„Boys will be boys”, ale na coraz więcej sposobów. Jak myśleć o chłopackości w odwrocie?

Jeśli okrą­głe hasła o „odnaj­dy­wa­niu swo­jej kobie­co­ści” i nęcą­ce mgli­stą retro­to­pią postu­la­ty „powro­tu do kobie­cej natu­ry” nie budzą już powszech­ne­go zdu­mie­nia i giną w gęstwi­nie innych absur­dal­nych wykwi­tów medial­ne­go dys­kur­su, to pro­blem jest poważ­niej­szy, niż się zda­wa­ło. A gdy jesz­cze war­to­ścio­wa­ne są pozy­tyw­nie, jako femi­ni­stycz­ne mani­fe­sty samo­po­zna­nia, to moż­na zacząć się zasta­na­wiać, czy praw­dzi­wie eman­cy­pa­cyj­ne wysił­ki poko­leń femi­ni­stek nie poszły na mar­ne. Wystar­czy wyobra­zić sobie ana­lo­gicz­ną sytu­ację, w któ­rej to w miej­sce „kobie­co­ści” poja­wia się „męskość”, i spró­bo­wać odpo­wie­dzieć na pyta­nie: kto mógł­by być adre­sa­tem takie­go prze­ka­zu? Jeśli bowiem „wyeman­cy­po­wa­na kobie­ta” – jak­kol­wiek papie­ro­wo to brzmi – ocho­czo reagu­ją­ca na zachę­ty do eks­plo­ra­cji swo­je­go kobie­ce­go jeste­stwa i opo­wia­da­ją­ca się za uzna­niem ran­gi „kobie­cych spraw”, zysku­je dziś łat­kę postę­po­wej, to już sko­ry do udzia­łu w męskich obo­zach eks­tre­mal­ne­go prze­trwa­nia super­sa­miec, dekla­ru­ją­cy zwrot ku (nie­tknię­tym prze­mia­na­mi spo­łecz­ny­mi sza­le­ją­ce­go świa­ta) enkla­wom męsko­ści jak naj­dal­szy wyda­je się od pozy­tyw­ne­go boha­te­ra pro­gre­syw­nej baj­ki o współ­cze­sno­ści. Pobrzmie­wa­ją­cy echem roz­czu­la­ją­co hero­iko­micz­ne­go Żela­zne­go Jana fan­ta­zmat męskie­go świa­ta jako rezer­wu­aru pozy­tyw­nych war­to­ści upadł bez­pow­rot­nie i to na jego gru­zo­wi­sku two­rzo­ne są mozol­nie kolej­ne postę­po­we pro­jek­ty. Ich nad­rzęd­nym modus ope­ran­di sta­ła się wyświech­ta­na kon­struk­cja z „inną męsko­ścią”, któ­ra jest moż­li­wa. Co z tego, że moż­li­wa – chcia­ło­by się dodać – jeśli pozba­wio­na alter­na­tyw­nych mode­li kobie­co­ści, wol­nych od naka­zu cele­bro­wa­nia geni­tal­nej łącz­no­ści z opie­kuń­czo­ścią, deli­kat­no­ścią, zmien­no­ścią i inny­mi, jak­że dowol­ny­mi, przy­mio­ta­mi mat­ki zie­mi?

Oczy­wi­ście takie przed­sta­wie­nie kwe­stii uru­cha­mia nie­zno­śny pakt wymu­szo­nej binar­no­ści, do któ­rej wbrew wszel­kim zna­kom logi­ki, nauki i huma­ni­stycz­nej przy­zwo­ito­ści socja­li­zu­je życie w spo­łe­czeń­stwie. Osta­tecz­nie wia­ra w męż­czyzn i kobie­ty nie róż­ni się zbyt od wia­ry w rasę aryj­ską – te podob­nie zide­olo­gi­zo­wa­ne i wyab­stra­ho­wa­ne od codzien­ne­go doświad­cza­nia rze­czy­wi­sto­ści kon­struk­ty spo­łecz­ne, choć­by i coraz mozol­niej­szy­mi wysił­ka­mi kre­owa­ne jako nie­pod­wa­żal­ne, nie mają wiel­kie­go związ­ku z rze­czy­wi­sto­ścią spo­za gen­de­ry­stycz­ne­go reżi­mu. Serie dycho­to­micz­nych pojęć, takich jak natu­ra i kul­tu­ra, cia­ło i umysł, kobie­cość i męskość, dość powszech­nie (choć nie zawsze cał­ko­wi­cie słusz­nie) koja­rzo­ne z dzie­dzic­twem myśle­nia kar­te­zjań­skie­go, ubra­ne w pozo­ry opo­zy­cji, nie dają się binar­ne­mu podzia­ło­wi – to „kon­cep­ty-meta­fo­ry”, jak widział­by je Jacqu­es Der­ri­da, pozba­wio­ne real­nych odnie­sień1. Nawet będąc dale­ką od dzie­le­nia świa­ta na kobie­cy i męski, każ­da z nas, ludz­kich jed­no­stek, sta­je wobec bez­li­to­snej socja­li­za­cji ze wzglę­du na płeć – i to, wyda­je się, jedy­na przy­czy­na, dla któ­rej sen­sow­ne jest wciąż mówić o „kobie­cych” i „męskich” kate­go­riach. Choć­by w lite­ra­tu­rze.

Nie chcę grzę­znąć w gąsz­czu teo­re­tycz­nych roz­wa­żań o pisar­stwie kobie­cym i męskim, dla­te­go z zain­te­re­so­wa­niem zatrzy­mam się przy jed­nym z war­tych przy­po­mnie­nia – i kon­fron­ta­cji ze współ­cze­sno­ścią – wyim­ków z boga­tej lite­ra­tu­ry, któ­rą obro­sły pół­ki femi­ni­stycz­nych biblio­tek. We wstę­pie do pio­nier­skiej dla pol­skie­go lite­ra­tu­ro­znaw­stwa gen­de­ro­we­go książ­ki Pió­rem nie­wie­ścim w 1999 roku Ewa Kra­skow­ska sta­wia­ła spra­wę jasno: „nale­ża­ło­by wpierw zało­żyć ist­nie­nie wyznacz­ni­ków męsko­ści w lite­ra­tu­rze i tako­we opi­sać, by zasad­nie móc się posłu­gi­wać ter­mi­nem kobie­ca (pro­za, poezja, powieść itp.)”2. Takie ter­mi­ny, jak „lite­ra­tu­ra kobie­ca” czy „pro­za kobie­ca”, jako nośne i stra­te­gicz­ne ety­kie­ty, zado­mo­wi­ły się w dys­kur­sie rów­nie szyb­ko, co sam przed­miot ich opi­su, a spek­trum tema­tów, środ­ków wyra­zu czy ogól­nych jako­ści, któ­re powin­no się z nimi iden­ty­fi­ko­wać, było sze­ro­kie, choć ogra­ni­czo­ne w swo­jej kon­wen­cjo­nal­no­ści3. W zakre­sie tema­ty­ki przy­ję­ło się wska­zy­wać na pewien zestaw war­to­ści sku­pio­nych wokół cie­le­sno­ści i „pry­wat­no­ści” przy­pi­sy­wa­nej kobie­tom w fun­da­men­tal­nej i ogra­nej już opo­zy­cji pry­wat­ne­go i publicz­ne­go, w kwe­stii poety­ki nato­miast – wła­ści­wie na poeto­lo­gicz­ne „anty­war­to­ści”, rozu­mia­ne jako (świa­do­me lub nie) akty sprze­nie­wie­rze­nia się tra­dy­cji warsz­ta­tu pisar­skie­go4. W powszech­nej świa­do­mo­ści „lite­ra­tu­ra kobie­ca” funk­cjo­nu­je więc jako głos odręb­no­ści, sprze­ciw wobec – jak wska­zu­je logi­ka – „lite­ra­tu­ry męskiej” lub kon­ku­ren­cja dla tegoż pro­jek­tu, jesz­cze bar­dziej jed­nak jako sub­li­te­ra­tu­ra, pod­ga­tu­nek, alter­na­ty­wa dla lite­ra­tu­ry w ogó­le – by nie wcho­dzić w spór o kanon i jego obrze­ża. Kry­ty­ka posłu­gu­ją­ca się ter­mi­nem „lite­ra­tu­ra kobie­ca” przy okre­śla­niu tek­stów o struk­tu­rze mgli­stej, fan­to­mo­wej, nie­do­mknię­tej i nie­oczy­wi­stej wpa­da jed­nak w pułap­kę tau­to­lo­gii: usi­łu­jąc zde­fi­nio­wać, nazwij­my to, pewien nurt lite­rac­ki, odwo­łu­je się do rów­nie mgli­stych, fan­to­mo­wych, nie­do­mknię­tych i nie­oczy­wi­stych kate­go­rii, odsy­ła do pod­da­nych pozor­nej obiek­ty­wi­za­cji pryn­cy­piów „kobie­co­ści”, wyzna­czo­nych tyl­ko na pod­sta­wie nega­cji. Pro­blem sta­je się jesz­cze poważ­niej­szy, gdy uświa­do­mić sobie, że sam przed­miot nega­cji jest nie­zna­ny. Cze­go bowiem „nega­ty­wem” mia­ła­by być lite­ra­tu­ra kobie­ca? Naj­pew­niej nie­okre­ślo­ne­go bli­żej ogrom­ne­go kor­pu­su tek­stów lite­rac­kich, któ­rych nie moż­na nazwać „lite­ra­tu­rą męską” (ponie­waż – tu wra­ca­my do punk­tu wyj­ścia – nie ma defi­ni­cji takiej lite­ra­tu­ry), moż­na zaś jedy­nie z całą pew­no­ścią stwier­dzić, że nie są one „lite­ra­tu­rą kobie­cą”5.

Na prze­strze­ni kil­ku dekad w dale­kim echu dys­ku­sji Kate Mil­lett o lite­ra­tu­rze andro­cen­trycz­nej i roz­wa­żań Nan­cy K. Mil­ler o auto­te­ma­ty­zmie jako naj­waż­niej­szej kate­go­rii wyróż­nia­ją­cej kobie­ce pisar­stwo mno­ży­ły się pomy­sły na rozu­mie­nie „męskiej lite­ra­tu­ry”. Ich wspól­nym celem zda­wa­ło się pod­wa­że­nie przy­pad­ko­wo­ści tej kate­go­rii i nada­nie jej pozo­rów racjo­nal­ne­go, logicz­ne­go i spój­ne­go (a więc po trzy­kroć nie­ko­bie­ce­go) pro­jek­tu. To dobry moment, by spy­tać: po co? Po co mno­żyć kate­go­rie opar­te, bądź co bądź, na esen­cja­li­stycz­nej i ana­chro­nicz­nej wizji świa­ta i obu­do­wy­wać je aksjo­lo­gicz­ną powło­ką, petry­fi­ku­jąc okre­ślo­ne – nawet naj­bar­dziej pro­gre­syw­ne – jako­ści jako męskie lub kobie­ce? Wła­śnie w ten spo­sób pogłę­bia się roz­ziew mię­dzy pro­ce­sem eman­cy­pa­cyj­nym, zacho­dzą­cym, w naj­szer­szym uję­ciu, w przy­pad­ku gen­de­ro­we­go ukła­du sił w spo­łe­czeń­stwie, a abs­trak­cyj­ny­mi kate­go­ria­mi, w któ­re trze­ba wciąż wpi­sy­wać prze­ja­wy ludz­kiej kre­atyw­no­ści. To symp­to­my więk­sze­go pro­ble­mu, któ­ry dostrze­gam w pozor­nie pro­gre­syw­nej ten­den­cji do mno­że­nia mode­li męsko­ści i kobie­co­ści – two­rze­nie kolej­nych muta­cji wol­nych od patriar­chal­ne­go styg­ma­tu ite­ra­cji „bycia męskim” (wraż­li­wie, part­ner­sko, empa­tycz­nie, inklu­zyw­nie, otwar­cie, opie­kuń­czo, kobie­co…) przy­po­mi­na roz­pacz­li­wą pró­bę oca­le­nia męsko­ści za wszel­ką cenę, zupeł­nie jak­by nie do wyobra­że­nia było po pro­stu uwol­nie­nie wszyst­kich tych pozy­tyw­nych i eman­cy­pa­cyj­nych pro­jek­tów od płcio­wej sygna­tu­ry; bycie wraż­li­wym, part­ner­skim czy inklu­zyw­nym nie w obrę­bie męsko­ści, ale pomi­mo niej, a wręcz bez związ­ku z nią. Praw­do­po­dob­nie jed­nak dopó­ki cza­so­pi­sma moto­ry­za­cyj­ne będą się znaj­do­wać na pół­ce „dla panów”, a maga­zy­ny ogrod­ni­cze wypeł­niać rega­ły „dla pań”, zamiast zjed­no­czyć się pod wspól­nym szyl­dem „hob­by”, dopó­ty będzie zapo­trze­bo­wa­nie na kolej­ne aktu­ali­za­cje „lite­ra­tu­ry męskiej”.

Przy nich war­to się zatrzy­mać. Jed­ną z czę­stych waria­cji na temat bycia męskim jest, w popu­lar­nym obie­gu, chło­pac­kość. Wbrew pozo­rom zmia­na seman­tycz­na nie wią­że się tu tyl­ko, a może i w ogó­le, z kate­go­rią wie­ku; to mało zaska­ku­ją­ce, w koń­cu gdzie etos męsko­ści, tam nale­ży się spo­dzie­wać całe­go kodek­su hono­ro­we­go. Co dokład­nie wpusz­cza w obieg ta kate­go­ria – jaki­mi war­to­ścia­mi „chło­pac­kość” pró­bu­je odróż­nić się od „męsko­ści”, na czym pole­ga jej bunt okre­su doj­rze­wa­nia? Z pozo­ru „chło­pac­ki” woka­bu­larz wyda­je się two­rem-odpo­wie­dzią na zado­mo­wio­ny już w języ­ku ana­lo­gon „dziew­czyń­ski”. Pro­sta, syme­trycz­na kal­ka poję­cio­wa nie zawsze bywa traf­na; czy nawią­za­nie do „dziew­czyń­sko­ści”, a więc na ogół pozy­tyw­nie war­to­ścio­wa­ne­go, choć prze­cież esen­cja­li­zu­ją­ce­go wyobra­że­nia, to rze­czy­wi­ście słusz­ny trop? „Dziew­czyń­skość jest rodza­jem nad­wraż­li­wo­ści, a tak­że sta­nem przej­ścio­wym, kie­dy już nie jest się dziec­kiem, ale jesz­cze nie kobie­tą”, stwier­dza Moni­ka Rudaś-Grodz­ka, pró­bu­ją­ca defi­nio­wać dziew­czyń­skość jako cechu­ją­cy się ogrom­ną ampli­tu­dą emo­cji etap dena­tu­ry­za­cji bycia w świe­cie, a więc „wynu­rze­nia się i powtór­ne­go zanu­rza­nia w […] [prze­strze­ni – red.] wła­snych fan­ta­zji przy jed­no­cze­snym wcho­dze­niu w obszar rzą­dzą­cy się pra­wa­mi języ­ko­wy­mi, oby­cza­jo­wy­mi, i spo­łecz­ny­mi”6. Choć jej esej, jak wie­le innych powsta­łych na grun­cie femi­ni­stycz­nym, jest zako­rze­nio­nym w lite­ra­tu­ro­znaw­stwie opi­sem kon­kret­nych feno­me­nów kul­tu­ro­wych, jego moc pro­jek­tu­ją­ca wyda­je się klu­czo­wa tak­że i w kon­tek­ście pró­by zde­fi­nio­wa­nia chło­pac­ko­ści. Gdy pozna się lite­ra­tu­rę doty­czą­cą dziew­czyń­sko­ści – zarów­no pięk­ną, jak i popu­lar­ną czy nauko­wą – nie­trud­no odnieść wra­że­nie, że jest to war­tość, któ­rej łatwo przy­pi­sać dowol­ny nie­mal przy­miot jak­kol­wiek sko­re­lo­wa­ny z obie­go­wą nar­ra­cją o kobie­co­ści jako płcio­wo walo­ry­zo­wa­nej opo­wie­ści o byciu sil­ną i odważ­ną (ale wraż­li­wą), samo­wy­star­czal­ną (choć part­ner­ską), twar­dą i nie­po­ko­na­ną (a przy tym deli­kat­ną) i tak dalej. Na takim pozio­mie uogól­nień moż­na by pozo­stać, gdy­by ogra­ni­czyć się tyl­ko do sfe­ry wra­że­nio­wej, ukształ­to­wa­nej w dużej czę­ści na sko­mer­cja­li­zo­wa­nych prze­ka­zach kul­tu­ro­wych, w któ­rych dziew­czyń­skość (i kobie­cość, w tym przy­pad­ku będą­ca w isto­cie niczym wię­cej niż jej kolej­ną fazą) jest tym, co chce­my usły­szeć. Gdy jed­nak uzu­peł­nić to wyobra­że­nia­mi zna­ny­mi z popu­lar­nych dziew­czyń­skich kre­acji, takich jak Pip­pi Lang­strumpf z poko­le­nio­wej powie­ści Astrid Lind­gren, Ela­ine z Kocie­go oka Mar­ga­ret Atwo­od czy Marian­ny z Abso­lut­nej amne­zji Iza­be­li Fili­piak, moż­na otrzy­mać nie­co bar­dziej pogłę­bio­ny obraz wyob­co­wa­nej ze spo­łe­czeń­stwa jed­nost­ki, nie­przy­sta­ją­cej do swo­jej gru­py rówie­śni­czej, nie zawsze popraw­nej, za to prze­kor­nej i idą­cej pod prąd z pew­ną dozą krnąbr­no­ści. Dziew­czyń­skość to jeden z warian­tów dora­sta­nia i życia wbrew, jak nazwa­ła­by to Eli­za­beth Fre­eman, chro­no­nor­ma­tyw­no­ści. Wszyst­kie te wize­run­ki sta­no­wią pewien nie­ocze­ki­wa­ny nie­po­ko­ją­cy wyłom w widzia­nej jako jed­no­li­ta struk­tu­rze socja­li­za­cji do roli kobie­ty, i to wyda­je się stra­te­gicz­nym ele­men­tem dziew­czyń­skich defi­ni­cji. Wia­do­mo już, że w tra­dy­cyj­nych mode­lach spo­łecz­nych socja­li­za­cja do roli męskiej opie­ra się na zupeł­nie innych war­to­ściach, a jej prze­bieg kształ­tu­ją impe­ra­ty­wy „dobre­go chłop­ca”, ukształ­to­wa­ne w cał­ko­wi­tej nega­cji deka­lo­gu „dobrej dziew­czyn­ki”: tam, gdzie pre­mio­wa­na jest skrom­ność i pasyw­ny wdzięk, źle widzia­ne są nie­grzecz­ne pan­ny, zaś tam, gdzie zuchwa­łość i szorst­kość nagra­dza­ne są uzna­niem, wraż­li­wi i deli­kat­ni chłop­cy dozna­ją szy­kan. Kie­dy bowiem dziew­czyń­skość ma zabar­wie­nie ewi­dent­nie out­si­der­skie, chło­pac­kość jest spo­glą­da­niem z same­go cen­trum. Dziew­czyń­skie boha­ter­ki są w lite­ra­tu­rze uci­sza­ne i dys­cy­pli­no­wa­ne, a chło­pac­cy pro­ta­go­ni­ści dozna­ją gra­ty­fi­ka­cji (nie zawsze bez­po­śred­niej – ot, uro­ki ukry­te­go patriar­cha­tu).

Pyta­nie o chło­pac­kość w lite­ra­tu­rze jest po czę­ści pró­bą zna­le­zie­nia czy­tel­nych wzor­ców kody­fi­ku­ją­cych zestaw cech pro­ta­go­ni­sty, a po czę­ści poszu­ki­wa­niem for­mu­ły, w któ­rej dało­by się naj­cel­niej zamknąć „poli­ty­kę” chło­pac­ko­ści. War­to przy tym wszyst­kim zacho­wać ostroż­ność i uni­kać two­rze­nia kolej­nej ety­kie­ty na wzór lad lit (co cie­ka­we, tym razem to kate­go­ria, któ­ra wyprze­dzi­ła chick lit) czy fra­ti­re (sło­wo powsta­łe z połą­cze­nia saty­ry i brac­twa – fra­ter­ni­ty), a więc zbior­czych nazw dla całe­go nur­tu ksią­żek, jak okre­ślił je „The Guar­dian” w 2006 roku, „prze­peł­nio­nych testo­ste­ro­nem, trak­tu­ją­cych o wojow­ni­czo­ści i roz­wią­zło­ści” i „świę­tu­ją­cych męskość”, choć nie­po­zba­wio­nych poten­cja­łu kry­tycz­ne­go, prze­ja­wia­ją­ce­go się „szy­der­czym nasta­wie­niem do tra­dy­cyj­nych męskich ról i aspi­ra­cji do wła­dzy i auto­ry­te­tu”7. Była­by to więc rów­nież, przy­naj­mniej czę­ścio­wo, saty­ra, ale pisa­na „ze środ­ka”, nie z dystan­su – wyni­ka­ją­ca raczej z nie­moż­no­ści speł­nie­nia ide­ałów męsko­ści, a nie z nega­tyw­ne­go nasta­wie­nia do nich per se. W takim pod­zbio­rze kul­tu­ry na jed­nej pół­ce znaj­dą się zarów­no pozy­cje kla­sycz­ne i skąd­inąd świet­ne, na przy­kład Przy­go­dy Huc­ka Fin­na Mar­ka Twa­ina, Wład­ca much Wil­lia­ma Gol­din­ga, Fight Club Chuc­ka Palah­niu­ka czy Wier­ność w ste­reo Nic­ka Hornby’ego, jak i wykwi­ty skon­den­so­wa­nej ide­olo­gii męsko­ści, mię­dzy inny­mi: The Modern Drun­kard. A Hand­bo­ok for Drin­king in the 21st Cen­tu­ry Fran­ka Kelly’ego Richa czy The Alpha­bet of Man­li­ness Mad­do­xa. By nie odda­lać się geo­gra­ficz­nie – w Pol­sce bodaj jedy­nym auto­rem, do któ­re­go łat­ka lad lit przy­war­ła, powta­rza­na w bio­gra­mach, recen­zjach i blur­bach, jest Jan Kra­sno­wol­ski8. Przy­pad­ko­wość i nie­mal nie­ogra­ni­czo­na dowol­ność takich zesta­wień świad­czą o zbęd­no­ści tej sła­bej ety­kie­ty. Sama „chło­pac­kość” zresz­tą nie jest niczym wię­cej niż tyl­ko obie­go­wym, wra­że­nio­wo skon­stru­owa­nym hasłem, nie­ma­ją­cym zbyt­niej repre­zen­ta­cji w słow­ni­ku stu­diów nad męsko­ścia­mi. Tnąc ockha­mow­ską brzy­twą wie­lość takich kate­go­rii, jak lad lit, fra­ti­re czy male fic­tion, i tak zazwy­czaj doj­dzie się do podob­ne­go, obszer­ne­go zbio­ru powie­ści, w któ­rych chło­pac­ka wraż­li­wość dyk­tu­je punkt widze­nia i for­su­je spo­sób rozu­mie­nia świa­ta.

„Chłop­cy zawsze pozo­sta­ną chłop­ca­mi”: hasło wytrych otwie­ra­ją­ce drzwi do prze­strze­ni, w któ­rych mikro- i makro agre­sje męskiej poli­ty­ki płcio­wej spo­ty­ka­ją się z pró­bą opo­ru. W koń­cu to „tyl­ko” chłop­cy, któ­rym trze­ba wyba­czyć nie­okrze­sa­nie i sam­czą dzi­kość, wypły­wa­ją­cą bez­po­śred­nio z męskiej natu­ry; łatwiej­sze to niż dostrze­że­nie sze­re­gu sys­te­mo­wych pato­lo­gii, opre­syj­nych stan­dar­dów wycho­wa­nia czy pod­trzy­my­wa­nie jadą­ce­go na opa­rach maczy­zmu andro­cen­trycz­ne­go kul­tu twar­dzie­la. Lite­rac­kie reali­za­cje regu­ły boys will be boys naj­ła­twiej zna­leźć w rezer­wu­arze wszyst­kich tych nar­ra­cji, któ­re sku­pia­ją się wokół kul­tu­ro­wo przy­ję­tych fascy­na­cji chło­pię­cej ado­le­scen­cji. Naj­pro­ściej było­by więc wska­zać na opo­wie­ści o woj­nie, samo­cho­dach, dziew­czy­nach i spo­rcie oraz uznać ten skon­wen­cjo­na­li­zo­wa­ny eks­trakt za zestaw orien­ta­cyj­nych punk­tów na mapie topi­ki. Jeśli bowiem temat może być wyznacz­ni­kiem gatun­ko­wym, jak prze­ko­ny­wa­ła Jani­na Abra­mow­ska, gatu­nek „lite­ra­tu­ra chło­pac­ka” wyda­je się łatwy do zde­fi­nio­wa­nia. Sen­su „chło­pac­ko­ści” trze­ba jed­nak szu­kać głę­biej, bio­rąc pod uwa­gę kil­ka warstw dzie­ła lite­rac­kie­go, jego obec­ność w obie­gu i poło­że­nie w – posłu­żę się szum­nym okre­śle­niem – momen­cie eman­cy­pa­cyj­nym. Przede wszyst­kim tym, co czy­ni­ło­by taką lite­ra­tu­rę wyjąt­ko­wą i mimo wszyst­ko róż­ną od sze­ro­ko rozu­mia­nej lite­ra­tu­ry męskiej, był­by inny cel stra­te­gicz­ny zwią­za­ny z utrzy­my­wa­niem lub naru­sza­niem struk­tu­ry spo­łecz­nej: jeśli bowiem kla­sycz­ne męskie pisar­stwo ma za zada­nie usta­na­wiać stra­te­gicz­ną wła­dzę tek­stu męskie­go (andro­tek­stu), któ­rej skut­kiem jest imple­men­ta­cja nor­my (w tym przy­pad­ku nor­my męsko­ści jako stan­dar­du toż­sa­me­go z gwa­ran­cją istot­no­ści, jako­ści, war­to­ści arty­stycz­nej), to już utwo­ry lite­ra­tu­ry chło­pac­kiej z racji swo­jej nie­mo­cy (pro­gra­mo­wej nie­doj­rza­ło­ści) pozba­wio­ne są tych zaku­sów. W tym – złud­nie i pozor­nie – upodob­nia­ją się czę­ścio­wo do lite­ra­tu­ry femi­ni­stycz­nej, że zda­rza im się pod­wa­żać tę wła­dzę, nie­ko­niecz­nie poprzez otwar­tą woj­nę z jej cen­tral­nym ośrod­kiem (męsko­ścią), a raczej przez ana­li­zę i obna­że­nie skut­ków jej dzia­ła­nia. Chło­pac­ka powieść jest sztu­bac­ką wer­sją tej lite­ra­tu­ry, któ­ra sta­wia pomnik męsko­ści z brą­zu – nie zna­czy to jed­nak, że jej celem jest burze­nie pomni­ków. To obraz pomni­ków, na któ­rych sia­da­ją gołę­bie i któ­re trak­to­wa­ne są coraz mniej serio w świe­cie stop­nio­we­go upad­ku auto­ry­te­tów. Chło­pac­ka powieść nie mówi, jak żyć i być męż­czy­zną – w jej struk­tu­ry świa­ta przed­sta­wio­ne­go cała ta wie­dza jest już wpi­sa­na, jed­nak z dum­nie brzmią­ce­go kodek­su męsko­ści nie pozo­sta­ło w niej zbyt wie­le poza nawy­ko­wym trzy­ma­niem się swo­ich przy­wi­le­jów i despe­rac­kich prób resty­tu­cji Wiel­kiej Męsko­ści. Zamiast woj­ny – zaba­wa w woj­nę, a w miej­sce Snu nocy let­niej Satur­day Night’s Alri­ght For Figh­ting. Zawie­ra­jąc chło­pac­ki pakt, pro­ta­go­ni­ści przy­rze­ka­ją sobie jak naj­dłu­żej bawić się i wyko­rzy­sty­wać zdo­by­ty przez figu­ry ojców sta­tus i patriar­chal­ną dywi­den­dę oraz ślu­bu­ją wie­czy­stą pogar­dę wobec tych, któ­rzy zdra­dza­ją męski stan.

Szu­ka­nie chło­pac­ko­ści we współ­cze­snej pol­skiej pro­zie przy­po­mi­na tro­pie­nie dzi­ka zbłą­ka­ne­go w wiel­kim mie­ście, któ­ry gra­su­je w nocy, uni­ka­jąc kon­fron­ta­cji z tłu­mem – naj­ła­twiej zna­leźć go w nocy, kie­dy w sta­dzie żywi się odpa­da­mi porzu­co­ny­mi przez ludzi. Chło­pa­ki, pozor­nie odważ­ne, potra­fią się roz­pa­no­szyć tyl­ko w swo­jej, chło­pac­kiej wata­sze, z któ­rą przy­pusz­cza­ją desant na szyb­ko zmie­nia­ją­ce się duże mia­sto; są coraz mniej przy­sto­so­wa­ne do życia w jego cen­trum. Meta­fo­ra ta nie kono­tu­je, bynaj­mniej, niszo­wo­ści zja­wi­ska, raczej jego coraz bar­dziej kontr­ofen­syw­ny cha­rak­ter: w cza­sach galo­pu­ją­cej plu­ra­li­za­cji punk­tów widze­nia, rosną­ce­go przy­zwo­le­nia na inne wraż­li­wo­ści i eks­pre­sje oraz powol­nej i mozol­nej inte­gra­cji postaw femi­ni­stycz­nych lite­ra­tu­ra otwar­cie chło­pac­ka wyczu­wa na swym kar­ku oddech prze­mian spo­łecz­nych i nie­chyb­nie zaczy­na wcho­dzić w rolę reak­cyj­nej straż­nicz­ki odcho­dzą­ce­go porząd­ku. Brzmi to jak uto­pia? Być może, ale tyl­ko przy wspar­ciu quasi-uto­pij­ne­go myśle­nia da się dostrzec zwia­stu­ny nie­wąt­pli­wie dzie­ją­ce­go się tu i teraz pro­ce­su – jeśli nie zde­cy­do­wa­ne­go odwro­tu, to przy­naj­mniej kom­pli­ka­cji chło­pac­ko­ści. Nie zawsze łatwo jest bowiem roz­strzy­gnąć, czy powieść jest pro­stą apo­lo­gią chło­pac­ko­ści czy nie­sie też inny prze­kaz, kry­tycz­ny lub przy­naj­mniej poda­ją­cy chło­pac­ki mit w wąt­pli­wość – inny­mi sło­wy: czy ma poten­cjał eman­cy­pa­cyj­ny. Nawet przed­sta­wie­nie upad­ku, roz­cza­ro­wań i klę­ski wia­ry w uni­wer­sal­ną wspól­no­to­wą legen­dę brac­twa, kum­pel­stwa, męskiej przy­jaź­ni nie zawsze musi ozna­czać pro­jek­cję zmierz­chu całej for­ma­cji, nie­ko­niecz­nie opo­wia­da też moral­nie umo­ty­wo­wa­ną histo­rię o świe­cie, w któ­rym nie powin­no się już trwać w daw­nych przy­zwy­cza­je­niach. Nie bez zna­cze­nia pozo­sta­je tu recep­cja dzieł – zgod­nie z ide­olo­gicz­nym celem inter­pre­ta­cji jeden utwór może zostać skla­sy­fi­ko­wa­ny jako dys­to­pia o „kry­zy­sie męsko­ści” i jed­no­cze­śnie, w zgo­ła innym obie­gu, zakwa­li­fi­ko­wa­ny jako pro­gre­syw­na nar­ra­cja dema­sku­ją­ca złud­ne sny o męskiej potę­dze. Wystar­czy przyj­rzeć się naj­po­pu­lar­niej­szym pro­za­ikom ostat­nie­go trzy­dzie­sto­le­cia piszą­cym lite­ra­tu­rę słu­żą­cą nie­rzad­ko za przy­kład chło­pac­kiej i prze­ana­li­zo­wać kry­tycz­ny rezo­nans ich utwo­rów, by spo­strzec cien­ką gra­ni­cę mię­dzy pasyw­no­ścią a aktyw­no­ścią, sub­tel­ność odróż­nia­ją­cą bier­ne repro­du­ko­wa­nie chło­pac­kich rela­cji z kobie­ta­mi od uka­zy­wa­nia wpły­wu patriar­chal­nej opre­sji na męż­czyzn.

Spo­glą­da­jąc z dystan­su na boga­ty kata­log powie­ści trzech pol­skich chło­pa­ków, Jerze­go Pil­cha, Andrze­ja Sta­siu­ka i Krzysz­to­fa Var­gi, nie spo­sób nie dostrzec pęk­nięć i nie­jed­no­znacz­no­ści w pozor­nie „twar­dziel­skiej” wizji świa­ta, o któ­rej zwy­kło się wspo­mi­nać w recen­zjach ich twór­czo­ści. Owszem, Redak­tor Bor­suk ze Śmie­ją­ce­go się psa (2025) może się wyda­wać kolej­nym, pod­sta­rza­łym wcie­le­niem Var­gow­skie­go eve­ry­ma­na – zna­ne­go już wcze­śniej jako Ste­fan Koł­tun z Masa­kry (2015), Piotr Augu­styn z Tro­cin (2012), Kry­stian Apo­sta­ta z Alei Nie­pod­le­gło­ści (2010) – a nawet, jeśli zało­żyć wyjąt­ko­wo przy­kry upa­dek ide­ałów i men­tal­ne zdzia­dzie­nie, Sza­ma­na czy Kudła­te­go z, nomen omen, Chło­pa­ki nie pła­czą. Wszyst­ko mówią­cy blurb słyn­nej powie­ści z 1996 roku – „kul­to­wa rzecz o piciu, pale­niu i pan­nach” – zwy­kło roz­cią­gać się na całość dorob­ku pro­za­tor­skie­go Var­gi, co jest może i nie cał­kiem bez­za­sad­ną stra­te­gią, jed­nak powo­du­je zagu­bie­nie pew­nych niu­an­sów „doj­rze­wa­nia z chło­pac­ko­ści”, naj­bar­dziej w tym wszyst­kim inte­re­su­ją­cych. W koń­cu sam Var­ga w swo­im naj­bar­dziej chło­pac­kim dzie­le ostat­nich lat, Księ­dze dla sta­rych urwi­sów (2019), hoł­dzie dla boha­te­ra wie­lu dora­sta­ją­cych chłop­ców w tym kra­ju, potra­fił przy­znać, że dziew­czę­ce boha­ter­ki Edwar­da Niziur­skie­go były zwy­kle przed­sta­wia­ne ste­reo­ty­po­wo i rekwi­zy­to­wo. Gest wart doce­nie­nia – w peł­nym klisz doty­czą­cych męsko­ści dorob­ku same­go Var­gi dosko­na­le widać, że autor nie tyl­ko wycho­wy­wał się na Niziur­skim, lecz wręcz prze­niósł świat Mar­ka Pie­gu­sa w realia lat dzie­więć­dzie­sią­tych i dwu­ty­sięcz­nych, zaopa­trzył w alko­hol, dostęp do muzy­ki, imprez, męskich eska­pad i dziew­czyn. Jed­no­cze­śnie, w jego póź­niej­szych utwo­rach, obok kon­ser­wa­tyw­nych nostal­gii wie­ku śred­nie­go moż­na zna­leźć bar­dziej przej­mu­ją­ce obra­zy chło­pa­ków, któ­rzy cier­pią, bo nie byli w sta­nie spro­stać narzu­co­nym przez kul­tu­rę ich ojców stan­dar­dom męskich powin­no­ści. Podob­nie ze Sta­siu­kiem, spe­cja­li­stą od kre­owa­nia homo­spo­łecz­nych wspól­not i męskich bra­terstw i przy­jaź­ni (z Bia­łym kru­kiem, Mura­mi Hebro­nu, czy póź­niej­szym Tak­si­mem jako naj­bar­dziej repre­zen­ta­tyw­ny­mi przy­kła­da­mi), czy Pil­chem, piew­cą suicy­dal­no-alko­ho­lo­wej bier­no­ści: im też, opi­su­jąc męskich boha­te­rów w ich nie­usta­ją­cych łowach za kobie­ta­mi i wód­ką, uda­je się uchwy­cić te egzy­sten­cjal­ne momen­ty, w któ­rych doro­śli męż­czyź­ni ucie­le­śnia­ją­cy roz­ra­bia­ją­cych chłop­ców kon­fron­tu­ją swo­ją pro­gra­mo­wą zgorzk­nia­łą nie­doj­rza­łość z bez­li­to­sno­ścią patriar­chal­nych reguł. W męskiej hie­rar­chii ma miej­sca dla prze­gra­nych, odtrą­co­nych, cho­rych, zde­gra­do­wa­nych i skrzy­wio­nych psy­chicz­nie jed­no­stek, chy­ba że na dol­nych szcze­blach dra­bi­ny, z któ­rej z hukiem spa­da­ją i Pil­chow­scy, i Sta­siu­ko­wi i Var­gow­scy boha­te­ro­wie. Uka­za­nie tej nędzy, poza speł­nie­niem funk­cji opi­so­wej – jest to bowiem inte­re­su­ją­cy por­tret patriar­chal­ne­go świa­ta oczy­ma tych, któ­rych patriar­chat prze­żuł i wypluł – odgry­wa też waż­ną rolę w uświa­da­mia­niu o wewnętrz­nym skom­pli­ko­wa­niu tak mono­li­tycz­nej z pozo­ru spra­wy, jaką wyda­je się męskość, zazwy­czaj kon­tra­sto­wa­na jedy­nie z kom­ple­men­tar­ną kobie­co­ścią.

Jesz­cze więk­szy poten­cjał kry­tycz­ny moż­na zna­leźć u Kuczo­ka, u któ­re­go styg­mat apo­dyk­tycz­ne­go i prze­mo­co­we­go ojca oraz jego wpływ na dal­sze życie dora­sta­ją­ce­go czło­wie­ka stał się jed­nym z wyra­zist­szych fabu­lar­nych samo­gra­jów. Abs­tra­hu­jąc od zbyt oczy­wi­ste­go w tym kon­tek­ście Gno­ju (2003), war­to zwró­cić uwa­gę na Sen­ność (2008) czy Spi­ski (2010), w któ­rych zarów­no pięt­no rygo­ry­stycz­ne­go wycho­wa­nia w połą­cze­niu z ukry­wa­ną homo­sek­su­al­no­ścią, jak i absur­dal­ne stę­że­nie góral­skiej, w isto­cie chło­pac­kiej chwac­ko­ści zde­rzo­ne z wraż­li­wo­ścią kru­che­go, „ceper­skie­go” wymocz­ka, jak por­tre­to­wa­ny jest głów­ny boha­ter, słu­żą za dość jed­no­znacz­ną ilu­stra­cję opre­syj­ne­go kul­tu siły, bra­wu­ry i sam­cze­go efek­ciar­stwa. Ta świa­do­mość sam­czo­ści, jej wery­stycz­ne i zara­zem hiper­bo­licz­ne ogry­wa­nie sytu­ują „męskie powie­ści” w nur­cie kry­tycz­nym, pole­micz­nym wobec pro­stej apo­lo­gii męsko­ści, a wręcz post-chło­pac­kim, w któ­rym przy uży­ciu gadże­tów typo­wych dla przy­go­do­wej, pika­rej­skiej kon­wen­cji opo­wia­da­ne są histo­rie prze­kra­cza­ją­ce chło­pac­kie doświad­cze­nie, uni­wer­sa­li­zu­ją­ce patriar­chal­ną tok­sy­nę i dopi­su­ją­ce downer ending przy­go­dom Tom­ka Sawy­era. Wyglą­da na to, że od cza­su Kuczo­ka, Pil­cha czy Sta­siu­ka trud­niej jest pisać lite­ra­tu­rę o chło­pa­kach bez choć­by pier­wiast­ka samo­uświa­do­mie­nia – poka­zu­je to w ostat­nich latach choć­by cykl mało­mia­stecz­ko­wych opo­wie­ści Jaku­ba Michal­cze­ni (Gigu­sie z 2019 roku, Kor­sza­ko­wo z 2020 roku i Mario z 2022 r.), uka­zu­ją­cy for­ma­cyj­ne lata dora­sta­ją­cych mło­dzień­ców peł­ne kla­sycz­nych rytu­ałów przej­ścia i nie­zmie­nia­ją­cych się pra­wi­deł wyklu­cza­nia, któ­re mogły­by posłu­żyć Eve Koso­fsky Sed­gwick za ilu­stra­cję homo­spo­łecz­nych mecha­ni­zmów. Podob­nie rzecz ma się z pro­zą Macie­ja Pła­zy, któ­ry w Sko­ru­niu (2015) sytu­uje cał­kiem podob­ne realia w oko­li­cach cha­sydz­kiej pro­win­cji pod San­do­mie­rzem. Jego debiut to przy­go­do­wa, chło­pię­ca, chło­pac­ka i chłop­ska zara­zem powieść ini­cja­cyj­na, któ­rej nar­ra­cja nie­po­zba­wio­na jest uwraż­li­wie­nia na sub­tel­ną inność dora­sta­ją­ce­go boha­te­ra. Impo­nu­ją­co pre­zen­tu­je się też twór­czość Wal­de­ma­ra Bawoł­ka, któ­rą moż­na potrak­to­wać jako pro­zę cią­gów dal­szych dopi­sa­nych do pro­win­cjo­nal­nych nar­ra­cji o doj­rze­wa­ją­cych chłop­cach. Z jego powie­ści, w któ­rych uka­za­ni są doj­rza­li i czę­sto cier­pią­cy męż­czyź­ni, bije rezy­gna­cja i odej­ście od choj­rac­kich postaw; w naj­now­szym, oni­rycz­no-hagio­gra­ficz­nym zbio­rze Lita­nia (2025), choć leje się sper­ma i inne wydzie­li­ny, junac­ką bra­wu­rę zastą­pi­ła melan­cho­lij­na ace­dia, zdo­by­wa­nie kobiet – otwar­te i nie do koń­ca jed­no­znacz­ne sek­su­al­nie dywa­ga­cje, a line­ar­ny Bil­dung­sro­man ustą­pił luź­nej, frag­men­ta­rycz­nej i pozba­wio­nej chro­no­lo­gii, „kobie­cej” (zgod­nie z tra­dy­cyj­nym rozu­mie­niem poety­ki femi­ni­stycz­nej) kon­struk­cji for­mal­nej. W nie­co star­szych Skraw­kach dla Iri­ny (2022), Echu słoń­ca (2017) czy Tym co obok (2014) obra­zy żegna­nia się z męsko­ścią i pie­lę­gno­wa­nia wła­sne­go out­si­der­stwa z dala od wiel­kich miast dopeł­nia­ją wize­run­ku boha­te­ra sytu­ują­ce­go się na mar­gi­ne­sach aktyw­ne­go (eko­no­micz­nie, spo­łecz­nie, sek­su­al­nie) zdo­by­wa­nia świa­ta i prze­ży­wa­nia przy­gód. Impo­ten­cja twór­cza sta­je się waż­niej­szym pro­ble­mem od sek­su­al­nych dys­funk­cji, a poczu­cie odrzu­ce­nia i nie­zro­zu­mie­nia napę­dza nar­ra­cyj­ną machi­nę pro­duk­cji Bawoł­ko­we­go eve­ry­ma­na: doro­słe­go, sta­rze­ją­ce­go się, bier­ne­go wobec życio­wych wyzwań pro­ta­go­ni­sty, któ­ry nadal nie zna­lazł odpo­wie­dzi na drę­czą­ce go pyta­nia, i któ­re­go ulot­ne pro­jek­cje fan­ta­zji prze­no­szą cza­sem na boisko sprzed lat, w sam śro­dek meczu gra­ne­go z kole­ga­mi. Kre­owa­ny przez auto­ra pisarz-odrzu­tek w rze­czy­wi­sto­ści, któ­ra wymu­sza na nim udo­wad­nia­nie swo­jej męsko­ści i spo­łecz­nej „przy­dat­no­ści”, wybie­ra pozy­cje mar­gi­ne­so­we i wypi­su­je się z masku­li­ni­stycz­ne­go wyści­gu.

W czym zawie­ra się eman­cy­pa­cyj­ność odwro­tu od chło­pac­ko­ści? Mając na uwa­dze poli­tycz­ny wymiar zmia­ny, któ­rej ten odwrót jest prze­ja­wem i któ­rą jed­no­cze­śnie napę­dza, naj­pro­ściej było­by powie­dzieć, że w plu­ra­li­za­cji gło­sów i dopusz­cze­niu nar­ra­cji spo­za cen­trum. Tu, znów, przy­dat­na oka­zu­je się femi­ni­stycz­na ana­lo­gia – war­to przy­po­mnieć, jak (według ana­liz Kate Mil­let, Jona­tha­na Cul­le­ra, czy Vic­to­ra Seidle­ra, upra­wia­ją­ce­go feno­me­no­lo­gicz­ny femi­nizm) prze­bie­ga­ło alie­no­wa­nie czy­tel­ni­czek z kobie­ce­go doświad­cze­nia, a zara­zem iden­ty­fi­ka­cja z wła­snym opre­so­rem. W pro­ce­sie lek­tu­ry nastę­po­wa­ło wytwa­rza­nie fał­szy­wej, sko­lo­nia­li­zo­wa­nej men­tal­no­ści kobie­cej poprzez przyj­mo­wa­nie „męskich ról”, ule­ga­nie patriar­chal­ne­mu war­to­ścio­wa­niu świa­ta przed­sta­wio­ne­go i jego uto­pij­nej wizji czy bra­ku wyczu­le­nia na prze­ja­wy kobie­cej odręb­no­ści9. Kwe­stię pro­duk­cji tej wła­dzy andro­tek­stu nad czy­tel­nicz­ką bada­ła tak­że Patro­ci­nio Schwe­ic­kart, któ­ra wska­za­ła na róż­ni­cę mię­dzy męskim a kobie­cym odbior­cą andro­tek­stu: dla męż­czy­zny lek­tu­ra andro­tek­stu mia­ła być przy­jem­nym spo­tka­nie ze świa­tem, w któ­rym „męskie” jest jed­no­znacz­ne z „czło­wie­czym”, nawet jeśli doświad­cze­nie tego kon­kret­ne­go męż­czy­zny-czy­tel­ni­ka jest dale­kie od pre­zen­to­wa­ne­go w tek­ście10. To myśl, przy któ­rej war­to się zatrzy­mać, by dostrzec, że dyna­mi­ka kolo­ni­za­cji mózgu andro­tek­stem jest w grun­cie rze­czy dość uni­wer­sal­na i może prze­bie­gać bar­dzo podob­nie u czy­tel­ni­czek i czy­tel­ni­ków. Niczym nowym nie jest już wie­dza o tym, że ofia­ra­mi patriar­cha­tu są nie tyl­ko kobie­ty, ale rów­nież oso­by znaj­du­ją­ce się na róż­nych szcze­blach dra­bi­ny w hie­rar­chii męsko­ści. Jeśli andro­tekst jest tym, co ma kształ­to­wać przy­na­leż­ność i repro­du­ko­wać struk­tu­rę płcio­wą, jego odbior­cy sta­ją przez koniecz­no­ścią usy­tu­owa­nia się wzglę­dem nie­go. Zarów­no w przy­pad­ku zbun­to­wa­nej czy­tel­nicz­ki, jak i nie­od­naj­du­ją­ce­go się w narzu­co­nym męskim porząd­ku czy­tel­ni­ka, obco­wa­nie z takim tek­stem może odby­wać się w duchu zacho­waw­czej nie­uf­no­ści i podejrz­li­wo­ści, ogra­ni­czo­nej wia­ry w jego dobre inten­cje, wyczu­le­niu na prze­ja­wy eks­pre­sji fal­lo­cen­trycz­nych wzor­ców. Lek­tu­ra sta­je się wywro­to­wa i sub­wer­syw­na, pod­wa­ża sche­mat i akcen­tu­je te aspek­ty, któ­rych naiw­ne odczy­ta­nie, zgod­ne z pro­jek­to­wa­nym prze­zna­cze­niem, nie dostrze­ga. Być może autor­ki, któ­re przy­czy­ni­ły się do zba­da­nia tego feno­me­nu femi­ni­stycz­nej lek­tu­ry, powsta­łej w sprze­ci­wie wobec lek­tu­ry obo­jęt­nej na prze­ja­wy patriar­cha­li­zmu, były zasko­czo­ne widząc, że i męż­czyź­ni się­gnę­li w koń­cu po ich instru­men­ty. Jeśli bowiem dziew­czyń­skość ozna­cza nie­przy­sto­so­wa­ne, out­si­der­skie spo­glą­da­nie z uko­sa, chło­pac­kość to roz­pa­no­sze­nie się w cen­trum i pogar­dli­we zer­ka­nie w stro­nę mar­gi­ne­su. Eman­cy­pa­cyj­ny odwrót od niej jest rze­czą chło­pa­ków, któ­rzy świa­do­mie opusz­cza­ją cen­trum, aby zająć pozy­cje, z któ­rych widać wię­cej.

Swo­isty sojusz postaw dziew­czyń­skich i nie-chło­pac­kich owo­cu­je prze­wie­trze­niem zakre­su tema­tycz­ne­go. Ożyw­cze powie­trze w nowej pro­zie wymia­ta rezer­wu­ar szcze­niac­kich opo­wie­ści o woj­nie, samo­cho­dach i dziew­czy­nach i insta­lu­je męskie nar­ra­cje w prze­strze­niach, w któ­rych do tej pory mogły nara­żać swo­ich boha­te­rów w naj­lep­szym wypad­ku na śmiesz­ność, w gor­szym – sym­bo­licz­ną dema­sku­li­ni­za­cję. Patryk Pufel­ski wyzna­ją­cy miłość fret­ce w inty­mi­stycz­nym Pawi­lo­nie małych ssa­ków (2022) i opi­su­ją­cy z eks­cy­ta­cją codzien­ne goto­wa­nie owsian­ki dla hipo­po­ta­mów oraz wycho­wy­wa­nie fla­min­ga był­by z pew­no­ścią anty­bo­ha­te­rem wyobraź­ni Mar­ka Hła­ski, dają­cym się chy­ba porów­nać z dora­sta­ją­cym chło­pa­kiem przy­ła­pa­nym na zaba­wie lal­ka­mi. Podob­nie zresz­tą z Kon­stan­tym, boha­te­rem pun­ko­we­go, wymy­ka­ją­ce­go się sztam­pie arcy­dzie­ła Mar­ci­na Czu­ba Obja­wie­nie Bogi­ni-Świ­ni (2023), któ­ry zamiast sta­ra­ją­cej się o jego wzglę­dy Kla­ry wybie­ra trans­ga­tun­ko­wą fascy­na­cję tytu­ło­wą zmo­rą. Z kolei Mate­usz Paku­ła w Jak nie zabi­łem swo­je­go ojca i jak bar­dzo tego żału­ję (2021) wysta­wia na pró­bę sta­ro­świec­ki impe­ra­tyw męskiej, czy­li powścią­gli­wej żało­by, wzno­sząc emo­cjo­nal­ność i intym­ność swo­je­go wyzna­nia do pozio­mu, któ­ry pod wzglę­dem eks­pre­sji i afek­ta­cji czy­ni utwór swo­istą odpo­wie­dzią na Bez­ma­tek Miry Mar­ci­nów (2020). Autor­ce prze­cież, co oczy­wi­ste, wol­no było oddać się kobie­cej roz­pa­czy bez zaha­mo­wań. Paku­ła prze­kra­cza tym samym gra­ni­cę, któ­ra pozwa­la­ła na bez­piecz­ne eks­plo­ro­wa­nie tery­to­riów lite­ra­tu­ry oko­ło­ża­łob­nej, repre­zen­to­wa­nej w ostat­nich latach w Pol­sce mię­dzy inny­mi przez Mar­ci­na Wichę (Rze­czy, któ­rych nie wyrzu­ci­łem, 2017) czy Ingę Iwa­siów (Umarł mi, 2013). Poja­wia­ją się też nie­ty­po­we maria­że histo­rii żałob­nych z coming of age sto­ry, jak choć­by Jeśli prze­cię­to cię na pół Łuka­sza Bary­sa (2022), w któ­re­go pozo­sta­łych powie­ściach widocz­ne są usil­ne pró­by prze­ła­ma­nia pak­tu chło­pac­kie­go. Nar­ra­cjom w Kościach, któ­re nosisz w kie­sze­ni (2021) i, zwłasz­cza, w Małych pają­kach (2024) trud­no jest się jed­nak jasno okre­ślić i wzbić ponad kli­szę kre­acji „postę­po­wych” dam­sko-męskich rela­cji w spo­sób, któ­ry pobrzmie­wał­by auten­tycz­no­ścią. Głos w chło­pac­kich spra­wach usi­łu­je zabrać rów­nież Mate­usz Gór­niak, któ­ry pierw­szo­oso­bo­wo­ścią nar­ra­cji podej­mu­je się pisa­nia wła­snej, zde­he­ro­izo­wa­nej histo­rii poty­czek z codzien­no­ścią (i psy­cho-rze­czy­wi­sto­ścią) w trzech powie­ściach – czy może roz­pi­sa­nej na trzy tomy powie­ści – w któ­rej pozo­ry iro­nicz­ne­go, nihi­li­stycz­ne­go dystan­su do męskich powin­no­ści mają spra­wiać wra­że­nie sytu­owa­nia się „obok”, zaś bez­wstyd­ność emo­cjo­nal­no­ści – bycia „ponad” (Trash sto­ry, 2022; Dwie powie­ści ruchu, 2023; Ćpun i głu­pek, 2025). Bar­dziej prze­ko­nu­ją­ca i ory­gi­nal­na (przede wszyst­kim lite­rac­ko) wyda­je się w tym jed­nak Mar­ta Kozłow­ska, autor­ka, od któ­rej zapew­ne nikt nie ocze­ku­je żad­ne­go usto­sun­ko­wa­nia się do kwe­stii chło­pac­kiej, a któ­ra w swo­ich fabu­łach bez­błęd­nie roz­bie­ra mor­fo­lo­gię hero­iko­micz­nych ody­sei, nicu­jąc figu­ry krew­kich błęd­nych ryce­rzy i spro­wa­dza­jąc chło­pac­kie mrzon­ki, aspi­ra­cje, i kow­boj­skie eska­pa­dy do nie­co infan­tyl­nych poty­czek gie­ro­jów, tym samym odbie­ra­jąc im śmier­tel­ną powa­gę i ran­gę (Sto­pa od nogi, 2018; B. Bomb, 2020; Ber­dy­czów, 2022). Odzy­ski­wa­nie sam­czych tery­to­riów w lite­ra­tu­rze może się odby­wać rów­nież przez posze­rza­nie pola posta­ci i wąt­ków nie­nor­ma­tyw­nych; w tym kon­tek­ście roz­pa­try­wać moż­na szcząt­ko­wy, acz zauwa­żal­ny i kon­se­kwent­ny feno­men queeru­ją­cych pole­mik z tak ste­reo­ty­po­wo chło­pac­kim gatun­kiem, jakim jest kry­mi­nał. Mowa tu zarów­no o dobrze zna­nych już pro­po­zy­cjach głów­no­nur­to­wych pisa­rzy gejow­skich (Śmierć w dar­kro­omie Edwar­da Pase­wi­cza, czy Drwal Zbrod­niarz i dziew­czy­na Micha­ła Wit­kow­skie­go), jak i o bar­dziej niszo­wych pro­po­zy­cjach z wewnątrz śro­do­wi­ska homo­li­te­rac­kie­go (Zbrod­nia, któ­rej nie było Andrze­ja Sele­ro­wi­cza), a nawet – z prze­ciw­le­głe­go krań­ca spek­trum – z wewnątrz śro­do­wi­ska same­go kry­mi­na­łu (Dok­try­na Alek­san­dra Majew­skie­go, powieść z repre­zen­ta­cją posta­ci nie­nor­ma­tyw­nych). Utwo­ry te, poza ostat­nią pozy­cją, war­to odno­to­wać jako pró­by wro­gie­go prze­ję­cia, czy też po pro­stu eman­cy­pa­cyj­nej inter­wen­cji w dość kon­ser­wa­tyw­nym i gen­de­ro­wo zabe­to­no­wa­nym polu.

Dopó­ki w roz­mo­wie o lite­ra­tu­rze poru­sza­my się w obrę­bie binar­nej baj­ki, dopó­ty kon­sta­ta­cja o potrze­bie uwzględ­nia­nia „obu płci” w sen­sow­nej dys­ku­sji o gen­der może być wystar­cza­ją­ca. Gdy jed­nak spró­bo­wać zro­bić krok poza tę baj­kę, praw­dzi­wa wie­lość sce­na­riu­szy i real­na moż­li­wość roz­sa­dze­nia od środ­ka „chło­pac­ko­ści” i „męsko­ści” sta­je się moż­li­wa. Te zwie­trza­łe kon­struk­ty moż­na w łatwy spo­sób zaata­ko­wać trans­li­te­ra­tu­rą, któ­rej roz­kwit w Pol­sce stał się ostat­nio fak­tem. Lista poje­dyn­czych do tej pory tytu­łów, któ­re wyzna­cza­ły hory­zont pol­skich badań nad trans­pł­cio­wo­ścią w kul­tu­rze i lite­ra­tu­rze oraz samej lite­ra­tu­ry trans, zyska­ła w ostat­nich latach zaska­ku­ją­cą kon­ty­nu­ację – wystar­czy wspo­mnieć choć kil­ka wyróż­nia­ją­cych się pozy­cji (z róż­nych gatun­ków), któ­re się uka­za­ły: God­ność, pro­szę: o trans­pł­cio­wo­ści, gnie­wie i nadziei Mai Heban, My, trans Pio­tra Jaco­nia, Cia­ła obce. Opo­wie­ści o trans­pł­cio­wo­ści Pau­li Szew­czyk, Trans­pł­cio­wość w Pol­sce. Wytwa­rza­nie kate­go­rii Marii Dębiń­skiej, Gor­set, wstyd i kocie uszka. O trans­ko­bie­co­ści J. Szpil­ki, pra­ce lite­ra­tu­ro­znaw­cze (Cia­ło­Tek­sty. Lite­rac­kie i fil­mo­we repre­zen­ta­cje trans­pł­cio­wo­ści Anny Kujaw­skiej-Kot) i autobiograficzne/autofikcyjne (Brud­ny róż Kin­gi Kosiń­skiej, Gdy słoń­ce wypie­ka sny Julii Durzyń­skiej), lite­ra­tu­rę gatun­ko­wą (Księ­ży­ce Jowi­sza J.M.M. Bober) czy popu­lar­ną (Listy do E. Kri­sti­ne Turow­skiej), poezję (Agre­styKoko­sty Ł.K., Morze nocą jest mię­śniem ser­ca Arie­la Rose) a nawet pró­by poezji epic­kiej (Pięk­ny cha­os twej duszy Eli Pacz­kow­skiej), uro­dzaj prze­kła­dów lite­ra­tu­ry mło­dzie­żo­wej, czy ory­gi­nal­ne pro­po­zy­cje (Fan­fik Nata­lii Osiń­skiej, Nigdy nie będziesz szło samo Ano­uk Her­man). Jeśli dwie deka­dy temu powie­ści gejow­skie i les­bij­skie zna­czy­ły eman­cy­pa­cyj­ny odwrót od hete­ro­nor­my i zer­ka­ły z uko­sa na patriar­chal­ne wzor­ce rela­cji, to dzi­siaj trans­li­te­ra­tu­ra pozwa­la odbić się od ilu­zji cispł­cio­wo­ści. Dla chło­pac­kich nar­ra­cji taka rewol­ta sta­no­wi bar­dzo inte­re­su­ją­cy punkt zwrot­ny – jest nie tyl­ko pro­stym odej­ściem, lecz rów­nież przej­ściem. Trans­gre­sja w trans­mę­skość, podob­nie jak trans­ko­bie­cość i jej pro­jek­ty, osła­bia­ją cen­trum dowo­dze­nia płcio­we­go reżi­mu, w któ­rym męskość i kobie­cość nie­ro­ze­rwal­nie wią­za­ne są z cie­le­sny­mi repre­zen­ta­cja­mi. Wyda­je się, że sama moż­li­wość pomy­śle­nia fabu­ły, w któ­rej war­to­ści sku­pio­ne wokół kon­wen­cjo­nal­nie defi­nio­wa­nej dziew­czyń­sko­ści ode­rwa­ne są od cisko­bie­cych repre­zen­ta­cji i prze­ję­te zosta­ją przez dowol­nie skon­fi­gu­ro­wa­ne pod­mio­ty, sta­no­wi dys­to­pij­ny zmierzch chło­pac­kiej fan­ta­zji.

Judith Lor­ber, autor­ka Toward a World Bey­ond Gen­der, już ćwierć wie­ku temu doszła do wnio­sku, że pod­sta­wą cią­gle powra­ca­ją­cych przy­pad­ków nie­rów­no­ści płci jest wszech­obec­ny podział ludzi na dwie nie­jed­na­ko uprzy­wi­le­jo­wa­ne kate­go­rie – i że bez zakwe­stio­no­wa­nia same­go sys­te­mu gen­de­ro­we­go trud­no mówić o cał­ko­wi­tym znie­sie­niu binar­ne­go sys­te­mu11. Kate­go­rie takie jak „chło­pac­kość” zosta­ły­by wów­czas niczym wię­cej, jak tyl­ko porzu­co­ny­mi sie­ro­ta­mi po daw­nych ide­ach, pro­duk­ta­mi swo­ich cza­sów, a ich lite­rac­kie reali­za­cje mogły­by słu­żyć za inte­re­su­ją­ce przed­mio­ty kry­ty­ki z ducha post­ko­lo­nial­nej. A jeśli komuś wyda­je się, że takie myśle­nie powie­la trud­no fal­sy­fi­ko­wal­ny ide­alizm len­no­now­skie­go Ima­gi­ne, niech zasta­no­wi się, czy rze­czy­wi­ście tak trud­no w y o b r a z i ć sobie świat, w któ­rym wia­ra w nie­pod­wa­żal­ność (sło­wo unik dla ter­mi­nów o bar­dziej dys­ku­syj­nej repu­ta­cji – mowa tu choć­by o „natu­ral­no­ści” i „nor­mal­no­ści”) podzia­łów płcio­wych prze­sta­je być oczy­wi­sta.  Uda­ło się zna­czą­co zakwe­stio­no­wać nie­odzow­ność kate­go­rii raso­wych, kla­so­wych, etnicz­nych, a nawet tych doty­czą­cych pre­fe­ren­cji sek­su­al­nych – żad­na z nich nie figu­ru­je w naszych doku­men­tach pod posta­cią rubrycz­ki, wobec któ­rej trze­ba się okre­ślić. Z jakichś powo­dów wciąż trud­niej jest jed­nak pomy­śleć rze­czy­wi­stość, któ­ra odrzu­ca (wzmoc­nio­ne oświe­ce­nio­wym „wyna­le­zie­niem” binar­no­ści12) prze­świad­cze­nie o dwu wypro­du­ko­wa­nych przez bio­lo­gię kate­go­riach ludzi. Gen­der is over – if you want it?

 

1 Komen­tu­jąc Frie­dri­cha Nie­tz­sche­go, Jacqu­es Der­ri­da w Spurs wymie­nia sło­wo „kobie­ta” obok „praw­dy” czy „kastra­cji” jako „onto­lo­gicz­ne efek­ty obec­no­ści i nie­obec­no­ści”, nie­roz­wią­zy­wal­ne w kate­go­riach nega­cji. J. Der­ri­da, Spurs. Nietzsche’s Sty­les, Chi­ca­go: The Uni­ver­si­ty of Chi­ca­go Press, 1978, s. 95–96. Nie­trud­no dostrzec, że w fal­lo­go­cen­trycz­nym dys­kur­sie poku­sa pod­sta­wie­nia pod bra­ku­ją­ce kon­tra­ter­mi­ny patriar­chal­nie moty­wo­wa­nych t y p ó w kobie­co­ści jako sym­bo­licz­ne­go rezer­wu­aru okre­ślo­nych cech w pew­nym sen­sie stwa­rza p o z o r y syme­trii, nega­cji i przez to binar­no­ści.

2 E. Kra­skow­ska, Pió­rem nie­wie­ścim. Z pro­ble­mów pro­zy kobie­cej dwu­dzie­sto­le­cia mię­dzy­wo­jen­ne­go, Poznań: Wydaw­nic­two Nauko­we Uni­wer­sy­te­tu Ada­ma Mic­kie­wi­cza, 2003, s. 9. Dalej autor­ka uza­sad­nia koniecz­ność tego gestu, pisząc o prze­ciw­ni­kach wydzie­la­nia lite­ra­tu­ry kobie­cej spo­śród lite­ra­tu­ry jako takiej: „twier­dzą, iż aby zasad­nie móc się posłu­gi­wać tym okre­śle­niem [lite­ra­tu­ra kobie­ca – P.G.], nale­ża­ło­by wpierw zało­żyć ist­nie­nie wyznacz­ni­ków męsko­ści w dzie­le lite­rac­kim oraz wyznacz­ni­ki te opi­sać. Mało tego, doma­ga­ją się wręcz zasto­so­wa­nia tej wła­śnie pro­ce­du­ry jako warun­ku uzna­nia epi­ste­mo­lo­gicz­nej rze­tel­no­ści kry­ty­ki femi­ni­stycz­nej”. Tam­że, s. 204.

3 Za jeden z naj­waż­niej­szych tek­stów petry­fi­ku­ją­cych zestaw cech i wyznacz­ni­ków „lite­ra­tu­ry kobie­cej” trze­ba oczy­wi­ście uznać Wła­sny pokój Vir­gi­nii Woolf. War­to przy­po­mnieć, że Annet­te Kolod­ny już w 1975 roku suge­ro­wa­ła, by prze­su­nąć śro­dek cięż­ko­ści z pyta­nia o to, jakie róż­ni­ce wystę­pu­ją mię­dzy kobie­cym a męskim pisa­niem, na pyta­nie o to, czy w ogó­le one ist­nie­ją.

4 Tak ów wichrzy­ciel­ski gest sprze­nie­wie­rze­nia opi­su­je Kry­sty­na Kło­siń­ska w Kobie­cie autor­ce: „W pisa­niu kobie­ty obja­wia się pycha, lek­ce­wa­że­nie narzu­co­nej od wie­ków poko­ry. Wcho­dząc przez pisa­nie w prze­strzeń publicz­ne­go mówie­nia-dzia­ła­nia, kobie­ta wydo­by­wa się z mil­cze­nia i ciszy. Zakłó­ca więc tra­dy­cyj­ny roz­dział ról spo­łecz­nych, poczu­cie usta­lo­nej hie­rar­chii, sło­wem rela­cje wła­dzy”. K. Kło­siń­ska, Kobie­ta autor­ka [w:] tej­że, Cia­ło, pożą­da­nie, ubra­nie. O wcze­snych powie­ściach Gabrie­li Zapol­skiej, Kra­ków: eFKa, 1999, s. 8–9.

5 Wpi­su­je się to w sil­ną i powszech­ną tra­dy­cję myśle­nia o „męskim” jako „zaprze­czo­nym kobie­cym”. Jak zauwa­ża Bar­ba­ra Wybacz: „Tra­dy­cyj­nie męska toż­sa­mość defi­nio­wa­na jest o wie­le czę­ściej przez uni­ka­nie cze­goś niż dąże­nie do cze­goś – być męż­czy­zną to zna­czy nie być kobie­cym, ule­głym, zależ­nym, pod­da­nym, nie być homo­sek­su­ali­stą; nie być znie­wie­ścia­łym w wyglą­dzie zewnętrz­nym i zacho­wa­niu, nie mieć zbyt bli­skich sto­sun­ków z inny­mi męż­czy­zna­mi, nie być impo­ten­tem”. B. Wybacz, Czy męska domi­na­cja opa­da? Kil­ka uwag o kon­dy­cji czło­wie­ka mię­dzy fal­lu­sem a peni­sem [w:] Męskość w kul­tu­rze współ­cze­snej, red. A. Radom­ski, B. Tru­chliń­ska, Lublin: Wydaw­nic­two Uni­wer­sy­te­tu Marii Curie-Skło­dow­skiej, 2008, s. 79.

6 M. Rudaś-Grodz­ka, Pie­kło-nie­bo dziew­czyń­sko­ści, „Czas Kul­tu­ry” 2022, vol. XXXVIII, nr 2, s. 13.

7 Ch. Tur­ner, Boys Beha­ving Badly Sco­re The­ir Own Lite­ra­ry Gen­re, „The Guar­dian”, 22 IV 2006, onli­ne: https://www.theguardian.com/world/2006/apr/22/books.gender [dostęp: 3.12.2025].

8 Zapy­ta­ny o swój sto­su­nek do tej ety­kie­ty, w jed­nym z wywia­dów pisarz odpo­wia­da: „Nie dzie­lę lite­ra­tu­ry na męską i żeń­ską, tyl­ko na dobrą i złą. Tak się skła­da, że piszę dla każ­de­go, kto ma chęć czy­tać Kra­sno­wol­skie­go, nie­za­leż­nie od płci. Jestem face­tem, więc pew­nie opi­su­ję wszyst­ko z męskie­go punk­tu widze­nia, bo dla­cze­góż­by mia­ło być ina­czej? Nie widzę w tym nic złe­go, a już oskar­ża­no mnie o sek­sizm, co jest spo­rym nad­uży­ciem”. „Mój jedy­ny plan to pisać”. Wywiad z Janem Kra­sno­wol­skim, rozm. przepr. J. Biń­czyc­ki, onli­ne: https://popmoderna.pl/moj-jedyny-plan-to-pisac-wywiad-z-janem-krasnowolskim/ [dostep: 3.12.2025].

9 W 1977 roku, a więc sie­dem lat po prze­ło­mo­wej Sexu­al Poli­tics Kate Mil­lett, Judith Fet­ter­ley w książ­ce The Resi­sting Reader. A Femi­nist Appro­ach To Ame­ri­can Fic­tion doda­ła do obra­zu znie­wo­lo­nej czy­tel­nicz­ki nośną meta­fo­rę masku­li­ni­za­cji kobie­ce­go umy­słu, czy­li odwra­cal­ną (przez zale­d­wie uświa­do­mie­nie sobie jej fak­tu) kon­se­kwen­cję obco­wa­nia z andro­tek­sta­mi.

10 K. Kło­siń­ska, Femi­ni­stycz­na kry­ty­ka lite­rac­ka, Kato­wi­ce: Wydaw­nic­two Uni­wer­sy­te­tu Ślą­skie­go, 2010, s. 93.

11 J. Lor­ber, Using Gen­der to Undo Gen­der. A Femi­nist Degen­de­ring Move­ment, „Femi­nist The­ory” 2000, no. 1, s. 79–95.

12 O zasad­ni­czo jed­no­pł­cio­wym mode­lu obo­wią­zu­ją­cym w cza­sach przed­oświe­ce­nio­wych fascy­nu­ją­co opo­wia­da Tho­mas Wal­ter Laqu­eur w Making Sex, opi­su­jąc sze­rzej zaska­ku­ją­cy dla współ­cze­snych odbior­ców pry­mat kate­go­rii gen­der (pro­jek­tu­ją­cej rze­czy­wi­stość, wyzna­cza­ją­cej pozy­cje spo­łecz­ne i róż­ni­cu­ją­cej stra­ty­fi­ka­cję kate­go­rii) nad „epi­fe­no­me­nal­ną” kate­go­rią sex (trak­to­wa­ną jako oczy­wi­stą, jed­no­li­tą kate­go­rię o nikłym wpły­wie na rze­czy­wi­stość) w świe­cie, w któ­rym płeć bio­lo­gicz­na nie mia­ła wymia­ru onto­lo­gicz­ne­go. Zob. T.W. Laqu­eur, Making Sex. Body and Gen­der from the Gre­eks to Freud, Cam­brid­ge: Harvard Uni­ver­si­ty Press, 1992.

 

Fallback Avatar

– poeta, badacz literatury.

więcej →

Powiązane teksty