Patrząc pod powierzchnię dawnej fotografii

Badacz­ka robi­ła zdję­cia pod­czas sybe­ryj­skiej zimy, kie­dy tem­pe­ra­tu­ra spa­da­ła do minus sześć­dzie­się­ciu stop­ni. Nie mogła tych zdjęć wywo­łać, bo zama­rza­ły. Wie­le z nich jest poru­szo­nych, nie­ostrych. Ale dla mnie te nie­do­sko­na­ło­ści są olbrzy­mim walo­rem. Wada, roz­dar­cie, brak to ele­men­ty, któ­rych czę­sto szu­kam, patrząc na foto­gra­fię. Dzię­ki temu mogę zoba­czyć świat taki, jakim był napraw­dę ponad sto lat temu, wnio­sko­wać o prze­mia­nach, któ­re w nim zacho­dzi­ły – mówi Woj­ciech Nowic­ki, któ­ry wraz z Kata­rzy­ną Mir­czak opra­co­wał album Prze­rwa na świa­tło. Foto­gra­fie pol­skich podróż­ni­ków i bada­czy. W roz­mo­wie z Mag­dą Huzar­ską-Szu­miec opo­wia­da o zamiesz­czo­nych w książ­ce zdję­ciach autor­stwa Leona Barsz­czew­skie­go, Marii Cza­plic­kiej i Kazi­mie­rza Zagór­skie­go.

Mag­da Huzar­ska-Szu­miec: Kie­dy prze­glą­da­łam opra­co­wa­ny przez cie­bie album Prze­rwa na świa­tło, przy­po­mnia­ła mi się pre­zen­to­wa­na kil­ka lat temu w Muzeum Etno­gra­ficz­nym w Kra­ko­wie wysta­wa zaty­tu­ło­wa­na Sybe­ria. Gło­sy z Pół­no­cy.

Woj­ciech Nowic­ki: Wca­le się nie dzi­wię, w koń­cu w albu­mie poja­wia się spo­ro foto­gra­fii Marii Cza­plic­kiej, któ­ra przy­wio­zła je z wypra­wy wzdłuż Jeni­se­ju, gdzie w 1914 roku poje­cha­ła badać kul­tu­rę Ewen­ków. Te zdję­cia obec­nie znaj­du­ją się w Pitt Rivers Museum Uni­wer­sy­te­tu w Oxfor­dzie. Muzeum Etno­gra­ficz­ne w Kra­ko­wie ma też spo­rą sybe­ryj­ską kolek­cję, opar­tą zresz­tą nie tyl­ko na foto­gra­fiach.

W jego posia­da­niu jest tajem­ni­czy strój ślub­ny dziew­czy­ny z koczow­ni­cze­go ple­mie­nia Nień­ców. Był dzie­dzi­czo­ny przez kobie­ty z poko­le­nia na poko­le­nie, a kie­dy ród wyga­sał, jego ostat­nią przed­sta­wi­ciel­kę cho­wa­no w tych sza­tach. Czy podob­ne odświęt­ne ubra­nia zna­la­zły się na zdję­ciach boha­ter­ki two­je­go albu­mu?

Ona foto­gra­fo­wa­ła raczej życie codzien­ne miesz­kań­ców Sybe­rii. Wyjąt­kiem jest tu sza­man, ubra­ny w kur­tę z naszy­ty­mi na pier­si ozdo­ba­mi, wyko­na­ną z pry­mi­tyw­nie wypra­wio­nej skó­ry. To jest jed­nak wyją­tek od regu­ły. Na zdję­ciach Cza­plic­kiej nie ma odświęt­no­ści, stroj­no­ści. Autor­ka foto­gra­fii sku­pia się na tym, co zasta­je.

Zasta­je tam na przy­kład nabi­te na pale psy zaprzę­go­we, któ­re zło­żo­no w ofie­rze, by zapew­nić myśli­wym pomyśl­ność pod­czas polo­wań.

To bywa dla nas strasz­ne, nie­zro­zu­mia­łe; ta codzien­ność jest prze­po­jo­na wie­rze­nia­mi, któ­re są nam kul­tu­ro­wo bar­dzo dale­kie. Choć psy uwa­ża­no za towa­rzy­szy czło­wie­ka, to ich zabi­ja­nie było wpi­sa­ne w tam­tej­sze rytu­ały i trak­to­wa­ne jako coś natu­ral­ne­go. Cza­plic­ka była jed­nak dobrze przy­go­to­wa­na men­tal­nie i świa­do­ma tego, co ją może spo­tkać na Sybe­rii. Mia­ła szczę­ście uczyć się w Lon­don Scho­ol of Eco­no­mics and Poli­ti­cal Scien­ce, a następ­nie w Oks­for­dzie, gdzie stu­dio­wa­ła w kate­drze pro­fe­so­ra Rober­ta Ranul­pha Maret­ta i jako jed­na z pierw­szych kobiet w Euro­pie uzy­ska­ła dok­to­rat z antro­po­lo­gii. Jesz­cze przed wyjaz­dem napi­sa­ła książ­kę Abo­ry­gi­nal Sibe­ria, czym udo­wod­ni­ła, że ma spo­rą wie­dzę o tym rejo­nie. Ponie­waż pocho­dzi­ła z tej czę­ści Euro­py, gdzie zna­ło się język rosyj­ski, mia­ła uła­twio­ny dostęp do mate­ria­łów nauko­wych, do wszyst­kie­go, co bada­cze rosyj­scy zdą­ży­li już opu­bli­ko­wać. Na tym pole­ga­ła jej prze­wa­ga nad kole­ga­mi z Oxfor­du.

Jak zdo­by­ła pie­nią­dze na zor­ga­ni­zo­wa­nie wypra­wy na tere­ny zamiesz­ka­łe przez led­wo zna­ny w Euro­pie lud Ewen­ków? Zda­je się, że nie mia­ła opar­cia w rodzi­nie i nie była zamoż­na.

Część pie­nię­dzy dosta­ła w ramach dofi­nan­so­wa­nia z uni­wer­sy­te­tu, ale nie była to zado­wa­la­ją­ca suma. Cza­plic­ka musia­ła pukać do róż­nych drzwi, by zebrać środ­ki na wyjazd. Nie było to łatwe, szcze­gól­nie że mia­ła tam jechać cała gru­pa bada­czy. Ale w trak­cie wypra­wy duża część zespo­łu się wykru­szy­ła. Nie wszy­scy byli w sta­nie wytrzy­mać tru­dy podró­ży, wyczer­pu­ją­ce fizycz­nie prze­miesz­cze­nie się zaprzę­giem reni­fe­rów. Poza tym roz­po­czę­ła się woj­na i jej uczest­ni­cy byli peł­ni obaw, że nagle znaj­dą się po złej stro­nie mocy i nie uda się im wró­cić do domu. W rezul­ta­cie na pla­cu boju zosta­ła tyl­ko Maria Cza­plic­ka z Hen­rym Hal­lem.

Kim on był?

Ame­ry­kań­skim antro­po­lo­giem. Gro­ma­dził eks­po­na­ty dla Uni­ver­si­ty of Pen­n­sy­lva­nia Museum i poma­gał Cza­plic­kiej w pomia­rach antro­po­me­trycz­nych. Moż­li­we, że przez jakiś czas byli parą. Mówi­ło się, że wia­do­mość o jego ślu­bie pchnę­ła ją do samo­bój­stwa. Ale to raczej plot­ki. Przy­czy­ną tar­gnię­cia się na życie przez Cza­plic­ką było to, co się sta­ło po jej powro­cie z Sybe­rii. Choć począt­ko­wo nie dzia­ło się nic nie­po­ko­ją­ce­go – dosta­ła prze­cież pro­po­zy­cję posa­dy w Oks­for­dzie, zosta­ła pierw­szą antro­po­loż­ką wykła­da­ją­cą na tym wydzia­le. Wyda­ła też książ­kę Mój rok na Sybe­rii, wygła­sza­ła odczy­ty, ilu­stro­wa­ła je zdję­cia­mi. Zosta­ła nawet człon­ki­nią Roy­al Geo­gra­phi­cal Socie­ty, co w tam­tych cza­sach dla kobie­ty nie było czymś oczy­wi­stym. Jed­nak pierw­sza woj­na świa­to­wa dobie­gła koń­ca i Maria Cza­plic­ka musia­ła zwol­nić sta­no­wi­sko, któ­re obję­ła po powo­ła­nym do woj­ska pro­fe­so­rze. Usi­ło­wa­ła się gdzieś zacze­pić, co oka­za­ło się trud­ne. W koń­cu wylą­do­wa­ła na uni­wer­sy­te­cie w Bri­sto­lu. Ale nie było to jej wyma­rzo­ne miej­sce. Wte­dy popa­dła w roz­pacz. Nie mogła pora­dzić sobie z dłu­ga­mi, cią­gle poszu­ki­wa­ła pie­nię­dzy na kolej­ną wypra­wę. Wszyst­ko to się sku­mu­lo­wa­ło i dopro­wa­dzi­ło do tra­ge­dii.

A co się sta­ło ze zdję­cia­mi, któ­re ze sobą przy­wio­zła?

Tra­fi­ły do róż­nych miejsc. Głów­na część kolek­cji zna­la­zła się w Pitt Rivers Museum Uni­wer­sy­te­tu w Oxfor­dzie. Te zdję­cia zacho­wa­ły się pod posta­cią nega­ty­wów, odbi­tek, odbi­tek pier­wot­nych i wtór­nych. Nie­któ­re są pod­ma­lo­wa­ne, inne nie. Ona je upu­blicz­nia­ła, ale przede wszyst­kim te mate­ria­ły słu­ży­ły jej do celów nauko­wych. Nale­ży pamię­tać, jak wyglą­dał obieg wie­dzy w tam­tych latach – w dużej mie­rze odby­wał się za pomo­cą kore­spon­den­cji mię­dzy zain­te­re­so­wa­ny­mi oso­ba­mi. Cza­plic­ka była w kon­tak­cie z rosyj­ski­mi naukow­ca­mi, prze­sy­ła­ła im zdję­cia, infor­ma­cje. To zresz­tą dzia­ła­ło w obie stro­ny.

Czy innym bada­czom nie prze­szka­dza­ła sła­ba jakość tych zdjęć, o któ­rych sam piszesz, że pod wzglę­dem tech­nicz­nym są raczej nie­do­sko­na­łe?

Nie może­my zapo­mi­nać, w jakich warun­kach powsta­wa­ły te zdję­cia – pod­czas sybe­ryj­skiej zimy, kie­dy tem­pe­ra­tu­ra spa­da­ła do minus sześć­dzie­się­ciu stop­ni. Cza­plic­ka nie była naj­le­piej przy­go­to­wa­na do tego typu pra­cy. Żeby wywo­łać zdję­cia, musia­ła cze­kać do lata, bo w trak­cie tak dużych mro­zów nie była w sta­nie tego zro­bić. Wszyst­ko natych­miast zama­rza­ło. Ale nie­któ­re foto­gra­fie pod wzglę­dem tech­nicz­nym są uda­ne, na przy­kład te robio­ne we wnę­trzu, z uży­ciem lam­py bły­sko­wej. Są ide­al­nie ostre, doświe­tlo­ne. Nie­ste­ty są też zdję­cia poru­szo­ne, takie, z któ­rych wyła­nia się jedy­nie ciem­na mag­ma. Na pierw­szy rzut oka nie wia­do­mo, o co cho­dzi. Trud­no się zorien­to­wać, że jest to wnę­trze jur­ty przy świe­tle ogni­ska.

Cie­bie te nie­do­sko­na­ło­ści intry­gu­ją?

Dla mnie nie­do­sko­na­łość jest olbrzy­mim walo­rem, choć nie­do­ce­nia­nym. Wada, roz­dar­cie, brak to ele­men­ty, któ­rych czę­sto szu­kam, patrząc na foto­gra­fię. Dzię­ki temu mogę zoba­czyć świat taki, jakim był napraw­dę ponad sto lat temu, wnio­sko­wać o prze­mia­nach, któ­re w nim zacho­dzi­ły. Zdję­cia Marii Cza­plic­kiej na to pozwa­la­ją.

Przy pomo­cy jed­ne­go z nich Andrzej Dyb­czak, kura­tor wysta­wy Sybe­ria. Gło­sy z Pół­no­cy, w swo­jej zna­ko­mi­tej repor­ter­skiej książ­ce Las duchów, za któ­rą otrzy­mał Nagro­dę im. Ryszar­da Kapu­ściń­skie­go, opi­sał, jakie wra­że­nie robią te zdję­cia do dziś na miesz­kań­cach tam­tej­szych tere­nów. Na wypra­wę zabrał foto­gra­fię Marii Cza­plic­kiej przed­sta­wia­ją­cą figur­kę wyko­na­ną przez jed­no z ple­mion. Reak­cja sta­rusz­ki, któ­rej ją poka­zał, była zaska­ku­ją­ca. Pozwól, że zacy­tu­ję:

„– To jest zmar­ły – już nie wiem, czy odczy­ta­łem to z ruchu jej spuch­nię­tych warg, czy z chro­po­wa­tych, zdła­wio­nych sylab. Zro­zu­mia­łem dopie­ro po chwi­li, ale ona nie spie­szy­ła się ze sło­wa­mi. Nie mogła. Mówiąc, patrzy­ła na mnie. Mia­łem wra­że­nie, że jej oczy zwil­got­nia­ły.

– To jest lat­tar – doda­ła po chwi­li mil­cze­nia […]

Sta­rusz­ka była prze­ra­żo­na. Wysze­dłem, a ona nie odpro­wa­dzi­ła mnie do drzwi. Zosta­ła na swo­im miej­scu ze sto­li­kiem, z kotem na kola­nach”.

Czy zdję­cia pozo­sta­łych boha­te­rów two­je­go albu­mu tak­że mogły­by prze­ra­zić tę sta­ra kobie­tę?

Myślę, że nie­któ­re tak, choć pocho­dzą już z innych kul­tur. Jesz­cze więk­sze wra­że­nie mogą one zro­bić na współ­cze­snym odbior­cy. Obraz świa­ta, któ­ry oglą­da­my na foto­gra­fiach Leona Barsz­czew­skie­go i Kazi­mie­rza Zagór­skie­go, kom­plet­nie nie przy­sta­je do tego, co zna­my.

Leon Barsz­czew­ski foto­gra­fo­wał Azję Środ­ko­wą. Jak on się tam zna­lazł?

Roz­po­czął karie­rę w woj­sku rosyj­skim. By to było moż­li­we, musiał skoń­czyć szko­ły woj­sko­we, z któ­rych wyniósł bar­dzo róż­no­rod­ną wie­dzę, na przy­kład pod­sta­wy rze­mio­sła. Pozwo­li­ło mu to póź­niej pro­wa­dzić pra­ce arche­olo­gicz­ne w Samar­kan­dzie. Wyje­chał tam na ochot­ni­ka, kie­dy Rosja w 1876 roku anek­to­wa­ła Tur­kie­stan.

Jak okre­ślił­byś zdję­cia, któ­re tam robił?

Z nega­ty­wów, prze­cho­wy­wa­nych w Muzeum Foto­gra­fii w Kra­ko­wie (MuFo), wyni­ka, że robił zdję­cia wszyst­kie­mu, co go tam zasko­czy­ło i co sta­wa­ło się przed­mio­tem jego pasji. Foto­gra­fo­wał ruiny zabyt­ków, wyko­pa­li­ska, swo­je zbio­ry, gdyż zgro­ma­dził pokaź­ną kolek­cję doty­czą­cą sta­ro­żyt­no­ści. Uwiecz­niał tak­że swo­ją rodzi­nę, któ­ra towa­rzy­szy­ła mu w Tur­kie­sta­nie.

W albu­mie opu­bli­ko­wa­łeś nie­zwy­kłą foto­gra­fię rodzi­ny Barsz­czew­skie­go. To zdję­cie jest jak wspa­nia­le zakom­po­no­wa­ny obraz.

Masz rację, to zna­ko­mi­ta, choć bar­dzo dziw­na foto­gra­fia. Głów­nym jej ele­men­tem jest ogrom­ne, roz­ło­ży­ste drze­wo, znaj­du­ją­ce się na środ­ku kadru. Jest ono ciem­ne, nie­mal czar­ne. W skwar­ny dzień roz­ło­ży­li się pod nim ludzie, któ­rzy wypo­czy­wa­ją. Po jed­nej stro­nie znaj­du­ją się męż­czyź­ni i chłop­cy w miej­sco­wych stro­jach i hafto­wa­nych nakry­ciach gło­wy. Po dru­giej – rodzi­na foto­gra­fa, wokół któ­rej leżą róż­ne kla­mo­ty, kufry podróż­ne. Trud­no o jaśniej­sze roz­gra­ni­cze­nie świa­tów niż w tym kadrze. W tle widzi­my gór­skie zbo­cza, ciem­nie­ją­ce u szczy­tów. Orga­ni­za­cja tej foto­gra­fii jest wzor­co­wa. Barsz­czew­ski nawet swo­im nie­skom­pli­ko­wa­nym sprzę­tem foto­gra­ficz­nym był w sta­nie upo­rząd­ko­wać prze­strzeń tak, żeby mia­ła szan­sę zako­rze­nić się w pamię­ci.

Czy słusz­nie mi się wyda­je, że Barsz­czew­ski poka­zu­je ten świat z punk­tu widze­nia zdo­byw­cy?

Nie mogło być ina­czej. Przy­jeż­dża tam jako dowód­ca oddzia­łu, któ­ry pod­bi­ja te tere­ny. To znaj­du­je odzwier­cie­dle­nie na jego foto­gra­fiach. Widać na nich dycho­to­mię, któ­ra wyni­ka zarów­no z kon­fron­ta­cji świa­ta najeźdź­ców ze świa­tem ludów pod­bi­tych, jak i z roz­war­stwie­nia spo­łecz­ne­go Rosjan i miej­sco­wych. Pro­ści rosyj­scy żoł­nie­rze na jego zdję­ciach ubra­ni są w znisz­czo­ne, czę­sto za duże i wiszą­ce na nich mun­du­ry. Z kolei gene­ra­li­cja i wyżsi ofi­ce­ro­wie odzia­ni są nie­zwy­kle boga­to, żyją też w oka­za­łych pomiesz­cze­niach. Tubyl­cy tak­że dzie­lą się na dwie gru­py. Z jed­nej stro­ny są ludzie o wyso­kiej pozy­cji spo­łecz­nej, któ­rych Barsz­czew­ski foto­gra­fo­wał, by przed­sta­wić stro­je nawią­zu­ją­ce do tam­tej­sze­go kolo­ry­tu, z dru­giej – mamy do czy­nie­nia z wize­run­ka­mi ubo­gich nosi­wo­dów czy ludzi sto­ją­cych na tar­gu przy stra­ga­nach. Przed­sta­wi­cie­le obu grup posia­da­ją roz­po­zna­wal­ne, azja­tyc­kie rysy, co świad­czy o antro­po­lo­gicz­nym cha­rak­te­rze prac Barsz­czew­skie­go. Zdję­cia uka­zu­ją turk­meń­skich góra­li o nagich tor­sach, ogo­lo­nych gło­wach, en face i z pro­fi­lu, jak­by foto­graf sta­rał się zazna­czyć odmien­ność kształ­tów ich cza­szek od tych wystę­pu­ją­cych w Euro­pie. Już wte­dy zaczę­ła się roz­wi­jać nauka o rasach, choć jesz­cze nie tak spo­twor­nia­ła jak w cza­sie dru­giej woj­ny świa­to­wej.

Chęć poka­za­nia wyż­szo­ści jed­nej rasy nad dru­gą łączy Leona Barsz­czew­skie­go z Kazi­mie­rzem Zagór­skim, któ­ry też patrzył na świat z pozy­cji kolo­ni­za­to­ra. To chy­ba naj­bar­dziej roz­po­zna­wal­ny z przed­sta­wia­nych przez cie­bie w albu­mie foto­gra­fów.

Tak wła­śnie jest. Do Afry­ki przy­je­chał w 1924 roku, a jego zdję­cia do dziś są tam sprze­da­wa­ne jako pocz­tów­ki. W Kon­gu, któ­re było wów­czas kolo­nią bel­gij­ską, zało­żył zakład foto­gra­ficz­ny. Robił tam zdję­cia głów­nie tury­stom i bia­łym miesz­kań­com Czar­ne­go Lądu. Ale to tyl­ko jed­na część jego dzia­łal­no­ści; doku­men­tu­ją­ce ją foto­gra­fie znaj­du­ją się w zbio­rach pry­wat­nych. Dru­ga część prac tra­fi­ła do monu­men­tal­ne­go dzie­ła Giną­ca Afry­ka – i to te mate­ria­ły mogły­by prze­ra­zić sta­rusz­kę z książ­ki Dyb­cza­ka.

Dla­cze­go?

Zagór­ski zorien­to­wał się, że Euro­pej­czy­cy szu­ka­ją w Afry­ce dziw­no­ści, rze­czy bar­dzo odmien­nych od tego, co zna­ją. Dla­te­go jego foto­gra­fie poka­zu­ją cały kata­log prze­mian fizycz­nych miej­sco­wych ple­mion. Są to ska­ry­fi­ka­cje, czy­li nacię­cia na skó­rze, któ­re się wybrzu­sza­ją i two­rzą skom­pli­ko­wa­ne wzo­ry na całym kor­pu­sie, przez co wyróż­nia­ją człon­ków danej gru­py. Są to zmia­ny kształ­tu warg, szyi, płat­ków uszu spo­wo­do­wa­ne przez ozdob­ne krę­gi. Wresz­cie są to zmia­ny kształ­tu cza­szek powsta­łe na sku­tek ban­da­żo­wa­nia głów. Te defor­ma­cje są rze­czy­wi­ście trud­ne w odbio­rze.

Przy­jem­niej patrzy się na fry­zu­ry poszcze­gól­nych ple­mion. Zagór­ski z upodo­ba­niem foto­gra­fo­wał rów­nież wło­sy.

One wystę­pu­ją na zdję­ciach wszyst­kich foto­gra­fów, któ­rzy w tam­tych cza­sach odwie­dza­li ten kon­ty­nent. Zagór­ski w Giną­cej Afry­ce tak­że poświę­cił wło­som spo­ro miej­sca. Te pra­ce wyróż­nia­ją się na tle innych pod wzglę­dem świa­do­mo­ści doku­men­ta­cyj­nej ich auto­ra. Przy­kła­do­wo: może­my tu zoba­czyć kobie­cą gło­wę poka­za­ną od tyłu. Cia­sno zwią­za­ne war­ko­czy­ki spły­wa­ją od jej czub­ka, a pomię­dzy nimi prze­świ­tu­je jasna skó­ra. W tej foto­gra­fii każ­dy ele­ment jest skraj­nie uprosz­czo­ny. Szy­ja prze­pły­wa w ciem­ne ple­cy, tło jest tak­że sto­sun­ko­wo ciem­ne i nie­mal jed­no­li­te. Jest tyl­ko to, co koniecz­ne do zro­zu­mie­nia tema­tu. Doce­niam war­tość doku­men­ta­cyj­ną, ale i arty­stycz­ną foto­gra­fii Zagór­skie­go.

We wpro­wa­dze­niu do albu­mu Prze­rwa na świa­tło piszesz, że chciał­byś, by zmie­nił on nasz spo­sób oglą­da­nia zdjęć z prze­szło­ści.

Chciał­bym, żeby odbior­cy publi­ka­cji zaczę­li spo­glą­dać na zdję­cia tak jak na zabyt­ki. O foto­gra­fii moż­na myśleć na róż­ne spo­so­by. Nie musi to być zwar­te myśle­nie, powo­du­ją­ce, że przy­pi­su­je­my zdję­ciom jed­no zna­cze­nie, na przy­kład nauko­we, tak jak w przy­pad­ku Marii Cza­plic­kiej. Uwa­żam, że war­to spoj­rzeć na jej foto­gra­fie jak na coś nie­oczy­wi­ste­go. Bo rze­czy­wi­ście, gdy­by sku­pić się tyl­ko na tym, jak foto­gra­fia powin­na wyglą­dać, cze­mu powin­na słu­żyć, to ze zdjęć Cza­plic­kiej nie­wie­le by zosta­ło. Jeśli nato­miast doce­ni­my ich wady i zasta­no­wi­my się, jaki obraz świa­ta się za nimi kry­je, to Cza­plic­ka zwy­cię­ży.

Nie bez powo­du Andrzej Dyb­czak, o któ­rym tu mówi­li­śmy, wła­śnie jej zdję­cie zabrał na swo­ją sybe­ryj­ską wypra­wę.

 

Auto­rzy foto­gra­fii: Maria Cza­plic­ka, Kazi­mierz Zagór­ski i Leon Barsz­czew­ski

Fotografia Wojciecha Nowickiego, autor fotografii Adam Golec.

– pisarz, eseista.

więcej →

– dziennikarka, publicystka, redaktorka, absolwentka teatrologii na Uniwersytecie Jagiellońskim.

więcej →

Powiązane teksty

12.06.2025
Rozmowy

Wszystkie demony Konrada Swinarskiego

Był postacią wyjątkową na mapie teatralnej Polski. Jego przedstawienia w jednych wzbudzały zachwyt, przez innych były ostro krytykowane. Niewielu wiedziało, jak historia Swinarskiego i jego wewnętrzne demony wpływały na los stwarzanych na scenie postaci. Tajemnice te odsłania Beata Guczalska w rozmowie z Magdą Huzarską-Szumiec o książce Konrad Swinarski. Biografia ukryta.