Nie żyjemy w społeczeństwie

W czerw­cu 2023 roku na łamach „Dwu­ty­go­dni­ka” uka­zał się esej Ada­ma Wrot­za pod tytu­łem Czy boha­ter pol­skiej powie­ści kupił już sobie kom­pu­ter?1. Tekst ten – kry­ty­ku­ją­cy pol­ską pro­zę współ­cze­sną za nie­do­sta­tek idei i myśle­nia sys­te­mo­we­go oraz brak odnie­sie­nia do bie­żą­cych prze­mian spo­łecz­nych, poli­tycz­nych i tech­no­lo­gicz­nych – wywo­łał burz­li­we reak­cje w śro­do­wi­sku lite­rac­kim, któ­re omi­nę­ły jed­nak fan­dom fan­ta­stycz­ny. Chcia­ło­by się powie­dzieć, że nic dziw­ne­go – jeże­li pew­na gałąź lite­ra­tu­ry wyda­je się szcze­gól­nie pre­dys­po­no­wa­na do pozo­sta­wa­nia na bie­żą­co z roz­wo­jem nauki i tech­no­lo­gii oraz spe­ku­lo­wa­nia na temat moż­li­wo­ści i zagro­żeń zwią­za­nych z kon­ty­nu­acją teraź­niej­szych tren­dów i pro­ce­sów w bliż­szej lub dal­szej przy­szło­ści (a tak­że: unik­nię­cia śle­pe­go zauł­ka, w któ­ry wpa­da Wrotz, gdzie wzor­cem nowo­cze­sne­go pisa­nia sta­ją się wiel­kie powie­ści dzie­więt­na­sto­wiecz­ne), to jest to fan­ta­sty­ka, a zwłasz­cza scien­ce fic­tion. Mówiąc jesz­cze pre­cy­zyj­niej: jej odmia­na socjo­lo­gicz­na, wywo­dzą­ca się z cza­sów PRL, któ­ra chlu­bi się wyłącz­nie samą ana­li­zą sys­te­mów spo­łecz­nych, ale tak­że kry­tycz­nym, kon­te­sta­tor­skim nasta­wie­niem.

Żeby się prze­ko­nać, jak rzecz ma się współ­cze­śnie, posta­no­wi­łam się­gnąć po wyda­ny w 2024 roku numer maga­zy­nu „Bia­ły Kruk” – poświę­co­ny fan­ta­sty­ce socjo­lo­gicz­nej. Byłam cie­ka­wa, co mło­dzi pol­scy auto­rzy fan­ta­stycz­ni (trze­ba zazna­czyć, że mówi­my tu o oso­bach przed debiu­tem książ­ko­wym lub nie­dłu­go po nim) powie­dzą mi na temat świa­ta i przy­szło­ści, jakich upa­tru­ją zagro­żeń i moż­li­wo­ści, krót­ko mówiąc: jak dia­gno­zu­ją rze­czy­wi­stość, w któ­rej żyje­my.

We wstę­pie do nume­ru2 redak­tor naczel­ny Grze­gorz Czap­ski zapi­sał:

W obec­nych cza­sach świat daje nam wie­le powo­dów do zasta­no­wie­nia się nad przy­szło­ścią, zarów­no jed­nost­ki, jak i spo­łe­czeń­stwa. Roz­wój sztucz­nej inte­li­gen­cji, kry­zys kli­ma­tycz­ny, kon­flik­ty zbroj­ne, migra­cja i wie­le innych czyn­ni­ków dają nam nie­sa­mo­wi­tą, cza­sem strasz­ną pano­ra­mę poten­cjal­nych przy­szło­ści. Żyje­my w cie­ka­wych cza­sach, któ­re dostar­cza­ją olbrzy­miej ilo­ści mate­ria­łów dla pisa­rzy. Wystar­czy tyl­ko się rozej­rzeć.

Frag­ment ten wzię­łam za dobrą mone­tę. Nie­mniej zaraz póź­niej natknę­łam się na nastę­pu­ją­cą adno­ta­cję: „Świa­ty i sytu­acje przed­sta­wio­ne w opo­wia­da­niach są fik­cją i nie nale­ży utoż­sa­miać ich z poglą­da­mi redak­cji”. Przy­znam, że nie­co przy­ga­si­ła ona mój entu­zjazm, ponie­waż kie­dy się­ga­my po cza­so­pi­smo lite­rac­kie, z regu­ły jest jasne, że mamy do czy­nie­nia z fik­cją lite­rac­ką, i nie wyma­ga to dodat­ko­wych disc­la­ime­rów (nawet jeśli poja­wia­ją się cza­sem w książ­kach tłu­ma­czo­nych). Natych­miast zaczę­łam się więc zasta­na­wiać, co wła­ści­wie opu­bli­ko­wa­ła redak­cja „Bia­łe­go Kru­ka”, że poczu­ła się w obo­wiąz­ku zdy­stan­so­wać od zawar­to­ści przy­go­to­wa­ne­go nume­ru, i dla­cze­go mimo to ten mate­riał wypu­ści­ła. Ale do tego jesz­cze doj­dzie­my.

Pierw­szą rze­czą, któ­ra ude­rzy­ła mnie w cza­sie lek­tu­ry, była sła­ba obec­ność spo­łe­czeń­stwa. Zebra­ne w nume­rze tek­sty w więk­szo­ści przyj­mu­ją per­spek­ty­wę boha­te­rów wyalie­no­wa­nych i odizo­lo­wa­nych, dla któ­rych pry­wat­ne wię­zi (roman­tycz­ne lub rodzin­ne) oka­zu­ją się nie­sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ce, spo­łe­czeń­stwo zaś jest jedy­nie odda­lo­ną masą lub abs­trak­cyj­nym, uci­ska­ją­cym Sys­te­mem. Wię­cej świa­tła na tę kwe­stię rzu­ca w swo­im omó­wie­niu nume­ru Tomasz Kozłow­ski3, któ­ry wska­zu­je na dwo­ja­kie zna­cze­nie ter­mi­nu „fan­ta­sty­ka socjo­lo­gicz­na”: z jed­nej stro­ny tek­sty futu­ro­lo­gicz­ne, eks­tra­po­lu­ją­ce aktu­al­ne spo­łecz­ne ten­den­cje w przy­szłość lub spe­ku­lu­ją­ce na temat alter­na­tyw­nych form spo­łecz­nych; z dru­giej zaś spe­cy­ficz­nie pol­ska, wyro­sła z PRL for­ma posłu­gu­ją­ca się szta­fa­żem scien­ce fic­tion do saty­ry­zo­wa­nia lub kon­te­sto­wa­nia realiów Pol­ski Ludo­wej, czę­sto korzy­sta­ją­ca z for­mu­ły fabu­lar­nej, w któ­rej poje­dyn­czy boha­ter pró­bu­je uciec na wol­ność z opre­syj­ne­go sys­te­mu lub ten sys­tem oba­lić.

Wyda­je się, że więk­szość auto­rek (w nume­rze znaj­du­je się sie­dem opo­wia­dań napi­sa­nych przez kobie­ty i dwa autor­stwa męż­czyzn) mogła inspi­ro­wać się wła­śnie tym pol­skim nur­tem, w grę mogły rów­nież wejść ogra­ni­cze­nia for­my: dłu­gość opo­wia­da­nia nie­ko­niecz­nie pozwa­la na pano­ra­micz­ne spoj­rze­nie i kom­plek­so­wą ana­li­zę. Mimo wszyst­ko war­to przyj­rzeć się bli­żej, jak ta per­spek­ty­wa jest reali­zo­wa­na i czym owo­cu­je w kon­kret­nych tek­stach, a naj­wy­ra­zist­szym przy­kła­dem jest Jej świat Iza­be­li Grab­dy.

Nie­na­zwa­ną nar­ra­tor­kę spo­ty­ka­my w cza­sie wędrów­ki przez opu­sto­sza­łą Pol­skę. Nie­gdyś wio­dła szczę­śli­we i dostat­nie życie z mężem i dwie­ma cór­ka­mi (uprzy­krza­ne jedy­nie przez apo­dyk­tycz­ną teścio­wą i wred­ną sze­fo­wą), ale pew­ne­go dnia w momen­cie fru­stra­cji wypo­wie­dzia­ła życze­nie, któ­re zaowo­co­wa­ło znik­nię­ciem wszyst­kich, jak się zda­je, ludzi – poza nią samą. Od tego cza­su obser­wu­je­my prze­mia­nę boha­ter­ki w sil­ną i samo­wy­star­czal­ną, zgod­nie z pra­wi­dła­mi kon­wen­cji posta­po­ka­lip­tycz­nej, a jed­no­cze­śnie doko­nu­ją­cą się w niej reewa­lu­ację dotych­cza­so­we­go życia. Z pozo­ru – taka, jak sądzę, była inten­cja autor­ki – nale­ży czy­tać ten tekst w klu­czu fema­le empo­wer­ment: nar­ra­tor­ka uwol­nio­na nagle od pre­sji rodzin­ne­go życia uświa­da­mia sobie, że w pew­nym momen­cie wchło­nę­ła cudze ocze­ki­wa­nia i zaczę­ła żyć nie swo­im życiem: „Zamiast rato­wać zagro­żo­ne gatun­ki zwie­rząt, zosta­ła ponie­wie­ra­nym przez nadam­bit­ne bab­sko kor­posz­czu­rem i mat­ką na peł­nym eta­cie”. Wów­czas przy­po­mi­na sobie, co napraw­dę liczy­ło się dla niej samej, oraz odkry­wa w sobie nowe pokła­dy ener­gii i zarad­no­ści.

Mimo to w tej prze­mia­nie są obec­ne ele­men­ty nada­ją­ce jej rys dość nie­po­ko­ją­cy. Z począt­ku boha­ter­ka myśli, że udrę­ki ze stro­ny teścio­wej i prze­ło­żo­nej rekom­pen­so­wa­ła jej obec­ność męża i córe­czek. Póź­niej uświa­da­mia sobie w peł­ni sła­bość swo­je­go męża. Jesz­cze przez pewien czas roz­pa­cza po utra­cie dzie­ci, prze­śla­du­ją ją nawet wyobra­że­nia ich zma­sa­kro­wa­nych ciał, lecz póź­niej docho­dzi do wnio­sku, że powie­la­ły one dyna­mi­kę rela­cji teścio­wej i męża, dla­te­go w rezul­ta­cie być może zasłu­ży­ły sobie na znik­nię­cie – podob­nie jak cała resz­ta ludz­ko­ści. (Jedy­ną oso­bą, wobec któ­rej boha­ter­ka wyka­zu­je jakie­kol­wiek współ­czu­cie czy zro­zu­mie­nie, jest były teść: pro­fe­sor pra­wa, teścio­wa boha­ter­ki omo­ta­ła go jesz­cze jako stu­dent­ka, następ­nie zaś, znisz­czyw­szy jego pierw­sze mał­żeń­stwo i zro­biw­szy dzię­ki nie­mu karie­rę, „kop­nę­ła sta­re­go dzia­da w czte­ry lite­ry, prze­no­sząc się z synem do War­sza­wy”. Jak się dowia­du­je­my, „mimo popeł­nio­ne­go w życiu błę­du był dobrym i uczu­cio­wym czło­wie­kiem”).

W para­le­li do tej prze­mia­ny w tek­ście poja­wia­ją się tur­pi­stycz­ne prze­bły­ski bru­tal­no­ści świa­ta przy­ro­dy: cia­ła padłych z gło­du zwie­rząt hodow­la­nych roz­wle­czo­ne przez dra­pież­ni­ki czy zagry­za­ją­cych się nawza­jem psów. „Wśród zwie­rząt, któ­re zosta­ły pozba­wio­ne wła­ści­cie­li, wła­śnie zaczy­na dzia­łać selek­cja natu­ral­na”, kon­sta­tu­je boha­ter­ka. Dar­wi­ni­stycz­na prze­moc jest dla niej powro­tem do sta­nu natu­ral­ne­go: w kul­mi­na­cyj­nym momen­cie jej podró­ży po naj­waż­niej­szych miej­scach jej życia docie­ra­my do zapusz­czo­nej kamie­ni­cy na obrze­żach Kato­wic i dowia­du­je­my się, że w mło­do­ści otru­ła ojca alko­ho­li­ka, któ­ry znę­cał się nad nią, jej mat­ką i sio­stra­mi, a tak­że zabił kota, któ­re­go przy­nio­sła do domu. Wła­śnie to wyda­rze­nie sta­ło za jej póź­niej­szym pra­gnie­niem zosta­nia wete­ry­nar­ką, choć, co cie­ka­we, nie powra­ca już do tego marze­nia, a jej posta­po­ka­lip­tycz­ne życie przy­po­mi­na bar­dziej egzy­sten­cję zamoż­nej nomad­ki-ren­tier­ki: „Dłu­go nie opusz­cza­ła Biesz­czad, napa­wa­ła się wido­ka­mi Gór Sto­ło­wych. Jeden cykl sło­necz­nych dni spę­dzi­ła, leżąc na bał­tyc­kiej pla­ży z książ­ką w ręce”. Cała dro­ga, któ­rą prze­by­wa, zwień­czo­na zdo­by­ciem bro­ni pal­nej, słu­ży raczej utwier­dze­niu się w prze­ko­na­niu, że choć awans kla­so­wy, któ­ry stał się jej udzia­łem, doko­nał się dzię­ki zamąż­pój­ściu, to tak napraw­dę zasłu­ży­ła na to, żeby zna­leźć się tam, gdzie się zna­la­zła: „Nie zmięk­czy­ło jej kil­ka lat dobro­by­tu, nadal potra­fi­ła racjo­nal­nie myśleć i dopa­so­wy­wać się do nie­wy­gód. […] Potra­fi­ła o sie­bie zadbać i dawa­ła sobie radę z każ­dym pro­ble­mem”.

W koń­ców­ce tek­stu boha­ter­ka dostrze­ga na hory­zon­cie syl­wet­ki ludzi i cho­wa się w lesie, żeby „świat jesz­cze tro­chę był nadal tyl­ko dla niej” – ale nie jestem pew­na, jak moc­no wie­rzę w jej „jesz­cze tro­chę”. Pobrzmie­wa­ją mi w gło­wie sło­wa J.G. Bal­lar­da: „Przed­mie­ścia śnią o prze­mo­cy”, więc sko­ro boha­ter­ka prze­bu­dzi­ła się już w znacz­nie namięt­niej­szym świe­cie, to chy­ba łatwo nie odda zdo­by­tych roz­ko­szy.

Oma­wia­jąc prze­mia­ny lite­ra­tu­ry pol­skiej ostat­nich lat, Prze­my­sław Cza­pliń­ski mówi o stop­nio­wym wypie­ra­niu dys­kur­sów eman­cy­pa­cyj­nych przez dys­kurs tera­peu­tycz­ny4 – bar­dziej oso­bi­sty i wewnętrz­ny, rezy­gnu­ją­cy z postu­la­tów wysu­wa­nych wobec instan­cji zewnętrz­nych na rzecz prze­pra­co­wy­wa­nia wła­snych potrzeb, lęków i traum. W przy­pad­ku pol­skiej fan­ta­sty­ki po 1989 roku trud­no mówić o odzwier­cie­dla­niu ruchów eman­cy­pa­cyj­nych w lite­ra­tu­rze – dla­te­go tym cie­kaw­sze jest to, że w zgro­ma­dzo­nych w oma­wia­nej publi­ka­cji tek­stach dys­kurs tera­peu­tycz­ny wybrzmie­wa zupeł­nie wyraź­nie, cza­sem we wzmian­kach („Poj­mo­wa­ła to bar­dzo dobrze, lecz jed­no­cze­śnie wciąż para­li­żo­wa­ła ją trau­ma dozna­na w dzie­ciń­stwie i nie­prze­pra­co­wa­na mimo kil­ku tera­pii”) lub dia­lo­gach („– Moż­na u mnie. Tyl­ko jest strasz­ny bała­gan… – Oba­wa przed oce­ną? – Poki­wa­ła smęt­nie gło­wą”), cza­sem zaś tera­pia sta­je się cen­tral­nym tema­tem tek­stu. Zde­cy­do­wa­nie współ­gra to z obser­wa­cją Paw­ła Domow­ni­ka wska­zu­ją­ce­go, że w nume­rze per­spek­ty­wa psy­cho­lo­gicz­na domi­nu­je nad per­spek­ty­wą socjo­lo­gicz­ną5, ale być może sta­no­wi rów­nież kolej­ne wytłu­ma­cze­nie izo­la­cji boha­te­rów.

Pierw­szym z dwóch tek­stów tera­pij­nych jest Per­fek­cyj­na har­mo­nia Bar­ba­ry Uznań­skiej-Loch. Głów­na boha­ter­ka, Lin­da Hux­ley (nazwi­sko moc­no zna­czą­ce) jest neu­ro­stro­iciel­ką – prze­pro­gra­mo­wu­ją­cą klien­tów tak, by pomóc im wyzbyć się nie­po­żą­da­nych cech oso­bo­wo­ści i stać się „naj­lep­szą wer­sją sie­bie”. Jest w tym tro­chę tera­pii, tro­chę coachin­gu i bar­dzo dużo cyber­pun­ka, zwłasz­cza w balan­so­wa­niu mię­dzy „rze­tel­ną kwa­li­fi­ka­cją poten­cjal­nych pacjen­tów a wyra­bia­niem norm sprze­da­ży”.

Fabu­ła opo­wia­da­nia kon­cen­tru­je się na zle­ce­niu, w któ­rym mał­żeń­stwo Pre­sto­nów pra­gnie dostro­ić się do sie­bie nawza­jem. Ich rela­cja jest czy­tel­na od same­go począt­ku: pan Pre­ston mówi o nie­zgod­no­ści cha­rak­te­rów, któ­ra „zda­wa­ła się cie­ka­wa i uro­cza na począt­ku, a teraz jest po pro­stu iry­tu­ją­ca”, pani Pre­ston uśmie­cha się i pota­ku­je. Hux­ley ma opo­ry ‒ stro­je­nie zwy­kle jest pro­ce­sem indy­wi­du­al­nym, ale obce­so­wa natar­czy­wość pana Pre­sto­na z jed­nej stro­ny, a z dru­giej entu­zjazm fir­my, któ­ra natych­miast węszy mar­ke­tin­go­wą oka­zję, nie pozo­sta­wia­ją jej swo­bo­dy ruchu. Mimo wąt­pli­wo­ści boha­ter­ka podej­mu­je się wyko­na­nia zabie­gu i osta­tecz­nie zosta­je wyma­new­ro­wa­na przez Pre­sto­na, któ­re­mu zale­ża­ło wyłącz­nie na kom­plet­nym ukształ­to­wa­niu żony na swo­je obraz i podo­bień­stwo. Hux­ley uda­je się zacho­wać reszt­kę god­no­ści i inte­gral­no­ści dopie­ro na koniec, kie­dy Pre­sto­no­wie zgła­sza­ją się do niej ponow­nie z chę­cią dostro­je­nia swo­ich dzie­ci. To wywo­łu­ją­cy wra­że­nie i ponu­ry tekst o tym, jak splot sił ryn­ko­wych oraz tech­no­lo­gii nisz­czy więź tera­peu­tycz­ną i sprzy­ja utrwa­la­niu prze­mo­cy.

Syn­drom gotu­ją­cej się żaby Mag­da­le­ny Anny Sakow­skiej to naj­cie­kaw­szy for­mal­nie tekst w zbio­rze. Podob­nie jak w Per­fek­cyj­nej har­mo­nii, tak­że tutaj poja­wia się wątek prze­mo­co­we­go part­ne­ra: chce od nie­go odejść jed­na z boha­te­rek; dru­gą z kolei jest tera­peut­ka, któ­ra pró­bu­je jej w tym pomóc. Fan­ta­stycz­nym novum jest nato­miast Bajarz – urzą­dze­nie do reali­stycz­nych symu­la­cji przy­szło­ści, w teo­rii mają­cy poma­gać pacjen­tom w roz­wa­że­niu moż­li­wych kon­se­kwen­cji róż­nych decy­zji, w prak­ty­ce, jak obser­wu­je­my na przy­kła­dzie Ana­bel­li, sta­no­wi opium pozwa­la­ją­ce wytrwać w nie­ko­rzyst­nej sytu­acji. Per­spek­ty­wę Ana­bel­li (opo­wie­dzia­ną w dru­giej oso­bie) pozna­je­my wyłącz­nie przez pry­zmat symu­la­cji, w któ­rych się pogrą­ża; trze­cio­oso­bo­we seg­men­ty przed­sta­wia­ją­ce per­spek­ty­wę jej oso­by jako tera­peut­ki poka­zu­ją głę­bię jej wyalie­no­wa­nia: więk­szość pytań zby­wa pół­słów­ka­mi, a pyta­na o zmia­ny, jakie wpro­wa­dzi­ła w swo­im życiu, przy­ta­cza wizje z Baja­rza.

Tera­peut­ka, dr Syl­wia Han­kus, nie znaj­du­je się zresz­tą wca­le w znacz­nie lep­szej sytu­acji: mat­ka wypy­tu­je ją, kie­dy zre­zy­gnu­je z pra­cy w dogo­ry­wa­ją­cej bran­ży i zało­ży rodzi­nę, a była part­ner­ka i jed­no­cze­śnie prze­ło­żo­na baga­te­li­zu­je jej oba­wy o Ana­bel­lę i odma­wia udzie­le­nia Han­kus wglą­du w symu­la­cje pacjent­ki. Rela­cja tera­peu­tycz­na to jedy­ny obszar, w któ­rym tera­peut­ka jesz­cze pró­bu­je cokol­wiek zdzia­łać, przy­naj­mniej w przy­pad­ku czę­ści swo­ich pacjen­tów, choć nawet to sta­je się coraz trud­niej­sze: jeśli Ana­bel­la jest pew­nym wyznacz­ni­kiem, to nawet ci pacjen­ci, któ­rzy dobrze roku­ją, sta­ją się coraz opor­niej­si na pró­by pomo­cy, coraz chęt­niej pogrą­ża­ją się w wizjach roz­ta­cza­nych przez Baja­rza. Przy­po­mi­na­ją w tym ludzi, któ­rzy szu­ka­ją wspar­cia psy­cho­lo­gicz­ne­go w chat­bo­tach – z tra­gicz­ny­mi skut­ka­mi6. (W dwu­to­ro­wą nar­ra­cję autor­ka wpla­ta rów­nież migaw­ki z deba­ty spo­łecz­nej na temat Baja­rza ‒ argu­men­ty za i prze­ciw nie­wąt­pli­wie są inspi­ro­wa­ne deba­ta­mi na temat tak zwa­nej sztucz­nej inte­li­gen­cji).

Nic dziw­ne­go, że Han­kus, podob­nie jak Ana­bel­la, powo­li popa­da w zmę­cze­nie – jed­na mówi: „Potrze­bu­ję tyl­ko odro­bi­ny cza­su. Jesz­cze… mie­siąc. Tak, mie­siąc wystar­czy. Potrze­bu­ję tyl­ko tro­chę odpo­cząć” i fra­za ta („Odpo­cząć. Chcia­ła tyl­ko na chwi­lę zaczerp­nąć odde­chu”) powra­ca póź­niej w nar­ra­cji dru­giej, na chwi­lę przed tym, jak sama zanu­rzy się w Baja­rza. Tekst wyraź­nie współ­brz­mi z dia­gno­za­mi filo­zo­fa Byung-Chul Hana mówią­ce­go o „zmę­cze­niu poróż­nia­ją­cym”7: „To wycień­cze­nie, któ­re odsu­wa od sie­bie bli­skich, któ­re każe im leżeć oddziel­nie «w swo­ich wła­snych zmę­cze­niach» i któ­re nisz­czy sam język. Czło­wiek sta­je się zbyt zmę­czo­ny, by mówić”.

Bez zmian Jago­dy Kościel­niak to tekst, któ­ry być może naj­do­bit­niej przed­sta­wia wła­śnie tego rodza­ju zmę­cze­nie na ska­lę całe­go spo­łe­czeń­stwa. Akcja opo­wia­da­nia roz­gry­wa się w pod­ziem­nej kolo­nii, w któ­rej ludz­kość schro­ni­ła się po tym, jak życie na powierzch­ni Zie­mi sta­ło się nie­moż­li­we. Popu­la­cja jest cał­ko­wi­cie sta­tycz­na: wyeli­mi­no­wa­no śmierć, a wraz z nią repro­duk­cję – choć za pomo­cą tech­no­lo­gii moż­na wytwo­rzyć nowych ludzi, wyma­ga to jed­no­cze­śnie poświę­ce­nia zaso­bów, któ­re, jak się dowia­du­je­my, są ogra­ni­czo­ne: dla zaosz­czę­dze­nia ener­gii elek­trycz­nej sto­so­wa­ne są żarów­ki zapew­nia­ją­ce pół­mrok zamiast peł­ne­go oświe­tle­nia; po zawa­le­niu się jed­ne­go z sek­to­rów mimo upły­wu czter­dzie­stu lat nie zadba­no o wybu­do­wa­nie nowych loka­li miesz­kal­nych dla oca­la­łych, głów­na boha­ter­ka zaś musi słu­żyć swo­jej współ­lo­ka­tor­ce (jed­nej z oca­la­łych) pomo­cą, ponie­waż nikt nie ma cza­su ani ener­gii, by zapew­nić jej wspar­cie psy­cho­lo­gicz­ne.

Jeśli doło­żyć do tego koniecz­ność odblo­ko­wy­wa­nia umie­jęt­no­ści (choć­by tak bła­hych jak gwiz­da­nie), a nawet wyku­pie­nia imie­nia (nie­bę­dą­ce­go serią liczb) za pomo­cą zara­bia­nych punk­tów, otrzy­ma­my dosko­na­le wyra­żo­ny obraz póź­no­ka­pi­ta­li­stycz­ne­go pie­kła, w któ­rym wszyst­ko trze­ba sub­skry­bo­wać, a jed­no­cze­śnie bra­ku­je rze­czy tak fun­da­men­tal­nych, jak opie­ka zdro­wot­na czy miesz­ka­nia – a może raczej otrzy­ma­li­by­śmy ów obraz, gdy­by nie cał­ko­wi­te nie­mal zbla­zo­wa­nie głów­nej boha­ter­ki. Jej pra­ca pole­ga­ją­ca na pod­słu­chi­wa­niu roz­mów i kata­lo­go­wa­niu zmian języ­ko­wych na potrze­by wła­dzy opi­sa­na jest jako nud­na, ale łatwa. Fakt, że pra­cę może zmie­nić dopie­ro wte­dy, kie­dy znaj­dzie się oso­ba chęt­na ją zastą­pić, sta­no­wi co naj­wy­żej drob­ną nie­do­god­ność, sko­ro boha­ter­ka jest nie­śmier­tel­na, a na doda­tek licz­ba eta­tów wier­nie odpo­wia­da licz­bie pra­cow­ni­ków. To nie­mal uto­pia, kie­dy w real­nym świe­cie trze­ba się zma­gać z wyzy­skiem, eks­plo­ata­cją i mob­bin­giem, kie­dy jest się łatwo zastę­po­wal­nym przez rze­sze innych zde­spe­ro­wa­nych pra­cow­ni­ków i kie­dy wszyst­ko, co chce­my osią­gnąć w życiu, trze­ba pomie­ścić w kil­ku­dzie­się­ciu krót­kich latach.

Nic dziw­ne­go, że mimo kil­ku tra­dy­cyj­nych wyznacz­ni­ków dys­to­pij­no­ści (jak wspo­mnia­na inwi­gi­la­cja) nikt nie podej­mu­je pró­by zmia­ny ani nawet refor­my sys­te­mu. Kie­dy boha­ter­ce uda­je się prze­nieść do upra­wy roślin i spo­ty­ka człon­ka ruchu opo­ru, jest on jesz­cze bar­dziej non­sza­lanc­ki niż ona: „chciał­bym ci zapro­po­no­wać udział w moim nie­wiel­kim i mało sku­tecz­nym ruchu opo­ru. Na razie bra­ku­je nam kon­kret­nych pla­nów, ale za to mamy dużo teo­rii spi­sko­wych i wyszu­ku­je­my coraz to nowe powo­dy do narze­ka­nia”. Abso­lut­nie nikt nie ma siły ani chę­ci, żeby cokol­wiek zmie­niać.

Może wła­śnie dla­te­go dla Kes, współ­lo­ka­tor­ki głów­nej boha­ter­ki, roz­wią­za­niem sta­je się śmierć – jej dąże­nie do uzy­ska­nia pozwo­le­nia na zakoń­cze­nie życia to dru­gi istot­ny wątek fabu­lar­ny opo­wia­da­nia. Tym, co spa­ja go z prze­bran­żo­wie­niem boha­ter­ki-nar­ra­tor­ki, jest poszu­ki­wa­nie kon­tak­tu z czymś auten­tycz­nym i real­nym. Podob­nie jak w Syn­dro­mie gotu­ją­cej się żaby boha­te­ro­wie mają dostęp do reali­stycz­nych symu­la­cji, któ­re pozwa­la­ją doświad­czać życia podob­ne­go do tego na powierzch­ni: łowie­nia ryb, morza, słoń­ca, wia­tru (zdzi­wi­ło mnie na począt­ku, że pod­ziem­na cywi­li­za­cja oszczę­dza na żarów­kach, zuży­wa­jąc jed­no­cze­śnie ener­gię na wir­tu­al­ną rze­czy­wi­stość, ale póź­niej przy­po­mnia­łam sobie, jak wie­le prą­du i wody sami tra­ci­my na obsłu­gę zaba­wek w rodza­ju gene­ra­tyw­ne­go AI). Boha­ter­ka decy­du­je się zająć upra­wą roślin, ponie­waż chce pra­co­wać z „czymś, co żyło, a nie było czło­wie­kiem”, ale nudzi się bły­ska­wicz­nie. Z kolei Kes być może orien­tu­je się, że z tego impa­su nie ma wyj­ścia i jedy­nym spo­so­bem na zmia­nę, jedy­nym auten­tycz­nym doświad­cze­niem, jakie zosta­ło w sta­tycz­nym świe­cie, jest śmierć.

Mimo to nawet śmierć jest tutaj regla­men­to­wa­na, więc począt­ko­wo proś­ba boha­ter­ki zosta­je odrzu­co­na (nie jest do koń­ca jasne, dla­cze­go nie może po pro­stu znisz­czyć się sama, może­my naj­wy­żej przy­pusz­czać, że i tę zdol­ność trze­ba odblo­ko­wać). Co cie­ka­we, nawet to pra­gnie­nie nie skła­nia Kes do dzia­ła­nia, do jakiej­kol­wiek pró­by wal­ki, sprze­ci­wu lub opo­ru, choć­by i bier­ne­go – po pro­stu po kil­ku mie­sią­cach wła­dze zmie­nia­ją zda­nie, kie­dy stwier­dza­ją, że mogą wysłać boha­ter­kę na misję zwia­dow­czą na powierzch­nię.

Utra­ta Kes to jedy­ne zda­rze­nie, na któ­re nar­ra­tor­ka reagu­je sil­niej­szy­mi emo­cja­mi, choć nie do koń­ca jest pew­ne, czy sama do koń­ca zda­je sobie spra­wę dla­cze­go. Jej sprze­ciw wobec decy­zji Kes wyra­żo­ny jest przede wszyst­kim w kate­go­riach bez­sen­sow­no­ści z punk­tu widze­nia sys­te­mu, a nie oso­bi­ste­go zna­cze­nia dla niej samej – to przej­mu­ją­cy por­tret kogoś, kto poszu­ku­je auten­tycz­no­ści i w zasa­dzie do same­go koń­ca nie potra­fi zwer­ba­li­zo­wać tego, że jej źró­dło tkwi w wię­zi z inny­mi ludź­mi, więc wła­śnie tam powin­na jej szu­kać.

Okładka magazynu „Biały Kruk”, numer specjalny 2/2024.
Magazyn „Biały Kruk”, numer specjalny 2/2024.

Podob­nie ambi­wa­lent­ny sto­su­nek do innych ludzi ma boha­ter tek­stu Woj­cie­cha Moski. Wol­ność sło­wa roz­gry­wa się w świe­cie, w któ­rym ludz­kość wyzby­ła się mowy na rzecz komu­ni­ka­cji tele­pa­tycz­nej. W jaki spo­sób to nastą­pi­ło, nie jest do koń­ca wyja­śnio­ne, ze szko­dą dla meta­fo­ry: na począt­ku boha­ter – uczeń zafa­scy­no­wa­ny mową, od kie­dy przy­pad­kiem usły­szał w dzie­ciń­stwie sta­re nagra­nie – śni o dźwię­kach, ale póź­niej poja­wia­ją się impli­ka­cje, że wyeli­mi­no­wa­no tak­że pismo („Coś jed­nak fascy­no­wa­ło go w daw­nym podej­ściu. Jak wyglą­da­ły owe sym­bo­le zwa­ne lite­ra­mi?”), a być może nazwy rze­czy jako takich („Czy nazy­wa­no tyl­ko przed­mio­ty? Pew­nie nie. Trze­ba było prze­cież nazwać czyn­no­ści i okre­śle­nia tego, co widzial­ne, sły­szal­ne i odczu­wal­ne. Odczu­wal­ne… Zła­pał się za gło­wę. Czyż­by nawet emo­cje mia­ły wła­sne uni­kal­ne nazwy?”). Zapre­zen­to­wa­nie na grun­cie lite­ra­tu­ry świa­ta, w któ­rym prze­sta­ły ist­nieć sło­wa, było­by oczy­wi­ście trud­ne, jeśli nie nie­moż­li­we, zwłasz­cza w bli­skiej nar­ra­cji trze­cio­oso­bo­wej, ale autor wca­le nie musiał­by tego robić ‒ mowa to nie to samo co pismo, to nie to samo co sło­wa w ogó­le.

Wyda­je się, że pozba­wie­nie ludzi mowy ma być meta­fo­rą kon­for­mi­zmu i jed­no­myśl­no­ści, ode­bra­nia im moż­li­wo­ści kon­te­sto­wa­nia sys­te­mu, a tym samym wytwa­rza­nia wię­zi. Rów­no­cze­śnie w sce­nie pro­wa­dzo­nej przez tele­pa­tycz­ną sieć lek­cji ucznio­wie mogą zada­wać pyta­nia, nauczy­ciel udzie­la odpo­wie­dzi, kie­dy nato­miast boha­ter zaczy­na zgłę­biać temat mowy, odbie­ra „nie­za­do­wo­le­nie wymie­sza­ne z naga­ną”. Sam boha­ter z kolei, choć śni i marzy o taj­nych zgro­ma­dze­niach Mów­ców, gdzie mógł­by kul­ty­wo­wać zaka­za­ną umie­jęt­ność, z pogar­dą pod­cho­dzi nawet do nie­licz­nych namia­stek dia­lo­gu, któ­re są mu dostęp­ne; wie­dzę prze­ka­zy­wa­ną przez nauczy­cie­li uzna­je za z grun­tu ska­żo­ną przez sys­tem: zresz­tą po co nauczy­cie­le w świe­cie, w któ­rym moż­na po pro­stu ścią­gnąć pakiet infor­ma­cji? (Rze­czy­wi­ście nie zosta­je to w tek­ście do koń­ca wyja­śnio­ne). Boha­ter jest nasto­lat­kiem, nie powin­no więc dzi­wić, że w naj­więk­szym stop­niu przy­po­mi­na mło­do­cia­ne­go liber­ta­ria­ni­na prze­pro­wa­dza­ją­ce­go „wła­sny rese­arch”, pole­ga­ją­cy na słu­cha­niu siew­ców dez­in­for­ma­cji pokro­ju Joe Roga­na i Jor­da­na Peter­so­na czy ich pol­skich odpo­wied­ni­ków.

Podob­nie jak w kil­ku innych tek­stach (na przy­kład Bez zmian) boha­ter nie musi wyka­zać się ini­cja­ty­wą, żeby osią­gnąć to, cze­go chce: pew­ne­go dnia otrzy­mu­je po pro­stu tajem­ni­czy pakiet danych do nauki mowy, a póź­niej – zapro­sze­nie na spo­tka­nie Mów­ców. Spo­tka­nie oka­zu­je się jed­nak zasadz­ką. Boha­ter (któ­ry w myślach nadał sobie imię Szuk) spo­ty­ka tyl­ko dwo­je agen­tów, któ­rzy doko­nu­ją na nim bez­ce­re­mo­nial­nej egze­ku­cji. Kona­jąc, Szuk rozu­mie, że „w świe­cie tak sil­nie kon­tro­lo­wa­nym nie ma szans na cuda i speł­nia­nie się sen­nych marzeń”.

A przy­naj­mniej nie dla nie­go. Jeden z agen­tów na odchod­nym pochy­la się nad nim i szep­cze: „Kie­dyś. […] Pew­ne­go dnia nam się uda. Uwol­ni­my sło­wa”. Trud­no powie­dzieć, w jaki spo­sób mia­ło­by to nastą­pić, jeże­li mowa funk­cjo­nu­je głów­nie jako abs­trak­cyj­ny sym­bol wol­no­ści, nie wytwa­rza mię­dzy mówią­cy­mi żad­nej wspól­no­ty, zobo­wią­za­nia czy soli­dar­no­ści. Funk­cjo­na­riusz, odcho­dząc, zasta­na­wia się, czy umie­ra­ją­cy Szuk mu uwie­rzył, czy może uznał jego zapew­nie­nie jedy­nie za „kłam­stwo nik­czem­nie pod­su­wa­ne przez umie­ra­ją­cy mózg”. Sama nato­miast zasta­na­wiam się, czy on sam wie­rzył w to, co mówił.

Jak moż­na było zauwa­żyć, w omó­wio­nych do tej pory tek­stach auto­rek powra­ca­ją­cym moty­wem były tok­sycz­ne i prze­mo­co­we rela­cje. Ele­men­tem łączą­cym tek­sty dwóch opu­bli­ko­wa­nych w nume­rze auto­rów jest zde­cy­do­wa­nie miłość do mówie­nia: Rezer­wat geniu­szy Ada­ma Fro­nia roz­po­czy­na się od krak­sy paro­we­go omni­bu­su, któ­ry prze­ry­wa pero­rę jed­ne­go z pasa­że­rów (to sło­wo poja­wia się łącz­nie czte­ry razy na pierw­szych pię­ciu stro­nach; boha­te­ro­wie uwiel­bia­ją kul­tu­ral­nie pero­ro­wać). Głów­ny boha­ter, Pla­to­niusz, żyje w antycz­no-ste­am­pun­ko­wym świe­cie, ale po wypad­ku odkry­wa, że świat, któ­ry znał, jest zale­d­wie enkla­wą, połą­cze­niem skan­se­nu i zoo. Jego funk­cjo­no­wa­nie pod­trzy­mu­je kul­tu­ra Nie­wi­dzial­nych: znacz­nie bar­dziej zaawan­so­wa­na tech­no­lo­gicz­nie, a jed­no­cze­śnie ogłu­pia­ła; Pla­to­niusz zosta­je zwer­bo­wa­ny przez nad­zor­cę rezer­wa­tu, Krzysz­to­fa Kor­fan­te­go, do oca­le­nia zde­ge­ne­ro­wa­nej cywi­li­za­cji.

Rezer­wat geniu­szy jest tek­stem saty­rycz­nym – aż dziw­ne, że jedy­nym zawar­tym w nume­rze, ponie­waż to for­ma ogrom­nie lubia­na przez fan­ta­stów, szcze­gól­nie gdy cho­dzi o tek­sty zaan­ga­żo­wa­ne w tema­ty­kę spo­łecz­ną; dopa­try­wać się w tym moż­na wpły­wów zarów­no Terry’ego Prat­chet­ta, jak i pol­skiej pro­duk­cji kul­tu­ral­nej doby PRL (Sta­ni­sła­wa Lema i Janu­sza A. Zaj­dla, a tak­że Sta­ni­sła­wa Barei i Juliu­sza Machul­skie­go). Jeśli mia­ła­bym wska­zać moje głów­ne sko­ja­rze­nie po lek­tu­rze tego opo­wia­da­nia, były­by to twit­te­ro­we kon­ta ze zdję­cia­mi sta­ro­żyt­nych sta­tui w zdję­ciach pro­fi­lo­wych postu­ją­ce o tym, że nale­ży kul­ty­wo­wać wyide­ali­zo­wa­ne sta­ro­żyt­ne dzie­dzic­two lub powró­cić do tej lub innej daw­nej tra­dy­cji, któ­ra repre­zen­to­wa­ła szczyt roz­wo­ju cywi­li­za­cji. Pla­to­niusz jest ucie­le­śnie­niem ide­ału kalo­ka­ga­tii: umię­śnio­ny, wyspor­to­wa­ny, a ponad­to potra­fią­cy przy­to­czyć z gło­wy trze­cie pra­wo Keple­ra, wymie­nić rodza­je kwar­ków i powie­dzieć, kim był kory­fe­usz (w tym miej­scu przy oka­zji chcę pochwa­lić auto­ra za to, że kul­tu­ra geniu­szy, podob­nie jak kul­tu­ra sta­ro­żyt­nej Gre­cji, jest zde­cy­do­wa­nie homo­so­cjal­na i homo­ero­tycz­na). Dla Kor­fan­te­go są to dowo­dy, że odizo­lo­wa­na spo­łecz­ność geniu­szy utrzy­ma­ła przy życiu „praw­dzi­wą sztu­kę oraz wie­dzę”. Z kolei miesz­kań­cy świa­ta poza rezer­wa­tem – wszy­scy co do jed­ne­go – są gro­te­sko­wo oty­li (w zasa­dzie ide­al­nie sfe­rycz­ni) – Kor­fan­ty z trze­ma pod­bród­ka­mi jest zna­czą­co szczu­plej­szy od pozo­sta­łych, kie­dy zaś prze­bie­ra­ją Pla­to­niu­sza w strój, któ­ry ma umoż­li­wić mu wpa­so­wa­nie się w oto­cze­nie, rezul­tat przy­po­mi­na trans­fo­bicz­ną kary­ka­tu­rę z red­di­ta:

Z lewej stro­ny na twa­rzy pozo­stał mu tyl­ko wąs, zaś z pra­wej zosta­ły bro­da i bak, poma­lo­wa­ne na czer­wo­no. […] Na twa­rzy poja­wi­ło się kil­ka tym­cza­so­wych tatu­aży wyma­lo­wa­nych czar­ną hen­ną – gra w kół­ko i krzy­żyk, sty­li­zo­wa­ny napis «śmierć kąfi­dę­tą» nad lewą brwią i kre­ski łączą­ce kąci­ki ust z usza­mi. Same usta były poma­lo­wa­ne nie­bie­ską, opa­li­zu­ją­cą kred­ką. Musku­lar­ny tors Pla­to­niu­sza pod­kre­ślił nad­zwy­czaj obci­sły top z jed­nym ramiącz­kiem i jed­nym ręka­wem. […] Koszul­ka led­wo się­ga­ła pęp­ka, ale zwi­sa­ło z niej spo­ro frędz­li zakoń­czo­nych róż­no­ko­lo­ro­wy­mi ceki­na­mi.

Kul­tu­ra Nie­wi­dzial­nych zosta­je przed­sta­wio­na w podob­ny spo­sób:

Klu­by noc­ne. Skle­py z ero­tycz­ny­mi gadże­ta­mi. Gabi­ne­ty kosme­tycz­ne. Skle­py samo­ob­słu­go­we. Ban­ki. A pomię­dzy nimi zgar­bie­ni, kuli­ści, wpa­trze­ni w swo­je tele­fo­ny ludzie, wszy­scy wyglą­da­ją­cy jak obdar­tu­sy i noszą­cy ubra­nia wybra­ne naj­wy­raź­niej przez jakąś maszy­nę losu­ją­cą.

Książ­ki do opu­sto­sza­łej biblio­te­ki dowo­żo­ne są z maga­zy­nu pod mia­stem, co zaj­mu­je dwie godzi­ny. Kina emi­tu­ją fil­my w rodza­ju: Boha­ter Ostat­niej Aka­cjiTotal­na Roz­wał­ka 3: Jesz­cze Wię­cej Roz­wał­ki. Na uni­wer­sy­te­cie hula wiatr.

Pla­to­niusz osta­tecz­nie odrzu­ca roje­nia Kor­fan­te­go i tekst koń­czy się kon­cy­lia­cyj­ną nutą, w myśl któ­rej nie moż­na hie­rar­chi­zo­wać kul­tur, ponie­waż oby­dwa świa­ty mogą się cze­goś od sie­bie nauczyć – i tak dalej, ale spo­sób opi­su nace­cho­wa­ny jest wyraź­nie nega­tyw­nie. Opo­wia­da­nie traf­nie wska­zu­je, że do kul­ty­wo­wa­nia inte­lek­tu i cia­ła przy­da­je się duży zasób cza­su wol­ne­go i zaspo­ko­je­nie wszyst­kich pod­sta­wo­wych potrzeb – trud­no jed­nak się nie zasta­na­wiać, dla­cze­go całe tak zaawan­so­wa­ne tech­no­lo­gicz­nie i zauto­ma­ty­zo­wa­ne spo­łe­czeń­stwo nie jest spo­łe­czeń­stwem geniu­szy. Może powstrzy­mu­je je przed tym garst­ka próż­nia­ków w togach?

Dwa tek­sty wyła­mu­ją się z ogól­ne­go tren­du uka­zy­wa­nia boha­te­rów odizo­lo­wa­nych i wyob­co­wa­nych. Pierw­szy z nich to, jak na iro­nię, Ten obcy Domi­ni­ki Tar­czoń: histo­ria trój­ki kosmi­tów uda­ją­cych ludzi, któ­rzy szu­ka­ją przy­ja­ciół i spo­ty­ka­ją się na wie­czo­rze plan­szów­ko­wym, nie zna­jąc nawza­jem swo­ich toż­sa­mo­ści. Pro­sta, ale zgrab­na meta­fo­ra masko­wa­nia nie­neu­ro­ty­po­wo­ści i życia w sza­fie ‒ jeden z boha­te­rów w sce­nie otwie­ra­ją­cej nakła­da maki­jaż i wpa­da w roz­pacz, kie­dy zabie­gi kosme­tycz­ne wypa­da­ją wbrew jego spo­dzie­wa­niu; kolej­na boha­ter­ka nie­ustan­nie ana­li­zu­je swo­je reak­cje w sytu­acjach spo­łecz­nych oraz tiki na dobodź­co­wa­nie (drga­ją­cy ner­wo­wo ogon upchnię­ty w nogaw­ce); mono­log wewnętrz­ny trze­ciej z osób boha­ter­skich może wska­zy­wać na ADHD (jest ona rów­nież otwar­cie nie­bi­nar­na, z czym nie do koń­ca pora­dzi­ła sobie redak­cja).

Spo­tka­nie wspo­mnia­nych kil­kor­ga boha­te­rów jest opi­sa­ne w spo­sób, któ­ry koja­rzy mi się nie­co z mil­le­nial­ską fik­cją lęku spo­łecz­ne­go: Kocia­rzem Kri­sten Roupe­nian, Kolo­rem i świa­tłem Sal­ly Rooney z anto­lo­gii Nie­po­praw­na mno­gość – tek­sta­mi, w któ­rych inte­rak­cje spo­łecz­ne opi­sa­ne są z dużą dro­bia­zgo­wo­ścią, a boha­te­ro­wie skrzęt­nie odno­to­wu­ją każ­de potknię­cie i nie­ustan­nie zasta­na­wia­ją się, jak są odbie­ra­ni przez innych ludzi („– Super – powie­dzia­ła z wystu­dio­wa­nym uśmie­chem. Choć może zbyt robo­tycz­nie? Nie zmie­nia­jąc wyra­zu twa­rzy zabra­ła się za prze­glą­da­nie sto­si­ku z gra­mi. Czu­ła, jak sto­ją­cy obok Miko­łaj wpa­da w zmie­sza­nie”), czy już zosta­li zde­ma­sko­wa­ni.

Tro­je boha­te­rów ma ku temu powo­dy: kie­dy wycho­dzą z kawiar­ni, na uli­cy roz­po­czy­na się poli­cyj­na obła­wa na obcych. Dzię­ki połą­cze­niu sił i odsło­nię­ciu się przed sobą nawza­jem boha­te­ro­wie zdo­ła­li wymknąć się obła­wie i stwo­rzyć wspól­no­tę. To cie­pły tekst, któ­ry moc­no kon­tra­stu­je z inny­mi, i jako jeden z nie­licz­nych wyra­ża zain­te­re­so­wa­nie aktu­al­ny­mi pro­ble­ma­mi grup mar­gi­na­li­zo­wa­nych.

Dru­gim tek­stem, o któ­rym nale­ży wspo­mnieć w tym kon­tek­ście, jest Noga w drzwi Kata­rzy­ny Oke­lo. Tutaj boha­te­ra­mi jest grup­ka ucie­ki­nie­rów ze sta­cji kosmicz­nej, któ­ra prze­twa­rza czar­ną mate­rię, i zosta­ła prze­ję­ta siłą przez inną kor­po­ra­cję. Uchodź­cy zbli­ża­ją się wła­śnie do ostat­niej pla­ne­ty, gdzie mogą liczyć na azyl. W momen­cie roz­po­czę­cia akcji ich sta­tek i oni sami są już na skra­ju wytrzy­ma­ło­ści. Wobec bra­ku odpo­wie­dzi na proś­by o schro­nie­nie roz­wa­ża­ją pró­bę siło­we­go wtar­gnię­cia w atmos­fe­rę pla­ne­ty, ryzy­ku­jąc tym samym, że zosta­ną zestrze­le­ni.

Autor­ka umie­jęt­nie potę­gu­je uczu­cie despe­ra­cji przez uka­za­nie dys­ku­sji człon­ków zało­gi o naj­lep­szym roz­wią­za­niu, a tak­że przez opi­sy roz­pacz­li­wych prób łata­nia ubyt­ków przez pokła­do­we­go mecha­ni­ka wobec bra­ku zaso­bów – ale tak­że przez zwy­kłe ludz­kie odru­chy, jak choć­by to, że zgro­ma­dze­ni na pokła­dzie ucie­ki­nie­rzy boją się o sie­bie, roz­ma­wia­ją, przy­tu­la­ją. Gdy czy­ta­łam ten tekst – ostat­ni w zesta­wie – poczu­łam ulgę, zupeł­nie jak­by udzie­li­ło mi się fizycz­ne i men­tal­ne odizo­lo­wa­nie boha­te­rów poprzed­nich opo­wie­ści.

Po począt­ko­wej peł­nej napię­cia sce­nie dys­ku­sji nastę­pu­je wyci­sze­nie, kie­dy głów­ny boha­ter spę­dza ostat­nią być może noc w towa­rzy­stwie swo­jej part­ner­ki, póź­niej zaś zosta­je prze­pro­wa­dzo­na kul­mi­na­cyj­na pró­ba sfor­so­wa­nia blo­ka­dy, zakoń­czo­na powo­dze­niem, choć nie bez ofiar. To krót­ki i pro­sty tekst, któ­ry jest dobrze zakom­po­no­wa­ny, nie­prze­ga­da­ny i dzia­ła na emo­cje, nie popa­da­jąc w tanią mani­pu­la­cję, a rów­no­cze­śnie nie oba­wia się wej­ścia w rela­cję ze świa­tem rze­czy­wi­stym i kon­tek­stem spo­łecz­nym, w któ­rym funk­cjo­nu­je prze­cież lite­ra­tu­ra.

Co pro­wa­dzi mnie do Oszu­kać sys­tem Joan­ny Tur­chan ‒ tek­stu, któ­ry nie wcho­dzi w rela­cję ze świa­tem rze­czy­wi­stym, a przy­naj­mniej redak­cja bar­dzo nie chce, żeby w taki spo­sób go czy­tać. Redak­tor naczel­ny „Bia­łe­go Kru­ka” Grze­gorz Czap­ski w roz­mo­wie o fan­ta­sty­ce zaan­ga­żo­wa­nej pisze, że opo­wia­da­nie to „poru­sza trud­ny temat macie­rzyń­stwa, abor­cji i euge­ni­ki”. Z kolei Tomasz Kozłow­ski w swo­im omó­wie­niu stwier­dza, że jest to „oczy­wi­ście [wyróż­nie­nie moje] komen­tarz na temat tego, w jaki spo­sób rodzi­ciel­stwo prze­sta­je być pry­wat­ną decy­zją dwoj­ga ludzi, a sta­je się czymś, co wyma­ga komen­ta­rzy wszyst­kich dooko­ła”. Dla­cze­go więc tekst opa­trzo­no dodat­ko­wą adno­ta­cją, że „[o]powiadanie ma przed­sta­wiać odwró­ce­nie sytu­acji, z któ­rą aktu­al­nie mie­rzy się nasze spo­łe­czeń­stwo, i nie jest mani­fe­sta­cją świa­to­po­glą­do­wą”?

Cóż. Być może nie wszyst­ko jest tak oczy­wi­ste, jak się wyda­je.

Boha­ter­kę-nar­ra­tor­kę pozna­je­my w momen­cie, gdy dowia­du­je się, że przy­pad­ko­wo zaszła w cią­żę. Jest to cią­ża nie­au­to­ry­zo­wa­na: w euge­nicz­nym, obse­syj­nie sku­pio­nym na zdro­wiu oby­wa­te­li (czi­py na bie­żą­co moni­to­ru­ją­ce ich stan) jedy­nie nie­licz­nym oso­bom wol­no się roz­mna­żać; part­ne­ro­wi głów­nej boha­ter­ki nie. Z począt­ku zamie­rza usu­nąć cią­żę („Chcia­łam jak naj­szyb­ciej zażyć leki wcze­sno­po­ron­ne i pozbyć się tego zaląż­ka”), póź­niej jed­nak zaczy­na odwle­kać tę decy­zję – po trzech tygo­dniach decy­du­je się na wizy­tę w kli­ni­ce, docie­ra do niej osta­tecz­nie po pół­to­ra mie­sią­ca (z dal­szej czę­ści tek­stu moż­na wywnio­sko­wać, że ma to pod­kre­ślać jej nie­fra­so­bli­we podej­ście do tema­tu; oso­bi­ście uwa­żam, że cie­ka­wym odczy­ta­niem jest nie­zdia­gno­zo­wa­ne ADHD). W pocze­kal­ni, obser­wu­jąc zdję­cia szczę­śli­wych rodzi­ców z dzieć­mi, docho­dzi do wnio­sku, że sama jest goto­wa na macie­rzyń­stwo. Póź­niej zaś, sły­sząc bicie ser­ca pod­czas bada­nia USG, prze­cho­dzi cał­ko­wi­tą prze­mia­nę („Dziec­ko. Śmierć. Po raz pierw­szy myśla­łam w tych kate­go­riach. Wcze­śniej to była komór­ka, zaro­dek, płód. Ale nigdy dziec­ko”) i decy­du­je się zacho­wać cią­żę. Wspo­mnia­na sce­na to pierw­szy moment, kie­dy dostrzec moż­na reto­rycz­ny kie­ru­nek, jaki obie­rze tekst, ale bynaj­mniej nie ostat­nia.

Roz­trzę­sio­na boha­ter­ka wra­ca do domu, gdzie tro­skli­wie zaj­mu­je się nią part­ner. Kie­dy poru­sza temat macie­rzyń­stwa, jest on ura­do­wa­ny i nie­zwłocz­nie chce jechać wybrać daw­cę – jed­nak zaraz gdy boha­ter­ka suge­ru­je wspól­ne bio­lo­gicz­ne dziec­ko, natych­miast zmie­nia się w ozię­błe­go tyra­na, któ­ry przez kil­ka­dzie­siąt minut krzy­czy i nią potrzą­sa. W trak­cie tej kłót­ni bez­po­śred­nio odwo­łu­je się do współ­cze­sne­go pra­wa anty­abor­cyj­ne­go, suge­ru­jąc, że boha­ter­ka z pew­no­ścią zna­la­zła­by się w gro­nie akty­wi­stów wal­czą­cych o zakaz abor­cji w przy­pad­ku uszko­dze­nia pło­du. Jej mat­ka rów­nież wpa­da w histe­rię i ze łza­mi w oczach bła­ga boha­ter­kę o usu­nię­cie cią­ży. Ta jed­nak pozo­sta­je nie­ugię­ta i roz­wi­ja wła­sną kontr­ar­gu­men­ta­cję: że przy­mus usu­nię­cia cią­ży to rów­nież pogwał­ce­nie pra­wa wybo­ru, a zabra­nia­nie ludziom posia­da­nia wła­sne­go (czy­li bio­lo­gicz­ne­go) potom­stwa jest okru­cień­stwem. Pyta mat­kę, czy ta usu­nę­ła­by ją samą, czym wier­nie powie­la reto­ry­kę ruchów anty­abor­cyj­nych. Kul­mi­na­cją jest argu­men­to­wa­nie, że spo­łe­czeń­stwo boha­ter­ki prze­szło „ze skraj­no­ści w skraj­ność”, a jej poko­le­nie „zaczę­ło trak­to­wać abor­cję jako śro­dek anty­kon­cep­cji”. Jak­by chcia­ła potwier­dzić to na wła­snym przy­kła­dzie, jak­by chcia­ła dowieść, że nie ma przy­pad­ków i że sama jest sobie win­na, boha­ter­ka pod sam koniec tek­stu ujaw­nia, że nie zaży­wa­ła swo­ich środ­ków anty­kon­cep­cyj­nych regu­lar­nie (ADHD!), zakła­da­jąc, że zawsze może wyko­nać abor­cję.

Poszu­ki­wa­nia spo­so­bu na pota­jem­ne dono­sze­nie cią­ży to kolej­ny moment w publi­ka­cji, w któ­rym ujaw­nia się głę­bo­ka nie­uf­ność wobec zbio­ro­wo­ści:

W pew­nym momen­cie byłam o krok od wyszu­ka­nia w sie­ci grup poma­ga­ją­cych kobie­tom unik­nąć abor­cji. […] Służ­by zbyt regu­lar­nie chwa­li­ły się roz­bi­ja­niem takich grup i kara­niem ich człon­ków oraz osób, któ­rym udzie­li­ły pomo­cy.

Roz­wią­za­nie rów­nież po raz kolej­ny przy­cho­dzi samo: lekar­ka boha­ter­ki sama domy­śla się, że cią­ża jest nie­le­gal­na, i zaofe­ro­wa­ła pomoc w sfał­szo­wa­niu doku­men­ta­cji – za opła­tą.

Do tego momen­tu dało­by się, jak sądzę, obro­nić tezę, że przy całej swo­jej ten­den­cyj­no­ści, powta­rza­niu reto­ry­ki ruchów anty­abor­cyj­nych i glo­ry­fi­ko­wa­niu bio­lo­gicz­ne­go rodzi­ciel­stwa (co cie­ka­we, boha­ter­ka mimo wszyst­ko stwier­dza, że zde­cy­do­wa­nie wola­ła­by sko­rzy­stać ze sztucz­ne­go łona dla dono­sze­nia pło­du, ponie­waż cią­ża jest zbyt uciąż­li­wa) opo­wia­da­nie ma mieć wymo­wę anty­eu­ge­nicz­ną. Dziec­ko jed­nak rodzi się nie dość, że cał­ko­wi­cie zdro­we, to jesz­cze oka­zu­je się „naj­zdrow­szym dziec­kiem uro­dzo­nym w 2224”, któ­rym zachwy­ca się cały szpi­tal. Dzię­ki temu boha­ter­ka może unik­nąć wszel­kich nega­tyw­nych kon­se­kwen­cji, a tak­że zapy­tać pysz­nie na koniec: „I kto miał rację?”. Czy­ta­jąc koń­ców­kę, mia­łam w gło­wie cytat z D.H. Lawrence’a, któ­ry zapo­ży­czam od ame­ry­kań­skie­go pisa­rza i kry­ty­ka Bran­do­na Tay­lo­ra8: „Kie­dy autor kła­dzie palec na sza­li, żeby prze­chy­lić ją w zgo­dzie ze swo­imi prze­ko­na­nia­mi, to jest wła­śnie nie­mo­ral­ność”. W Oszu­kać sys­tem palec autor­ki jest napraw­dę cięż­ki.

Nie wiem, czy inten­cją autor­ki było stwo­rze­nie anty­abor­cyj­ne­go mani­fe­stu, nie chcę spe­ku­lo­wać na ten temat. Ale tekst jest nie­zmier­nie spój­ny w swo­jej reto­ry­ce i sam cen­tral­ny pomysł zda­je się wyra­stać z anty­abor­cyj­nych fan­ta­zma­tów. Nie da się go oddzie­lić od kon­tek­stu spo­łecz­ne­go, w któ­rym powstał, i redak­cja musia­ła zda­wać sobie z tego spra­wę – ina­czej nie zamiesz­czo­no by przy nim disc­la­ime­ra.

Myślę nato­miast, że opo­wia­da­nie to dobrze odzwier­cie­dla dyle­ma­ty fan­ta­sty­ki (socjo­lo­gicz­nej, ale może nie tyl­ko), któ­ra z jed­nej stro­ny chcia­ła­by zająć się czy­stą spe­ku­la­cją, a z dru­giej – rości sobie pre­ten­sje do komen­to­wa­nia rze­czy­wi­sto­ści. Myślę, że jest po temu nie­sa­mo­wi­tym twór­czym narzę­dziem, ale odno­sze­nie się do rze­czy­wi­sto­ści wią­że się z odpo­wie­dzial­no­ścią. Świat, w któ­rym żyje­my, jest świa­tem coraz sil­niej kształ­to­wa­nym przez fan­ta­sty­kę: miliar­de­rzy-tech­no­kra­ci wyko­rzy­stu­ją wizje kolo­ni­za­cji kosmo­su lub wytwo­rze­nia sztucz­nej inte­li­gen­cji, aby zjed­nać ludzi swo­jej agen­dzie, a nazwy firm czer­pią z powie­ści fan­ta­sy. Myślę, że od fan­ta­stów i fan­ta­stek moż­na ocze­ki­wać więk­szej uważ­no­ści w obser­wo­wa­niu świa­ta i namy­słu nad tym, jak swo­je obser­wa­cje prze­ku­wa­ją w fik­cję.

Socjo­lo­gicz­ny numer „Bia­łe­go Kru­ka” wska­zu­je, że jest tu jesz­cze spo­re pole manew­ru. Jeśli spoj­rzeć cało­ścio­wo, to zgro­ma­dzo­ne w nim tek­sty oka­żą się świa­dec­twem strasz­li­we­go zato­mi­zo­wa­nia spo­łecz­ne­go, pogłę­bia­ne­go przez postę­pu­ją­cą symu­la­kry­za­cję rze­czy­wi­sto­ści i kon­tak­tu z inny­mi isto­ta­mi żywy­mi. Napór sił eko­no­micz­nych i tech­no­lo­gii na jed­nost­kę powo­du­je zwrot do wnę­trza, sku­pie­nie na indy­wi­du­al­nej psy­cho­lo­gii. Jed­no­cze­śnie ima­gi­na­rium, z któ­re­go korzy­sta­ją autor­ki i auto­rzy, pozwa­la głów­nie na snu­cie opo­wie­ści – pozwo­lę sobie ponow­nie się­gnąć po Wrot­za – „o tota­li­ta­ry­zmach sta­re­go typu, […] o spo­łe­czeń­stwach żyją­cych ze sta­rą świa­do­mo­ścią poli­tycz­ną, gdzieś pomię­dzy socja­li­zmem i libe­ral­ną wia­rą w koniec histo­rii”. Zde­cy­do­wa­nie trze­ba nowych inspi­ra­cji i nowych środ­ków wyra­zu. Być może tak­że wię­cej otwar­to­ści? Wia­ry w ludzi? Czu­ję się nie­swo­jo, kie­dy to piszę, ponie­waż wca­le nie jestem prze­ko­na­na, że jeśli tyl­ko napi­sze­my i prze­czy­ta­my wystar­cza­ją­co dużo wystar­cza­ją­co uto­pij­nych tek­stów, to obu­dzi­my się w raju. Ale wyda­je mi się, że lite­ra­tu­ra może być dobrym poli­go­nem pozwa­la­ją­cym na testo­wa­nie nowych spo­so­bów bycia w świe­cie – i chcia­ła­bym, żeby fan­ta­sty­ka bra­ła udział w tego rodza­ju testach.

 

1 A. Wrotz, Czy boha­ter pol­skiej powie­ści kupił już sobie kom­pu­ter?, „Dwu­ty­go­dnik”, onli­ne: https://www.dwutygodnik.com/artykul/10791-czy-bohater-polskiej-powiesci-kupil-juz-sobie-komputer.html [dostęp: 13.10.2025].

2 „Maga­zyn Bia­ły Kruk”, onli­ne: https://magazyn.bialykruk.org/wp-content/uploads/2024/09/magazyn_bialy_kruk_-_nr_specjalny_2_2024.pdf [dostęp: 13.10.2025].

3 T. Kozłow­ski, Recen­zja Bia­ły Kruk 2/2024. Fan­ta­sty­ka socjo­lo­gicz­na i Zaj­del w cza­sach poko­le­nia Z, „Who­so­me”, onli­ne: https://whosome.pl/inne-planety/recenzje-inne-planety/recenzja-bialy-kruk‑2–2024-fantastyka-socjologiczna-i-zajdel-w-czasach-pokolenia‑z/ [dostęp: 13.10.2025].

4 P. Cza­pliń­ski, Eman­cy­pa­cja jest zmę­czo­na, rozm. przepr. J.B. Bed­na­rek, „Mały For­mat”, onli­ne: https://malyformat.com/2024/12/emancypacje-sa-zmeczone/ [dostęp: 13.10.2025].

5 A. Nie­znaj Cran­ber­ry, G. Czap­ski, P. Domow­nik Kur­czak, T. Kozłow­ski, Zaan­ga­żo­wa­ni czy eska­pi­stycz­ni. Wąt­ki spo­łecz­no-poli­tycz­ne we współ­cze­snej pol­skiej lite­ra­tu­rze oko­ło­fan­ta­stycz­nej, „Emar­gi­na­cje”, onli­ne: https://emarginacje.pl/zaangazowaniczyeskapistyczni/ [dostęp: 13.10.2025].

6 C. Napi­za, „ChatGPT Is Not A The­ra­pist”. Fami­ly Bla­mes AI After Trans Woman, 22, Dies By Suici­de Fol­lo­wing Distur­bing Advi­ce, MSN, onli­ne: https://www.msn.com/en-gb/health/medical/chatgpt-is-not-a-therapist-family-blames-ai-after-trans-woman-22-dies-by-suicide-following-disturbing-advice/ar-AA1L2W9e [dostęp: 13.10.2025].

7 T. Figu­ra, Jak męczyć się mądrze, „Mały For­mat”, onli­ne: https://malyformat.com/2022/12/jak-meczyc-sie-dobrze/ [dostęp: 13.10.2025].

8 B. Tay­lor, A Dark Room on the Other Side of the World. On D.H. Law­ren­ce & Moral Fic­tion, „Swe­ater Weather”, onli­ne: https://blgtylr.substack.com/p/a‑dark-room-on-the-other-side-of [dostęp: 13.10.2025].

 

– prozaiczka, tłumaczka i eseistka, redaktorka naczelna Grupy Wydawniczej Alpaka.

więcej →

Powiązane teksty

16.11.2025
Szkice

Mistrzyni kropki. Notatki na marginesie „Nocy i dnia” i „Między aktami”

Krótkie, proste, dobitne, jedno- albo dwuwyrazowe tytuły dzieł mieszczą się w swoistej metodzie, w której na pierwszy plan wysuwają się oszczędność, precyzja i geniusz kompozycyjny, jakby mistrzostwo polegać miało nie tylko na błyskotliwych opisach, ale także na rzadkiej umiejętności ich przycinania – o powieściach Virginii Woolf pisze Jakub Michał Pawłowski.

04.11.2025
Szkice

„Samotna kobieta, gdy tworzy, nie wygląda pięknie” – o czterech aktach cierpienia pisarki

Pisze się w samotności. Samotność jest niezbędna do sprawnej pracy. Ale z samotnością miało nie być kobiecie do twarzy. Już sam zbitek słów „samotna kobieta” brzmi jak obraźliwy epitet, a wyobrażenie, że kobieta może coś samotnie zdziałać, jest trudne do przyjęcia nawet dla niej samej – o zjawisku samotności w utworach artystek pisze Aleksandra Ewa Furtak.