Alternatywne ścieżki literatury latynoamerykańskiej. O Maríi Luisie Bombal

Naj­pew­niej już na zawsze boom laty­no­ame­ry­kań­ski pozo­sta­nie punk­tem odnie­sie­nia w każ­dej dys­ku­sji nad lite­ra­tu­rą z Ame­ry­ki Łaciń­skiej: był boom, były cza­sy przed nim, a teraz trwa­ją cza­sy po nim. To ponie­kąd oczy­wi­ste; suk­ces gru­py laty­no­skich pisa­rzy w latach 60. i 70. XX wie­ku – pod­kreśl­my, że mowa o suk­ce­sie zarów­no recep­cyj­nym, mie­rzo­nym na pod­sta­wie kry­te­rium poczyt­no­ści ksią­żek i wyso­ko­ści ich nakła­dów, jak i ści­śle arty­stycz­nym, czy­li o nie­pod­wa­żal­nej wybit­no­ści całej serii dzieł – wpły­nął na usy­tu­owa­nie regio­nu na mapie lite­rac­kiej zachod­nie­go świa­ta, a samym tek­stom zapew­nił sta­łe miej­sce w kano­nie. Jak zawsze jed­nak, kie­dy tema­tem jest lite­ra­tu­ra, mie­rzy­my się z uprosz­cza­ją­cy­mi uję­cia­mi, któ­re fał­szu­ją praw­dzi­wy stan rze­czy: opi­sy­wa­ny feno­men doty­czył wszak garst­ki pisa­rzy. W tam­tym okre­sie wie­lu kole­gów i wie­le kole­ża­nek po pió­rze na boom się „nie zała­pa­ło”, a i przed ową erup­cją popu­lar­no­ści powsta­wa­ły dzie­ła eks­pe­ry­men­tal­ne, odważ­ne, dale­kie od reali­zmu i sztam­po­wo­ści, od któ­rej poko­le­nie boomu tak wyraź­nie się odci­na­ło.

Zatrzy­maj­my się na moment nad wąt­kiem kole­ża­nek po pió­rze. Boom to zja­wi­sko czy­sto męskie; w gro­nie zwią­za­nych z nim twór­ców nie znaj­dzie­my żad­nej kobie­ty, ponie­waż w tam­tym cza­sie tak napraw­dę żad­nej nie uda­ło się zyskać popu­lar­no­ści. W grę wcho­dzi­ły róż­ne­go rodza­ju kwe­stie spo­łecz­ne, a tak­że doty­czą­ce mecha­ni­zmów ryn­ku książ­ki i pro­mo­cji. Pisar­ki mogły zdo­by­wać uzna­nie i poklask, nie­mniej zawsze poja­wia­ło się jakieś „ale”: że to utwo­ry spe­cy­ficz­ne, niszo­we, owszem, cie­ka­we, ale nie dla szer­szych krę­gów. Nie­kie­dy kry­ty­ka opie­ra­ła się na porów­ny­wa­niu auto­rek z piszą­cy­mi męż­czy­zna­mi – tak było choć­by w przy­pad­ku Ele­ny Gar­ro, przy­ćmio­nej przez męża, Octa­via Paza, czy Silvi­ny Ocam­po, rów­nież żyją­cej w cie­niu mał­żon­ka, Adol­fa Bioy Casa­re­sa (tegoż zaś dekla­so­wał wiel­ki Jor­ge Luis Bor­ges). Dziś wyglą­da to zgo­ła ina­czej, współ­cze­sne pisar­ki nie muszą się bić o pary­tet czy uzna­nie, po pro­stu two­rzą, publi­ku­ją, otrzy­mu­ją nagro­dy, a ich książ­ki są tłu­ma­czo­ne na wie­le języ­ków – ta zmia­na to pro­ces, któ­ry zna­my prze­cież nie tyl­ko z Ame­ry­ki Łaciń­skiej. Przy­ćmie­wa­ne wcze­śniej twór­czy­nie wycho­dzą dziś ze swo­ich nisz, zdo­by­wa­ją pre­stiż, wykra­cza­ją poza gra­ni­ce lite­ra­tur naro­do­wych i prze­bi­ja­ją się do innych krę­gów języ­ko­wych. Zja­wi­sko to jest zauwa­żal­ne tak­że w Pol­sce, choć może nie na wiel­ką ska­lę; rów­nież do nas dotar­ła – nie­gdyś śla­do­wo obec­na – twór­czość Cla­ri­ce Lispec­tor z Bra­zy­lii, parę lat temu uka­za­ła się też po raz pierw­szy na pol­skim ryn­ku wydaw­ni­czym książ­ka Silvi­ny Ocam­po z Argen­ty­ny, a teraz przy­szedł czas na kolej­ną damę zza oce­anu, tym razem z Chi­le – Maríę Luisę Bom­bal.

Trze­ba przy­znać, że Bom­bal (1910–1980) ma chy­ba wszyst­kie cechy, któ­re pre­de­sty­nu­ją ją do pozy­cji pisar­ki niszo­wej, i w jaskra­wy spo­sób róż­ni się od uzna­nych twór­ców okre­su boomu. Po pierw­sze: pisa­ła mało. W zasa­dzie cały jej pro­za­tor­ski doro­bek mie­ści się w wyda­nym wła­śnie nakła­dem ArtRa­ge tomie Spo­wi­ta cału­nem, prze­tłu­ma­czo­nym na język pol­ski przez Mate­usza Lam­cha: to nie­ca­łe dwie­ście stron autor­skie­go mate­ria­łu lite­rac­kie­go plus posło­wie tłu­ma­cza. W skład zbio­ru wcho­dzi sie­dem utwo­rów, napi­sa­nych w cią­gu kil­ku dekad; nie­któ­re tek­sty nazy­wa­ne bywa­ją powie­ścia­mi i pier­wot­nie uka­za­ły się jako nie­za­leż­ne tomy – to przy­pa­dek Osta­tecz­nej mgły i tytu­ło­wej Spo­wi­tej cału­nem – pozo­sta­łe to po pro­stu opo­wia­da­nia. Nawet wspo­mnia­ne powie­ści są jed­nak nader skrom­ne pod wzglę­dem obję­to­ści. Tym­cza­sem jed­nym z wyróż­ni­ków boomu było dowar­to­ścio­wa­nie i spo­pu­la­ry­zo­wa­nie for­my powie­ścio­wej – publi­ko­wa­ne utwo­ry były przy tym zwy­kle spo­rych roz­mia­rów i odzna­cza­ły się eks­pe­ry­men­ta­tor­ski­mi roz­wią­za­nia­mi w zakre­sie kom­po­zy­cji i nar­ra­cji. Suk­ces nowe­li Bor­ge­sa to raczej wyją­tek potwier­dza­ją­cy regu­łę. Powtórz­my zatem: Bom­bal była pisar­ką publi­ku­ją­cą bar­dzo spo­ra­dycz­nie bar­dzo nie­wiel­kie tek­sty.

Okładka książki „Spowita całunem” Maríi Luisy Bombal
María Luisa Bombal, „Spowita całunem”, tłum. Mateusz Lamch, Warszawa: ArtRage, 2025.

Po dru­gie: tema­ty­ka podej­mo­wa­na przez Bom­bal tak­że róż­ni się od tej domi­nu­ją­cej w twór­czo­ści auto­rów cza­su boomu laty­no­ame­ry­kań­skie­go. W uprosz­cze­niu moż­na by rzec, że Chi­lij­ka pisa­ła o kobie­tach i męż­czy­znach oraz łączą­cych ich namięt­no­ściach. W jej uję­ciu kobie­ty posia­da­ją zło­żo­ną i wie­lo­wy­mia­ro­wą oso­bo­wość, prze­ży­wa­ją naj­róż­niej­sze unie­sie­nia i psy­cho­lo­gicz­ne zawi­ro­wa­nia; męż­czyź­ni są jak­by pro­st­si, widzia­ni z dystan­su, koniecz­ni raczej jako obiek­ty uczuć niż rze­czy­wi­ści akto­rzy wyda­rzeń. W tym sen­sie pro­za ta pro­si się o przy­miot­nik „kobie­ca”, bywa też nazy­wa­na femi­ni­stycz­ną, choć z femi­ni­zmem we współ­cze­snym rozu­mie­niu chy­ba nie ma wie­le wspól­ne­go. Bywa tu nie­zmier­nie dra­ma­tycz­nie, wręcz melo­dra­ma­tycz­nie, ale kto choć­by pobież­nie zapo­zna się z bio­gra­fią autor­ki (na przy­kład czy­ta­jąc posło­wie), odkry­je, że naj­bar­dziej spek­ta­ku­lar­ne epi­zo­dy lite­rac­kie nie­rzad­ko są zaczerp­nię­te z oso­bi­stych doświad­czeń Bom­bal, dla któ­rej – jak by to powie­dzieć, żeby za wie­le nie wyja­wić? – broń pal­na sta­no­wi­ła cza­sem osta­tecz­ne reme­dium na pro­ble­my w spra­wach ser­co­wych.

Naj­słyn­niej­sze utwo­ry chi­lij­skiej pisar­ki – czy­li Osta­tecz­na mgłaSpo­wi­ta cału­nem – ukła­da­ją się w coś w rodza­ju emo­cjo­nal­nych bio­gra­fii boha­te­rek. Nar­ra­tor­ka tej pierw­szej histo­rii poślu­bia kuzy­na, któ­ry stra­cił ubó­stwia­ną żonę i szu­ka – nie­sku­tecz­nie – jej sub­sty­tu­tu. Żyją­ca w jało­wym śro­do­wi­sku kobie­ta prze­ży­wa namięt­ną przy­go­dę, jed­ną noc, któ­ra sta­nie się osią całej jej egzy­sten­cji. W Spo­wi­tej… zaś poja­wia się kla­sycz­ny motyw opo­wie­ści zza gro­bu: spo­czy­wa­ją­ca na marach kobie­ta wra­ca myśla­mi do swo­je­go życia; epi­zo­dycz­na struk­tu­ra utwo­ru pozwa­la rzu­cić świa­tło na kolej­ne istot­ne oso­by z oto­cze­nia boha­ter­ki. W obu tych tek­stach zauwa­żal­na jest jesz­cze jed­na cha­rak­te­ry­stycz­na cecha pisar­stwa Chi­lij­ki: deli­kat­na aura nie­sa­mo­wi­to­ści, tak sub­tel­na, że trud­no tu wła­ści­wie mówić o fan­ta­sty­ce. Kocha­nek z Osta­tecz­nej mgły czy nar­ra­tor­ka ze Spo­wi­tej cału­nem – posta­ci o nie­pew­nym sta­tu­sie onto­lo­gicz­nym – podob­nie jak motyw pod­wod­nych tere­nów w Nowych wyspach czy wło­sów w War­ko­czach, w pew­nym sen­sie są ele­men­ta­mi nie­re­al­ne­go świa­ta, któ­re moż­na odczy­ty­wać wła­śnie w kate­go­riach nie­sa­mo­wi­to­ści, choć rów­nie dobrze da się je wytłu­ma­czyć psy­cho­lo­gią boha­te­rów. Ten trud­ny do okre­śle­nia wymiar pro­zy Bom­bal dobrze ilu­stru­je zna­na aneg­do­ta doty­czą­ca rela­cji pisar­ki z Bor­ge­sem: kie­dy María Luisa stre­ści­ła mu swój pomysł, Argen­tyń­czyk stwier­dził, że to nie ma pra­wa się udać; ale gdy prze­czy­tał goto­wy tekst, zmie­nił zda­nie i szcze­rze, acz lapi­dar­nie, go skom­ple­men­to­wał. Nawet Bor­ges miał więc, jak widać, pro­blem z uchwy­ce­niem esen­cji pisar­stwa Bom­bal.

W posło­wiu, wymow­nie zaty­tu­ło­wa­nym Zapo­mnia­na mat­ka boomu, Mate­usz Lamch porów­nu­je Maríę Luisę Bom­bal z Juanem Rul­fo, mek­sy­kań­skim kla­sy­kiem, auto­rem mię­dzy inny­mi powie­ści Pedro Pára­mo: obo­je napi­sa­li bar­dzo mało utwo­rów, w jakimś stop­niu łączy ich rów­nież styl i skłon­ność do głę­bo­kiej reflek­sji. Zesta­wie­nie to pozwa­la jed­nak dostrzec tak­że fun­da­men­tal­ną róż­ni­cę mię­dzy nimi: pisar­stwo Rul­fo jest na wskroś mek­sy­kań­skie, Pedro Pára­mo to mek­sy­kań­skość w wyso­ce skon­den­so­wa­nej piguł­ce – mamy tu i kwe­stie spo­łecz­ne, i poli­tycz­ne, i histo­rię, i klu­czo­we ele­men­ty kul­tu­ry, z moty­wem rela­cji ze śmier­cią na cze­le. Fabu­ły Bom­bal zaś mogły­by się roz­gry­wać tak napraw­dę gdzie­kol­wiek i choć, rzecz jasna, zawie­ra­ją ele­men­ty zaczerp­nię­te z rze­czy­wi­sto­ści pew­nych krę­gów spo­łecz­nych w Chi­le, to z punk­tu widze­nia tre­ści prze­nie­sie­nie tych histo­rii gdzieś indziej nic albo pra­wie nic by nie zmie­ni­ło: na pierw­szym pla­nie pozo­sta­ją tu indy­wi­du­al­na psy­chi­ka i emo­cje, nie pro­ce­sy spo­łecz­ne czy dzie­jo­we. Chi­lij­ka nie reali­zu­je żad­nych obo­wiąz­ków zbio­ro­wych, jej pro­za jest zde­cy­do­wa­nie intym­na i oso­bi­sta.

Czy Bom­bal fak­tycz­nie jest mat­ką boomu? Cóż, na grun­cie lite­ra­tu­ro­znaw­stwa pra­wie nie ma tez, któ­rych słusz­no­ści nie moż­na by dowieść. Wyda­je mi się jed­nak, że książ­ki chi­lij­skiej autor­ki przede wszyst­kim są przy­kła­dem alter­na­tyw­nych ście­żek roz­wo­ju lite­ra­tu­ry Ame­ry­ki Łaciń­skiej cza­sów same­go boomu laty­no­ame­ry­kań­skie­go oraz bez­po­śred­nio go poprze­dza­ją­cych. Nazwi­sko Bom­bal wymie­nił­bym obok nazwisk takich posta­ci, jak Felis­ber­to Her­nán­dez z Uru­gwa­ju czy Mace­do­nio Fer­nán­dez z Argen­ty­ny – tym samym włą­cza­jąc ją do gro­na ory­gi­na­łów, twór­ców osob­nych, któ­rych trud­no zaszu­flad­ko­wać, ale poznać na pew­no war­to.

– polski tłumacz literatury hiszpańskojęzycznej, pisarz i wykładowca.

więcej →

– pisarka chilijska, prekursorka literatury feministycznej.

więcej →

Powiązane teksty