Czy wypada nie pamiętać o Janinie Ipohorskiej?

Bez niej nie ist­niał­by legen­dar­ny tygo­dnik „Prze­krój”. To ona przez dzie­się­cio­le­cia kształ­to­wa­ła gust Polek i Pola­ków, mia­ła wpływ na to, co czy­ta­li, oglą­da­li i jak się zacho­wy­wa­li. Dziś pamię­ta się przede wszyst­kim o Maria­nie Eilem, w któ­re­go cie­niu żyła. Przy­szedł jed­nak czas, by przy­po­mnieć oso­bę tak waż­ną dla kul­tu­ry i sztu­ki.

Dopó­ki żyję, nie spra­wiam bliź­nim wie­lu kło­po­tów… zacznie się dopie­ro po śmier­ci… O nie­szczę­sny auto­rze moje­go nekro­lo­gu w „Prze­kro­ju”. O redak­to­rze przy­szłej ency­klo­pe­dii, czar­na Two­ja godzi­na, gdy doj­dziesz w swo­im dzie­le do sło­wa „Kamy­czek”. Bia­da wam, bia­da! Chciał­bym to zada­nie uła­twić i napi­sać już teraz, od razu, swój życio­rys pośmiert­ny na uży­tek przy­szłych poko­leń. Był­by to załącz­nik do ostat­nie­go poda­nia: o nie­śmier­tel­ność wśród potom­nych. Nie­ste­ty to nie­moż­li­we. Na taką metę nikt koniunk­tu­ry nie może prze­wi­dzieć. Chciał­bym rów­nież napi­sać dla bio­gra­fów zaufa­nych jeden jedy­ny życio­rys praw­dzi­wy. Ale jak to wła­ści­wie było napraw­dę? Daję sło­wo, zapo­mnia­łem!

– pisa­ła Jani­na Ipo­hor­ska w felie­to­nie Życio­ry­sy sław­ne­go męża, zamiesz­czo­nym w „Prze­kro­ju” w listo­pa­dzie 1945 roku. Zada­nia bio­gra­fom nie uła­twi­ła. A może już wte­dy zapla­no­wa­ła, że zosta­wi po sobie tak nie­wie­le oso­bi­stych infor­ma­cji? Z pew­no­ścią zosta­wi­ła spek­ta­ku­lar­ne efek­ty swo­jej cięż­kiej pra­cy.

Zmar­ła w 1981 roku w wie­ku sześć­dzie­się­ciu sied­miu lat. Ktoś napi­sał, że zmar­ła na „Prze­krój”. Jest w tym wie­le praw­dy, ponie­waż z pismem zwią­za­ła całe swo­je życie; zawsze trak­to­wa­ła tygo­dnik prio­ry­te­to­wo. Liczy­li się wyłącz­nie „Prze­krój” i jego redak­tor naczel­ny Marian Eile. Była życio­wą towa­rzysz­ką Eile­go (żyli w trój­ką­cie z żoną Maria­na, Kata­rzy­ną) i dru­gą naj­waż­niej­szą oso­bą w „Prze­kro­ju”. To wła­śnie Ipo­hor­skiej Eile naj­bar­dziej ufał w spra­wach zawo­do­wych. Nie­któ­rzy twier­dzą, że mia­ła szer­szą niż on wie­dzę na temat pisma. Z oka­zji pięt­na­sto­le­cia słyn­ne­go tygo­dni­ka powstał rysu­nek, na któ­rym widać redak­cyj­ny zespół: na pierw­szym pla­nie dostrze­ga­my Eile­go z psem Fafi­kiem, a obok – syl­wet­kę kobie­ty z krót­ki­mi wło­sa­mi. To Jani­na Ipo­hor­ska. Obra­zek wyglą­da jak por­tret pary z pie­skiem. „Rzad­ko zda­rza się, aby dwo­je ludzi było zwią­za­nych ze sobą tak bli­sko” – zapi­sał Andrzej Klo­mi­nek w książ­ce Życie w Prze­kro­ju.

Ale z tego duetu tyl­ko Eile docze­kał się ugrun­to­wa­nej pozy­cji w pan­te­onie pol­skich twór­ców kul­tu­ry. A Ipo­hor­ska? Z pew­no­ścią była typem redak­tor­ki i autor­ki nie­wy­chy­la­ją­cej się zza arty­ku­łów, nad któ­ry­mi pra­co­wa­ła.

Wcielenie dyskrecji i delikatności. Niezwykle powściągliwa. Zrównoważona. Skromna. Opanowana. Niezawodna i cudowna.

Tak mówi­li i pisa­li o niej ludzie, któ­rzy zna­li ją oso­bi­ście. Kło­po­ty bliź­nim mogły spra­wiać jedy­nie jej licz­ne wcie­le­nia.

Z czy­tel­ni­ka­mi lubi­ła bowiem bawić się w kot­ka i mysz­kę, mno­ży­ła swo­je pseu­do­ni­my. Raz była Janem Kamycz­kiem (kie­dy dołą­czy­ła do redak­cji, Eile, któ­ry uwiel­biał nada­wać ludziom przy­dom­ki, zapro­po­no­wał jej do wybo­ru: Jan­ka Myczek lub Jan Kamy­czek), raz Aloj­zym Kacza­now­skim (tak pod­pi­sa­ła powieść kry­mi­nal­ną Roz­kosz­ne przed­po­łu­dnie oraz sce­na­riusz wyre­ży­se­ro­wa­ne­go przez Sta­ni­sła­wa Bare­ję pierw­sze­go pol­skie­go seria­lu kry­mi­nal­ne­go, zaty­tu­ło­wa­ne­go Kapi­tan Sowa na tro­pie), raz Pau­li­ną Rojek, a raz Brać­mi Rojek (w duecie z Eilem). Począt­ko­wo nosi­ła nazwi­sko Nosa­rzew­ska –po ojcu. Zagro­żo­na aresz­to­wa­niem w cza­sie nie­miec­kiej oku­pa­cji Lwo­wa, zmie­ni­ła je na panień­skie nazwi­sko mat­ki –Ipo­hor­ska.

Uro­dzi­ła się we Lwo­wie, skoń­czy­ła gim­na­zjum huma­ni­stycz­ne i roma­ni­sty­kę na Wydzia­le Huma­ni­stycz­nym Jana Kazi­mie­rza, a następ­nie wyje­cha­ła do War­sza­wy na trzy­let­nie stu­dia malar­skie w Aka­de­mii Sztuk Pięk­nych. Po ich skoń­cze­niu wró­ci­ła do rodzin­ne­go mia­sta. Tam pod radziec­ką oku­pa­cją pra­co­wa­ła w Teatrze Minia­tur, gdzie zaj­mo­wa­ła się sce­no­gra­fią do spek­ta­kli, któ­re reży­se­ro­wał Marian Eile. Kie­dy Niem­cy zaję­li mia­sto, uda­ło jej się dostać pra­cę urzęd­nicz­ki i kar­mi­ciel­ki wszy w Insty­tu­cie Weigla, w któ­rym schro­nie­nie zna­la­zło wie­lu lwow­skich inte­lek­tu­ali­stów. Pew­ne­go razu na papie­ro­wej ser­wet­ce w kawiar­ni nary­so­wa­ła kary­ka­tu­rę ośmie­sza­ją­cą oku­pa­cyj­ne wła­dze. Gdy nie­miec­ka klient­ka loka­lu zoba­czy­ła ten rysu­nek, Jani­na zde­cy­do­wa­ła się wyje­chać do War­sza­wy, a póź­niej ukry­ła się na wsi, ponie­waż bała się gro­żą­cej jej zemsty nazi­stów.

Z cze­go naj­bar­dziej zasły­nę­ła Jani­na Ipo­hor­ska (lub raczej z cze­go zasły­nął Jan Kamy­czek)? Z savoir-vivre’u. Począw­szy od 1945 roku, na łamach pisma uczy­ła zasad dobre­go wycho­wa­nia. W odbu­do­wy­wa­nej Pol­sce sze­rzy­ła kin­dersz­tu­bę w coty­go­dnio­wej rubry­ce Demo­kra­tycz­ny savo­ir-vivre. Dow­cip­nie i z wyczu­ciem odpo­wia­da­ła na listy przy­cho­dzą­ce z całe­go kra­ju:

Jadwi­ga H. ze Szcze­ci­na pyta­ła:

– Czy moż­na, idąc uli­cą, jeść lody lub owo­ce? A cukier­ki?
– Moż­na, byle nie rzu­cać na chod­nik pestek i papier­ków.

Kazi­mierz P. z Łodzi pytał:

– Wsku­tek wypad­ku, któ­re­mu nie­daw­no ule­głem, mam zaban­da­żo­wa­ną gło­wę. Czy mogłem w tym sta­nie iść z kole­gą do kawiar­ni?
– Raczej nie. Kawiar­nia jest miej­scem roz­ryw­ko­wym, więc rażą tam szpi­tal­ne akce­so­ria. Lepiej było poroz­ma­wiać z kole­gą w domu.

N.D. z War­sza­wy chcia­ła się dowie­dzieć:

– Czy będąc w odwie­dzi­nach, wypa­da popro­sić o małą prze­ką­skę, gdy jest się bar­dzo głod­nym?
– Takie peł­ne pro­sto­ty wystą­pie­nie gościa na wizy­cie jest w stu pro­cen­tach zgod­ne z zasa­da­mi demo­kra­tycz­ne­go savoir-vivre’u, któ­ry pro­pa­gu­je usil­nie bez­po­śred­niość w sto­sun­kach mię­dzy ludź­mi.

Wie­sław H. z Gdań­ska pytał:

– Czy wypa­da w towa­rzy­stwie szep­tać sobie na ucho?
– To fakt, że nie wypa­da, ale dla narze­czo­nych zrób­my wyją­tek. Z tak rewe­la­cyj­nym wyzna­niem jak „Ubó­stwiam cię” nie moż­na prze­cież zwle­kać do chwi­li, gdy wszy­scy wyj­dą z poko­ju.

M.B. z Łodzi był cie­ka­wy:

– Czy wypa­da ofia­ro­wać na imie­ni­ny narze­czo­nej parę poń­czoch?
– Wypa­da.

Na przy­sy­ła­ne przez czy­tel­ni­ków pyta­nia doty­czą­ce nie­mal każ­dej dzie­dzi­ny życia odpo­wia­da­ła od 1947 roku. Jak, co i kie­dy jeść i pić, jak zacho­wy­wać się w pra­cy, jak na rand­ce w kawiar­ni, a jak na imie­ni­nach u cio­ci? Kto komu pierw­szy powi­nien podać rękę? Czy wresz­cie: jakie stro­je dobie­rać na jakie oka­zje? Demo­kra­tycz­ny savo­ir-vivre wyda­ny został tak­że w for­mie książ­ko­wej jako Grzecz­ność na co dzień. Publi­ka­cja była wie­lo­krot­nie wzna­wia­na w wyso­kich PRL-owskich nakła­dach, cie­szy­ła się nie­zmier­nie dużą popu­lar­no­ścią.

Ipo­hor­ska na tema­ty zwią­za­ne z modą pisa­ła w rubry­ce Kobie­ta w „Prze­kro­ju” –moda, mał­żeń­stwo, pra­ca, dom –naj­pierw sama, a póź­niej wspól­nie z Bar­ba­rą Hoff. Wyda­ła tak­że książ­kę Jak oni mają się ubie­rać?, w któ­rej zosta­ły zebra­ne te tek­sty. Na co dzień jed­nak Ipo­hor­ska reda­go­wa­ła i adiu­sto­wa­ła arty­ku­ły, cza­sa­mi tak­że je ilu­stro­wa­ła, tłu­ma­czy­ła z języ­ka fran­cu­skie­go. Z wła­ści­wą sobie docie­kli­wo­ścią i cha­rak­te­ry­stycz­nym poczu­ciem humo­ru pro­wa­dzi­ła tak­że wie­le innych rubryk. Nawet nie­któ­re krzy­żów­ki były jej autor­stwa. W ten spo­sób sta­ła się praw­dzi­wym fila­rem maga­zy­nu.

W 1969 roku Marian Eile wyje­chał do Pary­ża na pół­rocz­ny bez­płat­ny urlop, a następ­nie zło­żył listow­ną rezy­gna­cję z funk­cji redak­to­ra naczel­ne­go „Prze­kro­ju”. Nie­dłu­go potem ze sta­no­wi­ska jego zastęp­czy­ni zwol­nio­no Ipo­hor­ską.

Odchodziła, mając świadomość, że oddała „Przekrojowi” dwadzieścia pięć lat życia i całkowicie poświęciła się tworzeniu pisma.

W 1969 roku stra­ci­ła nie tyl­ko etat, ale i naj­waż­niej­szą część swo­jej toż­sa­mo­ści. Nic dziw­ne­go, że zała­ma­ła się psy­chicz­nie.

„Jan­ka była spo­koj­ną oso­bą” – powta­rza kil­ku­krot­nie jej młod­sza kuzyn­ka, obec­nie stucz­te­ro­let­nia miesz­kan­ka Rab­ki. To wła­śnie w Rab­ce Jani­na Ipo­hor­ska zmar­ła po cięż­kiej cho­ro­bie. Nie mia­ła męża, nie mia­ła dzie­ci; rze­czy, któ­re po niej zosta­ły, odzie­dzi­czy­ła wła­śnie ta naj­bliż­sza krew­na. To ona poma­ga­ła Jani­nie w ostat­nich mie­sią­cach życia.

Ipo­hor­ska mia­ła rację – pisa­nie jej bio­gra­fii nie nale­ży do naj­ła­twiej­szych zadań. Jej życio­rys da się odtwo­rzyć głów­nie na pod­sta­wie poszlak. Redak­tor naczel­ny tygo­dni­ka zosta­wił po sobie znacz­nie wię­cej śla­dów; dotych­czas uka­za­ły się trzy książ­ki na temat Eile­go i funk­cji, jaką peł­nił w piśmie: Marian Eile. Poczci­wy cynik z „Prze­kro­ju” Mariu­sza Urban­ka, „Prze­krój” Eile­go. Bio­gra­fia całe­go tego zamie­sza­nia z uwzględ­nie­niem psa Fafi­ka Toma­sza Potka­ja i wyda­ny jako kata­log wysta­wy w MOCAK‑u tom Marian Eile. Arty­sta i redak­tor.

O Ipo­hor­skiej wspo­mi­na się jedy­nie w zbio­ro­wych tek­stach i paru arty­ku­łach. Pod­kre­śla się w nich, że była waż­ną posta­cią pol­skiej kul­tu­ry i że więk­szą część życia spę­dzi­ła na kra­kow­skich Grze­górz­kach. O nada­nie znaj­du­ją­ce­mu się tam nie­po­kaź­ne­mu skwe­ro­wi jej imie­nia zabie­ga­ła prze­wod­nicz­ka Ali­cja Zio­ło, któ­ra w swo­jej książ­ce Kra­ko­wian­ki. Twa­rze pol­skiej her­sto­rii jako jedy­na poświę­ci­ła jej cały roz­dział.

„Krew mnie zala­ła, kie­dy zoba­czy­łam, że ist­nie­je już skwer imie­nia Eile­go, w MOCAK‑u była jego wysta­wa, a o Ipo­hor­skiej dalej cisza” – mówi Ali­cja Zio­ło. Razem z Artu­rem Wabi­kiem w Muzeum Komik­su przy­go­to­wa­ła rów­nież wysta­wę Komik­sy Kamycz­ka, pierw­sze przed­się­wzię­cie poświę­co­ne wyłącz­nie Ipo­hor­skiej. Moż­na tam było zoba­czyć mię­dzy inny­mi świet­ne obra­zy inspi­ro­wa­ne twór­czo­ścią Picas­sa. „Zor­ga­ni­zo­wa­łam tak­że wyciecz­kę szkol­ną dla jed­ne­go z kra­kow­skich lice­ów zaty­tu­ło­wa­ną «Śla­da­mi Ipo­hor­skiej»” – doda­je ini­cja­tor­ka pro­jek­tu.

Dziś nie­wie­lu przy­pad­ko­wych prze­chod­niów pyta­nych o skwe­rek imie­nia Ipo­hor­skiej wie, kim była jego patron­ka. Tyl­ko jed­nej na dzie­sięć osób to nazwi­sko koja­rzy się z „Prze­kro­jem”. Łatwiej jest w przy­pad­ku Jana Kamycz­ka – tu roz­po­zna­wal­ność jest więk­sza.

„Dla­cze­go kobie­ty nie robią wiel­kich karier? Bo nie mają żon, któ­re by je do tego pcha­ły” – napi­sa­ła Ipo­hor­ska. Z pew­no­ścią zgo­dzi­ła­by się z nastę­pu­ją­cą para­fra­zą swo­je­go afo­ry­zmu: Dla­cze­go o wie­lu wiel­kich kobie­tach nie pamię­ta się po ich śmier­ci? Bo nie mia­ły żon, któ­re zaję­ły­by się ich spu­ści­zną.

– dziennikarka i pisarka.

więcej →

Fallback Avatar

– dziennikarka, redaktorka, scenarzystka, ilustratorka, malarka.

więcej →

Powiązane teksty

04.11.2025
Szkice

„Samotna kobieta, gdy tworzy, nie wygląda pięknie” – o czterech aktach cierpienia pisarki

Pisze się w samotności. Samotność jest niezbędna do sprawnej pracy. Ale z samotnością miało nie być kobiecie do twarzy. Już sam zbitek słów „samotna kobieta” brzmi jak obraźliwy epitet, a wyobrażenie, że kobieta może coś samotnie zdziałać, jest trudne do przyjęcia nawet dla niej samej – o zjawisku samotności w utworach artystek pisze Aleksandra Ewa Furtak.