Strach między kadrami. Groza w polskim komiksie współczesnym

Duchy, wam­pi­ry, zom­bie, utop­ce, stra­chy zamiesz­ku­ją­ce prze­szłość, przy­szłość i stra­szą­ce tu i teraz, w świa­tach abso­lut­nie fan­ta­stycz­nych i cał­ko­wi­cie podob­nych do naszych. Gro­za prze­mo­cy, tej bar­dziej i mniej wido­wi­sko­wej, gro­za tego, co widocz­ne, ale i uta­jo­ne, co jest poza zasię­giem wzro­ku. Gro­za tak wiel­ka, że trud­no na nią patrzeć, i tak sub­tel­na, że led­wo wyczu­wal­na. Gro­za prze­mie­lo­na przez recy­klin­go­we mie­chy popkul­tu­ry i nasza swoj­ska, rodzi­ma; gro­za na poważ­nie i tro­chę mniej serio. I w koń­cu – gro­za codzien­no­ści, cza­ją­ca się w cał­kiem nor­mal­nym dniu. W pol­skich współ­cze­snych komik­sach znaj­dzie­my praw­dzi­we bogac­two prze­ra­ża­ją­cych moty­wów i napa­wa­ją­cych trwo­gą histo­rii.

Jesz­cze kil­ka­dzie­siąt lat temu komik­so­wej gro­zy było na ryn­ku wydaw­ni­czym nie­wie­le. Łukasz Słoń­ski w opu­bli­ko­wa­nym w 2016 roku tek­ście[1] o gro­zie w pol­skim komik­sie powo­łu­je się mię­dzy inny­mi na biblio­gra­fię komik­sów Mar­ka Misio­ry[2] i pisze o wiel­kim bra­ku – w publi­ka­cji nie odno­to­wu­je się zbyt wie­lu hor­ro­rów, domi­nu­ją tłu­ma­cze­nia tytu­łów zagra­nicz­nych. Jak zauwa­ża Jerzy Szy­łak[3], któ­re­go usta­le­nia Słoń­ski rów­nież przy­ta­cza, wyni­ka­ło to przede wszyst­kim z pro­pa­gan­do­wej i dydak­tycz­nej funk­cji komik­su w PRL. Zmia­na nastę­pu­je więc wraz z nadej­ściem trans­for­ma­cji. To z jed­nej stro­ny otwar­cie Pol­ski na komik­sy z zagra­ni­cy, a z dru­giej – nowo naby­ta nie­ogra­ni­czo­na arty­stycz­na wol­ność rodzi­mych twór­ców. Gro­zy oraz innych mniej pro­pa­gan­do­wo-dydak­tycz­nych gatun­ków zaczę­ło w pol­skim komik­sie przy­by­wać, choć, co cie­ka­we, Słoń­ski spo­rą część swo­je­go tek­stu, doty­czą­ce­go głów­nie komik­su współ­cze­sne­go, i tak poświę­ca nowym wyda­niom komik­sów z lat 80. (O Zmro­ku Tade­usza Bara­now­skie­go i Wam­piurs Wars Jana Pla­ty-Prze­chlew­skie­go). Moż­na jed­nak wytłu­ma­czyć to fak­tem, że ogrom­na więk­szość komik­so­wych histo­rii to wciąż dru­ki ulot­ne – publi­ko­wa­ne w maga­zy­nach paski, ilu­stra­cje i krót­kie histo­rie, poje­dyn­cze zeszy­ty, na łamach któ­rych histo­rie cią­gną się lata­mi i któ­rych kolej­ną część łatwo pomi­nąć. Nie­zwy­kle roz­wi­nię­ty jest rów­nież rynek komik­su nie­za­leż­ne­go: wyda­je się tu bar­dzo dużo (choć w niskich nakła­dach), a dostęp­ność tytu­łów zmie­nia się wła­ści­wie co festi­wal. Na uwa­gę zasłu­gu­ją też komik­sy inter­ne­to­we, od jakie­goś cza­su zysku­ją­ce coraz więk­szą popu­lar­ność. Publi­ka­cje zbior­cze, kla­sycz­ne wydaw­nic­twa czy anto­lo­gie prac kuszą lep­szą dostęp­no­ścią. Gdy piszę ten tekst, sama oto­czo­na jestem ster­ta­mi papie­ru, a prze­cież to tyl­ko nie­wiel­ka część tego prze­ra­ża­ją­ce­go tor­tu. Moja podróż przez współ­cze­sny pol­ski komiks gro­zy nazna­czo­na jest więc pew­ny­mi ogra­ni­cze­nia­mi; nie spo­sób bowiem dotrzeć do wszyst­kich tek­stów, prze­czy­tać ich, odnieść do kon­kret­ne­go kon­tek­stu i opi­sać – poza tym każ­da ana­li­za, każ­de opra­co­wa­nie musi mieć swój koniec. Z duszą na ramie­niu – ruszaj­my.

Trochę powagi. Groza przerażająca, dziwna, a czasem komentująca

Wyda­nie Posta­po­land (2021) i Weird Tales of Posta­po­land (2022) Bar­to­sza Zaskór­skie­go było swo­istym wyda­rze­niem. Ogło­szo­ne dru­kiem przez wło­skie wydaw­nic­two Hol­low Press komik­sy świet­nie wpi­sa­ły się w rosną­cy na naszym ryn­ku trend zain­te­re­so­wa­nia hor­ro­rem. Fakt, że opu­bli­ko­wa­ne zosta­ły po angiel­sku przez zagra­nicz­ne­go wydaw­cę nie wpły­nął nega­tyw­nie na ich odbiór wśród pol­skich odbior­ców, a może wręcz prze­ciw­nie: przy­czy­nił się do wzro­stu popu­lar­no­ści Zaskór­skie­go. Komik­sy przy­ku­wa­ją uwa­gę przede wszyst­kim war­stwą gra­ficz­ną – począw­szy od samej okład­ki, na któ­rej w przy­pad­ku pierw­szej czę­ści podzi­wiać może­my prze­dziw­ne, przed­sta­wio­ne szcze­gó­ło­wo mon­strum o ogrom­nych geni­ta­liach. Fabu­ła obu czę­ści jest frag­men­ta­rycz­na i dość ogól­na. Obser­wu­je­my świat po jego koń­cu; pod wpły­wem ener­gii Wście­kłe­go Słoń­ca orga­ni­zmy prze­szły muta­cję, znisz­cze­niu ule­gły wszel­kie zna­ne nam sys­te­my i hie­rar­chie, w ich miej­sce powsta­ły zaś nowe. Wszyst­ko wokół zda­je się cier­pieć. Dwa mutan­ty wyru­sza­ją w podróż. Mają jeden cel: odna­leźć zagi­nio­ne­go psa. W dru­gim tomie otrzy­mu­je­my za to sze­reg miga­wek z prze­dziw­ne­go świa­ta Posta­po­land. Zaskór­ski, zamiast opo­wia­dać histo­rię, przed­sta­wia nam swo­je spoj­rze­nie na wykre­owa­ną rze­czy­wi­stość, odwo­łu­je się przy tym do licz­nych kon­tek­stów este­tycz­nych i filo­zo­ficz­nych[4].

Gro­za Posta­po­land jest wie­lo­po­zio­mo­wa. Pierw­szy jej poziom sta­no­wi oczy­wi­ście war­stwa gra­ficz­na. Skłon­ność do nie­zwy­kle szcze­gó­ło­we­go obra­zo­wa­nia łączy się tu z ten­den­cją auto­ra do two­rze­nia roz­bu­do­wa­nych, monu­men­tal­nych pro­jek­tów – posta­ci, pej­za­ży. Gro­te­sko­we przed­sta­wie­nia, zwłasz­cza wize­run­ki mutan­tów, szo­ku­ją dziw­no­ścią, a czę­sto tak­że obsce­nicz­no­ścią. Kolej­ny poziom gro­zy w oma­wia­nych komik­sach jest nato­miast zwią­za­ny z nad­bu­do­wą inte­lek­tu­al­ną tych nie­zwy­kłych histo­rii – jej obec­ność zna­czą­co wpły­wa na postrze­ga­nie cało­ści, uwy­pu­kla­jąc prze­ra­ża­ją­cy cha­rak­ter wizji Zaskór­skie­go.

Powróć­my jed­nak do fabu­ły. Nad świa­tem Posta­po­land wisi fatum. Nikt nie może unik­nąć nisz­czą­cej siły Wście­kłe­go Słoń­ca, któ­re powo­du­je nie­ustan­ny wzrost wszyst­kie­go, a to z kolei pro­wa­dzi do powsta­wa­nia aber­ra­cji, prze­ro­stów. Rze­czy­wi­stość Posta­po­land to bio­cy­bor­gicz­na dżun­gla, peł­na ciał, kabli i cier­pie­nia; ist­nie­nie w tej prze­strze­ni nie­sie ze sobą jedy­nie ból. Zaskór­ski wyko­rzy­stu­je język komik­su i stwo­rzo­ną przez sie­bie prze­ry­so­wa­ną wizję jako meta­ko­men­tarz: nawią­zu­je do dia­gnoz współ­cze­sne­go świa­ta sta­wia­nych przez Georges’a Bataille’a, Wer­ne­ra Herzo­ga i Mar­ka Fishe­ra, odno­si się do ich myśli w zakre­sie eko­no­mii (zda­je się podzie­lać oba­wy towa­rzy­szą­ce nie­usta­ją­cej nad­mier­nej kon­sump­cji) oraz sztu­ki (prze­ży­wa wraz z Herzo­giem emo­cjo­nal­ną mie­szan­kę prze­ra­że­nia i fascy­na­cji prze­strze­nią wypeł­nio­ną przez cha­os, czy to dżun­gli, czy Posta­po­land). War­to dodać, że gro­za egzy­sten­cji wyni­ka w tym uję­ciu z antycz­ne­go wręcz fata­li­zmu i zgry­zo­ty, któ­rej sami praw­do­po­dob­nie doświad­cza­my już teraz albo będzie­my doświad­czać w nie­da­le­kiej przy­szło­ści.

Pro­mie­nie xi Zavki[5] (2024) to komiks o rów­nie wyso­kim pro­gu wej­ścia. Choć jest utrzy­ma­ny w zupeł­nie innej este­ty­ce niż Posta­po­land, ma wie­le punk­tów wspól­nych z książ­ką Zaskór­skie­go. Oto histo­ria o koń­cu świa­ta, o tajem­ni­czej sile, któ­ra wszyst­ko zmie­ni­ła i dopro­wa­dzi­ła do roz­prze­strze­nia­ją­cych się muta­cji. Podo­bień­stwa doszu­ki­wać się moż­na tak­że w ogól­nej war­stwie prze­ka­zu – zarów­no Pro­mie­nie xi, jak i Posta­po­land zawie­ra­ją pewien zawo­alo­wa­ny komen­tarz do rze­czy­wi­sto­ści. Pro­mie­nie xi to mię­dzy inny­mi opo­wieść o pozy­cji jed­nost­ki w rela­cji z sys­te­mem i o wła­dzy, któ­rej ta jed­nost­ka pod­le­ga i wobec któ­rej może, a w pew­nych sytu­acjach powin­na wystę­po­wać. To tak­że histo­ria o pra­wie czło­wie­ka do wie­dzy i pamię­ci o sobie samym i swo­im życiu. Co wię­cej, komik­sy Zavki i Zaskór­skie­go obu­do­wa­ne są licz­ny­mi kon­tek­sta­mi, przy czym Zavka się­ga raczej po sce­no­gra­fie odpo­wia­da­ją­ce róż­nym gatun­kom (Pro­mie­nie xi łączą w sobie ele­men­ty s.f., psy­cho­lo­gicz­ne­go dra­ma­tu, thril­le­ra, hor­ro­ru, a nawet baśni) oraz po odnie­sie­nia do kul­tu­ry, przede wszyst­kim do malar­stwa i fil­mu (Hen­rie­go Matisse’a, Andrew Wyetha, Stan­leya Kubric­ka, Dar­re­na Aronofsky’ego czy Davi­da Lyn­cha).

Gro­za Pro­mie­ni xi obja­wia się przede wszyst­kim w towa­rzy­szą­cym nam przez całą opo­wieść poczu­ciu nie­po­ko­ju, któ­re swo­je źró­dło ma w pię­trzą­cych się tajem­ni­cach – nie wie­my, czym wła­ści­wie był Incy­dent pro­wa­dzą­cy do koń­ca zna­ne­go boha­te­rom świa­ta ani dla­cze­go się wyda­rzył, nicze­go nie wie­my rów­nież o spra­wu­ją­cej rzą­dy Czar­nej Kor­po­ra­cji ani o cha­rak­te­rze zacho­dzą­cych muta­cji. Boha­te­ro­wie żyją w zamknię­tym mie­ście, nie wie­dzą nic o świe­cie zewnętrz­nym, o swo­ich zagi­nio­nych bli­skich, a nawet o sobie – głów­na boha­ter­ka zma­ga się z utra­tą pamię­ci. W komik­sie znaj­dzie­my tak­że wie­le cha­rak­te­ry­stycz­nych dla hor­ro­ru tro­pów: las z czy­ha­ją­cym w nim nie­bez­pie­czeń­stwem, mutan­ty i roz­prze­strze­nia­ją­ce się wciąż zmia­ny gene­tycz­ne, a tak­że miej­sce nazna­czo­ne złem, czy­li szko­łę, w któ­rej doszło do pew­ne­go incy­den­tu. Co wię­cej, w Pro­mie­niach xi nie bra­ku­je scen bru­tal­nych, peł­nych agre­sji, któ­re ude­rza­ją tym bar­dziej, że w czę­ści z nich uczest­ni­czą dzie­ci, a war­stwa gra­ficz­na komik­su utrzy­ma­na jest w este­ty­ce przy­wo­dzą­cej na myśl dzie­cię­ce rysun­ki.

Piotr Marzec, „Smoła”, Warszawa: Kultura Gniewu, 2024.

Popkul­tu­ro­wy­mi kon­tek­sta­mi i zna­ny­mi tro­pa­mi bawi się tak­że Piotr Marzec w komik­sie Smo­ła (2024). To kolej­na opo­wieść wywo­łu­ją­ca u czy­tel­ni­ka poczu­cie przy­tło­cze­nia i dez­orien­ta­cji, któ­re, ponow­nie, mogą być źró­dłem nie­po­ko­ju. Pod wzglę­dem fabu­ły Smo­łazda­je się naj­bar­dziej „kla­sycz­ną” nar­ra­cją spo­śród dotąd omó­wio­nych. Głów­ne boha­ter­ki, Susan i She­ila, spo­ty­ka­ją się w dro­dze. She­ila zmie­rza do swo­je­go rodzin­ne­go domu, w któ­rym nie była od lat. Zapra­sza do nie­go Susan i tak osta­tecz­nie obie kobie­ty tra­fia­ją do drew­nia­ne­go domu w samym środ­ku lasu. Jest dusz­no, nie­po­ko­ją­co, jak gdy­by coś mia­ło się wyda­rzyć. Marzec zręcz­nie manew­ru­je mię­dzy teraź­niej­szo­ścią a wspo­mnie­nia­mi, mię­dzy real­no­ścią a tym, co być może ist­nie­je tyl­ko w sfe­rze wyobraź­ni. Wra­że­nie „ducho­ty” towa­rzy­szą­ce lek­tu­rze z jed­nej stro­ny wyni­ka ze zło­żo­no­ści pozor­nie cha­otycz­nej nar­ra­cji, z dru­giej zaś jest– skut­kiem ukształ­to­wa­nia war­stwy gra­ficz­nej – Marzec rysu­je gru­bą, dyna­micz­ną kre­ską, dużo tu czer­ni, nie­kie­dy wie­le rze­czy dzie­je się w kadrze jed­no­cze­śnie. „Gęsty” rysu­nek wpły­wa też cza­sem nega­tyw­nie na czy­tel­ność opo­wie­ści; zda­rza się bowiem, że odbior­cy trud­no okre­ślić, co i kogo wła­śnie widzi. Autor się­ga tak­że po roz­wią­za­nia tech­nicz­ne zwią­za­ne z hor­ro­rem, takie jak choć­by jump sca­re, któ­ry poprze­dzo­ny zosta­je roz­cią­gnię­tą w czasie/kadrach sekwen­cją budu­ją­cą napię­cie. Jak już wspo­mnia­łam, Marzec, podob­nie jak Zaskór­ski i Zavka, umiesz­cza swo­je histo­rie w bar­dzo kon­kret­nych kon­tek­stach; mamy tu popkul­tu­ro­we odnie­sie­nia do pio­se­nek Nic­ka Cave’a czy do seria­li Z Archi­wum XMia­stecz­ko Twin Peaks – na taki trop napro­wa­dza czy­tel­ni­ka loka­li­za­cja akcji gdzieś w lasach wokół Seat­tle. Miej­sce akcji to hybry­da wyro­sła na grun­cie Ame­ry­ki wyobra­żo­nej, tele­wi­zyj­nej, nie­do­okre­ślo­nej i uni­wer­sal­nej, dom w lesie rów­nie dobrze mógł­by znaj­do­wać się zupeł­nie gdzie indziej.

Z kolei Łukasz Godlew­ski zde­cy­do­wał się na jeden, bar­dzo kon­kret­ny popkul­tu­ro­wy kon­tekst i zapro­po­no­wał w swo­im komik­sie Czar­ne Ser­ce (2024) alter­na­tyw­ną histo­rię pocho­dze­nia kost­ki LeMar­chan­da, zna­nej z serii fil­mów Hel­l­ra­iser. Kost­ka jest bra­mą do inne­go wymia­ru, w któ­rym ból mie­sza się z przy­jem­no­ścią. Arte­fak­tem zarzą­dza­ją isto­ty zwa­ne Ceno­bi­ta­mi. Godlew­ski uru­cha­mia tu kon­tekst indyj­ski, przy­wo­łu­jąc panu­ją­ce­go w III wie­ku p.n.e. wład­cę Aśo­kę i kult bogi­ni Kali. Kost­ka-ukła­dan­ka w komik­so­wej wer­sji to Ser­ce Aśo­ki, klucz do zbu­do­wa­nej na jego pole­ce­nie świą­ty­ni, któ­ra odzwier­cie­dlać ma bud­dyj­skie pie­kło, miej­sce tor­tur prze­kra­cza­ją­cych gra­ni­ce ludz­kiej wyobraź­ni. W tych deko­ra­cjach Godlew­ski opo­wia­da dość pro­stą, ale anga­żu­ją­cą histo­rię dwóch sióstr, z któ­rych jed­na w wyni­ku zbie­gu oko­licz­no­ści wcho­dzi w posia­da­nie Ser­ca Aśo­ki i nie­spo­dzie­wa­nie zni­ka, dru­ga zaś posta­na­wia ją odna­leźć. Śla­dy pro­wa­dzą do Indii, a w wypra­wie towa­rzy­szą boha­ter­ce ame­ry­kań­ski gli­na i pol­ski kolek­cjo­ner przed­mio­tów nie­sa­mo­wi­tych, H.P. Lowel­ski.

Godlew­ski ser­wu­je nam raso­wy, krwa­wy hor­ror. Mamy tu tajem­ni­czy arte­fakt i powią­za­ny z nim rów­nie tajem­ni­czy i nie­bez­piecz­ny kult, sta­ro­żyt­ne bóstwa i cał­kiem spo­ro scen gore. Ceno­bi­ci lubu­ją się w zada­wa­niu bólu i wyglą­da­ją prze­ra­ża­ją­co. Rów­nie dopra­co­wa­ne są wize­run­ki Kali, pro­jekt świą­ty­ni oraz koń­czą­ca komiks sekwen­cja akcji. Naj­więk­sze wra­że­nie robią jed­nak cało­stro­ni­co­we gra­fi­ki przed­sta­wia­ją­ce miej­sce roz­gry­wa­nia się wyda­rzeń – jego ska­lę, wszech­ogar­nia­ją­cą pust­kę, mrok i cza­ją­ce się w odda­li… coś. Te ele­men­ty naj­le­piej zaświad­cza­ją o zna­ko­mi­tym warsz­ta­cie Godlew­skie­go, któ­ry świet­nie ope­ru­je tem­pem, uka­zu­je róż­ne punk­ty akcji i jej symul­ta­nizm, wresz­cie – trzy­ma nas w napię­ciu do same­go koń­ca.

Bru­tal­no­ścią i nie­sa­mo­wi­tym nastro­jem odzna­cza­ją się tak­że komik­sy Bene­dyk­ta Szne­ide­ra, Die­fen­bach (2002) i Die­fen­bach. Zanim wzej­dzie świt (2011). Opu­bli­ko­wa­ne w dość dużym odstę­pie cza­so­wym, współ­dzie­lą ze sobą wie­le punk­tów wspól­nych. Oba komik­sy to raczej krót­kie opo­wie­ści osa­dzo­ne w świe­cie przy­wo­dzą­cym na myśl śre­dnio­wiecz­ną Euro­pę, w obu do czy­nie­nia mamy z moty­wem wam­pi­rycz­nym, w obu też głów­ny nacisk poło­żo­no na war­stwę gra­ficz­ną. W przy­pad­ku młod­sze­go tytu­łu jest ona wręcz zachwy­ca­ją­ca – gęsta, nie­zwy­kle szcze­gó­ło­wa kre­ska, za pomo­cą któ­rej autor potra­fi zarów­no pod­kre­ślić detal, jak i stwo­rzyć monu­men­tal­ne pej­za­że: lasy, doli­ny, oka­la­ją­ce góry jezio­ra, pię­trzą­ce się na nie­bie chmu­ry i deszcz. Nie­któ­rzy recen­zen­ci porów­ny­wa­li rysu­nek Szne­ide­ra do prac Düre­ra, inni powi­no­wac­twa szu­ka­li wśród japoń­skich twór­ców. Oba Die­fen­ba­chy z pew­no­ścią tra­fią w gusta fanów japoń­skie­go dark fan­ta­sy spod zna­ku Ber­ser­ka, Clay­mo­re czy Wol­fsmun­da. Choć trze­ba zazna­czyć, że Szne­ide­ra zde­cy­do­wa­nie mniej inte­re­su­je ele­ment akcji czy wal­ki, a o wie­le bar­dziej wydo­by­cie z two­rzo­ne­go przez sie­bie świa­ta mak­sy­mal­nych ilo­ści gro­zy. Kadry wypeł­nia­ją więc cia­ła – mor­do­wa­ne, tor­tu­ro­wa­ne, upodlo­ne, a tak­że uchwy­co­ne w klesz­czach per­wer­sji. Świat jest mrocz­ny, zim­ny i zde­cy­do­wa­nie nie­przy­ja­zny, w mro­ku skry­wa się zło, a czło­wiek w zde­rze­niu z ciem­ny­mi moca­mi może liczyć co naj­wy­żej na cud. Co cie­ka­we, z powo­du okre­ślo­ne­go nastro­ju komik­sów Schne­ide­ra, ich leśnej, desz­czo­wej sce­no­gra­fii i per­wer­syj­no-demo­nicz­ne­go ducha roz­pa­tru­je się je w kon­tek­ście muzy­ki black­me­ta­lo­wej. O takich inspi­ra­cjach wspo­mi­nał zresz­tą sam autor.

Gra­ficz­ne­go roz­ma­chu nie moż­na tak­że odmó­wić Alche­ni­to­wi Rafa­ła Spór­ny (2023), choć komiks wyko­na­ny jest w innym sty­lu – przede wszyst­kim autor łączy rysu­nek ze zdję­cia­mi, a wszyst­ko okra­sza efek­ta­mi z pro­gra­mów gra­ficz­nych. Alche­nit to komiks z pogra­ni­cza s.f. i alter­na­tyw­nej wizji histo­rii, w któ­rej dru­gą woj­nę świa­to­wą wygra­ła III Rze­sza, a doko­na­ła tego dzię­ki alche­ni­to­wi – skal­ne­mu poro­sto­wi, któ­ry wpły­wa na inte­lek­tu­al­ne moż­li­wo­ści czło­wie­ka i pozwa­la mu na nad­na­tu­ral­ne dzia­ła­nia, takie jak kon­tro­lo­wa­nie cza­su czy pogo­dy. Komiks jest total­ną, obez­wład­nia­ją­cą roz­ma­chem i przy­tła­cza­ją­cą szcze­gó­ło­wo­ścią wizją świa­ta, przy­tła­cza­ją­cą tak­że z powo­du czę­stych zmian pla­nów cza­so­wych oraz per­spek­ty­wy nar­ra­to­ra. Tym, co jed­nak dla nas inte­re­su­ją­ce, jest wyła­nia­ją­ca się z tej wizji gro­za. Komiks Spór­ny, choć jest fik­cją lite­rac­ką, bole­śnie przy­po­mi­na praw­dzi­wą histo­rię. Sam autor na począt­ku zazna­cza, że inspi­ro­wał się foto­gra­fia­mi z cza­sów dru­giej woj­ny świa­to­wej. Opo­wieść otwie­ra też sce­na eks­pe­ry­men­tu, któ­ry nazi­ści prze­pro­wa­dza­ją na zamknię­tych w koście­le miesz­kań­cach wsi. Podo­bień­stwo do praw­dzi­wych wyda­rzeń bywa więc spo­re. Gro­za woj­ny jest w wyda­niu Spór­ny wia­ry­god­na, a przez to bar­dziej przy­tła­cza­ją­ca. Autor nie bawi się w pół­środ­ki, kadry Alche­ni­tu bywa­ją nie­zwy­kle bru­tal­ne: nagie dzie­ci trzy­ma­ne w zagro­dzie, kar­mio­ne z kory­ta i wycho­wy­wa­ne na przy­szłych nie­wol­ni­ków (jed­no z dzie­ci „padło”, leży mar­twe na ściół­ce, inne pła­cze i woła „mama”); przy­ła­pa­ni na prak­ty­ko­wa­niu zaka­za­ne­go chrze­ści­jań­stwa miesz­kań­cy wsi, zmu­sze­ni do śpie­wa­nia kolęd pod drze­wa­mi, na któ­rych powie­szo­no wszyst­kie dzie­ci w wie­ku od dwóch do pię­ciu lat; maso­we zabie­gi lobo­to­mii prze­pro­wa­dza­ne na inte­li­gen­cji pod­bi­tych naro­dów.

Gro­za woj­ny, temat, zda­wa­ło­by się, jesz­cze do nie­daw­na pozo­sta­ją­cy – przy­naj­mniej dla Euro­py – jedy­nie echem prze­szło­ści, sta­je się na nowo przed­mio­tem zain­te­re­so­wań arty­stów, w tym rów­nież twór­ców komik­sów. Na ryn­ku wydaw­ni­czym poja­wia­ją się publi­ka­cje będą­ce wyra­zem wspar­cia dla ofiar woj­ny w Ukra­inie (Paneu­ro­pa. Soli­dar­ni z Ukra­iną, 2023), tak­że w wymia­rze finan­so­wym (Hootin Pooy, 2023). Zwra­ca uwa­gę nie­po­ko­ją­cy zin Gosi Makoc­kiej Słoń­ca nie było (2025), któ­ry moż­na odbie­rać jako bar­dziej uni­wer­sal­ny prze­kaz, choć data wyda­nia jest tu suge­styw­na. To komik­so­wa adap­ta­cja baśni bra­ci Grimm Dzie­ci w gło­do­wej nie­do­li – komiks Makoc­kiej to histo­ria mat­ki i cór­ki ukry­wa­ją­cych się w bun­krze. Obie cier­pią ogrom­ny głód, któ­ry spra­wia, że mat­ka zaczy­na roz­wa­żać zje­dze­nie cór­ki. Ta pierw­sza osta­tecz­nie opusz­cza bun­kier – być może tyl­ko tak mogła powstrzy­mać się przed zamor­do­wa­niem swo­je­go dziec­ka. Krót­ki zin przy­po­mi­na o tym, że wie­le tra­ge­dii roz­gry­wa się po cichu oraz że doświad­cze­nia gra­nicz­ne i towa­rzy­szą­ce im oko­licz­no­ści mogą zachwiać pod­sta­wa­mi czło­wie­czeń­stwa.

Przede wszystkim dobrze się bawić. Groza wielotomowa

Zapra­sza­my do Jelit­ko­wa. Tego miej­sca na mapie dla wła­sne­go bez­pie­czeń­stwa lepiej nie szu­kać. Może i ofer­tę gastro­no­micz­ną mają tam roz­bu­do­wa­ną, ale wyłącz­nie pod jeden typ klien­ta. Tutaj w menu kró­lu­je ludzi­na. Rzeź­zin to cykl trzech anto­lo­gii (2022, 2023 i 2024) oraz kil­ku wydaw­nictw dodat­ko­wych, stwo­rzo­nych przez sze­reg twór­czyń i twór­ców pod czuj­nym okiem dwój­ki arty­stów, Zvyr­ke i Tomxyz, do któ­rych przy pra­cy nad tomem trze­cim dołą­czył Tomasz Kont­ny. O ile komik­sy zawar­te w pierw­szym tomie nie były ze sobą powią­za­ne tema­tycz­nie, o tyle w jed­nej z dodat­ko­wych publi­ka­cji, Rzeź­zin spod lady, wyda­nej w tym samym roku (2022), zauwa­ża­my już motyw prze­wod­ni w posta­ci rzeź­ni­ka[6]. Tom dru­gi to, ponow­nie, zbiór nie­zwią­za­nych ze sobą histo­rii, z tym że dzie­ją się one w jed­nym kon­kret­nym uni­wer­sum – Jelit­ko­wie. Tom trze­ci nato­miast przy­no­si nam nar­ra­cyj­ną uni­fi­ka­cję. Po pierw­sze, Rzeź­zin 3 jest anto­lo­gią prac, ale fabu­lar­nie to jeden komiks. Każ­dy roz­dział ma inne­go auto­ra, ale nad spój­no­ścią histo­rii czu­wa nie­za­wod­ny Tomasz Kont­ny. Po wtó­re, wra­ca­my tu do wąt­ków z tomu dru­gie­go – poja­wia­ją się Ci sami boha­te­ro­wie, a roz­po­czę­te wte­dy histo­rie mają swój dal­szy ciąg.

Rzeź­zin jest zarów­no nie­zwy­kle świa­to­wy – cho­dzi przede wszyst­kim o licz­ne popkul­tu­ro­we nawią­za­nia – jak i nie­sa­mo­wi­cie swoj­ski. Jelit­ko­wo, nasze rodzi­me Silent Hill albo, jak suge­ru­ją auto­rzy w tomie trze­cim, Twin Peaks (Pani Dia­no, wjeż­dżam do mia­stecz­ka Jelit­ko­wo), jest tak pol­skie, jak tyl­ko może być: zaku­py zro­bi­my tu w osie­dlo­wym zie­lo­nym skle­pi­ku z uro­czym zwie­rząt­kiem w logo lub w mar­ke­cie Pier­don­ka. War­to odwie­dzić tak­że lokal­ne­go rzeź­ni­ka, któ­ry kusi boga­tą ofer­tą świe­żych wyro­bów. Dla lubu­ją­cych się w jedze­niu na mie­ście jest świet­ny kebab, od nie­daw­na tak­że wege. Pej­zaż mia­sta two­rzą blo­ki z wiel­kiej pły­ty i domy kost­ki, typo­we dla archi­tek­tu­ry lat 80. XX wie­ku. Na przy­stan­ku ktoś zerwał roz­kład jaz­dy i naba­zgrał Jelit­ko­wo pany. Śpie­wa i tań­czy zespół Pod­ro­bian­ki. Jest jak w domu.

Gro­za cyklu Rzeź­zin jest dość oczy­wi­sta i nie­wy­su­bli­mo­wa­na – twór­cy uka­zu­ją czy­tel­ni­ko­wi przede wszyst­kim dużą dozę bru­tal­no­ści i maka­bry: ludz­kie i zwie­rzę­ce tusze zwi­sa­ją­ce spod sufi­tu, ćwiar­to­wa­nie, zazwy­czaj jesz­cze żywych ofiar, tak­że samo­oka­le­cza­nie (tu ukłon w stro­nę fil­mo­wej Piły). Auto­rzy czę­sto tra­fia­ją w gro­te­sko­we reje­stry, zwłasz­cza wte­dy, gdy hor­ror łączy się z sek­sem, a nie­któ­re historie/rozdziały to czy­sta pul­pa. Dodać nale­ży do tego nie­wy­szu­ka­ny humor – na koniec tomu trze­cie­go boha­ter dosłow­nie prze­mie­rza jeli­ta Jelit­ko­wa i wresz­cie zosta­je wyda­lo­ny przez kana­li­za­cję mia­stecz­ka – oto mamy prze­pis na może nie­wy­ma­ga­ją­cą, ale i nie­nu­żą­cą roz­ryw­kę. Rzeź­zi­no­wi i jego gro­zie bli­sko jest do szo­ku­ją­cych, tablo­ido­wych arty­ku­łów rodem z „Fak­tu”, co wyda­je się zamie­rzo­nym zabie­giem twór­ców tych histo­rii. Auto­rzy pro­po­nu­ją nam zresz­tą lek­tu­rę dodat­ko­wej publi­ka­cji Nekro­zin, sty­li­zo­wa­nej na codzien­ną gaze­tę, w któ­rej prze­czy­ta­my o liba­cji na cmen­ta­rzu, spraw­dzi­my swój horo­skop czy roz­wią­że­my krzy­żów­kę.

Tomasz Kont­ny zaan­ga­żo­wa­ny jest tak­że w inne nie­zwy­kle popu­lar­ne przed­się­wzię­cie doty­czą­ce tema­ty­ki gro­zy (to zresz­tą nie­zwy­kle pra­co­wi­ty sce­na­rzy­sta). On sam okre­śla ów pro­jekt mia­nem weird fic­tion, a dru­gi ze sta­łych auto­rów, Marek Turek[7], odno­si te pra­ce do nur­tu „sze­ro­ko rozu­mia­ne­go post­mo­der­ni­zmu”[8]. Bo cze­go w Wydzia­le 7 (wyda­wa­nym od 2018 roku) nie ma? Mamy tu taj­ną jed­nost­kę Służb Bez­pie­czeń­stwa, tytu­ło­wy Wydział VII, któ­ry w ofi­cjal­nie ate­istycz­nej Pol­sce wal­czy ze zja­wi­ska­mi para­nor­mal­ny­mi, kla­sycz­ne duchy, zom­bie czy przed­sta­wi­cie­li kryp­to­zo­olo­gii, ale też lokal­ne, sło­wiań­skie demo­ny[9], wąt­ki histo­rycz­ne (na przy­kład naj­now­sze wyda­nie spe­cjal­ne Medium jest zwią­za­ne tema­tycz­nie z tra­ge­dią Powsta­nia War­szaw­skie­go), a nawet spra­wy kry­mi­nal­ne z prze­szło­ści (przy­pa­dek Karo­la Kota) oraz miej­skie legen­dy (słyn­na czar­na woł­ga).

Nie jest Wydział 7 hor­ro­rem sen­su stric­to; to osa­dzo­ny w realiach lat 60. i 70. XX wie­ku poli­cyj­ny kry­mi­nał w sty­lu 07 zgłoś się czy Kapi­ta­na Żbi­ka z para­nor­mal­nym twi­stem, przy czym każ­dy z zeszy­tów ma nie­co odmien­ny cha­rak­ter. Nie­któ­rym zde­cy­do­wa­nie bli­żej do kla­sycz­nych spraw kry­mi­nal­nych, w innych domi­nu­je ele­ment fan­ta­stycz­ny, jesz­cze inne zbu­do­wa­ne są wokół idei histo­rii alter­na­tyw­nej – wszyst­ko w myśl zasa­dy „coś dla każ­de­go”. Tak­że i sama gro­za ma tu róż­ne źró­dła, a jej efekt wywo­ły­wa­ny jest na wie­le spo­so­bów. Zeszyt 6., Let­ni­cy, nawią­zu­je do moty­wu poby­tu w leśnym dom­ku, gdzie nie tyle moż­na odpo­cząć, ile odkry­wać kolej­ne pię­trzą­ce się tajem­ni­ce. Człon­ko­wie Wydzia­łu VII są na tro­pie spra­wy sprzed lat, uda­ją się na Kaszu­by pod pre­tek­stem odby­cia urlo­pu. Tajem­ni­cze sym­bo­le, kamien­ne krę­gi ema­nu­ją­ce obez­wład­nia­ją­cą ener­gią, leśne isto­ty i histo­ria dzie­ci o nie­sa­mo­wi­tych umie­jęt­no­ściach – w tę intry­gu­ją­cą opo­wieść o cha­rak­te­rze śledz­twa szyb­ko wkra­da się gro­za. Oka­zu­je się bowiem, że tajem­ne moce nie widzą róż­ni­cy mię­dzy życiem zawo­do­wym a rodzin­nym przed­sta­wi­cie­li Wydzia­łu, a w całą spra­wę wcią­gnię­ci zosta­ją bli­scy boha­te­rów.

W kolej­nym nume­rze, Pościg na E 81, gro­za jest jesz­cze bar­dziej zin­ten­sy­fi­ko­wa­na. Retel­ling miej­skiej legen­dy o czar­nej woł­dze zawie­ra w sobie spo­ro wzmia­nek o tru­pach, ale przede wszyst­kim wyróż­nia się nie­zwy­kle nie­po­ko­ją­cą, dia­bel­ską wręcz atmos­fe­rą. Sie­ro­ta wcho­dzi w pakt z demo­nicz­ną czar­ną woł­gą, sta­no­wią­cą pomost mię­dzy świa­tem żywych a kra­iną umar­łych. Kar­mi ją kolej­ny­mi ofia­ra­mi (kocię­ta, nie­mow­lę). Kie­dy przez przy­pa­dek docho­dzi do pości­gu, w spra­wę zosta­je wcią­gnię­ty były czło­nek Wydzia­łu VII, teraz pra­cu­ją­cy w dro­gów­ce, Szy­mon Wilk. Gro­zę opo­wie­ści budu­ją zarów­no sama maka­bra, jak i nad­na­tu­ral­ny cha­rak­ter opi­sy­wa­nych wyda­rzeń. Cało­ści dopeł­nia reali­stycz­ny rysu­nek autor­stwa Grze­go­rza Kacz­mar­czy­ka, któ­ry świet­nie uchwy­cił psy­cho­de­licz­ne, demo­nicz­ne wnę­trze czar­nej woł­gi. Czy­tel­nik tej histo­rii nie może pozbyć się wra­że­nia, że nad Wil­kiem cią­ży fatum; prze­czu­cie to inten­sy­fi­ku­je się zwłasz­cza w momen­tach, w któ­rych czy­nio­ne są alu­zje do dzie­ciń­stwa boha­te­ra. Twór­cy uka­zu­ją tu bowiem wizję losów męż­czy­zny, któ­re­mu nor­mal­ne życie nie jest pisa­ne i któ­ry nie jest w sta­nie uciec przed swo­im prze­zna­cze­niem, bez wzglę­du na to, jak bar­dzo by się sta­rał.

W podob­nym cza­sie pre­mie­rę mia­ła inna seria utrzy­ma­na w nastro­ju tajem­ni­cy i gro­zy, Doom Pipe (2019–2020). W cią­gu zale­d­wie dwóch lat „Hen­ryk” (pseu­do­nim Bart­ka Gla­zy) i Tomasz Kacz­kow­ski z pomo­cą zapro­szo­nych do udzia­łu w pro­jek­cie arty­stów wyda­li aż osiem zeszy­tów spod zna­ku kości i faj­ki. Choć na pierw­szy rzut oka histo­rie nie wią­żą się ze sobą ści­śle, ich źró­dło ma być wspól­ne – to tajem­ni­cza książ­ka prze­sła­na do redak­cji i decy­zja, aby opo­wia­da­nia spi­sa­ne w zagad­ko­wym tomie zilu­stro­wać i opu­bli­ko­wać wła­śnie w takiej for­mie. Stąd powra­ca­ją­cy w kolej­nych zeszy­tach boha­te­ro­wie i moty­wy: czło­wiek-mucha, Rebe Fisher czy trąb­ka, w któ­rej uwię­zio­na jest dia­bel­ska dusza. Leit­mo­ti­vem serii jest tak­że zagi­nię­cie jed­ne­go z człon­ków redak­cji. Doom Pipe to więc z jed­nej stro­ny zbiór histo­rii gro­zy, a z dru­giej – pró­ba stwo­rze­nia swo­iste­go uni­wer­sum wokół samej publi­ka­cji, oto­cze­nia jej nim­bem tajem­ni­cy i nie­po­ko­ju.

Atmos­fe­ra i wyda­rze­nia towa­rzy­szą­ce wyda­niu dane­go komik­su są cza­sem nie mniej waż­ne niż to, co dzie­je się na jego kar­tach. To zda­nie pasu­je wła­ści­wie do każ­dej z wymie­nio­nych już serii, a tak­że do następ­nej, któ­rą dopie­ro przed­sta­wię. Mowa o cyklu War­chla­ki, jed­nej z naj­waż­niej­szych anto­lo­gii komik­so­wych budo­wa­nej wokół tema­ty­ki weird fic­tion. Auto­rzy opa­trzy­li pro­jekt alter­na­tyw­ną nazwą Apo­ka­lip­tycz­ny Zin Komik­so­wy i od począt­ku dba­li o zacho­wa­nie spój­ne­go, kon­kret­ne­go sty­lu komu­ni­ka­cji, a więc po pro­stu o bran­ding. W nie­mal każ­dym nume­rze znaj­dzie­my coś z pogra­ni­cza gro­zy, a dwa tomy, 4.1 i 4.2 o pod­ty­tu­le Spi­rits and Silent Sisters (2018 i 2019), poświę­co­ne są stric­te strasz­nym histo­riom (w dodat­ku są to pra­ce nie­mal cał­ko­wi­cie pozba­wio­ne słów). Łącz­nie otrzy­mu­je­my pra­wie dwie­ście pięć­dzie­siąt stron róż­no­rod­nych komik­sów: od ujęć zabaw­nych (Satan Spit­ting Hot Lines! Jaku­ba Topo­ra o omył­ko­wym przy­wo­ła­niu Sza­ta­na Tra­pe­ra; Zbie­racz Rafa­ła Szku­be­la o demo­nicz­nym grzy­bo­bra­niu; Sitwa Jaku­ba „Dema” Dęb­skie­go i Ewy Zarem­by o zlo­cie cza­row­nic foodies) przez histo­rie zde­cy­do­wa­nie bar­dziej reali­stycz­ne (komiks Joan­ny Kar­po­wicz o star­szej kobie­cie, któ­ra za pomo­cą magii wymie­rza spra­wie­dli­wość księ­dzu pedo­fi­lo­wi; komiks Edy­ty Bystroń Ska­la sza­ro­ści o prze­mo­cy, któ­rej świad­kiem i ofia­rą jest dziec­ko; komiks Nrob Paw­ła Kic­ma­na i Doro­ty Papier­skiej o lustrza­nej rze­czy­wi­sto­ści zamiesz­ka­nej przez zom­bie) aż po kla­sycz­ne opo­wie­ści z nur­tu gro­zy, nar­ra­cje fan­ta­stycz­ne i miej­skie legen­dy (Ritu­al Joan­ny Sępek o zna­chor­ce, któ­ra wal­czy z cza­sem; komiks Bar­to­sza Dygo­nia o strzy­dze; komiks Micha­ła Dzier­ga­czo­wa i Falau­ke o pro­ce­sach w Salem). Autor­ki i auto­rzy się­ga­ją zarów­no po moty­wy sło­wiań­skich zwy­cza­jów i demo­nów (topie­nie marzan­ny, połu­dni­ca, strzy­ga), jak i po ele­men­ty typo­we dla popkul­tu­ro­wej gro­zy: wam­pi­ry, wil­ko­ła­ki czy zom­bie, odwo­ła­nia do kon­kret­nych wyda­rzeń (Salem), a nawet fil­mów (Bla­ir Witch Pro­ject).

 

Jak wspo­mnia­łam, rów­nież w innych nume­rach War­chla­ków może­my zna­leźć opo­wie­ści gro­zy. Pobocz­ną linię wydaw­ni­czą, w któ­rej każ­dy tom poświę­co­ny jest inne­mu gatun­ko­wi muzycz­ne­mu, otwie­ra­ją War­chla­ki na dys­ko­te­ce: Black Metal (2024). Publi­ka­cja zawie­ra nie­po­ko­ją­cy komiks Jerze­go Łanu­szew­skie­go i Macie­ja Pał­ki Gdzie jest Lukas Nyman?, opo­wia­da­ją­cy o tajem­ni­czym znik­nię­ciu mło­de­go człon­ka skan­dy­naw­skiej kape­li meta­lo­wej. W tym krót­kim komik­sie auto­rom uda­ło się przed­sta­wić spój­ną histo­rię w anga­żu­ją­cy, przy­po­mi­na­ją­cy śledz­two spo­sób, nakre­ślić tło spo­łecz­ne wyda­rzeń (szan­se i moż­li­wo­ści mło­dych osób żyją­cych na pro­win­cji), zbu­do­wać nie­po­ko­ją­cą atmos­fe­rę (kadry wypeł­nio­ne są wszyst­ki­mi odcie­nia­mi sza­ro­ści, a biel jest nie­mal nie­obec­na), wresz­cie – odsło­nić przed czy­tel­ni­kiem cichy, kame­ral­ny, lecz mro­żą­cy krew w żyłach finał.

Proza/groza życia. Komiks obyczajowy i zaangażowany

Po spo­tka­niach z naj­róż­niej­szy­mi potwo­ra­mi czas zmie­rzyć się z rze­czy­wi­sto­ścią, a prze­cież ta bywa bar­dziej prze­ra­ża­ją­ca niż nie­je­den hor­ror – zwłasz­cza gdy jest się kobie­tą. Tak się bowiem zło­ży­ło, że wszyst­kie publi­ka­cje, któ­re omó­wię w tej czę­ści tek­stu, są autor­stwa kobiet. Do uwzględ­nio­nej w nagłów­ku kate­go­rii, umow­nie nazwa­nej proza/grozą, w moim rozu­mie­niu włą­czyć moż­na komik­sy, w któ­rych ele­men­ty fan­ta­stycz­ne albo wca­le nie wystę­pu­ją, albo są obec­ne, ale ich rola w opo­wie­ści jest dru­go­rzęd­na, pod­po­rząd­ko­wa­na innym aspek­tom (na przy­kład meta­fo­rycz­ne­mu komen­to­wa­niu zasta­nej rze­czy­wi­sto­ści).

Gdy­bym mia­ła wska­zać  czo­ło­wą pol­ską autor­kę komik­sów z gatun­ku gro­zy i hor­ro­ru, to była­by to XUH. Obec­na na sce­nie komik­so­wej od ponad deka­dy, two­rzy wyłącz­nie publi­ka­cje nie­za­leż­ne, dru­ko­wa­ne w anto­lo­giach i samo­dziel­nych wydaw­nic­twach. Komik­sem, któ­ry pozwo­lił XUH prze­bić się do szer­sze­go gro­na odbior­ców, była jej pra­ca dyplo­mo­wa Coal (2020). To histo­ria Ada­ma, któ­ry doświad­cza dużej stra­ty i sam ocie­ra się o śmierć. Od tej pory strach przed śmier­cią prze­śla­du­je go, przy­bie­ra­jąc for­mę zmar­łe­go tra­gicz­nie psa boha­te­ra. Z kolei w komik­sie You’ll be fine (2024) pro­ta­go­nist­ka zma­ga się z pro­ble­mem dysmorfii/hipochondrii po tym, jak zauwa­ża, że na jej cie­le poja­wia się coraz wię­cej pie­przy­ków. W zbio­rze Papa­tu Para Para Comic Shorts (2024), w komik­sach vani­shed oraz the cal­ling, autor­ka się­ga nato­miast po gro­zę cha­rak­te­ry­stycz­ną dla cre­epy past i ści­śle zwią­za­ną z tech­no­lo­gia­mi. W pierw­szej opo­wie­ści głów­nej boha­ter­ce wbrew jej woli zosta­je wyko­na­ne zdję­cie z uży­ciem fil­tru wyma­zu­ją­ce­go obiek­ty – w taki spo­sób dziew­czy­na zni­ka ze swo­je­go życia; mama nie odpo­wia­da na jej sło­wa, w jej poko­ju bra­ku­je nale­żą­cych do niej rze­czy, a apa­rat foto­gra­ficz­ny nie reje­stru­je jej obec­no­ści. W dru­giej histo­rii głów­ny boha­ter wyko­nu­je zaś pra­cę biu­ro­wą (z wła­sne­go domu). Przy­po­rząd­ko­wu­je cyfro­we tre­ści do odpo­wied­nich kate­go­rii, co jest czyn­no­ścią nie­zwy­kle nużą­cą i nie­przy­jem­ną, gdyż ana­li­zo­wa­ne mate­ria­ły nie­kie­dy wpra­wia­ją męż­czy­znę w dys­kom­fort. Wkrót­ce oglą­da­ne obra­zy sta­ją się dla pro­ta­go­ni­sty coraz bar­dziej prze­ra­ża­ją­ce, zwłasz­cza gdy zaczy­na on widzieć na nich same­go sie­bie. O wszyst­kim pró­bu­je roz­ma­wiać z mamą, któ­ra z jed­nej stro­ny nie do koń­ca rozu­mie poło­że­nie syna, a z dru­giej szcze­rze się o nie­go mar­twi.

Boha­te­ro­wie komik­sów XUH są w jakiś spo­sób nie­zro­zu­mia­ni, igno­ro­wa­ne są ich uczu­cia, lęki czy intu­icje. Gdy inni żąda­ją fak­tów, wykre­owa­ne przez XUH posta­cie kie­ru­ją się szó­stym zmy­słem. Świat szkieł­ka i oka zde­rza się tu ze świa­tem czu­cia, co nie­mal zawsze pro­wa­dzi do tra­gicz­ne­go fina­łu. Pod wzglę­dem fabu­ły histo­rie XUH są bar­dzo czę­sto pro­ste, wręcz banal­ne. Ta pro­sto­ta fabu­lar­na uzu­peł­nio­na jest przez mini­ma­li­stycz­ną kre­skę – poje­dyn­czą, czy­stą linię, czę­stą rezy­gna­cję z teł, brak deta­lu. W kontrze do tej oszczęd­no­ści funk­cjo­nu­je bar­wa. To w jej kie­run­ku autor­ka prze­su­wa śro­dek cięż­ko­ści, się­ga­jąc po moc­ne kolo­ry i kon­tra­sty. Z ich pomo­cą two­rzy spek­ta­ku­lar­ne, prze­ra­ża­ją­ce meta­fo­ry gra­ficz­ne: z gra­na­to­wo­czar­ne­go, nie­spo­koj­ne­go oce­anu wyła­nia się ogrom­ny, czar­ny, kudła­ty pies i zawi­sa nad świa­tem, usa­do­wio­ny na tle czer­wo­ne­go nie­ba; cia­ło boha­ter­ki zaj­mo­wa­ne jest przez kolej­ne czar­ne pie­przy­ki, jej jasna skó­ra zosta­je pokry­ta czer­nią niczym smo­łą, aż w koń­cu boha­ter­ka osu­wa się w czerń. Jak mówi sama autor­ka: „Strach zawsze był mi bli­ski, do momen­tu, gdy stał się zbyt bli­ski i zaczął doty­czyć bar­dziej przy­ziem­nych spraw – stąd psy­cho­lo­gicz­ne wąt­ki w moich komik­sach”[10]. W pra­cach XUH za tajem­ni­czy­mi zna­ka­mi, nie­wy­ja­śnio­ny­mi sytu­acja­mi i nie­sa­mo­wi­ty­mi obra­za­mi kry­ją się cał­kiem zwy­czaj­ne pro­ble­my: lęk, smu­tek, osa­mot­nie­nie.

Podob­ny zamysł odna­leźć może­my w komik­sach Edy­ty Kranc[11], choć jej opo­wie­ści są bliż­sze rze­czy­wi­sto­ści. O ile XUH kon­cen­tru­je się na histo­riach gro­zy, któ­rym następ­nie nada­je cechy praw­do­po­do­bień­stwa, o tyle Kranc, okre­śla­na mia­nem twór­czy­ni zaan­ga­żo­wa­nej, czer­pie inspi­ra­cje przede wszyst­kim z życia, przy czym sku­pia się na kwe­stiach dla czło­wie­ka pro­ble­ma­tycz­nych i dosad­nie je komen­tu­je. Czę­sto poru­sza­ny­mi przez nią tema­ta­mi są: pra­wa zwie­rząt i eko­lo­gia, pra­wa dziec­ka i jego sytu­acja, tak­że w rela­cjach wła­dzy (rodzic, szko­ła), kor­po­ra­cjo­nizm i kapi­ta­lizm, sto­sun­ki rodzin­ne czy sta­rze­nie się kobiet. Jed­ną ze stra­te­gii twór­czych Kranc jest wpla­ta­nie w jej histo­rie ele­men­tów typo­wych dla powie­ści gro­zy, co pozwa­la autor­ce wydo­być lub pod­kre­ślić prze­ra­ża­ją­cy cha­rak­ter ota­cza­ją­ce­go nas świa­ta.

W Nie chcę się bać (2018) Kranc się­ga po narzę­dzia psy­cho­ana­li­tycz­ne i wizu­ali­zu­je strach towa­rzy­szą­cy sied­mio­let­niej Ane­cie. W komik­sie o pro­ble­mach zwią­za­nych z two­rze­niem i utrzy­my­wa­niem rela­cji – czy to rówie­śni­czych, czy też rodzin­nych (na linii rodzic–dziecko) – spo­tka­my całą gro­ma­dę potwo­rów, od wil­ka przez jasz­czu­ry aż po tajem­ni­czą, mrocz­ną parę doro­słych, któ­ra zaczy­na tkać wokół dziew­czyn­ki coraz bar­dziej zacie­śnia­ją­cą się sieć. Poczu­cie gro­zy i zagro­że­nia potę­gu­je „brud­na” kre­ska, obec­na w wie­lu tytu­łach Kranc – rysu­nek jest z pozo­ru szyb­ki i nie­dba­ły, two­rzą go mno­gie nacho­dzą­ce na sie­bie kre­ski, któ­re wypeł­nia­ją kadry czer­nią i odej­mu­ją im czy­tel­no­ści. Rów­nież font wyko­rzy­sta­ny do zapi­su wypo­wie­dzi prze­ra­ża­ją­cych boha­te­rów się wyróż­nia; jest wykrzy­wio­ny, miej­sca­mi nie­czy­tel­ny, co ma odzwier­cie­dlać strasz­ny głos posta­ci. Wize­ru­nek Ane­ty tak­że kształ­to­wa­ny jest na pod­sta­wie ste­reo­ty­po­we­go wyobra­że­nia o dziec­ku z hor­ro­ru. Dziew­czyn­ka ma dłu­gie, czar­ne wło­sy, ogrom­ne oczy, ubie­ra się na czar­no, jest raczej mało­mów­na i wyco­fa­na. Zosta­ła przed­sta­wio­na na okład­ce – sta­no­wią­cej jedy­ny kolo­ro­wy ele­ment książ­ki – jako oso­ba o jasnej, wręcz sinej skó­rze. Jed­nak wbrew pozo­rom Ane­ta nie jest źró­dłem ani prze­kaź­ni­kiem gro­zy. To postać pozy­tyw­na, któ­ra zarów­no mie­rzy się z wła­sny­mi pro­ble­ma­mi, jak i wyka­zu­je chęć pomo­cy innym. Tak­że boha­te­ro­wie któ­rzy począt­ko­wo uosa­bia­ją zagro­że­nie, osta­tecz­nie oka­zu­ją się nie­groź­ni lub otwie­ra­ją się na zmia­nę – skie­ro­wa­ne do czy­tel­ni­ka prze­sła­nie jest zatem jasne: ze swo­im stra­chem nale­ży się zmie­rzyć i go oswo­ić.

Przed­sta­wia­nie boha­te­rów pozy­tyw­nych lub moral­nie nie­jed­no­znacz­nych jako prze­ra­ża­ją­cych jest zresz­tą cha­rak­te­ry­stycz­ne dla twór­czo­ści Kranc. W komik­sie Zebra­nie obo­wiąz­ko­we (2019) dzi­kie dziec­ko zosta­je uka­za­ne jako prze­ci­wień­stwo doro­słej, poukła­da­nej głów­nej boha­ter­ki. Obie posta­ci nale­żą do dwóch róż­nych świa­tów: strasz­na (tę cechę pod­kre­śla sama pro­ta­go­nist­ka) dziew­czyn­ka o czar­nych, potar­ga­nych wło­sach i nie­bez­piecz­nym uśmie­chu jest przed­sta­wi­ciel­ką świa­ta natu­ry, miej­sco­we­go lasu – repre­zen­tu­je nie­ujarz­mio­ną, bez­kom­pro­mi­so­wą siłę; z kolei Klau­dia to doro­sła kobie­ta miesz­ka­ją­ca w mie­ście, sze­re­go­wa pra­cow­ni­ca kor­po­ra­cji i – według wła­snej defi­ni­cji – sza­ra mysz­ka, ule­gła i pod­le­gła, czy to w rela­cjach zawo­do­wych, czy też rodzin­nych, uprzej­ma, usłuż­na, cicha. Osta­tecz­nie jed­nak to nie leśne dziec­ko budzi naj­więk­szą trwo­gę; prze­ra­ża­ją­cy oka­zu­je się bez­dusz­ny świat mia­sta i kor­po­ra­cji, paso­żyt­ni­czo czer­pią­cych siłę z życia innych (na przy­kład pra­cow­ni­ków bądź hodo­wa­nych maso­wo zwie­rząt).

Podob­ne zna­cze­nia i narzę­dzia odnaj­dzie­my w komik­sach Gosi Kulik, któ­ra rów­nież w orbi­cie swo­ich zain­te­re­so­wań umiesz­cza tema­ty­kę doty­czą­cą zwie­rząt (przede wszyst­kim w kon­tek­ście prze­mo­cy, jakiej doświad­cza­ją one ze stro­ny czło­wie­ka: „Histo­ria współ­ży­cia ludzi ze zwie­rzę­ta­mi to opo­wieść o wyko­rzy­sty­wa­niu, nie­wol­nic­twie, okru­cień­stwie”[12]). W uję­ciu Kulik nasz sto­su­nek do zwie­rząt mówi dużo o nas samych: „Zwie­rzę­ta są dla mnie waż­ne w kon­tek­ście opi­su kon­dy­cji czło­wie­ka”[13]. W komik­sie Ta mał­pa poszła do nie­ba (2018) do czy­nie­nia mamy z obra­zem żało­by po stra­cie dziec­ka – tyle tyl­ko, że dziec­kiem tym jest mał­pa Małp­go­sia. Z jed­nej stro­ny mał­pa to zaska­ku­ją­ca figu­ra, wzbu­dza­ją­ca emo­cje, sta­no­wią­ca ele­ment roz­sa­dza­ją­cy tra­dy­cyj­ny obraz rodzin­ne­go życia, z dru­giej stro­ny to po pro­stu zwie­rzę, oto­czo­ne tro­ską, obda­rzo­ne przez opie­ku­nów praw­dzi­wy­mi rodzi­ciel­ski­mi uczu­cia­mi. Tym bar­dziej prze­ra­ża więc prze­moc, jakiej Małp­go­sia osta­tecz­nie doświad­cza z rąk tych, któ­rym ufa­ła. Kulik nie łago­dzi prze­ka­zu i nie się­ga po alu­zje – sce­na ode­bra­nia życia Małp­go­si jest bru­tal­na i bez­po­śred­nia, wia­ry­god­nie odzwier­cie­dla cier­pie­nie i strach zwie­rzę­cej boha­ter­ki. Źró­dłem gro­zy raz jesz­cze jest czło­wiek – w tym przy­pad­ku nie­roz­po­zna­ją­cy w Małp­go­si isto­ty, któ­rej życie ma jaką­kol­wiek war­tość i nie powin­no być zależ­ne od czy­jejś arbi­tral­nej decy­zji.

Dru­gi czło­wiek jako źró­dło cier­pie­nia i obez­wład­nia­ją­ce­go poczu­cia gro­zy to motyw, któ­ry odnaj­dzie­my w wie­lu innych książ­kach. Zeszy­ci­ki pro­win­cjo­nal­ne (2018) Beaty Sosnow­skiej to zbiór ilu­stra­cji i komen­ta­rzy doty­czą­cych pol­skiej pro­win­cji, a czę­sto tak­że pozy­cji kobie­ty w spo­łecz­no­ści i w rela­cji dam­sko-męskiej. Tym, co ude­rza, jest tu mię­dzy inny­mi abso­lut­na zwy­czaj­ność prze­mo­cy: uzna­wa­nie jej za coś abso­lut­nie nor­mal­ne­go i oczy­wi­ste­go oraz wyni­ka­ją­ce z takiej opty­ki przy­zwo­le­nie na akty agre­sji. Obcy (2024) Gosi Makoc­kiej to dwu­dzie­sto­stro­ni­co­wy trzy­ma­ją­cy w napię­ciu thril­ler zwią­za­ny z wła­ma­niem, któ­re­go autor­ka doświad­czy­ła jakiś czas wcze­śniej. Histo­ria jest tu przed­sta­wio­na z per­spek­ty­wy autorki/bohaterki w nar­ra­cji pierw­szo­oso­bo­wej. Krót­kie, lako­nicz­ne wypo­wie­dzi uzu­peł­nia rów­nie oszczęd­na sza­ta gra­ficz­na. Komiks jest zapi­sem lęku towa­rzy­szą­ce­go kobie­cie za każ­dym razem, gdy ta wcho­dzi do swo­je­go miesz­ka­nia i wra­ca myśla­mi do dnia, w któ­rym jej pry­wat­na, bez­piecz­na do tej pory prze­strzeń zosta­ła naru­szo­na. Powol­ne – jak­by ostroż­ne – tem­po wyda­rzeń sprzy­ja budo­wa­niu napię­cia. Źró­dło gro­zy w tym przy­pad­ku jest dwo­ja­kie: pier­wot­nie sta­no­wi je samo wła­ma­nie, wtór­nie zaś – powta­rza­ne wspo­mnie­nie tego incy­den­tu, wspo­mnie­nie nie­zwy­kle oso­bi­ste, choć jed­no­cze­śnie uni­wer­sal­ne, bowiem gro­za, któ­rej doświad­czy­ła autor­ka, z łatwo­ścią mogła­by przy­paść w udzia­le każ­de­mu z nas.

Sytu­acje, w któ­rych zosta­je­my pozba­wie­ni spraw­czo­ści i wła­dzy, rów­nież mogą być źró­dłem gro­zy, tak jak w komik­sie Gho­sting (2018) kth. Boha­ter­ka sta­je się tu ofia­rą tytu­ło­we­go gho­stin­gu (nagłe­go cał­ko­wi­te­go zerwa­nia kon­tak­tu przez dru­gą oso­bę bez poda­nia przy­czy­ny) – igno­ro­wa­na przez męż­czy­znę, z któ­rym roz­wi­ja­ła rela­cję, zaczy­na zni­kać: prze­ni­ka przez cia­ła innych, jest nie­zau­wa­żal­na, nikt jej nie sły­szy. Inny kie­ru­nek obie­ra Falau­ke w komik­sie Der pavor noc­tur­nus (2025), doty­czą­cym doświad­cze­nia pora­że­nia przy­sen­ne­go, czy­li sytu­acji, w któ­rej w trak­cie snu budzi się mózg, ale cia­ło jest spa­ra­li­żo­wa­ne, cze­mu towa­rzy­szy sil­ne poczu­cie stra­chu, czę­sto połą­czo­ne z halu­cy­na­cja­mi wizu­al­ny­mi czy doty­ko­wy­mi. Autor­ka, odwo­łu­jąc się do oso­bi­stych doświad­czeń, two­rzy swo­isty komik­so­wy trak­tat, obu­do­wu­je to, co prze­ra­ża­ją­ce, w filo­zo­ficz­ne, lite­rac­kie i psy­cho­lo­gicz­ne kon­tek­sty. Szu­ka więc pocie­sze­nia, a może ratun­ku, w racjo­na­li­za­cji.

Poczu­cie bra­ku kon­tro­li nad sytu­acją towa­rzy­szy tak­że boha­ter­kom dwóch nie­zwy­kle waż­nych anto­lo­gii: Opo­wie­ści abor­cyj­nych (2021) Beaty Rojek i Sonii Sobiech oraz Wła­snym gło­sem. Her­sto­rii abor­cyj­nych (2021) pod redak­cją Mar­ty Fal­kow­skiej. Zbio­ry te powsta­ły nie­za­leż­nie od sie­bie, a ich pod­sta­wę sta­no­wią praw­dzi­we histo­rie kobiet ano­ni­mo­wo opo­wia­da­ją­cych o swo­ich abor­cyj­nych doświad­cze­niach. I choć w histo­riach tych odna­leźć moż­na całą gamę emo­cji – od stra­chu i para­li­żu przez nie­pew­ność aż po ulgę i złość – to jed­ną z tych uni­wer­sal­nych, widocz­ną we wszyst­kich opo­wie­ściach, jest gro­za, odczu­wa­na w róż­nych kon­kret­nych sytu­acjach i z róż­nych powo­dów. Gro­za wywo­ła­na przez sam cię­żar decy­zji o abor­cji (bez wzglę­du na to, czy jego źró­dłem są wewnętrz­ne roz­ter­ki czy pre­sja publicz­na), gro­za w obli­czu zagro­że­nia wycze­ka­nej cią­ży, gro­za doświad­cza­na na sku­tek bra­ku wspie­ra­ją­cych osób, gro­za na myśl o nie­chcia­nej rela­cji, przy­pie­czę­to­wa­nej przez naro­dzi­ny dziec­ka, gro­za zwią­za­na z poten­cjal­ny­mi kon­se­kwen­cja­mi praw­ny­mi zabie­gu, wresz­cie gro­za samej abor­cji – cza­sem szyb­kiej i pro­stej, a cza­sem bole­snej, a nawet upo­ka­rza­ją­cej. Gro­za, któ­ra para­li­żu­je, bo prze­cież tu cho­dzi o praw­dzi­we życie, a nie fik­cyj­ne fabu­ły.

Ostatnie słowo

W zakoń­cze­niu swo­je­go arty­ku­łu Słoń­ski napi­sał: „Trud­no też mówić o wykształ­ce­niu się wie­lo­od­cin­ko­wej serii, któ­ra była­by przy­kła­dem prze­my­śla­ne­go i dłu­go­trwa­łe­go pro­jek­tu, tak jak przy­wo­ła­ne we wstę­pie Żywe Tru­py[14]. Po nie­speł­na dzie­się­ciu latach może­my powie­dzieć: mamy Wydział 7. Mamy też nie­zwy­kle sil­nie roz­wi­ja­ją­cy się gatu­nek w obrę­bie sztu­ki komik­so­wej. Efekt gro­zy w pol­skim komik­sie osią­ga­ny jest na wie­le spo­so­bów – kla­sycz­nie i strasz­nie; z twi­stem i dru­gim dnem; poprzez wyeks­po­no­wa­nie histo­rii oraz tego, jaki prze­kaz się za nią kry­je; z wyko­rzy­sta­niem cha­rak­te­ry­stycz­nych chwy­tów i zabie­gów; z odwo­ła­nia­mi do róż­nych gatun­ków i reje­strów, do ele­men­tów pol­skiej i sło­wiań­skiej kul­tu­ry i histo­rii oraz do powszech­nie zna­nych popkul­tu­ro­wych kon­tek­stów; w krót­kich zin­kach, na set­kach stron dłu­gich komik­sów, w roz­cią­gnię­tych na lata seriach. W tych wszyst­kich tytu­łach, któ­rych osta­tecz­nie nie wymie­ni­łam w tek­ście.

To, co uzna­je­my za prze­ra­ża­ją­ce, i to, co posta­na­wia­my opo­wia­dać, ewo­lu­uje. Każ­de­go dnia rela­cjo­no­wa­ne są kolej­ne prze­ra­ża­ją­ce akty zbrod­ni – w Ukra­inie, Gazie, Demo­kra­tycz­nej Repu­bli­ce Kon­ga, na całym świe­cie. Obra­zy bru­tal­no­ści na nie­wy­obra­żal­ną ska­lę i bra­ku lito­ści wobec naj­słab­szych są dostęp­ne na wycią­gnię­cie ręki, wyświe­tla­ją się na ekra­nach naszych tele­fo­nów; wystar­czy kil­ka minut, by odna­leźć nagra­nia szo­ku­ją­cych aktów prze­mo­cy – prze­ra­ża­ją, ale z cza­sem mogą znie­czu­lać na okru­cień­stwo i agre­sję. Żyje­my w nie­spo­koj­nych cza­sach, roz­chwia­nych, a być może ostat­nich – w obli­czu zbli­ża­ją­cej się kata­stro­fy kli­ma­tycz­nej, któ­rej nikt, kto miał­by taką moc, nie chce zatrzy­mać. Takie poczu­cie spra­wia, że czę­sto naj­bar­dziej prze­ra­ża nas codzien­ność. Wła­śnie ona kształ­tu­je nasz spo­sób postrze­ga­nia gro­zy i decy­du­je o tym, co włą­cza­my do tej kate­go­rii. Tak jak postać wam­pi­ra była odpo­wie­dzią na strach przed cho­ro­bą, a Godzil­la na oba­wę zwią­za­ną z pró­ba­mi nukle­ar­ny­mi, tak dzi­siaj, rów­nież w komik­sach, zoba­czyć może­my, co prze­ra­ża twór­ców i czy­tel­ni­ków. Pol­ski komiks gro­zy z jed­nej stro­ny wciąż przed­sta­wia kon­fron­ta­cje czło­wie­ka z histo­rią czy tra­dy­cją, z dru­giej wyśmie­wa to, co zgod­nie ze zwy­cza­jem powin­no wywo­ły­wać lęk. Wkra­da się ponad­to do opo­wie­ści mniej oczy­wi­stych – post­mo­der­ni­stycz­nych gatun­ko­wych mozaik, filo­zo­ficz­no-arty­stycz­nych mani­fe­stów czy do komik­su oby­cza­jo­we­go i zaan­ga­żo­wa­ne­go. Przyj­mu­je obli­cza, któ­re fra­pu­ją nas na co dzień: wzbu­dza nie­po­kój, obez­wład­nia bru­tal­no­ścią, mro­zi krew w żyłach, uka­zu­jąc nam fata­lizm losu i wszech­ogar­nia­ją­cą bez­na­dzie­ję.

 

[1] Ł. Słoń­ski, Wam­pi­ry bez zamczy­ska słu­cha­ją Burzum. Gro­za w pol­skim komik­sie, w: Gro­za w kul­tu­rze pol­skiej, red. R. Dudziń­ski, K. Kowal­czyk, J. Pło­szaj, Wro­cław 2016, s. 206.

[2] M. Misio­ra, Biblio­gra­fia komik­sów wyda­nych w Pol­sce w latach 1905 (1859)–1999. Albu­my, maga­zy­ny komik­so­we, fan­zi­ny i książ­ki o komik­sie, Poznań 2010.

[3] J. Szy­łak, Komiks, Kra­ków 2000, s. 165.

[4] Oma­wiam je szcze­gó­ło­wo w tek­ście Przy­tła­cza­ją­cy wzrost, „Zeszy­ty Komik­so­we” 2023, nr 36.

[5] O tym komik­sie sze­rzej pisa­łam w tek­ście Na gra­ni­cy świa­tów, czaskultury.pl, 2025 onli­ne: https://czaskultury.pl/artykul/na-granicy-swiatow/ [dostęp: 31.05.2025].

[6] Wspo­mi­na o tym Mar­ta Kostec­ka w tek­ście Od osie­ro­co­ne­go pomy­słu do jed­nej z naj­lep­szych kam­pa­nii crowd­fun­din­go­wych w pol­skim komik­sie, „Zeszy­ty Komik­so­we” 2024, nr 37. W tek­ście tym autor­ka opi­su­je tak­że sze­ro­ko suk­ces serii w kon­tek­ście roz­po­zna­wal­no­ści i finan­so­wa­nia.

[7] Obaj odpo­wia­da­ją za sce­na­riu­sze i serię jako całość, a do współ­pra­cy przy każ­dym nume­rze dodat­ko­wo zapra­sza­ni są rysow­nicz­ki i rysow­ni­cy. Wyda­wa­na w for­ma­cie zeszy­tów­ki seria dostęp­na jest tak­że w róż­nych warian­tach okład­ko­wych, pro­jek­to­wa­nych przez róż­nych twór­ców.

[8] Post­mo­der­nizm, zom­bie i esbe­cy, z Toma­szem Kont­nym i Mar­kiem Tur­kiem roz­ma­wia­ła M. Kostec­ka, „Zeszy­ty Komik­so­we” 2024, nr 37.

[9] Sło­wiańsz­czy­zna i sze­ro­ko poję­ty folk­lor tak­że są inspi­ra­cją dla twór­ców szu­ka­ją­cych nośni­ka gro­zy. Łukasz Słoń­ski w przy­ta­cza­nym już arty­ku­le z 2016 roku, pisząc o rodzi­mej gro­zie, wymie­nia takie komik­sy, jak Odmie­niec Mar­ka Olek­sic­kie­go (rysun­ki) i Mariu­sza Gra­dow­skie­go (sce­na­riusz) z 2004 roku oraz Prze­bu­dzo­ne legen­dy Ada­ma Święc­kie­go (2008). Do tej gru­py zali­czyć moż­na tak­że takie tytu­ły, jak Łau­ma Karo­la Kali­now­skie­go (2009) – co praw­da mamy tu do czy­nie­nia nie z kon­tek­stem sło­wiań­skim, a jaćwie­skim; spo­tka­my tutaj cho­ciaż­by zja­da­ją­cą dzie­ci Łau­mę, a sam komiks otwie­ra infor­ma­cja, że bab­cia głów­nej boha­ter­ki popeł­ni­ła samo­bój­stwo – pamię­taj­my, że jest to tytuł skie­ro­wa­ny do dzie­ci. Sło­wiańsz­czy­zna i folk­lor są rów­nież źró­dłem gro­zy lub istot­nym ele­men­tem w budo­wa­niu okre­ślo­ne­go nastro­ju cho­ciaż­by w komik­sach: Bal­la­da Micha­li­ny MiShi­Go Tar­gosz, Wia­nek Art­tri­cii (sce­na­riusz i rysun­ki) i Aga­ty „HopHop” Hop (rysun­ki) z 2022 roku, Rusał­ka. Szep­ty lasu Kami­li Król (2024) czy Sła­wa Łuka­sza Wnucz­ka (2023, 2024).

[10] Moje dzie­ciń­stwo upły­nę­ło pod zna­kiem strasz­nych histo­rii, z XUH roz­ma­wia­ła D. Gracz-Moskwa, „Zeszy­ty Komik­so­we” 2024, nr 37, s. 115.

[11] Oma­wia­ne w tek­ście komik­sy opu­bli­ko­wa­ne zosta­ły pod nazwi­skiem Bystroń.

[12] Sami jeste­śmy zwie­rzę­ta­mi, z Gosią Kulik roz­ma­wia­ła D. Gracz-Moskwa, „Zeszy­ty Komik­so­we” 2022, nr 33.

[13] Tam­że.

[14] Ł. Słoń­ski, Wam­pi­ry bez zamczy­ska…, s. 218.

– zastępczyni redaktora naczelnego „Zeszytów Komiksowych” i stała współpracowniczka portalu czaskultury.pl.

więcej →

Powiązane teksty

11.08.2025

Wytrwać w przetrwaniu

Współczesność, która stawia opór i której stawia się odpór, szczęśliwie jest nie tylko doświadczeniem, lecz także przedmiotem narracji – widziana z boku, z pewnego dystansu, który rodzi się między rzeczywistością a tekstem o niej, wydaje się w znacznym stopniu zrozumiała i nieco bardziej znośna - o zjawisku zaniechania w kontekście współczesnych narracji pisze Klaudia Muca-Małek.