Spośród przeszło tysiąca linijek nowego tomu poezji Radosława Kobierskiego, rozdzielonych na czterdzieści wierszy i siedemdziesiąt stron, wybieram dwie zamykające Pół wieku. Dekadencję:
„Przeciw temu czasowi”, który wszystko zabiera,
Dzięki któremu jednak wszystko kiedyś było możliwe1.
Pierwsze trzy słowa, ujęte w cudzysłów, nie są raczej odwołaniem do innego tekstu literackiego, choć autor nie stroni od praktyk tego rodzaju. Ponieważ cały utwór jest rodzajem dialogu z przywołanymi w dedykacji przyjaciółmi („Arlecie i Wojtkowi”)2, owa deklaracja może pochodzić od któregoś z nich lub od samego podmiotu (na co wskazuje wcześniejszy fragment, gdzie również posłużono się cudzysłowem: „Powiedziałem: «Jesteśmy u Czechowa»”). Niezależnie od tego, kto ostatecznie te słowa wypowiada – przychodzą one z przeszłości, z czasu dawniejszego niż czas pisania wiersza. Tak więc również ich – a dokładniej ich wypowiedzenia – dotyczy myśl wyrażona w przywołanej kodzie: to, że kiedyś ktoś je wypowiedział, było możliwe, ponieważ istnieje czas. Ściślej: istniał w chwili ich wypowiedzenia, a to, że istnieje (zdarza się) nadal – czyni możliwym ich przypomnienie. Bo nie tylko ruch w znaczeniu fizycznym niemożliwy jest bez czasu (S = V × T); czas jest niezbędny także dla ruchu myśli czy pracy pamięci.
„Który wszystko zabiera”… W pierwszym wersie czas jest bohaterem negatywnym. I takim pozostaje w większej części tomu Człowiek ma cienkie ściany. Przenika przez mury, przechodzi przez skórę, barwiąc ją na szaro i rzeźbiąc bruzdy. Zostawia ślad na porcelanie, srebrze, na obrazach i książkach; zamazuje kontury i kolory wspomnień. A przede wszystkim zabiera: ludzi i ich namiętności. I złudzenia. W drugim, a zarazem ostatnim wersie utworu – staje się nieoczekiwanie bohaterem pozytywnym, siłą daną przez Boga (Bogiem samym?) – umożliwiającą istnienie: jedyne, jakie dotąd znamy.
A o jakim czasie konkretnie mówimy w przypadku tego tomu? Pięćdziesiąt lat z wiersza powyżej jest chyba dobrą wskazówką. Podobnie jak dekadencja. One tworzą klimat całości, budowany konsekwentnie przez poszczególne teksty. Pięćdziesiąt lat poeta skończył w okresie między ukazaniem się poprzedniego (2017 rok) a omawianego zbioru. Ale są tu także inne okresy – dłuższe i krótsze, odnoszące się do historii osób, których nie ma już na tym świecie, odnoszące się do rocznic ich odejścia, do czasu, jaki upłynął od tych czy innych wydarzeń z ich życia, są okresy powiązane z kolejnymi miejscami zamieszkania. Bywa, że przez miejsce spotykają się dzieje żywych i umarłych oraz czas jednych i drugich – ponieważ nie znają granic, jak w utworze Sukcesja. Z frontu walki o formę:
Zająłem kiedyś to miejsce: starą kuźnię,
Ostygłe żelazo, nawet sny kowala.
Łóżka, w których pomarli.
Studnie, sygnowane szuflady
Elisabeth Marondel Lipine Piasniki Kr. Kattowitz O/S3.
Więc nie tylko ludzie – trochę wbrew tytułowi – są bohaterami ósmej książki poetyckiej Kobierskiego. Są nimi także budynki: domy, w których żyły i umierały postaci zaludniające literacki świat autora Południa. I te, do których kolejno wprowadza się podmiot, trochę nomada, trochę kontemplator-wędrowiec: „Coś w stylu «mógłbym być wszędzie, / Ale jestem tutaj i wszędzie leży obok mnie». / Albo «z tobą jestem w tych wszystkich krajach naraz, / W których nie jestem/nigdy nie będę»” (Deconstructing Harry)4. Ów wykreowany przez Radosława Kobierskiego świat bywa literacki nawet w dwój- albo i trójnasób, ponieważ został zbudowany na innych literackich światach, jak we fragmencie wiersza Czytając Rona Padgetta w dniu śmierci Paula Austera:
[…] pisarz Paul Auster
Zmarł w wieku siedemdziesięciu
Siedmiu lat na raka
W swoim domu
W Brooklynie […]
Jest przecież pisarzem,
Być może nawet pisarzem,
Który odtwarza życie pisarza,
Właśnie tak pracując:
Zauważając, co jest niezauważalne5.
Ten chwilami wręcz nadmiar literackości czy erudycji w moim odczuciu stanowi zresztą słabość omawianej książki. Motto, którym opatrzono całość, motta-definicje poszczególnych jej części, sam podział na części – dla mnie sztuczny i niepotrzebny – obcojęzyczne rozbudowane tytuły z odwołaniami do szeroko rozumianych tekstów kultury, a do tego wszystkiego fotografie (nawiasem mówiąc, nie podano ich autorstwa, informując jedynie, kto wykonał zdjęcie wykorzystane na okładce) sprawiają, że gubi się tu to, co rzeczywiście ważne. W tym nadmiarze ginie surowość doświadczenia utraty, ale i (umownych) powtórnych narodzin, a także zapowiadanego przez tytuł przenikania świata do wnętrza bohaterów.
Zgłaszam powyższe uwagi, lecz zdaję sobie sprawę, że to, co uznałem za nadmiarowe, przesłaniające istotę książki, ktoś inny (i sam autor przede wszystkim!) uzna za akuratne, dodające wiarygodności – i takie, odmienne od mojego spojrzenie jest oczywiście uprawnione. Dla mnie jednak – powtórzę – głos Kobierskiego znika tu miejscami wśród głosów cudzych. W tej – tak formalnie rozbudowanej – książce znajdujemy przy tym drobne potknięcia („sprostać walce o przetrwanie”, Pół wieku. Dekadencja)6, niezupełnie poprawne użycie terminu „oktostych” w Sukcesji II czy rzeczy o uwodzeniu7 oraz podwójną poważniejszą wpadkę w wierszu To nie jest kraj dla starych ludzi8: „I ogłosiła to głośno, nieomal / Z pretensją, jakby chciała wyprzedzić lekceważący / Stosunek, z jakim traktuje się w tym kraju starych ludzi” [wyróżnienie w cytacie – R.R.].
Na koniec chciałbym pochylić się nad utworem Chłopiec z bukietem ognia. Separacja9, jednym z moich ulubionych wierszy w tej książce (choć nawet i w nim – upieram się – owa „separacja”, dodana po kropce, osłabia wymowę znakomitego poza tym tytułu). Tych trzynaście starannie skomponowanych linijek pokazuje, że mowa Radosława Kobierskiego jest jego własnym głosem, mimo że autor tak często podpiera się cudzym słowem. Jest to próba zawrócenia i (później) zatrzymania czasu w decydującym momencie, oddanym na starym zdjęciu; pokazania, jak słowo staje w poprzek biegu lat. Przypomniany w tekście wieczór, udramatyzowany metaforą zmierzchu („stanie w płomieniach”), symbolizuje tę porę życia, do której przybliża się podmiot, a którą już osiągnęła adresatka komunikatu – matka tytułowego chłopca. Według podstawowej, potocznej miary czasu, jaką się posługujemy – tej chwili już nie ma. Ale zostały: (być może) wywołana, choć zapewne mocno już zdegradowana kolorowa światłoczuła błona, (na pewno) papierowa odbitka, wspomnienie oraz zbierający je wszystkie w jeden rozbłysk – wiersz. I znów – wszystko to było możliwe dzięki upływowi czasu: od (życiowego) świtu do zmierzchu (pięćdziesiąt parę lat), od otwarcia do zamknięcia migawki aparatu (jedna sześćdziesiąta sekundy?), od odczytania pierwszego do ostatniego słowa zajmującego nas tu wiersza (czterdzieści osiem sekund).
To będzie nienasycony obraz jak na kliszach ORWO.
[…]
Ale jednak nieruchomy, nic już więcej się nie stanie.
Chłopiec nie oderwie się od ciebie,
Nie przejdzie przez ogród z bukietem,
Który stanie w płomieniach. Z ogniem w rękach.
„Chłopiec nie oderwie się od ciebie”. Zatem na zawsze pozostanie dzieckiem. Bezpiecznym? Może. Ale czym jest ów ogień w rękach? Co zapowiada? „Nic już więcej się nie stanie” w ciepłych objęciach matki? Tak. Ale w takim razie chłopiec „nie przejdzie przez ogród z bukietem”, nie pozna innych kobiet, nie doświadczy miłości innej niż matczyna. Czy wobec tego warto byłoby zatrzymać czas w tamtej chwili zmierzchu? Pozostać uwięzionym w fotografii? Czy wówczas poznalibyśmy wartość tamtej chwili – gdyby trwała wiecznie, gdyby nie przeminęła, a tamten chłopiec nie wydoroślał?
Jaki więc jest ten czas: dobry czy zły? Hojny, obdarowujący nas kolekcjami wspomnień, pamiątek, umożliwiający niezliczone wędrówki w poszukiwaniu domu albo samego siebie, albo drugiego człowieka – czy raczej chytry, niedający drugiej szansy i nieoddający tego, co raz zabrał?
1 R. Kobierski, Człowiek ma cienkie ściany, Katowice: Wydawnictwo Biblioteki Śląskiej, 2025, s. 15.
2 Tamże.
3 Tamże, s. 11.
4 Tamże, s. 43–44.
5 Tamże, s. 16–17.
6 Tamże, s. 15.
7 Tamże, s. 19.
8 Tamże, s. 65.
9 Tamże, s. 41.