cho­du (Gór­niak) i kon­tro­la afek­tów oraz cią­gła auto­ana­li­za (Kowa­lik). To tam idzie ener­gia opo­wie­ści. Wek­tor siły skie­ro­wa­ny jest więc na sie­bie (raz w for­mie psy­cho­tycz­nej, raz w for­mie neu­ro­tycz­nej). Tak dzia­ła teflon, blo­ku­je prze­pływ, ale ener­gia i tak nie zni­ka. W kogoś lub coś musi ude­rzyć. Bije więc w samych nar­ra­to­rów. Izo­la­cja nie pro­wa­dzi do zmia­ny, tyl­ko do zabez­pie­cze­nia i odcię­cia. Dzia­ła jak wypar­cie albo dyso­cja­cja. Nie pozwa­la na uło­że­nie nicze­go na nowo. Real­ność pozo­sta­je na zewnątrz, a chło­pa­ki two­rzą wła­sne świa­ty.

Dyso­cja­cja jest przy­dat­na jako cza­so­wy mecha­nizm obron­ny czy ochron­ny, ale nie da się z niej uczy­nić zasa­dy orga­ni­zu­ją­cej twór­cze życie. Takie prze­su­nię­cie kie­ru­je nas na auto­stra­dę mię­dzy lękiem i nadzie­ją, pędzą nią boha­te­ro­wie dru­giej pro­zy Gór­nia­ka. Ten chwyt – pod­par­ty ana­li­zą – kie­ru­je nas też w stro­nę emo­cjo­nal­nej pusty­ni, gdzie odla­tu­ją nar­ra­cyj­ne ptasz­ki Kowa­li­ka.

W tym miej­scu zasta­no­wić nale­ży się rów­nież nad tym, czy nar­ra­cja Kowa­li­ka podob­na jest do femi­ni­stycz­nych nar­ra­cji dyso­cju­ją­cych, czy ma istot­ny rys kry­tycz­ny wobec zewnętrz­ne­go sys­te­mu. Zda­je się, że nie. Autor nie tema­ty­zu­je w tek­ście uży­cia mecha­ni­zmów obron­nych w kon­tek­ście rodza­ju i gen­de­ro­wych kla­tek. W roz­mo­wach, owszem, mówi o męsko­ści wyzby­tej czy odcię­tej od agre­sji, w ten spo­sób nie chce powie­lać kla­sycz­nych wzor­ców męsko­ści. Pro­blem pole­ga jed­nak na tym, że w tak usta­wio­nej opty­ce agre­sja odczy­ty­wa­na jest w wymia­rze pejo­ra­tyw­nym, jako szko­dli­wa. To roz­sz­cze­pia­ne usta­wie­nie (dobry-zły) powie­la bipo­lar­ne zasa­dy, któ­re mia­ło­by potę­piać, nie wno­si nowych roz­po­znań. Agre­sja sama w sobie jest ambi­wa­lent­na. Jej uży­cie nie­ste­ty wciąż bywa roz­sz­cze­pia­ne aż do zaprze­cza­nia roz­wo­jo­wej rywa­li­za­cji. Gdy­by tyl­ko boha­te­ro­wie Dźwię­ków pta­ków zosta­wa­li we wspól­no­cie, aktyw­no­ści zaś nie kie­ro­wa­li na sie­bie (obrony/ochrony), lecz na to i na tych, co i któ­rzy są obok, mie­li­by­śmy wymia­nę i dzia­ła­nia w wybra­nym celu. Zamiast tego mamy zamknię­te i wewnętrz­nie puste świa­ty. To czę­sty sche­mat dla histo­rii, w któ­rych nie ma akcep­ta­cji dla tego, co wią­za­ne z agre­sją, poten­cją i siłą ozna­cza­ny­mi jako nega­tyw­ne, pro­wa­dzą­ce do destruk­cji, a nie do kreatywności/tworzenia wychy­lo­nej poza zaba­wę este­tycz­ny­mi kate­go­ria­mi. Dodać nale­ży, że odda­le­nie, a dalej odkle­je­nie od real­no­ści w kon­tek­ście samej este­ty­ki (iro­nia, absurd, gro­te­ska) nie zawsze jest pro­ble­ma­tycz­ne, ponie­waż wcze­śniej czę­sto sta­wa­ło się meta­fo­rą dla zasad świa­ta, któ­ry chce­my spor­tre­to­wać w prze­su­nię­ciach, w dystan­sie. Idzie mi o takie roz­róż­nie­nie przy­wo­ła­nych kate­go­rii, w któ­rym jed­no z użyć słu­ży budo­wie świa­ta, uni­wer­sum, któ­ry jest krzy­wym zwier­cia­dłem lub kalej­do­sko­pem real­no­ści, a dalej słu­ży naszej reflek­sji (tak dzia­ła na przy­kład zbiór Obi­tu­rian­ci Wero­ni­ki Sten­cel), inne zaś słu­ży zabi­ciu nudy i pust­ki. Jed­no albo dru­gie roz­po­zna­je­my po wystę­po­wa­niu lub bra­ku nar­ra­cyj­nych puent.

Zda­je się, że dyso­cja­cyj­ne staw­ki współ­cze­snych nar­ra­cji dzia­ła­ją ina­czej u auto­rek i auto­rów. Gene­ra­li­zu­jąc, te pierw­sze dyso­cju­ją w ramach (auto)agresywnej reak­cji na świat, przez co wciąż się z nim zwią­zu­ją, piszą w rela­cji do świa­ta i jed­no­cze­śnie prze­ska­ku­ją sche­mat płci (włą­cze­nie agre­syw­no­ści w poczet cech wła­snych), ci dru­dzy dyso­cju­ją od samej agre­sji, nie­świa­do­mie powie­la­jąc sche­ma­ty przy­pi­sy­wa­ne­go ste­reo­ty­po­wej męsko­ści ego­cen­try­zmu (odłą­cze­nie od świa­ta, sku­pie­nie na sobie). Nie ma tu prze­su­nię­cia, tyl­ko naskór­ko­we odwró­ce­nie sche­ma­tu o 180 stop­ni, co wła­ści­wie zabez­pie­cza sta­tus quo. Tam, gdzie poja­wia się miej­sce puste, nie wkra­cza empa­tia, ale pano­szy się rozum (Kowa­lik), lub pozo­sta­je pustka/brak toż­sa­mo­ści (Gór­niak). Ot, róż­ni­ca rodza­jo­wa, któ­ra w dużej mie­rze wyni­ka zapew­ne z wła­ści­wo­ści kul­tu­ro­wych. Autor­ki szu­ka­ją dla sie­bie miejsc w ist­nie­ją­cych prze­strze­niach lub prze­zy­wa­ją (meta­fo­ry) i dekon­stru­ują całe sys­te­my, denun­cju­jąc ich regu­ły, auto­rzy powo­łu­ją do życia odse­pa­ro­wa­ne pola rzą­dzą­ce się wła­sny­mi zasa­da­mi, bez kon­tak­tu.

W tym szki­cu szu­kam zasad i zależ­no­ści (ot, sta­re myśle­nie). Opi­sy­wa­ni auto­rzy je odrzu­ca­ją, chcą pisać świat po swo­je­mu, według innych, nowych reguł, któ­re poprzed­ni sys­tem ozna­czał jako uciecz­ko­we (i niby jest to cie­ka­wy, nie­chło­pac­ki w zna­cze­niu ste­reo­ty­pu odruch). Jed­nak, póki będzie­my usta­na­wiać trwa­łą dyso­cja­cję (bez powro­tu), nie­ro­ze­rwal­nie sple­cio­ną z innym mecha­ni­zmem ochron­nym – z roz­sz­cze­pie­niem, póty nie wpro­wa­dzi­my żad­nej zmia­ny, któ­rej zapo­wie­dzią, zda­niem kry­ty­czek jest wła­śnie pro­za Gór­nia­ka. Gór­niak pisze w służ­bie sła­be­go ego. Chro­ni je, odsu­wa­jąc się od real­no­ści. Czy to rze­czy­wi­ście jest zmia­na w przy­pad­ku chło­pac­kiej pro­zy? Nie. Bo to ego się w historii/narracji nie zmie­nia. Czy­ta­jąc psy­cho­lo­gicz­ne teo­rie męsko­ści, wie­my (dzię­ki C. The­we­le­it, G. Karls­son) do cze­go pro­wa­dzi budo­wa­nie na zra­nie­niu. Klu­czem do zmia­ny jest łącze­nie i prze­la­ta­nie sche­ma­tów – nauczy­ły nas tego kry­tycz­nie myślą­ce femi­nist­ki – aż do ambi­wa­len­cji. Jeśli powie­la­my selek­cję, odci­na­my się, zosta­je­my teflo­no­wy­mi nar­ra­to­ra­mi, któ­rzy korzy­sta­ją z dostęp­ne­go sobie przy­wi­le­ju zaba­wy.

 

1 M. Gór­niak, Dwie powie­ści ruchu, War­sza­wa: Fil­try, 2023, s. 22.

2 Tam­że, s. 29.

3 Tam­że, s. 34.

4 M. Gór­niak, Trash Sto­ry, Kra­ków: Ha!art, 2022, s. 118.

5 Ten­że, Dwie powie­ści…, s. 187.

6 Ten­że, Ćpun i głu­pek, War­sza­wa: Convi­vo, 2025, s. 182.

7 Tam­że, s. 127.

8 Tam­że, s. 33.

9 M. Gór­niak, Dwie powie­ści…, s. 184.

10 M. Duda, „Koniec świa­ta jest już”. O struk­tu­rze, afek­tach i boha­te­rach pro­zy Miro­sła­wa Naha­cza w per­spek­ty­wie lite­ra­tu­ro­znaw­czej i psy­cho­dy­na­micz­nej, „Czas Kul­tu­ry” 2025, nr 1, s. 116–131.

11 A. Kowa­lik, Dźwię­ki pta­ków, War­sza­wa: Art Rage, s. 110.

12 Tam­że, s. 214.

13 K. Sabak, Tro­chę z zim­na, tro­chę z rado­ści, War­sza­wa: W.A.B., 2024, s. 10.

14 Tam­że, s. 13.

15 Tam­że, s. 16.

Fallback Avatar

– pracownik naukowy na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Szczecińskiego.

więcej →

Powiązane teksty