Tyłem, prosto w nieznane

Bez cere­mo­nii powi­tal­nej

„Zosta­łem ser­decz­nie zapro­szo­ny do wstą­pie­nia w sze­re­gi bebe­cho­re­ali­stów. Oczy­wi­ście zgo­dzi­łem się. Nie było żad­nej cere­mo­nii powi­tal­nej. I dobrze”[1]. Zgod­nie z zawar­tą w tytu­le obiet­ni­cą Dzi­cy detek­ty­wi roz­po­czy­na­ją się od zagad­ki. Detek­ty­wi? Bebe­cho­re­alizm? Nar­ra­tor rzu­ca nas w sam śro­dek histo­rii doty­czą­cej losów enig­ma­tycz­nej gru­py poetyc­kiej dzia­ła­ją­cej w mie­ście Mek­syk w latach 70. XX wie­ku. Prze­ni­ka­ją­cy książ­kę detek­ty­wi­stycz­ny duch spra­wia, że czy­tel­ni­cze wyobra­że­nia o życiu poetów mie­sza­ją się tu z peł­ny­mi prze­mo­cy obra­za­mi Ame­ry­ki, gang­ste­rów, sko­rum­po­wa­nych poli­ty­ków i upar­tych, lecz pozba­wio­nych złu­dzeń detek­ty­wów.

Sama zagad­ka nie jest zaś w ści­słym sen­sie kry­mi­nal­na. Przed­mio­tem śledztw pro­wa­dzo­nych przez boha­te­rów powie­ści są bowiem zawsze zagi­nię­cia poetów. Dla­cze­go lite­ra­ci zni­ka­ją? Czy mówiąc kon­kret­niej, cho­dzi tu o kwe­stię prze­mil­cze­nia – bo jak to się dzie­je, że tyle arcy­dzieł nigdy nie zysku­je roz­gło­su? To jeden z lejt­mo­ty­wów twór­czo­ści Bola­ño – fascy­na­cja posta­cią pisa­rza nie­do­ce­nio­ne­go, prze­gra­ne­go, któ­ry two­rzy swo­je dzie­ło nie­ja­ko na prze­kór ota­cza­ją­cej go obo­jęt­no­ści i ano­ni­mo­wo­ści.

Bebe­cho­re­ali­ści zagu­bie­ni w Mek­sy­ku (i nie tyl­ko)

Poczu­cie nie­do­ce­nie­nia było Bola­ño dobrze zna­ne przez więk­szą część jego karie­ry. Uro­dzo­ny w 1953 roku autor w latach 70. nie pisał jesz­cze pro­zy, lecz wier­sze. Ich eks­pe­ry­men­tal­na poety­ka, inspi­ro­wa­na sur­re­ali­zmem i dorob­kiem beat­ni­ków, oraz dzia­łal­ność twór­cy w efe­me­rycz­nych rady­kal­nych gru­pach poetyc­kich wpły­wa­ły na mar­gi­nal­ną pozy­cję Bola­ño w mek­sy­kań­skim życiu lite­rac­kim. Emi­gra­cja do Euro­py, na któ­rą zde­cy­do­wał się w 1977 roku, tyl­ko utrwa­li­ła ten stan rze­czy. Bola­ño osiadł w Kata­lo­nii, a pisa­nie musiał godzić ze sła­bo płat­ną pra­cą – bywał stró­żem noc­nym na cam­pin­gu, zbie­rał wino­gro­na czy roz­ła­do­wy­wał stat­ki. Choć w koń­cu zaczę­to koja­rzyć go w krę­gach kata­loń­skich mło­dych pisa­rzy, to pro­za, któ­rą w tam­tym okre­sie two­rzył, nie zapew­ni­ła mu suk­ce­su. Autor został zauwa­żo­ny dopie­ro dużo póź­niej, w dru­giej poło­wie lat 90. Po doce­nio­nej przez hisz­pań­ską kry­ty­kę Lite­ra­tu­rze faszy­stow­skiej w obu Ame­ry­kach (1996) opu­bli­ko­wa­na w 1998 roku w pre­sti­żo­wym wydaw­nic­twie Ana­gra­ma powieść Dzi­cy detek­ty­wi sta­no­wi wspa­nia­ły, lecz zara­zem koń­co­wy akord tyleż wiel­kiej, co krót­ko­trwa­łej karie­ry. W 2003 roku w wie­ku pięć­dzie­się­ciu lat Bola­ño umie­ra jako autor dzie­się­ciu opu­bli­ko­wa­nych powie­ści i licz­nych opo­wia­dań oraz „jeden z naj­waż­niej­szych gło­sów naj­now­szej lite­ra­tu­ry świa­to­wej”. Dziś, ponad dwa­dzie­ścia lat póź­niej, uzna­je się go już bez­sprzecz­nie za współ­cze­sne­go kla­sy­ka.

Dzi­cy detek­ty­wi to powieść gło­śna, nagra­dza­na, tłu­ma­czo­na na licz­ne języ­ki oraz wie­lo­krot­nie wzna­wia­na. Bar­dzo szyb­ko osią­gnę­ła wśród czy­tel­ni­ków sta­tus dzie­ła kul­to­we­go. Bola­ño oka­zał się bowiem jesz­cze przed śmier­cią nie tyl­ko auto­rem wybit­nym, lecz przede wszyst­kim takim, któ­ry – podob­nie jak wcze­śniej Julio Cor­tázar lub Jor­ge Luis Bor­ges – potra­fił wykre­ować swój wła­sny mit. Oś owe­go mitu sta­no­wi roman­tycz­nie poję­ta „dzi­kość”, czy­li goto­wość, by – podob­nie jak Arthur Rim­baud i wie­lu innych poetów – bez mru­gnię­cia okiem porzu­cić wszyst­ko i wyjść na spo­tka­nie przy­go­dzie. W Dzi­kich detek­ty­wach mit opa­ko­wa­ny jest w zaba­wę kon­wen­cją kry­mi­nal­ną. Głów­nym zada­niem detek­ty­wów oka­zu­je się poszu­ki­wa­nie i wydo­by­cie na świa­tło dzien­ne zapo­mnia­nych gło­sów poetyc­kich. W powie­ści Bola­ño kreu­je mit twór­cy zmar­gi­na­li­zo­wa­ne­go – mit, w któ­rym wąt­ki lite­rac­kie (Arthur Rim­baud, Char­les Bau­de­la­ire czy Franz Kaf­ka) mie­sza­ją się z jego wła­sną bio­gra­fią – ale skła­da rów­nież hołd zapo­mi­na­nym dziś cał­ko­wi­cie poetom, w latach 70. współ­two­rzą­cym wraz z auto­rem gru­pę infra­re­ali­stów. Jest to tak­że ukłon w stro­nę Maria San­tia­go Papa­squ­ia­ro, wiel­kie­go przy­ja­cie­la Bola­ño.

Bebe­cho­re­ali­ści są powie­ścio­wym odpo­wied­ni­kiem fak­tycz­nie ist­nie­ją­cej od lat 70. mek­sy­kań­skiej gru­py infra­re­ali­stów. Odrzu­ca­ją obo­wią­zu­ją­ce kon­wen­cje este­tycz­ne, eks­pe­ry­men­tu­ją, lecz nie łączy ich wspól­na poety­ka. Tę może­my sobie tyl­ko wyobra­żać – choć to zaska­ku­ją­ce, w Dzi­kich detek­ty­wach, gru­bym tomie poświę­co­nym poetom, nie prze­czy­ta­my wier­szy mło­dych lite­ra­tów z mia­sta Mek­syk. Mimo tego bra­ku bez wąt­pie­nia wszyst­ko w życiu bebe­cho­re­ali­stów krę­ci się wokół poezji, oczy­wi­ście w cha­rak­te­ry­stycz­ny dla bohe­my, gra­nicz­ny spo­sób – książ­ki to ich fetysz. Mło­dzi poeci krad­ną je z księ­garń i czy­ta­ją nie­ustan­nie – jeden z przy­wód­ców bebe­cho­re­ali­zmu, Uli­ses Lima, zasły­nął tym, że odda­wał zna­jo­mym prze­mo­czo­ne książ­ki, ponie­waż czy­tał je nawet pod prysz­ni­cem. Wresz­cie – aktyw­ność lite­rac­ką bebe­cho­re­ali­stów cechu­je entu­zja­stycz­na nad­mia­ro­wość. Jak po dwóch mie­sią­cach przy­na­leż­no­ści do gru­py pod­su­mo­wu­je nar­ra­tor: „Ile napi­sa­łem wier­szy? Od kie­dy to się wszyst­ko zaczę­ło: pięć­dzie­siąt pięć. W sumie stron: 76. W sumie wer­sów: 2453”[2].

Kim zatem są bebe­cho­re­ali­ści? Zda­niem tego same­go Uli­se­sa Limy „szli tyłem. […] Ple­ca­mi, patrząc w jeden punkt, ale odda­la­jąc się od nie­go, pro­sto w nie­zna­ne”[3].

Cyta­ty i nawią­za­nia, czę­sto humo­ry­stycz­ne, jak powyż­sza rein­ter­pre­ta­cja Ben­ja­mi­now­skie­go anio­ła histo­rii, są w roz­mo­wach mło­dych poetów wszech­obec­ne. Nie two­rzą one jed­nak spój­ne­go kodu, któ­ry w powie­ści post­mo­der­ni­stycz­nej skry­wa kolej­ne war­stwy sen­su. Eru­dy­cyj­na inter­tek­stu­al­ność i tema­ty­za­cja lite­ra­tu­ry funk­cjo­nu­ją tu nie­ja­ko na powierzch­ni tek­stu, peł­niąc rolę żar­go­nu spa­ja­ją­ce­go toż­sa­mość gru­py.

Wobec bra­ku poetyc­kich pró­bek dys­ku­sje lite­rac­kie sta­ją się prze­strze­nią, w któ­rej ujaw­nia się kre­atyw­ność poetów oraz prze­ni­ka­ją­cy całą powieść „dzi­ki”, ocie­ra­ją­cy się o non­sens humor. Jeden z bebe­cho­re­ali­stów „w potęż­nym oce­anie poezji wyróż­nił kil­ka nur­tów: pedal­ski, cio­tow­ski, gejow­ski, cwe­low­ski, homo-nie­wia­do­mo, pedzio­wa­ty, nim­fe­tycz­ny, znie­wie­ścia­ły. Jed­nak naj­waż­niej­sze prą­dy to pedal­ski i cio­tow­ski. Na przy­kład Walt Whit­man to poeta pedal­ski. Pablo Neru­da – cio­tow­ski. Wil­liam Bla­ke jest bez cie­nia wąt­pli­wo­ści peda­łem, a Octa­vio Paz cio­tą”[4].

Ten słyn­ny, pusz­cza­ją­cy oko do czy­tel­ni­ków Bor­ge­sa frag­ment (bez cie­nia wąt­pli­wo­ści nie­bę­dą­cy homo­fo­bicz­nym żar­tem) nie jest bynaj­mniej ale­go­rią, sku­pia nato­miast jak w soczew­ce absur­dal­ną i wul­gar­ną żywio­ło­wość, któ­ra cha­rak­te­ry­zu­je dzia­łal­ność bebe­cho­re­ali­stów. Tak w odnie­sie­niu do fabu­ły, jak języ­ka powie­ści, hoł­do­wi dla mek­sy­kań­skich infra­re­ali­stów towa­rzy­szy nie­od­par­ty urok kar­na­wa­li­za­cji.

Roz­cią­ga się ona u Bola­ño rów­nież na posta­ci. W świe­cie bebe­cho­re­ali­stów zaj­mu­ją­ca jest nie nor­mal­ność eve­ry­ma­na, lecz swo­iście poj­mo­wa­na eks­cen­trycz­ność – dystans do tego, co cen­tral­ne; czy to do domi­nu­ją­cych („nor­mal­nych”) wzor­ców męsko­ści, czy do kano­nicz­nej poetyc­ko­ści. To świa­do­me loko­wa­nie się na mar­gi­ne­sie. Śmier­tel­na powa­ga, z jaką bebe­cho­re­ali­ści trak­tu­ją swo­ją, efe­me­rycz­ną prze­cież, dzia­łal­ność poetyc­ką (ale i miłość, przy­jaźń, poli­ty­kę), w połą­cze­niu z rady­kal­ną pogar­dą dla spo­łecz­nych kon­wen­cji i norm postę­po­wa­nia, może spra­wiać wra­że­nie pew­nej irra­cjo­nal­no­ści czy nie­do­pa­so­wa­nia. Dla­te­go też posta­ci jawią się tu jako mio­ta­ne skraj­no­ścia­mi lub wprost ocie­ra­ją­ce się o sza­leń­stwo.

Kró­la­mi kar­na­wa­łu są dwaj magne­tycz­ni boha­te­ro­wie, przy­wód­cy bebe­cho­re­ali­zmu, przy­ja­cie­le Artu­ro Bela­no i Uli­ses Lima. Lima to w rze­czy­wi­sto­ści przy­ja­ciel Bola­ño z mek­sy­kań­skich cza­sów, poeta Mario San­tia­go Papa­squ­ia­ro. Chi­lij­czy­ka Bela­no łączy nato­miast z auto­rem powie­ści tyle szcze­gó­łów bio­gra­ficz­nych, że zwy­kło się uzna­wać go za alter ego auto­ra 2666. Nie moż­na jed­nak zapo­mi­nać, że mamy do czy­nie­nia z powie­ścią, a Bola­ño swo­bod­nie, czy wręcz bar­dzo swo­bod­nie, bele­try­zu­je swo­ją bio­gra­fię.

Jeśli w Dzi­kich detek­ty­wach zosta­je ona prze­ku­ta w mit mar­gi­nal­ne­go poety, to owa mito­lo­gi­za­cja para­dok­sal­nie uwzględ­nia praw­dę, nawet jeśli nie jest to praw­da bio­gra­ficz­ne­go szcze­gó­łu. Histo­rii bebe­cho­re­ali­zmu towa­rzy­szy bowiem wątek socjo­lo­gicz­ny. Meta­fo­rycz­ne zni­ka­nie poetów – pro­blem prze­mil­cze­nia, nie­do­ce­nie­nia – wią­że się bowiem z rela­cja­mi wła­dzy.

Roberto Bolaño, „Dzicy detektywi”, tłum.: Nina Pindel, Tomasz Pindel, Warszawa: Państwowy Instytut Wydawniczy, 2025.

Powie­ścio­wi bebe­cho­re­ali­ści pro­wa­dzą we wła­snym mnie­ma­niu lite­rac­ką woj­nę z „impe­rium Octa­via Paza” z jed­nej, a „impe­rium Pabla Neru­dy” z dru­giej stro­ny. Choć obaj nobli­ści nale­że­li do awan­gar­dy, nie zbli­ża­ło ich to bynaj­mniej do wywro­to­wych bebe­cho­re­ali­stów. Octa­vio Paz, jeden z naj­więk­szych mek­sy­kań­skich poetów współ­cze­snych, repre­zen­tu­je u Bola­ño poezję ofi­cjal­ną – taką, któ­ra zapew­nia auto­rom wspar­cie insty­tu­cji i dostęp do pań­stwo­wych eta­tów. W prze­ci­wień­stwie do Bela­na i Limy nie odda­je się on z pasją lite­ra­tu­rze, lecz pro­wa­dzi wygod­ne życie w zaci­szu swo­je­go gabi­ne­tu, gdzie zaj­mu­je się głów­nie odpo­wia­da­niem na przy­cho­dzą­ce z całe­go świa­ta listy. Prze­mil­cze­nie nie jest więc wpi­sa­ne w los poety, lecz sta­no­wi, jak powie­dział­by socjo­log lite­ra­tu­ry, sku­tek dzia­ła­nia sys­te­mu. W nie­licz­nych wspo­mnie­niach o rze­czy­wi­stych infra­re­ali­stach z lat 70. powra­ca wątek wywro­to­wo­ści – Bola­ño i jego przy­ja­ciół nazy­wa­no ter­ro­ry­sta­mi, ponie­waż regu­lar­nie zakłó­ca­li oni prze­bieg tra­dy­cyj­nych spo­tkań poetyc­kich. Fun­da­ment kon­stru­owa­ne­go w powie­ści bebe­cho­re­ali­stycz­ne­go mitu two­rzą więc dwa ele­men­ty: sprze­ciw wobec kon­wen­cjo­nal­nej i bez­piecz­nej prak­ty­ki lite­rac­kiej oraz afir­ma­cja poezji trak­to­wa­nej jako bez­kom­pro­mi­so­wy, a przez to jedy­ny auten­tycz­ny spo­sób bycia. Bebe­cho­re­alizm to, pod­kreśl­my, nie sztu­ka pisa­nia, ale sztu­ka życia.

W Pierw­szym mani­fe­ście infra­re­ali­stycz­nym z 1976 Bola­ño stwier­dza, że praw­dzi­wy poeta to ten, któ­ry w każ­dej chwi­li jest gotów, by wszyst­ko porzu­cić. Ta dys­po­zy­cja jest warun­kiem poezji, któ­ra powin­na „spra­wiać, by poja­wia­ły się nowe odczu­cia – pod­wa­żać codzien­ność”[5]. Nie treść ani for­ma, lecz anar­chicz­na żywio­ło­wość i sta­ła dys­po­zy­cja do pono­sze­nia ryzy­ka są sed­nem mitu w Dzi­kich detek­ty­wach. Jego zalą­żek znaj­du­je się we wcze­snych, infra­re­ali­stycz­nych poszu­ki­wa­niach Chi­lij­czy­ka.

Uto­pie i pusty­nia

Na zakoń­cze­nie przy­wo­ły­wa­ne­go wcze­śniej Pierw­sze­go mani­fe­stu… Bola­ño para­fra­zu­je legen­dar­ne wezwa­nie André Bre­to­na, pisząc: „O.K. Porzuć­cie wszyst­ko, raz jesz­cze. Wyrusz­cie w dro­gę”[6]. I rze­czy­wi­ście fabu­ła Dzi­kich detek­ty­wów zmu­sza posta­ci, by porzu­ci­ły względ­nie sta­bil­ną egzy­sten­cję i wyru­szy­ły w podróż. Mło­dzi poeci opusz­cza­ją sto­li­cę i rusza­ją samo­cho­dem przez olbrzy­mią pusty­nię roz­cią­ga­ją­cą się na pół­no­cy Mek­sy­ku. Zapew­nia­ją opie­kę kole­żan­ce, pro­sty­tut­ce, któ­ra pró­bu­je uwol­nić się od swo­je­go zło­wro­gie­go alfon­sa. Podróż boha­te­rów jest więc trzy­ma­ją­cą w napię­ciu uciecz­ką przed groź­nym gang­ste­rem i zaprzy­jaź­nio­nym z nim, sko­rum­po­wa­nym poli­cjan­tem.

Prócz sen­sa­cyj­ne­go, wątek ten ma rów­nież wymiar sym­bo­licz­ny. Podob­nie jak w wie­lu lite­rac­kich opo­wie­ściach o podró­ży – począw­szy od histo­rii Ody­se­usza, przez dzie­więt­na­sto­wiecz­ne nar­ra­cje o wypra­wach wie­lo­ryb­ni­czych, na ame­ry­kań­skiej ody­sei Jac­ka Kero­uaca skoń­czyw­szy – boha­te­ro­wie Bola­ño są wysta­wia­ni na pró­by, mie­rzą się nawet ze śmier­cią, by poznać samych sie­bie.

Gdy prze­ra­żo­ny nar­ra­tor pró­bu­je pora­dzić sobie ze wszech­ogar­nia­ją­cym stra­chem, ma na poły nar­ko­tycz­ną wizję (porów­ny­wa­ną w tek­ście do tri­pu po LSD), w któ­rej inny mło­dy poeta, Hora­cy, wycho­dzi na pole bitwy pod Filip­pi, by bro­nić repu­bli­ki rzym­skiej przed impe­rial­nym zagro­że­niem. W momen­cie pró­by bebe­cho­re­ali­ści rów­nież, zupeł­nie dosłow­nie, podej­mą wal­kę prze­ciw­ko prze­mo­cy i złu.

Bez­kom­pro­mi­so­wa odwa­ga to zatem kolej­ny rys „dzi­kie­go” poety. Oczy­wi­ście nie każ­de­go; w twór­czo­ści Chi­lij­czy­ka spo­tka­my bowiem cały wachlarz ludzi pió­ra, rów­nież tych, któ­rzy w kry­tycz­nym momen­cie sta­ją po stro­nie faszy­zmu i zła (Gwiaz­da dale­ka) lub nade wszyst­ko pożą­da­ją uzna­nia i „małej sta­bi­li­za­cji”. Dla­te­go bebe­cho­re­ali­sta to ktoś wię­cej niż tyl­ko czło­wiek, któ­ry pisze – to uoso­bie­nie rady­kal­ne­go mitu poety. Wąt­ki sen­sa­cyj­ne zosta­ją tu zaska­ku­ją­co sple­cio­ne z hoł­dem zło­żo­nym odwa­dze. Bola­ño nie był­by sobą, gdy­by ów hołd nie został dopra­wio­ny iro­nią, stąd wśród kla­sy­ków, któ­rych przy­wo­łu­je, znaj­du­je się miej­sce rów­nież dla takich poetów, jak: Archi­loch czy Katul­lus. Nie­mniej bebe­cho­re­ali­ści uosa­bia­ją posta­wę, któ­rej sens jest uni­wer­sal­ny; spro­wa­dza się ona bowiem do robie­nia tego, „co trze­ba”, w chwi­li pró­by – do bycia odważ­nym i prze­ciw­sta­wia­nia się złu.

Podróż przez Sono­rę nie jest jed­nak tyl­ko uciecz­ką. Wyjazd ze sto­li­cy sta­je się pre­tek­stem do kon­ty­nu­owa­nia śledz­twa pro­wa­dzo­ne­go przez Bela­na i Limę, któ­rzy poszu­ku­ją legen­dar­nej zagi­nio­nej poet­ki awan­gar­do­wej – Cesa­rei Tina­je­ro. To od niej mło­dzi lite­ra­ci zapo­ży­czy­li nazwę swo­jej gru­py. Po zało­że­niu ory­gi­nal­ne­go ruchu bebe­cho­re­ali­stów Tina­je­ro znik­nę­ła gdzieś wśród pustyń pół­noc­ne­go Mek­sy­ku.

Wątek poszu­ki­wań zagi­nio­nej twór­czy­ni moż­na rozu­mieć jako waria­cję na temat samot­no­ści zmar­gi­na­li­zo­wa­nych poetów, któ­rzy odrzu­ca­ją patro­nat Paza czy Neru­dy i decy­du­ją się na matro­nat. W tym sen­sie Dzi­cy detek­ty­wi, w któ­rych wyraź­ne są tony powie­ści ini­cja­cyj­nej o doj­rze­wa­niu, doko­nu­ją femi­ni­stycz­ne­go odwró­ce­nia. Topos poszu­ki­wa­nia ojca w celu sym­bo­licz­ne­go domknię­cia doj­rze­wa­nia zosta­je tu zastą­pio­ny moty­wem podró­ży w poszu­ki­wa­niu mat­ki.

Sym­bo­licz­ne i fak­tycz­ne poszu­ki­wa­nie ojca sta­no­wi lejt­mo­tyw jed­nej z naj­waż­niej­szych mek­sy­kań­skich powie­ści współ­cze­snych, Pedra Pára­mo Juana Rul­fo. Pisarz osa­dza akcję utwo­ru w wymar­łym – dosłow­nie i w prze­no­śni – miej­scu i opo­wia­da o spu­sto­sze­niach, jakich doko­na­ła w Mek­sy­ka­nach dłu­ga i peł­na prze­mo­cy woj­na domo­wa, nazy­wa­na rewo­lu­cją mek­sy­kań­ską. Nie bez zna­cze­nia jest tu fakt, że w tytu­ło­wym okre­śle­niu (hiszp. pára­mo – pust­ko­wie) dają się sły­szeć echa Elio­tow­skiej Zie­mi jało­wej. Pedro Pára­mo wpro­wa­dza więc do lite­ra­tu­ry mek­sy­kań­skiej wątek pusty­ni jako sym­bo­lu nie­uda­nej moder­ni­za­cji, pust­ki nowo­cze­sno­ści – postę­pu, któ­ry według począt­ko­wych zało­żeń mia­ła zapew­nić rewo­lu­cja mek­sy­kań­ska.

Bela­no i Lima, pro­wa­dząc swo­je śledz­two doty­czą­ce Cesa­rei Tina­je­ro, nie tyl­ko poru­sza­ją się po mek­sy­kań­skiej „zie­mi jało­wej”, ale też prze­py­tu­ją zna­jo­mych, któ­rzy nale­że­li do (znów – fak­tycz­nie ist­nie­ją­ce­go) awan­gar­do­we­go ruchu estry­den­ty­stów. Ci ostat­ni dzia­ła­li w Mek­sy­ku w latach 20. XX wie­ku, a ich poszu­ki­wa­nia, obej­mu­ją­ce róż­ne dzie­dzi­ny sztu­ki, sku­pia­ły się w „Estri­den­tó­po­lis”, nie­zre­ali­zo­wa­nym pro­jek­cie uto­pij­ne­go mia­sta na pusty­ni, któ­re mia­ło stać się prze­strze­nią mek­sy­kań­skiej nowo­cze­sno­ści.

Lite­rac­kie śledz­two pro­wa­dzo­ne w Dzi­kich detek­ty­wach moż­na więc rów­nież odczy­ty­wać jako hołd skła­da­ny awan­gar­dzie i jej nie­speł­nio­nej obiet­ni­cy. Ta obiet­ni­ca – prze­kro­cze­nia gra­ni­cy, któ­ra u począt­ków nowo­cze­sno­ści oddzie­li­ła lite­ra­tu­rę (czy sze­rzej – sztu­kę) od tak zwa­ne­go życia – ma oczy­wi­ście wymiar spo­łecz­ny. W tym sen­sie pełen prze­mo­cy, jało­wy Mek­syk, któ­ry poja­wia się zarów­no w Dzi­kich detek­ty­wach, jak i w innych utwo­rach Bola­ño, uka­zu­je klę­skę pro­jek­to­wa­nej nowo­cze­sno­ści.

W doj­rza­łej twór­czo­ści auto­ra 2666 istot­ny jest motyw klę­ski awan­gar­dy rozu­mia­nej jako wywro­to­wa i uto­pij­na kon­cep­cja upra­wia­nia lite­ra­tu­ry – kon­cep­cja, któ­rej sam pisarz hoł­do­wał jako dwu­dzie­sto­let­ni poeta. W tym sen­sie całe dzie­ło pro­za­tor­skie Bola­ño – a powieść Dzi­cy detek­ty­wi w spo­sób szcze­gól­ny – zaczy­na się tam, gdzie wyga­sa pro­jekt awan­gar­do­wy. Zarów­no póź­niej­sza poezja, jak i pro­za Bola­ño, są bowiem tyleż ukło­nem w stro­nę awan­gar­do­wej uto­pii, co for­mą namy­słu nad ogra­ni­cze­nia­mi, nie­bez­pie­czeń­stwa­mi i apo­ria­mi tej wizji.

Stra­te­gia prze­trwa­nia

Jaki czło­wiek kry­je się za posta­cią poety odważ­ne­go, ale też zmar­gi­na­li­zo­wa­ne­go i doj­mu­ją­co samot­ne­go? Bola­ño mówi o tym w cha­rak­te­ry­stycz­ny spo­sób – trak­tu­je lite­ra­tu­rę jako meto­ni­mię egzy­sten­cji. Opi­su­je dwa rodza­je czy­tel­ni­ków. Typo­wy przed­sta­wi­ciel pierw­sze­go z nich jest „raczej spo­koj­ny, wykształ­co­ny, pro­wa­dzą­cy mniej wię­cej zdro­we życie, doj­rza­ły […]. Taki czło­wiek może czy­tać to, co się pisze dla ludzi spo­koj­nych, dla wyci­szo­nych, ale może też czy­tać każ­dy inny rodzaj lite­ra­tu­ry […], bez absur­dal­ne­go, czy poża­ło­wa­nia god­ne­go zaan­ga­żo­wa­nia, bez eks­cy­to­wa­nia się”[7]. Tym­cza­sem Bela­no repre­zen­tu­je dru­gą gru­pę odbior­ców; to czy­tel­nik zroz­pa­czo­ny – „czy­tel­nik mło­do­cia­ny albo nie­doj­rza­ły doro­sły, wystra­szo­ny, z ner­wa­mi jak postron­ki. To taki palant […], któ­ry popeł­nia samo­bój­stwo po lek­tu­rze Wer­te­ra[8]. Dla czy­tel­ni­ka tego rodza­ju lite­ra­tu­ra jest wszyst­kim – zastę­pu­je świat real­ny w tym sen­sie, że to, co istot­ne, może wyda­rzyć się tyl­ko w jej obrę­bie. Czy­tel­nik zroz­pa­czo­ny to zatem ktoś, kto nie­bez­piecz­nie ocie­ra się o sza­leń­stwo.

Celo­wo uży­wam kate­go­rii sza­leń­stwa. Nie mamy tu jed­nak bynaj­mniej do czy­nie­nia z jed­nost­ką cho­ro­bo­wą, lecz z prze­two­rze­niem kla­sycz­ne­go moty­wu, któ­ry nie tyl­ko od tysiąc­le­ci sple­cio­ny jest z dzia­łal­no­ścią poetyc­ką, ale tak­że leży rów­nież u pod­staw pierw­szej nowo­cze­snej powie­ści.

Ina­czej niż Andrzej Sosnow­ski, któ­ry pisał, że poezja „zapew­ne nie jest stra­te­gią prze­trwa­nia”[9], Bola­ño zda­je się wie­rzyć, że choć czy­ta­nie może pro­wa­dzić do sza­leń­stwa, to może być rów­nież anti­do­tum – tym, co pozwa­la nie zwa­rio­wać. Z per­spek­ty­wy mło­de­go nar­ra­to­ra Dzi­cy detek­ty­wi są prze­cież opo­wie­ścią o doj­rze­wa­niu, w któ­rej boha­ter prze­cho­dzi przez wszyst­kie tra­dy­cyj­ne eta­py ini­cja­cji: lek­tu­rę, seks i podróż. Jed­nak zakoń­cze­nie pro­ce­su przy­no­szą­ce roz­wią­za­nie wszel­kich kon­flik­tów nie nastę­pu­je, a rady­kal­ne doświad­cze­nie pro­wa­dzi do roz­cza­ro­wa­nia i poraż­ki. Co robić? Jak pisze Bola­ño w ese­ju Lite­ra­tu­ra + cho­ro­ba = cho­ro­ba, nale­ży wte­dy wró­cić do począt­ku – czy­tać, podob­nie jak Uli­ses Lima, któ­ry robił to nawet wte­dy, kie­dy wcho­dził pod prysz­nic.

Dla mło­dych i rady­kal­nych, „dzi­kich”, ska­za­nych na roz­cza­ro­wa­nie czy­tel­ni­ków lite­rac­ki stre­aming, w któ­rym się zata­pia­ją, oka­zu­je się anti­do­tum na roz­pacz i sza­leń­stwo. Jest to zara­zem waria­cja na temat Bil­dung­sro­man. Egzy­sten­cja czy­tel­ni­ków total­nych, któ­rzy na modłę Bor­ge­sa chło­ną tek­sty, jak gdy­by dało się prze­czy­tać wszyst­ko, co zosta­ło napi­sa­ne, to spe­cy­ficz­na postać doj­rza­ło­ści. Lite­ra­tu­ra i codzien­ność fak­tycz­nie łączą się w jed­no w życiu Bela­na (i Bola­ño), choć dzie­je się to w inny spo­sób, niż gło­si­ły awan­gar­do­we idee.

Jeśli autor Dzi­kich detek­ty­wów na kan­wie histo­rii infra­re­ali­stów two­rzy lite­rac­ki mit, to jego głów­nym celem jest zapew­ne oca­le­nie owej „dzi­kiej” inten­syw­no­ści życia. W opty­ce pisa­rza skon­cen­tro­wa­ła się ona w kil­ku dziel­ni­cach mia­sta Mek­syk w poło­wie lat 70., by potem roz­pro­szyć się po świe­cie – Euro­pie, Izra­elu, Bar­ce­lo­nie, po pery­fe­riach, rubie­żach, mar­gi­ne­sach. Mit ten jest swo­istym wyzna­niem wia­ry czy­tel­ni­ka total­ne­go, któ­ry zda­je się trak­to­wać lek­tu­rę jako sub­sty­tut egzy­sten­cji. „Z tego, co utra­co­ne, co nie­uchron­nie utra­co­ne”, mówi nar­ra­tor nie­wy­da­nej po pol­sku powie­ści Ambe­res, „chciał­bym zacho­wać tyl­ko […] wer­sy zdol­ne zła­pać mnie za wło­sy i pod­nieść, kie­dy cia­ło nie będzie już mogło dłu­żej wytrzy­mać”[10].

A zatem, być może, jest to jed­nak stra­te­gia prze­trwa­nia.

[1] R. Bola­ño, Dzi­cy detek­ty­wi, tłum. T. Pin­del, N. Plu­ta, War­sza­wa: Muza, 2010, s. 11.

[2] Tam­że, s. 124.

[3] Tam­że, s. 15.

[4] Tam­że, s. 84–85.

[5] R. Bola­ño, Déjen­lo todo, nueva­men­te”. Pri­mer Mani­fie­sto Infrar­re­ali­sta, tłum. A. Tro­ja­now­ski, onli­ne: https://garciamadero.blogspot.com/2007/08/djenlo-todo-nuevamente-primer.html [dostęp: 3.06.2025].

[6] Tam­że.

[7] R. Bola­ño, Dzi­cy…, s. 205.

[8] Tam­że, s. 206.

[9] A. Sosnow­ski, Czym jest poezja? [w:] tegoż, Życie na Korei, War­sza­wa: Przed­świt, 1992, s. 29.

[10] R. Bola­ño, Ambe­res, tłum. A. Tro­ja­now­ski, Bar­ce­lo­na: Ana­gra­ma, 2002, s. 119.

– poeta i tłumacz.

więcej →

Fallback Avatar

– chilijski pisarz, poeta i prozaik.

więcej →