Całą tę wolną, o tak, wolną kulturę

Czytanie na głos konstytucji, udział w antyrządowych protestach, pisanie powieści o przemocy seksualnej – to właśnie za takie występki można trafić w Amerykach do aresztu, więzienia albo na czarne listy zawierające nazwiska autorów i autorek, których książki są wycofywane ze szkolnych bibliotek. Co ciekawe, zarówno na północy, jak i na południu ulubionym celem ataków władzy są piszące kobiety oraz osoby z rdzennych społeczności.

Zacznijmy od największego niebezpieczeństwa, na jakie skazane są w Ameryce Południowej i Środkowej osoby piszące. Roberto Carlos Figueroa, Victor Alfonso Culebro Morales, Alejandro Martínez Noguez, Mauricio Cruz Solís, Patricia Ramírez González , Jimmy Jean, Marckendy Natoux – tak brzmią imiona i nazwiska dziennikarzy zamordowanych w Meksyku i na Haiti w 2024 roku, którego dotyczy opublikowany raport PEN Tożsamość na celowniku: prześladowanie i opór. Zginęli, bo zadarli z władzą, wielkim biznesem lub zorganizowaną przestępczością, a zwykle z wszystkimi trzema naraz; opisywali korupcję, dewastację środowiska, przestępcze układy.

Takie właśnie mamy skojarzenia z Ameryką Centralną i Południową, kiedy słyszymy „zagrożona wolność słowa”, prawda? Targany codzienną przemocą region świata, władza zbratana z przestępcami, bezradność państwa wobec zorganizowanej przemocy. To bez wątpienia część prawdy o krajach takich jak Meksyk, który pozostaje jednym z najbardziej niebezpiecznych dla dziennikarzy miejsc na świecie (choć koniecznie trzeba dodać, że od października 2023 roku żaden zakątek świata nie może się równać ze Strefą Gazy, gdzie w celowych izraelskich atakach zostało zabitych, w zależności od szacunków, od stu siedemdziesięciu jeden do dwustu dwudziestu ośmiu pracowników mediów). Na podstawie lektury rozdziału raportu PEN poświęconego Amerykom można wysnuć jeszcze inny ponury wniosek. Płyniemy na tej samej brunatnej fali, zalewającej sporą część świata, a wiele z opisanych w sprawozdaniu prześladowań, których doświadczali tamtejsi autorzy i autorki, można sobie wyobrazić także w europejskim kontekście.

Fiksacja na punkcie (obrony) tożsamości, walka z produkcją opowieści podważających normatywną, wciąż dominującą (białą, męskocentryczną, uprzywilejowaną, heterycką – i tak dalej) narrację – oto niezwykle żywo bijące dziś źródło, z którego płyną represje, reprymendy i restrykcje wobec piszących, utrzymywane przez dzierżących polityczną i ekonomiczną władzę. Jesteś kobietą albo queerem, pochodzisz z rdzennej społeczności albo klasy ludowej, piszesz o przemocy albo seksualności, a na dodatek łączysz działalność literacką z aktywizmem? Prawdopodobnie twoje książki sprzedają się nieźle, jesteś doceniana przez krytyków i jurorów, ale masz też najbardziej przerąbane.

„Chociaż kobiety stanowiły tylko 29% listy przypadków w 2025 roku, były one bardziej narażone na procesy sądowe lub różnego rodzaju prześladowania” – piszą autorzy sprawozdania. „Rdzenni pisarze w obu Amerykach, w takich krajach, jak Kanada i Meksyk, również znaleźli się na liście przypadków, podczas gdy pisarze-członkowie mniejszości byli prześladowani za wyrażanie swojej tożsamości”. I jeszcze: „W 2024 roku wzrosła liczba gróźb wobec kobiet i rdzennych autorów, którzy często poruszali ważne kwestie, takie jak: obrona ziemi i tradycyjnych terytoriów, migracja i prawa człowieka, a także tych piszących o tożsamości seksualnej i płciowej”.

Weźmy na przykład Argentynę. Od prawie dwóch lat władzę sprawuje tam Javier Milei, skrajnie prawicowy i neoliberalny polityk, który mógłby uchodzić za całkiem fascynujący wytwór czyjejś dystopijnej wyobraźni, gdyby nie fakt, że istnieje naprawdę i rządzi czterdziestopięciomilionowym krajem. Krajem, dodajmy, wyjątkowo dobrej literatury – często pisanej przez kobiety – która doczekała się całkiem sporej liczby tłumaczeń na język polski. Jedną z argentyńskich autorek jest Dolores Reyes, nauczycielka i matka dziewięciorga dzieci, mieszkająca na przedmieściach Buenos Aires, która sześć lat temu weszła przebojem na tamtejszy rynek literacki powieścią Ziemiożerczyni (Cometierra). Książka ukazała się po polsku w przekładzie Barbary Baradyn (Wydawnictwo Mova). Opowiada o małej dziewczynce, zgodnie z tytułem znajdującej upodobanie w żarciu ziemi, która wywołuje u bohaterki wizje pozwalające ustalić, co się stało z zaginionymi dziewczynkami i kobietami z okolicy i gdzie spoczywają ich szczątki. W wywiadzie, który przeprowadziłam z Reyes w 2020 roku, pisarka mówiła:

My, Argentynki, mamy dość. Dość patrzenia na to, jak bardzo lekceważone są nasze prawa i jak bardzo nie liczy się w tym kraju życie kobiet. […] Mniej więcej jedna trzecia kobietobójstw jest dokonywana z użyciem broni należącej do policjantów albo przedstawicieli innych sił porządkowych. Policjanci i wojskowi są również zamieszani w handel kobietami i zmuszanie ich do prostytucji.

I dodawała:

Mam bardzo duży szacunek dla literatury, bo wierzę, że może oświetlać rzeczywistość z dużo większą mocą niż dziennikarstwo. Media, podsuwając nam co dzień tak niesamowite ilości wiadomości, prowadzą do tego, że załamuje się nasza zdolność ich asymilacji. Dzisiaj została zamordowana szesnastolatka, jutro zginie dwudziestotrzylatka, a pojutrze sześćdziesięciolatka umrze z powodu pięćdziesięciu ciosów nożem. Odbiór takich newsów siłą rzeczy się automatyzuje. Literatura daje inną możliwość: mogę złapać czytelnika za fraki i sprawić, że automatyzacja zostanie przerwana, że zacznie on na nowo doświadczać tego, o czym czyta.

Ziemiożerczyni to, podsumowując, frapujący literacko krzyk stanowiący reakcję na zastraszającą liczbyę feminicidios, zabójstw kobiet – na społeczną i polityczną katastrofę, która dotknęła także Argentynę.

W listopadzie 2024 roku Dolores Reyes znalazła się w gronie czterech pisarek, które zaatakował rząd Javiera Mileia, zarzucając im, że w swoich książkach epatują pornografią i przemocą, i żądając natychmiastowego wycofania ich dzieł ze szkolnych bibliotek. „Są granice, których nie wolno przekraczać. Przestańcie seksualizować nasze dzieci, zabierzecie z klas tych, którzy promują nikczemne agendy, i szanujcie niewinność najmłodszych! NIE z naszymi dziećmi!” – napisała na platformie X wiceprezydentka Argentyny, Victoria Villarruel. Za rządem ruszyła internetowa armia trolli i hejterów, którzy w zmasowanym ataku wylali falę nienawiści i gróźb pod adresem pisarek. „Zaczęłam dostawać czterysta pięćdziesiąt wiadomości dziennie z obelgami, pogróżkami i przerażającymi epitetami” – mówiła Dolores Reyes w audycji Radio con vos.

Tłem wydarzeń była (skądinąd pokrzepiająca) decyzja lokalnego rządu Buenos Aires, aby do lokalnych bibliotek wprowadzić książki pokazujące rozmaite aspekty tożsamości bonarenase, kategorii postrzeganej przez lokalnych polityków w sposób do tego stopnia otwarty, że w jej ramach znalazły się między innymi książki Dolores Reyes, Aurory Venturini, Sol Fantin i Gabrieli Cabezón Cámary. Ta ostatnia, której utwory w przekładzie Barbary Jaroszuk można czytać we fragmentach po polsku w argentyńskim numerze „Literatury na Świecie”, to kolejne gorące nazwisko współczesnej argentyńskiej literatury. Cámara jest autorką między innymi nominowanej do Nagrody Bookera powieści Las aventuras de China Iron (Przygody Żonki Iron), subwersyjnego dialogu z argentyńską epopeją narodową Martín Fierro, którego bohaterką jest bezimienna w oryginalnym dziele żona bohatera. „Dlaczego Dolores Reyes, dlaczego Gabriela Cabezón, dlaczego one wszystkie, dlaczego ich książki? Są przecież od siebie całkowicie różne” – zastanawiała się na łamach hiszpańskiego dziennika El País argentyńsko-katalońska pisarka Lucia Lijtmaer. Według niej z punktu widzenia rządzących problematyczne są nie tylko kontropowieści dotyczące zbiorowej tożsamości przedstawiane przez wymienione pisarki, ale także pozaliterackie zaangażowanie tych autorek.

„Z jakiegoś powodu Victoria Villarruel je ze sobą miesza. I ustanawia linię, która nie do końca zaczyna się od literatury: zarówno Dolores Reyes, jak i Gabriela Cabezón Cámara były zaangażowane w ruch Ni Una Menos, który w Argentynie ma na celu podniesienie świadomości na temat przemocy wobec kobiet i dziewcząt” – przekonuje pisarka.

Podobne skrzyżowanie literackich i pozaliterackich czynników doprowadziło też do gróźb śmierci, które usłyszała w listopadzie 2024 meksykańska poetka ze stanu Chiapas, Mikeas Sánchez. To prawdziwie fascynująca postać: urodzona w 1980 roku pisarka, tłumaczka, edukatorka i dziennikarka radiowa jest pierwszą w historii kobietą publikującą książki poetyckie w języku zoque, jednym z najstarszych języków Meksyku, wywodzącym się z kultury Olmeków, którym dziś posługuje się siedemdziesiąt pięć tysięcy ludzi. Niektóre teksty Sánchez – wnuczki uzdrowiciela i szamana – można znaleźć w tłumaczeniu na angielski na stronie Poetry Foundation. Dwujęzyczną poezję tej autorki przenika mistycyzm związany z prastarą kulturą zoque i wspólnotowy duch właściwy jej społeczności. „Bycie rdzenną pisarką w Meksyku jest aktem protestu, kulturowego i językowego oporu, a także walką z meksykańskim systemem edukacji i elitami literackimi” – mówiła Sánchez w jednym z wywiadów. Twórczyni tej bliskie są również inne formy oporu: jest ona współzałożycielką organizacji ZODEVITE, Ruchu Rdzennej Ludności Zoque w Obronie Życia i Ziemi, który między innymi sprzeciwia się budowie kopalni, tam hydroelektrycznych, frackingowi i innym rodzajom eksploatacji bogactw naturalnych w najbiedniejszym pod względem ekonomicznym, a zarazem najbogatszym w minerały meksykańskim stanie Chiapas.

7 listopada 2024 roku o 8.30 rano do zakładu fotograficznego prowadzonego przez pisarkę wtargnął nietrzeźwy mężczyzna. Zagroził on Sánchez, że skończy ona jak jej przyjaciel, zamordowany niecałe trzy tygodnie wcześniej „ojczulek Marcelo Pérez”, zaangażowany politycznie i społecznie kapłan z ruchu ZODEVITE. W obronie Sánchez stanęły organizacje feministyczne, ekologiczne i walczące o prawa człowieka w Meksyku i poza jego granicami. Żądały rzetelnego śledztwa i zapewnienia bezpieczeństwa poszkodowanej. Alarm odbił się szerokim echem – i całe szczęście. Jak bowiem podaje raport organizacji Front Line Defenders, w 2024 roku zostało zamordowanych w Meksyku co najmniej trzydzieścioro dwoje obrońców i obrończyń środowiska, a wielu z nich wywodziło się z rdzennych społeczności. Międzynarodowe nagłośnienie sprawy Mikeas Sánchez ma więc głęboki sens.

W raporcie PEN na niechlubnej liście państw represjonujących ludzi pióra jest też między innymi Salwador, którym od 2019 roku rządzi do niedawna najmłodszy prezydent na świecie, Nayib Bukele. Kolumbijski dziennik El Espectador napisał o nim, że „ubiera w szaty cool rządy twardej ręki”, łamie prawa człowieka i obywatela pod hasłem walki ze zorganizowaną przestępczością i gangami, przedłuża stan wyjątkowy, buduje megawięzienia i doprowadza do najwyższego na świecie odsetka osadzonych w populacji (wielu z nich znalazło się za kratkami bezprawnie). Jako autokrata pełną gębą, nie toleruje krytyki. 4 lutego 2024 roku, w dniu, w którym Bukele ubiegał się o reelekcję na stanowisko prezydenta, czego zabrania salwadorska konstytucja, poeta Carlos Bucio Borja odczytał w jednym z lokali wyborczych stosowne artykuły ustawy zasadniczej. Zabrało go stamtąd sześciu funkcjonariuszy policji; kolejne siedemdziesiąt dwie godziny spędził w areszcie, z którego został wypuszczony bez postawienia zarzutów. Bukele, jeden z najpopularniejszych polityków w Ameryce Łacińskiej, wygrał wybory z 85% poparciem, zaś losem poety większość społeczeństwa w ogóle się nie przejęła. Zachowanie policji potraktowano zapewne jako przykry skutek uboczny bezpardonowej walki z pandillas, gangami, dzięki której Salwador odzyskał upragnione bezpieczeństwo (czy też jego pozory).

Krytyki pod swoim adresem nie są też w stanie znieść – niezmiennie – władze Kuby, które surowo ukarały organizatorów i uczestników antyrządowych protestów odbywających się na wyspie 11 czerwca 2021 roku. Brak szczepionek przeciwko koronawirusowi i odpowiednich środków bezpieczeństwa przelał czarę goryczy i spowodował, że na ulice wyszły tysiące osób. Były to największe protesty na Kubie od początku lat 90. XX wieku. Wśród protestujących była wówczas trzydziestodziewięcioletnia poetka i działaczka na rzecz praw kobiet, Maria Cristina Garrido Rodríguez. Dzień później została zatrzymana razem ze swoją siostrą Angélicą i pobita, a następnie zniknęła na osiemnaście dni. W styczniu 2022 roku skazano ją na siedem lat więzienia za zakłócanie porządku publicznego i stawianie oporu. Dziś jest jedyną kobietą skazaną za udział w protestach, która wciąż przebywa w więzieniu: w złych warunkach, izolacji, bita, niekiedy bez jedzenia i wody, bez możliwości spotkania się z dziećmi. W listopadzie 2023 roku udało jej się wysłać z więzienia poruszające nagranie audio, w którym zwracała się do społeczności PEN International: „Można uwięzić zwiotczałe ciało, ale nie ducha, napięte ręce, ale nie natchnienie. Przesyłam wszystkim więzionym pisarzom świata wyrazy podziwu i wzywam do dalszego tworzenia amalgamatu słów i ciszy, ich własnych światów złożonych z liter i bezpiecznych schronień”.

Podobnych historii – przypadków represji wobec piszących – jest w amerykańskiej części raportu PEN dużo więcej. Pojawia się w nim też, a jakże, północna część Ameryki. Mechanizmy tłumienia wolności słowa są tam zbliżone do przywołanych wcześniej: kanadyjska policja z Edmonton w styczniu 2024 roku zatrzymała pochodzącą z rdzennej grupy Kri/Irokezów dziennikarkę Brandi Morin, zbierającą informacje o „nielegalnym” obozowisku założonym przez rdzennych mieszkańców Edmonton pozostających w kryzysie bezdomności. W USA w ramach skrajnie prawicowo-purytańskiego zwrotu karano z kolei nie osoby, ale książki: tylko w roku szkolnym 2023/2024 PEN odnotował ponad dziesięć tysięcy przypadków cenzury książek (publikacje usuwano najczęściej ze szkolnych bibliotek). Argumenty, których używali orędownicy czyszczenia księgozbiorów, są identyczne jak te stosowane przez ekipę Javiera Mileia: objęte cenzurą pozycje rzekomo miały szerzyć pornografię, epatować przemocą i seksem, demoralizować najmłodszych. Na czarnej liście możemy znaleźć pełne spektrum propozycji literackich: począwszy od bestsellerów Jodi Picoult (w tym jej powieści o szkolnej masakrze z użyciem broni), skończywszy na Najbardziej niebieskim oku Toni Morrison.

Zarówno raport PEN, jak i sam moment dziejowy nie nastrajają więc do szczególnego optymizmu. Autorzy dość alarmującego sprawozdania nie chcą jednak pozostawić czytelników i czytelniczek z poczuciem beznadziei i opisują także sukcesy. Są tu więc nazwiska ludzi pióra po latach kampanii wypuszczonych z więzienia w Hondurasie i na Kubie, jest również przypomnienie, że to właśnie oddolna presja i rozgłos pomogły ochronić przed zarzutami Brandi Morin i Carlosa Bucio Borję. Solidarność ma sens. Sens mają wszczynanie alarmu i działania na lokalną i międzynarodową skalę, które towarzyszyły każdej z opisanych wyżej sytuacji i które były formą wsparcia osób represjonowanych przez władze. Osoby te nie szły same i same iść nie będą, choć nie zawsze jest to wystarczająca ochrona. Dziennikarze i dziennikarki z tego regionu świata płacą wciąż najwyższą cenę za wykonywanie swojego zawodu – od stycznia 2025 roku zostało zamordowanych co najmniej dwanaścioro z nich (choć dla porównania: tylko od początku 2025 roku Izrael zabił dwadzieścioro dwoje palestyńskich dziennikarzy).

Autorom i autorkom, którzy nie mierzą się z bezpośrednim zagrożeniem życia, organizowana przez ultraprawicowych autokratów nagonka może jednak przynieść, paradoksalnie bądź nie, także pozytywne niespodzianki. Lucía Lijtmaer pisała w swoim felietonie dla El País o „efekcie Streisand”. Zjawisko odnosi się do nieoczekiwanego rozgłosu, którego doświadczyła amerykańska piosenkarka, kiedy zażądała od Google’a usunięcia z Google Maps zdjęć swojej posiadłości. Argumentowała, że udostępnienie fotografii zagraża jej bezpieczeństwu i narusza prywatność. Kontrowersje wokół sprawy przyniosły nieoczekiwany skutek: niezauważone wcześniej przez nikogo materiały doczekały się setek tysięcy odsłon. Analogicznie: powieści Dolores Reyes i Gabrieli Cabezón Cámary sprzedają się obecnie jeszcze lepiej niż zwykle dzięki reklamie, jaką niezamierzenie zapewnili tym książkom rządzący i hejterzy.

Nie ma nic dobrego w uciszaniu protestów i głosów niezgody, w agresywnym, przymusowym zacieraniu różnic – podkreśla w swoim felietonie Lucía Lijtmaer. „Ale kto wie?” – dodaje.

Może w tych niespokojnych czasach będziemy mogli zaznać także pewnej radości, odkryć efekt uboczny w postaci świata pełnego czytelników opowieści o dziewczynkach zjadających ziemię […] i kobietach zwanych China Josephine Star Iron. I uciec, wzywając je wszystkie, ich wszystkich, całą tę potężną, wściekłą, zabawną, skandaliczną kulturę. Całą tę wolną, o tak, wolną kulturę.

– reporterka i dziennikarka, pracownica miejskiej instytucji kultury, pisarka.

więcej →