Kartograf z Inkipo

Po Sto­ry Jones, impo­nu­ją­cym debiu­cie, moje ocze­ki­wa­nia wobec dru­giej książ­ki Krzysz­to­fa Pie­tra­li mogły być już tyl­ko wyso­kie. Wie­lo­ścież­ko­wa opo­wieść o Loftu­sie i Mol­ly dawa­ła nowy wiatr w żagle pró­bom pogłę­bie­nia cią­gło­ści w pol­skiej tra­dy­cji awan­gar­do­wej, za szczę­śli­wą gwiaz­dę obie­ra­jąc sobie twór­czość Ada­ma Waży­ka, a za cel – nie­do­sięż­ną kra­inę Inki­po. W Ao Manao sen­sa­cyj­na otocz­ka ustę­pu­je na rzecz obra­zów, bar­dziej sta­tycz­nych i nie­zmien­nie wypeł­nio­nych słoń­cem, uło­żo­nych raz to w dzien­nik, raz to szki­cow­nik, innym razem w stru­mień świa­do­mo­ści i zmy­sło­wych doznań. Jed­nak kogo wła­ści­wie – Tury­sty? Ucie­ki­nie­ra z tury­stycz­nych trak­tów? Kra­kow­skie­go lokal­sa? Gawę­dzia­rza? Pie­tra­la korzy­sta po tro­chu z każ­dej z tych per­spek­tyw, ope­ru­jąc na wyobra­że­niach odno­szą­cych się zwłasz­cza do kra­jów Azji Połu­dnio­wo-Wschod­niej i Włoch (na co mamy zde­cy­do­wa­nie dobry moment kry­tycz­ny, żyjąc w cza­sach Bia­łe­go Loto­suAzja Express), prze­no­sząc nas tak­że na chwi­lę do Anglii czy jesz­cze czę­ściej – do Pol­ski. Jed­nak, uprze­dza­jąc fak­ty, nie o skom­pli­ko­wa­nym w dobie glo­bal­nych prze­pły­wów poczu­ciu toż­sa­mo­ści czy przy­na­leż­no­ści będzie tutaj mowa.

Ale po kolei. Tak jak w poprzed­niej książ­ce, czy­tel­nik będzie co chwi­lę napo­ty­kał u Pie­tra­li zapo­ży­cze­nia, patro­na­ty i inter­tek­sty – poczy­na­jąc od Blaise’a Cen­drar­sa i Ezry Poun­da (świet­nie naświe­tlił je w recen­zji Busi­ness or ple­asu­re? opu­bli­ko­wa­nej w „Twór­czo­ści” Dawid Kuja­wa). Cyto­wa­ny w jed­nym z mott gest Poun­da, się­ga­ją­ce­go z dezyn­wol­tu­rą po poezję chiń­ską, już na począt­ku dał mi obie­cu­ją­ce poczu­cie, że będę uczest­ni­czył w przed­się­wzię­ciu o tyle eks­plo­ra­tor­skim, co roz­ra­biac­kim. Doce­niam, że autor bez żena­dy i zbyt­nie­go kry­go­wa­nia się po raz kolej­ny potwier­dza swo­je przy­wią­za­nie do wytrwa­łej, eru­dy­cyj­nej i rze­czo­wej pra­cy na lite­rac­kich tra­dy­cjach, któ­rych w jego dru­giej książ­ce kłę­bi się o wie­le wię­cej i w szer­szym spek­trum niż w Sto­ry Jones. Podob­nie jak tam, szcze­rze impo­nu­je mi jego swo­bo­da i lek­kość w pro­wa­dze­niu wspól­nej żeglu­gi przez histo­rię lite­ra­tu­ry, pod­czas któ­rej Pie­tra­la inte­lek­tu­al­ny pro­ble­my uzu­peł­nia o miłą swoj­skość bie­ża­now­skie­go piw­ka czy „ener­gol­ka M‑150”1, a odwo­ła­nia do Waży­ka (albo do Miło­sza Bie­drzyc­kie­go) zamiast wyra­zów umi­ło­wa­nia przyj­mu­ją kształt pytań, sta­wia­nia kwe­stii. Linie tra­dy­cji spla­ta­ją się, mno­żą, niczym mean­dru­ją­ce kształ­ty z okład­ki zapro­jek­to­wa­nej przez Hon­zę Zamoj­skie­go, któ­ry i wewnątrz tomu poczy­na sobie śmia­ło, dokła­da­jąc do utwo­rów kolej­ne inte­re­su­ją­ce, este­tycz­ne war­stwy.

Krzysztof Pietrala, „Ao Manao”, Wydawnictwo METH, 2025.

Utwo­ry skła­da­ją­ce się na książ­kę (znaj­dzie­my tu zarów­no wier­sze, jak i pro­zę poetyc­ką) wyma­ga­ją na ogół dużo sku­pie­nia i relek­tur, choć mamy tu do czy­nie­nia z pla­stycz­no­ścią obra­zów. Zmy­sły mimo wszyst­ko oka­zu­ją się tutaj bar­dzo waż­ne – nie­raz to „zapa­chy toru­ją dro­gę”2, cza­sem pro­wa­dzi nas „zalot­ne odbi­cie w czer­wo­nym puz­der­ku chiń­skiej maści”3, a zim­no wspo­mnia­ne­go już wcze­śniej bie­ża­now­skie­go piw­ka czy „fak­tu­ra gałą­zek pomi­do­rów”4 umoż­li­wia­ją cał­kiem prze­ko­nu­ją­ce wyobra­że­nie sobie prze­strze­ni Ao Manao, któ­ra bez­wstyd­nie epa­tu­je słoń­cem, upa­łem, czę­sto wręcz „wcza­so­wo­ścią”, jeśli wol­no mi powo­łać do życia taką kate­go­rie este­tycz­ną (i zapraw­dę książ­kę świet­nie czy­ta­ło mi się wła­śnie latem pod­czas waka­cyj­nych wypa­dów). Nie bez przy­czy­ny – peł­ne sło­necz­nych epi­fa­nii ese­istycz­ne pisar­stwo pol­skich inte­li­gen­tów-podróż­ni­ków, któ­re lubo­wa­ło się w obra­zach euro­pej­skie­go Śród­ziem­no­mo­rza, jest wyraź­nie dla Pie­tra­li jed­ną z tra­dy­cji, któ­re tutaj kry­tycz­nie opra­co­wu­je. Obraz, sta­tycz­ność nie ozna­cza u nie­go jed­nak bez­tre­ścio­wej kon­tem­pla­cji, ale oży­wio­ny ruch myśli, opie­ra­ją­cy się nie­raz na drob­nych szcze­gó­łach naświe­tlo­nych przez auto­ra Sto­ry Jones. Jak w Here comes the sun, gdzie punk­tem wyj­ścia sta­je się gra w bier­ki. A punk­tem doj­ścia?:

Jak gra­na­ty roz­ry­wa­ne na noc­nym nie­bie

wzór roz­sy­pa­nych bie­rek lądu­je na sto­le.

Zanim zła­piesz za pro­mień,

wstrzy­mu­jąc oddech pogo­rze­li­ska,

zanurz pal­ce w chłod­nej Sun­ga­ri.

Poła­ma­nia wio­seł, zry­wa­ny pla­ster to robo­ta dla zawo­dow­ca:

Leland Sun, syn Sun Jat-sena, 37 lat w Hol­ly­wo­od jako kaska­der5.

Sta­ra­jąc się uchwy­cić jeden ele­ment świa­ta, histo­rycz­ny kon­kret, zda­je się mówić Pie­tra­la, się­ga­my do „wzo­ru roz­sy­pa­nych bie­rek” – a jakie sku­pie­nie jest potrzeb­ne przy tej czyn­no­ści, jaka inten­syw­ność jej towa­rzy­szy i jak wie­le powią­zań trze­ba wziąć pod uwa­gę, wie każ­dy, kto z gulą stre­su w gar­dle się­gał dwo­ma oszcze­pa­mi po zaklesz­czo­ne wio­sło. Mocą ana­lo­gii, odpo­wied­nio natę­żo­ne, uważ­ne i kry­tycz­ne przyj­rze­nie się szcze­gó­ło­wi chiń­skiej rze­czy­wi­sto­ści pro­wa­dzi nas, jeśli pój­dzie­my śla­dem wier­sza i choć­by tyl­ko na zasa­dzie przy­pad­ko­wej zgod­no­ści popu­lar­nej syla­by „sun”, do łań­cu­cha histo­rycz­nych zja­wisk – wojen­nej pamię­ci o rze­ce Sun­ga­ri, japoń­skiej oku­pa­cji Man­dżu­rii, czy wymie­nio­ne­go pod koniec utwo­ru hol­ly­wo­odz­kie­go potom­ka Sun Jat-sena, zało­ży­cie­la Kuomi­tan­gu, któ­ry to poto­mek w sile wie­ku zaczął odkry­wać dzie­dzic­two słyn­ne­go przod­ka (Sun był jed­na­ko­woż pra­dziad­kiem Lelan­da, a nie ojcem – sor­ry, Krzysz­tof!).

Za pomo­cą tych i podob­nych zabie­gów Pie­tra­la wzno­si świat pełen prze­ci­na­ją­cych się pla­nów rze­czy­wi­sto­ści, mię­dzy któ­ry­mi czy­tel­nik jest prze­no­szo­ny bez ostrze­że­nia – jak­by wdep­tu­jąc w por­tal-nie­spo­dzian­kę z fan­ta­stycz­nej opo­wie­ści. Ale czy te nagłe prze­su­nię­cia napraw­dę moż­na uznać za dzi­wacz­ne w zesta­wie­niu z cudow­ną płyn­no­ścią glo­bal­ne­go ryn­ku, gdzie „Szwedz­ki inwe­stor nie­mal kupił Wisłę Kra­ków na fir­mę zare­je­stro­wa­ną w skle­pie z cyga­ra­mi”6, „Po Via Appia pod­ska­ku­je trans­port zamar­z­nię­tych boró­wek z Man­dżu­rii”7, a „W uświę­co­nej pol­sko­ścią sałat­ce jarzy­no­wej lądu­je banan”8? By prze­orać i pozba­wić ide­ali­zmu nasze fan­ta­zma­ty, Pie­tra­la chęt­nie zatrzy­mu­je na moment czas, w unie­ru­cho­mie­niu zysku­jąc wyra­zi­stość rela­cji i inten­syw­ne nasy­ce­nie kre­ślo­nych figur. Kuja­wa na Face­bo­oku okre­ślił tę szcze­gól­ną chro­no­lo­gię kre­owa­ną przez książ­kę jako „sje­stę” – i trud­no się z tym nie zgo­dzić, ale powie­dział­bym, że jest to jed­no­cze­śnie „sje­sta kry­tycz­na”. W duchu Ben­ja­mi­na (i sur­re­ali­stycz­ne­go Waży­ka) Pie­tra­la kła­dzie przed nami zasta­na­wia­ją­ce kon­ste­la­cje – na któ­re mogą skła­dać się „Bom­by sepa­ra­ty­stów w Nara­thi­wat”9, pan­to­mi­ma ste­war­des­sy, pla­kat z hasłem o zło­dzie­jach orga­nów czy odsy­ła­ją­cy do cza­sów PRL („gdy niko­go nie krę­po­wa­ło sło­wo pry­wat­ka”)10 apa­rat „Tel­kom-RWT z Rado­mia w szczy­to­wym dla jego eks­por­tu roku 1974”11.

Szcze­gól­ną i sto­sun­ko­wo czę­sto prze­wi­ja­ją­cą się przez Ao Manao kon­ste­la­cją są ścież­ki mobil­no­ści wymu­szo­nej przez kapi­tał, co poka­zu­je na przy­kład wiersz Zro­bić Wiet­nam:

Zanim zabra­li go na uro­dzi­ny do pierw­sze­go w życiu orien­tal­ne­go baru,

musiał nauczyć się jeść

na dru­tach. Zabrał stam­tąd pałecz­ki.

Póź­niej kucharz na parę

lat wyje­chał do Lon­dy­nu szli­fo­wać nakła­da­nie lakie­ru

na paznok­cie,

zaczy­na­jąc od rodzi­ny i zna­jo­mych.

A dzi­siaj minę­li­ście się w poło­wie Sta­ro­wiśl­nej.

[…]12

Siat­ka powią­zań mię­dzy pery­fe­ria­mi róż­nych regio­nów, któ­rą książ­ka nam przed­sta­wia i naświe­tla, zacie­ka­wia jako kry­tycz­na alter­na­ty­wa dla świa­to­obra­zu kre­ślo­ne­go przez rynek egzo­ty­ki, a racją funk­cjo­no­wa­nia pery­fe­rii jest moż­li­wość ich skon­su­mo­wa­nia po uprzed­nim przy­pra­wie­niu meta­fi­zy­ką. U Pie­tra­li pery­fe­ria z pew­no­ścią meta­fi­zycz­ne nie są – raczej wyczer­pa­ne i roz­cza­ro­wa­ne, ale nie zna­czy to, że pozba­wio­ne swo­je­go wła­sne­go bogac­twa, któ­rym pod­miot potra­fi się zachwy­cić i do któ­re­go zali­czo­ne zosta­ją na przy­kład hip­no­ty­zu­ją­ce sztu­ki kuli­nar­ne („Pod pal­mą spo­co­ny tłum, powiedz­my w rytu­ale, tań­czył dzi­ko doko­ła ognia. Stra­gan otwar­ty był tyl­ko przez godzi­nę dzien­nie, z wyłą­cze­niem ponie­dział­ków […] Wuja­szek jak mag ciska MSG”)13. W Etru­scus ritus ten „kosmo­po­li­tycz­ny prze­pływ prze­żyć” sta­je się wręcz spo­so­bem na oso­bi­ste prze­trwa­nie, pozwa­la­jąc sku­tecz­nie odsu­nąć od sie­bie stres wiel­ka­noc­ne­go śnia­da­nia z rodzi­ną.

Pie­tra­la intry­gu­je mnie naj­bar­dziej wte­dy, gdy ruiny egzo­tycz­nych fan­ta­zma­tów zesta­wia z pol­ską pery­fe­ryj­no­ścią (choć mimo wszyst­ko ostroż­na to pery­fe­ryj­ność, bo wciąż „skle­jo­na” z kra­kow­ską metro­po­li­tal­no­ścią). Tak jak w Sifu! (Kie­row­ni­ku!):

Tutej­sza legen­da zawsze taka sama — na busa do Ska­wi­ny.

Pora­tuj. Płat­ność przy kie­row­ni­cy.

Ale czy oni gdzie­kol­wiek jeż­dżą, czy tyl­ko jedzą jago­dy goi

z roz­dar­tej dło­ni? Jak­by

połknę­li ocet win­ny […]14

Albo w Zie­miach Zachod­nich, gdzie „Wpa­dła mi stó­wa do wody, to wsko­czy­łem do Odry. / Pięć lat na tar­gu sma­ży­łem saj­gon­ki”15. A więc Ao Manao jako kry­tycz­na kar­to­gra­fia? W wyda­niu Pie­tra­li to wytar­te okre­śle­nie Rosi Bra­idot­ti sta­je się cał­kiem uży­tecz­ną kate­go­rią poetyc­kiej kry­ty­ki. Kre­śląc i spla­ta­jąc szla­ki prze­pły­wu ludzi, rze­czy, prze­żyć, fan­ta­zma­tów, Ao Manao nie omiesz­ku­je uwi­docz­nić nam, że aku­mu­la­cja „jeba­nych bibe­lo­tów”16 to wstęp do „zaplu­cia się nie­wi­dzial­nym ogniem”17.

 

1 K. Pie­tra­la, Ao Manao, Wydaw­nic­two METH, 2025, s. 15.

2 Tam­że, s. 18.

3 Tam­że, s. 37.

4 Tam­że, s. 59.

5 Tam­że, s. 23.

6 Tam­że, s. 35.

7 Tam­że, s. 63.

8 Tam­że, s. 55.

9 Tam­że, s. 10.

10 Tam­że, s. 32.

11 Tam­że.

12 Tam­że, s. 45.

13 Tam­że, s. 10.

14 Tam­że, s. 39.

15 Tam­że, s. 47.

16 Tam­że, s. 48.

17 Tam­że.

– doktor nauk humanistycznych, adiunkt w Katedrze Krytyki Współczesnej Wydziału Polonistyki UJ, kierownik kierunku krytyka literacka.

więcej →

– prozaik i poeta.

więcej →

Powiązane teksty

31.08.2025
Recenzje

Z i zza frontu. Dwie narracje o wojnie w Ukrainie

Z pozoru to dwie skrajnie różne opowieści. Akcja opowiadań Żadana właściwie rozgrywa się poza frontem, na drugiej linii, w tle teatru wojny, natomiast powieści Twardocha – na nullu, w najbardziej przeklętym miejscu, po drugiej stronie „waszego ojca Dniepru” – o Arabeskach Serhija Żadana i Nullu Szczepana Twardocha pisze Dariusz Żółtowski.