Sztuka próbowania

Może i by tej książ­ki wca­le było, gdy­by nie wyda­rze­nia wro­cław­skie, kolej­ne edy­cje Mię­dzy­na­ro­do­we­go Festi­wa­lu Opo­wia­da­nia i kon­kur­su przy nim orga­ni­zo­wa­ne­go. Maciej Dobo­sie­wicz pró­bo­wał w nim sił nie­je­den raz, by w koń­cu wygrać w trud­nym roku 2020, roku pan­de­mii. Odbie­ram Laszo­wa­nie pew­nie w szcze­gól­ny spo­sób, byłam bowiem kura­tor­ką i jed­no­oso­bo­wym jury tam­te­go kon­kur­su (Pan Bowie z odda­li przy­glą­da się Pol­sce, tak brzmia­ło hasło prze­wod­nie), czy­ta­łam nade­sła­ne opo­wia­da­nia (424!) w izo­la­cji i dość jasnym poczu­ciu, że coś się napraw­dę koń­czy. Z fina­ło­wej dzie­siąt­ki wybra­łam Rakie­tą do nie­ba (teraz otwie­ra Laszo­wa­nie) jako naj­doj­rzal­sze, bo z lek­ko­ścią potra­fi­ło wypo­wia­dać żało­bę. Odbie­ra­jąc nagro­dę, Dobo­sie­wicz mówił, że „styl bycia piszą­cych jest gor­szy od jara­nia czter­dzie­stu fajek dzien­nie” (w jego opo­wia­da­niu tak wła­śnie spa­la się ojciec), dzię­ko­wał też orga­ni­za­to­rom festi­wa­lu za moż­li­wość spo­tkań z „inny­mi popa­prań­ca­mi” uwi­kła­ny­mi w nałóg pisa­nia, pod­kre­ślał, ile zawdzię­cza warsz­ta­tom, roz­mo­wom, wszyst­kim ludziom, któ­rych spo­tkał i od któ­rych się uczył.

Błę­kit­ne Laszo­wa­nie  zma­te­ria­li­zo­wa­ny dowód wie­lo­let­niej pra­cy auto­ra, przy­po­mi­na, jak kru­chym bytem są opo­wia­da­nia. Drob­ne, bez siły prze­bi­cia, potrze­bu­ją szcze­gól­ne­go rodza­ju wspar­cia, rów­nież ze stro­ny cza­so­pism i Laszo­wa­nie je otrzy­my­wa­ło – spo­ra część książ­ki uka­zy­wa­ła się na łamach mie­sięcz­ni­ka „Znak” czy kwar­tal­ni­ka „Czas Lite­ra­tu­ry”. Przez lata posu­chy, gdy rynek książ­ki sta­wiał opór opo­wia­da­niom przed­sta­wio­nym jako nio­są­ce wyłącz­nie ryzy­ko strat, wła­śnie takie wyda­rze­nia-insty­tu­cje, jak Mię­dzy­na­ro­do­wy Festi­wal Opo­wia­da­nia czy maga­zy­ny kul­tu­ral­no-lite­rac­kie sta­bi­li­zo­wa­ły życie tej czę­ści lite­rac­kie­go świa­ta, przy­go­to­wy­wa­ły grunt pod współ­cze­sne zain­te­re­so­wa­nie krót­ką for­mą. Już na wstę­pie Laszo­wa­nia wydaw­nic­two i autor poda­ją listę budow­ni­czych tego suk­ce­su, bo tak moż­na prze­cież trak­to­wać wyda­nie książ­ki na świat. Tym razem się uda­ło się, jak pod­kre­śla sam Dobo­sie­wicz, wła­ści­wie zade­biu­to­wać – to nie jest jego pierw­sza książ­ka, ale wła­śnie z tego miej­sca chce odli­czać kolej­ne kro­ki.

Ostroż­nie pod­cho­dzi­łam do Laszo­wa­nia, oba­wia­łam się bra­ku dystan­su, czy­li kom­bi­na­cji zbyt wyso­kich ocze­ki­wań i zbyt dużej wyro­zu­mia­ło­ści. W koń­cu jed­nak trze­ba było się od nich odcze­pić, „wyla­szo­wać”, a „laszo­wać” (jak pod­po­wia­da za Słow­ni­kiem Języ­ka Pol­skie­go PWN na okład­ce autor), to po pierw­sze: „odcze­piać szy­bo­wiec od cią­gną­ce­go go samo­lo­tu, aby leciał samo­dziel­nie”, a po dru­gie: „doko­ny­wać pierw­szych samo­dziel­nych lotów”. To jak z tym zbio­rem wła­ści­wie jest?

Rakie­tą do nie­ba ude­rza, jak przed laty. Trud­no czy­ta­jąc je nie myśleć, że nawet gdy­by Dobo­sie­wie­czo­wi już nigdy nic nie wyszło, to tyle może i wystar­czy, to tyle może i aż nad­to. A cała książ­ka?

To próba rozpisania na sceny okresu transformacji. Proces przemiany u Dobosiewiecza przebiega zarówno po linii prywatnej, jak i publicznej, dziecko przeobraża się w dorastającego chłopaka, a Polska Rzeczpospolita Ludowa w Rzeczpospolitą Polską. Na obu liniach występują przebicia, nie ma gładko, coś się ciągnie, maże, coś idzie nie tak. System nie zmienia się z gorszego w lepszy, zasada „grubej kreski” jeśli tutaj w ogóle działa, to na korzyść jakichś uprzywilejowanych ukrytych za horyzontem. Grzechy mają długie cienie, nie pomaga spowiedź, odpuszczenie z automatu to za mało, pamięć trzyma jak stalowa lina.

Może wła­śnie pró­bą luzo­wa­nia związ­ków z tam­tym pogma­twa­nym świa­tem jest zbiór Dobo­sie­wi­cza? Zapi­sy nie­ko­niecz­nie suk­ce­sów skła­da­ją się na tę książ­kę, nie zawsze spek­ta­ku­lar­nych, ale zwy­kle upad­ków, jak upa­dek wia­ry w doro­słych, gdy oka­zu­je się, że w maszyn­ce do gole­nia nie było żylet­ki i rytu­ał paso­wa­nia na męż­czy­znę to była jed­nak tyl­ko gra. Jak odkry­cie, że dopie­ro co zło­żo­na przy­się­ga chy­ba roz­bi­ja się o pust­kę, gdy nagle prze­ję­ty kobie­cy głos ogła­sza w tele­wi­zji upa­dek komu­ni­zmu. Jak wymu­sza­nie prze­cho­dze­nia na stro­nę prze­mo­cy, by uprze­dzić cios, by w ten spo­sób nie stać się ofia­rą. Paso­wa­nie na męż­czy­znę za pod­sta­wę ma zra­nie­nie: innych, by być górą, ale i by nigdy nie zapo­mnieć o tych brud­nych czy­nach. Porzu­ca­nie butów dziad­ka to bru­tal­ne zerwa­nie, żad­na eman­cy­pa­cja, nie tyl­ko zdra­da, chło­piec z opo­wia­da­nia Dobo­sie­wi­cza nie chce nosić dopa­so­wa­nych trze­wi­ków, bo choć leżą jak ulał, to są ze sta­re­go świa­ta, ze świa­ta dłu­gie­go trwa­nia, a on chce paso­wać do świa­ta nowe­go, świa­ta swo­ich rówie­śni­ków, do świa­ta krót­kich prze­bie­gów. Wie­dzio­ny na poku­sze­nie ścią­ga nie­szczę­ście nie tyl­ko na sie­bie, obraz raj­skie­go dzie­ciń­stwa pęka pod napo­rem potrze­by przy­na­leż­no­ści. A może są inne moż­li­wo­ści? Sta­wa­nia się bez zada­wa­nia tego rodza­ju ran? „Spo­koj­nie, to tyl­ko ner­wy”, mówi jeden z boha­te­rów tej książ­ki, sie­ją­ca postrach postać, gdy uczy chłop­ca łowić ryby. Może jed­nak da się czuć każ­dy nerw, czy­tać uczu­cia jak wyraź­ne komu­ni­ka­ty, trak­to­wać je jak poważ­ne źró­dło wie­dzy? Dru­gi krok w chmu­rach zary­so­wu­je sce­na­riusz poten­cjal­nej zmia­ny. W dziw­nym roku (nie da się uciec od Sien­kie­wi­cza) gru­pa uczniów, młod­szych nasto­lat­ków, jed­no­czy się pod kie­run­kiem świe­żo uwol­nio­ne­go więź­nia poli­tycz­ne­go. Nowy sys­tem nie jest łaska­wy ani spra­wie­dli­wy, nie pamię­ta o zasłu­gach: daw­niej histo­ryk, teraz nauczy­ciel prac ręcz­nych w wol­nym już kra­ju, nie może liczyć na powrót do daw­ne­go życia, jest wyrzut­kiem, tro­chę śmiesz­nym, a tro­chę groź­nym. Jak w Sto­wa­rzy­sze­niu umar­łych poetów wywo­łu­je w chłop­cach posłuch nie szan­ta­żem, szy­der­stwem czy inną for­mą prze­mo­cy, tyl­ko odsła­nia przed nimi pięk­no i moc współ­dzia­ła­nia, zara­ża wia­rą w nie­moż­li­we. Na pod­sta­wie dłu­go roz­ry­so­wy­wa­ne­go pla­nu budu­ją balon, by w ten spo­sób zali­czyć odlot – z tego miej­sca, z tych ukła­dów, z tego bra­ku per­spek­tyw. Kolek­tyw­ne dzia­ła­nia odsła­nia­ją nie­mod­ne praw­dy: pra­ca wyma­ga wysił­ku, wie­dzy, cza­su, lan­so­wa­ne potrans­for­ma­cyj­ne prze­ko­na­nia o atrak­cyj­no­ści cwa­niac­twa czy dróg na skró­ty bled­ną. Wspól­ny wysi­łek się opła­ca (choć sło­ny rachu­nek za klu­czo­wą skła­do­wą suk­ce­su chłop­ców musia­ła spła­cać jed­na z matek), sta­tek powietrz­ny uno­si się, ale ponie­waż nie jest wypo­sa­żo­ny w mecha­ni­zmy ste­ro­wa­nia, to w koń­cu ginie z oczu. Przy­po­mnia­ło mi się w tym miej­scu jed­no z opo­wia­dań Car­son McCul­lers, czy­li Bez tytu­łu (napi­sa­ne oko­ło 1935 roku, po pol­sku uka­za­ło się w 2023 roku w prze­kła­dzie Micha­ła Kło­bu­kow­skie­go), rodzeń­stwo pół­sie­rot budu­je tutaj szy­bo­wiec. Star­si, trzy­na­sto­let­ni Andrew i dwu­na­sto­let­nia Sara, prze­czy­ta­li o nim w cza­so­pi­śmie nauko­wym ze szkol­nej biblio­te­ki. Napę­dza ich pra­gnie­nie, by się wyrwać (nawet malut­ka Mick zapo­wia­da, że „jak skoń­czę dwa­na­ście lat i będę duża, to spró­bu­ję pole­cieć i nie spad­nę”). Szy­bo­wiec się roz­trza­skał, ale Sara, wbrew nara­sta­ją­ce­mu poczu­ciu klę­ski, mówi dobit­nie: „Wszyst­ko mi jed­no. I tak się cie­szę, cho­ciaż nam nie wyszło. Wolę tak niż gdy­by­śmy w ogó­le nie spró­bo­wa­li go zbu­do­wać. Wszyst­ko mi jed­no”. Ame­ry­kań­ska pisar­ka prze­dłu­żo­ne­go sta­wa­nia się lata­mi wypi­sy­wa­ła takie zma­ga­nia.

Zbiór opo­wia­dań Macie­ja Dobo­sie­wi­cza też odra­bia lek­cje pra­gnie­nia, pod­ry­wa­nia się do lotów bez gwa­ran­cji powo­dze­nia, jak­by z wia­rą, że tyl­ko tak war­to pró­bo­wać.

Okładka książki Macieja Dobosiewicza pt. „Laszowanie”.
Maciej Dobosiewicz, „Laszowanie”, Warszawa: Wydawnictwo Nisza, 2025.

literaturoznawczyni i krytyczka literacka.

więcej →

Fallback Avatar

– pisarz i redaktor. Tworzy opowiadania i dłuższe prozy, a także literaturę dla dzieci.

więcej →

Powiązane teksty