Najczęstszą przyczyną zaburzeń błędnika są infekcje wirusowe

Ze wzglę­du na jako­ści reto­rycz­ne nale­ża­ło­by pew­nie zacząć taki tekst od pod­ję­cia wąt­ku „wid­ma”, napi­sać coś o potę­gach połą­czo­nych w świę­tej nagon­ce, femi­nist­kach i zgre­dach, ludziach Klo­ski i Czo­łów­ce Wier­szy, klo­nach Joh­na Ashbery’ego i śpie­wa­kach szan­ty. Ale czy zja­wi­sko, któ­re Agniesz­ka Wali­gó­ra nazy­wa šala­mu­ni­zmem, rze­czy­wi­ście budzi w kimś strach? Czy jest w nim cokol­wiek z bez­względ­nej kry­ty­ki wszyst­kie­go, co ist­nie­je? Nie sądzę.

Nie­daw­ne wystą­pie­nie kry­tycz­ki na łamach „Dzien­ni­ka Lite­rac­kie­go”, w któ­rym omó­wi­ła „zwrot kon­ser­wa­tyw­ny” w pol­skiej poezji, wpra­wi­ło mnie w kon­ster­na­cję – nie dla­te­go, że odgry­wam w tym tek­ście rolę demo­ra­li­za­to­ra mło­dzie­ży, to oczy­wi­ście mi schle­bia. O wie­le dziw­niej­sze wyda­ło mi się to, jakie­go pakie­tu argu­men­tów uży­wa Wali­gó­ra, któ­rą znam z oczy­ta­nia, facho­wo­ści i skru­pu­lat­ne­go podej­ścia do ana­li­zo­wa­ne­go mate­ria­łu. Arty­kuł ów przy­po­mniał mi pew­ną praw­dę o nastę­pu­ją­cych po sobie raz po raz zwro­tach w huma­ni­sty­ce: nie­za­leż­nie od tego, jak wie­le hydro­ma­sku­li­ni­zmów, hor­mo­no­fi­lo­lo­gii i wege­her­me­neu­tyk prze­ro­bi­my w dys­kur­sie, wciąż pętać będą nas ide­ali­stycz­ne sofi­zma­ty repre­zen­ta­cjo­ni­zmu. Nie z powo­du naszych nie­do­sta­tecz­nych sta­rań, ale dla­te­go, że mate­rial­ne uwa­run­ko­wa­nia zwią­za­ne z aka­de­mią, festi­wa­la­mi i ogól­nie poję­tym życiem śro­do­wi­ska pozwa­la­ją nam poru­szać się tyl­ko po spe­cjal­nie zapro­jek­to­wa­nej w tym celu plan­szy. Stąd bie­rze się cią­gła potrze­ba zwro­tów, któ­re nie nio­są ze sobą jako­ścio­wych zmian ide­owych, a są raczej kom­pul­syw­nym tań­cem huma­ni­sty­ki-zom­bie. Wró­cę do tego póź­niej – teraz kil­ka kon­kre­tów.

Samopacyfikacja humanistyki

Poznań­ska kry­tycz­ka ma sto pro­cent racji, gdy nazy­wa šala­mu­nizm wydmusz­ką – nie jest to ani jed­no­li­ta dyk­cja, ani wiąz­ka moty­wów, ani spe­cy­ficz­ny rodzaj wier­sza tonicz­ne­go. W roz­mo­wie opu­bli­ko­wa­nej ponad dwa lata temu w „Notat­ni­ku Lite­rac­kim” sta­ra­li­śmy się wraz z Rafa­łem Waw­rzyń­czy­kiem to wła­śnie wyka­zać: Šala­mun „napro­mie­nio­wu­je” poetów i poet­ki, ale żad­ne­go poważ­ne­go zawod­ni­ka nie skła­nia do otwar­te­go naśla­dow­nic­twa1. Sto­su­jąc ten ter­min, nara­ża­my się na powtór­kę z epo­ki o’haryzmu i to dla­te­go – słusz­nie zauwa­ża autor­ka – o šala­mu­ni­zmie naj­rza­dziej mówią ci, któ­rzy przy­zna­ją się do fascy­na­cji poezją Sło­weń­ca. Szko­da, że Wali­gó­ra nie poprze­sta­je na tych roz­po­zna­niach, bo choć nie mam nic prze­ciw­ko abs­trak­cyj­nym roz­wa­ża­niom o lite­ra­tu­rze, to chy­ba potra­fię wyczuć, kie­dy język nie­win­nych spe­ku­la­cji przy­sła­nia inten­cję denun­cja­cji.

Jeśli dobrze rozu­miem tezy kry­tycz­ki, prze­ko­nu­je ona, że odwrót od para­dyg­ma­tu zaan­ga­żo­wa­ne­go w poezji i kry­ty­ce nie­przy­pad­ko­wo zbiegł się w cza­sie z wybo­ra­mi par­la­men­tar­ny­mi w 2015 roku, któ­re wygra­ło Pra­wo i Spra­wie­dli­wość. Oczy­wi­ście Wali­gó­ra nie twier­dzi, że eska­pizm lite­ra­tów wpły­nął na wyni­ki wybo­rów. Suge­ru­je jed­nak, że wyraź­ny wzrost ten­den­cji kwie­ty­stycz­nych był rodza­jem kapi­tu­la­cji poetów i poetek wobec zasta­nej rze­czy­wi­sto­ści. Pro­blem w tym, że tego typu roz­po­zna­nia są abso­lut­nie nie­fal­sy­fi­ko­wal­ne i rów­nie dobrze moż­na argu­men­to­wać za czymś zgo­ła prze­ciw­nym: kla­so­wy resen­ty­ment domi­nu­ją­cy w pol­skiej poezji od debiu­tów Szcze­pa­na Kopy­ta, Kiry Pie­trek i Kon­ra­da Góry łagod­nie­je kil­ka lat póź­niej za spra­wą redy­stry­bu­cyj­nej poli­ty­ki spo­łecz­nej pro­wa­dzo­nej przez PiS, w prak­ty­ce sta­no­wią­cej pierw­sze tego rodza­ju przed­się­wzię­cie w III RP. Faj­nie, prze­wrot­nie, moż­na powie­dzieć – ale żad­na z tych opo­wie­ści nie jest praw­dzi­wa.

To, co nazy­wa się tu samo­pa­cy­fi­ka­cją huma­ni­sty­ki, ja nazwał­bym otrzeź­wie­niem, stop­nio­wym nabie­ra­niem świa­do­mo­ści mate­ria­li­stycz­nej. Sto­so­wa­nie poli­cyj­nych meta­for wobec języ­ka wyma­ga przed­za­ło­że­nia o jego bojo­wym cha­rak­te­rze. Sztu­ka i huma­ni­sty­ka, któ­re zagra­ża­ły­by poli­tycz­no-gospo­dar­cze­mu sta­tus quo, nigdy nie mogły­by być finan­so­wa­ne przez insty­tu­cje publicz­ne ani nawet legal­nie pozy­ski­wać nie­pu­blicz­nych gran­tów. Poezja może zna­ko­mi­cie współ­grać z dzia­łal­no­ścią poli­tycz­ną, rede­fi­nio­wać dys­kurs, bywa też sil­ni­kiem teo­rii, co może być tyleż ożyw­cze, co kata­stro­fal­ne w skut­kach. Przede wszyst­kim jed­nak – sta­ra­łem się to wyka­zać w ostat­niej książ­ce – z zało­że­nia nie jest pod­po­rząd­ko­wa­na zewnętrz­nym celom i dla­te­go poznaw­czo prze­kra­cza kapi­ta­li­stycz­ną tele­olo­gię, a to zna­czy, że samym swo­im ist­nie­niem zaświad­cza o ist­nie­niu zewnę­trza kapi­ta­łu. Kie­dy poezja sta­je się nośni­kiem ide­olo­gii, tra­ci tę wła­ści­wość i łatwo może zostać spro­wa­dzo­na do for­my tyl­ko i wyłącz­nie towa­ro­wej, nawet jeśli na pozio­mie tre­ści doko­nu­je się tu kry­ty­ki fety­szy­zmu towa­ro­we­go. Poezja zaan­ga­żo­wa­na wciąż może być inte­re­su­ją­ca, pobu­dza­ją­ca inte­lek­tu­al­nie, war­to­ścio­wa este­tycz­nie, ale kie­dy jej naj­więk­szym atu­tem oka­zu­je się zaan­ga­żo­wa­nie samo w sobie, mamy do czy­nie­nia z quasi-poli­tycz­nym erza­cem akty­wi­zmu, któ­ry nie słu­ży zmia­nie mate­rial­nych uwa­run­ko­wań, lecz temu, co nazy­wa się cza­sem sygna­li­zo­wa­niem cno­ty. Dla­te­go zda­rza mi się nie­co pro­wo­ka­cyj­nie mówić, że naj­uczciw­szą for­mą zaan­ga­żo­wa­nia poety jest eska­pizm.

Więk­szość z nas wola­ła­by two­rzyć wier­sze o wyzy­sku, niż anga­żo­wać się w uciąż­li­we kam­pa­nie, dzia­łać na rzecz uzwiąz­ko­wie­nia w swo­im miej­scu pra­cy czy pisać pro­jek­ty ustaw – jed­nost­ko­wa eks­pre­sja jest bowiem czymś względ­nie przy­jem­nym, nie nie­sie ze sobą nie­mal żad­ne­go ryzy­ka, a przy tym pozwa­la zbie­rać orde­ry. Zmie­nia­nie świa­ta w jego tu i teraz nie ma w sobie nic przy­jem­ne­go, bywa uciąż­li­we i męczą­ce, podej­mu­je­my się go z uwa­gi na cel, a nie pro­ces – w dodat­ku nie daje się ono łatwo wymie­nić na żaden kapi­tał. Kie­dyś współ­two­rzy­łem struk­tu­ry par­tii poli­tycz­nej, zda­rza­ło mi się też orga­ni­zo­wać demon­stra­cje i blo­ko­wać eks­mi­sje, dziś w życiu nie nazwał­bym sie­bie akty­wi­stą tyl­ko dla­te­go, że inte­lek­tu­al­nie bli­ska jest mi tra­dy­cja mark­si­stow­ska. War­to zro­bić cza­sem test zapro­po­no­wa­ny przez Amber A’Lee Frost: jeśli nie masz pew­no­ści, czy twój akty­wizm wpły­wa na zmia­nę kolek­tyw­nych warun­ków życia, odpo­wiedz sobie na pyta­nie, czy jest sexy – jeśli tak, to naj­praw­do­po­dob­niej upra­wiasz post­po­li­ty­kę.

Reakcyjna autonomia

Kie­dy Wali­gó­ra suge­ru­je, że poeci šala­mu­now­scy i towa­rzy­szą­cy im kry­ty­cy przez swo­je poli­tycz­ne wyco­fa­nie zro­bi­li miej­sce dla ide­olo­gii kon­ser­wa­tyw­nych, nie bie­rze pod uwa­gę kon­se­kwen­cji logicz­nych tak posta­wio­nej tezy. Jeśli osa­dzi­my ten argu­ment w realiach histo­rycz­nych, oka­że się, że Wali­gó­ra rów­nie dobrze mogła­by zarzu­cić reak­cyj­ność wszel­kim prze­ja­wom auto­no­mii sztu­ki.

W tej per­spek­ty­wie każ­da pró­ba potrak­to­wa­nia poezji jako cze­goś, co prze­kra­cza logi­kę kapi­ta­łu za spra­wą swo­ich onto­lo­gicz­nych wła­ści­wo­ści, jed­no­cze­śnie jej nie zno­sząc, oka­zu­je się spo­łecz­nie szko­dli­wa. Poezja ma uczest­ni­czyć w życiu spo­łecz­nym na warun­kach, któ­re zosta­ły jej narzu­co­ne, zatem ma być bez­względ­nie kry­tycz­na wobec mecha­ni­zmów aku­mu­la­cji, ale w ramach zde­fi­nio­wa­nych dla niej przez te same mecha­ni­zmy. Tak oto sztu­ka zaciem­nia swój spo­sób ist­nie­nia, cho­wa się za maską anti-capi­ta­list giga chad, choć pod spodem pozo­sta­je vir­gin jed­nost­ko­wą eks­pre­sją. Zdję­cie maski nie ozna­cza samo­pa­cy­fi­ka­cji, lecz ele­men­tar­ną uczci­wość wobec sie­bie, odbior­cy i spo­łe­czeń­stwa: jed­nost­ko­wa eks­pre­sja nie może zastą­pić poli­ty­ki, ale to nie ozna­cza prze­cież, że w życiu poli­tycz­nie świa­do­mej jed­nost­ki nie ma na nią miej­sca. Stépha­ne Mal­lar­mé, patron post­mo­der­ni­stycz­ne­go opor­tu­ni­zmu i iko­na ode­rwa­nia od życia, miał bli­skie rela­cje z Jeanem Grave’em i Féli­xem Fénéo­nem. W 1894 roku wyko­rzy­stał swój spo­łecz­ny auto­ry­tet i zezna­wał na korzyść anar­chi­stów w słyn­nym „pro­ce­sie trzy­dzie­stu”. Podob­no zda­rza­ło mu się prze­cho­wy­wać na stry­chu ładun­ki wybu­cho­we kole­gów. Ega­li­tar­ne idee spo­łecz­ne bywa­ją o wie­le bar­dziej kom­pa­ty­bil­ne z eli­tar­ny­mi ide­ami arty­stycz­ny­mi, niż goto­wi jeste­śmy przy­znać.

Ale wróć­my do jed­nost­ko­wych eks­pre­sji: oczy­wi­ście, mogą one być fun­da­men­tem wspól­no­ty, jesz­cze dwa­dzie­ścia lat temu w ten spo­sób wła­śnie funk­cjo­no­wa­ły sub­kul­tu­ry, wewnątrz któ­rych ist­nia­ły wspól­ne war­to­ści i idee, a tak­że odpo­wia­da­ją­ce im soju­sze i anta­go­ni­zmy. Sub­kul­tu­ry jed­nak znik­nę­ły z ulic pol­skich miast, bo zosta­ły wypar­te przez quasi-poli­tycz­ne toż­sa­mo­ści, ufun­do­wa­ne na jed­nost­ko­wych eks­pre­sjach. W tych warun­kach naj­lep­sze, co może­my zro­bić jako kry­ty­cy, to na każ­dym kro­ku pod­kre­ślać nie­re­du­ko­wal­ną prze­paść mię­dzy poli­ty­ką a sztu­ką.

Powyż­sze zda­nie może być zasko­cze­niem dla tych, któ­rzy koja­rzą mnie z roz­wa­ża­nia­mi na temat onto­lo­gii poli­tycz­nej wier­sza. Natu­ral­nie sztu­ka ma poli­tycz­ne obli­cze, a dzia­łal­ność poli­tycz­na musi czer­pać z nośnych i aktu­al­nych este­tyk, aby sta­ła się prze­ko­nu­ją­ca i sku­tecz­na (zob. kam­pa­nia pre­zy­denc­ka Adria­na Zand­ber­ga 2025). Ale kie­dy tego rodza­ju roz­wa­ża­nia pro­wa­dzą do zatar­cia gra­nic mię­dzy dwie­ma cał­ko­wi­cie osob­ny­mi sfe­ra­mi życia, robi się nie­bez­piecz­nie. Mówi­łem o tym nie­daw­no w Gdy­ni, gdzie pod­czas Festi­wa­lu Mia­sto Sło­wa deba­to­wa­li­śmy na temat spo­łecz­ne­go oddzia­ły­wa­nia lite­ra­tu­ry2. Sztu­ka może być dome­ną wol­no­ści i rady­kal­ne­go eks­pe­ry­men­tu wła­śnie dla­te­go, że jest dome­ną indy­wi­du­al­nej eks­pre­sji, któ­ra nie pod­le­ga nego­cja­cjom; autor wyko­rzy­stu­je „sprę­ży­nę ego”3, by wyar­ty­ku­ło­wać coś, co nie­ko­niecz­nie odpo­wia­da spo­łecz­nym ocze­ki­wa­niom. Poli­ty­ka może odwo­ły­wać się do tej prze­strze­ni, ale to nie zmie­nia fak­tu, że jest ona dome­ną per­ma­nent­nych nego­cja­cji, opie­ra się na kom­pro­mi­sach i uwzględ­nia­niu sprzecz­nych inte­re­sów róż­nych grup spo­łecz­nych. Kie­dy zga­dza­my się na to, by sztu­ka sta­ła się sfe­rą nego­cja­cji, indy­wi­du­al­na eks­pre­sja szu­ka ujścia w poli­ty­ce (i odwrot­nie). Sztu­ka tra­ci pier­wia­stek eks­ta­tycz­ny (czy­li prze­sta­je wyglą­dać poza zasta­ny porzą­dek), a poli­ty­ka tra­ci spraw­czość i pro­wa­dzi do skraj­nej pola­ry­za­cji. Kie­dy porzu­ca­my pró­by usta­no­wie­nia poli­tycz­ne­go uni­wer­sa­li­zmu, nie ma już miej­sca na nego­cja­cje, może­my tyl­ko narzu­cać swo­je zda­nie dru­giej stro­nie, a w razie opo­ru – uczy­nić z wro­gów pod­lu­dzi. Obser­wo­wa­li­śmy to w ostat­nich deka­dach, kie­dy życie spo­łecz­ne zala­ła fala rosz­czeń o cha­rak­te­rze toż­sa­mo­ścio­wym. Poli­ty­ka jako swo­bod­na eks­pre­sja. Sztu­ka jako quasi-poli­ty­ka.

Miecz obosieczny postępu

Zesta­wia­jąc para­dyg­mat zaan­ga­żo­wa­ny z dyk­cja­mi młod­szych auto­rów i auto­rek, Wali­gó­ra pyta: „Kto tu jest postę­po­wy?”. Cóż, wie­le zale­ży od tego, co rozu­mie­my przez postęp.

Zawsze bro­ni­łem poję­cia nowo­ści w sztu­ce i nadal dostrze­gam jego ogrom­ną war­tość. Cza­sem było to rozu­mia­ne jako oso­bli­wy akce­le­ra­cjo­nizm lub pry­mi­tyw­ny neo­fu­tu­ryzm, ale nigdy nie afir­mo­wa­łem destruk­cyj­nych sił spo­łecz­nych, nie nawo­ły­wa­łem do zry­wa­nia z tra­dy­cją ani nie chwa­li­łem fana­tycz­nych eks­pe­ry­men­tów for­mal­nych. Wręcz prze­ciw­nie, sesty­ny Joan­ny Łępic­kiej, sone­ty Rafa­ła Waw­rzyń­czy­ka czy kon­fe­syj­ne momen­ty Fili­pa Matwiej­czu­ka mają w sobie ogrom­ny poten­cjał nowa­tor­stwa, któ­re­go szu­kam w lite­ra­tu­rze. Gdy­by repro­du­ko­wa­ły roz­po­zna­ne już afek­ty, nie było­by w nich nic cie­ka­we­go. Dobra sztu­ka nie może pędzić na zła­ma­nie kar­ku, ale zawsze powin­na być kil­ka kro­ków przed kapi­ta­łem: dla­cze­go nie­któ­rych z nas męczą kolej­ne powie­ści o rodzin­nych trau­mach, wier­sze o rze­kach, lasach i tru­dach bycia oso­bą queero­wą? Nie tyl­ko wpy­cha się je nam do gar­deł, ale też suge­ru­je, że tek­sty te powin­ny się nam podo­bać, jeśli chce­my być przy­zwo­ity­mi ludź­mi. Poszu­ki­wa­nie nowych roz­wią­zań, kon­stru­owa­nie nie­roz­po­zna­nych struk­tur odczu­wa­nia to isto­ta pra­cy twór­czej, ale wca­le nie musi ona iść ręka w rękę ze spo­łecz­nym pro­gre­sy­wi­zmem.

Roz­sąd­na agen­da lewi­co­wa potrze­bu­je pew­nej por­cji kon­ser­wa­ty­zmu, któ­ra chro­ni przed prze­mo­cą kapi­ta­łu. Zgo­dzi­my się chy­ba, że kapi­tał jest siłą postę­po­wą, praw­da?

Wszyst­kie stę­ża­łe, zaśnie­dzia­łe sto­sun­ki wraz z nie­od­łącz­ny­mi od nich, z dawien daw­na uświę­co­ny­mi poję­cia­mi i poglą­da­mi ule­ga­ją roz­kła­do­wi, wszyst­kie nowo powsta­łe sta­ją się prze­sta­rza­łe, zanim zdą­żą skost­nieć. Wszyst­ko, co sta­no­we i zakrze­płe, zni­ka, wszyst­ko, co świę­te, ule­ga spro­fa­no­wa­niu4.

W latach 70. ubie­głe­go wie­ku Chri­sto­pher Lasch ostrze­gał przed tym, do cze­go dopro­wa­dzi bez­względ­na kry­ty­ka insty­tu­cji rodzi­ny, popu­lar­na wów­czas w krę­gach lewi­co­wych. Na hory­zon­cie wyła­niał się już nar­cy­stycz­ny model pod­mio­to­wo­ści, zwią­za­ny z nie­zdol­no­ścią jed­nost­ki do uczest­nic­twa w jakiej­kol­wiek kolek­tyw­nej komór­ce spo­łecz­nej. Przy­kła­dy tego rodza­ju moż­na mno­żyć, ale nie o tym jest ten tekst. Jeśli postęp ma ozna­czać śle­pe par­cie do przo­du, taką inno­wa­cyj­ność, któ­ra otwie­ra nowe ryn­ki zby­tu, sło­wem: bycie w awan­gar­dzie kapi­ta­łu, to powin­no­ścią lewi­co­we­go arty­sty jest bro­nić pozy­cji kon­ser­wa­tyw­nej. W tym sen­sie mogę się zgo­dzić, że Wali­gó­ra uchwy­ci­ła coś istot­ne­go – po pro­stu ina­czej war­to­ściu­je­my opi­sa­ne przez nią zja­wi­sko.

Uwspólnianie doświadczeń

Nie jestem pewien, co kry­tycz­ka ma na myśli, gdy pisze o nie­chę­ci współ­cze­snych twór­ców do uwspól­nia­nia doświad­czeń, ale uwzględ­niw­szy jej sta­no­wi­sko, mogę zało­żyć, że przez uwspól­nia­nie rozu­mie­my coś zupeł­nie inne­go.

Auto­te­ma­tyzm, któ­re­mu Wali­gó­ra poświę­ci­ła pra­cę dok­tor­ską, był pierw­szo­pla­no­wym pro­ble­mem w Nie­dziel­nych zie­miach… Zapro­po­no­wa­łem taką inter­pre­ta­cję poetyc­kich gestów auto­re­fe­ren­cyj­nych, któ­ra zrzu­ca z nich cię­żar „her­me­ty­zmu” i post­mo­der­ni­stycz­nej indy­fe­rent­no­ści. Sta­ra­łem się wyka­zać, że poezja – szcze­gól­nie, kie­dy wymy­ka się siat­kom tema­tycz­nym i szcze­rze ujaw­nia swo­ją bez­in­te­re­sow­ność – sta­no­wi naj­do­sko­nal­szy odruch afir­ma­cji dobrow­spól­ne­go wymia­ru języ­ka. Tak zwa­ny bia­ły rejestr, par­na­si­stow­ski duch poezji, nie powi­nien skła­niać nas do postrze­ga­nia wier­sza jako wyco­fa­ne­go z pola spo­łecz­ne­go, wręcz prze­ciw­nie – wiersz nie musi pod­kre­ślać swo­jej spo­łecz­nej afi­lia­cji, aby sta­no­wić dome­nę uwspól­nia­nia.

Współ­two­rze­nie „nie­dziel­nych ziem” języ­ka jest jedy­nym gestem uwspól­nia­nia, w któ­rym bie­rze udział poet­ka. Wszyst­ko inne jest repre­zen­ta­cją – poli­ty­ki kla­so­wej, cie­le­snych doświad­czeń, pro­ble­mów eko­lo­gicz­nych, cze­go­kol­wiek bądź – któ­ra prze­sła­nia mecha­ni­zmy onto­lo­gicz­ne. Nie ma w tym nic złe­go ani nie­po­ko­ją­ce­go, dopó­ki nie nabie­ra­my prze­ko­na­nia, że repre­zen­ta­cje te mają real­ną spraw­czość poli­tycz­ną. W skraj­nych przy­pad­kach docho­dzi do sytu­acji, w jakiej zna­leź­li­śmy się obec­nie: kry­tycz­ka, któ­ra nabra­ła błęd­ne­go prze­ko­na­nia co do poli­tycz­nej spraw­czo­ści repre­zen­ta­cji, pod­gry­za twór­ców na star­cie odrzu­ca­ją­cych to prze­ko­na­nie i doko­nu­ją­cych afir­ma­cji dobra wspól­ne­go w jedy­ny dostęp­ny lite­rac­ko spo­sób.

Partykularyzmy rządzą światem

Na począt­ku wspo­mnia­łem, że nie­za­leż­nie od tego, ile nowa­tor­skich zwro­tów wymy­śli się na wydzia­łach huma­ni­stycz­nych, wciąż przy­wią­za­ni będzie­my do tych samych szko­dli­wych kate­go­rii. Przy­kład tego widać dosko­na­le we frag­men­tach, w któ­rych Wali­gó­ra pod­no­si kwe­stie gen­de­ro­we. Kry­tycz­ka zauwa­ża, że poet­ki, któ­re łączy się z šala­mu­ni­zmem, nie nale­żą do „naj­ak­tyw­niej­szych komen­ta­to­rek tego zja­wi­ska. Znacz­nie sil­niej koja­rzy­my z nim chło­pa­ków”. Parę aka­pi­tów wcze­śniej Wali­gó­ra wspo­mi­na jed­nak o tym, że šala­mu­nizm jest przede wszyst­kim narzę­dziem pole­micz­nym, bo sami twór­cy „nie mówią o nim aż tak czę­sto”. Nie chcę być aro­ganc­ki, ale czy nie mamy tu do czy­nie­nia z wyso­ce ela­stycz­nym trak­to­wa­niem fak­tów, któ­rych ist­nie­nie odno­to­wu­je sama autor­ka – z dosto­so­wa­niem wywo­du do argu­men­tu gen­de­ro­we­go? Chłop­cy nie przy­zna­ją się do inte­re­su­ją­cej nas kate­go­rii, ale kie­dy na pro­sce­nium tek­stu wkra­cza­ją dziew­czy­ny, oka­zu­je się, że one nie przy­zna­ją się  b a r d z i e j. Zanim kry­tycz­ka zaata­ku­je, robi krok do tyłu i rzu­ca w powie­trze kokie­te­ryj­ne: „tyl­ko pytam”. Niko­go nie oskar­ża o sek­sizm, dostrze­ga ega­li­ta­ryzm dys­kur­syw­ny kry­ty­ków i poetów, ale jed­nak zazna­cza, że pod­czas kra­kow­skiej deba­ty na temat šala­mu­ni­zmu roz­ma­wia­ło pię­ciu męż­czyzn. Cóż, mam wra­że­nie, że o gro­no deba­tu­ją­cych nale­ża­ło­by pytać orga­ni­za­to­rów spo­tka­nia, a nie gości – Wali­gó­ra sama prze­cież wymie­nia nazwi­ska auto­rek, któ­re mogły­by opo­wie­dzieć o inte­re­su­ją­cym nas tutaj zja­wi­sku. Potęż­ne eks­tra­po­lo­wa­nie wnio­sków wyglą­da tu tro­chę nie­uczci­wie i mało prze­ko­nu­ją­co. Nagle bowiem oka­zu­je się, że dys­ku­sja o Toma­žu Šala­mu­nie jest tyl­ko prze­dłu­że­niem roz­mo­wy o tra­dy­cji moder­ni­stycz­nej i awan­gar­do­wej i nie­za­leż­nie od tego, jak dale­ko wstecz się­gnie­my – a się­gać może­my aż do Ary­sto­te­le­sa – w tej nar­ra­cji „kobie­ty nigdy nie były pod­mio­ta­mi”.

Na począt­ku tek­stu Wali­gó­ra suge­ru­je, że šala­mu­nizm jest tyl­ko symp­to­mem głęb­szych zmian w myśli huma­ni­stycz­nej, któ­re wią­żą się z popu­lar­no­ścią tak zwa­ne­go nowe­go mate­ria­li­zmu. Czy przy­pad­kiem nie jest to para­dyg­mat usta­no­wio­ny w głów­nej mie­rze przez aka­de­micz­ki? Nie chcę brnąć dalej tyl­ko po to, by wyka­zy­wać nie­kon­se­kwen­cje – ta kon­kret­na nie ma więk­sze­go zna­cze­nia, bo nowo­ma­te­ria­li­stycz­na supo­zy­cja jest po pro­stu błęd­na. Rozu­miem, skąd bio­rą się tego rodza­ju kono­ta­cje, ale samo prze­kie­ro­wa­nie uwa­gi na monizm sub­stan­cji w ramach nowe­go mate­ria­li­zmu nie jest dla mnie powo­dem, by łączyć go jak­kol­wiek ze sło­weń­skim poetą.

Nie ukry­wam, że poezja Šala­mu­na ma ogrom­ny wpływ na mój spo­sób myśle­nia o wier­szu. Nie kon­stru­uję „apa­ra­tu meto­do­lo­gicz­ne­go”, któ­ry pozwo­lił­by lepiej inter­pre­to­wać utwo­ry (nie wie­rzę w takie cuda), ale sta­ram się zapro­po­no­wać ramę onto­lo­gicz­ną uwi­dacz­nia­ją­cą kon­kret­ne praw­dy na temat języ­ka poetyc­kie­go. To, co Wali­gó­ra wska­zu­je jako nie­ob­słu­żo­ne tema­ty Sło­weń­ca – a co chy­ba po pro­stu nie klei jej się z teo­rią nowo­ma­te­ria­li­stycz­ną – sta­no­wi­ło dla mnie waż­ną część fun­da­men­tów inte­lek­tu­al­nych w Nie­dziel­nych zie­miach… Mam na myśli przede wszyst­kim pro­ble­my teo­lo­gicz­ne: przy­jąw­szy za punkt wyj­ścia deleu­ze­ogu­at­ta­riań­skie roz­po­zna­nie, zgod­nie z któ­rym eks­pre­sja jest „wyśpie­wy­wa­niem chwa­ły boskiej”, powo­ła­łem się na okre­ślo­ne patro­na­ty (jeśli dla kogoś to istot­ne, niech pod­sta­wi sobie w tym miej­scu „matro­na­ty”). Znaj­dzie­my wśród nich mię­dzy inny­mi Awer­ro­esa, Gior­da­na Bru­na i Tho­ma­sa Münt­ze­ra, Hil­de­gar­dę z Bin­gen, Doro­thy Day i Simo­ne Weil. Ani przez moment nie obcho­dzi­ło mnie to, czy repre­zen­ta­cja misty­czek w książ­ce będzie wystar­cza­ją­ca, by zado­wo­lić libe­ral­ne femi­nist­ki. Inte­re­so­wa­ły mnie wyłącz­nie uni­wer­sa­li­stycz­ne praw­dy wyra­ża­ne w tek­stach. Teo­lo­gicz­ne tro­py naj­moc­niej dały o sobie znać w moim komen­ta­rzu do tomu Joasi Łępic­kiej – to tyl­ko infor­ma­cja, ale i argu­ment pole­micz­ny, bo napraw­dę nie chcę grać w tę grę.

Tak docho­dzi­my do isto­ty pro­ble­mu. Choć huma­ni­stycz­ny taniec voodoo od tylu lat wyka­zu­je sła­bo­ści poli­tyk toż­sa­mo­ścio­wych, repre­zen­ta­cja kon­kret­nych grup spo­łecz­nych nadal pozo­sta­je głów­nym wyznacz­ni­kiem postę­po­wo­ści każ­dej pro­po­zy­cji inte­lek­tu­al­nej. Wali­gó­ra nie robi pod tym wzglę­dem nic wyjąt­ko­we­go, zawsze jest goto­wa do mery­to­rycz­nej dys­ku­sji o pryn­cy­piach (za co bar­dzo ją cenię), ale kie­dy jej argu­men­ta­cja zaczy­na się roz­pa­dać, może wycią­gnąć patriar­chal­ne­go asa z ręka­wa. W takim kli­ma­cie dys­kur­syw­nym mój głos pole­micz­ny jest cał­ko­wi­cie pozba­wio­ny legi­ty­ma­cji, bo każ­dy argu­ment moż­na na star­cie odrzu­cić przez przed­za­ło­że­nie o „wie­dzy usy­tu­owa­nej” i fal­lo­go­cen­try­zmie. Czy­tel­ni­ków i czy­tel­nicz­ki, któ­rzy chcą deba­ty opar­tej na kul­cie par­ty­ku­la­ry­zmów, i tak nie prze­ko­nam do swo­ich racji. Mogę tyl­ko grzecz­nie ich pro­sić, by w przy­szło­ści nie narze­ka­li na poli­tycz­ną iner­cję lewi­co­we­go dys­kur­su, któ­rą sami sobie zgo­to­wa­li przez pry­mat jed­nost­ko­wej eks­pre­sji i nie­koń­czą­ce się woj­ny domo­we. Czy­tel­ni­ków i czy­tel­nicz­ki, któ­rzy zda­ją sobie spra­wę z koniecz­no­ści myśle­nia uni­wer­sa­li­stycz­ne­go, zachę­cam do zapo­zna­nia się z tek­sta­mi źró­dło­wy­mi i samo­dziel­ne­go wyro­bie­nia sobie zda­nia.

 

1 D. Kuja­wa, R. Waw­rzyń­czyk, Kara­bi­ny jak mon­stran­cje, „Notat­nik Lite­rac­ki” 30.11.2023, onli­ne: https://notatnikliteracki.pl/teoria/karabiny-jak-monstrancje/ [dostęp: 28.10.2025].

2 Huma­ni­sty­ka na mie­ście #2 | Jak się myśli lite­ra­tu­rą?, onli­ne: https://www.youtube.com/watch?v=9RhoqF2PnFc&t=1314s [dostęp: 28.10.2025].

3 Meta­fo­rę krad­nę Miło­szo­wi Bie­drzyc­kie­mu. Zob. Nie­dzie­la na zie­mi. O książ­ce „Nie­dziel­ne zie­mie. Poezja i dobra wspól­ne” z Dawi­dem Kuja­wą roz­ma­wia Miłosz Bie­drzyc­ki, „Ha!art” 2025, nr 1 (61).

4 K. Marks, F. Engels, Mani­fest komu­ni­stycz­ny, Bruksela–Höfn–Warszawa 2019, s. 28, onli­ne: https:// https://https://ia903102.us.archive.org/25/items/manifestkomunistyczny2019/Marks%20Engels%202019%20Manifest%20komunistyczny.pdf [dostęp: 28.10.2025].

– krytyk literacki i redaktor. Opublikował Pocałunki ludu. Poezja i krytyka po roku 2000 (Ha!art 2021) oraz Niedzielne ziemie. Poezja i dobra wspólne (Convivo 2024).

więcej →

– krytyczka literacka, literaturoznawczyni i tłumaczka.

więcej →

Powiązane teksty

04.11.2025
Szkice

„Samotna kobieta, gdy tworzy, nie wygląda pięknie” – o czterech aktach cierpienia pisarki

Pisze się w samotności. Samotność jest niezbędna do sprawnej pracy. Ale z samotnością miało nie być kobiecie do twarzy. Już sam zbitek słów „samotna kobieta” brzmi jak obraźliwy epitet, a wyobrażenie, że kobieta może coś samotnie zdziałać, jest trudne do przyjęcia nawet dla niej samej – o zjawisku samotności w utworach artystek pisze Aleksandra Ewa Furtak.