Liczenie kocich łbów

War­to spoj­rzeć na poetyc­ką i pro­za­tor­ską twór­czość Pio­tra Szew­ca jak na prze­jaw pra­gnie­nia wydo­by­cia z teraź­niej­szo­ści i prze­szło­ści ukry­tych tam zna­czeń, któ­re dopeł­nia­ją obraz ota­cza­ją­ce­go nas świa­ta. Twór­ca w tej rze­czy­wi­sto­ści to przede wszyst­kim bie­gły w swo­im fachu rze­mieśl­nik, któ­ry podą­ża za olśnie­niem, za kon­tem­plo­wa­ną czę­ścią więk­szej cało­ści – deta­lem, szcze­gó­łem.

Widać to bar­dzo dobrze choć­by w wier­szu Szew­ca Tasz­nik zakwitł z tomu Moje zda­nie (2009):

Nie­po­zor­ny przed poło­wą maja zakwitł bia­ły­mi
drob­ny­mi kwia­ta­mi zoba­czy­łem go wczo­raj na
Bra­ci Zału­skich rośnie pospo­li­cie czy­tam jako
chwast polny wzno­sił się ku świa­tu tak sobie
bez­in­te­re­sow­nie czy­sta opro­mie­nio­na słoń­cem
postać wzru­sze­nia.

Kie­dy jed­nak Szewc zwra­ca się ku prze­szło­ści, naj­czę­ściej dostrze­ga w niej nie­zwy­kłość stwo­rze­nia ukry­tą w tym, co zwy­czaj­ne, sza­re, a nawet banal­ne. Nie ina­czej jest w naj­now­szym zbio­rze jego próz, zaty­tu­ło­wa­nym Było. Autor powra­ca tu do świa­ta swe­go dzie­ciń­stwa, któ­ry poka­zu­je nam w obra­zach i minia­tu­rach. Czy­tel­nik przyj­mu­je punkt widze­nia wraż­li­we­go chłop­ca wycho­wa­ne­go na wsi, w Czoł­kach, a potem na przed­mie­ściu Zamo­ścia. To per­spek­ty­wa tro­chę samot­ne­go dziec­ka, któ­re­go codzien­ność uroz­ma­ica­ją gołę­bie, pies sąsia­dów czy zwie­rzę­ta gospo­dar­skie. Jego uwa­ga sku­pia się tak­że na doro­słych i ich codzien­nych czyn­no­ściach, a ponie­waż chło­piec ów ma chłon­ną pamięć, utrwa­la ich por­tre­ty, by po latach ci daw­no ode­szli ludzie ponow­nie prze­mó­wi­li. Do dziec­ka docie­ra­ją dźwię­ki i zapa­chy, któ­re wraz z obra­za­mi kształ­tu­ją wie­lo­wy­mia­ro­we wspo­mnie­nia. Woń młó­ta koja­rzy się z pobli­skim bro­wa­rem, a ben­zy­ny i spa­lin – z sąsia­dem par­ku­ją­cym na podwór­ku swo­ją war­sza­wę. Pach­ną nawet wnę­trza kie­sze­ni ubrań rodzi­ców i dziad­ków.

Zmie­nia­ją się pory roku, ale wyło­żo­na koci­mi łba­mi uli­ca wciąż pro­wa­dzi z przed­mie­ścia (wieś to czy mia­sto?) do same­go Zamo­ścia. W opo­wia­da­niu Kocie łby Szewc pisze:

Pochy­li­łem się nad koci­mi łba­mi u zbie­gu Listo­pa­do­wej z Lwow­ską, były nagrza­ne i pokry­wał je pył ulicz­ny. Z począt­ku szło łatwo, ale gdy dosze­dłem do stu, poja­wi­ły się wąt­pli­wo­ści: każ­dy inny, a jed­nak jeden podob­ny był do dru­gie­go. W uło­żo­nym w gło­wie reje­strze wszyst­ko musia­ło się zga­dzać jak, nie przy­mie­rza­jąc, w dzien­ni­ku kla­so­wym. Zaczą­łem noto­wać na ostat­niej stro­nie zeszy­tu do pol­skie­go, cią­gi cyfr ukła­da­ły się w rzę­dach i kolum­nach. Napeł­nia­ło mnie poczu­cie speł­nie­nia, choć pra­ca szła wol­no i nie zbli­ży­łem się nawet do połu­dnio­we­go krań­ca bro­wa­ru. Dokąd mnie racho­wa­nie zapro­wa­dzi? Set­ki mno­ży­ły się, wkrót­ce mia­ły zamie­nić się w tysią­ce. Odrzu­ca­łem pod­stęp­ną myśl, że pod­ją­łem się zada­nia nie­wy­ko­nal­ne­go – ten, któ­ry mi ją pod­su­wał, musiał nie­na­wi­dzić świa­ta. A świat jedy­nie ocze­ki­wał, żeby go nazwać naj­róż­niej­szy­mi imio­na­mi, poli­czyć miesz­kań­ców, budow­le, drze­wa, przed­mio­ty, żeby nic się nie zagu­bi­ło i żeby rachu­nek się zga­dzał.

Licze­nie kocich łbów – czy nie tak zaczy­na się świa­do­me życie wie­lu z nas, ponie­waż każ­dy chciał­by jak naj­szyb­ciej i naj­peł­niej zro­zu­mieć wiel­ki świat, w któ­rym nagle się zna­leź­li­śmy? Licze­nie kocich łbów, pły­tek tro­tu­aru, bal­ko­nów, latar­ni, szta­chet w pło­cie – i tak dalej. Dobrze, że wresz­cie ktoś o tym napi­sał – dzię­ki lite­ra­tu­rze zbli­ża­my się tu do zro­zu­mie­nia feno­me­nu ist­nie­nia.

Czy może­my tak­że zro­zu­mieć sie­bie, obser­wu­jąc postać bab­ki szkol­ne­go kole­gi Roma­na? Bab­cia to ktoś naj­zwy­klej­szy, codzien­nie widzia­ny na podwór­ku. Dla małe­go obser­wa­to­ra jest czę­ścią jego świa­ta. Widzi­my, jak kobie­ta, kole­biąc się w bio­drach, wcho­dzi na bal­ko­nik i sia­da na sto­ją­cym tu krze­seł­ku, by z tej ambo­ny po raz kolej­ny popa­trzeć na oko­li­cę. Co spra­wi­ło, że bab­ka Roma­na sta­ła się boha­ter­ką pro­zy Pio­tra Szew­ca, któ­ry poświę­cił jej osob­ne opo­wia­da­nie? Odpo­wie­dzi niech udzie­li skle­pi­kar­ka Mali­now­ska, bo o niej też tu czy­ta­my. Będzie jej trud­no, ponie­waż cały dzień zaję­ta jest pil­no­wa­niem towa­rów w skle­pi­ku „Dro­bia­zgi galan­te­ryj­ne i róż­ne”, nale­żą­cym zresz­tą do jej bra­ta. Tu tan­det­ne brosz­ki i luster­ka sąsia­du­ją z poroz­wie­sza­ny­mi na ścia­nach foto­sa­mi. Bri­git­te Bar­dot i Gina Lol­lo­bri­gi­da spo­glą­da­ją na upier­ście­nio­ne dło­nie Mali­now­skiej, na jej mister­nie upię­te kru­czo­czar­ne wło­sy. W pro­zie Szew­ca takie posta­cie, jak sprze­daw­czy­ni czy bab­cia kole­gi, utrzy­mu­ją dzie­cię­cą rze­czy­wi­stość w nie­ustan­nym poru­sze­niu; sta­ją się figu­ra­mi ucie­le­śnie­nia nie­do­stęp­ne­go, zupeł­nie inne­go świa­ta (tak jest w przy­pad­ku Mali­now­skiej, a prze­cież to pro­win­cjo­nal­na per­so­na z kla­mer­ka­mi we wło­sach, zapew­ne chu­cha­ją­ca też w dło­nie, bo skle­pik jest nie­ogrze­wa­ny, choć o tym autor nie wspo­mi­na). Tytu­ło­wa, naj­dłuż­sza pro­za w książ­ce, to tak­że spoj­rze­nie na Zamość, mia­sto z jego bru­ko­wa­ny­mi uli­ca­mi, z kamie­nicz­ka­mi i miesz­ka­ją­cy­mi w nich ludź­mi. Z gołę­bia­mi na pokry­tych dachów­ką szczy­tach. Piotr Szewc przez lata pisał i wciąż pisze o świe­cie, któ­re­mu odda­je hołd w wier­szach i pro­zie – niczym Iza­ak Bashe­vis Sin­ger swej uli­cy Kroch­mal­nej w War­sza­wie. Nobli­sta wie­lo­krot­nie powra­cał do niej z żywym prze­ko­na­niem, że ukry­wa ona jesz­cze nie­wy­ko­rzy­sta­ne bogac­twa. Tu jest podob­nie.

Wspo­mi­na­nie to jed­na z dróg do odczy­ta­nia książ­ki Było, choć nie ma tu tęsk­no­ty za cza­sem minio­nym, prze­ciw­nie – mamy wra­że­nie, że to świat ist­nie­ją­cy hic et nunc. Nie jest to tak­że kolo­ro­wy sen o szczę­śli­wym dzie­ciń­stwie czy tęsk­no­ta za arka­dią, któ­rej już nie ma i nie będzie. Opi­sy naj­drob­niej­szych przed­mio­tów, zwy­czaj­nych wnętrz (sio­necz­ka, strych, ole­jar­nia na podwór­ku, jat­ki na ryn­ku) i miejsc, jak choć­by nie­wy­sy­cha­ją­ca kału­ża przy dro­dze, gdzie zla­tu­ją się moty­le, nie mają w sobie nic z sen­ne­go marze­nia. Są nie­zmier­nie wyraź­nym i żywym odbi­ciem tam­te­go świa­ta w wyobraź­ni auto­ra. A może cho­dzi tu jesz­cze o coś inne­go?

Okładka zbioru opowiadań Piotra Szewca pod tytułem „Było”.
Piotr Szewc, „Było”, Warszawa: Państwowy Instytut Wydawniczy, 2025.

Cre­atio con­ti­nua to w teo­lo­gii pogląd o pod­trzy­my­wa­niu przez Stwo­rzy­cie­la dzie­ła kre­acji. W Biblii wspo­mi­na się o tym w wie­lu miej­scach, zarów­no w Sta­rym, jak i w Nowym Testa­men­cie. Choć­by w Psal­mie 104, któ­re­go frag­ment cytu­ję w tłu­ma­cze­niu Cze­sła­wa Miło­sza: „Wszyst­ko ku Tobie spo­glą­da, abyś dał im pokarm, kie­dy czas po temu. / Dajesz im i zbie­ra­ją. Otwie­rasz dłoń Two­ją i jedzą do syta” (wer­sy 27–28). Arti­fex Mun­di bez­u­stan­nie daje wszyst­ko całe­mu stwo­rze­niu, bo w ten wła­śnie spo­sób pod­trzy­mu­je w ist­nie­niu swo­je dzie­ło. Coś z owe­go cią­głe­go stwa­rza­nia jest bez wąt­pie­nia obec­ne w pro­zie Pio­tra Szew­ca z jego naj­now­szej książ­ki. Prze­ma­wia za tą tezą sku­pie­nie auto­ra na naj­drob­niej­szych, wyda­wa­ło­by się, ulot­nych i na co dzień nie­do­strze­gal­nych ele­men­tach, z któ­rych zbu­do­wa­ny został świat. On jest i prze­mi­ja, ale na stro­nach zapeł­nio­nych przez pisa­rza trwa i mamy wra­że­nie, że rów­nież sam nar­ra­tor współ­uczest­ni­czy, niczym homo arti­fex, w locie gołę­bi nad dacha­mi kamie­ni­czek w Zamo­ściu, jest obec­ny w sło­necz­nym świe­tle peł­ga­ją­cym po roz­sa­dzie kapu­sty i pomi­do­rów, ogrom­nie­je w ruchu chmur na nie­bie. Czy­ta­my:

A nad mia­stem poja­wi­ły się obło­ki. Pię­trzy­ły się, zbli­ża­ły i odda­la­ły, strzę­pia­ste, duże i małe, bia­łe i bia­ło-różo­we. Budo­wa­ły wła­sną histo­rię i fabu­łę, nie­ko­niecz­nie świat fik­cji, bo chy­ba też innej praw­dy, to zna­czy rze­czy­wi­sto­ści odbi­tej, prze­two­rzo­nej, któ­rą przyj­mo­wa­łem na wia­rę.

Poru­sza­ją­ca to książ­ka, ponie­waż dowo­dzi, że to, co małe i byle jakie, oraz to, co ogrom­ne i nie­zro­zu­mia­łe, w rów­nym stop­niu ma zna­cze­nie jako całość, jest po coś. I war­to dociec jego sen­su. Wszyst­ko zatem „było”, a może wciąż „jest”?

– prozaik, autor opowiadań, powieści i słuchowisk radiowych.

więcej →

– prozaik, poeta, eseista, dziennikarz, krytyk literacki.

więcej →

Powiązane teksty