Biograf musi mieć w sobie coś z detektywa

Tade­usza Boya-Żeleń­skie­go opi­sa­no już wie­lo­krot­nie. Moni­ka Śli­wiń­ska posta­no­wi­ła jed­nak posze­rzyć stan naszej wie­dzy na temat pisa­rza, w nie­któ­rych przy­pad­kach spro­sto­wać zna­ne nam dotąd histo­rie i uzu­peł­nić je o nowe infor­ma­cje. Z pasją śled­cze­go tro­pi­ła wszyst­kie nie­ści­sło­ści, a nawet kłam­stew­ka same­go boha­te­ra. Dzię­ki temu nakła­dem Wydaw­nic­twa Lite­rac­kie­go uka­za­ła się książ­ka Ksią­żę. Bio­gra­fia Tade­usza Boya-Żeleń­skie­go, o któ­rej z autor­ką roz­ma­wia Mag­da Huzar­ska-Szu­miec.

Mag­da­le­na Huzar­ska Szu­miec: Czu­jesz się cza­sa­mi jak Sher­lock Hol­mes?

Moni­ka Śli­wiń­ska: Myślę, że bio­graf musi mieć w sobie coś z detek­ty­wa. Po napi­sa­niu czte­rech ksią­żek wiem też jed­nak, że każ­de śledz­two wyglą­da ina­czej. W przy­pad­ku Tade­usza Boya-Żeleń­skie­go lwią część pra­cy wyko­na­ła pół wie­ku temu Bar­ba­ra Win­klo­wa, autor­ka ksią­żek o pisa­rzu i jego twór­czo­ści. Uda­ło mi się te infor­ma­cje znacz­nie posze­rzyć dzię­ki wła­snym kwe­ren­dom i nowym doku­men­tom. Z pry­wat­nej kore­spon­den­cji Win­klo­wej z bra­tan­kiem Boya, Wła­dy­sła­wem Żeleń­skim, dowie­dzia­łam się, cze­go zabra­kło w poprzed­nich publi­ka­cjach. Ponad­to wie­le kwe­stii wyma­ga­ło spro­sto­wa­nia. Uzbro­jo­na w tę wie­dzę, przy­stą­pi­łam do pra­cy, któ­ra pozwo­li­ła mi w znacz­nym stop­niu uzu­peł­nić i sko­ry­go­wać stan badań o Boyu.

Sta­ra­łam się roz­szy­fro­wać two­ją meto­dę śled­czą. Zorien­to­wa­łam się, że prze­waż­nie zaczy­nasz od sce­ny fina­ło­wej. W przy­pad­ku Sta­ni­sła­wa Wyspiań­skie­go – od wiel­kie­go spek­ta­klu, jakim był jego pogrzeb w Kra­ko­wie, w przy­pad­ku Boya – od sądo­we­go stwier­dze­nia zgo­nu.

Może dzie­je się tak dla­te­go, że tacy twór­cy jak oni według mnie umie­ra­ją i odra­dza­ją się wie­le razy. Oży­wa­ją na nowo po swo­jej śmier­ci, kie­dy wra­ca­my do ich dzieł, kie­dy zmie­nia się recep­cja tych tek­stów. Boy został roz­strze­la­ny przez Niem­ców we Lwo­wie w 1941 roku, nie ma gro­bu, pro­chy jego i innych ofiar w 1943 roku roz­wia­ły się nad mia­stem. Do lat 50. jego śmierć nie zosta­ła for­mal­nie potwier­dzo­na. Kie­dy pisa­łam o Boyu, musia­łam zacząć od tej sce­ny, bo to było waż­ne dla jego bli­skich, czy­li tych, któ­rzy zosta­li. Pro­ce­du­ry sądow­ni­cze pozwo­li­ły wdo­wie po pisa­rzu i jego bli­skim zamknąć pewien etap i iść dalej.

Mimo woj­ny w Ukra­inie poje­cha­łaś do Lwo­wa, choć już dobrze zna­łaś to mia­sto. Co chcia­łaś tam zna­leźć?

Ofi­cjal­nie poje­cha­łam po to, żeby wyko­nać foto­gra­fie do książ­ki, któ­ra lada moment mia­ła pójść do dru­ku. Nie­ofi­cjal­nie poje­cha­łam dla sie­bie. Uwa­żam, że bio­gra­fię dru­gie­go czło­wie­ka ina­czej odczy­tu­je się w jego miej­scu. To był lipiec 2024 roku, a ści­ślej: rocz­ni­ca śmier­ci Boya, aso­cja­cji było dużo. W Ukra­inie trwa woj­na, więc poja­wia­ją się alar­my prze­ciw­lot­ni­cze, jak w cza­sach Boya obo­wią­zu­je godzi­na poli­cyj­na. W kamie­ni­cy, z któ­rej wypro­wa­dzo­no Żeleń­skie­go tam­tej tra­gicz­nej nocy, pozna­łam Oksa­nę, wła­ści­ciel­kę miesz­ka­nia znaj­du­ją­ce­go się dokład­nie dwa pię­tra wyżej – zacho­wa­ło przed­wo­jen­ny roz­kład. To było dla mnie waż­ne, że mogłam wejść w tę prze­strzeń i poru­szać się takim samym trak­tem jak on. W tej kamie­ni­cy zacho­wa­ło się wie­le przed­wo­jen­nych ele­men­tów. W oknach klat­ki scho­do­wej wciąż znaj­du­ją się kolo­ro­we witra­że fir­my S.G. Żeleń­ski, któ­rą zało­żył brat Boya. Dla kogoś inne­go może są to nie­istot­ne szcze­gó­ły, lecz sama z ele­men­tów wła­śnie tego rodza­ju rekon­stru­uję pamięć o czło­wie­ku.

Zde­rzasz opis ostat­nich dni Boya z opi­sem jego dzie­ciń­stwa i mło­do­ści, któ­rą spę­dził w Kra­ko­wie. Tu rów­nież cho­dzi­łaś jego śla­da­mi?

Takie spa­ce­ry mam za sobą, odby­wa­łam je w cza­sach stu­denc­kich. Teraz kon­cen­tru­ję się na pra­cy w archi­wach.

Tro­pi­łaś tam jedy­nie śla­dy Boya-lite­ra­ta czy tak­że Boya-leka­rza?

Istot­ne dla mnie było odtwo­rze­nie oby­dwu ście­żek zawo­do­wych Boya. Utar­ło się, że jego prak­ty­ka lekar­ska była mało zna­czą­cym epi­zo­dem, a jed­nak trwa­ła przez dzie­więt­na­ście lat. Był więc nie­mal tyle samo cza­su leka­rzem, co recen­zen­tem teatral­nym. W lite­ra­tu­rze wspo­mnie­nio­wej utrwa­lił się obraz Żeleń­skie­go jako leka­rza z przy­pad­ku, sta­wia­ją­ce­go błęd­ne dia­gno­zy. Tym­cza­sem te pierw­sze lata Boya, kie­dy zwią­zał się on z Wydzia­łem Lekar­skim Uni­wer­sy­te­tu Jagiel­loń­skie­go i pra­co­wał w szpi­ta­lu św. Ludwi­ka, były dla nie­go nie­zmier­nie owoc­ne. W tym cza­sie opu­bli­ko­wał kil­ka­na­ście prac z zakre­su medy­cy­ny, roz­pro­pa­go­wał w Gali­cji akcję Kro­pla Mle­ka, w któ­rej udzie­lał się cha­ry­ta­tyw­nie jako lekarz bied­nych matek. Kie­dy popa­trzy­my na to w kon­tek­ście jego póź­niej­szej dzia­łal­no­ści spo­łecz­nej zwią­za­nej ze świa­do­mym macie­rzyń­stwem, widzi­my, że to nie są dzia­ła­nia przy­pad­ko­we.

Okładka książki Moniki Śliwińskiej „Książę. Biografia Tadeusza Boya-Żeleńskiego”.
Monika Śliwińska, „Książę. Biografia Tadeusza Boya-Żeleńskiego”, Kraków: Wydawnictwo Literackie, 2024.

Nie­mniej kładł nacisk na to, że jest lite­ra­tem, a nie leka­rzem. Na tym pierw­szym polu odno­sił zresz­tą znacz­nie więk­sze suk­ce­sy.

Doku­men­ty z archi­wum Uni­wer­sy­te­tu Jagiel­loń­skie­go, do któ­rych dotar­łam, poka­zu­ją, że w pew­nym momen­cie Żeleń­ski zre­zy­gno­wał z medy­cy­ny i prze­niósł się na filo­zo­fię. Wzo­ro­wał się na kuzy­nie Kazi­mie­rzu Prze­rwie-Tet­ma­je­rze, któ­ry wydał wte­dy dru­gi tom poezji i cie­szył się sła­wą lite­rac­ką. Był dla Żeleń­skie­go auto­ry­te­tem, zresz­tą zachę­cał go do pisa­nia. Debiut poetyc­ki Tade­usza w „Świe­cie” oka­zał się nie­uda­ny, a recen­zje rodzi­ny były miaż­dżą­ce. Julia Tet­ma­je­ro­wa pisa­ła do syna: „Poezje Tadzia ohyd­ne w «Świe­cie»”. Upły­nę­ło kil­ka lat, nim ponow­nie zbli­żył się do lite­ra­tu­ry.

Szyb­ko rów­nież zyskał mia­no skan­da­li­sty, co aku­rat w Kra­ko­wie nie było trud­ne. Przy­czy­ni­ły się do tego wystę­py w Zie­lo­nym Balo­ni­ku. Jaki miał sto­su­nek do takiej opi­nii na wła­sny temat?

Opi­nię skan­da­li­sty, a nawet por­no­gra­fa – jak ochrzci­ła go pra­sa pra­wi­co­wa – wyko­rzy­sty­wał w latach 20. i 30. do kre­owa­nia mar­ki wła­snej i pod­trzy­my­wa­nia uwa­gi odbior­ców. Ta auto­pro­mo­cja wią­za­ła się tak­że z przed­się­wzię­ciem, któ­re­mu oddał całe­go sie­bie, czy­li z prze­kła­da­mi lite­ra­tu­ry fran­cu­skiej wyda­wa­ny­mi pod szyl­dem Biblio­te­ki Boya. Zanim jed­nak do tego doszło, Tade­usz Żeleń­ski, lekarz cho­rób dzie­cię­cych, zwią­zał się z kaba­re­tem Zie­lo­ny Balo­nik i przez pewien czas liczył, że te dwie skraj­nie róż­ne dzia­łal­no­ści uda się połą­czyć. Pierw­szy tom wier­szy i pio­se­nek wydał pod pseu­do­ni­mem Boy, choć w Kra­ko­wie i tak każ­dy wie­dział, kto jest kim w kaba­re­cie. Żeleń­ski lubił póź­niej wspo­mi­nać, że kie­dy opu­bli­ko­wał Lita­nię ku czci P.T. Matro­ny Kra­kow­skiej, to „żad­na dama star­sza nie chcia­ła mu podać ręki”. Jego dzia­łal­ność w tam­tym cza­sie z pew­no­ścią budzi­ła kon­tro­wer­sje. Z jed­nej stro­ny był leka­rzem pedia­trą, któ­ry ordy­no­wał w szpi­ta­lu, pro­wa­dził prak­ty­kę pry­wat­ną, a z dru­giej – spę­dzał noce w kaba­re­cie przy Flo­riań­skiej. To nie mogło się podo­bać.

Posta­rał się tak­że o mia­no kobie­cia­rza i „cięż­ko” na nie zapra­co­wał. Wystar­czy wymie­nić Dagny Przy­by­szew­ską, Jadwi­gę Mro­zow­ską i wie­le innych pań, prze­waż­nie akto­rek, któ­re bez więk­szych opo­rów chwa­lił w recen­zjach. Nie zapo­mi­naj­my, że był przy tym żona­ty. Jak wyglą­da­ło jego mał­żeń­stwo z Zofią Pareń­ską?

Wie­le wska­zu­je na to, że zwią­zek Zofii i Tade­usza zaaran­żo­wa­ła jej mat­ka. Ale nie była to rela­cja pozba­wio­na miło­ści, wręcz prze­ciw­nie. Kie­dy roz­pa­da­ło się ich mał­żeń­stwo, głów­nie z powo­du zdrad Żeleń­skie­go, emo­cje były ogrom­ne. W następ­nych latach oby­dwo­je cięż­ko pra­co­wa­li nad nowym sta­tu­sem tego związ­ku. Oca­li­li przy­jaźń, wza­jem­ny sza­cu­nek i wspól­no­tę zain­te­re­so­wań, ale od tej pory uczu­cio­wo anga­żo­wa­li się gdzie indziej.

Zofia nie pozo­sta­wa­ła dłuż­na mężo­wi, rów­nież wikła­ła się w roman­se.

To były lata pierw­szej woj­ny świa­to­wej, kie­dy Zofia zwią­za­ła się z Rudol­fem Sta­rzew­skim, redak­to­rem naczel­nym i wydaw­cą kra­kow­skie­go „Cza­su”. Jemu zawdzię­cza­my odkry­cie Boya-recen­zen­ta. Przy­jaź­ni­li się z Żeleń­skim od kil­ku­dzie­się­ciu lat. Po tym, jak Sta­rzew­ski zwią­zał się z Zofią, wza­jem­ne sto­sun­ki oby­dwu męż­czyzn zosta­ły na pewien czas zamro­żo­ne. Co cie­ka­we, to Tade­usz dopro­wa­dził do ich przy­wró­ce­nia.

Sko­ro mówi­my o kobie­tach Boya, nie może­my zapo­mnieć o Ire­nie Krzy­wic­kiej.

To już był cał­kiem inny zwią­zek. Kie­dy się pozna­li, Żeleń­ski był w innym momen­cie życia. Prze­kro­czył pięć­dzie­siąt­kę, jego pozy­cja zawo­do­wa była usta­bi­li­zo­wa­na, pod wie­lo­ma wzglę­da­mi pozo­sta­wał ulu­bień­cem opi­nii publicz­nej. Jeśli anga­żo­wał się w pole­mi­ki, to były one niczym w porów­na­niu z tym, co mia­ło dopie­ro nadejść. Ona była dzien­ni­kar­ką wyczu­lo­ną na spra­wy spo­łecz­ne, od począt­ku wie­le ich łączy­ło. Kie­dy w 1929 roku Boy roz­po­czy­nał swo­je wiel­kie kam­pa­nie, miał przy boku kobie­tę, któ­ra wspie­ra­ła go pry­wat­nie i zawo­do­wo. Jego żar­to­bli­we sło­wa „Ire­na Krzy­wic­ka i Tade­usz Żeleń­ski cho­dzą razem”, wypo­wie­dzia­ne w Zie­miań­skiej, nabra­ły wie­lo­ra­kie­go zna­cze­nia. Głę­bo­kie uczu­cie Boya do Krzy­wic­kiej, rela­cja inna od dotych­cza­so­wych, były spraw­dzia­nem dla związ­ku Żeleń­skich. Zofia musia­ła po raz kolej­ny prze­for­mo­wać swój sta­tus w tym ukła­dzie.

Krzy­wic­ka tak­że była mężat­ką. Pozna­li się z Boy­em, gdy była w cią­ży z pierw­szym dziec­kiem. Kie­dy zde­cy­do­wa­li się z mężem na dru­gie, od razu powie­dzia­ła o tym Boy­owi.

A on odpo­wie­dział: „Jesteś mło­da, masz pra­wo robić, co ci się podo­ba”. Roz­sta­li się wte­dy na pewien czas, podej­rze­wam, że nie po raz pierw­szy. Jed­no­cze­śnie wciąż byli ze sobą bli­sko. W tych mie­sią­cach Ire­na szcze­gól­nie moc­no wspie­ra­ła Boya na łamach pra­sy. Osta­tecz­nie roz­dzie­li­ła ich woj­na.

Jak widać, Boy wciąż dostar­cza tema­tów do plo­tek. Zasta­na­wiam się, do jakie­go stop­nia bio­graf powi­nien wcho­dzić z buta­mi w życie boha­te­ra?

To nigdy nie jest łatwe. Pisa­nie o cudzym życiu intym­nym wyma­ga ostroż­no­ści i namy­słu. Wypra­co­wa­łam sobie taką zasa­dę: jeśli jakiś szcze­gół wpły­wa zna­czą­co na życie moje­go boha­te­ra, wte­dy o tym piszę. Jeże­li nie – zacho­wu­ję te infor­ma­cje dla sie­bie. Mia­łam wąt­pli­wo­ści, czy publi­ko­wać doku­men­ty medycz­ne, któ­re otrzy­ma­łam z Wied­nia. Cho­dzi­ło o Boya, więc mogłam zadać sobie pyta­nie: jak on by to zro­bił? Prze­cież on w swo­ich felie­to­nach pisze, owszem, o intym­nym życiu Mic­kie­wi­cza, o cho­ro­bach swo­ich przy­ja­ciół i nauczy­cie­li, ale przede wszyst­kim roz­bra­ja­ją­co szcze­rze o swo­im wła­snym. Bez skrę­po­wa­nia poda­je takie szcze­gó­ły, o któ­rych inni ludzie na jego miej­scu chcie­li­by zapo­mnieć. Dzię­ki temu łatwiej było mi napi­sać o jego cho­ro­bie wene­rycz­nej.

A zasta­na­wia­łaś się, jaki wpływ mia­ła ta cho­ro­ba na jego psy­chi­kę? Czę­sto wpa­dał w melan­cho­lię, zda­rzy­ło się, że krzy­czał do sie­bie na kra­kow­skich Plan­tach, a w trud­nych chwi­lach szu­kał schro­nie­nia w szpi­ta­lach psy­chia­trycz­nych.

Cho­ro­ba wene­rycz­na na pew­no wpły­nę­ła na jego życie. Uty­kał na lewą nogę, miał nie­na­tu­ral­nie wyso­ki głos, być może wsku­tek zmian cho­ro­bo­wych na stru­nach gło­so­wych. Zwróć uwa­gę, że w Szop­ce kra­kow­skiej Zie­lo­ne­go Balo­ni­ka wpro­wa­dza postać Dok­to­ra Boya, któ­ry ma wygło­sić w Kra­ko­wie wykład na temat sku­tecz­no­ści pre­pa­ra­tu 606, czy­li sal­war­sa­nu, leku na kiłę. To jest rodzaj gry z odbior­ca­mi, ale rów­no­cze­śnie znak, że w naj­bliż­szym oto­cze­niu nie robił tajem­ni­cy ze swo­jej cho­ro­by. A melan­cho­lia, o któ­rej wspo­mnia­łaś, była cechą rodzin­ną. Epi­zo­dy depre­syj­ne mie­wa­li zarów­no on, jak i jego brat Edward, któ­ry popeł­nił samo­bój­stwo. W jakim stop­niu wpły­wa­ło to na życie i decy­zje Boya, do koń­ca nie wiem. Jest tyle rze­czy, o któ­re chęt­nie bym go zapy­ta­ła.

Sama bym go zapy­ta­ła, czy przy­pad­kiem nie cier­piał na ADHD. Jego doro­bek sta­no­wi wiel­ka licz­ba utwo­rów lite­rac­kich, tek­stów publi­cy­stycz­nych i tłu­ma­czeń. Wyda­je się wręcz nie­moż­li­we, by mógł temu podo­łać jeden czło­wiek.

Kie­dy przyj­mo­wa­no go do Związ­ku Radziec­kich Pisa­rzy Ukra­iny, prze­wod­ni­czą­cy Ołek­sandr Haw­ry­luk powie­dział, że Boy napi­sał w życiu wię­cej, niż nie­je­den czło­wiek prze­czy­tał. Licz­ba prze­kła­dów jest rze­czy­wi­ście impo­nu­ją­ca, do dzi­siaj spo­ty­kam się z pyta­niem, czy on rze­czy­wi­ście sam to wszyst­ko zro­bił. Naj­wię­cej tłu­ma­czeń z lite­ra­tu­ry fran­cu­skiej powsta­ło w okre­sie kra­kow­skim, czy­li do 1922 roku. W latach pierw­szej woj­ny świa­to­wej tłu­ma­czył nie­mal kom­pul­syw­nie, wyda­wał poszcze­gól­ne tomy za wła­sne pie­nią­dze. Wie­lo­krot­nie mówił, że w tam­tym ciem­nym okre­sie pra­ca tłu­ma­cza rato­wa­ła go od despe­ra­cji. W poszu­ki­wa­niu stra­co­ne­go cza­su Pro­usta koń­czył we wrze­śniu 1939 roku pod­czas bom­bar­do­wa­nia War­sza­wy. Odsu­wał jedy­nie biur­ko od okna. Pra­ca była dla nie­go naj­waż­niej­sza. Nie umiał wypo­czy­wać, nie­chęt­nie ruszał się z domu – rozu­miem to.

Pra­co­ho­lik lubią­cy pod­kre­ślać swo­je doko­na­nia. Nie bez powo­du nazy­wa­no go rekla­mia­rzem. W tej dzie­dzi­nie tak­że osią­gnął suk­ces.

My, ludzie żyją­cy z pisa­nia, dzi­siaj rów­nież mogli­by­śmy się od nie­go spo­ro nauczyć. Ale pamię­taj­my, że wziął na swo­je bar­ki przed­się­wzię­cie, któ­re prze­ra­sta­ło moż­li­wo­ści jed­ne­go czło­wie­ka, może nawet – kil­ku osób. Z Zofią pro­wa­dzi­li wła­sne wydaw­nic­two pod szyl­dem Biblio­te­ka Boya. W tej fir­mie Żeleń­ski był tłu­ma­czem, wydaw­cą i czło­wie­kiem od pro­mo­cji. Rekla­ma oka­za­ła się koniecz­na, żeby utrzy­mać się na powierzch­ni i wzbu­dzać zain­te­re­so­wa­nie czy­tel­ni­ków. Nie było łatwo, bo Żeleń­scy tra­fi­li na kry­zys eko­no­micz­ny, w któ­re­go wyni­ku upa­da­ły naj­więk­sze fir­my. Nie bez zna­cze­nia dla tego przed­się­wzię­cia sta­ła się tak­że dzia­łal­ność publi­cy­stycz­na Boya. Jego kam­pa­nie o pra­wa kobiet, o roz­dzie­le­nie reli­gii od poli­ty­ki przy­spo­rzy­ły mu wie­lu wro­gów.

By się wypro­mo­wać, potra­fił skła­mać. W jed­nym z felie­to­nów narze­kał, że pra­sa boj­ko­tu­je jego spo­tka­nia z czy­tel­ni­ka­mi. Twier­dził, że w „Kurie­rze Poznań­skim” nazwa­no go „sa­nacyjnym homo­sek­su­ali­stą”. Spraw­dzi­łaś te infor­ma­cje i oka­za­ły się one nie­praw­dzi­we.

Kie­dy przez lata w pew­nym sen­sie żyje się bli­sko ze swo­im boha­te­rem, a dodat­ko­wo uwa­ża się go za auto­ry­tet, to w sytu­acji jak ta przy­wo­ła­na prę­dzej przy­pi­sze się błąd sobie niż jemu. Tak było ze mną. Ta waż­na lek­cja warsz­ta­to­wa przy­po­mnia­ła mi, że muszę być ostroż­na, mniej ufna.

Czy dużo innych infor­ma­cji musia­łaś jesz­cze wery­fi­ko­wać?

Do tej pory o Boyu napi­sa­no tak wie­le, że aby odtwo­rzyć wier­nie jego życio­rys, musia­łam wró­cić do począt­ku. Poza tym lubię wszyst­ko spraw­dzać. Boy jest taką posta­cią, wokół któ­rej naro­sło spo­ro mitów i fał­szy­wych wnio­sków. Jak choć­by ten o jego apo­li­tycz­no­ści. Przez lata Żeleń­ski był obec­ny na łamach „Kurie­ra Poran­ne­go”, pisma pił­sud­czy­ków. Agi­to­wał, chwa­lił, ogła­szał, że gło­su­je na BBWR. Trud­no o bar­dziej jed­no­znacz­ną dekla­ra­cję przy­na­leż­no­ści. Inny pogląd – ten, wedle któ­re­go twór­ca współ­pra­co­wał z dzien­ni­kiem ze wzglę­dów finan­so­wych – ubli­ża pisa­rzo­wi takie­mu jak on.

Nie tyl­ko wery­fi­ku­jesz drob­ne kłam­stew­ka boha­te­ra, ale kie­dy trze­ba, sta­jesz w jego obro­nie. Na przy­kład w przy­pad­ku książ­ki Kola­bo­ran­ci, któ­ra uka­za­ła się pod koniec lat 90. XX wie­ku. Jacek Trzna­del zarzu­ca w niej Boy­owi, że ten pod­czas woj­ny wygod­nie urzą­dził się we Lwo­wie dzię­ki współ­pra­cy z komu­ni­sta­mi.

Pole­mi­zu­ję z nie­któ­ry­mi teza­mi Jac­ka Trzna­dla, bo uwa­żam, że są jed­no­stron­ne i krzyw­dzą­ce. Co do kwe­stii obec­no­ści Boya w sowiec­kim Lwo­wie – bar­dziej niż na obro­nie Żeleń­skie­go zale­ża­ło mi na tym, aby poka­zać czy­tel­ni­kom inną per­spek­ty­wę – jego per­spek­ty­wę. Wnio­ski zawsze zosta­wiam czy­ta­ją­cym.

Czy sta­wia­jąc krop­kę na koń­cu Księ­cia…, mia­łaś poczu­cie, że zamknę­łaś śledz­two w spra­wie Boya i nie zdo­łasz dodać nic wię­cej?

Zawsze mogła­bym coś dodać, na przy­kład opis jego sta­rań o zmia­ny w pol­skiej inter­punk­cji czy o mniej­szy poda­tek docho­do­wy dla arty­stów, ale czy to zmie­ni­ło­by jego obraz w oczach czy­tel­ni­ków? Myślę, że nie. Zro­bi­łam wszyst­ko, żeby dotrzeć do zna­nych mi archi­wów pań­stwo­wych w kra­ju i za gra­ni­cą. Jeśli teraz na coś cze­kam, to na sygnał, że zacho­wa­ły się archi­wa pry­wat­ne, do któ­rych z oczy­wi­stych wzglę­dów nie dotar­łam. Pra­ca bio­gra­fa wią­że się z goto­wo­ścią zarów­no na uczci­we powie­dze­nie: „nie wiem, nie zna­la­złam”, jak i na to, że zawsze może wypły­nąć coś, co na jakimś eta­pie wywró­ci do góry noga­mi wyni­ki śledz­twa. Uśmie­cham się jed­nak na myśl, że w życio­ry­sie Boya są pew­ne spra­wy, któ­re uda­ło mu się przede mną ukryć, któ­re zdo­łał zacho­wać wyłącz­nie dla sie­bie (mimo mojej docie­kli­wo­ści). To dobrze, tak powin­no być.

– polska pisarka, dziennikarka i redaktorka.

więcej →

– dziennikarka, publicystka, redaktorka, absolwentka teatrologii na Uniwersytecie Jagiellońskim.

więcej →

Fallback Avatar

– pisarz, felietonista, publicysta, tłumacz, krytyk literacki i teatralny.

więcej →

Powiązane teksty

12.06.2025
Rozmowy

Wszystkie demony Konrada Swinarskiego

Był postacią wyjątkową na mapie teatralnej Polski. Jego przedstawienia w jednych wzbudzały zachwyt, przez innych były ostro krytykowane. Niewielu wiedziało, jak historia Swinarskiego i jego wewnętrzne demony wpływały na los stwarzanych na scenie postaci. Tajemnice te odsłania Beata Guczalska w rozmowie z Magdą Huzarską-Szumiec o książce Konrad Swinarski. Biografia ukryta.