Słyszałam opinie krytyczne: „wieje już nudą”, „coś za dużo tych różnych opowieści”, ale co tu zrobić, kiedy ich nam trzeba, o czym świadczy chociażby to, że wciąż powstają. Jeśli w Polsce są mniejszości etniczne, to bez ich głosu obraz polskiej kultury jest niepełny. Podobnie w przypadku klasy robotniczej czy mieszkańców wsi – około połowę stanowią kobiety – głos tych grup jest istotny. Sęk w tym, że ich opowieści nie są ekscytujące czy rewolucyjne, są natomiast ważne, a przez to ciekawe. Zdają sobie z tego sprawę autorki obydwu książek będących przedmiotem tego omówienia, znakomicie przedstawiających sygnalizowany temat.
W obliczu takich zbiorów, jak Przepraszam za brzydkie pismo. Pamiętniki wiejskich kobiet (2025) Antoniny Tosiek czy Opowieści kobiet z rodzin górniczych pod redakcją Moniki Glosowitz (2024), inteligencki straszak fałszywej świadomości staje się jakoś mniej straszny. Dlaczego mielibyśmy milionom osób w tym kraju odbierać ich doświadczenia i związane z nimi uczucia? Nie wierzyć, że historie tych ludzi są prawdziwe, i opowiadać za nich. Narracja autobiograficzna – na przykład ujęta w formę pamiętnika – ma w sobie zawsze elementy autokreacji, ale to po prostu cecha właściwa literaturze. Tosiek i Glosowitz zaufały swoim bohaterkom, a te opowiedziały im własne historie oraz historie polskiej wsi, kobiet, Śląska, górniczych rodzin, wreszcie – historię społeczną naszego kraju, w której emocje są bardzo istotne, choć bywają pomijane.
W obu książkach zauważalny jest krytyczny stosunek do dużej polityki. Bohaterki publikacji Antoniny Tosiek przed drugą wojną światową nie miały szans, by się kształcić, w latach 1939–1945 włączały się w działalność przeciwko okupantowi, lecz o ich zaangażowaniu najczęściej milczy historia; w okresie PRL kobiety te nie miały z kolei łatwego dostępu do służby zdrowia, natomiast transformacja ustrojowa spowodowała ich ekonomiczne wykluczenie. W książce Glosowitz pojawiają się zaś wypowiedzi dotyczące wywłaszczeń z ojcowizny spowodowanych modernizacją czy upolitycznienia awansu społecznego w PRL. Dzięki owemu wielogłosowi powtarzane tematy – w tym przypadku wiejskie, chłopskie i górnicze historie opowiadane przez kobiety – zostają zniuansowane, literatura polska zaś jest polifoniczna, i to znakomicie. Polifonia to najlepsze, co się literaturze może przydarzyć, a gra, jak pisze Antonina Tosiek, „toczy się […] o przywracanie wielości i różnorodności losów”1.
Pod włos
Walter Benjamin w jednym ze swoich esejów zalecał, aby „czesać historię pod włos”. W dużym skrócie: chodziło o to, żeby narrację historyczną zdominowaną przez opowieść heroiczną zniuansować, dodając perspektywę pomijanych i przemilczanych. Posłanie filozofa, jak to się mówi, rezonuje z polską literaturą już od jakiegoś czasu. Autorki i autorzy płyną na fali pamięciowo-tożsamościowej, czasem brawurowo zmieniając kierunek nurtu. Ostatnio dołączyły do nich wspomniane Antonina Tosiek i Monika Glosowitz, udowodniając, że lokalne narracje stają się ważne dla zrozumienia tej centralnej opowieści, a mikrohistorie tworzą dużą historię. Tosiek sięgnęła po zapomniane zasoby i wnikliwie przeczytała przeszło osiemset pamiętników mieszkanek polskich wsi z XX wieku. Jej celem było przywrócenie należnej uwagi pomijanym dotąd zapiskom, uczynienie z nich źródła „archiwalnej archeologii tekstów” traktujących także o emocjach, a nie tylko o datach, statystykach i strukturalnych uogólnieniach. Autorka podkreśla, że każda z tych opowieści jest indywidualna i niepowtarzalna, a spojrzenie na nie wszystkie razem może (w przybliżeniu) dać wgląd w los zbiorowości.
Tosiek akcentuje więc powtarzające się wątki w czytanych pamiętnikach i zbiera je w części tematyczne. Jej bohaterki piszą o podobnych sprawach, ale każda po swojemu. W tej optyce nie ma jedni ludu – i słusznie, wszak ona naprawdę nie istnieje – ale jednocześnie nie ma przesadnej indywidualizacji narracji, ponieważ doświadczenia wielu kobiet w patriarchalnym układzie społecznym były podobne. Istnieje tu zatem przestrzeń na fantazję o wspólnotowości, co jeszcze śmielej ujawnia się w publikacji pod redakcją Moniki Glosowitz. W Opowieściach kobiet z rodzin górniczych czytamy bowiem, że „opowiadanie jest zajęciem grupowym, żeby nie powiedzieć – wspólnotowym”2.
Tosiek prowadzi własną narrację, przy okazji zaznajamiając nas z historycznym tłem wydarzeń, często jednak oddaje głos swoim bohaterkom. Widać, że jest po ich stronie, nie ocenia tych kobiet ani ich zapisków (inaczej niż przywoływani w książce eksperci: redaktorzy czy członkowie jury rozmaitych konkursów na najlepszy pamiętnik), a jej misją jest podzielenie się przestrzenią literacką z tymi, które pisały o sprawach wcale literaturze nieobcych. Bohaterki czy też współautorki tej opowieści nie tylko przedstawiały przecież swoją bieżącą sytuację, mało atrakcyjną codzienność kobiet wiejskich, ale także snuły uniwersalną refleksję o bólu, lęku, samotności i wielu innych sprawach, o co nikt ich nie prosił. Pisanie mimo odczuwanego wstydu i mimo braku potencjalnych odbiorców owych tekstów niewątpliwie było aktem odwagi.
Monika Glosowitz w pewnym sensie poprosiła swoje bohaterki o zabranie głosu w sprawie ich samych. Teksty opublikowane w książce to źródła wywołane, pamiętniki kobiet z rodzin górniczych zgromadzone na potrzeby projektu aktywistyczno-naukowego. Jak zauważa redaktorka tomu, jej bohaterki były właściwie nieobecne, niewidoczne z perspektywy oficjalnej historiografii i literatury – co najwyżej pisano za nie i o nich, choć niewiele. Glosowitz też nie przedstawia jednej historii „ludu” ze Śląska, książka to (auto)biografia zbiorowa bez uproszczeń. W obu publikacjach wiedzę o sobie i o świecie mają właśnie pamiętnikarki, nie tylko autorki i cytowani eksperci. To ważna zmiana w kontekście krytykowanych „ludowych” historii Polski, na które ostatecznie monopol mieli tworzący je intelektualiści, nie zaś sam „lud”.
Poza dumę i wstyd

Antonina Tosiek poprzez swoją narrację chce opowiedzieć, czym jest wstyd w życiu kobiet i do jakiego stopnia świat pozwala, żebyśmy doświadczały tego stanu. Intuicja wielu pamiętnikarek dotycząca potencjalnego braku zainteresowania tą twórczością, ich poglądami oraz sposobem ich wyrażania (emocjonalnym, szczerym, drobiazgowym) – jest konfrontowana z suchymi recenzjami, a nawet z ocenami moralnymi. Autorki zapisków niejednokrotnie były zawstydzane. Nie pochodziły z miasta, nie miały wykształcenia, a we własnym otoczeniu często stawiano przed nimi zbyt trudne zadania, przekraczające ich możliwości. Wystarczyło jedno potknięcie, żeby doświadczyć wstydu. Tosiek wysłuchała tych „wstydliwych” i rzekomo mało wiarygodnych wyznań i spokojnie zneutralizowała tę emocję, pokazując jej zewnętrzne źródła, zlokalizowane w dystynkcjach, normach i utrwalonych strukturach. To daje poczucie ulgi. Monika Glosowitz chce z kolei, żeby kobiety odzyskały dumę i mogły afirmować swoją rolę w życiu górniczego Śląska. Jej bohaterki pragną docenić same siebie za tworzenie warunków, w których ich mężowie pracowali zawodowo w kopalniach. Praca tła – opiekuńcza, w gospodarstwie, emocjonalna – w końcu staje się ważna, zyskuje status pełnoprawnej pracy.
To typowe dla opowieści z kluczem klasowym i genderowym napięcie między poczuciem wstydu a dumy w samych pamiętnikach ukazane jest w niezwykle błyskotliwy sposób; narratorki są bowiem jak gdyby poza nim, po prostu opowiadają ciekawe, przejmujące, wyraziste, trudne, słowem: najrozmaitsze historie ze swojego życia – i chwała im za to. Przykładowo Stefania z Przepraszam za brzydkie pismo… w jednym z zapisków stwierdza, że nie czuje się dobrze, kiedy chłopak, z którym się spotyka, mówi o pracy w pegeerze jak o czymś wstydliwym. Według bohaterki „żadna praca nie chańbi [sic]”3. Omawiane książki pomagają wydobyć doświadczenie marginalizowanych grup z pułapki dychotomii wstydu i dumy, zażenowania i poczucia godności. Jednocześnie nie ma tu przymusu otrząsania się z jednego i przyjmowania drugiego. Można czuć obie emocje albo nie odczuwać żadnej z nich. Doceniam publikacje Tosiek i Glosowitz także za tę perspektywę – za to, że nie trzeba być na żadnym ze wskazanych skrajów. Mało tego, żadna z autorek nie stara się pokazać swoich bohaterek i ich otoczenia wyłącznie w dobrym świetle. Książki zawierają też historie, w których pamiętnikarki krytykują inne kobiety: za to, że rodzą za mało dzieci bądź źle się prowadzą. W niektórych opowieściach z kolei same bohaterki są oceniane negatywnie – z powodu ich obcości czy innego „defektu” (na przykład posiadania nieślubnego dziecka). Nic nie jest tu czarno-białe.
Skandal języka

Oprócz wielości i różnorodności losów obie książki przywracają także wielość i różnorodność języków. Nie tak dawno obserwowaliśmy, jak w szranki o wyjazd na Eurowizję stanął osobliwy duet Sw@dy i Niczos spod szyldu Podlasie Bounce, na który polski mainstream okazał się nie do końca gotowy – i to głównie ze względu na język, jakoś niepolskobrzmiący, nawet nie angielski, tylko tutejszy, prosty, wiejski, jeden z podlaskich. Wykonawcy sięgali przy tym do „ludowej” muzyki korzeni, na poważnie z nią dyskutując, bez przaśności i rekonstrukcji wyobrażenia z nienaturalnie wystylizowanym zakrzykiem. Śledziłam tamten skandal, padały wówczas pytania, czy to w ogóle język, a jeśli tak, to czy polski, czy obcy, może wschodni, bo dziwny i niezrozumiały. Niektórzy przypuszczali, że może mamy do czynienia z gwarą lub dialektem, ale w zniekształconej, niepoprawnej formie. Widocznie istnieje jakiś standard, kanon, wedle którego można oceniać język, nawet jeśli jest on tak zwanym mikrojęzykiem jednej wsi. Większość kobiet ukazanych w książce Antoniny Tosiek przeprasza za swoje pisanie, za błędy, za styl, a nawet za kształt stawianych liter, tłumacząc się ze swojej nieprzynależności do kanonu. Całe szczęście, że Tosiek nie zdecydowała się na korektę wspomnianych niedoskonałości tekstu, tym samym niejako dziękując bohaterkom za odwagę związaną z samym aktem pisania. Owe mikrojęzyki oddają różnorodność opowiadanych historii, a nade wszystko sposób odczuwania, myślenia i komunikowania się samych autorek zapisków. Glosowitz stwierdza, że kobiety z rodzin górniczych zamykane były w „godce”, właśnie w języku i w opowieści, która była „babska” i której treść uznawano za nieistotną. Dobrze się stało, że ta „godka” wybrzmiewa w pamiętnikach, a redaktorka nie tłumaczy jej na polski standard. Gdyby pozbawić opowieść tego elementu, straciłaby wiarygodność. Obie autorki potraktowały język poważnie, ze świadomością, że odbieranie ludziom „godki”, wytykanie akcentu, ośmieszanie mowy lub postrzeganie jej jako kuriozum to przejawy opresji. Jeśli naprawdę chcemy się wsłuchać w głos mitycznego „ludu”, to dobrze zacząć od języków, bez kręcenia nosem na zbytnią sentymentalność czy manierę. Tak, te książki są panoramami życia polskich wsi, owszem, ukazują kulisy górniczego Śląska, uzupełniają ten obraz o doświadczenie kobiet, są źródłem wiedzy, ale czytam je też jako manifest językowej emancypacji. Dobrze wyjaśnia ten aspekt Gabriela Gizdoń, bohaterka Opowieści kobiet z rodzin górniczych:
W szkole pojawiła się Ślązaczka, która dobrze się uczyła, która musiała ciągle mówić czysto po polsku. Przyjechał taki dziwoląg, do którego się mówiło: powiedz coś po śląsku4.
Emancypacje
Obie książki na różnych poziomach mówią zresztą o zakurzonej już nieco emancypacji. Pamiętniki nie są w nich wyłącznie materiałem, z którego można pragmatycznie czerpać informacje. Są traktowane jak teksty literackie, które mają także wartość estetyczną. Autorki pamiętników przyjmowały określoną konwencję, posługiwały się konkretnym stylem, dopasowanym do ich zamysłu i umiejętności. Samo pisanie stawało się aktem emancypacji. Podobnego odkrycia dokonał kiedyś Jacques Rancière w książce La Nuit des prolétaires: Archives du rêve ouvrier, w której przez analizę i prezentację fragmentów pamiętników, listów, gazet i innych tekstów pisanych przez robotników i rzemieślników w latach 1830–1850 przekonywał, że momenty, kiedy mogli oni oddawać się pisaniu, czytaniu czy spotkaniom nocą, po godzinach pracy, są momentami emancypacyjnymi, odzyskiwaniem podmiotowości, samostanowienia i czasu. Robotnik miał przecież pracować; kultura, sztuka, a nade wszystko twórczość literacka należały do kogoś innego, do elit. Tymczasem w ujęciu filozofa robotnicy nie byli masą czy abstrakcyjną strukturą, lecz konkretnymi autorami tekstów stanowiących źródło wiedzy o ich życiu, marzeniach, pragnieniach zmiany społecznej, ale też o ciekawych myślach i dobrych wierszach – wystarczyło odzyskać poetykę z rąk nielicznych.
Antonina Tosiek i Monika Glosowitz idą tym tropem. Niektóre z pamiętnikarek w ich książkach tworzyły coś w rodzaju manifestów, ale tak naprawdę każda z nich manifestowała swoją wartość właśnie przez samo pisanie, co było dla wielu z nich aktem zakazanym, źle widzianym społecznie, uznanym przez otoczenie za nieważny. W Przepraszam za brzydkie pismo… odezw jest sporo, ale mnie ujęły te kierowane do innych kobiet, ponieważ nadzieja oraz odwaga bywają zaraźliwe, a budowanie solidarności w praktyce jest znacznie potrzebniejsze niż pisanie o niej w teorii. Dla zobrazowania tej tezy warto przytoczyć słowa Marii B., która słusznie zauważa, że opowiedzieć o traumach jest lepiej, niż je po cichu kumulować i przekazywać w zawoalowany sposób:
nie tak łatwo było żyć tym starszym kobietom i niechaj te młode kobiety wiedzą w jakich ciężkich warunkach i upokorzeniu zmuszone były żyć. […] Dlatego niechaj te pamiętniki będą drogowskazem młodym kobietom […]5.
Drogowskaz Marii B.
Sugestia pamiętnikarki powinna być drogowskazem nie tylko dla młodych kobiet, ówczesnych potencjalnych czytelniczek pamiętników, ale także dla nas wszystkich. Antonina Tosiek odważnie pisze, że
[w]słuchiwanie się w opowieści dotąd wypierane lub celowo zagłuszane jest przede wszystkim, jakkolwiek patetycznie to zabrzmi, pracą na rzecz budowania wspólnotowej empatii i wrażliwości na krzywdę – otwarciem się na doświadczenia poniżenia i poczucia klęski6.
Chciałabym takiej empatii, ale jednocześnie nie mam złudzeń, że książki, o których tu mowa i im podobne, przemodelują świat, masowo zmienią sposób postrzegania „ludu” i ochronią kogokolwiek przed falami pogardy za zły akcent, błędy ortograficzne czy głosowanie na nieodpowiednich polityków. Wierzę jednak w inny cel takich opowieści, bowiem „[c]hodzi tylko – i aż – o to, żeby historie te przestały być jedynie dopiskami na marginesie”7. I to się dzieje, a książki tego rodzaju potrafią ośmielić niemałą publiczność do identyfikowania się z bohaterkami tekstów i do uznania wartości własnego doświadczenia, niekiedy latami spychanego na margines i wykluczanego z oficjalnych narracji (wielu z nas wstydziło się przecież, że ma matkę ze wsi, babkę niepotrafiącą mówić po polsku albo dziadka, który w powstaniu był zaledwie cywilem). Antonina Tosiek ma rację, że nie do końca chodzi tu o oddanie głosu bohaterkom, które dotąd nie mogły opowiedzieć swoich historii. Chodzi raczej o nadstawienie ucha i uświadomienie sobie, że własnym głosem mówiły całe masy ludzi, tylko mało kto chciał ich słuchać.
1 A. Tosiek, Przepraszam za brzydkie pismo. Pamiętniki wiejskich kobiet¸ Wołowiec: Czarne, 2025, s. 12.
2 Opowieści kobiet z rodzin górniczych, red. M. Glosowitz, Katowice: Wydawnictwo Biblioteki Śląskiej, 2024, s. 9.
3 A. Tosiek, Przepraszam…, s. 178.
4 Opowieści kobiet…, s. 99.
5 A. Tosiek, Przepraszam…, s. 72–73.
6 Tamże, s. 13.
7 Tamże, s. 14.