Gdy słyszymy nazwisko Iwaszkiewicz, od razu staje nam przed oczami postać słynnego pisarza. Dlaczego tak niewielu pamięta o Annie Iwaszkiewicz? Z jakiego powodu jest ona wciąż postrzegana jedynie jako żona Jarosława, a nie osobny byt – pisarka, eseistka, tłumaczka?
Wydaje mi się, że Anna Iwaszkiewicz nie jest zupełnie zapomniana przez historię literatury czy kultury. Wiele osób potrafi powiedzieć, kim była. Ale rzeczywiście wiąże się to w społecznej świadomości z tym, czyją była żoną. Dlatego bardzo mi zależało, żeby wydobyć ją z cienia Jarosława Iwaszkiewicza i pokazać jako twórczynię, postać osobną, indywidualną, nie tylko żonę.
Na jakiej podstawie możemy dziś wnioskować, że Anna miała talent literacki?
Najważniejszą książką Anny – oprócz esejów dotyczących Thomasa Manna, Marcela Prousta czy Josepha Conrada – i to książką o dużych walorach literackich, są Dzienniki i wspomnienia, które w całości ukazały się w 2000 roku nakładem wydawnictwa Czytelnik. Anna pisała je jak intymny pamiętnik, którym nie miała ochoty dzielić się nawet z bliskimi – inaczej niż Jarosław Iwaszkiewicz, piszący swoje dzienniki z myślą o ich wydaniu. Kiedy czyta się zapiski Anny, można zauważyć, jak rozwijała się ona literacko. Początkowe fragmenty, pisane, gdy była bardzo młoda, nie różnią się niczym od pamiętników, które wówczas pisywały inne dziewczyny w jej wieku. Teksty te są czasami naiwne, a w oczy rzucają się rozbudowane metafory. Ale z biegiem czasu ich autorka dorastała, a jej przemyślenia zyskały znaczącą podstawę intelektualną. Ponieważ Anna pisała wyłącznie dla siebie, mamy pewność, że nie była to jej poza, maska, którą przyjmowała, by lepiej się zaprezentować.
Jak długo prowadziła swój dziennik?
Zaczęła tworzyć notatki, kiedy w czasie pierwszej wojny światowej przebywała w Moskwie. Później pisała już jako osoba dorosła i robiła to w miarę regularnie do 1935 roku, czyli do czasu, gdy przeżyła załamanie nerwowe, nazywane przez męża i jego biografów „katastrofą”.
Anna trafiła wówczas na pół roku do zamkniętego zakładu psychiatrycznego w Tworkach. To spowodowało, że przestała prowadzić notatki.
Do pisania dziennika wróciła dopiero w 1946 roku, ale na krótko. Po kilku latach uznała, że aby to robić, trzeba być prawdziwym twórcą – rodzaj męski nie jest tu przypadkowy. Kobieta w jej mniemaniu nie mogła nim być. Z tego powodu zapiski Anny kończą się ponad dwadzieścia lat przed jej śmiercią.
Kiedy zaczęła cierpieć na chorobę psychiczną?
Prawdopodobnie już we wczesnej młodości. Choroba nasiliła się po samobójczej śmierci ojca Anny, Stanisława Wilhelma Lilpopa, i po urodzeniu przez nią drugiej córki. Prowadzenie dziennika miało wówczas pomóc Annie przetrwać kryzys psychiczny i uporać się z trudnymi doświadczeniami. Jednak pobyt w Tworkach był dla Anny tak traumatycznym przeżyciem, że nie potrafiła ona wracać do tego wspomnienia. O tym, że w ogóle przebywała w zakładzie psychiatrycznym, dowiadujemy się od Jarosława Iwaszkiewicza. Pisał on, że jego żona przeszła przez niewyobrażalne piekło, ale równocześnie stawiał samego siebie w centrum wydarzeń – w jego wersji tej historii to on był Orfeuszem, który zszedł do podziemnego świata po swoją Eurydykę. Kiedy przeczytałam ten wpis, a także książkę Piotra Mitznera Hania i Jarosław Iwaszkiewiczowie. Esej o małżeństwie, zrozumiałam, że to temat, od którego nie da się uciec. Ale nie chciałam, żeby mężczyźni znowu objaśniali za Annę świat. Postanowiłam w tej sprawie oddać jej głos.
Czy dlatego sięgnęła pani po jej kartę chorobową?
Tak, byłam najprawdopodobniej pierwszą osobą, która ją przeczytała. Rodzina Iwaszkiewiczów oczywiście wyraziła na to zgodę, obdarzyła mnie też dużym zaufaniem. Zrobiłam to po to, by przemówiły do nas fakty, choć nie z ust samej Anny, tylko za pośrednictwem opisujących jej stan lekarzy. Wydało mi się to bardziej obiektywne niż interpretacja jej męża.
Czego dowiedziała się pani z tych dokumentów?
Choćby tego, że Anna została przyjęta do szpitala w stanie katatonii. To stan, w którym nie ma się kontaktu ze światem zewnętrznym. Lekarze nie byli pewni, czy ona w ogóle wie, co się z nią dzieje i gdzie się znajduje. Dokumentację sporządzał Jan Gallus, ordynator szpitala w Tworkach. Wcześniej był on lekarzem Anny i jej ojca Stanisława Wilhelma Lilpopa, który także chorował na depresję. Stąd też pewnie Gallus znał wszystkie objawy chorobowe Anny od jej najmłodszych lat, od pierwszego załamania psychicznego w trzynastym roku życia. Być może takie informacje uzyskał również od samego Iwaszkiewicza albo od ciotki Anny, Anieli Pilawitz, która wychowywała dziewczynkę, odkąd ta skończyła dwa lata.
Czyli od czasu, kiedy jej matka Jadwiga opuściła dom, by związać się z Józefem Śliwińskim, znanym pianistą. Wydaje mi się, że najbardziej dojmujące doświadczenia w życiu Anny łączą się z chorobą, ale też z utratą.
Tak, odejście matki do innego mężczyzny, za którego niedługo potem wyszła za mąż, musiało być dla dziecka bardzo bolesne. Nie chcę tu mówić, że Jadwiga opuściła córkę, bo w tamtych czasach dziecko w takim przypadku zostawało przy ojcu i było to uznawane za normę. Jadwiga, odchodząc, pewnie zdawała sobie z tego sprawę. Ale nie było tak, że zupełnie nie interesowała się losem Anny. Z listów, które wymieniała z Anielą Pilawitz, wynika, że przynajmniej przez pierwsze dziesięć lat starała się dowiadywać na bieżąco, co słychać u córki. Chciała się spotykać z małą Hanią, jak nazywano dziewczynkę, ale były mąż absolutnie się na to nie zgadzał. Nie chciał, żeby jakiś obcy mężczyzna miał wpływ na jego dziecko. Zostawił jednak Jadwidze lekko uchyloną furtkę – powiedział, że kiedy Anna będzie pełnoletnia, sama zdecyduje, czy chce nawiązać kontakt z matką.
Ale wtedy Jadwiga już tego nie chciała.
Dotyczący tej sprawy list z 1918 roku pokazała mi pod koniec pracy nad książką Ewa Cieślak z Muzeum im. Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów w Stawisku. Pełnoletnia już Anna pisała do ciotki, że przez znajomą próbowała umówić się z matką. Jednak matka odmówiła z niezrozumiałych ani dla Anny, ani dla osoby, która w tym pośredniczyła, powodów. Później o matce wspomniała w dziennikach już tylko raz, donosząc, że minęły się na placu Trzech Krzyży w Warszawie – „jak zawsze sobie obce”. Dopiero w czasie drugiej wojny światowej matka pojawiła się w Stawisku, gdzie zamieszkała na kilka lat przed swoją śmiercią. Ale od Anny nie dowiadujemy się, jakie panowały wówczas między nimi relacje. To temat trudny do tego stopnia, że nie został poruszony nawet w prywatnych zapiskach, w dzienniku Anny. Jarosław pisał jedynie, że Jadwiga nie była traktowana w domu zbyt przychylnie, że stanowiła obiekt dość niewybrednych żartów jego i dzieci. W swoim pokoju miała łóżko, które zajmowało całą przestrzeń, bo wysunęła je na środek. Jej zięć z wnuczkami śmiali się, że służy jej ono do próby generalnej. W tym miejscu rzeczywiście wyglądało jak katafalk. Jednocześnie ciekawy jest fakt, że po śmierci Jadwigi Śliwińskiej, nazywanej Śliwą, to właśnie Jarosław wspominał o niej w dziennikach. W tym wpisie czuć pewną dozę empatii. Pisarz nie tylko wspomina o tym, jak bardzo Jadwiga zraniła Annę przez swoją nieobecność w jej życiu, ale zastanawia się też, co Śliwińska mogła czuć jako matka, kiedy zostawiała córkę z ojcem, jakim przeżyciem musiało to być także dla niej. Tym bardziej, że Aniela Pilawitz namawiała ją do zmiany decyzji i poświęcenia się dla dobra rodziny. Ona jednak odeszła od męża, od dostatku, jaki jej zapewniał, i związała się z artystą. Co znamienne, jej gest powtórzy później Anna, zrywając zaręczyny z Krzysztofem Radziwiłłem i wychodząc za mąż za biednego wówczas poetę.
Poznała go jako młoda, ale ukształtowana już w pewien sposób kobieta. Interesujące jest to, co pisze pani o jej wczesnych lekturach. Wśród czytanych przez Annę tytułów możemy znaleźć na przykład książkę Płeć i charakter, której autor wyraża pogląd na temat niższości intelektualnej i moralnej kobiet. Czy takie treści mogły wpłynąć na Annę i odebrać jej chęć tworzenia?
Ta książka znalazła się na liście lektur, którą Anna prowadziła w swoim zeszycie od najmłodszych lat. Najpewniej oprócz dzieł klasycznych czy wysokoartystycznych czytała też to, co było wtedy modne, a książka Ottona Weiningera do takich pozycji należała. Widział on w kobiecie tylko ciało, które mogło służyć albo do rodzenia potomstwa, albo do uprawiania zawodu prostytutki. Autor pisał o tym wprost. Książka Płeć i charakter nie była jedyną formującą młodą dziewczynę lekturą. Anna sięgała choćby po teksty Arthura Schopenhauera, który również nie należał do piewców kobiecych zdolności intelektualnych, a także po dzieła Friedricha Nietzschego i Oscara Wilde’a. Trzeba do tego dodać fakt, że wychowała ją bardzo konserwatywna ciotka. Zresztą właśnie taka była postawa większości społeczeństwa, które na początku XX wieku dawało przyzwolenie na to, by zakazywać kobietom wstępu na uniwersytety czy akademie artystyczne.
Oczywiście rodzina Anny zatroszczyła się o jej wykształcenie – które naprawdę było na wysokim poziomie – choćby przez nacisk na naukę języków. Ale to jednak było wykształcenie domowe, które zapewne miało pomóc Annie w pełnieniu obowiązków żony, matki, opiekunki ogniska domowego.
Oczywiście na to, że Anna nie poszła do szkoły publicznej, mogły wpłynąć również psychika dziewczyny i pierwsze objawy choroby. Uderzyło mnie to, że w dziennikach feminizm jest określany przez Annę jako śmieszna rzecz. Nie mogłam jej tego początkowo wybaczyć, ale przez ponad dwa lata „przebywania” z nią zaczęłam ją trochę rozumieć. Z powodu swojej kruchej psychiki łatwo poddawała się wpływowi innych ludzi, a oni twierdzili, że kobiety są gorsze od mężczyzn w wielu dziedzinach życia, także w działalności literackiej czy – w szerszym rozumieniu – artystycznej. Oni, czyli pisarze, dziennikarze, politycy, ludzie w tamtych czasach wpływowi.
A czy można wyciągnąć z tego wniosek, że twórczość literacką Anna zastąpiła macierzyństwem?
W jej dzienniku czytamy, że skoro nie może być wielką pisarką, to pozostaje jej rola matki. Ale gdy spojrzymy na to, co dalej pisze o macierzyństwie, zauważymy, że chciała być matką inną niż jej własna, czyli obecną, czułą, zainteresowaną i wspierającą. I bardzo się starała, choć było wiele przeciwności, takich jak jej choroby i pobyty w szpitalach, sanatoriach. Jednak kiedy po opuszczeniu zakładu w Tworkach dochodziła do siebie, robiła wszystko, żeby córki widziały ją pełną siły, witalności, radości. Nie chciała obarczać dziewczynek swoim smutkiem czy depresją.
Z macierzyństwem Anny łączy się też kolejna utrata.
Anna była w trzeciej ciąży, kiedy trafiła do kliniki w Batowicach. Tam lekarze podjęli decyzję, żeby tę ciążę przerwać. To był jednak szpital prywatny i najprawdopodobniej nie zachowała się stamtąd żadna dokumentacja. O pobycie Anny w tym miejscu i o leczeniu dowiadujemy się jedynie z jej karty szpitalnej w Tworkach. Odnotowano, że pacjentka już w Batowicach była w tak złym stanie, że prawdopodobnie nie zdawała sobie sprawy z tego, że jest w ciąży. Resztę tej historii opowiada Jarosław w swoich dziennikach. Z jego zapisków wynika, że była to wielka strata przede wszystkim dla niego, bo marzył o posiadaniu syna. Pisał o tym w listach do Czesława Miłosza. Anna o utraconej ciąży nigdy nawet nie wspomniała.
Czy Jarosław był dla niej wsparciem w tak trudnych sytuacjach? Po lekturze pani książki mam wątpliwości.
To trudne pytanie, bo ich małżeństwo wciąż otacza aura tajemnicy. Bez wątpienia wspierali się nawzajem, mogli na siebie liczyć nawet w najgorszych chwilach. Anna nieraz wyciągała męża ze stanów depresyjnych, a on zajął się nią, gdy wyszła ze szpitala. Iwaszkiewicz obejmował wtedy stanowisko dyplomatyczne w Brukseli. Ciotka Pilawitzowa napisała do niego, że jest niezbędny w procesie dochodzenia Anny do zdrowia – wrócił więc do domu. Spędzał wówczas z żoną dużo czasu. Zajmował ją swoją twórczością, prosił o układanie potrzebnych mu notatek. Jej to odpowiadało, zawsze zresztą dawała mu przestrzeń do pracy, motywowała, żeby nie rozmieniał się na drobne, tylko skupiał na właściwej twórczości, czyli na poezji, opowiadaniach i powieściach.
Czy Iwaszkiewicz dostrzegał jej talent?
Doceniał przede wszystkim jej intelekt. Był dumny, że potrafiła brylować w towarzystwie pisarzy, artystów, chwalił jej znajomość literatury, sztuki. Był też zachwycony jej zainteresowaniem naukami ścisłymi, którymi sam raczej się specjalnie nie zajmował. Ona czytała podręczniki do fizyki i potrafiła o tym pięknie mówić. Podobały mu się też jej eseje, szczególnie te dotyczące Conrada, Prousta czy Manna. Uważał, że powinna je zebrać i wydać w formie książki. Jednak Anna uznała, że mąż sobie z niej żartuje i że sama nie ma tak rozbuchanego ego, by zajmować kogoś tymi kilkoma esejami. Ale były też momenty, w których Iwaszkiewicz ignorował jej talent. Widać to w jednym z listów do męża, zawierającym literacki opis wschodu słońca. To bardzo obszerny opis – w przeciwieństwie do relacji ze zwykłych domowych spraw, skwitowanych paroma zdaniami. Jarosław podsumował ten list nieprzyjemnym zdaniem. Pisał, że żona powinna donosić mu o tym, co się dzieje w domu, a nie zajmować jego uwagę jakimiś bzdurami. Czyli były momenty, kiedy ją doceniał, a były też takie, kiedy wbijał jej szpilkę, raniąc wrażliwość żony.
A co myślał o jej tłumaczeniach, na przykład Prousta?
To, jaką była tłumaczką, szczególnie z języka francuskiego, doceniało niemal całe środowisko literackie, choć pojawiały się też głosy, że dostawała zlecenia na przekłady tylko ze względu na swój związek z Jarosławem. Na szczęście w Muzeum im. Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów w Stawisku zachowały się umowy wydawnicze, które pokazują, że to nie ona zabiegała o pracę, ale sami wydawcy proponowali jej nowe zlecenia. Ona i Jarosław byli jednymi z pierwszych czytelników W poszukiwaniu straconego czasu. Anna tłumaczyła fragmenty tego dzieła, a jej przekład podobał się redaktorom ważnych magazynów literackich. Potwierdzeniem jej talentu był fakt, że po śmierci Tadeusza Boya-Żeleńskiego zarówno jego rodzina, jak i wydawcy zaproponowali jej, by dokończyła tłumaczenie cyklu Prousta. Odmówiła, prawdopodobnie z tego samego powodu, o którym już rozmawiałyśmy, czyli przez niewiarę we własne siły. Poza tym powiedziała wówczas, że skupia się na wychowaniu wnuków. Rzeczywiście, Anna i Maciej Włodkowie pierwsze lata życia spędzili w Stawisku, a ich babcia wkładała całą swoją energię w to, żeby byli szczęśliwi.
Kiedy poświęcała czas wnukom, jej mąż spotykał się z mężczyznami, i to nie tylko w celach towarzyskich. Jaki był jej stosunek do homoseksualnych związków Jarosława?
Jeszcze w czasie narzeczeństwa wymieniała z Iwaszkiewiczem listy, które wskazywały na to, że doskonale zdawała sobie sprawę z jego skłonności. Pisała w nich, że Jarosław „lubi chłopczyków”. Twierdziła, że dla niej to dobra wiadomość, bo nie będzie miała do czynienia z typowym samcem alfa, z którym na co dzień nie chciałaby żyć. Trudno jednak powiedzieć, czy jako młoda dziewczyna była świadoma, z czym się to będzie wiązało. Kiedy jej mąż wszedł w poważniejszy związek z młodym chłopakiem z Brwinowa, Jerzym Błeszyńskim, mogło stać się to dla Anny problemem. Tym bardziej, że relacja ta trwała długo i była pełna wzlotów i upadków, a tym samym wahań emocjonalnych Jarosława. Trudno mi sobie wyobrazić, że Anna spokojnie do nich podchodziła. Możemy dowiedzieć się tego od samego Iwaszkiewicza, który raz pisał do Błeszyńskiego, że Anna jest osobą naiwną i pozbawioną uczucia zazdrości, a za chwilę donosił mu, że jednak ma do niego pretensje o zaangażowanie w ten związek. To była sinusoida. Pewne zachowania Anny rzeczywiście wskazywały na to, że sytuacja ją przerastała. Jest tu jednak więcej pytań niż odpowiedzi. Wiemy, że Anna bardzo bała się gruźlicy, na którą chorował Błeszyński, a jednak potrafiła przemóc ten lęk i przyjmowała go w swoim domu, a potem odwiedzała go w szpitalu. Jeździła nawet na Jasną Górę modlić się o jego zdrowie. Jak widać, robiła znacznie więcej, niż zrobiłaby inna żona w takiej sytuacji. Po śmierci Błeszyńskiego długo pocieszała męża. Wspierała go też w żałobie, a on był jej za to wdzięczny, o czym pisał nawet w swojej poezji.
A może ta wyrozumiałość brała się z tego, że samą Annę interesowały kobiety?
Jarosław nazywał to nawet „ciągotami lesbijskimi”. W dziennikach znajdziemy fragmenty dotyczące innych kobiet, Anna opisywała ich urodę, zwracając uwagę na usta, dłonie… Tego typu szczegóły raczej nie pojawiają się w stosunkach koleżeńskich. Najwięcej pisała o romantycznej fascynacji Marią Morską – o swojej zazdrości, kiedy Morska weszła w relację z Marią Pawlikowską-Jasnorzewską czy z innymi kobietami, o ogromnym żalu i smutku, gdy okazało się, że nie pojadą w tym samym czasie na wakacje do Francji. Gdy Anna była na dnie rozpaczy, pojawiły się wątpliwości natury etycznej, moralnej. Zaczęła wtedy rozmawiać z Bogiem. Poszła też do spowiedzi. Ksiądz powiedział jej, że natychmiast musi przerwać tę znajomość. I rzeczywiście tak się stało, choć nie od razu. Kiedy po jakimś czasie Anna przypadkowo spotkała Marię, odżyło w niej niespełnione uczucie. Wybiegła wtedy na ulicę, głośno płacząc.
Być może Anna była osobą biseksualną, być może homoseksualną. Trudno powiedzieć. Pamiętajmy też o tym, że wychowywała ją konserwatywna ciotka, a związki nieheteronormatywne, przynajmniej oficjalnie, nie były akceptowane przez społeczeństwo.
Wspomniała pani o szukaniu pociechy w Bogu. Jednak w pewnym momencie religijność przekształciła się w chorobę. Anna uważała, że jest opętana.
Początkowo jej religijność i stosunek do Boga były bardziej intelektualne, ponieważ przez jakiś czas należała do „Kółka” księdza Władysława Korniłowicza, który zajmował się teologią i filozofią. Ale z czasem Anna zaczęła przejawiać coraz więcej zachowań kompulsywno-obsesyjnych. Pod koniec życia uwierzyła nawet w to, że w trakcie przyjmowania komunii została opętana przez szatana. To pokazuje jej tragiczną sytuację. Wiara była przecież jej jedynym ratunkiem. Zwierzyła się z tego w rozpaczliwym liście do Pawła Hertza, z którym była blisko i który w tamtym czasie przeżywał nawrócenie na katolicyzm. Liczyła na to, że on ją zrozumie. Jarosław Iwaszkiewicz przeczytał ten list i zdecydował, że go nie wyśle. Opowiedział za to Hertzowi o chorobie Anny i poprosił go, żeby jej coś odpisał. Ale przecież on nie wiedział, o co tak naprawdę chodziło w tym liście, więc skreślił do niej kilka słów, krótko i dość obojętnie. Zwyczajnie nie miał pojęcia, w jak złym stanie jest Anna i jak bardzo potrzebuje pomocy. Uważam, że właśnie wtedy Jarosław zawiódł żonę, i to w naprawdę trudnym dla niej momencie.
Czy opowiadanie Iwaszkiewicza Matka Joanna od Aniołów w jakiś sposób nawiązuje do stanu psychicznego jego żony?
Nie wprost, bo ten utwór powstał przed rzekomym opętaniem Anny. Choć mogło się zdarzyć tak, że w karcie chorobowej ze szpitala w Tworkach nie wszystko zostało zapisane, a problem pojawił się wcześniej. Iwaszkiewicz nie krył, że opowiadanie powstało pod wpływem jego osobistej historii małżeńskiej. Wydaje mi się to jednak nieco bardziej skomplikowane, bo cechy Anny można dostrzec nie tylko w głównej bohaterce, czyli Matce Joannie od Aniołów, ale też w samym narratorze. Patrzy on na przykład w gwiazdy, w których szuka kontaktu z siłą wyższą. Tak często robiła Anna.
Z którą bohaterką utworów Iwaszkiewicza możemy ją na pewno utożsamiać?
Nie pojawia się w jego książkach aż tak często, jak mogłoby się wydawać. Jest jednak obecna w ważnych utworach, na przykład w pięknym wierszu, który powstał po śmierci Jerzego Błeszyńskiego. Iwaszkiewicz zwraca się w tekście bezpośrednio do żony, prosi ją, by „trzymała go mocno” i powstrzymała przed stoczeniem się w otchłań żałoby. Anna zostaje też przywołana w wierszu o starym poecie i jego małżeństwie. Jej cechy mają również Wilda z Hilarego, syna buchaltera czy tytułowa Anna z Anny Grazzi.
W pani książce uderzyła mnie fotografia cmentarza w Brwinowie, na którym zostali pochowani Iwaszkiewiczowie. Na zdjęciu widać, że nagrobek Jarosława zdecydowanie góruje nad nagrobkiem żony. Według mnie jest to doskonała pointa książki W stronę Anny.
Nie napisałam tego wprost, bo wolałam zostawić czytelniczkom i czytelnikom możliwość takiej refleksji. Ogromny kamień poświęcony Jarosławowi stoi na płycie grobu Anny. Znów ona musi go podtrzymywać i znowu to on jest na pierwszym planie. Jestem przekonana, że to dobra metafora ich związku. Mam jednak nadzieję, że moja książka choć trochę wydobędzie Annę z cienia męża. Może stanie się też dobrym pretekstem do wznowienia jej Dzienników i wspomnień, które zasługują na uwagę i większą popularność.