Sedno najnowszej książki Zofii Smełki-Leszczyńskiej Cześć pracy. O kulturze zap***dolu świetnie oddał Marcin Giełzak z kanału „Dwie Lewe Ręce”. Oto na pewnej konferencji jedna z prelegentek oznajmiła słuchaczom, że nie uznaje własnej pracy zawodowej za swoją pasję – jest wprawdzie bardzo dobrym pracownikiem, ale zdecydowanie woli surfing – a potem spytała obecnych, czy ktoś miałby z tego powodu opory, żeby ją zatrudnić. Ponieważ zgłosiło się wiele osób, ona pytała dalej: a co, gdyby przedstawiła najlepsze referencje, gdyby miała wyróżnienia, dorobek i dowody, że pracuje lepiej od innych? Brak pasji zawodowej nadal dla wielu stanowił problem. Indagowani przyznawali, że przeszkadzałby im potencjalny brak motywacji do zostawania po godzinach, upieranie się przy wolnych weekendach i tak dalej.
Czy to na pewno pańszczyzna?
Dokładnie na tym polega tytułowa „kultura zap***dolu”: pod pozorem entuzjastycznych haseł o miłości do pracy pozbawia się zatrudnionych prawa do jakichkolwiek roszczeń. Niby zjawisko jest dostrzegane od dawna. Już dekadę temu Paweł Demirski i Monika Strzępka wyszydzali tę formę poddaństwa, stawiając tezę, że jest ona dziedzictwem polskiej pańszczyzny – wystarczy przypomnieć zaludniające ich sztuki bezradne asystentki, kserujące bez końca dokumenty nikłej wartości, biegające w kółko i zaliczające na scenie efektowne załamania nerwowe. Wydaje się jednak, że chłopskie pochodzenie Polaków wyjaśnia tu niewiele albo nie wyjaśnia niczego. Teorie historiozoficzne są zwykle efektowne – nic dziwnego, że „chwyciła” i ta, powodując wysyp „postpańszczyźnianych” publikacji. To jednak narracja zbyt prosta – w ostatecznym rozrachunku uproszczona okaże się każda prowokacja artystyczna, jeśli zrobi się z niej obowiązującą wykładnię.
I rzeczywiście – Książka Zofii Smełki-Leszczyńskiej komplikuje obraz, udowadniając, że nasze problemy są pochodną znacznie szerszego zjawiska. W późnym kapitalizmie wytworzył się po prostu przymus kulturowy – „dobry styl” – który nakazuje pracownikom wykazywać się entuzjazmem i dyspozycyjnością, w biurze zmusza ich do fingowania ciągłej aktywności, a kształtowanie wizji tego, jak powinno się pracować, pozostawia całkowicie po stronie pracodawców. Jest tak nie tylko w Polsce, choć nasz kraj po 1989 roku wszedł w nowe realia całkowicie nieprzygotowany, bezbronny, zafascynowany historiami zachodniego sukcesu.
Smełka-Leszczyńska omawia podstawowe zabiegi narracyjne, które stały się tak naturalne, że nie dostrzegamy ich istnienia, chociaż działają na naszą niekorzyść. Powszechne jest na przykład określanie zespołu jako rodziny czy grona przyjaciół – powszechne, a przecież zacierające granicę między tym, co służbowe, a tym, co prywatne. Dla bliskich potrafimy sporo poświęcić, nie rozdrabniamy się w kwestiach finansowych, niekiedy także bywamy skłonni tuszować ewentualną przemoc – a to postawa, która nie powinna pojawiać się w relacji z przełożonym. Z kolei obietnica „rozwoju” może stanowić substytut rozmowy o wynagrodzeniu. O pieniądzach nie rozmawiają również gentlemani – podczas rozmowy kwalifikacyjnej nie pytaj zatem, ile będziesz zarabiać, bo zrobisz złe wrażenie. Dalej: pracodawca przechodzi z tobą na „ty”? Świetnie, teraz będzie mógł do ciebie dzwonić o każdej porze, przecież nie odmówisz konsultacji znajomemu. W ucywilizowaniu realiów pracy nie pomaga też kieszonkowy prometeizm przedsiębiorców – autorka cytuje tu Rafała Brzoskę, który twierdzi, że ryzykuje własny majątek, żeby nie tylko tworzyć silną polską markę, lecz także utrzymywać rodziny pracowników. Ci są mu zatem winni wdzięczność (i powinni odpowiadać na maile w ciągu pół godziny, nawet wieczorami).
Czytanie Kultury zap***dolu szybko staje się przygodą. Ile razy próbowano nas rozszczelniać podobnymi chwytami! Ile razy się udało. Według dominującej ideologii przymusem pracownika jest bowiem zawodowa samorealizacja i ciągły rozwój, szefom zaś należy się uznanie – za to, że w ogóle chcieli nas zatrudnić. Jeśli natomiast wyrzucono cię z pracy i od lat nie awansujesz, prawdopodobnie wina leży po twojej stronie. Za mało serdeczności i za mało pasji; pamiętaj, że Steve Jobs wstawał o szóstej i od razu ruszał do pracy.
Wciska nam się do głów te późnokapitalistyczne legendy, choć z raportu Gallupa z 2022 roku wynika, że aż 60% pracowników na świecie nie angażuje się w swoją pracę, a dla dalszych 19% zatrudnienie jest źródłem frustracji. W 2024 roku tylko około 30% pracowników uważało, że robią to, do czego nadają się najlepiej.
Smełka-Leszczyńska przygląda się oczywiście mitowi wielkich przedsiębiorców – ludzi, którzy są rzekomo nadludzko wytrzymali i zmotywowani, a swoje startupy cenią bardziej niż rodzinę. Mało śpią i mało jedzą, a praca jest istotą ich życia – dlatego mają wyniki. Ciebie, Czytelniczko albo Czytelniku, zapewne nie stać na takie zaangażowanie, co wyjaśnia, dlaczego nie jesteś na szczycie. Ale czy na pewno?
Przecież opisane wyżej kłopoty dotyczą i tak zaledwie części z nas, tych ze stałym zajęciem. Reszta żyje w świecie pracy zagrożonej, opisywanej kiedyś przez Marka Szymaniaka, Magdalenę Okraskę i innych. Urobieni wstają o świcie – na ogół wcześniej niż Steve Jobs – a potem od razu wychodzą z domu. W pracy jedzą niewiele. Tylko że dla nich jest to przymus: dojeżdżają po trzy godziny dziennie, nie mają przerw na lunch, wegetują na śmieciówkach i po prostu próbują przeżyć. Czy zatem kluczem do sukcesu na pewno jest nadludzki wysiłek? Nic dziwnego, że ci, którzy złapią umiarkowanie przyzwoitą fuchę, zostaną na swoim stanowisku bardzo długo – ponieważ cenią spokój. Wiedzą, że jeśli podejmą próbę „rozwoju”, szybko mogą zostać na lodzie.
Smełka-Leszczyńska przypomina, że praca jest zjawiskiem klasowym. To, jak ją definiujemy, zależy od naszego miejsca w strukturze społecznej. Dla klasy wyższej jest zatem przestrzenią wolności i podejmowania wyzwań, dla średniej – ścieżką awansu, dla niższej – źródłem stabilnego dochodu. Pomiędzy klasami wegetuje prekariat, tak przyzwyczajony do „elastyczności” zatrudnienia i powszechnego naginania ram prawnych, że ma to społeczne skutki moralne. O wszystkich zajęciach mówi się jednak przy pomocy narracji klas wyższych, a zatem w kategoriach samorealizacji i przyjemności.
Taka opowieść zmotywuje co najwyżej klasę średnią, która z definicji chce się przesunąć wyżej. „Białe kołnierzyki” będą zatem wyciskać z siebie siódme poty i krzesać na twarzach najpiękniejsze uśmiechy. „Tak, to moja pasja”, będą mówić, zwykle uderzając boleśnie o szklany sufit. Groteskowe aspekty tej sytuacji stają się natomiast widoczne wówczas, kiedy żargonem prestiżu i spełnienia mówią o swoich firmach producenci wyposażenia sanitariatów, zaś „liderkami” stają się subiektki z popularnych sieciówek. To nawet zabawne, ale dopiero niedawno działy rekrutacyjne dyskontów odkryły, że zatrudnienie w ich firmach niekoniecznie wiąże się z samorozwojem, można je jednak skutecznie zareklamować jako stabilną pracę na lata – i że w takim postawieniu sprawy nie ma nic wstydliwego. Swoją drogą książka Smełki-Leszczyńskiej kazała mi kilka razy zakwestionować własną przynależność klasową. Podobne odkrycie czeka zapewne wielu czytelników.
A zatem: to nie pańszczyzna rujnuje zwyczaje na polskim rynku pracy. Robią to raczej nałożone na polską siermiężność ideologie późnego kapitalizmu – w tym propaganda sukcesu i pochwała blichtru, wałkowane do znudzenia przez warszawską prasę kolorową. Nie pomagają brak szacunku do pracownika i brak osłony prawnej osób znajdujących się w najgorszej sytuacji. Pogubiliśmy się w narracjach, straciły na tym także relacje zawodowe i rzeczywiste zainteresowania. Przestaliśmy dostrzegać, że zatrudnienie to zestaw zakontraktowanych czynności, za które otrzymuje się wynagrodzenie. Rozwój zawodowy nie zawsze jest najważniejszy.

Pragnienie wywierania wpływu
A przecież współczesny problem z pracą sięga o wiele głębiej – i to na całym świecie. W filmie After Work (2023) Erik Gandini przygląda się realiom zatrudnienia w różnych miejscach globu – i niemal wszystkie okazują się toksyczne. W centrum uwagi znajduje się czas – ten, który przepracowujemy, i ten, który mamy dla siebie. Oglądamy zatem wyniszczającą pracę kurierki w Stanach Zjednoczonych. Od świtu do zmierzchu rozwozi paczki, śledzona przez oko firmowej kamery; jeśli trzeba, system ponagla kobietę albo sprawdza, czy jest skupiona. Podsłuchujemy wystąpienia amerykańskiego trenera rozwoju osobistego, wykrzykującego slogany o etyce pracy i z jakiegoś powodu sprawiającego wrażenie, że jego entuzjazm jest wspomagany chemicznie. Widzimy koreańskich pracoholików, którym wieczorem trzeba na siłę wyłączyć komputery, żeby w końcu poszli do domu. Spotykamy imprezujących europejskich NEET-ów („Not in Education, Employment, or Training”, czyli rosnącą grupę młodych darmozjadów), wreszcie ludzi śmiertelnie znudzonych swoimi fikcyjnymi posadami w Kuwejcie. W petromonarchiach, żeby dostać pensję, wystarczy odsiedzieć w biurze osiem godzin. Brakuje zadań, które zatrudnieni mogliby wykonać, ale system ma dla nich pieniądze – dużo pieniędzy! – więc pracownicy wegetują w open space’ach, wpatrując się w ekrany telefonów.
Nie ma wątpliwości, że męczą się wszyscy: ci przepracowani, niemający czasu na skorzystanie z toalety, i ci, którzy błagają przełożonych o wyznaczenie sensownych zadań. Miał chyba rację David Graeber, kiedy w słynnej Pracy bez sensu pisał, że w istotę człowieczeństwa wpisane jest pragnienie wywierania wpływu na otoczenie. Potwierdzają to badania na niemowlętach: potrzebujemy zajęć, które przynoszą dający się przewidzieć efekt, choćby niewielki. Graeber zwracał uwagę na niewytłumaczalną ekspansję bullshit jobs – prac, które równie dobrze mogłyby nie istnieć, ponieważ są bezużyteczne, a nawet społecznie szkodliwe. Mimo to – i wbrew zdroworozsądkowemu przekonaniu, że wolny rynek powinien redukować niepotrzebne stanowiska – ofert tego rodzaju jest coraz więcej. Telemarketerzy, marketingowcy, konsjerżowie, korektorki niepotrzebnych tekstów, specjaliści do spraw strategii, asystenci funkcjonujący w ramach feudalizmu menadżerskiego… Ponadto „bulszytyzacja” niszczy pozostałe zawody – wystarczy przypomnieć o setkach stron dokumentacji, której wypełnianiem obciążani są dzisiaj już niemal wszyscy: wykładowcy akademiccy, pracownicy instytucji kultury i tak dalej.
Zdaniem Graebera bullshit jobs mają fatalne skutki psychologiczne: pracownicy na posadach ściemach doświadczają umysłowej atrofii, podobnie jak więźniowie w izolatkach. Cierpią z powodu stanów lękowych, w dodatku wydaje im się, że nie mają prawa do poczucia niedoli – przecież zarabiają. Mimo to czują się bezwartościowi: nie przyczyniają się do żadnych dobrych zjawisk, czasem wręcz szkodzą innym albo marnują ich czas. Męczy ich bezscenariuszowość sytuacji, w której się zaleźli.
W swojej książce Graeber zauważał, że „próby twórczego lub politycznego opowiedzenia się przeciwko bezsensownemu zatrudnieniu można by uznać za formę duchowej walki” (Graeber, 2019, s. 219).
Niektórzy pracownicy zaczynają zatem w godzinach pracy redagować Wikipedię, pisać wiersze lub zajmować się Spinozą.
Anna Siekiera i Piotr Puldzian Płucienniczak, twórcy projektu Papier kamień nożyczki. Mała dywersja w miejscu pracy (2024), proponują sabotaż. Ich książka jest wzorowana na poradniku, który w 1944 roku skierował do Europejczyków amerykański Office of Strategic Services (przyszłe CIA). Wojenny manual pomagał „przynosić straty okupantowi, opóźniać i niweczyć jego działania”, a także „odzyskiwać poczucie sprawczości bez ryzykowania życiem”. Siekiera i Puldzian przekonują, że ówczesne pomysły mogą przydać się do walki z „bulszytyzacją”. Na przykład:
Dywersantka zauważa, jakie błędy i pomyłki są normalne w jej miejscu pracy. Następnie zwiększa ich częstość. […]
Każde zadanie potrzebuje dużo czasu, żeby wykonać je należycie. […]
Powtarzaj: Nie rozumiem, nie rozumiem. Nie potrafię ci pomóc. To niemożliwe. […]
Spieraj się o szczegóły. […] Nie pozwalaj sobie przerywać. […]
Można też spędzać dużo czasu w toalecie albo ukrywać kluczowe dokumenty w niespodziewanych miejscach. A ponadto:
Odejście z pracy trzeba jak najlepiej zaplanować, by wywołać jak najwięcej kłopotów.
Prowokacja artystyczna, zrównująca okupantów z menadżerami, jest próbą rozszczelnienia istniejących narracji i z jakichś powodów budzi uśmiech aprobaty. Pomysł wydaje się trafiać w sedno, poruszać jakąś strunę – oto nasz rzeczywisty stosunek do większości obowiązków zawodowych. Nie, tutaj nie ma mowy o pasji – zwykle to po prostu poświęcanie czasu cudzej sprawie w celu uzyskania pieniędzy. Potwierdzają to raporty Gallupa.
Autorzy wszystkich omawianych dzieł – z wyjątkiem poradnika Daru Dobryszyc – próbują oczywiście wyjaśnić, dlaczego znaleźliśmy się w tej sytuacji. Padają, jak zwykle, słowa: „protestantyzm”, „Weber”, „konsumeryzm” i tak dalej. Mnie jednak bardziej interesuje, jak z tej sytuacji wyjść. Smełka-Leszczyńska kończy swoją książkę postulatem powszechnego uzwiązkowienia. David Graeber proponuje wprowadzenie powszechnego dochodu gwarantowanego, który zerwałby toksyczny związek między pracownikami a rynkiem pracy. Jego śladem idzie Gandini w After Work – szwedzki dokumentalista próbuje nas przekonać, że robotyzacja i tak zakończy epokę pracy, jaką znamy, a przecież musimy z czegoś żyć.
Mnie jednak w After Work najbardziej porusza inny wątek. Film sugeruje, że brak przymusu zarobkowania nie wyleczy społeczeństwa z głębokiej depresji. Gandini ostrzega, że stare marzenie Marksa o czasie wolnym, w którym jednostka mogłaby do woli realizować swoje pasje, aby się rozwijać, pozostanie niespełnione. Zapytani o to, co robiliby, gdyby wcale nie musieli pracować, bohaterowie After Work milkną. Odpowiedź znają tylko potomkowie arystokracji: no jak to, pielęgnowaliby żywopłoty i podkuwali konie, jak zwykle. „Nudzą się tylko leniwi”, stwierdza włoska dziedziczka. My, widzowie, zdążyliśmy tymczasem nabrać przekonania, że w problemie próżniactwa niekoniecznie chodzi o lenistwo – często o brak wyobraźni, która podpowiadałaby, co zrobić z czasem. Otium także jest uwarunkowane klasowo. Tylko ci, którzy już wcześniej potrafili zapełnić swój kalendarz (ponieważ wychowali się w odpowiednich kręgach albo zdobyli właściwe wykształcenie), poradzą sobie w świecie „po pracy”, gdzie dni nie zagospodaruje za nich nikt inny. Tytułowa surferka wskoczy na falę, hrabina będzie nadal pielęgnowała róże. Kurierka natomiast przez chwilę pogra z synem w piłkę, ale potem…? Na twarzy Koreańczyka widać przerażenie.
Gandini odsłania kolejny poziom problemu. Jeśli zniknie konieczność zarobkowania, na jaw wyjdą inne kwestie: społeczne, kulturowe, psychologiczne. Okaże się, że stare przewagi tak łatwo nie znikają. Warto zatem przeczytać książkę Smełki-Leszczyńskiej i inne wspomniane publikacje, a także obejrzeć After Work – dzięki temu można dostrzec, jak skomplikowany i niezdrowy jest świat, w którym musimy funkcjonować, żeby przynieść do domu pensję. Żeby mieć co jeść.
Bibliografia:
After Work, reż. i scen. E. Gandini, Szwecja, Norwegia, Włochy, 2023.
Graeber D., Praca bez sensu. Teoria, tłum. M. Denderski, Warszawa: Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2019.
Siekiera A., Puldzian Płucienniczak P., Papier kamień nożyczki. Mała dywersja w miejscu pracy, Warszawa: Dar Dobryszyc, 2023.
Smełka-Leszczyńska Z., Cześć pracy. O kulturze zap***dolu, Warszawa: Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2024.