Co kryje się pod pancerzem naukowczyni?

Mag­da Huzar­ska-Szu­miec: Czy bio­graf powi­nien lubić swo­je­go boha­te­ra? Pytam nie bez powo­du, ponie­waż Karo­li­nę Lanc­ko­roń­ską, któ­rej zasłu­gi dla kul­tu­ry wyso­ko cenię, zawsze uzna­wa­łam za oso­bę do tego stop­nia nie­przy­stęp­ną, zdy­stan­so­wa­ną wobec świa­ta i ludzi, że nie jestem pew­na, czy chcia­ła­bym z nią spę­dzić tyle cza­su, ile ty musia­łeś, pisząc Jedy­ną…

Mar­cin Wilk: Nie mia­łem szan­sy poznać Karo­li­ny Lanc­ko­roń­skiej. Kie­dy zaczą­łem pra­co­wać nad jej bio­gra­fią, już nie żyła. Dla­te­go książ­kę opar­łem na doku­men­tach, mate­ria­łach archi­wal­nych i na wspo­mnie­niach ludzi, któ­rzy zechcie­li podzie­lić się ze mną swo­imi opo­wie­ścia­mi. Teo­re­tycz­nie więc nie mia­ło dla mnie więk­sze­go zna­cze­nia ani to, jaką oso­bą była Karo­li­na Lanc­ko­roń­ska, ani to, czy mia­ła łatwy czy trud­ny cha­rak­ter. Ale praw­dą jest, że jeże­li wcho­dzi się głę­bo­ko w czy­jąś bio­gra­fię, to opi­sy­wa­ny czło­wiek prze­ni­ka do nasze­go życia, sta­je się w nim gościem. Dla­te­go w pew­nym momen­cie zaczą­łem myśleć o niej jako o kimś dobrze mi zna­nym, bli­skim. Przy­ła­pa­łem się nawet na myśli, że zwra­cam się do niej po imie­niu. Wła­śnie tak ją opi­su­ję na kar­tach Jedy­nej… – pozwa­lam sobie cza­sem nazy­wać jej boha­ter­kę Kar­lą albo Karo­li­ną. Teraz myślę, że dzię­ki zmniej­sze­niu dystan­su łatwiej było mi ją zro­zu­mieć, poznać moty­wa­cje jej dzia­łań. Ponie­waż moją ambi­cją, tak jak chy­ba każ­de­go bio­gra­fa, było z jed­nej stro­ny opi­sa­nie fak­tów histo­rycz­nych zwią­za­nych z życiem Lanc­ko­roń­skiej, a z dru­giej poka­za­nie jej ludz­kie­go obli­cza, emo­cji, któ­re jej towa­rzy­szy­ły, a o któ­rych wie­dzia­ło nie­wie­le osób. W przy­pad­ku Kar­li to rze­czy­wi­ście nie było łatwe, ponie­waż moc­no strze­gła ona swo­jej pry­wat­no­ści.

Czy twój sto­su­nek do tej posta­ci zmie­niał się w trak­cie pisa­nia książ­ki?

Nigdy nie nale­ża­łem do gro­na ludzi, któ­rzy mie­li czo­ło­bit­ny sto­su­nek do Karo­li­ny Lanc­ko­roń­skiej. Nie byłem tak­że, w prze­ci­wień­stwie do wie­lu czy­tel­ni­ków, pod wiel­kim wpły­wem jej Wspo­mnień wojen­nych…, książ­ki wyda­nej na rok przed śmier­cią autor­ki. O tym, że posta­no­wi­łem lepiej poznać życio­rys Kar­li, zde­cy­do­wa­ło coś zupeł­nie inne­go. Otóż wra­że­nie wywarł na mnie fakt, że była ona jed­ną z pierw­szych kobiet, któ­rym uda­ło się zro­bić habi­li­ta­cję, i to z histo­rii sztu­ki. Przed woj­ną świat aka­de­mic­ki był zdo­mi­no­wa­ny przez męż­czyzn. To, że wła­śnie Kar­la prze­bi­ła się przez szkla­ny sufit i zna­la­zła dla sie­bie miej­sce na Uni­wer­sy­te­cie Jana Kazi­mie­rza we Lwo­wie, a rów­no­cze­śnie kon­se­kwent­nie podą­ża­ła wyty­czo­ną ścież­ką nauko­wą, wyda­ło mi się nie­zmier­nie inte­re­su­ją­cym punk­tem zacze­pie­nia, spra­wą war­tą zba­da­nia. W ten spo­sób zyska­łem pre­tekst, żeby się zasta­no­wić, kim tak napraw­dę była Karo­li­na Lanc­ko­roń­ska.

Gdy zacząłem zgłębiać jej życiorys, okazało się, że jest mnóstwo materiałów, które – po pierwsze – pozwoliły mi ją zrozumieć, ale także – po drugie – uświadomić sobie, ile wniosła do polskiej humanistyki.

Tego nie negu­ję, ale czy­ta­jąc two­ją książ­kę, mia­łam wra­że­nie, że prze­waż­nie piszesz o kobie­cie, któ­ra nało­ży­ła na sie­bie pan­cerz, szczel­nie oddzie­la­ją­cy ją od świa­ta. Czy jako bio­graf szu­ka­łeś narzę­dzi, dzię­ki któ­rym mógł­byś ów pan­cerz prze­bić?

To był mój głów­ny cel, chcia­łem usta­lić, co kry­je się za wize­run­kiem tej na pozór oschłej i nie­przy­stęp­nej kobie­ty. Oka­za­ło się, że pod tą meta­lo­wą zbro­ją jest wie­le inte­re­su­ją­cych rze­czy, wie­le skry­wa­nych emo­cji. Zaczą­łem się rów­no­cze­śnie zasta­na­wiać, jaki wpływ na taką posta­wę Kar­li mia­ły jej wycho­wa­nie, jej dro­ga życio­wa, jej wojen­ne doświad­cze­nia – i tak dalej.

Zatrzy­maj­my się nad wąt­kiem wycho­wa­nia. Karo­li­na uro­dzi­ła się w ary­sto­kra­tycz­nej rodzi­nie, w pięk­nym, wypeł­nio­nym dzie­ła­mi sztu­ki pała­cu. Jego przed­wo­jen­ne zdję­cia mogli­śmy nie­daw­no oglą­dać na wysta­wie w Zam­ku Kró­lew­skim na Wawe­lu. Rze­czy­wi­ście pała­co­we wnę­trza wywar­ły na mnie duże wra­że­nie, ale w więk­szym stop­niu przy­po­mi­na­ły mi muzeum niż cie­pły, przy­ja­zny dom. Zresz­tą ojciec Karo­li­ny, hra­bia Karol Lanc­ko­roń­ski, udo­stęp­niał pałac zwie­dza­ją­cym.

Więc wyobraź sobie, jak musia­ła się czuć mała dziew­czyn­ka w takim miej­scu! Na szczę­ście Kar­la nie miesz­ka­ła wyłącz­nie w tym wie­deń­skim pała­cu. Rodzi­na mia­ła jesz­cze domy w Roz­do­le i w Komar­nie, mie­ście leżą­cym na tere­nach dzi­siej­szej Ukra­iny. One były nie­co przy­tul­niej­sze, dziew­czyn­ka mogła tam trzy­mać zwie­rzę­ta i mieć prze­strzeń do zaba­wy. Ale i tak rela­cje domo­we były dosyć chłod­ne, opar­te na sza­cun­ku, jaki cór­ka powin­na żywić dla ojca. Karol Lanc­ko­roń­ski moc­no ją ukie­run­ko­wy­wał, wiel­ką wagę przy­wią­zy­wał do jej wykształ­ce­nia. Przy­tu­la­nia czy innych czu­ło­ści w tego rodza­ju rela­cjach na pew­no nie było. Dzia­ło się tak jed­nak nie tyl­ko w rodzi­nie Lanc­ko­roń­skich. Nie może­my zapo­mnieć o tym, że Karo­li­na uro­dzi­ła się pod koniec XIX wie­ku w rodzi­nie ary­sto­kra­tycz­nej, w któ­rej obo­wią­zy­wa­ły zupeł­nie inne wzor­ce wycho­wa­nia niż te zna­ne nam dzi­siaj. Do tego docho­dzi­ła szcze­gól­na sytu­acja rodzin­na. Kar­la pocho­dzi­ła z trze­cie­go związ­ku ojca. Mia­ła nie tyl­ko młod­szą sio­strę, lecz tak­że star­sze­go bra­ta Anto­nie­go. Jego mat­ka była wiel­ką miło­ścią Lanc­ko­roń­skie­go, ale zmar­ła pod­czas poro­du. Hra­bia obwi­niał o to syna. To czę­ścio­wo obra­zu­je spe­cy­ficz­ną atmos­fe­rę, któ­ra pano­wa­ła w rodzin­nym domu Kar­li. Na szczę­ście w tam­tych cza­sach w zamoż­nych rodzi­nach zatrud­nia­no guwer­nant­ki, z któ­ry­mi dzie­ci cza­sa­mi się zaprzy­jaź­nia­ły. Wła­śnie tak zda­rzy­ło się w przy­pad­ku Karo­li­ny Lanc­ko­roń­skiej. W książ­ce obfi­cie cytu­ję jej listy wymie­nia­ne z Ele­ono­rą Rze­szot­ko, któ­ra począt­ko­wo uczy­ła ją gry na for­te­pia­nie. Muzycz­na edu­ka­cja się nie powio­dła, ale Rze­szot­ko zosta­ła w rodzi­nie na dłu­żej, Kar­la zaś zna­la­zła brat­nią duszę.

Rela­cje Kar­li z ojcem i tak były lep­sze niż z mat­ką. Dla­cze­go?

Mat­ka naj­praw­do­po­dob­niej cier­pia­ła na róż­ne­go rodza­ju zabu­rze­nia psy­chicz­ne. Karo­li­na raz po raz pisze o tym, że nigdy nie wie­dzia­ła, cze­go może się po niej spo­dzie­wać. To zna­czą­co wpły­nę­ło na jej póź­niej­szy sto­su­nek do życia rodzin­ne­go: nigdy nie zało­ży­ła rodzi­ny, zresz­tą podob­nie jak jej brat i sio­stra. Zwią­zek cór­ki z ojcem był moc­niej­szy może tak­że dla­te­go, że już jako mło­da oso­ba była ona otwar­ta na wie­dzę, więc z przy­jem­no­ścią towa­rzy­szy­ła mu w podró­żach po euro­pej­skich muze­ach, gdzie oglą­da­ła dzie­ła sztu­ki. Gdy­by­śmy zada­li sobie pyta­nie, co Karo­li­na odzie­dzi­czy­ła po ojcu, odpo­wie­dzią na nie na pew­no była­by miłość do Włoch i miłość do Micha­ła Anio­ła. Lanc­ko­roń­ski wypo­sa­żył cór­kę w coś wię­cej niż jedy­nie w zwy­kłą edu­ka­cję ary­sto­krat­ki, mają­cej wyjść dobrze za mąż.

Co ciekawe, ona sama nigdy nie posługiwała się tytułem hrabiowskim. Nie znosiła, gdy ktoś zwracał się do niej w ten sposób.

Zde­cy­do­wa­nie wola­ła zwrot „pani pro­fe­sor”. W ten spo­sób eman­cy­po­wa­ła się z roli spo­łecz­nej, któ­ra zosta­ła jej narzu­co­na ze wzglę­du na miej­sce i oko­licz­no­ści uro­dze­nia. Wybra­ła pro­fe­sję naukow­czy­ni, co w tam­tych cza­sach było nie­spo­ty­ka­ne. W śro­do­wi­sku aka­de­mic­kim dok­to­rat obro­nio­ny przez kobie­tę był jesz­cze akcep­to­wa­ny, ale już wyż­szy poziom edu­ka­cji budził sprze­ciw.

O mło­dych kobie­tach z jej kla­sy spo­łecz­nej wów­czas myśla­ło się w kate­go­riach towa­ru wysta­wia­ne­go na ryn­ku matry­mo­nial­nym. Karo­li­na, dzię­ki swo­jej pozy­cji spo­łecz­nej i mająt­ko­wi, była zapew­ne nie­zmier­nie atrak­cyj­ną par­tią. Czy wie­my coś o jej życiu uczu­cio­wym?

Owszem, mia­ła dobre uro­dze­nie, była zamoż­na, cał­kiem ład­na. Musia­ła więc mieć wyso­kie noto­wa­nia matry­mo­nial­ne. Nie­wie­le jed­nak wia­do­mo o tym, jak to wpły­wa­ło na jej życie pry­wat­ne. W źró­dłach nie ma pra­wie żad­nych infor­ma­cji na ten temat. Ona zaś do same­go koń­ca dba­ła o to, by nie dać się poznać zbyt bli­sko. W ten spo­sób chro­ni­ła się przed świa­tem. Dzię­ki temu była postrze­ga­na jako twar­da i sil­na kobie­ta. Taka, któ­ra potra­fi­ła zawal­czyć o swo­ją karie­rę i osią­gnąć zna­czą­cą pozy­cję wśród męż­czyzn.

Czy ary­sto­kra­tycz­ne pocho­dze­nie nie uła­twia­ło jej dro­gi nauko­wej?

Na począt­ku rów­nież mi się wyda­wa­ło, że dzię­ki jej sta­tu­so­wi hra­bian­ki każ­dy roz­kła­dał przed Kar­lą czer­wo­ny dywan. Ale to było dwu­dzie­sto­le­cie mię­dzy­wo­jen­ne, ruchy spo­łecz­ne sta­wa­ły się coraz sil­niej­sze i w coraz więk­szym stop­niu wpły­wa­ły na rze­czy­wi­stość. W jed­nym z listów do Rze­szot­ko Karo­li­na pisa­ła, że być może to nazwi­sko Lanc­ko­roń­ska sta­je na prze­szko­dzie jej awan­so­wi w hie­rar­chii uni­wer­sy­tec­kiej.

Mimo to nie dawa­ła sobie w kaszę dmu­chać. Biskup Sapie­ha śmiał się, że na jej widok nawet wenec­kie gołę­bie zaczy­na­ją szyb­ciej latać.

Twar­dy cha­rak­ter zde­cy­do­wa­nie poma­gał jej funk­cjo­no­wać w życiu publicz­nym. Nigdy nie szła na kom­pro­mi­sy, nie dawa­ła się oszu­kać. Wyobra­żam sobie, że nie tyl­ko uni­wer­sy­tec­cy kole­dzy, ale przede wszyst­kim pew­na część stu­den­tów mogła się jej po pro­stu bać. Do koń­ca życia była nie­zmier­nie wyma­ga­ją­ca, zwra­ca­ła dużą uwa­gę na poziom wykształ­ce­nia i kul­tu­ry oso­bi­stej ludzi, z któ­ry­mi się spo­ty­ka­ła. Nie­mniej napraw­dę lubi­ła dydak­ty­kę. Wie­lu stu­den­tów było zafa­scy­no­wa­nych jej wykła­da­mi, ponie­waż rze­czy­wi­ście mia­ła ogrom­ną wie­dzę i chęt­nie się nią dzie­li­ła. Widzia­łem jej notat­ki, na pod­sta­wie któ­rych przy­go­to­wy­wa­ła zaję­cia. Dowo­dzą, że zosta­ła obda­rzo­na ogrom­ną wraż­li­wo­ścią na deta­le, potra­fi­ła spraw­nie łączyć fak­ty, a na doda­tek wyko­rzy­sty­wa­ła nowo­cze­sne jak na owe cza­sy spo­so­by naucza­nia, na przy­kład poka­zu­jąc pocho­dzą­ce z kolek­cji jej ojca zdję­cia i slaj­dy. Trze­ba tak­że dodać, że była sto­sun­ko­wo mło­dą naukow­czy­nią, ponie­waż habi­li­ta­cję obro­ni­ła w wie­ku trzy­dzie­stu paru lat. Więk­szość ówcze­snych pro­fe­so­rów sta­no­wi­li wie­ko­wi męż­czyź­ni, moc­no zako­rze­nie­ni w XIX wie­ku.

Okładka książki Marcina Wilka pod tytułem „Jedyna. Biografia Karoliny Lanckorońskiej”.
Marcin Wilk, „Jedyna. Biografia Karoliny Lanckorońskiej”, Kraków: Wydawnictwo Znak, 2025.

Stu­den­ci mogli cenić panią pro­fe­sor, ale to wła­śnie jeden z nich oskar­żył ją o faszyzm.

Owszem, ale to już było w cza­sie woj­ny, kie­dy Rosja­nie wkro­czy­li do Lwo­wa. Powie­dział to na widok jej biblio­te­ki, świet­nie zaopa­trzo­nej we wło­skie książ­ki. Karo­li­na Lanc­ko­roń­ska odpar­ła na to, że nie ma cza­su roz­ma­wiać o takich bzdu­rach, ponie­waż spie­szy się na wykła­dy. Ale rze­czy­wi­ście to mię­dzy inny­mi wła­śnie dla­te­go musia­ła opu­ścić Lwów i wyje­chać do Kra­ko­wa.

Czy była oso­bą odważ­ną czy może po pro­stu bez­czel­ną? Nie każ­dy prze­cież potra­fił nakrzy­czeć na komen­dan­ta wię­zie­nia, by ten zezwo­lił na dokar­mia­nie więź­niów.

Myślę, że była odważ­na, ponie­waż z jed­nej stro­ny zda­wa­ła sobie spra­wę z tego, ile ryzy­ku­je, ale z dru­giej stro­ny nale­ża­ła do ludzi ogrom­nie pew­nych sie­bie, mia­ła poczu­cie wyż­szo­ści zwią­za­ne ze swo­im pocho­dze­niem i konek­sja­mi rodzin­ny­mi w całej Euro­pie. Dla­te­go wie­dzia­ła, że może pozwo­lić sobie na zacho­wa­nie tego rodza­ju.

Ponadto pomagało jej coś, co być może wyniosła z domu – poczucie niezłomności, przekonanie, że zawsze da sobie radę. Ona nigdy nie zakładała przegranej.

A jed­nak tra­fi­ła do obo­zu kon­cen­tra­cyj­ne­go Ravens­brück.

Tak, ale nie była tam ano­ni­mo­wą więź­niar­ką jak inne kobie­ty. W tym kosz­ma­rze posia­da­ła pew­ne przy­wi­le­je wyni­ka­ją­ce z ary­sto­kra­tycz­ne­go pocho­dze­nia. Mia­ła moż­li­wość pro­wa­dze­nia kore­spon­den­cji czy choć­by dostęp do lite­ra­tu­ry, co w warun­kach tak dra­stycz­nie ogra­ni­czo­nej wol­no­ści było istot­ne dla zacho­wa­nia rów­no­wa­gi psy­chicz­nej.

Dzię­ki temu mogła pro­wa­dzić w obo­zie wykła­dy dla więź­nia­rek. Czap­ski w sowiec­kim Gria­zow­cu opo­wia­dał o Pro­uście, Karo­li­na Lanc­ko­roń­ska w Ravens­brück o Micha­le Anie­le.

Kar­la mia­ła poczu­cie, że jako oso­ba uprzy­wi­le­jo­wa­na ma obo­wiąz­ki wobec innych ludzi, a takim obo­wiąz­kiem było dzie­le­nie się wie­dzą. Wspo­mnia­ny kon­takt ze sztu­ką pomógł jej prze­trwać obóz. Było to szcze­gól­nie waż­ne w momen­cie, kie­dy zosta­ła odizo­lo­wa­na od innych kobiet. Wów­czas w wyobraź­ni wędro­wa­ła z ojcem po muze­ach i oglą­da­ła obra­zy i rzeź­by.

Jak uda­ło się jej opu­ścić obóz?

Zain­ter­we­nio­wa­ła rodzi­na kró­lew­ska i pre­zes Mię­dzy­na­ro­do­we­go Komi­te­tu Czer­wo­ne­go Krzy­ża Carl Jakob Burc­khardt, któ­ry miał do Kar­li sła­bość. Zda­je się, że przed woj­ną łączy­ło ich coś wię­cej niż nić sym­pa­tii. Dzię­ki temu zna­la­zła się na wol­no­ści i mogła spo­tkać się z rodzeń­stwem.

Biskup Sapie­ha zno­wu z niej żar­to­wał, powie­dział, że „Bóg nie chciał Kar­li, chciał świę­te­go spo­ko­ju”. W każ­dym razie zaraz gdy doszła do sie­bie, swo­ją ener­gię skie­ro­wa­ła na roz­wój nauki.

Tak, zor­ga­ni­zo­wa­ła Pol­ski Insty­tut Histo­rycz­ny w Rzy­mie, zaję­ła się rato­wa­niem Biblio­te­ki Pol­skiej w Lon­dy­nie i Pary­żu.

A co się dzia­ło z kolek­cją Lanc­ko­roń­skich w trak­cie woj­ny i po jej zakoń­cze­niu?

Po wkro­cze­niu Niem­ców do Austrii zbio­ry zosta­ły przez nich prze­ję­te. Przez ten czas pozo­sta­wa­ły w pała­cu Lanc­ko­roń­skich w Wied­niu. Gdy poja­wi­ło się rze­czy­wi­ste zagro­że­nie alianc­ki­mi nalo­ta­mi, Niem­cy wywieź­li stam­tąd dzie­ła sztu­ki i zde­po­no­wa­li je w kil­ku zam­kach Dol­nej Austrii; osta­tecz­nie ponad trzy­sta obra­zów tra­fi­ło do nie­czyn­nej kopal­ni soli Altaus­see koło Sal­zbur­ga. W 1947 roku Anto­ni Lanc­ko­roń­ski odzy­skał część rodzin­nych zbio­rów. Z cza­sem uda­ło mu się wywieźć kolek­cję poza gra­ni­ce Austrii. W zasa­dzie zarzą­dza­niem rodzin­nym mająt­kiem zaj­mo­wał się wła­śnie brat Kar­li. Dopie­ro po jego śmier­ci Karo­li­na wzię­ła spra­wy w swo­je ręce. Wte­dy to stwo­rzy­ła Fun­da­cję Lanc­ko­roń­skich. Zro­bi­ła to nie tyle w celu opie­ki nad dzie­ła­mi sztu­ki, ile przede wszyst­kim dla­te­go, żeby finan­so­wać bada­nia pol­skich naukow­ców. W cięż­kich cza­sach PRL, gdy wyjaz­dy za gra­ni­cę były nie­mal nie­moż­li­we, Kar­la fun­do­wa­ła sty­pen­dia, dostar­cza­ła do kra­ju książ­ki, wypo­sa­ża­ła biblio­te­ki uni­wer­sy­tec­kie, wyda­wa­ła cza­so­pi­sma nauko­we.

Żeby to było moż­li­we, wyprze­da­ła część kolek­cji. Cał­kiem nie­daw­no mogli­śmy oglą­dać na Wawe­lu wysta­wę trzech sprze­da­nych przez nią obra­zów, w tym Świę­te­go Andrze­ja autor­stwa Masac­cia.

Tak, potra­fi­ła sprze­da­wać cen­ne obra­zy, żeby na przy­kład kupić kamie­ni­cę, w któ­rej mogli­by zamiesz­kać sty­pen­dy­ści z Pol­ski. To były jej zaso­by, któ­ry­mi dys­po­no­wa­ła, wyko­rzy­stu­jąc je do cał­kiem prak­tycz­nych celów. Ale jako histo­rycz­ka sztu­ki zna­ła war­tość tych dzieł i myśla­ła o tym, że trzon kolek­cji musi zostać w mia­rę nie­na­ru­szo­ny. Wie­dzia­ła, że gdy w Pol­sce nasta­ną wresz­cie cza­sy wol­no­ści, prze­ka­że je jako dar dla naro­du. I wła­śnie tak zro­bi­ła, roz­sąd­nie dzie­ląc zbio­ry – część kolek­cji nale­żą­cą nie­gdyś do Sta­ni­sła­wa Augu­sta Ponia­tow­skie­go poda­ro­wa­ła Zam­ko­wi Kró­lew­skie­mu w War­sza­wie, na Wawel zaś tra­fi­ła ulu­bio­na część zbio­rów jej ojca, czy­li pięt­na­sto- i szes­na­sto­wiecz­ne malar­stwo wło­skie.

Kolek­cja zna­la­zła się w Pol­sce, ale sama Karo­li­na Lanc­ko­roń­ska nigdy nie wró­ci­ła do kra­ju. Dla­cze­go?

Mia­ła już wte­dy dzie­więć­dzie­siąt lat, lecz to nie wiek sta­wał jej na prze­szko­dzie. Wciąż była w napraw­dę dobrej for­mie, więc tru­dy ewen­tu­al­nej podró­ży nie ode­gra­ły tu decy­du­ją­cej roli.

Karolina Lanckorońska odmówiła przyjazdu, ponieważ nie chciała mierzyć się ze światem, który już nie był jej światem.

Zacho­wa­ne w pamię­ci obra­zy z lat przed­wo­jen­nych skła­da­ły się na zupeł­nie inny wize­ru­nek Pol­ski niż ten, któ­ry zasta­ła­by na miej­scu.

To wciąż twar­da, nie­złom­na Kar­la, któ­ra nie idzie na żad­ne kom­pro­mi­sy. Ale w pew­nym momen­cie w two­jej książ­ce ów obraz ule­ga zmia­nie. Koń­ców­kę życia swo­jej boha­ter­ki poka­zu­jesz w zupeł­nie inny spo­sób niż jego wcze­śniej­sze eta­py. Jak­by dopie­ro wte­dy moż­li­we było prze­bi­cie pan­ce­rza.

To było moż­li­we dzię­ki temu, że mia­łem szan­sę dotrzeć do tak bez­cen­nych źró­deł jak opo­wie­ści współ­pra­cow­nic Karo­li­ny z ostat­nie­go okre­su jej życia. Nie wszy­scy oczy­wi­ście chcie­li ze mną roz­ma­wiać, może ze wzglę­du na sza­cu­nek do niej, ale pew­nie po czę­ści tak­że z tego powo­du, że zna­jo­mość z oso­bą tak wyma­ga­ją­cą wią­za­ła się z licz­ny­mi kon­flik­ta­mi. A do nie­przy­jem­nych wspo­mnień nie­wie­le osób ma ocho­tę wra­cać. Jestem wdzięcz­ny wszyst­kim paniom, któ­re mimo to podzie­li­ły się ze mną swo­imi histo­ria­mi. Bez­cen­nym źró­dłem infor­ma­cji była dla mnie Ali­cja Lesisz, zwa­na przez Kar­lę Kotem, któ­ra spra­wo­wa­ła funk­cję pie­lę­gniar­ki. Opo­wie­dzia­ła mi o tęsk­no­cie Karo­li­ny za czu­ło­ścią i za doty­kiem, któ­rych Lanc­ko­roń­ska nie zazna­ła nawet w dzie­ciń­stwie. Myślę, że mię­dzy inny­mi dzię­ki tej roz­mo­wie uda­ło mi się ścią­gnąć boha­ter­kę Jedy­nej… z pie­de­sta­łu i przed­sta­wić w mia­rę peł­ny obraz jej oso­by. Tej oso­by, któ­ra kry­ła się za twar­dym pan­ce­rzem, jak to traf­nie nazwa­łaś.

– literaturoznawca, publicysta, autor książek non-fiction, badacz historii współczesnej.

więcej →

– dziennikarka, publicystka, redaktorka, absolwentka teatrologii na Uniwersytecie Jagiellońskim.

więcej →

Fallback Avatar

– polska historyczka i historyczka sztuki.

więcej →

Powiązane teksty