Powieść Witaj, smutku, debiut Françoise Sagan, ukazała się we Francji w 1954 roku i szybko okrzyknięto ją książką przełomową. W powojennej rzeczywistości naznaczonej seksualną wstrzemięźliwością młodziutka, osiemnastoletnia autorka opisała losy Cécile – burżuazyjnej, paryskiej nastolatki, która nie boi się używać własnego ciała dla przyjemności, korzystając przy tym z życia pełnymi garściami. Historia ta była jak haust świeżego powietrza. Witaj, smutku szybko zaczęto określać kolejnymi epitetami, takimi jak kontrowersyjna, obrazoburcza, buntownicza. Jej recepcja była skrajna – od jednoznacznych zachwytów po ostrą krytykę. W Watykanie, a potem w Portugalii czy Hiszpanii została nawet zakazana.
Powieść nie tylko z miejsca stała się bestsellerem (sprzedała się w ponad milionowym nakładzie, a autorce przyniosła przychód na poziomie pięciu milionów franków), lecz także – co z dzisiejszej perspektywy może ważniejsze – z niezwykłym wyczuciem zapowiadała ducha nadchodzącej epoki. Sagan, trafnie nazywana „głosem rodzącego się feminizmu”, antycypowała tematy wyzwolenia seksualnego, krytyki nuklearnego modelu rodziny, które miały zostać dobitnie wyartykułowane dopiero czternaście lat później, w trakcie wydarzeń 1968 roku.
Dla samej autorki ta króciutka książeczka była w równym stopniu szczęściem, co utrapieniem. Z jednej strony to debiut, o jakim mało kto może pomarzyć: omawiany w licznych dyskusjach, cieszący się długim życiem czytelniczym, wielokrotnie wznawiany. Z drugiej miano książki-legendy stało się dla pisarki ciężarem dźwiganym do ostatnich dni życia. W pokaźnym dorobku Sagan żadna inna z jej książek nie zdołała dorównać popularnością tej pierwszej.
W krótkim czasie powieść zawitała także do Polski. Trzy lata od premiery francuskiego oryginału tłumaczenie autorstwa Jadwigi Olędzkiej i Anny Gostyńskiej ukazał się nakładem wydawnictwa Iskry. Do lektury nowego, tegorocznego przekładu Adriany Celińskiej zachęca Mira Marcinów: „Ta powieść przypomni nam o tym, skąd brać pewność, że się żyje”. Czy dzisiaj, siedemdziesiąt jeden lat od premiery, Witaj, smutku nadal może nas elektryzować, pobudzać do życia?

Kobieta wolna, czyli whiskey, Ferrari i kasyno
Autorka postawiła na nieskomplikowaną fabułę i prosty, lakoniczny język. Siedemnastoletnia Cécile wyjeżdża na wakacje ze swoim owdowiałym, około czterdziestoletnim ojcem Raymondem do pięknej willi położonej na francuskiej Riwierze. Od pierwszych dni towarzyszy im Elsa, dwudziestodziewięcioletnia kochanka ojca, a z czasem dołącza także Anne, kobieta w kwiecie wieku. Pierwszą z nich charakteryzuje prostota umysłu, ubogie życie wewnętrzne i próżniaczy tryb życia. Druga z kolei pełna jest wdzięku, klasy, nosi się z dumą, usposobienie ma ciche, zachowuje się w sposób wyważony. Pojawia się też Cyril, wakacyjny kochanek narratorki, idealny kandydat do przelotnego romansu. Wakacje tej piątki to splot igraszek i intryg, a ich główną architektką jest właśnie Cécile.
Trudno rozpatrywać książkę Sagan poza kontekstem, na który składa się ówczesna kultura francuska, specyfika życia obyczajowego tamtego okresu oraz biografia autorki, ponieważ właśnie ta kombinacja uczyniła ją tak wyjątkową. Owszem, Witaj, smutku zrozumiałe jest bez znajomości tego tła, ale wtedy lektura książki może jawić się jedynie jako przyjemna, niezobowiązująca intelektualnie opowiastka, wakacyjne czytadło z mocnym zakończeniem.
Współcześnie, po przejściu kolejnych fal feminizmu, w dobie progresywizmu odmienianego przez wszystkie przypadki poprawności politycznej, nikogo już nie wprawiają w zmieszanie opisywane tutaj rozmaite kombinacje seksualno-uczuciowe czy cielesna ekwilibrystyka. Obyczajowy szok, jaki wywoływała powieść Sagan w latach 50., dzisiaj stracił na sile.
Wtedy poszło oczywiście o wyzwolenie. Gdy Francuzki nie mogły podejmować pracy, zakładać konta bankowego bez zgody męża, a w świetle prawa nie sprawowały władzy rodzicielskiej nad własnymi dziećmi, Sagan zaproponowała portret kobiety nie tyle wolnej, ile wyzwolonej z konwenansów mieszczańskiej obyczajowości i ciasnego gorsetu społecznych oczekiwań. To ona po raz pierwszy opisała w literaturze młodą kobietę, która uprawia miłość z równolatkiem i nie ponosi żadnych konsekwencji (nie zachodzi w ciążę, nie dokonuje aborcji, nie zakochuje się na zabój). Po prostu dobrze się bawi.
Niespełna dwudziestoletnia pisarka będąca na bakier z duszną atmosferą paryskiego światka intelektualistów, dystansująca się wobec swoich działań (pierwszą powieść nazywała jedynie „wprawką”), powołała do życia bohaterkę łudząco do siebie podobną. Choć zaprzeczała, jakoby powieść zawierać miała wątki autobiograficzne, pewne jest, że Cécile kocha życie w równym stopniu, co Françoise. Główna bohaterka Witaj, smutku za nic ma przyszłość, woli żyć chwilą, chce wysysać z niej jak najwięcej. Jest wzorową praktyczką hedonizmu – lekcje tej filozofii pobiera od ojca, jeszcze bardziej wprawionego w sztuce życia.
Postać Cécile zadaje się być przepisana z losów samej Saganki, która swoje życie po brzegi wypełniała szybkimi samochodami, hazardem, alkoholem i narkotykami, czyli wszystkim, co dawało natychmiastowy zastrzyk adrenaliny, co syciło apetyt na doświadczanie. Cécile też chce doświadczeń pełnych, nie godzi się na półśrodki.
Jeżeli w Witaj, smutku chcieć doszukiwać się ponadczasowości, to w typach charakterologicznych rysowanych przez Sagan. Raymond często określany jest przez narratorkę mianem playboya czy donżuana, Cécile przedstawiana jest jako lekko bezmyślna, acz inteligentna i cyniczna dziewczyna wkraczająca w dorosłość, Cyril jako idealista wierzący w miłość, a duet Elsa – Anne jako skrajne przeciwieństwa przypisywane młodości i dojrzałości. Układy towarzyskie zostają naruszone dwukrotnie: najpierw przez wtargnięcie Anne, a następnie Cyrila.
Sagan opisuje zdestabilizowaną strukturę rodzinną, portretuje jednostki duchowo osamotnione, jednak za wszelką cenę dążące do zagłuszenia tej samotności. Brakuje im kręgosłupa moralnego czy kompasu na przyszłość, ale nie moralne przestrogi autorka ma na celu, tylko pochwałę la dolce vita we francuskim wykonaniu.
„Psychologia pięciorga bohaterów jest tak nakreślona, że czytelnik nigdy ich nie zapomni” – mówiło jedno ze zdań noty decydującej o wydaniu Witaj, smutku w wydawnictwie Julliarda. Konstatacja ta wciąż jest aktualna. W latach 50. opisy autorstwa Sagan, które wyostrzały cechy charakteru ówczesnej rozpieszczonej burżuazji, dzisiaj pozostają błyskotliwe, pozwalając na rozpoznanie figur literackich wśród nam współczesnych.
Na przekór własnej legendzie
Witaj, smutku to początek legendy Saganki, która im bardziej stawała się popularna, tym bardziej pragnęła pozostać nieznana. Trudno ocenić, czy działania te wynikały ze szczerej skromności czy może raczej z nonszalancji połączonej z obojętnością, ale z pewnością była to skuteczna taktyka utalentowanej pisarki. Sława Saganki szybko zaczęła przekraczać wszelkie granice.
Pisarka uwielbiała podkreślać w wywiadach, jak bardzo nie rozumie atmosfery skandalu wokół jej pierwszej książki. Z uporem powtarzała, że to dopiero próba, że jej prawdziwa powieść dopiero nadejdzie. Męczyły ją nieustające pytania o pierwszy sukces. Podkreślała, że liczy się talent, a nie treść. Doceniono ją za jedno i drugie, wtedy to treść miała większą moc rażenia, wywołała bezprecedensowe społeczne poruszenie. Dziś czytana jest ze względu na talent, temat już nie zaskakuje. Wygląda na to, że wygrała. Nawet po śmierci postawiła na swoim.
Mawiała, że człowiek nigdy nie jest legendą, ale że to legenda dopasowuje się do najbardziej widocznych cech człowieka i zdaje się, że w jej przypadku była to adekwatna autodiagnoza. Nowe tłumaczenie najbardziej popularnej powieści Saganki nie tylko tę legendę przypomina, ale i ją potęguje. Ale może zamiast skupiać się na Witaj, smutku, powinniśmy raczej przeanalizować jej pozostałą twórczość?
Legenda miała jednak wiele podstaw: młodzieńczą powieść opublikowała pod fikcyjnym nazwiskiem zaczerpniętym z Prousta. Zadebiutowała, sprzeciwiając się ojcu, który wyrażał niechęć w stosunku do literackiej działalności córki, a całe honorarium roztrwoniła, prowadząc niezwykle hulaszczy tryb życia. Ignorowała nagrody i literacki światek, ważniejsze były dla niej imprezy i zabawa. Jednocześnie wszystko robiła jakby od niechcenia – powieść napisała w wakacje po tym jak nie dostała się na propedeutykę na Sorbonie, aby udowodnić samej sobie, że nie jest taka całkiem głupia. Przez jednych doceniana, przez innych krytykowana za niechlujstwo, bylejakość, lenistwo.
Sama siebie nazywała „młodą skandalistką i mieszczańską pisarką”. Nie chciała wtłoczenia w zastawione pułapki kategoryzacji, trzymała się z daleka od klisz. Chyba najbardziej denerwowało ją określenie „głos pokolenia”. Słusznie przypominała, że niemożliwe jest, aby jedna osoba przemawiała w imieniu całej generacji. Jednak Anne Ernaux w Latach wspominała, jak ze znajomymi po kryjomu czytali powieść Sagan, utożsamiając się z jej przekazem.
Sagan scharakteryzowała próżniaczy, konsumpcyjny tryb życia na długo przed Rzeczami Georges’a Pereca. Dostrzegała zepsucie wyższych warstw społecznych trwoniących czas i pieniądze na zbędne przyjemności, roztrząsających niekończące się sercowe rozterki. Oprócz tego Sagan praktykowała w literaturze pięknej to, o czym na gruncie filozofii pisała Simone de Beauvoir. Druga płeć przywracała kobiety do kategorii ludzi, której podstawowym przedstawicielem był dotąd mężczyzna (francuszczyzna jednym słowem opisuje człowieka i mężczyznę), a Sagan wprowadzała te standardy do literatury. De Beauvoir zrównywała pozycję mężczyzn i kobiet, pokazywała zdolność tych drugich do przekraczania przypisywanej im natury na rzecz kultury oraz transcendencji, a Sagan pisała o kobietach poza kategorią kobiecości.
Cécile przyznaje w końcu: „Nigdy nie myślałam o Anne jako o kobiecie, zawsze postrzegałam ją poza kategorią płci”. Autorka Witaj, smutku wybiega w przyszłość przedstawiając sytuację, w której seks może być dla kobiety wyłącznie źródłem przyjemności. Staje się rozkoszą bez pamięci zagrożeń, choć poza światem powieści nie było tak kolorowo – antykoncepcja i aborcja były wówczas zakazane.
Z kart powieści na klatki filmu
Witaj, smutku doczekało się dwóch ekranizacji. Pierwsza, z 1958 roku w reżyserii Otto Premingera, z pamiętną rolą Jean Seberg jako Cécile, potwierdziła i tak już imponującą popularność powieści oraz wzmocniła popularność pisarki. W 2024 roku miała premierę druga z nich, reżysersko-scenariuszowym debiutem kanadyjskiej pisarki Durgi Chew-Bose. Film przemknął przez ekrany bez większego echa, a w Polsce pozostał w zasadzie niezauważony. Sprawdźmy więc, czy jest się w ogóle czemu przyglądać.
Zagraniczni krytycy porównują estetykę nowszej z ekranizacji do sensualnej uczty znanej ze słynnego Call me by your name Luki Guadagnino i rzeczywiście, trudno oprzeć się temu wrażeniu, zmysłowość przelewa się przez ekran. W kolejnych kadrach widzimy skąpane w słońcu półnagie ciała o idealnych proporcjach, namiętność podgrzewana jest przez wysoką temperaturę szczytu lata, bezkres morza w tle i delikatną muzykę. Adaptacja dość wiernie podąża śladami literackiego pierwowzoru (większość dialogów jest wprost przepisana z książki), wprowadzając tylko nieznaczne zmiany w aparycji poszczególnych postaci (na przykład Elsa u Sagan jest ruda, a w wersji Durgi Chew-Bose przeistacza się w brunetkę).
Nie ukrywam, od seansu oczekiwałam świeżego podejścia i chociaż próby filmowej rewizji. Nadzieje zawiodły – na próżno doszukiwać się w tej wersji ożywczego dialogu z kultową książką. Poza oczywistymi elementami współczesności, takimi jak fotografowanie księżyca iPhonem czy przeglądanie wykonanych selfie w galerii telefonu, rdzeń opowieści pozostaje ten sam; zmianie nie ulegają też społeczne dekoracje. A przecież można było inaczej, potencjał na krytyczne i śmielsze odczytanie Witaj, smutku został zaprzepaszczony. Film jest zwyczajnie nudny. Piękne, wysmakowane kadry, obłędny błękit morza i całkiem atrakcyjni ludzie to za mało.
Lekcje z wolności
Jeśli dzisiaj mielibyśmy coś z powieści Sagan wynieść, byłyby to lekcje z wolności, zwłaszcza dla kobiet. Dobrze przypominać sobie, jak czerpać z życia garściami albo brać je za rogi.
Tytułowy smutek – zaczerpnięty z wiersza Paula Éluarda – jawi się tutaj jako utrapienie i to utrapienie dorosłości. Ojciec Cécile jest niedojrzałym chłopcem, jego próby ustatkowania się spełzają na niczym. Sama Cécile dopiero w dorosłość wkracza, ale bez pośpiechu. Woli dyrygować dorosłymi i obnażać fakt, że wcale nie są tak przebiegli i dojrzali, jak im się często wydaje. Sagan postrzega dorosłość jako kodeks niezrozumiałych reguł, którym jednak można się sprzeciwiać. Nie tylko jest z nimi na bakier, ale też pokazuje, że prawie nikt nie potrafi im sprostać.
Zbiór ścisłych zasad obowiązujących w życiu to przepis na nieszczęście. „[…] byłam tylko plastyczną masą, która stanowczo opierała się sztywnym formom” – stwierdza Cécile. Czy my wszyscy nie jesteśmy właśnie taką masą? Dobrym początkiem na kształtowanie będzie z pewnością lektura Sagan.
Niewskazane byłoby dosłowne, jeden do jednego powtarzanie losów bohaterki czy nawet autorki książki. Chodzi raczej o solidną dawkę inspiracji, spojrzenie na swoje życie z ukosa, uczciwe zapytanie samej siebie: ile w moim życiu jest tak naprawdę życia? Jeśli za mało, to może odpowiednia pora na rozluźnienie ścisły reguł?
Sagan nie budzi w nas dziecka, a niepokorną, zbuntowaną nastolatkę, dość już świadomą tego, czego chce: wolności. A najważniejsza lekcja, jaką Witaj, smutku nam daje? Poznać siebie, swoje pragnienia, nie dać sobie wmówić, że ktoś inny może wiedzieć lepiej ode mnie samej, czego i kogo pożądam.
Po latach mit Saganki i jej najsłynniejszej powieści przypomina, jak żyć: bezkompromisowo, odważnie, jakby nie było jutra. I tak każdego kolejnego dnia, aż do samego końca.