Tadeusza Boya-Żeleńskiego opisano już wielokrotnie. Monika Śliwińska postanowiła jednak poszerzyć stan naszej wiedzy na temat pisarza, w niektórych przypadkach sprostować znane nam dotąd historie i uzupełnić je o nowe informacje. Z pasją śledczego tropiła wszystkie nieścisłości, a nawet kłamstewka samego bohatera. Dzięki temu nakładem Wydawnictwa Literackiego ukazała się książka Książę. Biografia Tadeusza Boya-Żeleńskiego, o której z autorką rozmawia Magda Huzarska-Szumiec.
Magdalena Huzarska Szumiec: Czujesz się czasami jak Sherlock Holmes?
Monika Śliwińska: Myślę, że biograf musi mieć w sobie coś z detektywa. Po napisaniu czterech książek wiem też jednak, że każde śledztwo wygląda inaczej. W przypadku Tadeusza Boya-Żeleńskiego lwią część pracy wykonała pół wieku temu Barbara Winklowa, autorka książek o pisarzu i jego twórczości. Udało mi się te informacje znacznie poszerzyć dzięki własnym kwerendom i nowym dokumentom. Z prywatnej korespondencji Winklowej z bratankiem Boya, Władysławem Żeleńskim, dowiedziałam się, czego zabrakło w poprzednich publikacjach. Ponadto wiele kwestii wymagało sprostowania. Uzbrojona w tę wiedzę, przystąpiłam do pracy, która pozwoliła mi w znacznym stopniu uzupełnić i skorygować stan badań o Boyu.
Starałam się rozszyfrować twoją metodę śledczą. Zorientowałam się, że przeważnie zaczynasz od sceny finałowej. W przypadku Stanisława Wyspiańskiego – od wielkiego spektaklu, jakim był jego pogrzeb w Krakowie, w przypadku Boya – od sądowego stwierdzenia zgonu.
Może dzieje się tak dlatego, że tacy twórcy jak oni według mnie umierają i odradzają się wiele razy. Ożywają na nowo po swojej śmierci, kiedy wracamy do ich dzieł, kiedy zmienia się recepcja tych tekstów. Boy został rozstrzelany przez Niemców we Lwowie w 1941 roku, nie ma grobu, prochy jego i innych ofiar w 1943 roku rozwiały się nad miastem. Do lat 50. jego śmierć nie została formalnie potwierdzona. Kiedy pisałam o Boyu, musiałam zacząć od tej sceny, bo to było ważne dla jego bliskich, czyli tych, którzy zostali. Procedury sądownicze pozwoliły wdowie po pisarzu i jego bliskim zamknąć pewien etap i iść dalej.
Mimo wojny w Ukrainie pojechałaś do Lwowa, choć już dobrze znałaś to miasto. Co chciałaś tam znaleźć?
Oficjalnie pojechałam po to, żeby wykonać fotografie do książki, która lada moment miała pójść do druku. Nieoficjalnie pojechałam dla siebie. Uważam, że biografię drugiego człowieka inaczej odczytuje się w jego miejscu. To był lipiec 2024 roku, a ściślej: rocznica śmierci Boya, asocjacji było dużo. W Ukrainie trwa wojna, więc pojawiają się alarmy przeciwlotnicze, jak w czasach Boya obowiązuje godzina policyjna. W kamienicy, z której wyprowadzono Żeleńskiego tamtej tragicznej nocy, poznałam Oksanę, właścicielkę mieszkania znajdującego się dokładnie dwa piętra wyżej – zachowało przedwojenny rozkład. To było dla mnie ważne, że mogłam wejść w tę przestrzeń i poruszać się takim samym traktem jak on. W tej kamienicy zachowało się wiele przedwojennych elementów. W oknach klatki schodowej wciąż znajdują się kolorowe witraże firmy S.G. Żeleński, którą założył brat Boya. Dla kogoś innego może są to nieistotne szczegóły, lecz sama z elementów właśnie tego rodzaju rekonstruuję pamięć o człowieku.
Zderzasz opis ostatnich dni Boya z opisem jego dzieciństwa i młodości, którą spędził w Krakowie. Tu również chodziłaś jego śladami?
Takie spacery mam za sobą, odbywałam je w czasach studenckich. Teraz koncentruję się na pracy w archiwach.
Tropiłaś tam jedynie ślady Boya-literata czy także Boya-lekarza?
Istotne dla mnie było odtworzenie obydwu ścieżek zawodowych Boya. Utarło się, że jego praktyka lekarska była mało znaczącym epizodem, a jednak trwała przez dziewiętnaście lat. Był więc niemal tyle samo czasu lekarzem, co recenzentem teatralnym. W literaturze wspomnieniowej utrwalił się obraz Żeleńskiego jako lekarza z przypadku, stawiającego błędne diagnozy. Tymczasem te pierwsze lata Boya, kiedy związał się on z Wydziałem Lekarskim Uniwersytetu Jagiellońskiego i pracował w szpitalu św. Ludwika, były dla niego niezmiernie owocne. W tym czasie opublikował kilkanaście prac z zakresu medycyny, rozpropagował w Galicji akcję Kropla Mleka, w której udzielał się charytatywnie jako lekarz biednych matek. Kiedy popatrzymy na to w kontekście jego późniejszej działalności społecznej związanej ze świadomym macierzyństwem, widzimy, że to nie są działania przypadkowe.

Niemniej kładł nacisk na to, że jest literatem, a nie lekarzem. Na tym pierwszym polu odnosił zresztą znacznie większe sukcesy.
Dokumenty z archiwum Uniwersytetu Jagiellońskiego, do których dotarłam, pokazują, że w pewnym momencie Żeleński zrezygnował z medycyny i przeniósł się na filozofię. Wzorował się na kuzynie Kazimierzu Przerwie-Tetmajerze, który wydał wtedy drugi tom poezji i cieszył się sławą literacką. Był dla Żeleńskiego autorytetem, zresztą zachęcał go do pisania. Debiut poetycki Tadeusza w „Świecie” okazał się nieudany, a recenzje rodziny były miażdżące. Julia Tetmajerowa pisała do syna: „Poezje Tadzia ohydne w «Świecie»”. Upłynęło kilka lat, nim ponownie zbliżył się do literatury.
Szybko również zyskał miano skandalisty, co akurat w Krakowie nie było trudne. Przyczyniły się do tego występy w Zielonym Baloniku. Jaki miał stosunek do takiej opinii na własny temat?
Opinię skandalisty, a nawet pornografa – jak ochrzciła go prasa prawicowa – wykorzystywał w latach 20. i 30. do kreowania marki własnej i podtrzymywania uwagi odbiorców. Ta autopromocja wiązała się także z przedsięwzięciem, któremu oddał całego siebie, czyli z przekładami literatury francuskiej wydawanymi pod szyldem Biblioteki Boya. Zanim jednak do tego doszło, Tadeusz Żeleński, lekarz chorób dziecięcych, związał się z kabaretem Zielony Balonik i przez pewien czas liczył, że te dwie skrajnie różne działalności uda się połączyć. Pierwszy tom wierszy i piosenek wydał pod pseudonimem Boy, choć w Krakowie i tak każdy wiedział, kto jest kim w kabarecie. Żeleński lubił później wspominać, że kiedy opublikował Litanię ku czci P.T. Matrony Krakowskiej, to „żadna dama starsza nie chciała mu podać ręki”. Jego działalność w tamtym czasie z pewnością budziła kontrowersje. Z jednej strony był lekarzem pediatrą, który ordynował w szpitalu, prowadził praktykę prywatną, a z drugiej – spędzał noce w kabarecie przy Floriańskiej. To nie mogło się podobać.
Postarał się także o miano kobieciarza i „ciężko” na nie zapracował. Wystarczy wymienić Dagny Przybyszewską, Jadwigę Mrozowską i wiele innych pań, przeważnie aktorek, które bez większych oporów chwalił w recenzjach. Nie zapominajmy, że był przy tym żonaty. Jak wyglądało jego małżeństwo z Zofią Pareńską?
Wiele wskazuje na to, że związek Zofii i Tadeusza zaaranżowała jej matka. Ale nie była to relacja pozbawiona miłości, wręcz przeciwnie. Kiedy rozpadało się ich małżeństwo, głównie z powodu zdrad Żeleńskiego, emocje były ogromne. W następnych latach obydwoje ciężko pracowali nad nowym statusem tego związku. Ocalili przyjaźń, wzajemny szacunek i wspólnotę zainteresowań, ale od tej pory uczuciowo angażowali się gdzie indziej.
Zofia nie pozostawała dłużna mężowi, również wikłała się w romanse.
To były lata pierwszej wojny światowej, kiedy Zofia związała się z Rudolfem Starzewskim, redaktorem naczelnym i wydawcą krakowskiego „Czasu”. Jemu zawdzięczamy odkrycie Boya-recenzenta. Przyjaźnili się z Żeleńskim od kilkudziesięciu lat. Po tym, jak Starzewski związał się z Zofią, wzajemne stosunki obydwu mężczyzn zostały na pewien czas zamrożone. Co ciekawe, to Tadeusz doprowadził do ich przywrócenia.
Skoro mówimy o kobietach Boya, nie możemy zapomnieć o Irenie Krzywickiej.
To już był całkiem inny związek. Kiedy się poznali, Żeleński był w innym momencie życia. Przekroczył pięćdziesiątkę, jego pozycja zawodowa była ustabilizowana, pod wieloma względami pozostawał ulubieńcem opinii publicznej. Jeśli angażował się w polemiki, to były one niczym w porównaniu z tym, co miało dopiero nadejść. Ona była dziennikarką wyczuloną na sprawy społeczne, od początku wiele ich łączyło. Kiedy w 1929 roku Boy rozpoczynał swoje wielkie kampanie, miał przy boku kobietę, która wspierała go prywatnie i zawodowo. Jego żartobliwe słowa „Irena Krzywicka i Tadeusz Żeleński chodzą razem”, wypowiedziane w Ziemiańskiej, nabrały wielorakiego znaczenia. Głębokie uczucie Boya do Krzywickiej, relacja inna od dotychczasowych, były sprawdzianem dla związku Żeleńskich. Zofia musiała po raz kolejny przeformować swój status w tym układzie.
Krzywicka także była mężatką. Poznali się z Boyem, gdy była w ciąży z pierwszym dzieckiem. Kiedy zdecydowali się z mężem na drugie, od razu powiedziała o tym Boyowi.
A on odpowiedział: „Jesteś młoda, masz prawo robić, co ci się podoba”. Rozstali się wtedy na pewien czas, podejrzewam, że nie po raz pierwszy. Jednocześnie wciąż byli ze sobą blisko. W tych miesiącach Irena szczególnie mocno wspierała Boya na łamach prasy. Ostatecznie rozdzieliła ich wojna.
Jak widać, Boy wciąż dostarcza tematów do plotek. Zastanawiam się, do jakiego stopnia biograf powinien wchodzić z butami w życie bohatera?
To nigdy nie jest łatwe. Pisanie o cudzym życiu intymnym wymaga ostrożności i namysłu. Wypracowałam sobie taką zasadę: jeśli jakiś szczegół wpływa znacząco na życie mojego bohatera, wtedy o tym piszę. Jeżeli nie – zachowuję te informacje dla siebie. Miałam wątpliwości, czy publikować dokumenty medyczne, które otrzymałam z Wiednia. Chodziło o Boya, więc mogłam zadać sobie pytanie: jak on by to zrobił? Przecież on w swoich felietonach pisze, owszem, o intymnym życiu Mickiewicza, o chorobach swoich przyjaciół i nauczycieli, ale przede wszystkim rozbrajająco szczerze o swoim własnym. Bez skrępowania podaje takie szczegóły, o których inni ludzie na jego miejscu chcieliby zapomnieć. Dzięki temu łatwiej było mi napisać o jego chorobie wenerycznej.
A zastanawiałaś się, jaki wpływ miała ta choroba na jego psychikę? Często wpadał w melancholię, zdarzyło się, że krzyczał do siebie na krakowskich Plantach, a w trudnych chwilach szukał schronienia w szpitalach psychiatrycznych.
Choroba weneryczna na pewno wpłynęła na jego życie. Utykał na lewą nogę, miał nienaturalnie wysoki głos, być może wskutek zmian chorobowych na strunach głosowych. Zwróć uwagę, że w Szopce krakowskiej Zielonego Balonika wprowadza postać Doktora Boya, który ma wygłosić w Krakowie wykład na temat skuteczności preparatu 606, czyli salwarsanu, leku na kiłę. To jest rodzaj gry z odbiorcami, ale równocześnie znak, że w najbliższym otoczeniu nie robił tajemnicy ze swojej choroby. A melancholia, o której wspomniałaś, była cechą rodzinną. Epizody depresyjne miewali zarówno on, jak i jego brat Edward, który popełnił samobójstwo. W jakim stopniu wpływało to na życie i decyzje Boya, do końca nie wiem. Jest tyle rzeczy, o które chętnie bym go zapytała.
Sama bym go zapytała, czy przypadkiem nie cierpiał na ADHD. Jego dorobek stanowi wielka liczba utworów literackich, tekstów publicystycznych i tłumaczeń. Wydaje się wręcz niemożliwe, by mógł temu podołać jeden człowiek.
Kiedy przyjmowano go do Związku Radzieckich Pisarzy Ukrainy, przewodniczący Ołeksandr Hawryluk powiedział, że Boy napisał w życiu więcej, niż niejeden człowiek przeczytał. Liczba przekładów jest rzeczywiście imponująca, do dzisiaj spotykam się z pytaniem, czy on rzeczywiście sam to wszystko zrobił. Najwięcej tłumaczeń z literatury francuskiej powstało w okresie krakowskim, czyli do 1922 roku. W latach pierwszej wojny światowej tłumaczył niemal kompulsywnie, wydawał poszczególne tomy za własne pieniądze. Wielokrotnie mówił, że w tamtym ciemnym okresie praca tłumacza ratowała go od desperacji. W poszukiwaniu straconego czasu Prousta kończył we wrześniu 1939 roku podczas bombardowania Warszawy. Odsuwał jedynie biurko od okna. Praca była dla niego najważniejsza. Nie umiał wypoczywać, niechętnie ruszał się z domu – rozumiem to.
Pracoholik lubiący podkreślać swoje dokonania. Nie bez powodu nazywano go reklamiarzem. W tej dziedzinie także osiągnął sukces.
My, ludzie żyjący z pisania, dzisiaj również moglibyśmy się od niego sporo nauczyć. Ale pamiętajmy, że wziął na swoje barki przedsięwzięcie, które przerastało możliwości jednego człowieka, może nawet – kilku osób. Z Zofią prowadzili własne wydawnictwo pod szyldem Biblioteka Boya. W tej firmie Żeleński był tłumaczem, wydawcą i człowiekiem od promocji. Reklama okazała się konieczna, żeby utrzymać się na powierzchni i wzbudzać zainteresowanie czytelników. Nie było łatwo, bo Żeleńscy trafili na kryzys ekonomiczny, w którego wyniku upadały największe firmy. Nie bez znaczenia dla tego przedsięwzięcia stała się także działalność publicystyczna Boya. Jego kampanie o prawa kobiet, o rozdzielenie religii od polityki przysporzyły mu wielu wrogów.
By się wypromować, potrafił skłamać. W jednym z felietonów narzekał, że prasa bojkotuje jego spotkania z czytelnikami. Twierdził, że w „Kurierze Poznańskim” nazwano go „sanacyjnym homoseksualistą”. Sprawdziłaś te informacje i okazały się one nieprawdziwe.
Kiedy przez lata w pewnym sensie żyje się blisko ze swoim bohaterem, a dodatkowo uważa się go za autorytet, to w sytuacji jak ta przywołana prędzej przypisze się błąd sobie niż jemu. Tak było ze mną. Ta ważna lekcja warsztatowa przypomniała mi, że muszę być ostrożna, mniej ufna.
Czy dużo innych informacji musiałaś jeszcze weryfikować?
Do tej pory o Boyu napisano tak wiele, że aby odtworzyć wiernie jego życiorys, musiałam wrócić do początku. Poza tym lubię wszystko sprawdzać. Boy jest taką postacią, wokół której narosło sporo mitów i fałszywych wniosków. Jak choćby ten o jego apolityczności. Przez lata Żeleński był obecny na łamach „Kuriera Porannego”, pisma piłsudczyków. Agitował, chwalił, ogłaszał, że głosuje na BBWR. Trudno o bardziej jednoznaczną deklarację przynależności. Inny pogląd – ten, wedle którego twórca współpracował z dziennikiem ze względów finansowych – ubliża pisarzowi takiemu jak on.
Nie tylko weryfikujesz drobne kłamstewka bohatera, ale kiedy trzeba, stajesz w jego obronie. Na przykład w przypadku książki Kolaboranci, która ukazała się pod koniec lat 90. XX wieku. Jacek Trznadel zarzuca w niej Boyowi, że ten podczas wojny wygodnie urządził się we Lwowie dzięki współpracy z komunistami.
Polemizuję z niektórymi tezami Jacka Trznadla, bo uważam, że są jednostronne i krzywdzące. Co do kwestii obecności Boya w sowieckim Lwowie – bardziej niż na obronie Żeleńskiego zależało mi na tym, aby pokazać czytelnikom inną perspektywę – jego perspektywę. Wnioski zawsze zostawiam czytającym.
Czy stawiając kropkę na końcu Księcia…, miałaś poczucie, że zamknęłaś śledztwo w sprawie Boya i nie zdołasz dodać nic więcej?
Zawsze mogłabym coś dodać, na przykład opis jego starań o zmiany w polskiej interpunkcji czy o mniejszy podatek dochodowy dla artystów, ale czy to zmieniłoby jego obraz w oczach czytelników? Myślę, że nie. Zrobiłam wszystko, żeby dotrzeć do znanych mi archiwów państwowych w kraju i za granicą. Jeśli teraz na coś czekam, to na sygnał, że zachowały się archiwa prywatne, do których z oczywistych względów nie dotarłam. Praca biografa wiąże się z gotowością zarówno na uczciwe powiedzenie: „nie wiem, nie znalazłam”, jak i na to, że zawsze może wypłynąć coś, co na jakimś etapie wywróci do góry nogami wyniki śledztwa. Uśmiecham się jednak na myśl, że w życiorysie Boya są pewne sprawy, które udało mu się przede mną ukryć, które zdołał zachować wyłącznie dla siebie (mimo mojej dociekliwości). To dobrze, tak powinno być.