Jednym z moich ulubionych fragmentów z bogatej twórczości Doris Lessing jest akapit z jej autobiografii:
Bardzo dużo napisałam w tym mieszkaniu, głównie „Złoty notes” i „Landlocked”. Wstawałam rano. Wciągałam spodnie i koszulę lub sweter. Szczotkowałam włosy, myłam zęby, robiłam herbatę. Filiżanka po filiżance przez cały ranek i całe popołudnie, a w przerwach krótkie sesje odświeżającego snu. Czasem pisałam bez przerwy cały dzień. Czasem tysiące słów lub nawet dzieło dnia lądowało w koszu. Wieczorami, zmęczona, zasiadałam przed telewizorem lub szłam sama na spacer. Tydzień za tygodniem. Niezbyt ekscytujące życie pracującej pisarki1.
Lubię go, ponieważ rozprawia się z mitem, z wyobrażeniem fascynującego życia bohemy, które jest jak sekwencja migawek, oślepiających barwami niezwykłych strojów i miejsc ukazujących ekstrawaganckie zachowania i niekończące się imprezy, rozbrzmiewających śmiechem, muzyką i natchnionymi monologami; migawek napędzanych w ruch kordonem przewijających się wciąż nowych nietuzinkowych ludzi i zdarzeń, doświadczeń zdobywanych pod hasłem wolności i sztuki. Tego wszystkiego w tym cytacie nie ma. W rzeczywistości, którą opisuje Doris Lessing, widać tylko szare poranki w szarym Londynie, sweter w stonowanych kolorach i ciemną herbatę. Nic nie migocze, nic nie pędzi w rytmie dobrej zabawy, tylko trwa – męcząco i długo, jak źle zmontowany serial.
Wszystko to zdecydowanie nie pasuje do wyobrażenia codzienności artystki, jednak nie budzi współczucia, autorka bowiem „bardzo dużo napisała”, żyjąc w ten sposób, i nie był to jakiś szczególny fragment jej biografii, gdy musiała wycofać się z życia artystycznego. Nie należy współczuć twórczyni, ponieważ podobny opis swojego zwykłego dnia zamieszcza ona w autobiografii kilkukrotnie, jak tutaj:
Budziłam się o piątej razem z dzieckiem. Peter przychodził do mojego łóżka i opowiadałam mu lub czytałam bajki albo wierszyki. Ubieraliśmy się, jadł śniadanie, a potem zawoziłam go do szkoły na tej samej ulicy. […] Szłam do sklepu, a potem zaczynał się mój prawdziwy dzień. Gorączkowa potrzeba zrobienia tego czy tamtego – to, co nazywam chorobą pani domu „Muszę zrobić zakupy, zadzwonić do takiego a takiego, nie zapomnieć o tym, zapisać tamto” – musiała ustąpić stanowi kategorycznego wyciszenia, niezbędnego do pisania. Czasem osiągałam je po kilkuminutowej drzemce, modląc się, by telefon milczał2.
Nie należy jej współczuć jako pozbawionej rozrywek samotnej matce, ponieważ podobny opis „ekscytującego życia pisarki” tworzy bezdzietna, uważana za czołową postać artystycznej grupy Bloomsbury, Virginia Woolf:
wstaję o pół do dziewiątej i spaceruję po ogrodzie […]. Myję się i schodzę na śniadanie […]. Potem kąpiel i ubieranie, i przychodzę tutaj, przez trzy godziny piszę lub robię korekty, o jedenastej przerywa mi Leonard, przynosząc mleko i czasem gazety. O pierwszej lunch […]. Po lunchu chwila czytania i palenia; a około drugiej wkładam ciężkie buty, biorę smycz, Pinker i wychodzę […]. Herbata mniej więcej o czwartej, a następnie przychodzę tutaj i piszę parę listów, przerywa mi nadejście poczty, która przynosi kolejne zaproszenie do wygłoszenia wykładu; a potem czytam jedną księgę „Preludium” Wordswortha. Niebawem rozlegnie się dzwonek, zjemy obiad, po obiedzie trochę muzyki, wypalę cygaro, a potem będziemy czytać […] i do łóżka3.
Virginia Woolf w wydanym w 1929 roku eseju Własny pokój napisała, że „kobieta musi mieć pieniądze i własny pokój, jeśli ma uprawiać twórczość literacką”4. We wcześniejszych epokach kobiety niewiele wnosiły do historii literatury, ponieważ nie dysponowały ani odpowiednim miejscem do pracy, ani kapitałem. Ich życie upływało we „wspólnej bawialni”5, gdzie mogły oddawać się tylko „odpowiednim” rozrywkom pod nadzorem „odpowiednich” ludzi; gdzie przyjmowały gości, umilały im czas i oczarowywały ich swoim wdziękiem; skąd praktycznie nie mogły donikąd udać się same. Virginia Woolf, pisząc o prawie kobiet do własnego pokoju, apelowała, by wyjść ze wspólnej bawialni. I niczym innym, jak opisem takiego właśnie „własnego pokoju”, są przytoczone cytaty z jej dzienników i z autobiografii Doris Lessing. Choć twórczynie wywodziły się z różnych środowisk i miały różne warunki startu, obie za życia osiągnęły status poczytnej autorki i utrzymywały się z pisania. Obie były mistrzyniami w pisarskim rzemiośle, na które składa się jakość „wyrobu” i styl życia. Udało im się osiągnąć spełnienie, gdy miały do dyspozycji własny pokój i pieniądze. Opisy codzienności artystek być może nie są ekscytujące, ale emanuje z nich spokój. I warto na to zwrócić uwagę, bo w rzeczywistości „sprawa kobiety, która tworzy”, jej ostentacyjne „wyjście ze wspólnej bawialni”, z reguły wygląda wręcz melodramatycznie.
Pierwszym aktem cierpienia jest samotność. We własnym pokoju nie ma innych ludzi. Pisze się w samotności. Samotność jest niezbędna do sprawnej pracy. Ale z samotnością miało nie być kobiecie do twarzy. Już sam zbitek słów „samotna kobieta” brzmi jak obraźliwy epitet, a wyobrażenie, że kobieta może coś samotnie zdziałać, jest trudne do przyjęcia nawet dla niej samej. Pisze o tym Anaïs Nin, odwołując się do aktu twórczego widzianego z perspektywy mężczyzny, który by tworzyć, wmawia sobie, że jest Bogiem-Stwórcą:
Co do owego „Jestem Bogiem”, które z tworzenia czyni akt samotności i dumy, ten właśnie obraz Boga samotnie tworzącego niebo, ziemię, morze, to ten obraz wprawiał kobietę w pomieszanie. […] Kobieta pamięta, że ktoś musi ją zapłodnić, że wszystko, co się z niej rodzi, trzeba w niej zasadzić. Jeśli o tym zapomni, jest stracona. […] Samotna kobieta, gdy tworzy, nie wygląda pięknie. Kobieta urodziła się na matkę, kochankę, żonę, siostrę, ma przedstawiać sobą związek, duchową więź, porozumienie, urodziła się, by rodzić życie, nie szaleństwo […]. Artystka musi połączyć tworzenie i życie na swój własny sposób czy też we własnym łonie. Musi stworzyć coś odmiennego od dzieła mężczyzny. Mężczyzna stworzył świat odcięty od natury. Kobieta musi tworzyć w obrębie tajemnicy, burz, strachów, piekieł, seksu, walki przeciw abstrakcjom i sztuce. Musi oderwać się od mitu, który tworzy mężczyzna, od świadomości, że stworzył ją, musi walczyć z własnym cyklem, burzami, strachami, których mężczyzna nie rozumie. Kobieta pragnie zniszczyć samotność, odzyskać pierwotny raj6.
Taki tekst skłania do powrotu do wspólnej bawialni, by dokładniej się jej przyjrzeć, by ją zrozumieć. Czy opuszczaniu jej nie towarzyszy uczucie straty? Czy należy postrzegać ją wyłącznie w kategoriach zagrożenia, miejsca ucisku? Bywa ona i królestwem kobiety, areną jej towarzyskich triumfów, podczas gdy własny pokój pozostaje sekretnym terytorium pisarki, gdzie ewentualne triumfy odbywają się bez publiczności. Opozycja między własnym pokojem a wspólną bawialnią jest też opozycją między pisarką a kobietą.
W samotności ma źródło drugi akt cierpienia: wewnętrzne rozdarcie. Gdy młoda pisarka mówi o swoich pragnieniach, bywa, że brzmi i tak:
mój Boże, chciałabym gotować i prowadzić dom i tankować moc w marzenia mężczyzny i pisać, jeśli tylko on potrafiłby rozmawiać, spacerować, pracować i z pasją dążyć do zrobienia kariery7.
[…] pożądam rzeczy, które w końcu mnie zniszczą… zastanawiam się, czy sztuka biorąca rozbrat z normalnym, konwencjonalnym życiem jest równie barwna jak sztuka połączona z życiem: jednym słowem, czy małżeństwo nadwątli moją twórczą energię i czy unicestwi moje pragnienie wyrażenia się w obrazach i w pisaniu, rosnące razem z głębią niezaspokojonych uczuć… czy może osiągnęłabym pełniejszą ekspresję w sztuce i jednocześnie w małżeństwie?… Czy starczy mi sił, żeby równie dobrze dawać sobie radę w obu tych dziedzinach?… Oto sedno sprawy i mam nadzieję, że dobrze się przygotuję na tę próbę… mimo że boję się…8
Wątpliwość, czy da się jednocześnie sprostać dwóm rolom – pisarki i kobiety – zaprowadziła Anaïs Nin do Ottona Ranka, słynnego psychoanalityka, pisarza i filozofa. Na licznych, długich sesjach Nin rozmawiała z nim o odpowiednim dla niej stylu życia:
Kobiety, stwierdził Rank, gdy wyleczą się z nerwicy wkraczają w życie. Mężczyzna wkracza w sztukę […]. W tym momencie, gdy stałam się kobietą, promieniowałam kobiecością, byłam przebojowa, odprężona, szczęśliwa […]. Czułam się łagodna jak lekki dzień, kwitnąca, pachnąca, pełna radości życia.
– Może – stwierdził [Rank – A.E.F.] – odkryje pani teraz, czego pani pragnie: być kobietą czy artystką9.
Na kartach swojego dziennika Anaïs Nin w pewnym momencie odpowiada na to pytanie:
Pragnę być kobietą. Nie chcę pisać książek, stawiać czoła światu, lecz żyć dzięki dosłownej transfuzji krwi. Pomagać Henry’emu, utrzymywać go. Odpocząć od pewności siebie i twórczości10.
Bawialnia oferuje łatwe zachwyty, bo tam, wśród ludzi, kobieta wygląda pięknie do tego stopnia, że sama potrafi zachwycić się spektakularnością swoich osiągnięć, nawet jeśli byłyby one powierzchowne. W amerykańskiej kulturze lat 50. jednym z mierników wartości młodej kobiety była liczba randek oraz reputacja młodych mężczyzn, z którymi daną kobietę widywano. Sylvia Plath, studentka Smith College, brak chłopaka na piątkowy wieczór nazywa „hańbą”11. Gdy jednak udaje jej się uniknąć takiego losu, z zachwytem opisuje swój triumf:
Tak naprawdę to przypadkowe spotkanie schludnie ułożyło moje życie, jeśli chodzi o aspekt towarzyski. Jedyną nieobecną osobą z mojej listy był Austin, powinien tam być, by podziwiać mnie w glorii! Najpierw, wchodząc sześcioro do holu, zobaczyliśmy Teda Powella z matką. Ted przyszedł z rodziną i niewątpliwie pasującą na tę okazję blondynką. Odczytałam z jego ust, jak mówi „O! Sylvia Plath!”, i patrząc na niego, pomachałam nonszalancko. Zdobyłam więc dwa kolejne laury: po pierwsze pani Powell zobaczyła mnie szczęśliwą z atrakcyjnym chłopcem, po drugie, Ted też to zobaczył i obraz ten mógł wstrząsnąć nim na tyle, żeby mnie sobie zapamiętał na przyszłość […]. Ale to był dopiero początek. W James Hall, gdzie oddawaliśmy się głupim zabawom towarzyskim, zauważyłam Petera White, tego pięknisia z Wellesey. […] Odnotowałam w pamięci, że prawdopodobnie zauważył mnie, ale nie wiedział, kim jestem. Na przyjęciu zobaczyłam Corby Johnsona, studenta drugiego roku, z którym byłam na randce w zeszły piątek, a teraz chyba nie miał partnerki. Podniósł brwi i wesoło mi pomachał. Idąc na salę balową, zauważyłam też Boba Blakesleya, Jeanne Woods – jeszcze jeden triumf. Ale najlepsze było spoglądanie na Billa na parkiecie, kiedy tańczyłam z Guyem. Z rozbawieniem zauważyłam, że Liota jest podobna do mnie – wysoka, długie, jasnobrązowe włosy. Bob zauważył mnie i dyskretnie puścił do mnie oko, a ja skinęłam mu przyjaźnie. Jak to dobrze, że zobaczył, że się dobrze bawię. Cały wieczór był jeszcze przyjemniejszy przez to, że na nowo pojawiłam się w towarzystwie, pokazując się w tak korzystnym świetle różnym strategicznym osobom12.
Owo „pokazywanie się w korzystnym świetle” niewiele straciło na znaczeniu, wciąż jest skuteczną metodą dowartościowania kobiety, ale czy koniecznie musi być czymś złym dla pisarki? Przecież relacje z ludźmi stanowią ważny motor jej twórczej inspiracji, przecież popularność towarzyska może pomóc w zwróceniu uwagi na dzieła twórczyni. I wydaje się, że jest to styl życia, który da się połączyć z samotną pracą we własnym pokoju. Sylvia Plath tworzy opis, który można by uznać za wyobrażenie współczesnej „wspólnej bawialni” wytwarzającej atmosferę niezagrażającą twórczości pisarki, a wręcz doskonale uzupełniającą jej wizerunek. Jest to w pewien sposób wyobrażenie życia, w którym nie trzeba dokonywać wyborów między byciem pisarką a byciem kobietą:
Moje przeznaczenie to dzieci i łóżko, i błyskotliwi znajomi, i wspaniały, intelektualnie stymulujący dom, w którym geniusze piją dżin w kuchni po wyśmienitym obiedzie i czytają swoje własne powieści, i rozmawiają o sytuacji na giełdzie i mistycyzmie naukowym […] oto do czego zostałam stworzona, co miałam stworzyć mężczyźnie – miałam dać mu ocean miłości i wiary, w którym mogłabym pływać każdego dnia, miałam dać mu dzieci, całą masę, obolała i dumna13.
W wielu fragmentach dzienników Sylvii Plath możemy znaleźć odniesienia do przyjemności przebywania we „wspólnej bawialni”, również do tej lekkości i pewności siebie, o których pisała Anaïs Nin, gdy decydowała się zrzucić jarzmo pisania i żyć jak zachwycająca kobieta. W dużej mierze to o zachwyt tutaj chodzi, o potrzebę bycia adorowaną i uwielbianą, tak silną w każdej kobiecie, choć uświadomioną w różnym stopniu. Cel ów można osiągnąć dzięki urodzie, pięknej garderobie czy błyskotliwej dyskusji właśnie we wspólnej bawialni. Dla kobiety-pisarki jest to zagrożenie, bo może się okazać, że zabraknie jej ambicji, by oczekiwać czegoś więcej:
Być może moje pragnienie, żeby pisać, można by sprowadzić do prostego strachu przed brakiem uwielbienia i szacunku ze strony innych. Zastanawiam się nagle: czy obawiam się, że zmysłowe opary małżeństwa zabiją pragnienie pisania?14
Dla pisarki droga do zachwytu prowadzi przez godziny pracy w samotności, a „pisanie jest śmiertelną męką”15. Własny pokój w dziennikach i wspomnieniach artystek często przypomina bardziej więzienną celę niż azyl twórczej wolności. Mężczyźni mają takie same warunki, a jednak inaczej sobie w nich radzą. Sylvia Plath, zamknięta w swoim pokoju, usiłuje oddawać się pracy i pisze: „nasłuchuję zawsze kroków na schodach i nienawidzę ich, gdy nie zbliżają się do mnie”16. Po schodach idzie Ernest Hemingway, opuszczający swój własny pokój, który mieścił się na ostatnim piętrze hotelu:
schodzenie po schodach po dniu dobrej pracy, wymagającej i łutu szczęścia, i dyscypliny, było cudownym uczuciem i mogłem potem wędrować po Paryżu, gdzie tylko chciałem17.
Dlaczego w jej dzienniku nie widzimy Sylvii Plath dziarsko schodzącej schodami na spotkanie z wielkim miastem po dniu „dobrej pracy”?
„Dlatego że człowiek zmienia system wartości” stwierdziła wczoraj Nessa, kiedy rozmyślałyśmy o tym, dlaczego nie potrafimy malować ani pisać po przyjęciu. I to jest prawda. Tylko artyści wiedzą, jak żyć. Ona nie potrafi malować po przyjęciu. Nie może wrócić do wcześniejszych proporcji. Kobiety mają gorzej, bo w czasie przyjęć muszą być bardziej aktywne: muszą się w nie rzucać. Nessa nie pójdzie już nigdzie tam, gdzie każą się stroić18.
Z perspektywy pisarki ten fragment wspomnień Ernesta Hemingwaya może wydawać się szokujący:
zawsze mogłem pójść pisać do kawiarni i pracować przez cały ranek nad „café crème”, podczas gdy kelnerzy sprzątali i zamiatali salę, i robiło się coraz cieplej19.
Mężczyzna, który miał nieporównywalnie łatwiejszy niż kobieta dostęp do „własnego pokoju”, tak naprawdę wcale go nie potrzebował, ponieważ mógł pisać w miejscu publicznym. Dlaczego trudno jest odnaleźć takie fragmenty w zapiskach kobiet? Dlaczego artystki nie pisały w kawiarniach? Jest coś niepokojącego w wyobrażeniu kobiety pogrążającej się w twórczym pisaniu na oczach innych ludzi. Virginia Woolf wyznaje: „jeśli o mnie chodzi, to po wieczornym wyjściu nerwy mam w strzępach. Rozrywki zniszczyłyby moją twórczość (jakakolwiek by była, wtrącę skromnie)”. Dlatego doradza młodym pisarkom, by zamknęły się na klucz we własnym pokoju. Niektóre z tego powodu cierpią:
Dlaczego, dlaczego nie potrafię być choć przez chwilę ascetką, tylko balansuję wciąż pomiędzy pragnieniem zupełnej samotności, by czytać i pracować, a tak wielką, wielką potrzebą obecności ludzkich gestów i słów20.
Virginia Woolf nie apeluje jednak o przyjęcie postawy ascetycznej, lecz wyjaśnia:
kiedy więc każę wam zarabiać pieniądze i zdobyć własny pokój, w istocie proszę Was o to, byście żyły świadome rzeczywistości, a więc wiodły żywot fascynujący, niezależnie od tego, czy uda Wam się przekazać innym jego treść21.
Tylko jak to osiągnąć? „Mimo całego pisania, mimo wszystkich urządzeń do wyrażania, przekazywania i rejestrowania życia, liczy się tylko przeżywanie go”22. Tutaj pojawia się akt trzeci cierpienia – obrona przed zagrożeniem.
Pisarka żyje w ciągłym lęku przed niemocą twórczą i porażką:
Czasami mam wrażenie, że z powodu napięcia nigdy nie napiszę tych wszystkich książek, które mam w głowie. Pisanie ma w sobie tę diabelską cechę, że utrzymuje każdy nerw w nieustannym napięciu. A tego właśnie nie potrafię osiągnąć […]. Nie mam nic do zapisania; tylko te nieznośne stany niepokoju, których trzeba się pozbyć, pisząc23.
To napięcie wzrasta, gdy ktoś notorycznie zakłóca spokój:
Nie mogę pisać „Pani Dalloway”. Naprawdę fatalnie jest mieć gości, nawet takich na jeden dzień, jak Clive, w połowie powieści. Właśnie na dobre zaczęłam tę żeglugę pod prąd. Cały ten straszny trud musi się teraz zacząć od nowa. […] Dziwna rzecz, że żadne z nas nie życzy sobie gości. Oni jednak oczywiście straszą nas z każdej strony – nie: zostawcie mnie, zostawcie mnie, to wszystko, co mówię; chcę pracować nad swoim mózgiem24.
Nachalne zaproszenia i zachęty do uczestnictwa w życiu towarzyskim, które niweczy zdolność twórczą, nie są obce również pisarzom, mężczyznom. Hemingway radził sobie z nimi w następujący sposób:
Tak długo jak pisywałem do gazet i musiałem jeździć jako korespondent do różnych miejsc w Europie, trzeba było mieć jeden porządny garnitur, jedną parę przyzwoitych butów i regularnie chodzić do fryzjera. Kiedy próbowałem pisać, było to o tyle kłopotliwe, że umożliwiało pokazywanie się na prawym brzegu rzeki, odwiedzanie znajomych, chodzenie na wyścigi i robienie tych wszystkich rzeczy, które były przyjemne, ale zbyt kosztowne bądź ryzykowne. Bardzo szybko odkryłem, że najlepszym sposobem na to, by nie móc przechodzić na prawy brzeg i angażować się w przyjemne rzeczy […], było zapuszczenie włosów. Nie sposób odwiedzać prawego brzegu z fryzurą niczym u jednego z tych imponujących japońskich szlachciców […]. To sprawdziłoby się idealnie i ograniczyło twój zakres ruchu do twojego brzegu rzeki, a zakres czynności – do pracy. […] Po trzech miesiącach miałeś niezły zaczątek fryzury […], a znajomi z prawego brzegu kładli na tobie kreskę. Nigdy nie wiedziałem, co dokładnie ma oznaczać owa kreska, ale po mniej więcej czterech miesiącach zwiększała swój rozmiar. Podobało mi się, kiedy kładziono na mnie kreskę, i wraz z żoną cieszyliśmy się z kreski położonej na nas obojgu. […] Ludzie wtrącali się w twoje życie wyłącznie dla twojego dobra i zorientowałem się, że w ostatecznym rozrachunku chcieli, żebyś całkowicie się dopasował do jakiegoś powszechnego, powierzchownego wzorca, a potem rozproszył się jak komiwojażer na zjeździe komiwojażerów, w tak głupi i nudny sposób, jak to tylko możliwe. Nie mieli pojęcia o naszych przyjemnościach i o tym, jak nas cieszyła położona na nas kreska25.
Tylko jaka pisarka dobrowolnie chciałaby się „zapuścić” i w ten sposób zmusić ludzi, by jej unikali? Samotność, konieczna twórczyniom do pracy, miewała wysoką cenę. Doris Lessing przytacza tę nieśmiertelną frazę:
Ty mnie nie kochasz, troszczysz się tylko o swoje pisarstwo. Jestem pewna, że nie było pisarki, nigdy, w żadnym okresie historii świata, która nie usłyszałaby takich słów od swojego mężczyzny26.
Anaïs Nin pisze, że jej psychoterapeutka, Martha Jaeger, pomogła jej zrozumieć prawdę – „poczucie winy z powodu tworzenia, w kobiecie bardzo silne. Tworzenie, połączone z kobiecością, jest też dla niej zagrożeniem. Zagrożeniem dla związku z mężczyzną”27. Pisarka wyznaje, jak zareagowała na tę prawdę:
Nie chciałam wykraść mężczyźnie mocy twórczej, jego gromu.
Tworzenie i kobiecość wydawały się nie do pogodzenia. A g r e s y w n y akt tworzenia.
– Nie agresywny – rzekła Jaeger – a k t y w n y.
Kobieta o męskich cechach, goniąca za karierą, wzbudza we mnie grozę.
Tworzenie wydaje mi się potwierdzeniem najsilniejszej części mojej istoty, która osobom bliskim memu sercu nie będzie już dawać poczucia, że to oni są silniejsi, a przez to będą mnie kochać mniej.
Za ten akt niezależności moi ukochani ukarzą mnie. Zostanę opuszczona i porzucona.
Mężczyźni obawiają się kobiecej siły. Ja doskonale zdaję sobie sprawę z męskiej słabości, muszę ich strzec przed swoją siłą.
Ograniczyłam swoją moc, ukrywam swe siły. […]
Widzę, jak kobiety o silnym popędzie twórczym miażdżą swoich mężczyzn. Lękam się tego. Lękam się wszelkiej agresji, wszelkich ataków, wszelkiego zniszczenia. Nade wszystko – apodyktyczności. […] Poczucie winy, które mnie dręczy z powodu mojej twórczości, ma związek z moją kobiecością, poddaniem się mężczyźnie28.
Poczucie winy jest urodzajnym gruntem dla wątpliwości, a te z kolei stanowią akt czwarty cierpienia pisarki. Nawet Virginia Woolf w okresie, gdy sprzedawała dziesiątki tysięcy egzemplarzy swoich książek, wydawanych na dwóch kontynentach, w swoim dzienniku notowała: „uważam, że jestem mizerna, mglista, rozrzedzona, nieludzka, bezkrwista i dłubiąca w nikogo nie poruszających bzdurach”29. I dalej:
Nie znoszę myśli, że ktoś się ze mnie śmieje, że pan A, B czy C poczuje błysk satysfakcji, widząc, jak niszczy Virginię Woolf […]. Być może jestem niepewna swoich talentów, jednak wiem o nich więcej niż Wyndham Lewis, a tak czy inaczej mam zamiar pisać dalej. Już teraz odczuwam spokój, który zawsze spływa na mnie wraz z obelgami: plecami opieram się o ścianę. Piszę dla pisania etc. No i istnieje też pewna dziwaczna niecna przyjemność z tego, że się jest obrażaną – że jest się kimś, męczennicą. I tak dalej30.
Zastanawiam się, czy ktoś kiedyś wycierpiał tyle z powodu jednej książki, ile ja z powodu „Lat”. Kiedy już wyjdzie, nigdy więcej na nią nie spojrzę. To jest jak długi poród. Tylko pomyśleć o tym lecie, codziennie rano ból głowy i zmuszanie się, żeby tu przychodzić w koszuli nocnej; i konieczność położenia się po każdej stronie: i wieczne poczucie pewnej klęski31.
Anaïs Nin czuje podobnie. Wyznaje: „nie jestem pewna czy to, co robię, ma jakiekolwiek znaczenie”32.
Dla porównania z tymi wszystkimi kobiecymi niepewnościami – Ernest Hemingway zapisywał:
czasami, kiedy zaczynałem nowe opowiadanie i nie mogłem ruszyć z miejsca […], wstawałem i patrzyłem ponad dachami Paryża, i myślałem: „Nie martw się. Wcześniej pisałeś i teraz też napiszesz. Musisz tylko zapisać jedno prawdziwe zdanie. Napisz najprawdziwsze zdanie, jakie znasz”. I w końcu zapisywałem jedno prawdziwe zdanie, i z tego miejsca ruszałem do przodu. To działało, bo zawsze znajdowało się jakieś prawdziwe zdanie, które znałem albo widziałem, albo słyszałem na własne uszy33.
Pewność siebie, zaufanie do swojego warsztatu, wiara we własną pracę bywają dla pisarek nie tylko trudne do osiągnięcia, ale też podatne na zniszczenie pod wpływem cudzych opinii. Jednak prawdziwy talent kwitnie mimo tego zagrożenia. Prawdziwa pisarka nie ma wyboru, prawdziwa pisarka pisze, jak Jane Austen, która (z braku innych możliwości) swoje powieści stworzyła we wspólnej bawialni.
Prawdziwa pisarka nie może zrezygnować, nie może przestać pisać, nie może też przestać być kobietą. Dobrze oddaje to Anaïs Nin:
z pisaniem jest tak. Człowiek sobie mówi: „Czuję się dobrze, za dobrze. Nie muszę pisać. Chcę żyć”. Taki ktoś jest w środku zdarzeń, cieszy się życiem, żyje, nie wyrażając swoich przeżyć. Żadnych ech, żadnych zapisów. Potem, pewnego dnia, bez powodu, życie rozgałęzia się na dwa kanały: istnienia i formułowania. W głowie przesuwa się coś na kształt filmu. (Słyszy się terkot projektora).
Piszę. Nie analizuję, nie snuję rozważań, nie monologuję, piszę. Wszystko, co przeżywam, natychmiast ujmuję w słowa, z równie wielkim podnieceniem jak poprzednio, odkrywam odpowiednie sformułowania, starając się ze wszystkich sił uchwycić, zachować, z możliwie największą precyzją, trafnie dobierać wyrazy. To spada na człowieka nieoczekiwanie, jak gorączka, i przechodzi, jak gorączka. Różni się od wszelkich innych działań34.
„Myślę, że prawdziwe życie pisarza może zrozumieć tylko inny pisarz. I najwyżej jeszcze paru ludzi”35 – dodaje Doris Lessing. Podpowiada też, co robić, by zostać spełnioną pisarką. Trzeba: wstawać rano, myć zęby, zakładać wygodne ubranie, pić herbatę za herbatą i pisać cały dzień albo chociaż kilka godzin z rana; potem iść na spacer albo obejrzeć telewizję, poczytać (gdy ktoś woli) i wytrwać – do końca. Kończenie książki porównywane bywa do porodu, tak też wyjaśniany jest towarzyszący mu ból. Czy dobrze jest rodzić w miejscach publicznych? W kawiarniach albo lokalach muzycznych? Wśród rozbawionych, roztańczonych ludzi? Nie można wykluczyć, że mit bohemy wymyślili mężczyźni, by pozbawić kobiety mocy twórczych.
1 D. Lessing, Spacer w cieniu. Autobiografia 1949–1962, tłum. E. Kowalewska, Warszawa: Świat Książki, 2010, s. 415.
2 Tamże, s. 138.
3 V. Woolf, Chwile wolności. Dziennik 1915–1941, wstęp Q. Bell, oprac. A.O. Bell, tłum. M. Heydel, Kraków: Wydawnictwo Literackie, 2007, s. 368–369.
4 V. Woolf, Własny pokój, tłum. A. Graff, Warszawa: OsnoVa, 2019, s. 124.
5 Tamże, s. 197.
6 A. Nin, Dziennik 1934–1939, oprac. i wstęp G. Stuhlmann, tłum. B. Cendrowska, Warszawa: Prószyński Media, 2013, s. 370–373.
7 S. Plath, Dzienniki 1950–1962, oprac., wstęp i przyp. K.V. Kukil, tłum. P. Stachura, J. Urban, Warszawa: Marginesy, 2019, s. 202.
8 Tamże, s. 60.
9 A. Nin, Dziennik 1931–1934, oprac. i wstęp G. Stuhlmann, tłum. B. Cendrowska, Warszawa: Prószyński Media, 2012, s. 506.
10 Taż, Henry i June, tłum. E. Zychowicz, Warszawa: Muza, 1995, s. 235.
11 S. Plath, Dzienniki…, s. 34.
12 Tamże, s. 35.
13 Tamże, s. 213.
14 Tamże, s. 99.
15 V. Woolf, Chwile wolności…, s. 189.
16 S. Plath, Dzienniki…, s. 202.
17 E. Hemingway, Ruchome święto, wstęp P. Hemingway, red. oryginalnego wydania S. Hemingway, tłum. M. Biedrzycki, Warszawa: Marginesy, 2022, s. 37.
18 V. Woolf, Chwile wolności…, s. 533.
19 E. Hemingway, Ruchome święto, s. 138.
20 S. Plath, Dzienniki…, s. 202.
21 V. Woolf, Własny pokój, s. 248.
22 S. Plath, Dzienniki…, s. 127.
23 V. Woolf, Chwile wolności…, s. 188.
24 Tamże, s. 210.
25 E. Hemingway, Ruchome święto, s. 214–215.
26 D. Lessing, Spacer…, s. 194.
27 A. Nin, Dziennik 1939–1944, oprac. i wstęp G. Stuhlmann, tłum. B. Cendrowska, Poznań: Wydawnictwo Zysk i S‑ka, 2007, s. 307.
28 Tamże, s. 310–311.
29 V. Woolf, Chwile wolności…, s. 184.
30 Tamże, s. 495.
31 Tamże, s. 547.
32 A. Nin, Dziennik 1934–1939, s. 170.
33 E. Hemingway, Ruchome święto, s. 36.
34 A. Nin, Dziennik 1934–1939, s. 387–388.
35 D. Lessing, Spacer, s. 142.