Anna Iwaszkiewicz – byt osobny 

Gdy sły­szy­my nazwi­sko Iwasz­kie­wicz, od razu sta­je nam przed ocza­mi postać słyn­ne­go pisa­rza. Dla­cze­go tak nie­wie­lu pamię­ta o Annie Iwasz­kie­wicz? Z jakie­go powo­du jest ona wciąż postrze­ga­na jedy­nie jako żona Jaro­sła­wa, a nie osob­ny byt – pisar­ka, ese­ist­ka, tłu­macz­ka?

Wyda­je mi się, że Anna Iwasz­kie­wicz nie jest zupeł­nie zapo­mnia­na przez histo­rię lite­ra­tu­ry czy kul­tu­ry. Wie­le osób potra­fi powie­dzieć, kim była. Ale rze­czy­wi­ście wią­że się to w spo­łecz­nej świa­do­mo­ści z tym, czy­ją była żoną. Dla­te­go bar­dzo mi zale­ża­ło, żeby wydo­być ją z cie­nia Jaro­sła­wa Iwasz­kie­wi­cza i poka­zać jako twór­czy­nię, postać osob­ną, indy­wi­du­al­ną, nie tyl­ko żonę.

Na jakiej pod­sta­wie może­my dziś wnio­sko­wać, że Anna mia­ła talent lite­rac­ki?

Naj­waż­niej­szą książ­ką Anny – oprócz ese­jów doty­czą­cych Tho­ma­sa Man­na, Mar­ce­la Pro­usta czy Jose­pha Con­ra­da – i to książ­ką o dużych walo­rach lite­rac­kich, są Dzien­ni­ki i wspo­mnie­nia, któ­re w cało­ści uka­za­ły się w 2000 roku nakła­dem wydaw­nic­twa Czy­tel­nik. Anna pisa­ła je jak intym­ny pamięt­nik, któ­rym nie mia­ła ocho­ty dzie­lić się nawet z bli­ski­mi – ina­czej niż Jaro­sław Iwasz­kie­wicz, piszą­cy swo­je dzien­ni­ki z myślą o ich wyda­niu. Kie­dy czy­ta się zapi­ski Anny, moż­na zauwa­żyć, jak roz­wi­ja­ła się ona lite­rac­ko. Począt­ko­we frag­men­ty, pisa­ne, gdy była bar­dzo mło­da, nie róż­nią się niczym od pamięt­ni­ków, któ­re wów­czas pisy­wa­ły inne dziew­czy­ny w jej wie­ku. Tek­sty te są cza­sa­mi naiw­ne, a w oczy rzu­ca­ją się roz­bu­do­wa­ne meta­fo­ry. Ale z bie­giem cza­su ich autor­ka dora­sta­ła, a jej prze­my­śle­nia zyska­ły zna­czą­cą pod­sta­wę inte­lek­tu­al­ną. Ponie­waż Anna pisa­ła wyłącz­nie dla sie­bie, mamy pew­ność, że nie była to jej poza, maska, któ­rą przyj­mo­wa­ła, by lepiej się zapre­zen­to­wać.

Jak dłu­go pro­wa­dzi­ła swój dzien­nik?

Zaczę­ła two­rzyć notat­ki, kie­dy w cza­sie pierw­szej woj­ny świa­to­wej prze­by­wa­ła w Moskwie. Póź­niej pisa­ła już jako oso­ba doro­sła i robi­ła to w mia­rę regu­lar­nie do 1935 roku, czy­li do cza­su, gdy prze­ży­ła zała­ma­nie ner­wo­we, nazy­wa­ne przez męża i jego bio­gra­fów „kata­stro­fą”.

Anna trafiła wówczas na pół roku do zamkniętego zakładu psychiatrycznego w Tworkach. To spowodowało, że przestała prowadzić notatki.

Do pisa­nia dzien­ni­ka wró­ci­ła dopie­ro w 1946 roku, ale na krót­ko. Po kil­ku latach uzna­ła, że aby to robić, trze­ba być praw­dzi­wym twór­cą – rodzaj męski nie jest tu przy­pad­ko­wy. Kobie­ta w jej mnie­ma­niu nie mogła nim być. Z tego powo­du zapi­ski Anny koń­czą się ponad dwa­dzie­ścia lat przed jej śmier­cią.

Kie­dy zaczę­ła cier­pieć na cho­ro­bę psy­chicz­ną?

Praw­do­po­dob­nie już we wcze­snej mło­do­ści. Cho­ro­ba nasi­li­ła się po samo­bój­czej śmier­ci ojca Anny, Sta­ni­sła­wa Wil­hel­ma Lil­po­pa, i po uro­dze­niu przez nią dru­giej cór­ki. Pro­wa­dze­nie dzien­ni­ka mia­ło wów­czas pomóc Annie prze­trwać kry­zys psy­chicz­ny i upo­rać się z trud­ny­mi doświad­cze­nia­mi. Jed­nak pobyt w Twor­kach był dla Anny tak trau­ma­tycz­nym prze­ży­ciem, że nie potra­fi­ła ona wra­cać do tego wspo­mnie­nia. O tym, że w ogó­le prze­by­wa­ła w zakła­dzie psy­chia­trycz­nym, dowia­du­je­my się od Jaro­sła­wa Iwasz­kie­wi­cza. Pisał on, że jego żona prze­szła przez nie­wy­obra­żal­ne pie­kło, ale rów­no­cze­śnie sta­wiał same­go sie­bie w cen­trum wyda­rzeń – w jego wer­sji tej histo­rii to on był Orfe­uszem, któ­ry zszedł do pod­ziem­ne­go świa­ta po swo­ją Eury­dy­kę. Kie­dy prze­czy­ta­łam ten wpis, a tak­że książ­kę Pio­tra Mit­zne­ra Hania i Jaro­sław Iwasz­kie­wi­czo­wie. Esej o mał­żeń­stwie, zro­zu­mia­łam, że to temat, od któ­re­go nie da się uciec. Ale nie chcia­łam, żeby męż­czyź­ni zno­wu obja­śnia­li za Annę świat. Posta­no­wi­łam w tej spra­wie oddać jej głos.

Czy dla­te­go się­gnę­ła pani po jej kar­tę cho­ro­bo­wą?

Tak, byłam naj­praw­do­po­dob­niej pierw­szą oso­bą, któ­ra ją prze­czy­ta­ła. Rodzi­na Iwasz­kie­wi­czów oczy­wi­ście wyra­zi­ła na to zgo­dę, obda­rzy­ła mnie też dużym zaufa­niem. Zro­bi­łam to po to, by prze­mó­wi­ły do nas fak­ty, choć nie z ust samej Anny, tyl­ko za pośred­nic­twem opi­su­ją­cych jej stan leka­rzy. Wyda­ło mi się to bar­dziej obiek­tyw­ne niż inter­pre­ta­cja jej męża.

Cze­go dowie­dzia­ła się pani z tych doku­men­tów?

Choć­by tego, że Anna zosta­ła przy­ję­ta do szpi­ta­la w sta­nie kata­to­nii. To stan, w któ­rym nie ma się kon­tak­tu ze świa­tem zewnętrz­nym. Leka­rze nie byli pew­ni, czy ona w ogó­le wie, co się z nią dzie­je i gdzie się znaj­du­je. Doku­men­ta­cję spo­rzą­dzał Jan Gal­lus, ordy­na­tor szpi­ta­la w Twor­kach. Wcze­śniej był on leka­rzem Anny i jej ojca Sta­ni­sła­wa Wil­hel­ma Lil­po­pa, któ­ry tak­że cho­ro­wał na depre­sję. Stąd też pew­nie Gal­lus znał wszyst­kie obja­wy cho­ro­bo­we Anny od jej naj­młod­szych lat, od pierw­sze­go zała­ma­nia psy­chicz­ne­go w trzy­na­stym roku życia. Być może takie infor­ma­cje uzy­skał rów­nież od same­go Iwasz­kie­wi­cza albo od ciot­ki Anny, Anie­li Pila­witz, któ­ra wycho­wy­wa­ła dziew­czyn­kę, odkąd ta skoń­czy­ła dwa lata.

Czy­li od cza­su, kie­dy jej mat­ka Jadwi­ga opu­ści­ła dom, by zwią­zać się z Józe­fem Śli­wiń­skim, zna­nym pia­ni­stą. Wyda­je mi się, że naj­bar­dziej doj­mu­ją­ce doświad­cze­nia w życiu Anny łączą się z cho­ro­bą, ale też z utra­tą.

Tak, odej­ście mat­ki do inne­go męż­czy­zny, za któ­re­go nie­dłu­go potem wyszła za mąż, musia­ło być dla dziec­ka bar­dzo bole­sne. Nie chcę tu mówić, że Jadwi­ga opu­ści­ła cór­kę, bo w tam­tych cza­sach dziec­ko w takim przy­pad­ku zosta­wa­ło przy ojcu i było to uzna­wa­ne za nor­mę. Jadwi­ga, odcho­dząc, pew­nie zda­wa­ła sobie z tego spra­wę. Ale nie było tak, że zupeł­nie nie inte­re­so­wa­ła się losem Anny. Z listów, któ­re wymie­nia­ła z Anie­lą Pila­witz, wyni­ka, że przy­naj­mniej przez pierw­sze dzie­sięć lat sta­ra­ła się dowia­dy­wać na bie­żą­co, co sły­chać u cór­ki. Chcia­ła się spo­ty­kać z małą Hanią, jak nazy­wa­no dziew­czyn­kę, ale były mąż abso­lut­nie się na to nie zga­dzał. Nie chciał, żeby jakiś obcy męż­czy­zna miał wpływ na jego dziec­ko. Zosta­wił jed­nak Jadwi­dze lek­ko uchy­lo­ną furt­kę – powie­dział, że kie­dy Anna będzie peł­no­let­nia, sama zde­cy­du­je, czy chce nawią­zać kon­takt z mat­ką.

Ale wte­dy Jadwi­ga już tego nie chcia­ła.

Doty­czą­cy tej spra­wy list z 1918 roku poka­za­ła mi pod koniec pra­cy nad książ­ką Ewa Cie­ślak z Muzeum im. Anny i Jaro­sła­wa Iwasz­kie­wi­czów w Sta­wi­sku. Peł­no­let­nia już Anna pisa­ła do ciot­ki, że przez zna­jo­mą pró­bo­wa­ła umó­wić się z mat­ką. Jed­nak mat­ka odmó­wi­ła z nie­zro­zu­mia­łych ani dla Anny, ani dla oso­by, któ­ra w tym pośred­ni­czy­ła, powo­dów. Póź­niej o mat­ce wspo­mnia­ła w dzien­ni­kach już tyl­ko raz, dono­sząc, że minę­ły się na pla­cu Trzech Krzy­ży w War­sza­wie – „jak zawsze sobie obce”. Dopie­ro w cza­sie dru­giej woj­ny świa­to­wej mat­ka poja­wi­ła się w Sta­wi­sku, gdzie zamiesz­ka­ła na kil­ka lat przed swo­ją śmier­cią. Ale od Anny nie dowia­du­je­my się, jakie pano­wa­ły wów­czas mię­dzy nimi rela­cje. To temat trud­ny do tego stop­nia, że nie został poru­szo­ny nawet w pry­wat­nych zapi­skach, w dzien­ni­ku Anny. Jaro­sław pisał jedy­nie, że Jadwi­ga nie była trak­to­wa­na w domu zbyt przy­chyl­nie, że sta­no­wi­ła obiekt dość nie­wy­bred­nych żar­tów jego i dzie­ci. W swo­im poko­ju mia­ła łóż­ko, któ­re zaj­mo­wa­ło całą prze­strzeń, bo wysu­nę­ła je na śro­dek. Jej zięć z wnucz­ka­mi śmia­li się, że słu­ży jej ono do pró­by gene­ral­nej. W tym miej­scu rze­czy­wi­ście wyglą­da­ło jak kata­falk. Jed­no­cze­śnie cie­ka­wy jest fakt, że po śmier­ci Jadwi­gi Śli­wiń­skiej, nazy­wa­nej Śli­wą, to wła­śnie Jaro­sław wspo­mi­nał o niej w dzien­ni­kach. W tym wpi­sie czuć pew­ną dozę empa­tii. Pisarz nie tyl­ko wspo­mi­na o tym, jak bar­dzo Jadwi­ga zra­ni­ła Annę przez swo­ją nie­obec­ność w jej życiu, ale zasta­na­wia się też, co Śli­wiń­ska mogła czuć jako mat­ka, kie­dy zosta­wia­ła cór­kę z ojcem, jakim prze­ży­ciem musia­ło to być tak­że dla niej. Tym bar­dziej, że Anie­la Pila­witz nama­wia­ła ją do zmia­ny decy­zji i poświę­ce­nia się dla dobra rodzi­ny. Ona jed­nak ode­szła od męża, od dostat­ku, jaki jej zapew­niał, i zwią­za­ła się z arty­stą. Co zna­mien­ne, jej gest powtó­rzy póź­niej Anna, zry­wa­jąc zarę­czy­ny z Krzysz­to­fem Radzi­wił­łem i wycho­dząc za mąż za bied­ne­go wów­czas poetę.

Pozna­ła go jako mło­da, ale ukształ­to­wa­na już w pewien spo­sób kobie­ta. Inte­re­su­ją­ce jest to, co pisze pani o jej wcze­snych lek­tu­rach. Wśród czy­ta­nych przez Annę tytu­łów może­my zna­leźć na przy­kład książ­kę Płeć i cha­rak­ter, któ­rej autor wyra­ża pogląd na temat niż­szo­ści inte­lek­tu­al­nej i moral­nej kobiet. Czy takie tre­ści mogły wpły­nąć na Annę i ode­brać jej chęć two­rze­nia?

Ta książ­ka zna­la­zła się na liście lek­tur, któ­rą Anna pro­wa­dzi­ła w swo­im zeszy­cie od naj­młod­szych lat. Naj­pew­niej oprócz dzieł kla­sycz­nych czy wyso­ko­ar­ty­stycz­nych czy­ta­ła też to, co było wte­dy mod­ne, a książ­ka Otto­na Weinin­ge­ra do takich pozy­cji nale­ża­ła. Widział on w kobie­cie tyl­ko cia­ło, któ­re mogło słu­żyć albo do rodze­nia potom­stwa, albo do upra­wia­nia zawo­du pro­sty­tut­ki. Autor pisał o tym wprost. Książ­ka Płeć i cha­rak­ter nie była jedy­ną for­mu­ją­cą mło­dą dziew­czy­nę lek­tu­rą. Anna się­ga­ła choć­by po tek­sty Arthu­ra Scho­pen­hau­era, któ­ry rów­nież nie nale­żał do piew­ców kobie­cych zdol­no­ści inte­lek­tu­al­nych, a tak­że po dzie­ła Frie­dri­cha Nie­tz­sche­go i Osca­ra Wilde’a. Trze­ba do tego dodać fakt, że wycho­wa­ła ją bar­dzo kon­ser­wa­tyw­na ciot­ka. Zresz­tą wła­śnie taka była posta­wa więk­szo­ści spo­łe­czeń­stwa, któ­re na począt­ku XX wie­ku dawa­ło przy­zwo­le­nie na to, by zaka­zy­wać kobie­tom wstę­pu na uni­wer­sy­te­ty czy aka­de­mie arty­stycz­ne.

Oczywiście rodzina Anny zatroszczyła się o jej wykształcenie – które naprawdę było na wysokim poziomie – choćby przez nacisk na naukę języków. Ale to jednak było wykształcenie domowe, które zapewne miało pomóc Annie w pełnieniu obowiązków żony, matki, opiekunki ogniska domowego.

Oczy­wi­ście na to, że Anna nie poszła do szko­ły publicz­nej, mogły wpły­nąć rów­nież psy­chi­ka dziew­czy­ny i pierw­sze obja­wy cho­ro­by. Ude­rzy­ło mnie to, że w dzien­ni­kach femi­nizm jest okre­śla­ny przez Annę jako śmiesz­na rzecz. Nie mogłam jej tego począt­ko­wo wyba­czyć, ale przez ponad dwa lata „prze­by­wa­nia” z nią zaczę­łam ją tro­chę rozu­mieć. Z powo­du swo­jej kru­chej psy­chi­ki łatwo pod­da­wa­ła się wpły­wo­wi innych ludzi, a oni twier­dzi­li, że kobie­ty są gor­sze od męż­czyzn w wie­lu dzie­dzi­nach życia, tak­że w dzia­łal­no­ści lite­rac­kiej czy – w szer­szym rozu­mie­niu – arty­stycz­nej. Oni, czy­li pisa­rze, dzien­ni­ka­rze, poli­ty­cy, ludzie w tam­tych cza­sach wpły­wo­wi.

A czy moż­na wycią­gnąć z tego wnio­sek, że twór­czość lite­rac­ką Anna zastą­pi­ła macie­rzyń­stwem?

W jej dzien­ni­ku czy­ta­my, że sko­ro nie może być wiel­ką pisar­ką, to pozo­sta­je jej rola mat­ki. Ale gdy spoj­rzy­my na to, co dalej pisze o macie­rzyń­stwie, zauwa­ży­my, że chcia­ła być mat­ką inną niż jej wła­sna, czy­li obec­ną, czu­łą, zain­te­re­so­wa­ną i wspie­ra­ją­cą. I bar­dzo się sta­ra­ła, choć było wie­le prze­ciw­no­ści, takich jak jej cho­ro­by i poby­ty w szpi­ta­lach, sana­to­riach. Jed­nak kie­dy po opusz­cze­niu zakła­du w Twor­kach docho­dzi­ła do sie­bie, robi­ła wszyst­ko, żeby cór­ki widzia­ły ją peł­ną siły, wital­no­ści, rado­ści. Nie chcia­ła obar­czać dziew­czy­nek swo­im smut­kiem czy depre­sją.

Z macie­rzyń­stwem Anny łączy się też kolej­na utra­ta.

Anna była w trze­ciej cią­ży, kie­dy tra­fi­ła do kli­ni­ki w Bato­wi­cach. Tam leka­rze pod­ję­li decy­zję, żeby tę cią­żę prze­rwać. To był jed­nak szpi­tal pry­wat­ny i naj­praw­do­po­dob­niej nie zacho­wa­ła się stam­tąd żad­na doku­men­ta­cja. O poby­cie Anny w tym miej­scu i o lecze­niu dowia­du­je­my się jedy­nie z jej kar­ty szpi­tal­nej w Twor­kach. Odno­to­wa­no, że pacjent­ka już w Bato­wi­cach była w tak złym sta­nie, że praw­do­po­dob­nie nie zda­wa­ła sobie spra­wy z tego, że jest w cią­ży. Resz­tę tej histo­rii opo­wia­da Jaro­sław w swo­ich dzien­ni­kach. Z jego zapi­sków wyni­ka, że była to wiel­ka stra­ta przede wszyst­kim dla nie­go, bo marzył o posia­da­niu syna. Pisał o tym w listach do Cze­sła­wa Miło­sza. Anna o utra­co­nej cią­ży nigdy nawet nie wspo­mnia­ła.

Czy Jaro­sław był dla niej wspar­ciem w tak trud­nych sytu­acjach? Po lek­tu­rze pani książ­ki mam wąt­pli­wo­ści.

To trud­ne pyta­nie, bo ich mał­żeń­stwo wciąż ota­cza aura tajem­ni­cy. Bez wąt­pie­nia wspie­ra­li się nawza­jem, mogli na sie­bie liczyć nawet w naj­gor­szych chwi­lach. Anna nie­raz wycią­ga­ła męża ze sta­nów depre­syj­nych, a on zajął się nią, gdy wyszła ze szpi­ta­la. Iwasz­kie­wicz obej­mo­wał wte­dy sta­no­wi­sko dyplo­ma­tycz­ne w Bruk­se­li. Ciot­ka Pila­wit­zo­wa napi­sa­ła do nie­go, że jest nie­zbęd­ny w pro­ce­sie docho­dze­nia Anny do zdro­wia – wró­cił więc do domu. Spę­dzał wów­czas z żoną dużo cza­su. Zaj­mo­wał ją swo­ją twór­czo­ścią, pro­sił o ukła­da­nie potrzeb­nych mu nota­tek. Jej to odpo­wia­da­ło, zawsze zresz­tą dawa­ła mu prze­strzeń do pra­cy, moty­wo­wa­ła, żeby nie roz­mie­niał się na drob­ne, tyl­ko sku­piał na wła­ści­wej twór­czo­ści, czy­li na poezji, opo­wia­da­niach i powie­ściach.

Czy Iwasz­kie­wicz dostrze­gał jej talent?

Doce­niał przede wszyst­kim jej inte­lekt. Był dum­ny, że potra­fi­ła bry­lo­wać w towa­rzy­stwie pisa­rzy, arty­stów, chwa­lił jej zna­jo­mość lite­ra­tu­ry, sztu­ki. Był też zachwy­co­ny jej zain­te­re­so­wa­niem nauka­mi ści­sły­mi, któ­ry­mi sam raczej się spe­cjal­nie nie zaj­mo­wał. Ona czy­ta­ła pod­ręcz­ni­ki do fizy­ki i potra­fi­ła o tym pięk­nie mówić. Podo­ba­ły mu się też jej ese­je, szcze­gól­nie te doty­czą­ce Con­ra­da, Pro­usta czy Man­na. Uwa­żał, że powin­na je zebrać i wydać w for­mie książ­ki. Jed­nak Anna uzna­ła, że mąż sobie z niej żar­tu­je i że sama nie ma tak roz­bu­cha­ne­go ego, by zaj­mo­wać kogoś tymi kil­ko­ma ese­ja­mi. Ale były też momen­ty, w któ­rych Iwasz­kie­wicz igno­ro­wał jej talent. Widać to w jed­nym z listów do męża, zawie­ra­ją­cym lite­rac­ki opis wscho­du słoń­ca. To bar­dzo obszer­ny opis – w prze­ci­wień­stwie do rela­cji ze zwy­kłych domo­wych spraw, skwi­to­wa­nych paro­ma zda­nia­mi. Jaro­sław pod­su­mo­wał ten list nie­przy­jem­nym zda­niem. Pisał, że żona powin­na dono­sić mu o tym, co się dzie­je w domu, a nie zaj­mo­wać jego uwa­gę jaki­miś bzdu­ra­mi. Czy­li były momen­ty, kie­dy ją doce­niał, a były też takie, kie­dy wbi­jał jej szpil­kę, raniąc wraż­li­wość żony.

Okładka książki Sylwii Góry pod tytułem „W stronę Anny. Biografia Anny Iwaszkiewicz”.
Sylwia Góra, „W stronę Anny. Biografia Anny Iwaszkiewicz”, Warszawa: Marginesy, 2025.

A co myślał o jej tłu­ma­cze­niach, na przy­kład Pro­usta?

To, jaką była tłu­macz­ką, szcze­gól­nie z języ­ka fran­cu­skie­go, doce­nia­ło nie­mal całe śro­do­wi­sko lite­rac­kie, choć poja­wia­ły się też gło­sy, że dosta­wa­ła zle­ce­nia na prze­kła­dy tyl­ko ze wzglę­du na swój zwią­zek z Jaro­sła­wem. Na szczę­ście w Muzeum im. Anny i Jaro­sła­wa Iwasz­kie­wi­czów w Sta­wi­sku zacho­wa­ły się umo­wy wydaw­ni­cze, któ­re poka­zu­ją, że to nie ona zabie­ga­ła o pra­cę, ale sami wydaw­cy pro­po­no­wa­li jej nowe zle­ce­nia. Ona i Jaro­sław byli jed­ny­mi z pierw­szych czy­tel­ni­ków W poszu­ki­wa­niu stra­co­ne­go cza­su. Anna tłu­ma­czy­ła frag­men­ty tego dzie­ła, a jej prze­kład podo­bał się redak­to­rom waż­nych maga­zy­nów lite­rac­kich. Potwier­dze­niem jej talen­tu był fakt, że po śmier­ci Tade­usza Boya-Żeleń­skie­go zarów­no jego rodzi­na, jak i wydaw­cy zapro­po­no­wa­li jej, by dokoń­czy­ła tłu­ma­cze­nie cyklu Pro­usta. Odmó­wi­ła, praw­do­po­dob­nie z tego same­go powo­du, o któ­rym już roz­ma­wia­ły­śmy, czy­li przez nie­wia­rę we wła­sne siły. Poza tym powie­dzia­ła wów­czas, że sku­pia się na wycho­wa­niu wnu­ków. Rze­czy­wi­ście, Anna i Maciej Włod­ko­wie pierw­sze lata życia spę­dzi­li w Sta­wi­sku, a ich bab­cia wkła­da­ła całą swo­ją ener­gię w to, żeby byli szczę­śli­wi.

Kie­dy poświę­ca­ła czas wnu­kom, jej mąż spo­ty­kał się z męż­czy­zna­mi, i to nie tyl­ko w celach towa­rzy­skich. Jaki był jej sto­su­nek do homo­sek­su­al­nych związ­ków Jaro­sła­wa?

Jesz­cze w cza­sie narze­czeń­stwa wymie­nia­ła z Iwasz­kie­wi­czem listy, któ­re wska­zy­wa­ły na to, że dosko­na­le zda­wa­ła sobie spra­wę z jego skłon­no­ści. Pisa­ła w nich, że Jaro­sław „lubi chłop­czy­ków”. Twier­dzi­ła, że dla niej to dobra wia­do­mość, bo nie będzie mia­ła do czy­nie­nia z typo­wym sam­cem alfa, z któ­rym na co dzień nie chcia­ła­by żyć. Trud­no jed­nak powie­dzieć, czy jako mło­da dziew­czy­na była świa­do­ma, z czym się to będzie wią­za­ło. Kie­dy jej mąż wszedł w poważ­niej­szy zwią­zek z mło­dym chło­pa­kiem z Brwi­no­wa, Jerzym Błe­szyń­skim, mogło stać się to dla Anny pro­ble­mem. Tym bar­dziej, że rela­cja ta trwa­ła dłu­go i była peł­na wzlo­tów i upad­ków, a tym samym wahań emo­cjo­nal­nych Jaro­sła­wa. Trud­no mi sobie wyobra­zić, że Anna spo­koj­nie do nich pod­cho­dzi­ła. Może­my dowie­dzieć się tego od same­go Iwasz­kie­wi­cza, któ­ry raz pisał do Błe­szyń­skie­go, że Anna jest oso­bą naiw­ną i pozba­wio­ną uczu­cia zazdro­ści, a za chwi­lę dono­sił mu, że jed­nak ma do nie­go pre­ten­sje o zaan­ga­żo­wa­nie w ten zwią­zek. To była sinu­so­ida. Pew­ne zacho­wa­nia Anny rze­czy­wi­ście wska­zy­wa­ły na to, że sytu­acja ją prze­ra­sta­ła. Jest tu jed­nak wię­cej pytań niż odpo­wie­dzi. Wie­my, że Anna bar­dzo bała się gruź­li­cy, na któ­rą cho­ro­wał Błe­szyń­ski, a jed­nak potra­fi­ła prze­móc ten lęk i przyj­mo­wa­ła go w swo­im domu, a potem odwie­dza­ła go w szpi­ta­lu. Jeź­dzi­ła nawet na Jasną Górę modlić się o jego zdro­wie. Jak widać, robi­ła znacz­nie wię­cej, niż zro­bi­ła­by inna żona w takiej sytu­acji. Po śmier­ci Błe­szyń­skie­go dłu­go pocie­sza­ła męża. Wspie­ra­ła go też w żało­bie, a on był jej za to wdzięcz­ny, o czym pisał nawet w swo­jej poezji.

A może ta wyro­zu­mia­łość bra­ła się z tego, że samą Annę inte­re­so­wa­ły kobie­ty?

Jaro­sław nazy­wał to nawet „cią­go­ta­mi les­bij­ski­mi”. W dzien­ni­kach znaj­dzie­my frag­men­ty doty­czą­ce innych kobiet, Anna opi­sy­wa­ła ich uro­dę, zwra­ca­jąc uwa­gę na usta, dło­nie… Tego typu szcze­gó­ły raczej nie poja­wia­ją się w sto­sun­kach kole­żeń­skich. Naj­wię­cej pisa­ła o roman­tycz­nej fascy­na­cji Marią Mor­ską – o swo­jej zazdro­ści, kie­dy Mor­ska weszła w rela­cję z Marią Paw­li­kow­ską-Jasno­rzew­ską czy z inny­mi kobie­ta­mi, o ogrom­nym żalu i smut­ku, gdy oka­za­ło się, że nie poja­dą w tym samym cza­sie na waka­cje do Fran­cji. Gdy Anna była na dnie roz­pa­czy, poja­wi­ły się wąt­pli­wo­ści natu­ry etycz­nej, moral­nej. Zaczę­ła wte­dy roz­ma­wiać z Bogiem. Poszła też do spo­wie­dzi. Ksiądz powie­dział jej, że natych­miast musi prze­rwać tę zna­jo­mość. I rze­czy­wi­ście tak się sta­ło, choć nie od razu. Kie­dy po jakimś cza­sie Anna przy­pad­ko­wo spo­tka­ła Marię, odży­ło w niej nie­speł­nio­ne uczu­cie. Wybie­gła wte­dy na uli­cę, gło­śno pła­cząc.

Być może Anna była osobą biseksualną, być może homoseksualną. Trudno powiedzieć. Pamiętajmy też o tym, że wychowywała ją konserwatywna ciotka, a związki nieheteronormatywne, przynajmniej oficjalnie, nie były akceptowane przez społeczeństwo.

Wspo­mnia­ła pani o szu­ka­niu pocie­chy w Bogu. Jed­nak w pew­nym momen­cie reli­gij­ność prze­kształ­ci­ła się w cho­ro­bę. Anna uwa­ża­ła, że jest opę­ta­na.

Począt­ko­wo jej reli­gij­ność i sto­su­nek do Boga były bar­dziej inte­lek­tu­al­ne, ponie­waż przez jakiś czas nale­ża­ła do „Kół­ka” księ­dza Wła­dy­sła­wa Kor­ni­ło­wi­cza, któ­ry zaj­mo­wał się teo­lo­gią i filo­zo­fią. Ale z cza­sem Anna zaczę­ła prze­ja­wiać coraz wię­cej zacho­wań kom­pul­syw­no-obse­syj­nych. Pod koniec życia uwie­rzy­ła nawet w to, że w trak­cie przyj­mo­wa­nia komu­nii zosta­ła opę­ta­na przez sza­ta­na. To poka­zu­je jej tra­gicz­ną sytu­ację. Wia­ra była prze­cież jej jedy­nym ratun­kiem. Zwie­rzy­ła się z tego w roz­pacz­li­wym liście do Paw­ła Hert­za, z któ­rym była bli­sko i któ­ry w tam­tym cza­sie prze­ży­wał nawró­ce­nie na kato­li­cyzm. Liczy­ła na to, że on ją zro­zu­mie. Jaro­sław Iwasz­kie­wicz prze­czy­tał ten list i zde­cy­do­wał, że go nie wyśle. Opo­wie­dział za to Hert­zo­wi o cho­ro­bie Anny i popro­sił go, żeby jej coś odpi­sał. Ale prze­cież on nie wie­dział, o co tak napraw­dę cho­dzi­ło w tym liście, więc skre­ślił do niej kil­ka słów, krót­ko i dość obo­jęt­nie. Zwy­czaj­nie nie miał poję­cia, w jak złym sta­nie jest Anna i jak bar­dzo potrze­bu­je pomo­cy. Uwa­żam, że wła­śnie wte­dy Jaro­sław zawiódł żonę, i to w napraw­dę trud­nym dla niej momen­cie.

Czy opo­wia­da­nie Iwasz­kie­wi­cza Mat­ka Joan­na od Anio­łów w jakiś spo­sób nawią­zu­je do sta­nu psy­chicz­ne­go jego żony?

Nie wprost, bo ten utwór powstał przed rze­ko­mym opę­ta­niem Anny. Choć mogło się zda­rzyć tak, że w kar­cie cho­ro­bo­wej ze szpi­ta­la w Twor­kach nie wszyst­ko zosta­ło zapi­sa­ne, a pro­blem poja­wił się wcze­śniej. Iwasz­kie­wicz nie krył, że opo­wia­da­nie powsta­ło pod wpły­wem jego oso­bi­stej histo­rii mał­żeń­skiej. Wyda­je mi się to jed­nak nie­co bar­dziej skom­pli­ko­wa­ne, bo cechy Anny moż­na dostrzec nie tyl­ko w głów­nej boha­ter­ce, czy­li Mat­ce Joan­nie od Anio­łów, ale też w samym nar­ra­to­rze. Patrzy on na przy­kład w gwiaz­dy, w któ­rych szu­ka kon­tak­tu z siłą wyż­szą. Tak czę­sto robi­ła Anna.

Z któ­rą boha­ter­ką utwo­rów Iwasz­kie­wi­cza może­my ją na pew­no utoż­sa­miać?

Nie poja­wia się w jego książ­kach aż tak czę­sto, jak mogło­by się wyda­wać. Jest jed­nak obec­na w waż­nych utwo­rach, na przy­kład w pięk­nym wier­szu, któ­ry powstał po śmier­ci Jerze­go Błe­szyń­skie­go. Iwasz­kie­wicz zwra­ca się w tek­ście bez­po­śred­nio do żony, pro­si ją, by „trzy­ma­ła go moc­no” i powstrzy­ma­ła przed sto­cze­niem się w otchłań żało­by. Anna zosta­je też przy­wo­ła­na w wier­szu o sta­rym poecie i jego mał­żeń­stwie. Jej cechy mają rów­nież Wil­da z Hila­re­go, syna buchal­te­ra czy tytu­ło­wa Anna z Anny Graz­zi.

W pani książ­ce ude­rzy­ła mnie foto­gra­fia cmen­ta­rza w Brwi­no­wie, na któ­rym zosta­li pocho­wa­ni Iwasz­kie­wi­czo­wie. Na zdję­ciu widać, że nagro­bek Jaro­sła­wa zde­cy­do­wa­nie góru­je nad nagrob­kiem żony. Według mnie jest to dosko­na­ła poin­ta książ­ki W stro­nę Anny.

Nie napi­sa­łam tego wprost, bo wola­łam zosta­wić czy­tel­nicz­kom i czy­tel­ni­kom moż­li­wość takiej reflek­sji. Ogrom­ny kamień poświę­co­ny Jaro­sła­wo­wi stoi na pły­cie gro­bu Anny. Znów ona musi go pod­trzy­my­wać i zno­wu to on jest na pierw­szym pla­nie. Jestem prze­ko­na­na, że to dobra meta­fo­ra ich związ­ku. Mam jed­nak nadzie­ję, że moja książ­ka choć tro­chę wydo­bę­dzie Annę z cie­nia męża. Może sta­nie się też dobrym pre­tek­stem do wzno­wie­nia jej Dzien­ni­ków i wspo­mnień, któ­re zasłu­gu­ją na uwa­gę i więk­szą popu­lar­ność.  

– kulturoznawczyni, literaturoznawczyni, doktorka nauk humanistycznych

więcej →

– dziennikarka, publicystka, redaktorka, absolwentka teatrologii na Uniwersytecie Jagiellońskim.

więcej →

Fallback Avatar

– pisarka i tłumaczka. 

więcej →

Powiązane teksty