Jeśli okrągłe hasła o „odnajdywaniu swojej kobiecości” i nęcące mglistą retrotopią postulaty „powrotu do kobiecej natury” nie budzą już powszechnego zdumienia i giną w gęstwinie innych absurdalnych wykwitów medialnego dyskursu, to problem jest poważniejszy, niż się zdawało. A gdy jeszcze wartościowane są pozytywnie, jako feministyczne manifesty samopoznania, to można zacząć się zastanawiać, czy prawdziwie emancypacyjne wysiłki pokoleń feministek nie poszły na marne. Wystarczy wyobrazić sobie analogiczną sytuację, w której to w miejsce „kobiecości” pojawia się „męskość”, i spróbować odpowiedzieć na pytanie: kto mógłby być adresatem takiego przekazu? Jeśli bowiem „wyemancypowana kobieta” – jakkolwiek papierowo to brzmi – ochoczo reagująca na zachęty do eksploracji swojego kobiecego jestestwa i opowiadająca się za uznaniem rangi „kobiecych spraw”, zyskuje dziś łatkę postępowej, to już skory do udziału w męskich obozach ekstremalnego przetrwania supersamiec, deklarujący zwrot ku (nietkniętym przemianami społecznymi szalejącego świata) enklawom męskości jak najdalszy wydaje się od pozytywnego bohatera progresywnej bajki o współczesności. Pobrzmiewający echem rozczulająco heroikomicznego Żelaznego Jana fantazmat męskiego świata jako rezerwuaru pozytywnych wartości upadł bezpowrotnie i to na jego gruzowisku tworzone są mozolnie kolejne postępowe projekty. Ich nadrzędnym modus operandi stała się wyświechtana konstrukcja z „inną męskością”, która jest możliwa. Co z tego, że możliwa – chciałoby się dodać – jeśli pozbawiona alternatywnych modeli kobiecości, wolnych od nakazu celebrowania genitalnej łączności z opiekuńczością, delikatnością, zmiennością i innymi, jakże dowolnymi, przymiotami matki ziemi?
Oczywiście takie przedstawienie kwestii uruchamia nieznośny pakt wymuszonej binarności, do której wbrew wszelkim znakom logiki, nauki i humanistycznej przyzwoitości socjalizuje życie w społeczeństwie. Ostatecznie wiara w mężczyzn i kobiety nie różni się zbyt od wiary w rasę aryjską – te podobnie zideologizowane i wyabstrahowane od codziennego doświadczania rzeczywistości konstrukty społeczne, choćby i coraz mozolniejszymi wysiłkami kreowane jako niepodważalne, nie mają wielkiego związku z rzeczywistością spoza genderystycznego reżimu. Serie dychotomicznych pojęć, takich jak natura i kultura, ciało i umysł, kobiecość i męskość, dość powszechnie (choć nie zawsze całkowicie słusznie) kojarzone z dziedzictwem myślenia kartezjańskiego, ubrane w pozory opozycji, nie dają się binarnemu podziałowi – to „koncepty-metafory”, jak widziałby je Jacques Derrida, pozbawione realnych odniesień1. Nawet będąc daleką od dzielenia świata na kobiecy i męski, każda z nas, ludzkich jednostek, staje wobec bezlitosnej socjalizacji ze względu na płeć – i to, wydaje się, jedyna przyczyna, dla której sensowne jest wciąż mówić o „kobiecych” i „męskich” kategoriach. Choćby w literaturze.
Nie chcę grzęznąć w gąszczu teoretycznych rozważań o pisarstwie kobiecym i męskim, dlatego z zainteresowaniem zatrzymam się przy jednym z wartych przypomnienia – i konfrontacji ze współczesnością – wyimków z bogatej literatury, którą obrosły półki feministycznych bibliotek. We wstępie do pionierskiej dla polskiego literaturoznawstwa genderowego książki Piórem niewieścim w 1999 roku Ewa Kraskowska stawiała sprawę jasno: „należałoby wpierw założyć istnienie wyznaczników męskości w literaturze i takowe opisać, by zasadnie móc się posługiwać terminem kobieca (proza, poezja, powieść itp.)”2. Takie terminy, jak „literatura kobieca” czy „proza kobieca”, jako nośne i strategiczne etykiety, zadomowiły się w dyskursie równie szybko, co sam przedmiot ich opisu, a spektrum tematów, środków wyrazu czy ogólnych jakości, które powinno się z nimi identyfikować, było szerokie, choć ograniczone w swojej konwencjonalności3. W zakresie tematyki przyjęło się wskazywać na pewien zestaw wartości skupionych wokół cielesności i „prywatności” przypisywanej kobietom w fundamentalnej i ogranej już opozycji prywatnego i publicznego, w kwestii poetyki natomiast – właściwie na poetologiczne „antywartości”, rozumiane jako (świadome lub nie) akty sprzeniewierzenia się tradycji warsztatu pisarskiego4. W powszechnej świadomości „literatura kobieca” funkcjonuje więc jako głos odrębności, sprzeciw wobec – jak wskazuje logika – „literatury męskiej” lub konkurencja dla tegoż projektu, jeszcze bardziej jednak jako subliteratura, podgatunek, alternatywa dla literatury w ogóle – by nie wchodzić w spór o kanon i jego obrzeża. Krytyka posługująca się terminem „literatura kobieca” przy określaniu tekstów o strukturze mglistej, fantomowej, niedomkniętej i nieoczywistej wpada jednak w pułapkę tautologii: usiłując zdefiniować, nazwijmy to, pewien nurt literacki, odwołuje się do równie mglistych, fantomowych, niedomkniętych i nieoczywistych kategorii, odsyła do poddanych pozornej obiektywizacji pryncypiów „kobiecości”, wyznaczonych tylko na podstawie negacji. Problem staje się jeszcze poważniejszy, gdy uświadomić sobie, że sam przedmiot negacji jest nieznany. Czego bowiem „negatywem” miałaby być literatura kobieca? Najpewniej nieokreślonego bliżej ogromnego korpusu tekstów literackich, których nie można nazwać „literaturą męską” (ponieważ – tu wracamy do punktu wyjścia – nie ma definicji takiej literatury), można zaś jedynie z całą pewnością stwierdzić, że nie są one „literaturą kobiecą”5.
Na przestrzeni kilku dekad w dalekim echu dyskusji Kate Millett o literaturze androcentrycznej i rozważań Nancy K. Miller o autotematyzmie jako najważniejszej kategorii wyróżniającej kobiece pisarstwo mnożyły się pomysły na rozumienie „męskiej literatury”. Ich wspólnym celem zdawało się podważenie przypadkowości tej kategorii i nadanie jej pozorów racjonalnego, logicznego i spójnego (a więc po trzykroć niekobiecego) projektu. To dobry moment, by spytać: po co? Po co mnożyć kategorie oparte, bądź co bądź, na esencjalistycznej i anachronicznej wizji świata i obudowywać je aksjologiczną powłoką, petryfikując określone – nawet najbardziej progresywne – jakości jako męskie lub kobiece? Właśnie w ten sposób pogłębia się rozziew między procesem emancypacyjnym, zachodzącym, w najszerszym ujęciu, w przypadku genderowego układu sił w społeczeństwie, a abstrakcyjnymi kategoriami, w które trzeba wciąż wpisywać przejawy ludzkiej kreatywności. To symptomy większego problemu, który dostrzegam w pozornie progresywnej tendencji do mnożenia modeli męskości i kobiecości – tworzenie kolejnych mutacji wolnych od patriarchalnego stygmatu iteracji „bycia męskim” (wrażliwie, partnersko, empatycznie, inkluzywnie, otwarcie, opiekuńczo, kobieco…) przypomina rozpaczliwą próbę ocalenia męskości za wszelką cenę, zupełnie jakby nie do wyobrażenia było po prostu uwolnienie wszystkich tych pozytywnych i emancypacyjnych projektów od płciowej sygnatury; bycie wrażliwym, partnerskim czy inkluzywnym nie w obrębie męskości, ale pomimo niej, a wręcz bez związku z nią. Prawdopodobnie jednak dopóki czasopisma motoryzacyjne będą się znajdować na półce „dla panów”, a magazyny ogrodnicze wypełniać regały „dla pań”, zamiast zjednoczyć się pod wspólnym szyldem „hobby”, dopóty będzie zapotrzebowanie na kolejne aktualizacje „literatury męskiej”.
Przy nich warto się zatrzymać. Jedną z częstych wariacji na temat bycia męskim jest, w popularnym obiegu, chłopackość. Wbrew pozorom zmiana semantyczna nie wiąże się tu tylko, a może i w ogóle, z kategorią wieku; to mało zaskakujące, w końcu gdzie etos męskości, tam należy się spodziewać całego kodeksu honorowego. Co dokładnie wpuszcza w obieg ta kategoria – jakimi wartościami „chłopackość” próbuje odróżnić się od „męskości”, na czym polega jej bunt okresu dojrzewania? Z pozoru „chłopacki” wokabularz wydaje się tworem-odpowiedzią na zadomowiony już w języku analogon „dziewczyński”. Prosta, symetryczna kalka pojęciowa nie zawsze bywa trafna; czy nawiązanie do „dziewczyńskości”, a więc na ogół pozytywnie wartościowanego, choć przecież esencjalizującego wyobrażenia, to rzeczywiście słuszny trop? „Dziewczyńskość jest rodzajem nadwrażliwości, a także stanem przejściowym, kiedy już nie jest się dzieckiem, ale jeszcze nie kobietą”, stwierdza Monika Rudaś-Grodzka, próbująca definiować dziewczyńskość jako cechujący się ogromną amplitudą emocji etap denaturyzacji bycia w świecie, a więc „wynurzenia się i powtórnego zanurzania w […] [przestrzeni – red.] własnych fantazji przy jednoczesnym wchodzeniu w obszar rządzący się prawami językowymi, obyczajowymi, i społecznymi”6. Choć jej esej, jak wiele innych powstałych na gruncie feministycznym, jest zakorzenionym w literaturoznawstwie opisem konkretnych fenomenów kulturowych, jego moc projektująca wydaje się kluczowa także i w kontekście próby zdefiniowania chłopackości. Gdy pozna się literaturę dotyczącą dziewczyńskości – zarówno piękną, jak i popularną czy naukową – nietrudno odnieść wrażenie, że jest to wartość, której łatwo przypisać dowolny niemal przymiot jakkolwiek skorelowany z obiegową narracją o kobiecości jako płciowo waloryzowanej opowieści o byciu silną i odważną (ale wrażliwą), samowystarczalną (choć partnerską), twardą i niepokonaną (a przy tym delikatną) i tak dalej. Na takim poziomie uogólnień można by pozostać, gdyby ograniczyć się tylko do sfery wrażeniowej, ukształtowanej w dużej części na skomercjalizowanych przekazach kulturowych, w których dziewczyńskość (i kobiecość, w tym przypadku będąca w istocie niczym więcej niż jej kolejną fazą) jest tym, co chcemy usłyszeć. Gdy jednak uzupełnić to wyobrażeniami znanymi z popularnych dziewczyńskich kreacji, takich jak Pippi Langstrumpf z pokoleniowej powieści Astrid Lindgren, Elaine z Kociego oka Margaret Atwood czy Marianny z Absolutnej amnezji Izabeli Filipiak, można otrzymać nieco bardziej pogłębiony obraz wyobcowanej ze społeczeństwa jednostki, nieprzystającej do swojej grupy rówieśniczej, nie zawsze poprawnej, za to przekornej i idącej pod prąd z pewną dozą krnąbrności. Dziewczyńskość to jeden z wariantów dorastania i życia wbrew, jak nazwałaby to Elizabeth Freeman, chrononormatywności. Wszystkie te wizerunki stanowią pewien nieoczekiwany niepokojący wyłom w widzianej jako jednolita strukturze socjalizacji do roli kobiety, i to wydaje się strategicznym elementem dziewczyńskich definicji. Wiadomo już, że w tradycyjnych modelach społecznych socjalizacja do roli męskiej opiera się na zupełnie innych wartościach, a jej przebieg kształtują imperatywy „dobrego chłopca”, ukształtowane w całkowitej negacji dekalogu „dobrej dziewczynki”: tam, gdzie premiowana jest skromność i pasywny wdzięk, źle widziane są niegrzeczne panny, zaś tam, gdzie zuchwałość i szorstkość nagradzane są uznaniem, wrażliwi i delikatni chłopcy doznają szykan. Kiedy bowiem dziewczyńskość ma zabarwienie ewidentnie outsiderskie, chłopackość jest spoglądaniem z samego centrum. Dziewczyńskie bohaterki są w literaturze uciszane i dyscyplinowane, a chłopaccy protagoniści doznają gratyfikacji (nie zawsze bezpośredniej – ot, uroki ukrytego patriarchatu).
Pytanie o chłopackość w literaturze jest po części próbą znalezienia czytelnych wzorców kodyfikujących zestaw cech protagonisty, a po części poszukiwaniem formuły, w której dałoby się najcelniej zamknąć „politykę” chłopackości. Warto przy tym wszystkim zachować ostrożność i unikać tworzenia kolejnej etykiety na wzór lad lit (co ciekawe, tym razem to kategoria, która wyprzedziła chick lit) czy fratire (słowo powstałe z połączenia satyry i bractwa – fraternity), a więc zbiorczych nazw dla całego nurtu książek, jak określił je „The Guardian” w 2006 roku, „przepełnionych testosteronem, traktujących o wojowniczości i rozwiązłości” i „świętujących męskość”, choć niepozbawionych potencjału krytycznego, przejawiającego się „szyderczym nastawieniem do tradycyjnych męskich ról i aspiracji do władzy i autorytetu”7. Byłaby to więc również, przynajmniej częściowo, satyra, ale pisana „ze środka”, nie z dystansu – wynikająca raczej z niemożności spełnienia ideałów męskości, a nie z negatywnego nastawienia do nich per se. W takim podzbiorze kultury na jednej półce znajdą się zarówno pozycje klasyczne i skądinąd świetne, na przykład Przygody Hucka Finna Marka Twaina, Władca much Williama Goldinga, Fight Club Chucka Palahniuka czy Wierność w stereo Nicka Hornby’ego, jak i wykwity skondensowanej ideologii męskości, między innymi: The Modern Drunkard. A Handbook for Drinking in the 21st Century Franka Kelly’ego Richa czy The Alphabet of Manliness Maddoxa. By nie oddalać się geograficznie – w Polsce bodaj jedynym autorem, do którego łatka lad lit przywarła, powtarzana w biogramach, recenzjach i blurbach, jest Jan Krasnowolski8. Przypadkowość i niemal nieograniczona dowolność takich zestawień świadczą o zbędności tej słabej etykiety. Sama „chłopackość” zresztą nie jest niczym więcej niż tylko obiegowym, wrażeniowo skonstruowanym hasłem, niemającym zbytniej reprezentacji w słowniku studiów nad męskościami. Tnąc ockhamowską brzytwą wielość takich kategorii, jak lad lit, fratire czy male fiction, i tak zazwyczaj dojdzie się do podobnego, obszernego zbioru powieści, w których chłopacka wrażliwość dyktuje punkt widzenia i forsuje sposób rozumienia świata.
„Chłopcy zawsze pozostaną chłopcami”: hasło wytrych otwierające drzwi do przestrzeni, w których mikro- i makro agresje męskiej polityki płciowej spotykają się z próbą oporu. W końcu to „tylko” chłopcy, którym trzeba wybaczyć nieokrzesanie i samczą dzikość, wypływającą bezpośrednio z męskiej natury; łatwiejsze to niż dostrzeżenie szeregu systemowych patologii, opresyjnych standardów wychowania czy podtrzymywanie jadącego na oparach maczyzmu androcentrycznego kultu twardziela. Literackie realizacje reguły boys will be boys najłatwiej znaleźć w rezerwuarze wszystkich tych narracji, które skupiają się wokół kulturowo przyjętych fascynacji chłopięcej adolescencji. Najprościej byłoby więc wskazać na opowieści o wojnie, samochodach, dziewczynach i sporcie oraz uznać ten skonwencjonalizowany ekstrakt za zestaw orientacyjnych punktów na mapie topiki. Jeśli bowiem temat może być wyznacznikiem gatunkowym, jak przekonywała Janina Abramowska, gatunek „literatura chłopacka” wydaje się łatwy do zdefiniowania. Sensu „chłopackości” trzeba jednak szukać głębiej, biorąc pod uwagę kilka warstw dzieła literackiego, jego obecność w obiegu i położenie w – posłużę się szumnym określeniem – momencie emancypacyjnym. Przede wszystkim tym, co czyniłoby taką literaturę wyjątkową i mimo wszystko różną od szeroko rozumianej literatury męskiej, byłby inny cel strategiczny związany z utrzymywaniem lub naruszaniem struktury społecznej: jeśli bowiem klasyczne męskie pisarstwo ma za zadanie ustanawiać strategiczną władzę tekstu męskiego (androtekstu), której skutkiem jest implementacja normy (w tym przypadku normy męskości jako standardu tożsamego z gwarancją istotności, jakości, wartości artystycznej), to już utwory literatury chłopackiej z racji swojej niemocy (programowej niedojrzałości) pozbawione są tych zakusów. W tym – złudnie i pozornie – upodobniają się częściowo do literatury feministycznej, że zdarza im się podważać tę władzę, niekoniecznie poprzez otwartą wojnę z jej centralnym ośrodkiem (męskością), a raczej przez analizę i obnażenie skutków jej działania. Chłopacka powieść jest sztubacką wersją tej literatury, która stawia pomnik męskości z brązu – nie znaczy to jednak, że jej celem jest burzenie pomników. To obraz pomników, na których siadają gołębie i które traktowane są coraz mniej serio w świecie stopniowego upadku autorytetów. Chłopacka powieść nie mówi, jak żyć i być mężczyzną – w jej struktury świata przedstawionego cała ta wiedza jest już wpisana, jednak z dumnie brzmiącego kodeksu męskości nie pozostało w niej zbyt wiele poza nawykowym trzymaniem się swoich przywilejów i desperackich prób restytucji Wielkiej Męskości. Zamiast wojny – zabawa w wojnę, a w miejsce Snu nocy letniej – Saturday Night’s Alright For Fighting. Zawierając chłopacki pakt, protagoniści przyrzekają sobie jak najdłużej bawić się i wykorzystywać zdobyty przez figury ojców status i patriarchalną dywidendę oraz ślubują wieczystą pogardę wobec tych, którzy zdradzają męski stan.
Szukanie chłopackości we współczesnej polskiej prozie przypomina tropienie dzika zbłąkanego w wielkim mieście, który grasuje w nocy, unikając konfrontacji z tłumem – najłatwiej znaleźć go w nocy, kiedy w stadzie żywi się odpadami porzuconymi przez ludzi. Chłopaki, pozornie odważne, potrafią się rozpanoszyć tylko w swojej, chłopackiej watasze, z którą przypuszczają desant na szybko zmieniające się duże miasto; są coraz mniej przystosowane do życia w jego centrum. Metafora ta nie konotuje, bynajmniej, niszowości zjawiska, raczej jego coraz bardziej kontrofensywny charakter: w czasach galopującej pluralizacji punktów widzenia, rosnącego przyzwolenia na inne wrażliwości i ekspresje oraz powolnej i mozolnej integracji postaw feministycznych literatura otwarcie chłopacka wyczuwa na swym karku oddech przemian społecznych i niechybnie zaczyna wchodzić w rolę reakcyjnej strażniczki odchodzącego porządku. Brzmi to jak utopia? Być może, ale tylko przy wsparciu quasi-utopijnego myślenia da się dostrzec zwiastuny niewątpliwie dziejącego się tu i teraz procesu – jeśli nie zdecydowanego odwrotu, to przynajmniej komplikacji chłopackości. Nie zawsze łatwo jest bowiem rozstrzygnąć, czy powieść jest prostą apologią chłopackości czy niesie też inny przekaz, krytyczny lub przynajmniej podający chłopacki mit w wątpliwość – innymi słowy: czy ma potencjał emancypacyjny. Nawet przedstawienie upadku, rozczarowań i klęski wiary w uniwersalną wspólnotową legendę bractwa, kumpelstwa, męskiej przyjaźni nie zawsze musi oznaczać projekcję zmierzchu całej formacji, niekoniecznie opowiada też moralnie umotywowaną historię o świecie, w którym nie powinno się już trwać w dawnych przyzwyczajeniach. Nie bez znaczenia pozostaje tu recepcja dzieł – zgodnie z ideologicznym celem interpretacji jeden utwór może zostać sklasyfikowany jako dystopia o „kryzysie męskości” i jednocześnie, w zgoła innym obiegu, zakwalifikowany jako progresywna narracja demaskująca złudne sny o męskiej potędze. Wystarczy przyjrzeć się najpopularniejszym prozaikom ostatniego trzydziestolecia piszącym literaturę służącą nierzadko za przykład chłopackiej i przeanalizować krytyczny rezonans ich utworów, by spostrzec cienką granicę między pasywnością a aktywnością, subtelność odróżniającą bierne reprodukowanie chłopackich relacji z kobietami od ukazywania wpływu patriarchalnej opresji na mężczyzn.
Spoglądając z dystansu na bogaty katalog powieści trzech polskich chłopaków, Jerzego Pilcha, Andrzeja Stasiuka i Krzysztofa Vargi, nie sposób nie dostrzec pęknięć i niejednoznaczności w pozornie „twardzielskiej” wizji świata, o której zwykło się wspominać w recenzjach ich twórczości. Owszem, Redaktor Borsuk ze Śmiejącego się psa (2025) może się wydawać kolejnym, podstarzałym wcieleniem Vargowskiego everymana – znanego już wcześniej jako Stefan Kołtun z Masakry (2015), Piotr Augustyn z Trocin (2012), Krystian Apostata z Alei Niepodległości (2010) – a nawet, jeśli założyć wyjątkowo przykry upadek ideałów i mentalne zdziadzienie, Szamana czy Kudłatego z, nomen omen, Chłopaki nie płaczą. Wszystko mówiący blurb słynnej powieści z 1996 roku – „kultowa rzecz o piciu, paleniu i pannach” – zwykło rozciągać się na całość dorobku prozatorskiego Vargi, co jest może i nie całkiem bezzasadną strategią, jednak powoduje zagubienie pewnych niuansów „dojrzewania z chłopackości”, najbardziej w tym wszystkim interesujących. W końcu sam Varga w swoim najbardziej chłopackim dziele ostatnich lat, Księdze dla starych urwisów (2019), hołdzie dla bohatera wielu dorastających chłopców w tym kraju, potrafił przyznać, że dziewczęce bohaterki Edwarda Niziurskiego były zwykle przedstawiane stereotypowo i rekwizytowo. Gest wart docenienia – w pełnym klisz dotyczących męskości dorobku samego Vargi doskonale widać, że autor nie tylko wychowywał się na Niziurskim, lecz wręcz przeniósł świat Marka Piegusa w realia lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych, zaopatrzył w alkohol, dostęp do muzyki, imprez, męskich eskapad i dziewczyn. Jednocześnie, w jego późniejszych utworach, obok konserwatywnych nostalgii wieku średniego można znaleźć bardziej przejmujące obrazy chłopaków, którzy cierpią, bo nie byli w stanie sprostać narzuconym przez kulturę ich ojców standardom męskich powinności. Podobnie ze Stasiukiem, specjalistą od kreowania homospołecznych wspólnot i męskich braterstw i przyjaźni (z Białym krukiem, Murami Hebronu, czy późniejszym Taksimem jako najbardziej reprezentatywnymi przykładami), czy Pilchem, piewcą suicydalno-alkoholowej bierności: im też, opisując męskich bohaterów w ich nieustających łowach za kobietami i wódką, udaje się uchwycić te egzystencjalne momenty, w których dorośli mężczyźni ucieleśniający rozrabiających chłopców konfrontują swoją programową zgorzkniałą niedojrzałość z bezlitosnością patriarchalnych reguł. W męskiej hierarchii ma miejsca dla przegranych, odtrąconych, chorych, zdegradowanych i skrzywionych psychicznie jednostek, chyba że na dolnych szczeblach drabiny, z której z hukiem spadają i Pilchowscy, i Stasiukowi i Vargowscy bohaterowie. Ukazanie tej nędzy, poza spełnieniem funkcji opisowej – jest to bowiem interesujący portret patriarchalnego świata oczyma tych, których patriarchat przeżuł i wypluł – odgrywa też ważną rolę w uświadamianiu o wewnętrznym skomplikowaniu tak monolitycznej z pozoru sprawy, jaką wydaje się męskość, zazwyczaj kontrastowana jedynie z komplementarną kobiecością.
Jeszcze większy potencjał krytyczny można znaleźć u Kuczoka, u którego stygmat apodyktycznego i przemocowego ojca oraz jego wpływ na dalsze życie dorastającego człowieka stał się jednym z wyrazistszych fabularnych samograjów. Abstrahując od zbyt oczywistego w tym kontekście Gnoju (2003), warto zwrócić uwagę na Senność (2008) czy Spiski (2010), w których zarówno piętno rygorystycznego wychowania w połączeniu z ukrywaną homoseksualnością, jak i absurdalne stężenie góralskiej, w istocie chłopackiej chwackości zderzone z wrażliwością kruchego, „ceperskiego” wymoczka, jak portretowany jest główny bohater, służą za dość jednoznaczną ilustrację opresyjnego kultu siły, brawury i samczego efekciarstwa. Ta świadomość samczości, jej werystyczne i zarazem hiperboliczne ogrywanie sytuują „męskie powieści” w nurcie krytycznym, polemicznym wobec prostej apologii męskości, a wręcz post-chłopackim, w którym przy użyciu gadżetów typowych dla przygodowej, pikarejskiej konwencji opowiadane są historie przekraczające chłopackie doświadczenie, uniwersalizujące patriarchalną toksynę i dopisujące downer ending przygodom Tomka Sawyera. Wygląda na to, że od czasu Kuczoka, Pilcha czy Stasiuka trudniej jest pisać literaturę o chłopakach bez choćby pierwiastka samouświadomienia – pokazuje to w ostatnich latach choćby cykl małomiasteczkowych opowieści Jakuba Michalczeni (Gigusie z 2019 roku, Korszakowo z 2020 roku i Mario z 2022 r.), ukazujący formacyjne lata dorastających młodzieńców pełne klasycznych rytuałów przejścia i niezmieniających się prawideł wykluczania, które mogłyby posłużyć Eve Kosofsky Sedgwick za ilustrację homospołecznych mechanizmów. Podobnie rzecz ma się z prozą Macieja Płazy, który w Skoruniu (2015) sytuuje całkiem podobne realia w okolicach chasydzkiej prowincji pod Sandomierzem. Jego debiut to przygodowa, chłopięca, chłopacka i chłopska zarazem powieść inicjacyjna, której narracja niepozbawiona jest uwrażliwienia na subtelną inność dorastającego bohatera. Imponująco prezentuje się też twórczość Waldemara Bawołka, którą można potraktować jako prozę ciągów dalszych dopisanych do prowincjonalnych narracji o dojrzewających chłopcach. Z jego powieści, w których ukazani są dojrzali i często cierpiący mężczyźni, bije rezygnacja i odejście od chojrackich postaw; w najnowszym, oniryczno-hagiograficznym zbiorze Litania (2025), choć leje się sperma i inne wydzieliny, junacką brawurę zastąpiła melancholijna acedia, zdobywanie kobiet – otwarte i nie do końca jednoznaczne seksualnie dywagacje, a linearny Bildungsroman ustąpił luźnej, fragmentarycznej i pozbawionej chronologii, „kobiecej” (zgodnie z tradycyjnym rozumieniem poetyki feministycznej) konstrukcji formalnej. W nieco starszych Skrawkach dla Iriny (2022), Echu słońca (2017) czy Tym co obok (2014) obrazy żegnania się z męskością i pielęgnowania własnego outsiderstwa z dala od wielkich miast dopełniają wizerunku bohatera sytuującego się na marginesach aktywnego (ekonomicznie, społecznie, seksualnie) zdobywania świata i przeżywania przygód. Impotencja twórcza staje się ważniejszym problemem od seksualnych dysfunkcji, a poczucie odrzucenia i niezrozumienia napędza narracyjną machinę produkcji Bawołkowego everymana: dorosłego, starzejącego się, biernego wobec życiowych wyzwań protagonisty, który nadal nie znalazł odpowiedzi na dręczące go pytania, i którego ulotne projekcje fantazji przenoszą czasem na boisko sprzed lat, w sam środek meczu granego z kolegami. Kreowany przez autora pisarz-odrzutek w rzeczywistości, która wymusza na nim udowadnianie swojej męskości i społecznej „przydatności”, wybiera pozycje marginesowe i wypisuje się z maskulinistycznego wyścigu.
W czym zawiera się emancypacyjność odwrotu od chłopackości? Mając na uwadze polityczny wymiar zmiany, której ten odwrót jest przejawem i którą jednocześnie napędza, najprościej byłoby powiedzieć, że w pluralizacji głosów i dopuszczeniu narracji spoza centrum. Tu, znów, przydatna okazuje się feministyczna analogia – warto przypomnieć, jak (według analiz Kate Millet, Jonathana Cullera, czy Victora Seidlera, uprawiającego fenomenologiczny feminizm) przebiegało alienowanie czytelniczek z kobiecego doświadczenia, a zarazem identyfikacja z własnym opresorem. W procesie lektury następowało wytwarzanie fałszywej, skolonializowanej mentalności kobiecej poprzez przyjmowanie „męskich ról”, uleganie patriarchalnemu wartościowaniu świata przedstawionego i jego utopijnej wizji czy braku wyczulenia na przejawy kobiecej odrębności9. Kwestię produkcji tej władzy androtekstu nad czytelniczką badała także Patrocinio Schweickart, która wskazała na różnicę między męskim a kobiecym odbiorcą androtekstu: dla mężczyzny lektura androtekstu miała być przyjemnym spotkanie ze światem, w którym „męskie” jest jednoznaczne z „człowieczym”, nawet jeśli doświadczenie tego konkretnego mężczyzny-czytelnika jest dalekie od prezentowanego w tekście10. To myśl, przy której warto się zatrzymać, by dostrzec, że dynamika kolonizacji mózgu androtekstem jest w gruncie rzeczy dość uniwersalna i może przebiegać bardzo podobnie u czytelniczek i czytelników. Niczym nowym nie jest już wiedza o tym, że ofiarami patriarchatu są nie tylko kobiety, ale również osoby znajdujące się na różnych szczeblach drabiny w hierarchii męskości. Jeśli androtekst jest tym, co ma kształtować przynależność i reprodukować strukturę płciową, jego odbiorcy stają przez koniecznością usytuowania się względem niego. Zarówno w przypadku zbuntowanej czytelniczki, jak i nieodnajdującego się w narzuconym męskim porządku czytelnika, obcowanie z takim tekstem może odbywać się w duchu zachowawczej nieufności i podejrzliwości, ograniczonej wiary w jego dobre intencje, wyczuleniu na przejawy ekspresji fallocentrycznych wzorców. Lektura staje się wywrotowa i subwersywna, podważa schemat i akcentuje te aspekty, których naiwne odczytanie, zgodne z projektowanym przeznaczeniem, nie dostrzega. Być może autorki, które przyczyniły się do zbadania tego fenomenu feministycznej lektury, powstałej w sprzeciwie wobec lektury obojętnej na przejawy patriarchalizmu, były zaskoczone widząc, że i mężczyźni sięgnęli w końcu po ich instrumenty. Jeśli bowiem dziewczyńskość oznacza nieprzystosowane, outsiderskie spoglądanie z ukosa, chłopackość to rozpanoszenie się w centrum i pogardliwe zerkanie w stronę marginesu. Emancypacyjny odwrót od niej jest rzeczą chłopaków, którzy świadomie opuszczają centrum, aby zająć pozycje, z których widać więcej.
Swoisty sojusz postaw dziewczyńskich i nie-chłopackich owocuje przewietrzeniem zakresu tematycznego. Ożywcze powietrze w nowej prozie wymiata rezerwuar szczeniackich opowieści o wojnie, samochodach i dziewczynach i instaluje męskie narracje w przestrzeniach, w których do tej pory mogły narażać swoich bohaterów w najlepszym wypadku na śmieszność, w gorszym – symboliczną demaskulinizację. Patryk Pufelski wyznający miłość fretce w intymistycznym Pawilonie małych ssaków (2022) i opisujący z ekscytacją codzienne gotowanie owsianki dla hipopotamów oraz wychowywanie flaminga byłby z pewnością antybohaterem wyobraźni Marka Hłaski, dającym się chyba porównać z dorastającym chłopakiem przyłapanym na zabawie lalkami. Podobnie zresztą z Konstantym, bohaterem punkowego, wymykającego się sztampie arcydzieła Marcina Czuba Objawienie Bogini-Świni (2023), który zamiast starającej się o jego względy Klary wybiera transgatunkową fascynację tytułową zmorą. Z kolei Mateusz Pakuła w Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję (2021) wystawia na próbę staroświecki imperatyw męskiej, czyli powściągliwej żałoby, wznosząc emocjonalność i intymność swojego wyznania do poziomu, który pod względem ekspresji i afektacji czyni utwór swoistą odpowiedzią na Bezmatek Miry Marcinów (2020). Autorce przecież, co oczywiste, wolno było oddać się kobiecej rozpaczy bez zahamowań. Pakuła przekracza tym samym granicę, która pozwalała na bezpieczne eksplorowanie terytoriów literatury okołożałobnej, reprezentowanej w ostatnich latach w Polsce między innymi przez Marcina Wichę (Rzeczy, których nie wyrzuciłem, 2017) czy Ingę Iwasiów (Umarł mi, 2013). Pojawiają się też nietypowe mariaże historii żałobnych z coming of age story, jak choćby Jeśli przecięto cię na pół Łukasza Barysa (2022), w którego pozostałych powieściach widoczne są usilne próby przełamania paktu chłopackiego. Narracjom w Kościach, które nosisz w kieszeni (2021) i, zwłaszcza, w Małych pająkach (2024) trudno jest się jednak jasno określić i wzbić ponad kliszę kreacji „postępowych” damsko-męskich relacji w sposób, który pobrzmiewałby autentycznością. Głos w chłopackich sprawach usiłuje zabrać również Mateusz Górniak, który pierwszoosobowością narracji podejmuje się pisania własnej, zdeheroizowanej historii potyczek z codziennością (i psycho-rzeczywistością) w trzech powieściach – czy może rozpisanej na trzy tomy powieści – w której pozory ironicznego, nihilistycznego dystansu do męskich powinności mają sprawiać wrażenie sytuowania się „obok”, zaś bezwstydność emocjonalności – bycia „ponad” (Trash story, 2022; Dwie powieści ruchu, 2023; Ćpun i głupek, 2025). Bardziej przekonująca i oryginalna (przede wszystkim literacko) wydaje się w tym jednak Marta Kozłowska, autorka, od której zapewne nikt nie oczekuje żadnego ustosunkowania się do kwestii chłopackiej, a która w swoich fabułach bezbłędnie rozbiera morfologię heroikomicznych odysei, nicując figury krewkich błędnych rycerzy i sprowadzając chłopackie mrzonki, aspiracje, i kowbojskie eskapady do nieco infantylnych potyczek gierojów, tym samym odbierając im śmiertelną powagę i rangę (Stopa od nogi, 2018; B. Bomb, 2020; Berdyczów, 2022). Odzyskiwanie samczych terytoriów w literaturze może się odbywać również przez poszerzanie pola postaci i wątków nienormatywnych; w tym kontekście rozpatrywać można szczątkowy, acz zauważalny i konsekwentny fenomen queerujących polemik z tak stereotypowo chłopackim gatunkiem, jakim jest kryminał. Mowa tu zarówno o dobrze znanych już propozycjach głównonurtowych pisarzy gejowskich (Śmierć w darkroomie Edwarda Pasewicza, czy Drwal i Zbrodniarz i dziewczyna Michała Witkowskiego), jak i o bardziej niszowych propozycjach z wewnątrz środowiska homoliterackiego (Zbrodnia, której nie było Andrzeja Selerowicza), a nawet – z przeciwległego krańca spektrum – z wewnątrz środowiska samego kryminału (Doktryna Aleksandra Majewskiego, powieść z reprezentacją postaci nienormatywnych). Utwory te, poza ostatnią pozycją, warto odnotować jako próby wrogiego przejęcia, czy też po prostu emancypacyjnej interwencji w dość konserwatywnym i genderowo zabetonowanym polu.
Dopóki w rozmowie o literaturze poruszamy się w obrębie binarnej bajki, dopóty konstatacja o potrzebie uwzględniania „obu płci” w sensownej dyskusji o gender może być wystarczająca. Gdy jednak spróbować zrobić krok poza tę bajkę, prawdziwa wielość scenariuszy i realna możliwość rozsadzenia od środka „chłopackości” i „męskości” staje się możliwa. Te zwietrzałe konstrukty można w łatwy sposób zaatakować transliteraturą, której rozkwit w Polsce stał się ostatnio faktem. Lista pojedynczych do tej pory tytułów, które wyznaczały horyzont polskich badań nad transpłciowością w kulturze i literaturze oraz samej literatury trans, zyskała w ostatnich latach zaskakującą kontynuację – wystarczy wspomnieć choć kilka wyróżniających się pozycji (z różnych gatunków), które się ukazały: Godność, proszę: o transpłciowości, gniewie i nadziei Mai Heban, My, trans Piotra Jaconia, Ciała obce. Opowieści o transpłciowości Pauli Szewczyk, Transpłciowość w Polsce. Wytwarzanie kategorii Marii Dębińskiej, Gorset, wstyd i kocie uszka. O transkobiecości J. Szpilki, prace literaturoznawcze (CiałoTeksty. Literackie i filmowe reprezentacje transpłciowości Anny Kujawskiej-Kot) i autobiograficzne/autofikcyjne (Brudny róż Kingi Kosińskiej, Gdy słońce wypieka sny Julii Durzyńskiej), literaturę gatunkową (Księżyce Jowisza J.M.M. Bober) czy popularną (Listy do E. Kristine Turowskiej), poezję (Agresty i Kokosty Ł.K., Morze nocą jest mięśniem serca Ariela Rose) a nawet próby poezji epickiej (Piękny chaos twej duszy Eli Paczkowskiej), urodzaj przekładów literatury młodzieżowej, czy oryginalne propozycje (Fanfik Natalii Osińskiej, Nigdy nie będziesz szło samo Anouk Herman). Jeśli dwie dekady temu powieści gejowskie i lesbijskie znaczyły emancypacyjny odwrót od heteronormy i zerkały z ukosa na patriarchalne wzorce relacji, to dzisiaj transliteratura pozwala odbić się od iluzji cispłciowości. Dla chłopackich narracji taka rewolta stanowi bardzo interesujący punkt zwrotny – jest nie tylko prostym odejściem, lecz również przejściem. Transgresja w transmęskość, podobnie jak transkobiecość i jej projekty, osłabiają centrum dowodzenia płciowego reżimu, w którym męskość i kobiecość nierozerwalnie wiązane są z cielesnymi reprezentacjami. Wydaje się, że sama możliwość pomyślenia fabuły, w której wartości skupione wokół konwencjonalnie definiowanej dziewczyńskości oderwane są od ciskobiecych reprezentacji i przejęte zostają przez dowolnie skonfigurowane podmioty, stanowi dystopijny zmierzch chłopackiej fantazji.
Judith Lorber, autorka Toward a World Beyond Gender, już ćwierć wieku temu doszła do wniosku, że podstawą ciągle powracających przypadków nierówności płci jest wszechobecny podział ludzi na dwie niejednako uprzywilejowane kategorie – i że bez zakwestionowania samego systemu genderowego trudno mówić o całkowitym zniesieniu binarnego systemu11. Kategorie takie jak „chłopackość” zostałyby wówczas niczym więcej, jak tylko porzuconymi sierotami po dawnych ideach, produktami swoich czasów, a ich literackie realizacje mogłyby służyć za interesujące przedmioty krytyki z ducha postkolonialnej. A jeśli komuś wydaje się, że takie myślenie powiela trudno falsyfikowalny idealizm lennonowskiego Imagine, niech zastanowi się, czy rzeczywiście tak trudno w y o b r a z i ć sobie świat, w którym wiara w niepodważalność (słowo unik dla terminów o bardziej dyskusyjnej reputacji – mowa tu choćby o „naturalności” i „normalności”) podziałów płciowych przestaje być oczywista. Udało się znacząco zakwestionować nieodzowność kategorii rasowych, klasowych, etnicznych, a nawet tych dotyczących preferencji seksualnych – żadna z nich nie figuruje w naszych dokumentach pod postacią rubryczki, wobec której trzeba się określić. Z jakichś powodów wciąż trudniej jest jednak pomyśleć rzeczywistość, która odrzuca (wzmocnione oświeceniowym „wynalezieniem” binarności12) przeświadczenie o dwu wyprodukowanych przez biologię kategoriach ludzi. Gender is over – if you want it?
1 Komentując Friedricha Nietzschego, Jacques Derrida w Spurs wymienia słowo „kobieta” obok „prawdy” czy „kastracji” jako „ontologiczne efekty obecności i nieobecności”, nierozwiązywalne w kategoriach negacji. J. Derrida, Spurs. Nietzsche’s Styles, Chicago: The University of Chicago Press, 1978, s. 95–96. Nietrudno dostrzec, że w fallogocentrycznym dyskursie pokusa podstawienia pod brakujące kontraterminy patriarchalnie motywowanych t y p ó w kobiecości jako symbolicznego rezerwuaru określonych cech w pewnym sensie stwarza p o z o r y symetrii, negacji i przez to binarności.
2 E. Kraskowska, Piórem niewieścim. Z problemów prozy kobiecej dwudziestolecia międzywojennego, Poznań: Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Adama Mickiewicza, 2003, s. 9. Dalej autorka uzasadnia konieczność tego gestu, pisząc o przeciwnikach wydzielania literatury kobiecej spośród literatury jako takiej: „twierdzą, iż aby zasadnie móc się posługiwać tym określeniem [literatura kobieca – P.G.], należałoby wpierw założyć istnienie wyznaczników męskości w dziele literackim oraz wyznaczniki te opisać. Mało tego, domagają się wręcz zastosowania tej właśnie procedury jako warunku uznania epistemologicznej rzetelności krytyki feministycznej”. Tamże, s. 204.
3 Za jeden z najważniejszych tekstów petryfikujących zestaw cech i wyznaczników „literatury kobiecej” trzeba oczywiście uznać Własny pokój Virginii Woolf. Warto przypomnieć, że Annette Kolodny już w 1975 roku sugerowała, by przesunąć środek ciężkości z pytania o to, jakie różnice występują między kobiecym a męskim pisaniem, na pytanie o to, czy w ogóle one istnieją.
4 Tak ów wichrzycielski gest sprzeniewierzenia opisuje Krystyna Kłosińska w Kobiecie autorce: „W pisaniu kobiety objawia się pycha, lekceważenie narzuconej od wieków pokory. Wchodząc przez pisanie w przestrzeń publicznego mówienia-działania, kobieta wydobywa się z milczenia i ciszy. Zakłóca więc tradycyjny rozdział ról społecznych, poczucie ustalonej hierarchii, słowem relacje władzy”. K. Kłosińska, Kobieta autorka [w:] tejże, Ciało, pożądanie, ubranie. O wczesnych powieściach Gabrieli Zapolskiej, Kraków: eFKa, 1999, s. 8–9.
5 Wpisuje się to w silną i powszechną tradycję myślenia o „męskim” jako „zaprzeczonym kobiecym”. Jak zauważa Barbara Wybacz: „Tradycyjnie męska tożsamość definiowana jest o wiele częściej przez unikanie czegoś niż dążenie do czegoś – być mężczyzną to znaczy nie być kobiecym, uległym, zależnym, poddanym, nie być homoseksualistą; nie być zniewieściałym w wyglądzie zewnętrznym i zachowaniu, nie mieć zbyt bliskich stosunków z innymi mężczyznami, nie być impotentem”. B. Wybacz, Czy męska dominacja opada? Kilka uwag o kondycji człowieka między fallusem a penisem [w:] Męskość w kulturze współczesnej, red. A. Radomski, B. Truchlińska, Lublin: Wydawnictwo Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej, 2008, s. 79.
6 M. Rudaś-Grodzka, Piekło-niebo dziewczyńskości, „Czas Kultury” 2022, vol. XXXVIII, nr 2, s. 13.
7 Ch. Turner, Boys Behaving Badly Score Their Own Literary Genre, „The Guardian”, 22 IV 2006, online: https://www.theguardian.com/world/2006/apr/22/books.gender [dostęp: 3.12.2025].
8 Zapytany o swój stosunek do tej etykiety, w jednym z wywiadów pisarz odpowiada: „Nie dzielę literatury na męską i żeńską, tylko na dobrą i złą. Tak się składa, że piszę dla każdego, kto ma chęć czytać Krasnowolskiego, niezależnie od płci. Jestem facetem, więc pewnie opisuję wszystko z męskiego punktu widzenia, bo dlaczegóżby miało być inaczej? Nie widzę w tym nic złego, a już oskarżano mnie o seksizm, co jest sporym nadużyciem”. „Mój jedyny plan to pisać”. Wywiad z Janem Krasnowolskim, rozm. przepr. J. Bińczycki, online: https://popmoderna.pl/moj-jedyny-plan-to-pisac-wywiad-z-janem-krasnowolskim/ [dostep: 3.12.2025].
9 W 1977 roku, a więc siedem lat po przełomowej Sexual Politics Kate Millett, Judith Fetterley w książce The Resisting Reader. A Feminist Approach To American Fiction dodała do obrazu zniewolonej czytelniczki nośną metaforę maskulinizacji kobiecego umysłu, czyli odwracalną (przez zaledwie uświadomienie sobie jej faktu) konsekwencję obcowania z androtekstami.
10 K. Kłosińska, Feministyczna krytyka literacka, Katowice: Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego, 2010, s. 93.
11 J. Lorber, Using Gender to Undo Gender. A Feminist Degendering Movement, „Feminist Theory” 2000, no. 1, s. 79–95.
12 O zasadniczo jednopłciowym modelu obowiązującym w czasach przedoświeceniowych fascynująco opowiada Thomas Walter Laqueur w Making Sex, opisując szerzej zaskakujący dla współczesnych odbiorców prymat kategorii gender (projektującej rzeczywistość, wyznaczającej pozycje społeczne i różnicującej stratyfikację kategorii) nad „epifenomenalną” kategorią sex (traktowaną jako oczywistą, jednolitą kategorię o nikłym wpływie na rzeczywistość) w świecie, w którym płeć biologiczna nie miała wymiaru ontologicznego. Zob. T.W. Laqueur, Making Sex. Body and Gender from the Greeks to Freud, Cambridge: Harvard University Press, 1992.