Genealogiczne uwikłania

Lite­ra­tu­ra naj­now­sza ofe­ru­je nam coraz czę­ściej – jak­by na prze­kór wzmo­żo­nym pro­ce­som glo­ba­li­za­cyj­nym i migra­cyj­nym (a może wła­śnie ze wzglę­du na nie) – nar­ra­cje o powro­tach do miejsc uro­dze­nia i odkry­wa­niu korze­ni. Ich staw­ką oka­zu­ją się pyta­nia fun­da­men­tal­ne: o to, jaki wpływ na nasze życie i naszą toż­sa­mość ma miej­sce, w któ­rym przy­szli­śmy na świat, albo o to, jakie histo­rie dzie­dzi­czy­my, rodząc się w takiej, a nie innej rodzi­nie. Powro­ty do rodzin­nych miejsc i pry­wat­nych gene­alo­gii pozwa­la­ją roz­po­znać wła­sne uwi­kła­nie w sieć róż­no­ra­kich zależ­no­ści i rela­cji, a tak­że skła­nia­ją do ich nie­sche­ma­tycz­ne­go i oddol­ne­go nego­cjo­wa­nia. Wie­le współ­cze­snych opo­wie­ści wyra­sta­ją­cych z intym­nych lokal­no­ści ma cha­rak­ter rewi­zjo­ni­stycz­ny, przy czym ich pole­micz­ne ostrze zosta­je wymie­rzo­ne zarów­no w histo­rie wynie­sio­ne z domu, jak i w tak zwa­ną Wiel­ką Histo­rię, któ­rej bieg wyzna­cza­ją wiel­kie wyda­rze­nia oraz wiel­kie posta­ci.

W nur­cie tego rodza­ju sytu­ują się naj­now­sze powie­ści Mate­usza Paku­ły Skó­ra po dziad­ku i Ewy Wież­na­wiec O wil­ku mówio­no w izbie, któ­re – choć zanu­rzo­ne w odmien­nych reje­strach gatun­ko­wych i sty­li­stycz­nych, a tak­że osa­dzo­ne w innych topo­gra­fiach – obra­zu­ją, jak ści­śle to, co oso­bi­ste, spla­ta się z tym, co zbio­ro­we, i w jak zna­czą­cym stop­niu to, co wyda­rza się we wspo­mnia­nej Wiel­kiej Histo­rii, for­mu­je jed­nost­ko­we losy. W obu powie­ściach klu­czo­wy­mi figu­ra­mi w pozna­wa­niu rodzin­nej prze­szło­ści są jej świad­ko­wie i depo­zy­ta­riu­sze – dzia­dek (u Paku­ły) i bab­cia (u Wież­na­wiec). To ich prze­ży­cia sta­no­wią dla głów­nych boha­te­rów – wnu­ka Mate­usza i wnucz­ki Ryny – pod­sta­wo­wą mate­rię opo­wie­ści. Dostar­cza­ją tak­że gen­de­ro­wo spro­fi­lo­wa­nych per­spek­tyw, któ­rych wspól­nym mia­now­ni­kiem jest doświad­cze­nie tytu­ło­wych „ludzi nie­znacz­nych” (o któ­rych pisa­ła Agniesz­ka Dauk­sza w książ­ce Ludzie nie­znacz­ni. Tak­ty­ki prze­trwa­nia). Zarów­no dzia­dek Hen­ryk w nar­ra­cji (auto)biograficznej Paku­ły, jak i bab­ka Dara­fie­ja w nar­ra­cji fik­cjo­nal­nej Wież­na­wiec z histo­rycz­ne­go punk­tu widze­nia nie są oso­ba­mi waż­ny­mi, prze­ciw­nie, zaj­mu­ją mar­gi­ne­so­wą pozy­cję. Po tro­sze przy­pa­dek, a po tro­sze fakt uro­dze­nia na pro­win­cji pol­skiej (w przy­pad­ku dziad­ka Hen­ry­ka) i bia­ło­ru­skiej (w przy­pad­ku bab­ci Dara­fiei), gdzie ze wzglę­du na topo­gra­ficz­ną bli­skość inten­sy­fi­ku­ją się wszel­kie pro­ce­sy i dzie­jo­we zmia­ny, spra­wia, że ich losy prze­ci­na­ją się z wiel­ki­mi wyda­rze­nia­mi, odmie­nia­ją­cy­mi obraz świa­ta, w jakim przy­szło im żyć. Jed­no­cze­śnie jako „oso­by nie­znacz­ne”, dzia­ła­ją­ce w tle i w ska­li mikro, są zdol­ne do małych dywer­sji i aktów bez­sil­ne­go opo­ru.

Dla opo­wie­ści Paku­ły punk­tem wyj­ścia jest brze­mien­ny w kon­se­kwen­cjach mło­dzień­czy incy­dent z udzia­łem jego nasto­let­nie­go wów­czas dziad­ka: na począt­ku lat 50. XX wie­ku za szcze­niac­ki wybryk tra­fia on (po raz dru­gi) do kie­lec­kie­go wię­zie­nia, „mrocz­nej mor­dow­ni, w któ­rej gesta­po tor­tu­ro­wa­ło i zabi­ło tysią­ce ludzi, a po woj­nie komu­ni­ści tor­tu­ro­wa­li i zabi­li co naj­mniej dru­gie tyle” (s. 12). Pod­czas śledz­twa daje popis mło­dzień­czej zuchwa­ło­ści, dzię­ki któ­rej mani­fe­stu­je swo­ją nie­zgo­dę i zacho­wu­je namiast­kę pod­mio­to­wej nie­za­leż­no­ści:

– Par­ki­ta Hen­ryk, Piotr, syn Pio­tra.
– I Kata­rzy­ny.
– Zamknij ryj, kur­wa!
– Tak jest!
– Zamknij się, mówię! (s. 12)

– I coś tam wyczy­tał z tych gazet?
– A wyczy­ta­łem, że Ame­ry­ka­nie nam przy­sy­ła­ją trzy­dzie­ści tysię­cy kotów.
– A po cóż nam te koty?!
– A po to, żeby nam myszy nie zja­dły tego zbo­ża, co nam Zwią­zek Radziec­ki przy­sy­ła. (s. 28)

Dzia­dek Hen­ryk zosta­je ofi­cjal­nie (i nie­słusz­nie) oskar­żo­ny o dzia­łal­ność wywro­to­wą i napad rabun­ko­wy, a spra­wa robi się na tyle poważ­na, że gro­zi mu kara śmier­ci. W koń­cu wsta­wia się za nim (po inter­wen­cji pra­bab­ki auto­ra) pocho­dzą­cy z tej samej wsi Abra­ham Szy­mon Stol­kow­ski, Żyd ukry­wa­ją­cy się pod­czas woj­ny w rodzin­nym Suko­wie, a po woj­nie funk­cjo­na­riusz Urzę­du Bez­pie­czeń­stwa i puł­kow­nik w Mini­ster­stwie Spraw Wewnętrz­nych. Ten pol­sko-żydow­ski splot, któ­ry nie­ocze­ki­wa­nie uobec­nia się w histo­rii rodzi­ny, otwie­ra całą zło­żo­ność wspól­ne­go życia Żydów i Pola­ków – ze wszyst­ki­mi defi­niu­ją­cy­mi to współ­eg­zy­sto­wa­nie pogma­twa­ny­mi rela­cja­mi i bole­sny­mi momen­ta­mi. Paku­ła, odbi­ja­jąc się od opo­wie­ści dziad­ka, przy­glą­da się pol­sko-żydow­skiej prze­szło­ści (i zara­zem jej teraź­niej­szym kon­ty­nu­acjom oraz śla­dom) z per­spek­ty­wy lokal­nej, kie­lec­kiej. Kon­fron­tu­je się przede wszyst­kim z „dłu­gim cie­niem Zagła­dy”, erup­cją powo­jen­ne­go anty­se­mi­ty­zmu, któ­ra w 1946 roku dopro­wa­dzi­ła do pogro­mu żydow­skich oca­la­łych, któ­rzy szu­ka­li w Kiel­cach schro­nie­nia.

Bab­cia Dara­fie­ja z powie­ści O wil­ku mówio­no w izbie, nazy­wa­na rów­nież Darosz­ką, Daroch­ną i Tote­mą, jest miej­sco­wą szep­tu­chą z uro­dze­nia, zaj­mu­je się dzie­dzi­czo­ną przez kobie­ty w jej rodzi­nie pro­fe­sją (ma ją następ­nie prze­jąć wnucz­ka Ryna, „szep­tu­cha wyuczo­na”). Z racji swo­je­go zaję­cia dzia­ła na gra­ni­cy świa­tów real­ne­go i magicz­ne­go, w bli­skim poro­zu­mie­niu z natu­rą, a rów­no­cze­śnie prze­cho­wu­je w sobie pamięć rodzin­ną i lokal­ną, któ­rej w dużej mie­rze bole­sną zawar­tość odsła­nia­ją kolej­ne roz­dzia­ły powie­ści. Por­tret Dara­fiei jest do pew­ne­go stop­nia typo­wy dla kre­acji babek w nar­ra­cjach her­sto­rycz­nych: repre­zen­tu­je prze­szłość, tra­dy­cję, doświad­cze­nie życio­we. Raczej szorst­ka i nie­zbyt wylew­na w oka­zy­wa­niu uczuć, swo­je opo­wie­ści poda­je bez znie­czu­le­nia, a jed­no­cze­śnie zdo­by­wa się na gesty czu­ło­ści i bli­sko­ści. Jej wie­dza, osa­dzo­na w przed­no­wo­cze­snym porząd­ku sym­bo­licz­nym i wiej­skim ima­gi­na­rium, peł­ni funk­cję obron­ną – pozwa­la prze­trwać jej samej i innym kobie­tom zda­nym na łaskę swych mężów. Struk­tu­rę spo­łecz­ną wiej­skie­go świa­ta wyzna­cza patriar­chal­na prze­moc. Dara­fie­ja opo­wia­da wnucz­ce: „No, ale i po Łazie­wul­ki­nie, i po Szar­dy­ce zosta­ło tu tyle bękar­tów, że nie zli­czyć. I nie tyl­ko bękar­tów. Bo po wsiach poszły jesz­cze kiła z try­prem. A jak mia­ły nie pójść? Wszy­scy wte­dy gwał­ci­li kobie­ty i dziew­czy­ny. Kto miał pisto­let, te miał uży­wa­nie. Bab­cia dwo­iła się i tro­iła, i ja zresz­tą też. Ale leczy­ła nie wszyst­kich, uda­wa­ła głu­pią, jak kogoś leczyć nie chcia­ła. (…) Par­ty­zanc­kie kochan­ki nie dały­by zabić ani mnie, ani bab­ci. Kto by im zio­ła warzył na spę­dza­nie pło­du?” (s. 89). Szep­tu­cha posłu­gu­je się wła­sny­mi for­ma­mi sta­wia­nia opo­ru (choć­by po to, by prze­ciw­dzia­łać kon­se­kwen­cjom wyrzą­dzo­ne­go zła), któ­re nie­kie­dy pozwa­la­ją jej rów­nież przy­wró­cić na wła­sną rękę spra­wie­dli­wość. Za spra­wą magicz­nych inter­wen­cji w porzą­dek rze­czy­wi­sto­ści leczy i chro­ni pokrzyw­dzo­nych, ale potra­fi tak­że wymie­rzyć karę lokal­nym opraw­com (poda­jąc im odpo­wied­nie zio­ła).

Mimo odcho­dze­nia sta­rych sys­te­mów geo­po­li­tycz­no-spo­łecz­nych i kształ­to­wa­nia się nowych Dara­fie­ja zosta­je po stro­nie tra­dy­cyj­ne­go świa­ta war­to­ści. Z jej per­spek­ty­wy oglą­da­my, jak leżą­ca pośród bia­ło­ru­skich bagien wieś Naŭhal­ne doświad­cza histo­rycz­nej inten­sy­fi­ka­cji zda­rzeń, któ­re zacho­dzą pod wpły­wem zmie­nia­ją­cych się w krót­kim cza­sie gra­nic pań­stwo­wych, ide­olo­gii i władz. Pro­win­cja z opo­wie­ści bab­ki kumu­lu­je w sobie zło, prze­moc i krzyw­dę, nie­sio­ne przez kolej­ne oku­pa­cje, pogro­my żydow­skie (zaan­ga­żo­wa­ny w nie jest ojciec Dara­fiei) oraz wysie­dle­nia zwią­za­ne z kolek­ty­wi­za­cją, a tak­że mor­der­stwa i gwał­ty. Rodzin­na oko­li­ca zosta­je nazna­czo­na wie­lo­krot­nym okru­cień­stwem i śmier­cią, jej miesz­kań­cy nie­ustan­nie zma­ga­ją się z bie­dą i gło­dem:

A wio­sną zaraz w mar­cu – Niem­cy zaczy­na­ją obła­wę. W 1942, w ’43 – obła­wy! W 1944 – obła­wa! Już nawet nie mie­li­śmy siły ucie­kać, wszy­scy led­wo po tych mokra­dłach się czoł­ga­li. Głod­ni, obdar­ci. Ile tam się dzie­ci poto­pi­ło, ilu star­ców! A od czter­dzie­ste­go trze­cie­go Niem­cy jesz­cze bom­bar­do­wa­li i ścią­gnę­li czoł­gi. I tak to, moje dziec­ko. Par­ty­zan­tów były set­ki, tysią­ce. Chłop tyl­ko w lesie mógł prze­żyć. A nas – baby star­ców i dzie­ci – wszy­scy mie­li za bydło do zaszlach­to­wa­nia (s. 87).

Rze­czy pozo­sta­łe po zmar­łych dziad­ku i bab­ci głów­ni boha­te­ro­wie oma­wia­nych powie­ści trak­tu­ją nie tyle jako pamiąt­ki, ile spa­dek, sta­wia­ją­cy przed nimi kon­kret­ne zada­nie i zobo­wią­za­nie. Po dziad­ku Paku­ła dzie­dzi­czy tytu­ło­wą skó­rę, czy­li zaku­pio­ny w skle­pie w latach sie­dem­dzie­sią­tych płaszcz, któ­ry – jak przy­zna­je nar­ra­tor – nie­sie poku­sę pamię­cio­wej mito­lo­gi­za­cji. Pod­kre­śla mia­no­wi­cie, że „Wyglą­dał jak SS-mań­ski albo NKWD-owski, choć rów­nie dobrze mógł być bar­dziej swoj­ski, akow­ski, ubec­ki czy tam jakiś. Oka­za­ło się, że był i jest (bo cały czas wisi w mojej kie­lec­kiej sza­fie) zupeł­nie nie­win­ny i ahi­sto­rycz­ny, bez żad­nej cie­ka­wej opo­wie­ści w zana­drzu, żad­nej krwa­wej aneg­do­ty w swo­ich czar­nych połach. Ot, zwy­kła kur­ta tak­sów­ka­rza kie­lec­kie­go. No dobra, może nie taka zwy­kła i jed­nak nie kur­ta, może jed­nak odświęt­ne okry­cie wierzch­nie” (s. 13). Skó­ra po dziad­ku mogła­by też łatwo – i to dru­ga poku­sa – stać się lite­rac­ką figu­rą, punc­tum otwie­ra­ją­cym całą opo­wieść i od począt­ku przy­ku­wa­ją­cym czy­tel­ni­czą uwa­gę, mimo że wią­za­ło­by się to z naru­sze­niem praw­dy nie­ar­ty­stycz­nej. W meta­nar­ra­cyj­nym wyzna­niu autor ujaw­nia, że pierw­sze zda­nie powie­ści mia­ło brzmieć: „Skó­rę kupił na baza­rach u ruskich. Albo: Kupił sobie skó­rę na baza­rach u ruskich” (s. 13). Pozo­sta­wio­ny spa­dek pobu­dza pamię­cio­we try­by i wywo­łu­je potrze­bę opo­wie­ści, ale jesz­cze moc­niej suge­ru­je, w jakiej pozy­cji wobec prze­szło­ści umiesz­cza sie­bie autor-wnu­czek. Sta­ra się mia­no­wi­cie „wejść w dziad­ko­wą skó­rę”, posta­wić się w jego poło­że­niu, wczuć się w to, cze­go doświad­czył, a umoż­li­wia­ją mu to zarów­no cyto­wa­ny we frag­men­tach wywiad bio­gra­ficz­ny dziad­ka, jak i wyobra­że­nio­we pro­jek­cje lite­rac­kie (zna­ko­mi­tą reali­za­cję pro­jek­cji tego rodza­ju przy­no­si poetyc­ki mono­log, w któ­rym autor wyobra­ża sobie cier­pie­nie odby­wa­ją­ce­go karę kar­ce­ru Hen­ry­ka).

Rynie, głów­nej boha­ter­ce powie­ści Wież­na­wiec, pozo­sta­ją po bab­ci jej zeszy­ty, w któ­rych nie­bie­skim ołów­kiem che­micz­nym noto­wa­ła swo­je „nauki”. Gdy ojciec zaczy­na palić rze­czy po Darosz­ce, wnucz­ka ratu­je z ognia ster­tę zapi­sa­nych nie­po­rad­nym i kośla­wym pismem bru­lio­nów: „«Jak pro­sia­ki nie chcą brać cyc­ków, posma­ruj mio­dem» – prze­czy­ta­ła Ryna i wstrzą­snę­ła nią nie­od­wra­cal­ność tego, co się sta­ło. Usia­dła na kło­dzie pod dre­wut­nią i się roz­pła­ka­ła. Nic już nie moż­na zro­bić. Szla­ja­ła się po świe­cie, z dala od tego, co waż­ne. Może i kośla­we, kru­che, na wpół mar­twe, ale swo­je, jedy­ne waż­ne napraw­dę” (s. 28). W bru­tal­ny spo­sób docie­ra do niej, że stra­ci­ła nie tyl­ko bab­cię – naj­bliż­szą jej oso­bę, ale po czę­ści rów­nież pozo­sta­wio­ny przez nią spa­dek, zapi­ski, któ­re dawa­ły namiast­kę bab­ci­nej obec­no­ści, były mate­rial­nym śla­dem jej ist­nie­nia oraz ich bli­skiej wię­zi.

Choć Ryna, nale­żąc już do świa­ta odcza­ro­wa­ne­go, dekla­ra­tyw­nie nie wie­rzy w „nauki” bab­ki-szep­tu­chy, to wła­śnie ze wzglę­du na przy­wią­za­nie do niej pod­świa­do­mie nosi w sobie ich obec­ność. Jako mała dziew­czyn­ka zosta­ła powier­nicz­ką bab­ci­nej wie­dzy – daw­nych wie­rzeń i wyobra­żeń oswa­ja­ją­cych ota­cza­ją­cy świat i zamy­ka­ją­cych go w mitycz­nych ramach, czy­li w ludo­wej mądro­ści, któ­ra każe tłu­ma­czyć nie­ja­sne zda­rze­nia dzia­ła­niem sił nad­przy­ro­dzo­nych lub nie­ludz­kich (jak w sygna­li­zo­wa­nej w tytu­le opo­wie­ści o wil­kach). Do tego kul­tu­ro­we­go dzie­dzic­twa wra­ca ponie­wcza­sie – nie tyle po to, by ponow­nie zacząć w nie wie­rzyć, ile by stać się jego straż­nicz­ką. Czę­ścią tego dzie­dzic­twa jest rów­nież przy­wią­za­nie do topo­gra­fii dzie­ciń­stwa – zna­jo­mej i oswo­jo­nej bia­ło­ru­skiej oko­li­cy, któ­rej uczy­ła ją bab­cia: „zarów­no Ryna, jak i Darosz­ka jak­by czu­ły, gdzie stą­pać. Tak cho­dzą po bagnach łosie. Na tej kępie zegnij nogę tak, a kola­no o tak i nie doci­skaj, a bo pod spodem może być dół. A tam, przy kamie­niu, rośnie cały wie­cheć psiej traw­ki – odstaw tro­chę sto­pę i stań pal­ca­mi, nie na pię­cie” (s. 32). Te swo­iste „nauki” świad­czy­ły o głę­bo­kim osa­dze­niu w miej­scu uro­dze­nia i lokal­nej pamię­ci – fizycz­nym i zara­zem kul­tu­ro­wym zako­rze­nie­niu, któ­re Ryna pró­bo­wa­ła w sobie prze­zwy­cię­żyć.

Spa­dek po dziad­ku i bab­ci – jak odkry­wa­ją boha­te­ro­wie repre­zen­tu­ją­cy trze­cie poko­le­nie po woj­nie i Zagła­dzie – nie­sie wyzwa­nie gene­alo­gicz­ne­go bada­nia i odkry­wa­nia prze­szło­ści. Ich per­spek­ty­wa jest osa­dzo­na w post­pa­mię­ci – to zna­czy, że nie wsłu­chu­ją się oni już wyłącz­nie w echo (zwy­kle trau­ma­tycz­nych) doświad­czeń poprzed­nich poko­leń (jak w przy­pad­ku post­pa­mię­ci), lecz świa­do­mie sta­ra­ją się rów­no­cze­śnie kon­stru­ować i rekon­stru­ować rodzin­ną i lokal­ną histo­rię, wie­dząc, że mate­ria pamię­cio­wa, z jaką mają do czy­nie­nia, jest kru­cha, wybiór­cza, zapo­śred­ni­czo­na przez róż­ne media, prze­ka­zy i domy­sły. Tego rodza­ju gene­alo­gicz­ne docie­ka­nia nie zmie­rza­ją do stwo­rze­nia jed­no­li­tej, spój­nej i ide­ali­stycz­nej opo­wie­ści o prze­szło­ści. Wręcz prze­ciw­nie – są pró­bą uchwy­ce­nia histo­rycz­ne­go „sta­wa­nia się”, któ­re jest dyna­micz­ne i któ­rym rzą­dzi przy­pa­dek. Pro­ces odkry­wa­nia rodzin­nej i zara­zem lokal­nej prze­szło­ści – jak widzi­my to w powie­ściach Wież­na­wiec i Paku­ły – wyma­ga zacho­wa­nia czuj­no­ści i podejrz­li­wo­ści. Tyl­ko wte­dy moż­li­we będzie zakwe­stio­no­wa­nie pozor­nie sta­bil­nych toż­sa­mo­ści i sen­ty­men­tal­nych mitów, a tak­że odsło­nię­cie wewnętrz­nych pęk­nięć i szcze­lin w pozo­sta­wio­nej kolej­nym poko­le­niom sche­dzie.

Paku­ła się­ga do histo­rii rodzi­ny, by roz­wi­kłać nie­ja­sne splo­ty zda­rzeń i posta­ci, by wypeł­nić poja­wia­ją­ce się w rela­cji dziad­ka luki. W meta­nar­ra­cyj­nych par­tiach powie­ści zda­je spra­wę ze swo­ich poszu­ki­wań: rela­cjo­nu­je wizy­ty w miej­scach zwią­za­nych z uwię­zie­niem dziad­ka, zamiesz­cza frag­men­ty prze­pro­wa­dzo­nych roz­mów (na przy­kład z Bog­da­nem Biał­kiem, zało­ży­cie­lem Sto­wa­rzy­sze­nia im. Jana Kar­skie­go), dzie­li się wnio­ska­mi z prze­czy­ta­nych lek­tur. W odkry­wa­niu prze­szło­ści pole­ga rów­nież na wła­snej pamię­ci, odsła­nia­jąc jed­no­cze­śnie (czę­sto wio­dą­ce na manow­ce) rzą­dzą­ce nią mecha­ni­zmy oraz wery­fi­ku­jąc to, co i jak pamię­ta. Jak przy­zna­je, dłu­go pozo­sta­wał prze­ko­na­ny, że Żyd, któ­ry ura­to­wał dziad­ka Hen­ry­ka z wię­zie­nia, prze­żył woj­nę dzię­ki pomo­cy jego pra­bab­ci: „Mat­ka moje­go dziad­ka ura­to­wa­ła go w cza­sie woj­ny, prze­cho­wa­ła go w oku­pa­cję u sie­bie w piw­ni­cy czy gdzieś. We wsi pod Kiel­ca­mi, w Suko­wie. No i on się odwdzię­czył po woj­nie. I ura­to­wał moje­go dziad­ka, wycią­gnął go z tej mor­dow­ni. Życie za życie” (s. 44). Nie­mniej oka­zu­je się, że to nie­praw­da: Stol­kow­ski ukry­wał się u sąsiad­ki.

Zna­czą­ca mody­fi­ka­cja, do jakiej docho­dzi w pamię­ci auto­ra, nada­je tej histo­rii wymiar wyjąt­ko­wy – choć jed­no­cze­śnie ją zafał­szo­wu­je. Mimo to czy­ni ją goto­wym mate­ria­łem lite­rac­kim, ponie­waż oto dosta­je­my opo­wieść o akcie wza­jem­nej pomo­cy i wdzięcz­no­ści, któ­ra przy oka­zji dowo­dzi hero­icz­ne­go czy­nu przod­ków. Tym samym wię­cej niż o tym, co się wyda­rzy­ło, mówi ona o afek­tyw­nym umo­co­wa­niu pro­ce­sów pamię­cio­wych, o lęku przed nie­chcia­ną praw­dą i pod­świa­do­mym pra­gnie­niu, by ochro­nić wize­ru­nek rodzi­ny, z któ­rą jest się zwią­za­nym (zatem: odkry­ta praw­da może świad­czyć rów­nież o nas samych). W swo­jej gene­alo­gicz­nej nar­ra­cji Paku­ła – wyczu­lo­ny na tego rodza­ju pułap­ki pamię­ci – snu­je przy­pusz­cze­nia i domy­sła­mi pró­bu­je wypeł­nić puste miej­sca. Upra­wia rów­nież kontr­fak­tycz­ny tryb mówie­nia, dopusz­cza­jąc się kon­tro­lo­wa­nych kon­fa­bu­la­cji pamię­cio­wych, na przy­kład gdy snu­je poten­cjal­ny sce­na­riusz o roman­sie swo­jej pra­bab­ci Kaś­ki z Abra­mem, któ­ry następ­nie kwi­tu­je sło­wa­mi: „Żar­tu­ję, to nie powieść Micha­ela Cha­bo­na. Nie­ste­ty. Mogło­by tak być, ale raczej nie było” (s. 63). A żeby prze­ko­nać się, że „mogło­by tak być”, wystar­czy się­gnąć do powie­ści Wież­na­wiec, w któ­rej bab­cia głów­nej boha­ter­ki nawią­zu­je roman­tycz­ną rela­cję z Orką, miej­sco­wym Żydem oca­la­łym z Holo­kau­stu (tra­ge­die Żydów doty­ka­ją ją wobec tego w dwój­na­sób).

Śmierć Dara­fiei skła­nia Rynę do powro­tu do rodzin­nej wsi i zara­zem do kon­fron­ta­cji z wła­snym pocho­dze­niem i dzie­dzic­twem. Wnucz­ka, któ­ra pod napo­rem poko­le­nio­wych traum pogrą­ża się w życio­wej bez­sil­no­ści i uza­leż­nie­niu alko­ho­lo­wym, mie­rzy się oczy­wi­ście z cię­ża­rem histo­rii, któ­ry bab­ka prze­ka­za­ła jej w opo­wie­ściach, ale rów­nież z wła­snym nie­uda­nym życiem:

Ryna nosi­ła w gło­wie mapę śmier­ci. Sta­rą mapę, mniej wię­cej od 1920 roku. Bab­cia pamię­ta­ła, gdzie kto zgi­nął czy umarł, na jakim uro­czy­sku i jak go zna­le­zio­no, i co się o tym mówi­ło. Prze­ży­ła dwie woj­ny i dzie­więć róż­nych władz, i nie żało­wa­ła wnucz­ce opo­wie­ści. Ryna czu­ła się, jak­by sama żyła sto dru­gi rok i nosi­ła w gło­wie i mapę śmier­ci, i drze­wa gene­alo­gicz­ne całych wsi, i jesz­cze na dobit­kę bab­ci­ne „nauki”. Czę­sto myśla­ła, cze­mu los zda­rzył tak, że w swo­im słusz­nym już wie­ku nie zna się na niczym poży­tecz­nym, że w wiel­kim, boga­tym i barw­nym świe­cie nicze­go się przez ostat­nich dwa­dzie­ścia lat nie doro­bi­ła, za to cią­gle lubi taplać się w tym, co prze­ży­ła w tej bied­nej, zapo­mnia­nej kra­inie w pierw­szych dwu­dzie­stu latach życia. I czy aby nie to było przy­czy­ną jej klę­ski: ani rodzi­ny, ani domu, ani zawo­du, za to doj­rza­ły alko­ho­lizm (s. 13–14).

Sym­bo­lem daw­ne­go, zapo­mnia­ne­go świa­ta jest Bia­ły Słup, źró­dło mają­ce zgod­nie z ludo­wy­mi wie­rze­nia­mi wła­ści­wo­ści apo­tro­pa­icz­ne, czy­li chro­nią­ce przed złem, i uzdra­wia­ją­ce. Odbi­ja ono burz­li­we dzie­je bia­ło­ru­skiej pro­win­cji: zosta­je zasy­pa­ne z powo­du kru­cja­ty miej­sco­wych ofi­cje­li kościel­nych prze­ciw zabo­bon­nym prak­ty­kom skła­da­nia przy nim ofiar, zanie­czysz­cza­ją je pra­ce melio­ra­cyj­ne pod­ję­te w ramach moder­ni­zo­wa­nia wsi, wresz­cie sta­je się gro­bem dla zabi­tych pod­czas pacy­fi­ka­cji w 1943 roku. Pró­bu­jąc dociec sen­su swo­je­go życia i powro­tu w rodzin­ne stro­ny, Ryna posta­na­wia odko­pać źró­dło – być może po to, aby dotrzeć do utra­co­ne­go „począt­ku” i przy­wró­cić porzą­dek w świe­cie (wypeł­nia­jąc tym samym domnie­ma­ny testa­ment bab­ki), albo by pogo­dzić się z tym, że nie ma uciecz­ki ani od tego pięk­ne­go i zara­zem strasz­li­we­go miej­sca, ani też od „cudzej, wyko­śla­wio­nej pamię­ci”. Ponie­waż wła­śnie to miej­sce jest tym, co „swo­je, jedy­ne waż­ne napraw­dę”. Z taką kon­klu­zją zosta­wia nas tak­że powieść Paku­ły. Na jej okład­ce wid­nie­je obraz Patry­ka Różyc­kie­go o zna­czą­cym tytu­le Odjeż­dżam, w koń­co­wych par­tiach zaś autor wyzna­je: „Kocham Kiel­ce i oko­li­ce. (…) Region świę­to­krzy­ski jest dla mnie jak Shi­re, do któ­re­go mój wewnętrz­ny Fro­do nie­ustan­nie chce wra­cać” (s. 171). I Ryna, i Mate­usz za spra­wą odzie­dzi­czo­nych opo­wie­ści dziad­ków migru­ją mię­dzy „tu i teraz” a „tam i wte­dy”, nego­cju­jąc w ten spo­sób ogra­ni­cze­nia poko­le­nio­we­go dystan­su wobec doświad­czo­nej przez przod­ków prze­szło­ści, upo­mi­na­jąc się o to, co zapo­mnia­ne i odkry­wa­jąc to, co wypar­te. Obo­je rów­no­cze­śnie pro­wa­dzą wła­sne pry­wat­ne docho­dze­nia, w gene­alo­gicz­nych uwi­kła­niach pró­bu­jąc odna­leźć i zro­zu­mieć sie­bie.

–  literaturoznawczyni, kulturoznawczyni i jidyszystka.

więcej →

– pisarz, reżyser, dramaturg, adaptator i twórca słuchowisk radiowych,

więcej →

– białoruska pisarka, dziennikarka, redaktorka i badaczka.

więcej →

Powiązane teksty