Istnieje rodzaj, a raczej sposób pisania, który nie przywiera do realności. Niby fabuła jest osadzona we współczesności, niby komentuje bieżące sprawy, ale od nich odstaje, prześlizguje się po powierzchni, jakby litery stawiano na pokrytej teflonem powierzchni. Nic nie skwierczy, nic się nie przypala. Od spodu grzeje, potrawa dochodzi, wszystko bez ognia i bez ryzyka. Rezultat? Mamy ciepłe i ładne danie, patelnia czy inny garnek są czyste, nie trzeba ich skrobać, potrawa nawet ma smak, ale wszystko to, cały ten proces wraz z jego rezultatem, zdaje się wyizolowane od tego, co mogłoby „zaszkodzić” wrzucanym na patelnię składnikom. Ot, bezpieczeństwo i ekonomizacja – tak owo udoskonalenie obróbki zachwalaliby jego propagatorzy.
I.
Izolacja jest mocną metaforą. Jej rozumienie zakładać może jednocześnie ochronę i ucieczkę. Używanie filtrów i nakładek może uszczelniać, ale i odkształcać. Widać to w gabinecie terapeutycznym i na Instagramie – w dwóch przestrzeniach, które obecnie stały się symboliczną sferą międzyludzkiej komunikacji. Jedna ma implikować głębię skupienia, druga – powierzchowność scrollowania. Nie można by wymyślić gorszego rozróżnienia niż to podane przed chwilą. Jednocześnie na tym zestawieniu i na pokrewnych obu jego składnikom językach (z jednej strony mamy próby symbolicznych, najczęściej graficznych reakcji na obrazowy komunikat, z drugiej: centralizowanie emocji jako drogowskazu) opiera się wiele współczesnych narracji, które chciałbym określić jako (od)izolowane. Nie będę jednak opisywał literatury w spektrum czy innych form wynikłych ze świadomego i czasowego używania mechanizmów obronnych (albo po Tokarczukowemu: mechanizmów ochronnych). Idzie mi raczej o takie rozumienie izolacji, które trwale ogranicza oddziaływanie i wzajemność między światem a narratorem. Ten ostatni w swojej kuchni ma tylko teflonowe garnki i nawet jeśli wie, że istnieją inne i mógłby gotować inaczej, nie robi tego, bo… No właśnie, dlaczego? Nie znajduję innej odpowiedzi niż ta: bo ma teflon.
Izolacja ma ograniczać oddziaływanie, wzajemne przepływy ciepła, dźwięku, wilgoci czy prądu. Izolacja zmienia doświadczenie. Umożliwia selekcję bodźców i problemów. Izolowany narrator (sic!, znowu ta Tokarczuk) nie jest nową formą tej sprawczej persony. Zdaje się, że doskonale funkcjonował przed odkryciem Roya J. Plunketta i jego polimeryzacji tetrafluoroetylenu. Wcześniejsze sposoby izolacji wymagały stosowania grubszych i bardziej widocznych form separacji. Z tego powodu były też łatwiej uchwytne/zauważalne niż ta delikatna powłoka z termoplastu. Tę ostatnią można uznać za „normę” albo zwyczajnie przegapić jako niewidoczny przywilej (lub jego nieświadome powtórzenie, o czym napiszę niżej).
W ten metaforyczny sposób kieruję się w stronę wątku, który redakcja „Dziennika”, zamawiając ten esej, określiła jako chłopackość ślepą na przywilej. Nim jednak dotrę w pole polskiej prozy najnowszej, powinienem się pochylić nad wyznacznikami chłopackości w literaturze i spróbować rozjaśnić kilka kwestii.
II.
Chłopackość nie jest precyzyjnym terminem. Nie ma w polskiej krytyce literackiej ani w literaturoznawstwie wyczerpujących interpretacji czy badań, które wyjaśniłyby znaczenie i potencjał tej kategorii oraz komplikacje z nią związane. Mały rekonesans przynosi następujące informacje. W kontekście receptywności i czytelniczej aktywności figura chłopaka pojawia się w tytule jednego z numerów „Czasu Kultury” z 2011 roku. To zeszyt zredagowany przez Jerzego Borowczyka i Michała Larka. Wraz z zaproszonymi autorami zastanawiali się oni wówczas, co czytali w chłopięcości, w okresie latencji oraz nastoletniości, próbowali też uświadomić sobie, czy te ich lektury coś zapowiadały. Autorefleksyjne teksty i rozmowa redaktorów z Adamem Lipszycem mają rys sentymentalny, nie jest to jednak główna tendencja tego coveru. Istotny staje się fakt, że centralną figurą okazało się „dorastające chłopackie (nastoletnie, w odróżnieniu od chłopięcego, czyli przednastoletniego) ja” i jego kontakt ze światem zapośredniczony przez literaturę. Wnioski płynące z tej refleksji są jasne – młodzieżowe lektury czasem były zapowiedzią dojrzalszych czytelniczych wyborów, jednak najczęściej po latach musiały zostać krytycznie zanegowane jako narracje jednostronne lub niedostatecznie zaangażowane w relacje ze światem, który otacza czytelników (podkreślam, bo do tego przyjdzie mi wrócić w podsumowaniu tego szkicu). Głównym czy raczej wyjściowym korelatem tamtego ujęcia było ustawienie: chłopaki czytały tak zwaną literaturę młodzieżową, której (diagnoza dodana po latach) brakowało wielowymiarowości. Z tego ustawienia uszedł jedynie Cezary Michalski z tekstem Książki dziwaczne. Dziwaczność polegała na czytaniu Stanisława Lema i Philipa K. Dicka, podczas gdy rówieśnicy narratora czytali J.R.R. Tolkiena. Nie będę tu streszczał całej linii autorefleksji, symptomatyczne wydają mi się jednak tytuł tego szkicu i przeświadczenie autora o inności. Przypuszczalnie nie jest to jednak dziwaczność, która czegoś narratorowi ujmuje, coś mu odbiera; przeciwnie, raczej ma pokazywać intelektualne przeskalowanie czytelnika względem grupy rówieśniczej. Jest to więc znak hierarchii, która wynosi, nie upupia.
Po tych jaskółkach autorefleksji chłopaki i chłopackość nie stały się jednak mainstreamowym tematem innych analiz. Nie mamy polskich zbiorów esejów o chłopakach i chłopackościach w literaturze czy szerzej – w kulturze. Więcej o tych kategoriach mówi nam socjologia, najczęściej w kontekście zagrożeń izolacją i wypadaniem z realności, w odniesieniu do osłabionego lub słabego podmiotu, którego socjalizację należy dostosować do współczesnych, mniej zmaskulinizowanych (albo przynajmniej: nie tylko maskulinizowanych) norm. Lista takich publikacji jest długa.
Wracam do literatury. Nie przypadkiem użyłem wyżej gombrowiczowskiego odniesienia. Napięcie między chłopięciem a chłopakiem ilustruje scena pojedynku Miętusa i Syfona. Jest w tym dynamika, oświetlenie konfliktu, procesu i dylematu rozwojowego. Wynik starcia nie jest optymistyczny, ale interesujące mnie tożsamościowe kategorie zostały tu wprawione w ruch. Ruch musi zakończyć się gwałtem, bo to jednak relacja koluzyjna i inaczej się nie da. Niemniej, nawet jeśli w utworze Gombrowicza całość została pokryta warstwą groteski separującej zdarzenia od świata, zdaje się, że wciąż mówi to coś o nierozwiązanym, żywym dylemacie wpisanym w tę narrację. O problemie, który dotyka, drażni, w niepożądany sposób przypala, chłodzi lub moczy, by skorzystać z wylistowanych wcześniej niepożądanych cech realności blokowanych osłoną z teflonu.
Siedzący na moim ramieniu mały historyk literatury każe mi jeszcze upomnieć się o Stefana Żeromskiego, a za symbol wpisanych w jego narrację zmagań z chłopacką tożsamością wybrać Cezarego Barykę. Tu, obok chęci przeprowadzenia rewolucji zastanego porządku, pojawiają się głębokie zwątpienie i pesymizm, od których nie ma ucieczki w estetyczne, izolujące formy. Choć przecież Żeromski „w estetykę umiał” wyśmienicie, tyle że zawsze używał jej w służbie społecznych motywacji. Nie chcę napisać, że Baryka jest wzorem dla współczesnych chłopaków, nie to jest tematem tego szkicu. Muszę jednak dodać, że – tu przepraszam za niemerytoryczną dygresję – wcielający się w jego filmową wersję Mateusz Damięcki wyrósł na przystojnego i zaangażowanego w świat mężczyznę. To dobry wzór. Ale wracam do Żeromskiego: wspomniany mały historyk mówi mi do ucha, że autor nie bał się (w takim stopniu, w jakim mógł ponad wiek temu) przeprowadzić swojego bohatera przez rozdygotany świat bez osłon i zabezpieczeń z płci czy klasy społecznej.
Celowo przeszedłem od tak zwanej powieści młodzieżowej (temat czytających chłopaków) do piszących o chłopakach mężczyzn; choć i w obrębie współczesnych narracji dla młodzieży zobaczylibyśmy schemat postawienia bohatera w obliczu problemów świata, ponieważ ten drugi wzór: przygodowo-penetrujący, oparty na łatwym przezwyciężeniu przeciwności losu, dawno już odszedł do lamusa.
Interesuje mnie to, co i w jaki sposób piszą autorzy w wieku tak zwanej młodej dorosłości, która (według współczesnych rozpoznań psychologii rozwojowej) trwa do około trzydziestego roku życia. Nim jednak przyjrzę się bliżej wybranym narracjom ilustrującym te tendencje, przeanalizuję, jak z tematem chłopaków i chłopackości wiązane są aspekty poetyki i tematu teksów literackich. Istotnych rozpoznań w tym zakresie dokonał Tomasz Szotkowski, który w 2022 roku obronił pracę licencjacką zatytułowaną Literatura chłopacka. Próba zdefiniowania kategorii na przykładzie powieści Łukasza Orbitowskiego „Inna dusza” i Jakuba Ćwieka „Topiel”. Pracę recenzowałem, nie chwalę się więc swoim seminarzystą. Pamiętam ciekawą obronę, która nie prowadziła do jednoznacznych konkluzji. Punktem wyjścia dyskusji było jednak proste stwierdzenie: chłopackie równa się patriarchalne, nieprogresywne i powinno być czytane w przeciwstawianej parze do rewersowo pojmowanego dziewczyńskiego. Celem pracy było ustanowienie tego, czym jest w literaturze owo „chłopackie”. Droga wiodła przez opis formalnego i tematycznego zróżnicowania pola ograniczonego tą selektywną kategorią. Szotkowski przekonująco pokazał, że istnieje zbiór cech konstytuujących narrację uznawaną za „chłopacką”. Wśród nich wyróżnił niedojrzałość rozumianą jako niedorosłość bohaterów/narratorów oraz pikarejskość odnoszoną do tego, co w historii i teorii literatury uznajemy za awanturniczość, przygodowość, narrację łotrzykowską odsłaniającą perypetie łobuza/chuligana. W tym drugim pojęciu mieści się też coś, co nazywamy brawurą. Dalej, wśród cech zasadniczych, mamy wiązkę następujących wedle linii rozwoju tożsamości bohatera tematów: dom i rodzina, rówieśnicy, pierwsze miłości, walka z autorytetem. Jeśli zaś idzie o język, to opiera się on najczęściej nie na zindywidualizowanym idiomie, lecz na pokoleniowo czy grupowo rozumianym slangu, zawiera terminy zrozumiałe dla zamkniętych i homogenicznie zorganizowanych grup. Główną cechą charakterystycznego stylu ma być językowa ekonomia, minimum słów określających złożone mechanizmy. Z powyższego wynikać może, że to, co „chłopackie”, jest pochodną tego, co nazywamy narracją inicjacyjną. W dalszej części szkicu spróbuję wyjaśnić, jakie funkcje w kontekście czytanej przeze mnie prozy mogą pełnić kategorie zaproponowane przez Szotkowskiego.
III.
Znowu zawołał mnie ten historyk siedzący mi na ramieniu. Chwila dla niego. Tendencje, które wiążę z metaforą teflonu, można dostrzec w różnych narracjach pisanych przez chłopackich autorów. Nie tylko w tych najnowszych, pojawiały się one także w tekstach wcześniejszych generacji twórców. Dla porządku wywodu cofnę się tylko o dwie dekady, choć chęć izolacji, pragnienie bycia poza realnością i prymat wyłącznie deklarowanego zaangażowania w rzeczywistość nad jej faktycznym przeżywaniem jako charakterystyczne elementy postawy narratorów odnaleźć można również w części polskich utworów, których autorzy urodzili się w latach 60. XX wieku (nawiasem mówiąc, lata 80. XX wieku też sprzyjały takiej tendencji). Nie używam tu kategorii „pokolenia”, nie opisuję poszczególnych grup, chcę jedynie zaznaczyć, że figura narratora z teflonową powłoką łatwo przylega do młodych pisarzy z różnych roczników. Jakby izolacja była jednym z etapów wejścia w dorosłość (by odwołać się do kategorii niedojrzałości), jakby teflon zastępował wcześniejszą fazę buntu rozwojowego. Tę zmianę można pewnie odnieść do dwustronnej dynamiki: narrator–konstruowane przez niego uniwersum vs. świat zewnętrzny. To odniesienie sprowadziłoby jednak całą refleksję do dość prostego myślenia socjologizującego literaturę, a interesuje mnie również estetyka.
IV.
Na początek, choć nie na przystawkę, biorę trzy książki Mateusza Górniaka: Trash Story (2022), Dwie powieści ruchu (2023) oraz Ćpuna i głupka (2025). Dwa główne wyróżniki tych narracji to wyjście poza realność (w stronę hiperrealności) oraz ruch. Pierwsza „śmieciowa” proza, choć fragmentaryczna, ma strukturę statyczną. Znajdziemy tu pętle tematyczne, a ponadto zbiory różnych głosów wpasowane w kolejne rozdziały tak, by je kończyły. Najpierw mówi Mati, później dochodzi do rozproszenia i głos otrzymują przedmioty nieożywione. W narracji panuje względny porządek, dostrzegalne są w niej ślady zainteresowania otoczeniem, próby jego zrozumienia, nadawania znaczeń temu, co zewnętrzne. Jest w tym cień dziecięcej zabawy, w ramach której zabawki mogą mówić. Zabawa nie stanowi tu jednak czynnika wprowadzającego jej uczestników w świat, nie sprawia, że rozpoznają oni swoje własne potrzeby i role. Szybko staje się formą osłony przed niechcianymi emocjami, w tym wypadku symbolizowanymi wielokrotną śmiercią Kenny’ego. W tej narracji bohater wychodzi z domu, z rodziny, ale zamiast iść ku światu, zostaje przed ekranem telewizora, a później przemieszcza się w stronę tego, co wirtualne. Klasyczna zagrywka. Skoro matryca realnego jest nieodpowiednia, bohater zmienia ją na bardziej dopasowaną do jego pragnień. Te ostatnie spełniają się w życzeniu, by nie czuć tego, co czują ludziki, nie kopiować ich życia.
Przedstawiona wyżej potrzeba wyznacza bieg kolejnych nowel Górniaka. Dwie powieści ruchu wprost mówią o walce z realnością. Początek walki jest relacyjny, bohater odnajduje swoje Kochanie, a po rozstaniu zachowuje jego uwewnętrzniony dobry obraz, ten „będzie jego nową tajną bronią, jakąś opcją w walce z rzeczywistością”1. Ochrona jest jednak niedostateczna, realność znowu puka do świadomości, więc musi nastąpić symulacja (na wzór gry z poprzedniego tekstu autora). Bohater wybiera depresję, niestety szybko okazuje się, że to nie on zarządza nią, lecz ona nim. Jego włączenie w realność, zaangażowanie w życie są związane z gniewem (opis wizyt u terapeutki i terapeuty), sceny te pojawiają się jednak tylko epizodycznie, a ilustrowane przez nie doświadczenia podlegają negacji szybciej niż relacja z Kochaniem. Nastoletnia miłość staje się dobrym wewnętrznym obiektem, terapeuci zaś – fragmentami złego obiektu. Wszystkie te sprawy – owe obiekty – trafiają w pustkę bohatera „bez osobowości”2. Żeby ratować się przed złymi obiektami, musi on ruszyć w drogę, uciec. W tym momencie można przywołać deklarację narratora, który mówi: „dobrze mieć głowę wystawioną za szybę zapierdalającego auta. Tylko wtedy się czuje, że się jest, i tylko wtedy ma się kontakt z rzeczywistością. Na drodze, w tarapatach”3, można też zwątpić i się wystraszyć. Jeśli do tej deklaracji dodamy ostanie zdania z próz Górniaka, zobaczymy coś ciekawego: stany konstytuujące formę jego narracji. Wpisanie ich w ostatnie zdania tekstów można odczytywać jako rodzaj uniku przed konfrontacją. Jakby całe narracje prowadziły nas do głównego dylematu, lecz gdy tylko się on pojawi, opowieść musi się skończyć, a problem pozostaje nierozwiązany. Kończy się również relacja narratora i czytelnika. Owe stany z ostatnich zdań układają się w triadę przymusu, smutku i nadziei na ucieczkę w perypetie.
Grają w schizolatkę, oglądają landszaft z gówna i dymów, jakąś głupią oponę, co się toczy ulicą i nie może przestać4 .
Świat jest piękny, ale ta opowieść jest też o moim smutku5.
I oto on!, patrzcie tylko!! Latający Głupek wraca do miasta, cały pojebany, z miną taką, że na pewno coś się jeszcze wydarzy6.
Konstytutywny jest tu smutek. By go uniknąć, bohaterki i bohaterowie Górniaka muszą się poruszać poza zasadami realności, jakby poza nią miało owego smutku nie być. Ruch jest synonimem odcięcia, teflonu. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że ani opona, ani bohaterka Nomadki (i inni bohaterowie Górniaka) nie mogą przestać się ruszać, nie mogą też wrócić do siebie, a realność ściga ich na różne sposoby.
Dotychczasowa krytyka literacka opisuje ten schemat z pozycji panoptykalnej. Otóż wszystko to (fragmentaryzacja tekstu i świata, śmieciowość, izolacja i ucieczki/ruch) ma być reakcją na późny kapitalizm (dobry „zły obiekt”). Mamy więc nową rozproszoną formę literacką, która czasem kopiuje zbiór odpadów, a czasem mechanizm scrollowania przypadkowych obrazów. Użycie obu rozwiązań ma prowadzić do specyficznego spiętrzenia historii układających się w „niesamowite wieże znaczeń”7. Ten drugi mechanizm synonimizuje właśnie samodzielny ruch i drogę, bycie w ruchu. Jeśli dodać do tego deklarację świadomego wyboru „innego stosunku do rzeczywistości”8, łatwo przegapić powracające znaki cierpienia bohaterów (zapętlona nuda i smutek) oraz przymusu ucieczki przed tymi doznaniami. Trudno uznać, że ucieczka i przymus są podmiotowym wyborem innego stosunku do rzeczywistości. Stanowią raczej reaktywny przymus, bez możliwości wejścia w kulturę, postrzeganą jako źródło cierpień, i bez prób jej zmiany od wewnątrz. Zamiast zaangażowania mamy ciągły ruch w muzycznych pętlach (czas i przestrzeń mierzy się tu na przykład liczbą odtworzeń zapętlonych utworów) albo wędrówkę, która wbrew tytułowi (nomad(k)a nie ucieka, nomad(k)a w przeciwieństwie do bohaterki Górniaka nie ma swojego miejsca) zakłada ucieczkę przed sobą: „przenigdy nie chcę wrócić do siebie. Jak jestem u siebie, to czuję, że umieram”9. Izolacja od emocji jest tu jedyną formą ratunku przed tożsamością.
Temat niedojrzałości kontaminowany z rozproszeniem form narracyjnych oraz groźbami płynącymi ze świata i wnętrza postaci to również idiom Mirosława Nahacza, autora, który dał nam cztery prozatorskie teksty o chłopackiej nudzie, lęku, cierpieniu i sposobach ucieczki przed realnością. Podróże bohaterów Nahacza i Górniaka są niepokojąco podobne, choć kolejność ich etapów nie jest dokładnie taka sama. Składowe: wyjście z domu (Osiem cztery vs. Trash Story), narracja w schizoidalnej podróży, w drodze (Bocian i Lola vs. Dwie powieści ruchu), à la biblijne opowieści uzależnionego, zmarginalizowanego (Bombel vs. Ćpun i głupek). Historie te otrzymujemy w innej kolejności wydawniczej, jednocześnie, chcę to powtórzyć, ich podobieństwo jest uderzające i niepokojące. Nahacz również rozwarstwiał, rozmywał formę swojej narracji przez wprawienie jej w ruch. Podobnie jak Górniak rozpisywał czas i przestrzeń, mierzył je innymi, niż do tego przywykliśmy, miarami. Każda jego kolejna proza była dalsza od realności, a bohaterowie stawali się bardziej dramatyczni. Historyk literatury powiedziałby zatem, że Górniak wraz ze swoim charakterystycznym stylem ma poprzednika. Co więcej, interpretacje prozy obu autorów są zbieżne pod wieloma względami – przedstawiają twórczość obydwu pisarzy jako wypowiedź o końcu kapitalistycznego świata, w którym nie sposób żyć według starych reguł. Prozę Nahacza obszernie analizowałem niedawno w innym miejscu10, dlatego tutaj jedynie sygnalizuję podobieństwa między młodymi autorami różnych generacji. Jeśli kogoś zainteresował mój niepokój, zachęcam do lektury tekstu wskazanego w przypisie.
Inny pod względem estetyki sposób izolacji od świata kapitału i relacji wybrał Arek Kowalik w tomie opowiadań Dźwięki ptaków (2025). Jego bohaterowie również lubią spojrzeć poza realność, jeden z nich spotyka dziewczynę bez nóg, inny rekina pod prysznicem. Te koncepty nie kierują nas jednak poza racjonalność. Nie przywołują również kategorii absurdu czy groteski, które rozsadziłyby narrację. Są raczej epizodami, ślepymi uliczkami. Można by je traktować jak memy. Są, migają – i już, koniec funkcji. Ten wzór charakteryzuje pozostałych bohaterów opowiadań. Po lekturze tomu można stwierdzić, że narracje Kowalika są wolne od perypetii. Nawet jeśli pierwsze akapity zapowiadają katastrofalne dla akcji czy bohatera konsekwencje jego czynów (na przykład potłuczona droga porcelana), dalszy przebieg opowieści redukuje negatywne skutki praktycznie do zera, do nieznaczącego epizodu. Napięcie znika. Zostaje pustka. Kolejne postaci są jak pałuby, bez dylematów i bez emocji, chronią się w ironii lub rozumowej autoanalizie. Myśli jednej z bohaterek stają się doskonałym metatekstem opisującym schemat opowiadań Kowalika:
Od dziecka bardziej od życia interesowały mnie jego imitacje. Książki, filmy i gry wideo z otwartą konstrukcją światów, gdzie wszystko wydawało się prawdziwe, a jednocześnie uporządkowane i zrozumiałe. Zachowania ludzi były tam sprowadzane do powtarzalnych schematów, tworzących wrażenie prawdziwego życia; sceny, z początkiem i końcem, w wyraźny sposób prowadzące do kolejnych zdarzeń11.
Cyzelowana, zamknięta, uporządkowana konstrukcja – to wzór odmienny od prozy Górniaka. Zdaje się, że Kowalik chce zawalczyć z formą, chce, by jego bohaterowie robili coś innego, niż robią „ludziki”, by żyli w inny sposób. Chce również inaczej to wszystko opisać. Niestety jego bohaterom nie udaje się uciec od pustki i nieważności. Od repetycji niechcianego schematu dzieli ich jedynie czas, w którym schemat ów ulega odwróceniu o sto osiemdziesiąt stopni (znowu jesteśmy w koluzji).
W twórczości Kowalika nic (poza wspomnianymi memicznymi i ludycznie rozumianymi wstawkami) nie ma nas zaskoczyć, wszystko zostaje zapowiedziane, ponieważ narrator panuje nad formą, podgrzewa opowieść na zimno. Dostajemy kolejne sceny, zmieniają się akapit po akapicie, gładko, jakby zostały oddzielone filmowym klapsem. Wszystko jest tu pod kontrolą, wszystko jest stłumione. Czytamy: „Był taki okres, gdy Kamilowi zdawało się, że jest wydrążoną powłoką człowieka. Ale teraz są króliki”12. Życie, a więc i popęd wnoszą w tę prozę zwierzęta i rośliny, nie mieszkańcy dużego miasta. Ci ostatni po prostu trwają. Ich emocje projektowane są w przestrzeń, na przykład na fasady kamienic, albo symbolicznie oddawane przez porę dnia bądź często opadającą kurtynę deszczu. Wydaje się, że to, co związane z życiem, jest w tych tekstach ulokowane właśnie w konceptach estetycznych (na przykład konstrukcja całego tomu imitująca format kasety magnetofonowej). To przesunięcie popędu – z fabuły na formę – sprawia, że bohaterowie są wyizolowani od życia. Znowu można założyć, że robią to świadomie, że podejmują wybór i odsuwają od siebie to, czego nie chcą. Nie wiemy bowiem, czy ich izolacja jest formą wewnętrznego przymusu. Nie jest to tak wyraźne jak w narracjach Górniaka. Niemniej ponownie mamy do czynienia z rozwarstwieniem, z odsunięciem, z dystansem i z brakiem zaangażowania w coś innego niż produkowanie przemyślanych pod względem estetycznym i wewnętrznie pustych form. Ten schemat trwania ma tylko kilka rys, pęknięć, które zabezpieczone zostały nieironicznie traktowanymi diagnozami stanów afektywnych i mechanizmów obronnych bohaterów. Zamiast ruchu i trashowej ucieczki mamy stany zatrzymania lub zamrożenia. Dorosłość, rozumiana jako poczucie zagęszczenia ambiwalentnych stanów oraz zaangażowanie w świat, nie nadchodzi. Być może jest to diagnoza pokolenia. Why not? Należy się jednak zastanowić, jak to się ma do chłopackości.
Ale, ale! Znowu mały historyk literatury woła mi coś do ucha. I w tym przypadku znajduję tekstową, choć nieścisłą parę pokazującą ponadhistoryczne tendencje. Myślę o innej warszawskiej książce, czyli o Warszawskich wersetach (2006) Michała Sufina. Ta rozedrgana proza ma podobny wymiar co tom Kowalika. Przestrzeń narracji jest tu wspólna (to samo miasto), ponadto w obydwu tekstach mamy do czynienia z krytyką systemu i różnych ról społecznych, które w nim odgrywamy. Narratorzy nie chcą powtarzać schematów, izolują się. Jednak tam, gdzie w prozie Kowalika jest zauważalna kontrola i gdzie groteska bądź absurd zostają rozmyte, wypłaszczone, ujęte w ramy racjonalności, w narracji Sufina zaczyna się gniewny atak, który nie pozwala na postawienie bariery między bohaterem a realnością. Zdaje się, że Sufin robi to, co mógłby zrobić Kowalik, gdyby nie bawił się kategoriami estetycznymi, a wykorzystał je do opowiedzenia historii konfliktów i dylematów. Nie ma znaczenia, czy zrobiłby to pod osłoną satyry czy groteski, idzie raczej o połączenie sprawnego operowania kategoriami estetycznymi oraz zaangażowania w różnice kształtujące świat i zanurzonych w nim bohaterów. Taką optykę w prozie Kowalika przyjmuje właściwie tylko narrator opowiadania Przez okna. Tu pałubiczność bohatera znika pod wpływem jego upojenia alkoholowego, niestety (o ironio, ponieważ inaczej nie umie on wyjść z izolacji) tenże szybko trzeźwieje i wraca do stanu pustki emocjonalnej.
V.
Chłopaccy narratorzy nie dorastają. Mimo wyjścia z domu nie otwierają się na różne doznania świata. Nie wchodzą z nim w relacje. Budują osobne przestrzenie, chaty z drewna. Tak można by opisać dwie strategie narracyjne, które są jednocześnie reakcjami na lęk – ucieczka lub zamrożenie. Z klasycznej reakcyjnej triady znika nam walka/zaangażowanie mimo strachu. Tę furtkę w polu chłopackości otwiera narracja prozaiczki Kingi Sabak. Inicjalne opowiadanie z jej tomu Trochę z zimna, trochę z radości (2024) jest historią kilkuletniego Olka, który bardzo chce wejść w chłopięcy świat, ale wyczuwa przeszkody. Jego narracja to świadomy opis zakładania masek, przystępowania do społecznej gry, w której się ocenia i jest się ocenianym: „[w]iem, że pewnym głosem muszę, żeby podejrzeń nie było”13, „wiem, że muszę być nijaki, zwykły, żeby nie rzucać się w oczy”14, i dalej: „Mówię to i słyszę, że mój głos brzmi pewnie, że w ogóle nie ma nic wspólnego z tym, co mam w środku. I to odkrycie mi jakoś w końcu dodaje pewności. Co mnie tu będą sprawdzać […], niech się jebią”15. Jak się okazuje na końcu, historia Olka koresponduje z tożsamościowym dylematem Olki. Jednocześnie jednak odsłania chłopięcą garderobę duszy, która ma szuflady czy półki pełne lęku, wstydu i wkurzenia. Sabak w prostych zdaniach opisuje proces emocjonalny związany z aktywnością w świecie. Nie wycofuje się, lecz dotyka tego, co trudne w rekonstruowaniu własnej tożsamości i swojego miejsca we wspólnocie. Mamy tu więc dwa tematy prozy inicjalnej, które w przypadku Górniaka i Kowalika zostają wycięte z opowieści. W ich prozie to nie inicjacja, lecz (prze)trwanie jest tematem (czy to przetrwanie na marginesie realności mamy rozumieć jako znacznik męskości podporządkowanych z teorii Raewyn Connell?). Można by zapytać, co nam to mówi o kondycji współczesnej chłopackości oraz dlaczego to właśnie narracja sygnowana przez autorkę pogłębia emocjonalny paradygmat chłopackości, penetruje to, co trudne. Nie odważę się na jednoznaczne diagnozy. Pomyślmy o tym wszyscy. Sabak tematyzuje problem izolacji, gry czy nakładania masek. Widzi, że to ruch zwodniczy i zawodny, jednocześnie go nie porzuca, nie unika. Sprawdza, co i jak działa, podejmuje grę – w dwójnasób – na boisku piłkarskim i między znacznikami tożsamości. Robi to, wykorzystując energię płynącą z afektów. Nie schodzi z boiska ani – w innym opowiadaniu – z drogi pielgrzymki.
Powyższy akapit pokazuje chęć uskoku chłopaków przed obrazami męskości (albo ich paradoksalne podtrzymanie, vide Connell). W opisanych narracjach żadna z reakcji na lęk nie uruchamia agresji wobec otoczenia (poza wyjątkami inicjalnymi: Górniak – gniew na terapeutkę, Kowalik – gniew na bogatego kolegę). Ten zablokowany strumień energii ma jednak ujście w ruchu, symbolizuje go głowa za szybą samochodu (Górniak) i kontrola afektów oraz ciągła autoanaliza (Kowalik). To tam idzie energia opowieści. Wektor siły skierowany jest więc na siebie (raz w formie psychotycznej, raz w formie neurotycznej). Tak działa teflon, blokuje przepływ, ale energia i tak nie znika. W kogoś lub coś musi uderzyć. Bije więc w samych narratorów. Izolacja nie prowadzi do zmiany, tylko do zabezpieczenia i odcięcia. Działa jak wyparcie albo dysocjacja. Nie pozwala na ułożenie niczego na nowo. Realność pozostaje na zewnątrz, a chłopaki tworzą własne światy.
Dysocjacja jest przydatna jako czasowy mechanizm obronny czy ochronny, ale nie da się z niej uczynić zasady organizującej twórcze życie. Takie przesunięcie kieruje nas na autostradę między lękiem i nadzieją, pędzą nią bohaterowie drugiej prozy Górniaka. Ten chwyt – podparty analizą – kieruje nas też w stronę emocjonalnej pustyni, gdzie odlatują narracyjne ptaszki Kowalika.
W tym miejscu zastanowić należy się również nad tym, czy narracja Kowalika podobna jest do feministycznych narracji dysocjujących, czy ma istotny rys krytyczny wobec zewnętrznego systemu. Zdaje się, że nie. Autor nie tematyzuje w tekście użycia mechanizmów obronnych w kontekście rodzaju i genderowych klatek. W rozmowach, owszem, mówi o męskości wyzbytej czy odciętej od agresji, w ten sposób nie chce powielać klasycznych wzorców męskości. Problem polega jednak na tym, że w tak ustawionej optyce agresja odczytywana jest w wymiarze pejoratywnym, jako szkodliwa. To rozszczepiane ustawienie (dobry-zły) powiela bipolarne zasady, które miałoby potępiać, nie wnosi nowych rozpoznań. Agresja sama w sobie jest ambiwalentna. Jej użycie niestety wciąż bywa rozszczepiane aż do zaprzeczania rozwojowej rywalizacji. Gdyby tylko bohaterowie Dźwięków ptaków zostawali we wspólnocie, aktywności zaś nie kierowali na siebie (obrony/ochrony), lecz na to i na tych, co i którzy są obok, mielibyśmy wymianę i działania w wybranym celu. Zamiast tego mamy zamknięte i wewnętrznie puste światy. To częsty schemat dla historii, w których nie ma akceptacji dla tego, co wiązane z agresją, potencją i siłą oznaczanymi jako negatywne, prowadzące do destrukcji, a nie do kreatywności/tworzenia wychylonej poza zabawę estetycznymi kategoriami. Dodać należy, że oddalenie, a dalej odklejenie od realności w kontekście samej estetyki (ironia, absurd, groteska) nie zawsze jest problematyczne, ponieważ wcześniej często stawało się metaforą dla zasad świata, który chcemy sportretować w przesunięciach, w dystansie. Idzie mi o takie rozróżnienie przywołanych kategorii, w którym jedno z użyć służy budowie świata, uniwersum, który jest krzywym zwierciadłem lub kalejdoskopem realności, a dalej służy naszej refleksji (tak działa na przykład zbiór Obiturianci Weroniki Stencel), inne zaś służy zabiciu nudy i pustki. Jedno albo drugie rozpoznajemy po występowaniu lub braku narracyjnych puent.
Zdaje się, że dysocjacyjne stawki współczesnych narracji działają inaczej u autorek i autorów. Generalizując, te pierwsze dysocjują w ramach (auto)agresywnej reakcji na świat, przez co wciąż się z nim związują, piszą w relacji do świata i jednocześnie przeskakują schemat płci (włączenie agresywności w poczet cech własnych), ci drudzy dysocjują od samej agresji, nieświadomie powielając schematy przypisywanego stereotypowej męskości egocentryzmu (odłączenie od świata, skupienie na sobie). Nie ma tu przesunięcia, tylko naskórkowe odwrócenie schematu o 180 stopni, co właściwie zabezpiecza status quo. Tam, gdzie pojawia się miejsce puste, nie wkracza empatia, ale panoszy się rozum (Kowalik), lub pozostaje pustka/brak tożsamości (Górniak). Ot, różnica rodzajowa, która w dużej mierze wynika zapewne z właściwości kulturowych. Autorki szukają dla siebie miejsc w istniejących przestrzeniach lub przezywają (metafory) i dekonstruują całe systemy, denuncjując ich reguły, autorzy powołują do życia odseparowane pola rządzące się własnymi zasadami, bez kontaktu.
W tym szkicu szukam zasad i zależności (ot, stare myślenie). Opisywani autorzy je odrzucają, chcą pisać świat po swojemu, według innych, nowych reguł, które poprzedni system oznaczał jako ucieczkowe (i niby jest to ciekawy, niechłopacki w znaczeniu stereotypu odruch). Jednak, póki będziemy ustanawiać trwałą dysocjację (bez powrotu), nierozerwalnie splecioną z innym mechanizmem ochronnym – z rozszczepieniem, póty nie wprowadzimy żadnej zmiany, której zapowiedzią, zdaniem krytyczek jest właśnie proza Górniaka. Górniak pisze w służbie słabego ego. Chroni je, odsuwając się od realności. Czy to rzeczywiście jest zmiana w przypadku chłopackiej prozy? Nie. Bo to ego się w historii/narracji nie zmienia. Czytając psychologiczne teorie męskości, wiemy (dzięki C. Theweleit, G. Karlsson) do czego prowadzi budowanie na zranieniu. Kluczem do zmiany jest łączenie i przelatanie schematów – nauczyły nas tego krytycznie myślące feministki – aż do ambiwalencji. Jeśli powielamy selekcję, odcinamy się, zostajemy teflonowymi narratorami, którzy korzystają z dostępnego sobie przywileju zabawy.
1 M. Górniak, Dwie powieści ruchu, Warszawa: Filtry, 2023, s. 22.
2 Tamże, s. 29.
3 Tamże, s. 34.
4 M. Górniak, Trash Story, Kraków: Ha!art, 2022, s. 118.
5 Tenże, Dwie powieści…, s. 187.
6 Tenże, Ćpun i głupek, Warszawa: Convivo, 2025, s. 182.
7 Tamże, s. 127.
8 Tamże, s. 33.
9 M. Górniak, Dwie powieści…, s. 184.
10 M. Duda, „Koniec świata jest już”. O strukturze, afektach i bohaterach prozy Mirosława Nahacza w perspektywie literaturoznawczej i psychodynamicznej, „Czas Kultury” 2025, nr 1, s. 116–131.
11 A. Kowalik, Dźwięki ptaków, Warszawa: Art Rage, s. 110.
12 Tamże, s. 214.
13 K. Sabak, Trochę z zimna, trochę z radości, Warszawa: W.A.B., 2024, s. 10.
14 Tamże, s. 13.
15 Tamże, s. 16.