Wyzwolenie

Powieść Witaj, smut­ku, debiut Fra­nço­ise Sagan, uka­za­ła się we Fran­cji w 1954 roku i szyb­ko okrzyk­nię­to ją książ­ką prze­ło­mo­wą. W powo­jen­nej rze­czy­wi­sto­ści nazna­czo­nej sek­su­al­ną wstrze­mięź­li­wo­ścią mło­dziut­ka, osiem­na­sto­let­nia autor­ka opi­sa­ła losy Céci­le – bur­żu­azyj­nej, pary­skiej nasto­lat­ki, któ­ra nie boi się uży­wać wła­sne­go cia­ła dla przy­jem­no­ści, korzy­sta­jąc przy tym z życia peł­ny­mi gar­ścia­mi. Histo­ria ta była jak haust świe­że­go powie­trza. Witaj, smut­ku szyb­ko zaczę­to okre­ślać kolej­ny­mi epi­te­ta­mi, taki­mi jak kon­tro­wer­syj­na, obra­zo­bur­cza, bun­tow­ni­cza. Jej recep­cja była skraj­na – od jed­no­znacz­nych zachwy­tów po ostrą kry­ty­kę. W Waty­ka­nie, a potem w Por­tu­ga­lii czy Hisz­pa­nii zosta­ła nawet zaka­za­na.

Powieść nie tyl­ko z miej­sca sta­ła się best­sel­le­rem (sprze­da­ła się w ponad milio­no­wym nakła­dzie, a autor­ce przy­nio­sła przy­chód na pozio­mie pię­ciu milio­nów fran­ków), lecz tak­że – co z dzi­siej­szej per­spek­ty­wy może waż­niej­sze – z nie­zwy­kłym wyczu­ciem zapo­wia­da­ła ducha nad­cho­dzą­cej epo­ki. Sagan, traf­nie nazy­wa­na „gło­sem rodzą­ce­go się femi­ni­zmu”, anty­cy­po­wa­ła tema­ty wyzwo­le­nia sek­su­al­ne­go, kry­ty­ki nukle­ar­ne­go mode­lu rodzi­ny, któ­re mia­ły zostać dobit­nie wyar­ty­ku­ło­wa­ne dopie­ro czter­na­ście lat póź­niej, w trak­cie wyda­rzeń 1968 roku.

Dla samej autor­ki ta kró­ciut­ka ksią­żecz­ka była w rów­nym stop­niu szczę­ściem, co utra­pie­niem. Z jed­nej stro­ny to debiut, o jakim mało kto może poma­rzyć: oma­wia­ny w licz­nych dys­ku­sjach, cie­szą­cy się dłu­gim życiem czy­tel­ni­czym, wie­lo­krot­nie wzna­wia­ny. Z dru­giej mia­no książ­ki-legen­dy sta­ło się dla pisar­ki cię­ża­rem dźwi­ga­nym do ostat­nich dni życia. W pokaź­nym dorob­ku Sagan żad­na inna z jej  ksią­żek nie zdo­ła­ła dorów­nać popu­lar­no­ścią tej pierw­szej.

W krót­kim cza­sie powieść zawi­ta­ła tak­że do Pol­ski. Trzy lata od pre­mie­ry fran­cu­skie­go ory­gi­na­łu tłu­ma­cze­nie autor­stwa Jadwi­gi Olędz­kiej i Anny Gostyń­skiej uka­zał się nakła­dem wydaw­nic­twa Iskry. Do lek­tu­ry nowe­go, tego­rocz­ne­go prze­kła­du Adria­ny Celiń­skiej zachę­ca Mira Mar­ci­nów: „Ta powieść przy­po­mni nam o tym, skąd brać pewność, że się żyje”. Czy dzi­siaj, sie­dem­dzie­siąt jeden lat od pre­mie­ry, Witaj, smut­ku nadal może nas elek­try­zo­wać, pobu­dzać do życia?

Okładka książki Françoise Sagan pod tytułem „Witaj, smutku".
Françoise Sagan, „Witaj, smutku”, tłum. Adriana Celińska, Warszawa: Wydawnictwo W.A.B., 2025.

Kobieta wolna, czyli whiskey, Ferrari i kasyno

Autor­ka posta­wi­ła na nie­skom­pli­ko­wa­ną fabu­łę i pro­sty, lako­nicz­ny język. Sie­dem­na­sto­let­nia Céci­le wyjeż­dża na waka­cje ze swo­im owdo­wia­łym, oko­ło czter­dzie­sto­let­nim ojcem Ray­mon­dem do pięk­nej wil­li poło­żo­nej na fran­cu­skiej Riwie­rze. Od pierw­szych dni towa­rzy­szy im Elsa, dwu­dzie­sto­dzie­wię­cio­let­nia kochan­ka ojca, a z cza­sem dołą­cza tak­że Anne, kobie­ta w kwie­cie wie­ku. Pierw­szą z nich cha­rak­te­ry­zu­je pro­sto­ta umy­słu, ubo­gie życie wewnętrz­ne i próż­nia­czy tryb życia. Dru­ga z kolei peł­na jest wdzię­ku, kla­sy, nosi się z dumą, uspo­so­bie­nie ma ciche, zacho­wu­je się w spo­sób wywa­żo­ny. Poja­wia się też Cyril, waka­cyj­ny kocha­nek nar­ra­tor­ki, ide­al­ny kan­dy­dat do prze­lot­ne­go roman­su. Waka­cje tej piąt­ki to splot igra­szek i intryg, a ich głów­ną archi­tekt­ką jest wła­śnie Céci­le.

Trud­no roz­pa­try­wać książ­kę Sagan poza kon­tek­stem, na któ­ry skła­da się ówcze­sna kul­tu­ra fran­cu­ska, spe­cy­fi­ka życia oby­cza­jo­we­go tam­te­go okre­su oraz bio­gra­fia autor­ki, ponie­waż wła­śnie ta kom­bi­na­cja uczy­ni­ła ją tak wyjąt­ko­wą. Owszem, Witaj, smut­ku zro­zu­mia­łe jest bez zna­jo­mo­ści tego tła, ale wte­dy lek­tu­ra książ­ki może jawić się jedy­nie jako przy­jem­na, nie­zo­bo­wią­zu­ją­ca inte­lek­tu­al­nie opo­wiast­ka, waka­cyj­ne czy­ta­dło z moc­nym zakoń­cze­niem.

Współ­cze­śnie, po przej­ściu kolej­nych fal femi­ni­zmu, w dobie pro­gre­sy­wi­zmu odmie­nia­ne­go przez wszyst­kie przy­pad­ki popraw­no­ści poli­tycz­nej, niko­go już nie wpra­wia­ją w zmie­sza­nie opi­sy­wa­ne tutaj roz­ma­ite kom­bi­na­cje sek­su­al­no-uczu­cio­we czy cie­le­sna ekwi­li­bry­sty­ka. Oby­cza­jo­wy szok, jaki wywo­ły­wa­ła powieść Sagan w latach 50., dzi­siaj stra­cił na sile.

Wte­dy poszło oczy­wi­ście o wyzwo­le­nie. Gdy Fran­cuz­ki nie mogły podej­mo­wać pra­cy, zakła­dać kon­ta ban­ko­we­go bez zgo­dy męża, a w świe­tle pra­wa nie spra­wo­wa­ły wła­dzy rodzi­ciel­skiej nad wła­sny­mi dzieć­mi, Sagan zapro­po­no­wa­ła por­tret kobie­ty nie tyle wol­nej, ile wyzwo­lo­nej z kon­we­nan­sów miesz­czań­skiej oby­cza­jo­wo­ści i cia­sne­go gor­se­tu spo­łecz­nych ocze­ki­wań. To ona po raz pierw­szy opi­sa­ła w lite­ra­tu­rze mło­dą kobie­tę, któ­ra upra­wia miłość z rów­no­lat­kiem i nie pono­si żad­nych kon­se­kwen­cji (nie zacho­dzi w cią­żę, nie doko­nu­je abor­cji, nie zako­chu­je się na zabój). Po pro­stu dobrze się bawi.

Nie­speł­na dwu­dzie­sto­let­nia pisar­ka będą­ca na bakier z dusz­ną atmos­fe­rą pary­skie­go świat­ka inte­lek­tu­ali­stów, dystan­su­ją­ca się wobec swo­ich dzia­łań (pierw­szą powieść nazy­wa­ła jedy­nie „wpraw­ką”), powo­ła­ła do życia boha­ter­kę łudzą­co do sie­bie podob­ną. Choć zaprze­cza­ła, jako­by powieść zawie­rać mia­ła wąt­ki auto­bio­gra­ficz­ne, pew­ne jest, że Céci­le kocha życie w rów­nym stop­niu, co Fra­nço­ise. Głów­na boha­ter­ka Witaj, smut­ku za nic ma przy­szłość, woli żyć chwi­lą, chce wysy­sać z niej jak naj­wię­cej. Jest wzo­ro­wą prak­tycz­ką hedo­ni­zmu – lek­cje tej filo­zo­fii pobie­ra od ojca, jesz­cze bar­dziej wpra­wio­ne­go w sztu­ce życia.

Postać Céci­le zada­je się być prze­pi­sa­na z losów samej Sagan­ki, któ­ra swo­je życie po brze­gi wypeł­nia­ła szyb­ki­mi samo­cho­da­mi, hazar­dem, alko­ho­lem i nar­ko­ty­ka­mi, czy­li wszyst­kim, co dawa­ło natych­mia­sto­wy zastrzyk adre­na­li­ny, co syci­ło ape­tyt na doświad­cza­nie. Céci­le też chce doświad­czeń peł­nych, nie godzi się na pół­środ­ki.

Jeże­li w Witaj, smut­ku chcieć doszu­ki­wać się ponad­cza­so­wo­ści, to w typach cha­rak­te­ro­lo­gicz­nych ryso­wa­nych przez Sagan. Ray­mond czę­sto okre­śla­ny jest przez nar­ra­tor­kę mia­nem play­boya czy don­żu­ana, Céci­le przed­sta­wia­na jest jako lek­ko bez­myśl­na, acz inte­li­gent­na i cynicz­na dziew­czy­na wkra­cza­ją­ca w doro­słość, Cyril jako ide­ali­sta wie­rzą­cy w miłość, a duet Elsa – Anne jako skraj­ne prze­ci­wień­stwa przy­pi­sy­wa­ne mło­do­ści i doj­rza­ło­ści. Ukła­dy towa­rzy­skie zosta­ją naru­szo­ne dwu­krot­nie: naj­pierw przez wtar­gnię­cie Anne, a następ­nie Cyri­la.

Sagan opi­su­je zde­sta­bi­li­zo­wa­ną struk­tu­rę rodzin­ną, por­tre­tu­je jed­nost­ki ducho­wo osa­mot­nio­ne, jed­nak za wszel­ką cenę dążą­ce do zagłu­sze­nia tej samot­no­ści. Bra­ku­je im krę­go­słu­pa moral­ne­go czy kom­pa­su na przy­szłość, ale nie moral­ne prze­stro­gi autor­ka ma na celu, tyl­ko pochwa­łę la dolce vita we fran­cu­skim wyko­na­niu.

„Psy­cho­lo­gia pię­cior­ga boha­te­rów jest tak nakre­ślo­na, że czy­tel­nik nigdy ich nie zapo­mni” – mówi­ło jed­no ze zdań noty decy­du­ją­cej o wyda­niu Witaj, smut­ku w wydaw­nic­twie Jul­liar­da. Kon­sta­ta­cja ta wciąż jest aktu­al­na. W latach 50. opi­sy autor­stwa Sagan, któ­re wyostrza­ły cechy cha­rak­te­ru ówcze­snej roz­piesz­czo­nej bur­żu­azji, dzi­siaj pozo­sta­ją bły­sko­tli­we, pozwa­la­jąc na roz­po­zna­nie figur lite­rac­kich wśród nam współ­cze­snych.

Na przekór własnej legendzie

Witaj, smut­ku to począ­tek legen­dy Sagan­ki, któ­ra im bar­dziej sta­wa­ła się popu­lar­na, tym bar­dziej pra­gnę­ła pozo­stać nie­zna­na. Trud­no oce­nić, czy dzia­ła­nia te wyni­ka­ły ze szcze­rej skrom­no­ści czy może raczej z non­sza­lan­cji połą­czo­nej z obo­jęt­no­ścią, ale z pew­no­ścią była to sku­tecz­na tak­ty­ka uta­len­to­wa­nej pisar­ki. Sła­wa Sagan­ki szyb­ko zaczę­ła prze­kra­czać wszel­kie gra­ni­ce.

Pisar­ka uwiel­bia­ła pod­kre­ślać w wywia­dach, jak bar­dzo nie rozu­mie atmos­fe­ry skan­da­lu wokół jej pierw­szej książ­ki. Z upo­rem powta­rza­ła, że to dopie­ro pró­ba, że jej praw­dzi­wa powieść dopie­ro nadej­dzie. Męczy­ły ją nie­usta­ją­ce pyta­nia o pierw­szy suk­ces. Pod­kre­śla­ła, że liczy się talent, a nie treść. Doce­nio­no ją za jed­no i dru­gie, wte­dy to treść mia­ła więk­szą moc raże­nia, wywo­ła­ła bez­pre­ce­den­so­we spo­łecz­ne poru­sze­nie. Dziś czy­ta­na jest ze wzglę­du na talent, temat już nie zaska­ku­je. Wyglą­da na to, że wygra­ła. Nawet po śmier­ci posta­wi­ła na swo­im.

Mawia­ła, że czło­wiek nigdy nie jest legen­dą, ale że to legen­da dopa­so­wu­je się do naj­bar­dziej widocz­nych cech czło­wie­ka i zda­je się, że w jej przy­pad­ku była to ade­kwat­na auto­dia­gno­za. Nowe tłu­ma­cze­nie naj­bar­dziej popu­lar­nej powie­ści Sagan­ki nie tyl­ko tę legen­dę przy­po­mi­na, ale i ją potę­gu­je. Ale może zamiast sku­piać się na Witaj, smut­ku, powin­ni­śmy raczej prze­ana­li­zo­wać jej pozo­sta­łą twór­czość?

Legen­da mia­ła jed­nak wie­le pod­staw: mło­dzień­czą powieść opu­bli­ko­wa­ła pod fik­cyj­nym nazwi­skiem zaczerp­nię­tym z Pro­usta. Zade­biu­to­wa­ła, sprze­ci­wia­jąc się ojcu, któ­ry wyra­żał nie­chęć w sto­sun­ku do lite­rac­kiej dzia­łal­no­ści cór­ki, a całe hono­ra­rium roz­trwo­ni­ła, pro­wa­dząc nie­zwy­kle hulasz­czy tryb życia. Igno­ro­wa­ła nagro­dy i lite­rac­ki świa­tek, waż­niej­sze były dla niej impre­zy i zaba­wa. Jed­no­cze­śnie wszyst­ko robi­ła jak­by od nie­chce­nia – powieść napi­sa­ła w waka­cje po tym jak nie dosta­ła się na pro­pe­deu­ty­kę na Sor­bo­nie, aby udo­wod­nić samej sobie, że nie jest taka cał­kiem głu­pia. Przez jed­nych doce­nia­na, przez innych kry­ty­ko­wa­na za nie­chluj­stwo, byle­ja­kość, leni­stwo.

Sama sie­bie nazy­wa­ła „mło­dą skan­da­list­ką i miesz­czań­ską pisar­ką”. Nie chcia­ła wtło­cze­nia w zasta­wio­ne pułap­ki kate­go­ry­za­cji, trzy­ma­ła się z dale­ka od klisz. Chy­ba naj­bar­dziej dener­wo­wa­ło ją okre­śle­nie „głos poko­le­nia”. Słusz­nie przy­po­mi­na­ła, że nie­moż­li­we jest, aby jed­na oso­ba prze­ma­wia­ła w imie­niu całej gene­ra­cji. Jed­nak Anne Ernaux w Latach wspo­mi­na­ła, jak ze zna­jo­my­mi po kry­jo­mu czy­ta­li powieść Sagan, utoż­sa­mia­jąc się z jej prze­ka­zem.

Sagan scha­rak­te­ry­zo­wa­ła próż­nia­czy, kon­sump­cyj­ny tryb życia na dłu­go przed Rze­cza­mi Georges’a Pere­ca. Dostrze­ga­ła zepsu­cie wyż­szych warstw spo­łecz­nych trwo­nią­cych czas i pie­nią­dze na zbęd­ne przy­jem­no­ści, roz­trzą­sa­ją­cych nie­koń­czą­ce się ser­co­we roz­ter­ki. Oprócz tego Sagan prak­ty­ko­wa­ła w lite­ra­tu­rze pięk­nej to, o czym na grun­cie filo­zo­fii pisa­ła Simo­ne de Beau­vo­ir. Dru­ga płeć przy­wra­ca­ła kobie­ty do kate­go­rii ludzi, któ­rej pod­sta­wo­wym przed­sta­wi­cie­lem był dotąd męż­czy­zna (fran­cusz­czy­zna jed­nym sło­wem opi­su­je czło­wie­ka i męż­czy­znę), a Sagan wpro­wa­dza­ła te stan­dar­dy do lite­ra­tu­ry. De Beau­vo­ir zrów­ny­wa­ła pozy­cję męż­czyzn i kobiet, poka­zy­wa­ła zdol­ność tych dru­gich do prze­kra­cza­nia przy­pi­sy­wa­nej im natu­ry na rzecz kul­tu­ry oraz trans­cen­den­cji, a Sagan pisa­ła o kobie­tach poza kate­go­rią kobie­co­ści.

Céci­le przy­zna­je w koń­cu: „Nigdy nie myśla­łam o Anne jako o kobie­cie, zawsze postrze­ga­łam ją poza kate­go­rią płci”. Autor­ka Witaj, smut­ku wybie­ga w przy­szłość przed­sta­wia­jąc sytu­ację, w któ­rej seks może być dla kobie­ty wyłącz­nie źró­dłem przy­jem­no­ści. Sta­je się roz­ko­szą bez pamię­ci zagro­żeń, choć poza świa­tem powie­ści nie było tak kolo­ro­wo – anty­kon­cep­cja i abor­cja były wów­czas zaka­za­ne.

Z kart powieści na klatki filmu

Witaj, smut­ku docze­ka­ło się dwóch ekra­ni­za­cji. Pierw­sza, z 1958 roku w reży­se­rii Otto Pre­min­ge­ra, z pamięt­ną rolą Jean Seberg jako Céci­le, potwier­dzi­ła i tak już impo­nu­ją­cą popu­lar­ność powie­ści oraz wzmoc­ni­ła popu­lar­ność pisar­ki. W 2024 roku mia­ła pre­mie­rę dru­ga z nich, reży­ser­sko-sce­na­riu­szo­wym debiu­tem kana­dyj­skiej pisar­ki Dur­gi Chew-Bose. Film prze­mknął przez ekra­ny bez więk­sze­go echa, a w Pol­sce pozo­stał w zasa­dzie nie­zau­wa­żo­ny. Sprawdź­my więc, czy jest się w ogó­le cze­mu przy­glą­dać.

Zagra­nicz­ni kry­ty­cy porów­nu­ją este­ty­kę now­szej z ekra­ni­za­cji do sen­su­al­nej uczty zna­nej ze słyn­ne­go Call me by your name Luki Guada­gni­no i rze­czy­wi­ście, trud­no oprzeć się temu wra­że­niu, zmy­sło­wość prze­le­wa się przez ekran. W kolej­nych kadrach widzi­my ską­pa­ne w słoń­cu pół­na­gie cia­ła o ide­al­nych pro­por­cjach, namięt­ność pod­grze­wa­na jest przez wyso­ką tem­pe­ra­tu­rę szczy­tu lata, bez­kres morza w tle i deli­kat­ną muzy­kę. Adap­ta­cja dość wier­nie podą­ża śla­da­mi lite­rac­kie­go pier­wo­wzo­ru (więk­szość dia­lo­gów jest wprost prze­pi­sa­na z książ­ki), wpro­wa­dza­jąc tyl­ko nie­znacz­ne zmia­ny w apa­ry­cji poszcze­gól­nych posta­ci (na przy­kład Elsa u Sagan jest ruda, a w wer­sji Dur­gi Chew-Bose prze­ista­cza się w bru­net­kę).

 

Nie ukry­wam, od sean­su ocze­ki­wa­łam świe­że­go podej­ścia i cho­ciaż pró­by fil­mo­wej rewi­zji. Nadzie­je zawio­dły – na próż­no doszu­ki­wać się w tej wer­sji ożyw­cze­go dia­lo­gu z kul­to­wą książ­ką. Poza oczy­wi­sty­mi ele­men­ta­mi współ­cze­sno­ści, taki­mi jak foto­gra­fo­wa­nie księ­ży­ca iPho­nem czy prze­glą­da­nie wyko­na­nych sel­fie w gale­rii tele­fo­nu, rdzeń opo­wie­ści pozo­sta­je ten sam; zmia­nie nie ule­ga­ją też spo­łecz­ne deko­ra­cje. A prze­cież moż­na było ina­czej, poten­cjał na kry­tycz­ne i śmiel­sze odczy­ta­nie Witaj, smut­ku został zaprze­pasz­czo­ny. Film jest zwy­czaj­nie nud­ny. Pięk­ne, wysma­ko­wa­ne kadry, obłęd­ny błę­kit morza i cał­kiem atrak­cyj­ni ludzie to za mało.

Lekcje z wolności

Jeśli dzi­siaj mie­li­by­śmy coś z powie­ści Sagan wynieść, były­by to lek­cje z wol­no­ści, zwłasz­cza dla kobiet. Dobrze przy­po­mi­nać sobie, jak czer­pać z życia gar­ścia­mi albo brać je za rogi.

Tytu­ło­wy smu­tek – zaczerp­nię­ty z wier­sza Pau­la Élu­ar­da – jawi się tutaj jako utra­pie­nie i to utra­pie­nie doro­sło­ści. Ojciec Céci­le jest nie­doj­rza­łym chłop­cem, jego pró­by ustat­ko­wa­nia się speł­za­ją na niczym. Sama Céci­le dopie­ro w doro­słość wkra­cza, ale bez pośpie­chu. Woli dyry­go­wać doro­sły­mi i obna­żać fakt, że wca­le nie są tak prze­bie­gli i doj­rza­li, jak im się czę­sto wyda­je. Sagan postrze­ga doro­słość jako kodeks nie­zro­zu­mia­łych reguł, któ­rym jed­nak moż­na się sprze­ci­wiać. Nie tyl­ko jest z nimi na bakier, ale też poka­zu­je, że pra­wie nikt nie potra­fi im spro­stać.

 

Zbiór ści­słych zasad obo­wią­zu­ją­cych w życiu to prze­pis na nie­szczę­ście. „[…] byłam tyl­ko pla­stycz­ną masą, któ­ra sta­now­czo opie­ra­ła się sztyw­nym for­mom” – stwier­dza Céci­le. Czy my wszy­scy nie jeste­śmy wła­śnie taką masą? Dobrym począt­kiem na kształ­to­wa­nie będzie z pew­no­ścią lek­tu­ra Sagan.

 

Nie­wska­za­ne było­by dosłow­ne, jeden do jed­ne­go powta­rza­nie losów boha­ter­ki czy nawet autor­ki książ­ki. Cho­dzi raczej o solid­ną daw­kę inspi­ra­cji, spoj­rze­nie na swo­je życie z uko­sa, uczci­we zapy­ta­nie samej sie­bie: ile w moim życiu jest tak napraw­dę życia? Jeśli za mało, to może odpo­wied­nia pora na roz­luź­nie­nie ści­sły reguł?

 

Sagan nie budzi w nas dziec­ka, a nie­po­kor­ną, zbun­to­wa­ną nasto­lat­kę, dość już świa­do­mą tego, cze­go chce: wol­no­ści. A naj­waż­niej­sza lek­cja, jaką Witaj, smut­ku nam daje? Poznać sie­bie, swo­je pra­gnie­nia, nie dać sobie wmó­wić, że ktoś inny może wie­dzieć lepiej ode mnie samej, cze­go i kogo pożą­dam.

 

Po latach mit Sagan­ki i jej naj­słyn­niej­szej powie­ści przy­po­mi­na, jak żyć: bez­kom­pro­mi­so­wo, odważ­nie, jak­by nie było jutra. I tak każ­de­go kolej­ne­go dnia, aż do same­go koń­ca.

– dziennikarka kulturalna zainteresowana tematami feminizmu (zwłaszcza debatami dotyczącymi pornografii i pracy seksualnej), kobiecej seksualności oraz kulturą wizualną.

więcej →

Fallback Avatar

– francuska pisarka, uznawana za jedną z największych postaci francuskiej literatury powojennej.

więcej →

Powiązane teksty

31.08.2025
Recenzje

Z i zza frontu. Dwie narracje o wojnie w Ukrainie

Z pozoru to dwie skrajnie różne opowieści. Akcja opowiadań Żadana właściwie rozgrywa się poza frontem, na drugiej linii, w tle teatru wojny, natomiast powieści Twardocha – na nullu, w najbardziej przeklętym miejscu, po drugiej stronie „waszego ojca Dniepru” – o Arabeskach Serhija Żadana i Nullu Szczepana Twardocha pisze Dariusz Żółtowski.