Wszystko wszędzie naraz

Było to na czwar­tym, może na pią­tym roku stu­diów, gdy uczest­ni­czy­łem w rocz­nym semi­na­rium, w któ­re­go trak­cie oma­wia­li­śmy Bycie i czas Mar­ti­na Heideg­ge­ra. Ambit­ny plan zakła­dał lek­tu­rę całe­go dzie­ła, co w per­spek­ty­wie roku wyda­wa­ło się pra­cą wyobra­żal­ną i wyko­nal­ną i kusi­ło stu­den­tów uwie­dzio­nych her­me­tycz­ną fra­zą auto­ra. Cóż zro­bić, ten eks­pe­ry­ment się nie udał. Prze­czy­ta­li­śmy wyłącz­nie wstęp, ale nie wiem, czy w całym życiu byłem na lep­szych zaję­ciach. Dygre­sje pro­wa­dzą­ce­go i dyna­mi­ka naszej dys­ku­sji – spo­wol­nie­nia, przy­spie­sze­nia, a nie­kie­dy powro­ty do omó­wio­nych już z pozo­ru tema­tów – pozwo­li­ły mi poznać lepiej nie tyl­ko dwu­dzie­sto­wiecz­ną filo­zo­fię, lecz tak­że same­go sie­bie. Myśla­łem o świe­cie ina­czej przed pierw­szym wej­ściem do sali semi­na­ryj­nej, ina­czej po jej osta­tecz­nym opusz­cze­niu.

Wra­cam do tego wspo­mnie­nia, czy­ta­jąc Trzy pier­ście­nie Danie­la Men­del­soh­na (2025), bo ten trój­e­le­men­to­wy esej jest prze­cież sza­le­nie kre­atyw­nym odnie­sie­niem do wykła­dów wygło­szo­nych przez kla­sy­cy­stę na Uni­wer­sy­te­cie Wir­gi­nii. Zacho­wu­je zatem cały czar uni­wer­sy­tec­kiej sali, dygre­syj­ny cha­rak­ter dys­ku­sji aka­de­mic­kiej. Men­del­sohn jest jed­nak rów­nież publi­cy­stą „New York Review of Books”, auto­rem prac nie­nau­ko­wych czy naj­now­sze­go prze­kła­du Ody­sei na angielsz­czy­znę (wyda­ne­go na począt­ku kwiet­nia 2025 roku). Twór­ca Trzech pier­ście­ni pre­zen­tu­je więc sze­ro­ki wachlarz umie­jęt­no­ści; mówi przy tym nie tyl­ko mądrze, lecz tak­że cie­ka­wie, a nawet pory­wa się na eks­pe­ry­men­ty.

Trzy pier­ście­nie, rzecz o – jak gło­si pod­ty­tuł – „wygna­niu, opo­wie­ści i losie”, to wła­śnie eks­pe­ry­ment szcze­gól­ne­go rodza­ju. Men­del­sohn snu­je opo­wieść o Eri­chu Auer­ba­chu, Fra­nço­is Féne­lo­nie i Win­frie­dzie Geo­r­gu Sebal­dzie, ale losy zalud­nia­ją­cych jego wykład boha­te­rów tak napraw­dę odpo­wia­da­ją wąt­kom w więk­szym ukła­dzie nar­ra­cyj­nym, któ­ry sta­no­wi pró­bę zapre­zen­to­wa­nia tak zwa­nej kom­po­zy­cji pier­ście­nio­wej. Para­dyg­ma­tycz­nym przy­pad­kiem takiej stra­te­gii budo­wa­nia nar­ra­cji jest Ody­se­ja. Cho­ciaż „Ody­se­ja Home­ra jest o czymś, co Ary­sto­te­les okre­śla mia­nem poje­dyn­czej «jed­no­li­tej akcji»: o powro­cie Ody­se­usza i wszyst­kich roz­ga­łę­zie­niach tego wąt­ku”, to isto­tą pro­wa­dze­nia opo­wie­ści w epo­sie jest owa nar­ra­cyj­na del­ta, roz­le­wi­sko dygre­sji i przy­wo­łań, przy czym sko­ja­rze­nia te nie mają roz­pra­szać czy­tel­ni­ka. „Jej cią­głe zwro­ty i zakrę­ty mają ści­śle okre­ślo­ny cel: pomóc nam w zro­zu­mie­niu poje­dyn­czej jed­no­li­tej akcji, któ­ra jest tema­tem zło­żo­ne­go z nich utwo­ru” – pisze Men­del­sohn.

War­to zauwa­żyć, że dla współ­cze­sne­go odbior­cy nie jest to naj­czy­tel­niej­sza for­mu­ła. Nar­ra­cja o pro­stej kon­struk­cji, z wyra­zi­sty­mi przej­ścia­mi od wstę­pu do roz­wi­nię­cia i od roz­wi­nię­cia do zakoń­cze­nia, to coś, do cze­go przy­zwy­cza­ja­ny jest nie tyl­ko pol­ski uczeń, lecz tak­że cała for­ma­cja kul­tu­ro­wa opar­ta na Biblii i hebraj­skiej tra­dy­cji piśmien­ni­czej. Zakła­da­my, że każ­da histo­ria ma swój począ­tek w jakiejś alfie, ma swo­je ujście w jakiejś ome­dze; od Ede­nu po Apo­ka­lip­sę, od Jeru­za­lem, po Jeru­za­lem Nowe. Może­my nie rozu­mieć pew­nych spraw z tym zwią­za­nych, ale rze­czy osta­tecz­nie mają swój porzą­dek.

W kom­po­zy­cji pier­ście­nio­wej twór­ca rezy­gnu­je z takie­go uję­cia. For­ma ta pozwa­la nie tyl­ko na przed­sta­wie­nie histo­rii, ale i na swo­bod­ne przy­wo­ły­wa­nie źró­deł, meta­fo­rycz­nych zna­czeń, dzię­ki cze­mu odsła­nia głę­bo­kie pokła­dy tre­ści. Autor Trzech pier­ście­ni ana­li­zu­je histo­rię na pod­sta­wie zaczerp­nię­te­go od Auer­ba­cha przy­kła­du opo­wie­ści o bliź­nie Ody­se­usza. Dzię­ki owe­mu śla­do­wi mito­lo­gicz­ny boha­ter zosta­je roz­po­zna­ny przez swo­ją daw­ną pia­stun­kę Eury­kle­ję. Doj­rza­ła kobie­ta dostrze­ga zaskle­pio­ną ranę na cie­le przy­by­łe­go do Ita­ki żebra­ka, po czym otwie­ra pier­ścień pamię­ci, pro­wa­dzą­cy do prze­szło­ści. Jed­nak tu spra­wa się nie koń­czy, bo Homer wspo­mnie­nie star­cia boha­te­ra z dzi­kiem, któ­ry zra­nił Ody­se­usza pod­czas polo­wa­nia u Auto­ly­ko­sa, dzia­da chłop­ca, zapla­ta w kolej­ny pier­ścień – w opo­wieść o przy­by­ciu Auto­ly­ko­sa do Ita­ki w celu nada­nia imie­nia nowo naro­dzo­ne­mu wnu­ko­wi. Dzia­dek nazy­wa nie­mow­lę Ody­se­uszem, od sło­wa ody­nē, czy­li ból. „Boha­ter tej zło­żo­nej histo­rii ma zło­żo­ną oso­bo­wość. Jest czło­wie­kiem bólu, któ­ry nie tyl­ko sam cier­pi, lecz tak­że innym zada­je cier­pie­nie” – inter­pre­tu­je Men­del­sohn. To przy­kład pobu­dza­ją­cy wyobraź­nię, z licz­ny­mi ele­men­ta­mi cha­rak­te­ry­stycz­ny­mi dla kom­po­zy­cji pier­ście­nio­wej: mamy tu podróż mię­dzy trze­ma pla­na­mi cza­so­wy­mi, któ­re jed­no­czy dwo­je boha­te­rów wyj­ścio­wej sce­ny: sta­ra Eury­kle­ja i powra­ca­ją­cy Odys. Mamy przej­ście od dzie­ciń­stwa do sta­ro­ści. Nar­ra­cję uzu­peł­nia zme­ta­fo­ry­zo­wa­na wizja losu boha­te­ra: Ody­se­usz od naro­dzin jest nazna­czo­ny pięt­nem bólu, któ­ry zada i któ­re­go dozna. Wresz­cie jest tu ope­ro­wa­nie sym­bo­lo­nem – jako tym, co prze­pro­wa­dza od teraź­niej­szo­ści w prze­szłość i z powro­tem. Świa­dec­two bólu, bli­zna, jest tym, co „przy­le­ga” do imie­nia tego, któ­ry ją nosi – tego, któ­ry sam jest bólem. Wszyst­ko łączy się ze sobą, uka­zu­jąc klucz do zro­zu­mie­nia home­ryc­kie­go epo­su i jego cen­tral­nej posta­ci – pozna­je­my ją, nie­mal w nią wni­ka­my dzię­ki samej struk­tu­rze opo­wie­ści.

Ile­kroć myślę o tym przy­kła­dzie, podzi­wiam zarów­no wyobraź­nię Home­ra, jak i spraw­ność inter­pre­ta­tor­ską Auer­ba­cha. Pier­ście­nio­wość jest dla Men­del­soh­na źró­dłem inspi­ra­cji, punk­tem wyj­ścia do kre­atyw­ne­go kształ­to­wa­nia całej kom­po­zy­cji jego ese­ju. Dzię­ki temu lek­tu­ra tek­stu jest płyn­na, a czy­tel­nik z łatwo­ścią reje­stru­je licz­ne przy­wo­ły­wa­ne przez auto­ra przy­kła­dy i efek­tow­nie przed­sta­wio­ne powią­za­nia (jak w czę­ści o Fra­nço­is Féne­lo­nie i Mar­ce­lu Pro­uście). Autor jest też bar­dzo uczci­wy – szcze­rze opo­wia­da o tym, że odkrył kom­po­zy­cję pier­ście­nio­wą, gdy sam mie­rzył się z kry­zy­sem twór­czym pod­czas pra­cy nad inny­mi tytu­ła­mi. Uło­że­nie doświad­czeń w pla­nach kon­cen­trycz­nych pozwa­la­ło mu lepiej wyra­zić skła­da­ją­cą się na nie treść. Ale inte­li­gent­na, czy choć­by tyl­ko bły­sko­tli­wa, budo­wa książ­ki nie może prze­sło­nić poważ­niej­szych zało­żeń filo­zo­ficz­nych zwią­za­nych z uży­ciem takiej struk­tu­ry.

Men­del­sohn, a wcze­śniej przed nim Auer­bach, Féne­lon czy Sebald, otwie­ra­li bowiem kolej­ne pier­ście­nie, szu­ka­jąc „głę­bo­kie­go powią­za­nia rze­czy”, ich „ukry­tej jed­no­ści”. Jeże­li poszcze­gól­ne wyda­rze­nia histo­rycz­ne nie są jaki­miś moż­li­wy­mi do wydzie­le­nia odosob­nio­ny­mi cią­ga­mi przy­czy­no­wo-skut­ko­wy­mi, a tyl­ko opie­ra­ją się na nie­do­strze­gal­nych współ­za­leż­no­ściach wszyst­kich zda­rzeń, to kate­go­rią regu­lu­ją­cą dyna­mi­kę histo­rii sta­je się bez­względ­ny, nie­prze­nik­nio­ny los, łączą­cy wszyst­kie wąt­ki. Men­del­sohn, pisząc o Pier­ście­niach Satur­na Sebal­da, przy­wo­łu­je histo­rię angiel­sko-irlandz­kich ary­sto­kra­tek zszy­wa­ją­cych i roz­pru­wa­ją­cych sta­re tka­ni­ny zna­le­zio­ne w rezy­den­cji. Dzia­ła­nie pro­wa­dzi zupeł­nie doni­kąd, jest codzien­ną tor­tu­rą bez­ru­chu. Nie­trud­no dostrzec w Sebal­dow­skiej opo­wie­ści powi­dok Pene­lo­py – jej tka­ny i pru­ty całun jest „nie­po­ko­ją­cą moż­li­wo­ścią ist­nie­nia histo­rii, któ­re nie muszą się koń­czyć, któ­re mogą naj­zwy­czaj­niej snuć się bez celu, […] bez nadziei na god­ne fabu­lar­ne speł­nie­nie” – jak zauwa­ża Men­del­sohn. Zamiast roz­grze­sze­nia jest zagu­bie­nie w mean­drach losu, któ­ry nie przy­nie­sie ulgi w posta­ci roz­wią­za­nia. „W Pier­ście­niach Satur­na mister­nie wyty­czo­ne ścież­ki histo­rii i natu­ry zmie­rza­ją wyłącz­nie w stro­nę klę­ski i roz­pa­du” – komen­tu­je autor, co zresz­tą moż­na odnieść wła­ści­wie do całej twór­czo­ści Sebal­da. Jed­ność opo­wie­ści to jed­ność melan­cho­lij­na.

Uka­za­nie histo­rii za pomo­cą for­my pier­ście­nio­wej nie pozwa­la tak­że na przy­ję­cie wygod­nej, bez­rad­nej posta­wy w obli­czu pytań o zło rady­kal­ne. Men­del­sohn w książ­ce Zagu­bie­ni. W poszu­ki­wa­niu sze­ścior­ga spo­śród sze­ściu milio­nów (2008) pró­bo­wał odtwo­rzyć losy wła­snej rodzi­ny, któ­rą stra­cił w cza­sie Holo­cau­stu. Jeśli to ludo­bój­stwo nie było skan­da­licz­nym, brze­mien­nym w skut­ki wyło­mem w histo­rii ludz­ko­ści i jej zasad moral­nych, a led­wie czę­ścią więk­szej histo­rii prze­mo­cy, to czy dało się tej prze­mo­cy zapo­biec? Czy w świe­tle ogro­mu tego zła w ogó­le może­my zadać takie pyta­nie? Men­del­sohn przy­wo­łu­je rodzin­ne roz­pa­mię­ty­wa­nie losu żydow­skich krew­nych w Pol­sce, któ­rzy „nie byli w sta­nie «dostrzec pisma na ścia­nie» i dla­te­go zosta­li naj­pierw w swo­ich mie­ści­nach, potem zaś w ciem­nych kry­jów­kach”, ale czy wol­no nam w ogó­le takie­go „pisma” poszu­ki­wać? Roz­pra­co­wu­jąc tę meta­fo­rę, autor zwra­ca uwa­gę, że pismo na ścia­nie z histo­rii pro­ro­ka Danie­la było prze­stro­gą dla złych Babi­loń­czy­ków, nie zaś dla nie­win­nych. „Lubię sobie wyobra­żać, jak upie­rał­bym się, że w ich przy­pad­ku odręcz­ne pismo powin­no być jaśniej­sze, a jego zna­cze­nie mniej zagma­twa­ne niż w oczach nie­wier­nych” – doda­je Men­del­sohn.

Jak moż­na winić żydow­skie­go ucie­ki­nie­ra z Nie­miec, że to wszech­wy­ja­śnia­ją­ce Home­ro­we narzę­dzie wyda­ło mu się nie­spój­ne z zagad­ko­wą mecha­ni­ką real­ne­go życia, że oso­bi­ście wolał nie­wy­ja­śnio­ne luki i pomi­nię­cia typo­we dla sty­lu nar­ra­cyj­ne­go Biblii hebraj­skiej, któ­ry w prze­ci­wień­stwie do kom­po­zy­cji pier­ście­nio­wej nie chce odsła­niać związ­ków mię­dzy rze­cza­mi, mię­dzy wnę­trzem i zewnę­trzem, moty­wa­mi i czy­na­mi, prze­szło­ścią i teraź­niej­szo­ścią

– pyta autor Trzech pier­ście­ni, uspra­wie­dli­wia­jąc Auer­ba­cha, osta­tecz­nie wybie­ra­ją­ce­go tra­dy­cyj­ny model kom­po­zy­cji opo­wie­ści. Cyr­ku­lar­ność histo­rii wyma­ga zgo­dy opo­wia­da­ją­ce­go na uni­wer­sal­ną kwa­li­fi­ka­cję zda­rzeń histo­rycz­nych, wpro­wa­dza ponad­cza­so­we mini­mum moral­ne. Jeśli wszyst­kie wyda­rze­nia są ze sobą zwią­za­ne, to żad­ne nie sta­no­wi histo­rycz­ne­go pre­ce­den­su. Ale wte­dy jed­ność histo­rii wywo­łu­je zasad­ny i potrzeb­ny nie­po­kój. Jeśli jed­ną histo­rią są Holo­caust, ludo­bój­stwo w Stre­fie Gazy, ter­ror w Kon­go kró­la Leopol­da, pacy­fi­ka­cja Cze­dżu, zbrod­nia w Buczy i rzeź na Woły­niu, to sta­wia­nie rady­kal­nej gra­ni­cy mię­dzy tymi wyda­rze­nia­mi będzie solą w oku tych, któ­rzy wole­li­by w nich widzieć wspól­ne kwe­stie poli­tycz­ne. Wie­le histo­rii pozwa­la na odmien­ną oce­nę moral­ną zja­wisk, jed­na histo­ria sta­no­wi wyzwa­nie. Nie tyl­ko nar­ra­cyj­ne.

 

Okładka książki Daniela Mendelsohna pod tytułem „Trzy pierścienie”.
Daniel Mendelsohn, „Trzy pierścienie”, tłum. Dorota Kozińska, Warszawa: Wydawnictwo Próby, 2025.

– redaktor miesięcznika „Znak”, doktor filozofii.

więcej →

Fallback Avatar

– amerykański pisarz, filolog klasyczny i krytyk.

więcej →

Powiązane teksty